- Opowiadanie: Riboq - Sajitah (fragment, wątek poboczny, próbnik :))

Sajitah (fragment, wątek poboczny, próbnik :))

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sajitah (fragment, wątek poboczny, próbnik :))

 

Josi potarł policzek. Zmęczenie wycisnęło mu cienie pod oczami, długi dzień wypisywał swoje historie w całej jego postawie. Mimo to siedział wciąż przy palenisku w pomieszczeniach legowiska i czyścił uprząż. Zostawił Gargattę i Jugito jakiś czas temu, pomrukujących po kilkugodzinnych pieszczotach chłopaka, i sutym posiłku.

 

Należał do chłopców sumiennych i dbających o szczegóły. Fakt, że te cechy przejawiały się jedynie w pracy w legowisku, czasem nastręczał mu kłopotów. Wiedział jednak, że nie mógł trafić lepiej. Jego pani była Jeźdźcem.

 

Uśmiechał się, mimo zmęczenia oczyszczając siodło i popręg Gargatty. Popręg to zbyt dużo powiedziane. Koty różniły się znacznie od koni, więc i ich uprzęże były specyficzne. Na ich konstrukcję składały się ciężkie skórzane szelki, które zakładano tak by krzyżowały się na piersi, pomiędzy przednimi łapami. U zwieńczenia tych szelek, za łbem zwierzęcia znajdował się wyprofilowany dla dłoni ludzkich pałąk, z zamocowanymi na nim pasami i skórzaną obręczą. Jeździec przypinał się nimi, a w obręcz wplatał nadgarstek. Siodło też było zbyt pompatycznym określeniem dla tej części uprzęży, która odpowiadała twardym siedziskom konnych. Nie dało się bowiem założyć kotu siodła. Jego ruchy w biegu i praca mięśni, były zbyt dynamiczne dla takiego rozwiązania. Ponadto nie można było takiego siedziska zamocować tak, by było stabilne i trwało w jednym miejscu. Zamiast tego, do pałąka przytwierdzone były lekkie, ale mocne fragmenty skóry sięgające aż za przednie łapy kota i zszyte mocno z pasami uprzęży. Przymocowano także do nich klamry, którymi jeździec przypinał łydki do całości konstrukcji. Livri nazywała je „ustrojstwami”, bądź „kagańcami”. Jednak bez nich nie dało się dosiąść kota. Chyba, że miało się w planach kurczliwe wczepianie w futro i trzymanie, póki zwierzę nie podskoczy wyżej.

 

Josi nacierał właśnie skórę siedziska olejem z pszczelim woskiem, by zachowało elastyczność. Tak zastał go Huv.

 

– No młodzieńcze – sapnął staruszek pochylając się nad paleniskiem i zaglądając do wiszącego nań kociołka. – Życie stracisz na tej pasji.

 

Chłopak potrząsnął kasztanową czupryną i kontynuował pracę.

 

– Co by było, gdyby kotów było więcej niż osiem? – Starzec zanurzył palec w breji wiszącej nad ogniem i z lubością oblizał go.

 

Barczysty, jak na swój wiek młodzieniec wzruszył ramionami.

 

– I tak nie dopuściliby mnie do innych. Widuję tylko Jugito i Gargattę.

 

– Bo inne należą do innych klanów, chłopcze. – Huv usiadł po drugiej stronie paleniska i wyjął swój myśliwski nóż. – Nie pchaj się tam. Oni nie myślą jak my.

 

Josi nie odpowiedział. Siwowłosy, okutany w kilka warstw odzienia starzec, również chwilę oglądał w ciszy ostrze, po czym sięgnął po lipowy, przepołowiony pieniek. Zaczął go okrawać powoli.

 

– Huv…

 

Nim chłopak zadał pytanie, twarz starca rozjaśnił uśmiech wypełzający z gęstej brody, jak słońce z wąwozu.

 

– Znowu?

 

– Proszę. – Młode dłonie, ogorzałe od surowej pogody przerwały pracę. Popatrzył błagalnie na byłego leżowego.

 

– A niech będzie. – Starzec wskazał na Josiego ostrzem, jakby ten był winny czemuś. – A, i zasłyszałem legendę, mały entuzjasto. Przez ciebie zaczynam czuć potrzebę ciągłego posiadania czegoś w zanadrzu…

 

Mruknął jeszcze tylko. Mmłodzieniec, hołdując tym co wieczornym prawie tradycjom podskoczył, by podać Huvowi kufel z mętnym piwem.

 

Potem usiadł opierając się łokciami o czyszczoną akurat uprząż.

 

Staruszek pociągnął sowity łyk i podjął przerwane skrobanie drewna.

 

– Powiedziano mi ostatnio, gdy Gospodarstwa odwiedzałem, że przejezdni jakowyś się tam zatrzymali. Znasz mnie i wiesz, że ciekawski bywam niezdrowo, w związku z czym pokuśtykałem tam ile nogi dały, czy co koń wyskoczy jak wolisz. Tak byłem ciekaw, kto taki w „Gospodzie pod Rumowiskiem” się zjawił.

 

Głos Huva rozpłynął się w uszach Josiego, który oczyma wyobraźni ubierał słowa starca w obrazy.

 

– Zasiadłem tedy w gospodzie, z niewielkim kuflem skąpo piwem wypełnionym. Nie ma sensu uwagi nadmiernie drogim obyciem zwracać na siebie. Nie kryłem się zbytnio, bo i siedząc w odmętach ciemnych zakamarków ciężej cokolwiek usłyszeć, a i zapytać nie ma okazji. Od gospodarza przybytku stojącego za szynkwasem dzieliły mnie dwa inne stoły, a przy jednym z nich siedziała grupka przybyszów. Odziani byli schludnie, ale inaczej niż my tutaj. Widać było, że ze lżejszych stron przybywają. U nas nie od parady Góra Wież zwie się Khal Z’uac. Wiatry tutaj silne, zwrot humorów nieba szalony. Nikt nie poważyłby się z domu bez ciepłego odzienia wyjść. Ci siedzieli i grzali się najlepszym w gospodzie winem, a stroje ich pięknie uszyte i płowe w barwach, odparowywały po przeprawie. Przez przełęcz, jak sądzę.

 

Rozmawiali cicho, jednak im więcej trunku przelali przez gardło, tym bardziej humor im wracał, i tym cieplej było im w sercach. Dokazywali głośniej. Słuchałem ich chciwie, kiedy o urokach Domu Smoka rozprawiali, co ich pochodzenie potwierdziło. Niewiele mam okazji słuchać o siedzibie władcy. Zwykle gońcy na przestrzał ku Wieżom gnają, rozmawiać nie chcą. W pewnym momencie drzwi gospody się rozwarły i wszedł kolejny obcy. Powitał ich z lekka naburmuszony, ale widać było, że bardziej udaje niż, faktycznie urazę żywi. Obdarowali go pucharem i ten zadowolony do biesiady się przyłączył. Relacje przyjaciołom zdał z wizyty w Wieżach.

 

– … i jak wracałem teraz, wyobraźcie sobie – widziałem Towarzysza!

 

W pierwszej chwili nie zareagowali patrząc nań nie rozumiejącym wzrokiem. Potem jeden z nich powiedział.

 

– Chcesz mi powiedzieć, że wciąż tutaj są Koty-Towarzysze?

 

– Ano. – Mrugnął ten, który nowinę przyniósł. – I właśnie JA je widziałem!

 

Jego podekscytowany kompan, aż poruszył się w miejscu. Granatowy płaszcz zsunął się z ławy, a on sam zmierzwił jasną czuprynę w podnieceniu. Pozostała trójka patrzyła to na jednego, to na drugiego.

 

– Mikelu nie wybaczę ci, żeś mnie ze sobą nie zabrał!

 

Ten nazwany Mikelem, roześmiał się rubasznie.

 

– Wynagrodzę ci to przyjacielu, wynagrodzę.

 

Ponieważ pozostali nadal nie wiedzieli o co się rozchodzi, zirytowany jasnowłosy zaczął im tłumaczyć.

 

– Zaprawdę, czasami nie mogę sobie nawet wyobrazić jakie opowieści przy ogniskach snujecie, że tak starych legend nie znacie. Legendy głoszą…

 

 

 

– I tu Josi – Huv przerwał na chwilę. – Usłyszałem podanie zupełnie mi nieznane.

 

– Opowiem je tak, jak usłyszałem „pod Rumowiskiem”.

 

 

 

Kilka wieków temu, kiedy nie powstała jeszcze myśl nawet o wzniesieniu Domu Smoka, kiedy Khal Z’uac było zwykłą górą, a Fenrir kwitł jak najpiękniejszy kwiat cywilizacji, z południa nadeszły Koty.

 

Beztroskie życie nie zmieniło się w żadną krwawą jatkę. Nie było wojny, wróg nie natarł na górskie fortece Silnych. Koty po prostu przybyły. Włączyły się w nurt życia Fenriru, stały się jego stałym elementem. Haftem w nowym splocie wzorzystej historii świata. Nie były łagodne, jednak zdawały się dobierać posiłek, tak jak przyjaciół i wrogów, nad wyraz logicznie i humanitarnie. Były mądre. Mówiono o nich Sajitah.

 

Z czasem zaczęto otaczać je czcią podobną niesamowitym istotom. Patrzeć na nie, jak na driady leśne. Jak na stworzenia magiczne, władające mocą. Ludzie są tylko ludźmi. Nawet Silni z Fenriru nie umykali stałym cechom, jakie posiada każda ludzka nacja. Jesteśmy żądni władzy, a jeżeli jej nie mamy, a zaczyna pulsować obok nas coś co jest w stanie ją zagwarantować – sięgamy po to.

 

Sajitah były mądre. Ale były również ufne. Po długich latach i wielu pokoleniach, nie wierzyły w to co powoli stawało się faktem. Ludzie zaczęli używać wielkich kotów do swoich celów. Otumanione intrygami, zdawały się sprzeniewierzać własnym zasadom. Zagubione w ocenie wydarzeń, oplątane przez kłamstwa, zaczęły popełniać błędy. Jedna z najstarszych legend mówiła o Kargainii. Wielkiej kocicy, która przyjaźniła się z człowiekiem o imieniu Morg. Znała go od maleńkości. Razem przewracali się w piaskach u stóp gór, razem uczyli polować. Razem podróżowali. I razem wspięli się do wysokich lóż Fenriru, gdzie Morg został doradcą Falchiela, który później zyskał przydomek Zdobywcy.

 

Morga pochłonęły meandry rozrastających się intryg na rzecz zdobycia wpływów. Zafascynowany studiował dniami drzewa genealogiczne dostojników, szukał ich cech, poznawał historie, odgadywał pragnienia. Kargainii miała duży udział w jego studiach, jako że posiadała niewątpliwie przydatną cechę wyczuwania tych pragnień. Służyła tą wiedzą Morgowi, bez cienia wątpliwości. Kochała go bezgranicznie, a on opiekował się nią.

 

Pewnego dnia Morg spieszący do sal lóż doradczych, został zatrzymany przez grupę mężczyzn. Przyparto go do muru i ostrzeżono, że jest obserwowany, że czas się wycofać.

 

Po tym wydarzeniu Morg nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Musiał być naprawdę wytrawnym graczem, skoro ktoś zaczynał się go obawiać. Na wpół podniecony tą sytuacją, na wpół przestraszony zażądał od swej przyjaciółki, by stanęła w jego obronie.

 

Kargianii została postawiona przed wyborem, w którym chodziło o pozbawienie życia człowieka. Stało to tak bardzo w niezgodzie z jej zasadami, że zniknęła na długie tygodnie w górach, by oswoić się z nową sytuacją. Ten okres okazał się dla Morga dniami szaleństwa. Tak właśnie nazwano później stan Jeźdźca, którego opuścił Towarzysz. Dniami szaleństwa.

 

Kargianii wróciła jednak. Nigdy jednak nikt nie dowiedział się, jaką powzięła decyzję. Morg, oszalały do nieprzytomności żył jedną tylko ideą – nigdy więcej nie pozwolić jej odejść. Podczas jej nieobecności zaangażował uczonych i duchownych Fenriru, aby zrealizowali tę ideę. Powrót Kargianii okazał się być jej zgubą. Rytuałem połączenia przyszpilono ją do oszalałego doradcy.

 

Był to czas kiedy chwała Gór Fenriru dogasała w cichym trzasku łamanych zasad, dusz i traktatów. Dopełniono kilku jeszcze takich połączeń, jednak widok tej pierwszej pary, Morga i Kargianii, stała się początkiem końca. Wyniszczona chorą duszą Morga kocica, niknęła w oczach, a on sam, u szczytu samouwielbienia doprowadził do wyprowadzenia Falchiela na tron. Kosztem całego kraju.

 

Sajitah odeszły na południe, przemierzyły Las Wraghów i zniknęły. Te które zostały, połączone z ludźmi, różne napisały historie. Nie zawsze tak tragiczne, jak Kargianii i Morg. Pierwsza połączona Sajitah zmarła w samotności jaskini, gdzie porzucił ją pewien swej chwały Morg. Przyszło mu za to słono zapłacić. Jego Dni Szaleństwa trwają ponoć po dziś dzień, bo tej strony połączenia rytuał nie zmienił. Ta tragedia długo podawana była z ust do ust.

 

 

 

Josi gładził skórę, która wchłonęła już tłuszcz i lśniła lekko. Przez chwilę dało się słyszeć tylko ciche skrobanie myśliwskiego sztyletu o lipowe drewno.

 

– Sajitah…

Koniec

Komentarze

Zamiast tego, do pałąka przytwierdzone były lekkie, ale mocne fragmenty skóry, które sięgały aż za przednie łapy kota i zszyte były mocno z pasami uprzęży. - powtórzenie, jeden z przykładów


- A niech będzie. – wskazał na Josiego ostrzem, jakby ten był winny czemuś - błędny zapis dialogu, jeden z przykładów

Poza tym przepatrz przecinki, bo sporo ich brakuje lub znajdują się w niewłaściwym miejscu. A samo opowiadanie to zaledwie fragment, więć trudno o ocenę.

Pozdrawiam

Mastiff

W pierwszym fragmencie opisującym siodło zakładane na kota, sporo wyrazów "który" można było uniknąć.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

1)      długi dzień bezlitośnie wypisywał swoje historie w całej jego postawie – osobiście napisałbym tak: Z jego postawy bezlitośnie można było wyczytać , że ma za sobą długi, męczący dzień.

2)      Niektóre zdania wołają do mnie, że są zaniedbane, za długie i mało oddające dramatyzm sytuacji

3)      popręg Gargatty. Popręg  to zbyt dużo powiedziane. Koty różniły się znacznie od koni, więc i ich uprzęże były specyficzne. Na popręgPowtóreczka ;)  Nie jestem specjalistą, literatem, koneserem, czy coś… Jeśli wytykam jakieś  „niedociągnięcia” czyjegoś opowiadania to są to tylko i wyłącznie moje osobiste dygresje. I tak jak się tam gdzieś wczoraj wypowiadałem, podchodzę do pisania opowieści z punktu widzenia ojca czytającemu dziecku bajkę.

- Tato, co to je ten ‘popręg’?

- To jest taka uprząż mocująca siodło. Taki pas zapinany pod brzuchem konia…

Uważam, że czasami możemy pozwolić sobie na takie dziecinne opisy - nieprofesjonalne z punktu widzenia fachowej terminologii.

4)      Skończyłem doczytywać ten akapit o nieszczęsnym popręgu. Czy koniecznie potrzebujesz w opowiadaniu (pseudo)naukowego wywodu o siodłach? Nudnawo…

5)      Interpunkcyja :*

6)      Czytając pobieżnie całość. Dochodzę do wniosku, że to jedno z Twoich pierwszych opowiadań. Odnośnie dialogów i opisów: Nie pisz Josi to, Josi tamto, To dla Josiego. Postaraj jakoś się to wyplewi ć wypełniając Josi jakimiś wstawkami opisu jego postaci. Np. Josi to, młodzieniec tamto, barczysty blondyn, jakim był chłopiec tamto tamtotamto…

7)      - Ha! – krzyknął cicho ten, który nowinę przyniósł. Tak troszkę miejscami zalatuje językiem hmmm… nazwijmy to Joda-biblijnym

8)      Mimo tego powyższego, co myślę, trochę pomoże Ci w dopracowaniu warsztatu podoba mi się Twój styl. Fragment mnie zaciekawił, więc jeśli opublikujesz resztę (oczywiście nanosząc pewne poprawki, które Ci się sugeruje) przeczytam z przyjemnością.

Rozprostuj sobie członki i siadaj do pracy ;) 

Dziękuję pięknie.

To nie jest mój pierwszy tekst i ku mojemu rozczarowaniu sobą, sporo z uwag dotyczy rzeczy, na które już mnie uczulano. ;/

Błedem jest, że zbyt świeży to tekst i przepatrzony na gorąco. Zamieściłam go właśnie ze względu na opis tego nieszczęsnego siodła-uprzęży. Wiedziałam, że jest nie tak, tylko ciągle darło się to na mnie gdzieś zza pola widzenia.

Tak, interpunkcja, moja pięta ahillesowa.

I tu prośba o działajace sposoby na uniknięcie z nią problemów. Czytanie na głos własnego tekstu nie do końca się u mnie sprawdza. Zdarza mi się wtedy wciskać przecinki w naprawdęt dziwnych miejscach.

Generalnie zrobię coś, co trzeba było zrobić już dawno. Wracam do podstaw i odświeżam gramatykę. To powinno mnie przepchnać przez niedbałość entuzjazmu. :)

J.B, a ja się czepne Twojego czepnięcia numer 1

Jak wygląda bezlitosne wyczytywanie? Wywal, Ribog, to bezlitosne ze zdania proponowanego przez J.B i będzie ok ;)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Naniosłam nieco zmian. Usiłowałam też poprawić interpunkcję. Z podręcznikiem pod ręką, ale gdyby ktoś chciał wytknąc mi cos co wciąż pozostaje pzoa moim postrzeganiem i zrozumieniem - będę wdzięczna. Jak nie tu - e-mail w profilu :).

Opis siodła moze wyglądać na niepotrzebny w tym fragmencie. Przy całości uznałam jednak, że warto wspomnieć, jak to wygląda. Opisywanie budowy siodła w trakcie trwajacej walki owszem można fajnie rozegrać, ale nie do końca odpowiada moim wizjom dynamicznej akcji. :)

A taki spokojny wieczór pasuje do krótkich opisów.

Mogłabym w ogóle się w to nie zagłębiać, ale prędzej czy później tekst wyciśnie na powierzchnię pytanie o taką pierdołę :D.

W kilku miejscach – a jest ich sporo – tekst, niestety, nie został dopracowane językowo…

Nadmiar wyrazu „który” oraz nadużywanie czasownika „być’ w tych partiach tekstu zdecydowanie psuje efekt całości.

 

Przykład: "  Siodło też było zbyt pompatycznym określeniem dla tej części uprzęży, która odpowiadała twardym siedziskom konnych. Nie dało się bowiem założyć kotu siodła. Jego ruchy w biegu i praca mięśni, były zbyt dynamiczne dla takiego rozwiązania. Ponadto nie można było takiego siedziska zamocować tak, by było stabilne i trwało w jednym miejscu. Zamiast tego, do pałąka przytwierdzone były lekkie, ale mocne fragmenty skóry sięgające aż za przednie łapy kota i zszyte mocno z pasami uprzęży "

Jest tego więcej, niestety.

Pomijam tutaj inne błędy.

Pozdrówko. 

Pomysł ujeżdżania wielkich kotów skojarzył mi się z He-Manem :D Ale spoko, sama marzę o przejażdżce na dinozaurze, więc jestem pełna zrozumienia.

Opowiadanie jednak mnie nie zachwyciło. Historia wzruszająca, ale pewne kwestie można było szerzej omówić - na przykład szczegóły połączenia. Ogółem wiele rzeczy potraktowano "po macoszemu". Rozumiem, że w "głównym dziele" zostaną one rozwinięte, ale skoro publikujesz fragment, nic nie stoi na przeszkodzie, aby uczynić go jak najbardziej zrozumiałym (wiem, wiem, "przyganiał kocioł garnkowi").

Niektóre konstrukcje zdań są dość karkołomne, inne - strasznie sztywne. Wypadałoby to jakoś "wyrównać". Błędów nie będę wypisywać, bo zrobili to już lepsi ode mnie.

Ogółem - do rozbudowy i poprawy.

Ach no tak, już tu byłam.

Myśliwi używają noży, nie sztyletów.

Zgadzam się z przedpiścami, do poprawki.

Nowa Fantastyka