- Opowiadanie: An-Elenel - Smocze znamię

Smocze znamię

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smocze znamię

Czuła, że jest blisko. Nie potrafiła tego wyjaśnić, lecz wierzyła swojemu niedawno zdobytemu instynktowi. Choć ją niepokoił, ufała mu. Uśmiechnęła się mimowolnie z nadzieją na wypełnienie swej misji.

 

Impulsywnie otworzyła drzwi do karczmy, po czym zdecydowanie wkroczyła do obskurnego pomieszczenia. Zmarszczyła nos, wyczuwając paskudny smród. Wolała nie zastanawiać się nad jego źródłami, by nie poczuć się gorzej. Goście gospody zerknęli na nią ciekawie, lecz zaraz uciekli ze wzrokiem z powrotem we własne kubki. Cóż, łuk w dłoni oraz krótki miecz za pasem nie zachęcały do nawiązywania bliższej znajomości.

 

Podeszła do kontuaru, a karczmarz spojrzał na nią podejrzliwie. Młoda kobieta z bronią nie należała do najczęstszych widoków w tych okolicach.

 

– Żadnych burd – zastrzegł ostro.

 

– Nie zamierzam ich wszczynać – zapewniła spokojnie, oparłszy się o ladę. – Czy zatrzymał się tutaj pewien mężczyzna o krótkich, czarnych włosach? Wysoki, dobrze zbudowany. Z pięć lat starszy ode mnie. Prawdopodobnie miał przy sobie miecz.

 

Jego wspomnienie rozpaliło ogień wściekłości w jej duszy, jednak zachowała zimną krew.

 

– A co?

 

– To mój brat. Umówił się tu ze mną – skłamała.

 

– Jak się nazywasz?

 

– Tilania.

 

– Przekażę mu, jak wróci – zgodził się łaskawie karczmarz.

 

– Nie ma go? – zdziwiła się.

 

– Przekażę mu, jak wróci – powtórzył nieprzychylnym tonem, a Tilania skinęła głową na znak zgody.

 

– Poczekam. Poproszę talerz zupy – dodała.

 

Skoro znalazła się już w gospodzie, należało to wykorzystać. Nie jadła porządnego posiłku od bardzo dawna. Po prostu… zapominała o tym, a głód rzadko dawał się jej naprawdę we znaki. Rzuciła na ladę garść miedziaków, po czym zajęła miejsce w cienistym rogu sali. Przez szczeliny pomiędzy deskami przeciskał się mroźny wiatr, więc szczelnie okryła się peleryną podróżną. Wkrótce otrzymała zamówiony posiłek. Gdy zachłannie rzuciła się na jedzenie, drzwi do karczmy otworzyły się, wpuszczając do środka jeszcze więcej zimna. Tilania drgnęła w oczekiwaniu na przybysza. Instynktownie napięła mięśnie i wyciągnęła rękę w stronę łuku opartego o ścianę. Niestety, wszedł tylko jakiś podróżnik ze swoją żoną i dwójką dzieci. Razem usiedli niedaleko kominka, by ogrzać skostniałe dłonie. Matka z czułością przytuliła do siebie zmarznięte pociechy i rozmasowywała ich drobne ciała. Tila przygryzła wargę. To przypominało jej o utraconej rodzinie. Też pragnęła pocieszenia od kogoś bliskiego… Nie chciała wracać do przeszłości, jednak nie mogła się od niej uwolnić.

 

We wspomnieniach znów stała przed domem po długiej, ciężkiej podróży. Właściwie… stała przed zgliszczami. Sąsiedzi łaskawie powiedzieli jej, że spalono dom z powodu długiego niepłacenia podatków. Najbliższych krewnych Tilanii zabrali królewscy żołnierze, by następnie ukarać ich dla przykładu. Wszyscy umarli… W kopalniach nikt długo nie żyje, a na pewno nie schorowany mężczyzna, wymęczona kobieta oraz zagłodzone, małe dzieci. Tila miała wtedy dziewiętnaście lat i została zupełnie sama. Sądziła, że będzie rozpaczać, płakać, lecz z jej oczu wypłynęła tylko jedna łza… Chciała płakać, ale nie mogła. Po prostu nie mogła.

 

Uparcie potrząsnęła głową. Nie zamierzała do tego wracać. Bezwiednie podrapała małą, dziwną bliznę na wierzchu prawej dłoni – pamiątkę sprzed dwóch lat, symbol jej poniżenia i naiwności. Właśnie ponownie skupiła się na posiłku, gdy do gospody weszła kolejna osoba. Tila pamiętała każdy szczegół jego wyglądu – począwszy od czupryny czarnych włosów, pewnego, lekko kpiącego uśmiechu, a skończywszy na nonszalanckiej pozie. Pamiętała także jego strój – ciemne ubranie oraz równie ciemną pelerynę nieznacznie przysłaniającą dobry miecz trzymany przy pasie. Dziewczyna obserwowała go w bezruchu. Podszedł do kontuaru, a karczmarz zapewne powiedział mu o niej. Odwrócił się gwałtownie. Łatwo odszukał wzrokiem samotną wojowniczkę siedzącą w rogu. Uśmiechnęła się sztucznie, choć samym wzrokiem mogłaby zabijać. Młody mężczyzna nie przestraszył się, tylko skłonił głowę w jej kierunku. Potem wskazał na schody prowadzące do wynajmowanych pokoi.

 

Gdy ruszył na górę, Tilania zostawiła niedokończoną zupę i podążyła za nim. Dostrzegła, gdzie wszedł. Odetchnęła głęboko, wyjęła miecz, po czym z nieznacznym wahaniem nacisnęła klamkę. Odrzuciła niepewności, wpadając do pomieszczenia. Kierowana instynktem, błyskawicznie przyłożyła ostrze do szyi zaskoczonego młodzieńca. Oddzielała ich jedynie długość miecza. Wystarczyłby jeden, krótki ruch, by zabić… Jeden ruch, by dokonać zemsty!

 

– Witaj, Tilio – odezwał się uprzejmie.

 

Niezmącony spokój Gelada doprowadzał ją do szału. Jak mógł nie przejmować się śmiercią zaglądającą mu w oczy? Była zdecydowana zabić tego podłego zdrajcę. Tego, przez którego zginęła jej rodzina.

 

– Nie nazywaj mnie tak! – wrzasnęła wściekle. – Nazywam się Tilania.

 

– Dwa lata temu przedstawiłaś mi się jako Tilia – przypomniał.

 

– Już nie jestem głupią, nawiną smarkulą. Przez ciebie nauczyłam się żyć jako wojowniczka!

 

– Nie tylko dzięki mnie – stwierdził z umiarkowanym zainteresowaniem, zezując na bliznę Tili, którą miał w tej chwili pod samym nosem. – Zostałaś daigarą?

 

Drgnęła, zdekoncentrowana. Gdyby Gelad zapragnął, mógłby teraz łatwo ją odepchnąć. Nie zrobił tego. Nie zauważył szansy czy po prostu nie zamierzał z niej skorzystać?

 

– O czym ty mówisz? – syknęła.

 

– Ta blizna. – Ostrożnym ruchem głowy wskazał na dłoń dziewczyny. – To blizna po smoczym ogniu, czy tak? Nie zauważyłaś jej niezwykłości?

 

Tila wbiła badawczy wzrok we wroga. Faktycznie, dziwił ją kształt blizny – plątanina różnych linii, która jednocześnie wydawała się chaotyczna i ustalona. Wzdrygnęła się mimowolnie, bo wciąż zbyt dobrze pamiętała palący ból oparzeń. A właśnie Gelad był tego sprawcą.

 

– Powiedz mi, kim jestem! – zażądała napastliwie.

 

– Dlaczego? – Uśmiechnął się bezczelnie. – Bo mnie zabijesz? I tak to zrobisz.

 

– Dam ci jeden dzień na ucieczkę – zaproponowała po chwili.

 

– A potem i tak mnie dopadniesz?

 

– Nigdy nie daruję ci tego, co zrobiłeś! Zostawiłeś mnie na pewną śmierć! Przez ciebie moja rodzina zginęła w kopalniach! Przysięgałam ich pomścić i nie spocznę, póki nie wypełnię przysięgi.

 

– To się niczego ode mnie nie dowiesz. – Nieprzejęty Gelad wzruszył ramionami.

 

Spojrzała na niego zimno. Jak mógł się niczym nie przejmować? Niestety, trzymał ją w szachu. Najwyraźniej wiedział coś o bliźnie i… coś o niej samej. Zauważyła, że się zmieniła. Pragnęła wiedzieć, dlaczego.

 

– Czego jeszcze chcesz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, obawiając się odpowiedzi.

 

– Pocałunku.

 

Zaniemówiła.

 

– Twojego pocałunku – uściślił.

 

Pocałunku?! Cokolwiek miał na myśli, to… niewygórowane żądanie. Gdyby zażyczył sobie spędzenia z nią nocy… Wzdrygnęła się na samą myśl. To tylko pocałunek – jedna, krótka, paskudna chwila. Chyba to przeżyje? A potem i tak go zabije z jeszcze większą przyjemnością.

 

– Zgoda.

 

– To może weźmiesz ten miecz? – poprosił. – Utrudnia rozmowę, wiesz?

 

– Gadaj!

 

Wywrócił oczami, ale wypełnił mało kulturalne polecenie.

 

– Trochę czytałem starych ksiąg. Ty też chyba musiałaś kiedyś trafić na te historie.

 

Nie wiedziała, czy zapomniał o jej chłopskim pochodzeniu, czy zrobił to specjalnie. Nawet umiała trochę czytać dzięki miłemu mędrcowi mieszkającemu niedaleko wioski. Dawno temu, gdy była jeszcze beztroskim dzieckiem, spędzała z nim czas. Nie potrafiła jednak przeczytać tekstu dłuższego lub skomplikowanego, a przede wszystkim nie miała dostępu do jakikolwiek wartościowych ksiąg. W każdym razie pominęła milczeniem słowa Galeda.

 

– Daigar to po prostu… wybraniec smoka – kontynuował. – Smoki, jak zapewne słyszałaś, mają dar zaglądania w ludzkie serca. Jeżeli uznają kogoś za… godnego, mogą go naznaczyć taką właśnie, urokliwą blizną.

 

– I co?

 

– Nie wiem – odparł rozbrajająco. – Niewiele wzmianek pozostało. Ponoć ci smoczy wybrańcy zostawali władcami, byli wielkimi bohaterami i mieli niesamowite zdolności. To chyba bujdy, patrząc na ciebie.

 

Tila powstrzymała się od wymierzenia mu ciosu. Jednocześnie zdała sobie sprawę, na co patrzył – na jej rękę drżącą od wysiłku trzymania miecza. Chyba mógł mieć trochę racji…

 

– Nic więcej nie wiesz?

 

Bezradnie rozłożył ręce, lecz Tilania dałaby głowę, że coś ukrywa. Irytowało ją, że nie znajdzie sposobu na wyciągnięcie z niego informacji. W pewnym sensie dotrzymał umowy, ona też musi dotrzymać swojej. Powoli opuściła miecz. Nim właściwie to zauważyła, Gelad znalazł się tuż przy niej. Z mieszaniną zdumienia i strachu poczuła jego wargi na swoich ustach. Jeszcze szybciej młodzieniec zostawił ją, wyszedłszy na korytarz. Tila wciąż stała w bezruchu, kiedy usłyszała z oddali prędki tętent końskich kopyt. Dała mu jeden dzień i najwyraźniej postanowił wykorzystać go jak najlepiej.

 

Nieprzytomnie musnęła palcami swoje wargi. To było dziwne… Nie potrafiła stwierdzić, czy jej się podobało, czy nie. Właściwie czuła pewien niesmak, lecz równocześnie… Nie potrafiła nawet tego nazwać. Nie, nie zakochała się jak głupia nastolatka, ale dotyk Gelada wyzwolił w niej coś niejasnego. Zerknęła na bliznę – piekła lekko, choć zaraz przestała. Dlaczego? Czy to ważne?

 

Tilania zamknęła drzwi od pokoju i rzuciła się na pościelone łóżko. Skoro Gelad zapłacił za tę noc, z jakiego powodu miałaby sobie odmówić odpoczynku? Tamtego dnia zdradził ją, okradł i zostawił na pastwę smoka oraz losu. Niewiele pamiętała z podróży powrotnej. Pragnęła wraz ze skarbem triumfalnie wrócić do domu, by zapłacić zaległe podatki, kupić ojcu lekarstwa… Zamiast tego przywlokła się słaba, obolała, zziębnięta, zagłodzona. A wszystko przez niego! Liczyła sobie ledwie osiemnaście lat, gdy wyruszyła po smocze kosztowności. Była głupia i naiwna… Zaufała Geladowi, który w sam raz potrzebował łuczniczki, by przekraść się do jaskini. Zwiał ze skarbem, pozwalając, by smok zajął się nią…

 

– Zaraz! – wymamrotała do siebie. – Daigar, wybraniec smoka. Ten smok, któremu zraniłam oko, naznaczył mnie – swoją oprawczynię? Uznał mnie za godną?

 

I co? Miała być wielką bohaterką? Jakoś niespecjalnie cokolwiek na to wskazywało. Fakt, strzelała lepiej, stała się szybsza i wytrzymalsza, jednak po prostu nieustannie trenowała. Rok samotnej podróży w poszukiwaniu zemsty nauczył ją niejednego. Nie czuła się… niezwykła. W zamyśleniu potarła nienaturalną bliznę. A może Gelad najnormalniej zakpił ze mnie, by uciec?

 

Ułożyła się na boku, beznamiętnie wpatrując się w brudną ścianę. Dopiero po kilku minutach spostrzegła rzuconą w kąt torbę podróżną, co wzbudziło jej ciekawość. Kucnęła przy niej ostrożnie. Czyżby Gelad tak się spieszył, że zapomniał o części dobytku? Zaintrygowana Tila przejrzała zawartość sakwy, dzięki czemu znalazła trochę sucharów, bukłak ze śmierdzącą zawartością oraz kilka woreczków z ziołami. Wolała nie ruszać jedzenia – a nuż je zatruł z nadzieją na pozbycie się przeciwniczki? Z samego dna wyjęła zmięty pergamin ze złamaną pieczęcią. Sądząc po wyglądzie, przeleżał tu już sporo czasu. Tilania z wahaniem rozłożyła list z datą sprzed prawie półtora roku. Nie mogła powstrzymać się od przeczytania prywatnej wiadomości, mimo że zabrało jej to sporo czasu.

 

 

 

Drogi Geladzie,

 

 

Nie lubię robić za posłańca złych wieści, lecz musisz poznać prawdę. Lissa nie żyje. Znaleźliśmy jej martwe ciało razem z zamkowymi śmieciami. To była ona – niestety, nie mieliśmy wątpliwości. Dobrze, żeś nie widział jej ran. Serce pękłoby Ci z bólu. Spaliliśmy ciało, a prochy rozsypaliśmy po lesie zgodnie z Waszym kherańskim zwyczajem.

 

Cokolwiek robisz dla tego łajdaka, zaprzestań.

 

Mawer

 

 

 

Kim jest, a raczej kim była Lissa? – zastanowiła się Tila. Nie do końca zrozumiała treść listu. – To pewnie jego ukochana albo żona. I… on pochodzi z Kheranii? Nigdy bym nie przypuszczała. Właściwie… przypomina tamtejszych brutalnych wojowników mimo większego wykształcenia oraz obycia. A o co chodzi w ostatnim zdaniu? Czuła nieodparte pragnienie poznania prawdy, choć dotyczyła ona osoby, którą zamierzała zabić. Zerknęła na miasto nadawcy – Bakran. To tylko dzień drogi stąd. Może warto się przejść? A co potem? Nawet jeśli znajdzie Mawera, jak zmusi go do mówienia? Użyje tortur? Nie, pewnych rzeczy nigdy nie chciała robić. Prawdopodobnie nawet nie byłaby w stanie, ponieważ jeszcze do tego stopnia nie zezwierzęciała.

 

Za oknem powoli zapadał zmierzch. Kiedyś bała się ciemności – dziś przyjmowała ją w ten sam sposób co dzień. Mimo to postanowiła się przespać, a rano wyruszyć w drogę. W męczących snach znów skradała się przez przerażającą puszczę na spotkanie ze smokiem. Obok siebie widziała Gelada z drwiącym uśmiechem. Nagle młodzieniec wbił jej sztylet w pierś, a Tila obudziła się z cichym krzykiem. Dopiero świtało, lecz nie zamierzała dłużej czekać. Zabrała swoje rzeczy, po czym bez dalszej zwłoki podążyła drogą na wschód.

 

Gdy słońce się podniosło, na trakcie pojawiło się coraz więcej podróżnych zmierzających w różne strony. Nikt nie zwracał uwagi na samotną postać wędrującą przy krawędzi drogi. Niezaczepiana, dotarła do Bakranu tuż przed wieczorem i w ostatniej chwili przeszła przez bramę zamykaną na noc. Po roku spędzonym głównie w samotności Tila nie mogła się odnaleźć w wielkim mieście pełnym obcych zapachów, hałasów, widoków. Tłum i gwar na ulicach wręcz ją ogłuszał. Na szczęście z powodu później pory większość mieszkańców wkrótce skryła się w domach.

 

Dziewczyna przypadkiem natrafiła na rynek, gdzie starsza kobieta zamykała właśnie swój kram z glinianymi naczyniami. Tilania nie miała nic do stracenia, więc podeszła do sprzedawczyni z uprzejmym uśmiechem.

 

– Czy zna może pani Mawera? – spytała cicho.

 

– Mawera? A co? – Kobieta spojrzała na nią taksująco.

 

– Eee… Jestem jego kuzynką – skłamała. – Zgubiłam się w mieście.

 

– Kuzynką? Ponoć ostatnio gościł u siebie kuzyna.

 

Zwróciła uwagę na tę informację, aczkolwiek nie wiedziała, co z niej wynika. Mieszczka zmierzyła wzrokiem stojącą przed nią dziewczynę, a ocena chyba wypadła pozytywnie.

 

– Mieszka na drugim piętrze tamtej kamienicy. – Wskazała przed siebie. – Pozdrów go ode mnie.

 

– Oczywiście. Dziękuję pani.

 

Tilania pożegnała się, po czym pospiesznie dotarła przed wskazany budynek. Spodobał jej się odcień zieleni, jaką pomalowano ścianę frontową kamienicy. Kilka drobnych, liściastych ornamentów nadawało jej zaskakujący, leśny charakter w samym środku miasta. Wyglądała na dosyć biedną, chociaż bardzo zadbaną.

 

Mimo ukłuć niepokoju dziewczyna weszła na klatkę schodową, a potem na drugie piętro. Zapukała do bardzo kiepskiej jakości drzwi. Chwilę później stanęła oko w oko z rosłym mężczyzną o zarośniętej brodzie kontrastującej z łysiną na czubku głowy. Z powodu niespecjalnie wysokiego wzrostu musiała patrzeć w górę, przez co czuła się zagrożona. Nieznajomy nie był ani stary, ani młody, ale pewnie z łatwością by sobie poradził z niższą wojowniczką.

 

– Dzień dobry… – bąknęła. – Mawer?

 

– Tak. – Skinął głową. – Jesteś Tilania.

 

To chłodne stwierdzenie wzbudziło strach w dziewczynie. Skąd on zna jej imię?! Kim jest? Jakie ma plany względem niej? Odruchowo sięgnęła dłonią do rękojeści miecza.

 

– Spokojnie. – Powstrzymał porywczego gościa. – Nic ci tu nie grozi. Wejdź.

 

Lękliwie przyjęła zaproszenie i została posadzona przy drewnianym, chybotliwym stole. Gospodarz postawił przed nią kubek gorącego naparu z mięty.

 

– Skąd wiesz, kim jestem? – odezwała się.

 

– Gelad uprzedził mnie, że się zjawisz – rzekł swobodnie Mawer, gdy dołączył do dziewczyny.

 

Od razu napięła mięśnie, spodziewając się niebezpieczeństwa.

 

– Prosił też, bym odpowiedział na twoje pytania.

 

Dlaczego? Dlaczego to zrobił? – myślała gorączkowo. – Po co? Wiedział, że znajdę list i zapragnę wiedzy o nim. Dlaczego mi na to pozwala?

 

– Kim jest Lissa? – spytała, skoro już miała taką możliwość.

 

– Była moją kuzynką, a siostrą Gelada. Król więził ją, aby Gelad wypełniał jego polecenia.

 

– Ale… dlaczego akurat Gelad?

 

– Ze względu na jego pewne niebywałe… umiejętności i zdolności. Król go potrzebował. – Mawer mówił beznamiętnym tonem.

 

– I Lissa była przetrzymywana i torturowana w zamku tylko dla szantażu? – Nie mogła uwierzyć. – To potworne!

 

– Zamkowe cele wciąż są pełne takich jak ona – ponuro wyjaśnił mężczyzna. – Król potrafi zaskarbić sobie lojalność tych, na których mu zależy…

 

– Skoro Lissa nie żyła, Gelad nie musiał już wypełniać jego żądań?

 

– Nie.

 

– Co robił dla króla?

 

– To, co robił – uciął Mawer.

 

Wstał i zajął się robieniem posiłku. Kwadrans później postawił na stole dwie pełne miski, pół bochenka chleba oraz kolejną porcję naparu. Tila właściwie nie odczuwała specjalnego głodu, jednak wolała wykorzystać każdą okazję, by w przyszłości nie żałować swojej głupoty. Poza tym tego chyba wymagały jakieś zasady uprzejmości. Nie mogła odmówić, skoro otrzymała posiłek z dobroci serca. Zamieszała więc łyżką w nieznanej potrawie. Mawer już łapczywie pożerał swoją porcję, więc dziewczyna ostrożnie poszła za jego przykładem.

 

– Nie masz rodziny? – Powoli podniosła wzrok znad swojego kubka, by dostrzec twarz rozmówcy.

 

– Nie. Chcę być wolny.

 

– Wolny? – powtórzyła zdumiona dziewczyna, nie widząc związku.

 

– Przecież już wiesz, co robi król. Nie tylko on zresztą. Tak łatwo kontrolować każdego, kto ma rodzinę… Wystarczy pojmać mu żonę, dziecko, a zrobi wszystko, by ratować najbliższych. Ja chcę być wolny.

 

– Czy to naprawdę jest wolność? – wymamrotała Tila, chociaż częściowo zgadzała się ze słowami gospodarza. – Wyrzekasz się miłości i rodziny, by być wolnym. To chyba nie do końca jest prawdziwa wolność.

 

– Przynajmniej nikt mnie do niczego nie zmusi wbrew mojej woli. To jest pewna wolność. Jeżeli zginę, to sam i nie pociągnę nikogo za sobą. Widziałem dość, by doceniać tę namiastkę wolności, jaką sobie zapewniłem.

 

– Nigdy się nie zakochałeś? – Wciąż niedowierzała.

 

Mawer milczał, co w zasadzie wystarczyło za odpowiedź. Wolała nie drążyć tematu, więc pozwoliła na panowanie ciszy. Wreszcie mężczyzna wstał gwałtownie i zabrał puste talerze.

 

– Możesz przespać się w tamtym pokoju. – Wskazał na drzwi niedaleko kuchni. – Dobranoc.

 

– Dobranoc – odparła. – I dziękuję.

 

Zostawiła gospodarza samego, wszedłszy do ciasnej klitki, której jedyne umeblowanie stanowiło wąskie łóżko. Nie mogła narzekać – to i tak było wygodniejsze niż niejedno miejsce, w jakim nocowała. Zasnęła z nożem przy dłoni w obawie przed ukrytym wrogiem. Szczęśliwie, tym razem nie dręczyły jej koszmary.

 

Rano zastała Mawera przy stole, jakby nie odchodził stąd od zeszłego wieczoru. Otrzymała skromne śniadanie i kolejny, chyba nieskończony napar z mięty, od którego już ją lekko mdliło. Musiała wyruszać na dalsze poszukiwanie Gelada. Czegokolwiek się dowiedziała, nie zmieni przysięgi. Winowajca musi zginąć w zamian za śmierć jej rodziny. Może Mawer miał rację, może teraz faktycznie była wolna. Mogła podróżować, nie martwić się o nikogo i… do nikogo nie wracać. Nie pragnęła takiej wolności. Osobiście zabije Gelada.

 

– Co dokładnie powiedział ci o mnie Gelad? – Próbowała wybadać.

 

– Niewiele. Podał wygląd, imię. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – To wszystko. Uprzedził, że się zjawisz.

 

– Wiesz, gdzie on teraz jest?

 

– Zostawił mi swego konia i poszedł na południe. Więcej nie zdradził. Chcesz go odnaleźć?

 

– Tak, muszę… – Zawahała się. – …z nim porozmawiać. Dziękuję ci za gościnę. Może kiedyś się spotkamy.

 

– Powodzenia. Cokolwiek planujesz.

 

Tilania ukryła zmieszanie. Planowała zabić jego kuzyna i przyjaciela. Dobrze, że nie zdawał sobie z tego sprawy… Nawet na swój sposób polubiła Mawera, a prawdopodobnie na długo zapamięta jego nieoczekiwaną gościnność – przejaw ludzkiej dobroci po długich tygodniach spędzonych samotnie. Zmusiła usta do słabego uśmiechu, po czym opuściła zieloną kamienicę. Gelad z tajemniczych powodów zrezygnował z wierzchowca, więc prawdopodobnie da radę go dogonić, jeżeli nie zatrzyma się na noc. Tylko dlaczego nie pojechał konno? Zupełnie jakby ułatwiał jej zadanie. Czy aby nie szykuje jakieś zasadzki? Cóż, dowiem się w odpowiednim czasie. – Westchnęła w duchu.

 

Z ulgą wyszła z głośnego miasta i ruszyła traktem na południe. Starała się iść jak najszybciej, a jednocześnie długo się nie męczyła. Dopiero wieczorem przystanęła na chwilę, by zjeść sucharka ze swoich skromnych zapasów. Gdy zapadł zmrok, została na drodze zupełnie sama. Wsłuchiwała się w delikatną, nocną muzykę. Gdzieś z boku coś zaszeleściło. Kiedyś by się przeraziła. Kiedyś, nie dziś.

 

Koło północy przespała się ze dwie godziny, zaszyta w gęstych krzakach. Następnie nieprzerwanie kontynuowała nużącą podróż. Słońce z czasem ponownie zawładnęło niebem, trakt zaroił się od piechurów, jeźdźców, wozów i karoc, a Tila niestrudzenie maszerowała.

 

Po południu usłyszała hałasy zza najbliższego zakrętu, w których rozpoznała szczęk mieczy. Z zachowaniem wszelkich środków ostrożności podkradła się bliżej. Na drodze spostrzegła kilkunastu opryszków otaczających samotną postać. Gelad! – Rozpoznała go w osłupieniu. Na pierwszy rzut oka pozostał arogancki, jednak tak naprawdę napinał wszystkie mięśnie. Tilania nie wątpiła, że nie podda się bez walki. Też by się nie poddała.

 

– Pozdrowienia od króla – rzucił krótko przywódca opryszków.

 

– Niech się nimi udławi – warknął młodzieniec, wyciągając miecz.

 

Gelad nie miał żadnych, ale to żadnych szans. Tilania próbowała szybko wymyślić, co robić. Nie uważała tej walki za sprawiedliwą. Poza tym zrozumiała, że to kara za jego nielojalność względem sadystycznego króla. Nie, ona nie pozwoli mu zostać zabitym przez jakąś bandę oberwańców. Sama go zabije… tylko później.

 

Wyjęła łuk i nałożyła strzałę. Naciągnęła cięciwę. Wycelowała. Puściła. O jednego wroga mniej. Nie czekając, ponowiła sekwencję. Padło chyba z pięciu, zanim zwrócili się przeciw niej. Niedobrze. Z bólem odrzuciła łuk w zarośla, by zaraz wyszarpnąć z pochwy swój krótki miecz. Lewą ręką chwyciła sztylet dla lepszej obrony. Uderzenie pierwszego przeciwnika sparowała z trudem, ale kopnęła go w goleń. Jęknął cicho. Gdy zjawił się następny, uchyliła się. Zaatakowała z pasją, o jaką siebie nie podejrzewała. Niespecjalnie znała się na szermierce, lecz musiało jej to wystarczyć. Gwałtownymi, silnymi ciosami zaskoczyła mężczyznę. Niespodziewanym ruchem zniszczyła jego obronę, by bezwzględnie wbić mu ostrze w pierś. Nagły ból przeciął plecy Tili. Krzyknęła, tracąc koncentrację. Odwróciła się z trudem i sparowała uderzenie, jakie mogło ją zabić. Zranione plecy paliły żywym ogniem. Włożyła w cięcie całą wściekłość. Poruszała się błyskawicznie mimo rany. Zaskoczyła wrogów, co szybko wykorzystała. Zabiła dwóch. Z trzecim toczyła zawzięty pojedynek. Niestety, szybko i nieubłaganie traciła siły. Wykorzystywała oba ostrza do obrony przed potężnym, ciężkim brzeszczotem opryszka. Ręce uginały jej się, ale nie mogła się poddać. Oberwała w ramię. Nie potrafiła już dostatecznie dobrze się osłonić. Nie wytrzyma dłużej! Po co wpakowała się w tę walkę? Na bogów, po co?

 

Ktoś odepchnął od niej mężczyznę i zgładził jednym sztychem. Tila spojrzała prosto na Gelada, któremu tak bezsensownie przyszła na pomoc.

 

– Poradziłabym sobie! – zaoponowała mimo ogromnej ulgi.

 

– Oczywiście, Tilio – zgodził się łagodnie.

 

Rozejrzała się po bojowisku. Jakim cudem Gelad sam zabił tak wielu? Nawet nie został zraniony, tylko draśnięty w paru miejscach. Ona sama czuła się okropnie. Na nic zdały się jej usilne próby zachowania godności, bo osunęła się na ziemię. Zamroczyło ją od utraty krwi, zmęczenia i świadomości zadawania śmierci. Kiedy się ocknęła, miała już zabandażowane oba zranienia, a Gelad przystawił jej do ust kubek z ziołami.

 

– To nie trucizna – szepnął.

 

Wypiła parę łyków i od razy poczuła się lepiej. Usiadła ostrożnie, nie zważając na ból. Znajdowała się na jakieś polanie, zapewne niedaleko traktu.

 

– Lepiej nie zostawać wśród trupów – odpowiedział Gelad na niezadane pytanie towarzyszki. – Dzięki za pomoc. Jak żyjesz?

 

– Wtedy było gorzej – wycedziła powoli, przypominając sobie, że ma do czynienia z wrogiem.

 

Nie kłamała. Wtedy, ranna, oparzona, przerażona, pozostawiona sama sobie w obcym miejscu…

 

– Teraz mnie zabijesz, co? – Dlaczego on wciąż mówi tak spokojnie? – Proszę. Gdybyś mi nie pomogła, już bym nie żył. Więc osobiście dokończ dzieła.

 

Patrzyła na niego ze skrajnym niedowierzaniem. Nie uśmiechał się, ale jednocześnie nie wyglądał na szczególnie zdruzgotanego końcem swojego życia. Stał swobodnie, a jego miecz leżał niedaleko Tili. Nie zdążyłby po niego sięgnąć. Naprawdę się zgadzał? Dziewczyna przypomniała sobie swój ból. Nie liczyło się to, że teraz jej pomógł. To nie zrekompensuje minionego cierpienia! Chwyciła własny mieczyk i podeszła do Gelada z obnażonym ostrzem. Wyzwoliła cały gniew, całą rozpacz. Wystarczyłoby tylko wbić mu ostrze w serce tak jak to zrobiła tamtemu oprychowi. Ale wtedy trwała walka, a teraz… Nie potrafiła się zmusić. Musiała to zrobić! Przysięgała zabić odpowiedzialnego za krzywdy rodziny! Pchnąć ostrze… Ręce jej drżały, choć trzymała rękojeść oburącz. Nawet nie patrzyła w oczy Gelada. Obawiała się, co mogłaby w nich ujrzeć. Pogardę? Drwinę? Czy nie jest ich warta, bojąc się tego ciosu? Nie była morderczynią. Do tej pory zabijała tylko w walce, kiedy nie zastanawiała się nad niczym. Zrób to! – krzyknęła we własnej głowie. Odetchnęła głęboko i zamachnęła się.

 

Przed uderzeniem wypuściła rękojeść, a miecz przeleciał kilka łokci, zanim wbił się w ziemię. Tilania upadła na kolana ze łzami w oczach. Do niczego się nie nadawała. Nawet do tego. Gelad kucnął przed nią, lecz unikała patrzenia na niego. Łzy obficie spływały jej po policzkach. Płakała po raz pierwszy od dwóch lat. Prawie zapomniała, jak to jest.

 

– Zabij mnie – wyszeptała. – Pozbędziesz się utrapienia oraz oddasz mi przysługę. Nie jestem w stanie wypełnić przysięgi.

 

– Ta sama siła, która powstrzymuje ciebie, powstrzymuje i mnie – rzekł poważnie.

 

Podwinął rękaw swojej koszuli, po czym podstawił przedramię pod oczy Tili. Ujrzała wyryty w skórze ten sam znak, jaki miała na dłoni. Podniosła załzawione, pytające oczy na młodzieńca.

 

– Tak, jestem daigarem. Od około pięciu, sześciu lat. Nie pamiętam dokładnie. Naznaczył mnie ten sam smok, co ciebie. Wybrańcy jednego smoka są ze sobą na zawsze powiązani. Ta więź… różnie się objawia. Między innymi nie mogą się nawzajem zabić.

 

– Od początku wiedziałeś, że nic ci nie zrobię – pojęła.

 

– Nie miałem pewności. Dziś jest już tak mało smoków, a co za tym idzie, także daigarów, że nic nie jest pewne. A ty nie zauważyłaś, że się zmieniłaś? Jeszcze nie nauczyłaś się wykorzystywać nabytych talentów, ale i tak przewyższasz wielu zwykłych wojowników. Inaczej nie pokonalibyśmy tamtej grupy.

 

Tila skuliła się, szlochając cicho jak mała, samotna dziewczynka. Bała się tego, kim jest, tego, co ma nadejść. Gelad przytulił ją z wahaniem, a ona w żaden sposób nie oponowała. Głaskał ją delikatnie po głowie, zanim choć trochę nie doszła do siebie.

 

– Tilio… – Wciąż używał jej starego zdrobnienia. – Przepraszam cię, naprawdę. Żałuję, że cię wtedy zostawiłem, ale nie miałem wyjścia. Musiałem cały skarb zanieść królowi, by nie dręczył Lissy. Ona była dla mnie ważniejsza. Tilio, wybaczysz mi?

 

– Przysięgałam… – przypomniała przez łzy. – Przysięgałam zabić tego, który odpowiada za śmierć mojej rodziny. To ty zaprzepaściłeś moją misję!

 

– Tilio, naprawdę mi przykro. Dalej chcesz szukać zemsty?

 

– I tak cię nie zabiję – mruknęła.

 

– Powiedz sobie szczerze. To nie ja zabrałem twoją rodzinę z domu i wysłałem do kopalni. Zgadza się? Chyba przysięgałaś zabić inną osobę, nie mnie.

 

Tilania otarła łzy z policzków i podniosła wzrok na Gelada. W mig odgadła, do czego zmierza. Czy nie miał racji?

 

– Tilio, jesteśmy tacy sami – kontynuował młodzieniec. – Jesteśmy daigarami oraz straciliśmy rodziny z rąk króla. Połączmy siły. Razem pomścimy bliskich. Tak jak przysięgałaś.

 

Gelad wstał i wyciągnął rękę w stronę zagubionej dziewczyny. Z drobnymi wątpliwościami przyjęła jego dłoń, po czym dała się podnieść.

 

– Razem? – zapytał.

 

Skinęła głową. Czuła, że teraz już mogła mu ufać. Byli ze sobą związani, czuła to gdzieś wewnątrz siebie. Gdy ich palce się zetknęły, blizny zalśniły delikatnie jednakowym blaskiem. Za sprawą smoka czekała ich wspólna przyszłość – niezależnie, czy dokonają wymarzonej zemsty, czy razem zginą.

Koniec

Komentarze

"Smocze znamię" w tytule...

Ups, przepraszam. Z rozpędu zrobiłam, już poprawiam.

Mieszczanka ---> a nie mieszczka jakimś dziwnym przypadkiem?  

liściastych ornamentów ---> proponowałbym roślinne ornamenty, las to nie tylko liście...  

Zapukała do bardzo kiepskiej jakości drzwi.  ---> o co chodzi z tą kiepską jakością drzwi? Że krzywe, spaczone, pełne szpar? Jeśli tak, to proponuję właśnie tymi lub podobnymi słowami je opisać...  

rosłym mężczyzną o zarośniętej brodzie kontrastującej z łysiną na czubku głowy.  ---> po co komplikujesz sobie pisanie wymyślaniem czegoś na siłę? Bujna broda (czyli zarost na dolnej połowie twarzy) mężczyzny kontrastowała z łysiną, i cześć. Bo tak, jak napisałaś, z łysiną kontrastuje broda, rozumiana jako część twarzy.  

Jeden z wrogów mniej. --- ło jeżu kolczasty, a nie można: O jednego wroga mniej? Jeden z wrogów padł? "Jeden z mniej" to niepoprawna konstrukcja.  

Nawet umiała mniej więcej czytać ---> mniej więcej czy po prostu trochę, słabo, z trudnością?  Mniej więcej oznacza 'w przybliżeniu, prawie', co niespecjalnie pasuje do określania stopnia umiejętności praktycznych.  

Nie mogę odnaleźć zdania na tyle niezręcznie skomponowanego, że zasługuje na miano potworka. Może ktoś inny wyłowi?  

Nie wiem, bo nie liczę, który to już raz przeczytałem bez wahań i zacięć opowiadanie z nie mojej krainy bajek. To może oznaczać tylko jedno: opowiadanie jest interesujące, fabuła logiczna, postacie w pewnym sensie prawdziwe, trafiające do przekonania. Co więcej? Tak trzymaj, a jeszcze lepiej --- wzlatuj jeszcze wyżej...

"Rzuciła na ladę garść miedziaków, po czym zajęła miejsce w cienistym rogu sali. Przez szczeliny pomiędzy deskami przeciskał się mroźny wiatr, więc szczelnie okryła się peleryną podróżną."

A jednak tajniki budowli drewnianych dla wielu pozostają już tajemnicą...  Na pewno tej karczmy nie zbudowano z desek. Z desek to można zbudować szopę albo stodołę, a i tak szkelet należy wykonać z czegoś solidniejszego.  Karczmę zbudowano z bali, ewentualnie z pni. Jest  możliwe przenikanie wiatru prze konstrukcję ściany z pni -- ale już nie z bali ---- jeżeli wykruszy się uszczelnienie, n przykład z gliny...

Nieprzemyślane zdanie.  

Przeczytałem... Czyta sie nieżle, a fabula jest sensowna i przyzwoicie opowiedziana. Ale opowiadanie trapi przypadłość dość charakterystyczna dla story tego rodzaju --- używanie zbyt współczesnych wyrażeń. "Pokój", "pomieszczenie", "klatka schodowa", 'łóżko", "kontuar" itp. Tego jest sporo.  

Scena walki. jak to zwykle bywa,  jest mało prawdopodobna. Ale - to przecież fantasy...

Fajne :) Coś tam zgrzytało po drodze, ale przedpiścy wymienili, więc ja się już nie czepiam. Czekam za to na ciąg dalszy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Droga Aniu, tak jak napisałem wcześniej masz rękę do pióra. Tylko popełniasz ten sam błąd co ja, za bardzo się śpieszysz. Zwolnij. Bież pod lupę każde zdanie.

Pozdrawiam ciepło.

Dziękuję za komentarze. Cieszę się, że macie raczej pozytywne odczucia, bo prawdę mówiąc, trochę się bałam Waszych opinii. Parę drobiazgów zdążyłam jeszcze poprawić, a resztę przynajmniej zapamiętam na przyszłość.

Ryszardzie, świadomie się nie spieszę, choć pewnie częściowo to prawda. Często jednak zdarza mi się, że ja uważam zdanie za dobre, ale potem według innych jest kiepskie. Nadal uczę się rozpoznawać te gorsze zdania, aby móc je poprawiać. Mam nadzieję, że kiedyś pojmę tę trudną sztukę ;)

Co do ciągu dalszego tej historii, na razie nie planuję. Może w przyszłości...

Sympatyczne i dobrze mi się czytało. Co prawda sam motyw z królem porywającym krenych poddanych wydaje mi się nieco naiwny - zabrakło, moim zdaniem, informacji, czemu ci, a nie inni poddani stali się ofiarą tego procederu, czemu to akurat Gelad miał wyprawić się po smoczy skarb i czy wcześniej król nie próbował innych środków persfazji. Nie do końca wierzę w takie nagminne porwania przypadkowych, jakby nie patrzeć, osób - ale też nie do końca znam szczeguły tego, co dzieje się w królestwie. No i totalitaryzmy nie zawsze działają logicznie (wszystkie formy rządów za często działają kompletnie nielogicznie...)

Ale: dobrze mi się to czytało. W ketegorii lekkiego, rozrywkowego fantasy - jest super. Przyjemnie byłoby poznać jakieś rozwinięcie, bo materiału widzę w tym więcej, niż na jedno opowiadanie.

W mojej wizji król potrzebował Gelada ze względu na jego nadzwyczajne zdolności związane z byciem daigarem, a odkrył, że Gelad zrobi wszystko dla siostry. Nie przewidywałam porywania przypadkowych ludzi (chyba że do kamieniołomów itp.)

Jak o tym wszystkim myślę, tworzą mi się pomysły na kolejne historie związane ze "Smoczym Znamieniem", więc może wkrótce to rozwinę ;)

Wiesz, ja najpierw właśnie myślałam, że król właśnei ptorzebował Gelada własnie dlatego, ze ten był daigarem, a  potem zrozumiałam, że daigarem został wtedym, co i Tilania - więc zaczęło mi zgrzytać.

Tilania stała się daigarą dwa lata temu, a Gelad około pięć / sześć lat temu, o czym mówił Tili. Gelad spotkał smoka dwukrotnie, a za drugim razem był zmuszony go okraść, mimo że zawdzięczał mu swą moc. Jeżeli jest to słabo podkreślone, postaram się jaśniej opisać ten fakt (choć oczywiście na stronie NF nie będę wstanie już zmienić).

jakoś tak bez emocji mi się czytało.

Nowa Fantastyka