
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Smak czy niesmak?
Grupa Strażników Dobrego Smaku właśnie kończyła drugie śniadanie kiedy rozległa się syrena alarmowa. W pocie czoła wszyscy jak jeden mąż się uwijali i zakładali specjalne szturmowe odzienie. Opływowy kask w kształcie piłki do rugby sprawiał nieco idiotyczne wrażenie i każdy niemal kto napotykał na drodze strażnika dobrego smaku lekko się uśmiechał, oczywiście gdy ten nie patrzył. Nie mniej śmieszna była czerwona marynarka, która idealnie kontrastowała z żółtymi pantalonami i czarnymi skórzanymi butami. Całość uzupełniała gumowa pałka oraz pistolet, który wystrzeliwał naboje nazywane przez wtajemniczonych „pociskami nawróconych”.
Pięciu strażników wybiegła na plac przed Ministerstwem Dobrego Smakui wsiadło pospiesznie do czerwonego dużego samochodu. Pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy gdy zerkało się na niego był umiejscowiony na dachu potężny głośnik, z którego zawsze wydobywała się muzyka poważna. Tym razem, na wyraźny rozkaz dyrektora do spraw muzycznych, pobrzmiewała uwertura do „Latającego Holendra” Richarda Wagnera. Sam dyrektor lubował się w takich osobistych ingerencjach. Gdy tylko do jego uszu dolatywał dźwięk syreny alarmowej przerywał swoje dotychczasowe zajęcie i wybierał utwór jaki ma być obecny podczas eskapady strażników. Najczęściej była to muzyka Wagnera, która wydawała się idealna na tego typu przedsięwzięcia.
A w środku panował niepokój pomieszany z podnieceniem. Zazwyczaj dwóch strażników wdawało się w jakąkolwiek dyskusję w trakcie jazdy. Reszta trwała w milczeniu
i czekała jak na wyrok. Od kolejnej akcji upłynęło niespełna dwie godziny. Szaleniec, który głosił pochwałę muzyki trance został przy skandującym tłumie zabity, ciało jego wywleczone na rynek i spalone. Wycie jakie wówczas miało miejsce można porównać z rykiem godowym łosia. Każdy chciał przebić się przez motłoch i ujrzeć świeżo palone ciało muzycznego heretyka.
Samym strażnikiem w Kraju Wysokiej Kultury nie łatwo było zostać. Aplikanci musieli wykazać się znakomitą znajomością sztuki, muzyki, literatury oraz filozofii. Ponadto mieli obowiązek pomyślnie przejść przez wszelkiej maści testy sprawności fizycznej. Na końcu każdy w zależności od wybranego działu kulturalnego malował obraz, komponował utwór, tworzył wiersz bądź pisał rozprawę filozoficzną na dowolny temat. Tak stawało się strażnikiem dobrego smaku, swego rodzaju policją Ministerstwa Dobrego Smaku.
A tymczasem samochód w blasku słońca pędził jak wystrzelona z łuku strzała.
– Co tym razem? – zapytał kierowca.
– Dostaliśmy zgłoszenie, że ktoś na Placu Czajkowskiego czyta jakiegoś harlekina. Trzeba to sprawdzić – odpowiedział jego towarzysz na przednim siedzeniu.
– Zawsze dziwił mnie ten brak wyobraźni i niesforność wobec postanowień Rady Najwyższej Ministerstwa Dobrego Smaku. Czy ci ludzie naprawdę myślą, że może istnieć w naszym kraju podrzędna literatura czy nikczemna muzyka? Szkoda, że jednym ruchem ręki nie można usunąć tego kulturalnego wrzodu i zaprowadzić raz na zawsze porządek. Czy zawsze ktoś musi się znaleźć, kto nie uznaje z góry narzuconych zasad? Jak można się przeciwko temu buntować? Nie rozumiem.
– Patrz na drogę.
– Cieszę się, że wszystko jest takie jasne i przejrzyste. Wiem co jest wysoką kulturą, co jest godne oka ludzkiego i co powinno być obiektem naszego zachwytu. Zdaję sobie sprawę z geniuszu Beethovena, Mozarta, Schuberta, Vonneguta, Faulknera, Dostojewskiego, van Gogha, Rembrandta czy Cézanne’a. Zachwycam się 9. Symfonią Beethovena. A w ogóle zauważyłeś, że cyfra „9” w muzyce symfonicznej jest jakaś mistyczna?
– Słuchałem trzech „dziewiątek”, Beethovena, Brucknera i Dvořáka
– Rada Najwyższa w poprzednim miesiącu wprowadziła obowiązek zachwytu nad 9. Symfonią Schuberta i Mahlera. Wiem, że któryś z mieszkańców wniósł petycję do Ministerstwa o uznanie jeszcze 9. Symfonii Szostakowicza, ale ta odrzuciła ją argumentując, że dzieło to jest frywolne i niepoważne.
– Ale sam Szostakowicz nie widnieje przecież na liście zakazanych kompozytorów.
– Oczywiście, że nie. Jego 7. Symfonia Leningradzka do dnia dzisiejszego pieści moje uszy.
Po dotarciu na Plac Czajkowskiego wszyscy strażnicy wysiedli z samochodu w poszukiwaniu podejrzanego. Nikt nie zwrócił ich szczególnej uwagi. Żaden z przechodniów też nie podszedł do nich ani nie zagadnął. Zdarzało się to bardzo rzadko. Z reguły gdy strażnicy przybywali na miejsce, motłoch jak szalony bił się o pierwszeństwo, aby wskazać im kulturalnego zwyrodnialca.
Alarm okazał się fałszywy. 20 – minutowa penetracja Placu Czajkowskiego nie przyniosła pożądanego skutku. Nie pozostało nic innego jak zawrócić do Ministerstwa i czekać na kolejny sygnał do wyjazdu.
Sam Kraj Wysokiej Kultury stanowi istne przedmurze kulturalne na świecie. To niewielkie państwo stanowi bardziej miasto-państwo, coś na kształt starożytnych greckich polis. To ono ustala co jest ważkie a co miałkie. Za opokę rządów w państwie uchodzi Ministerstwo Dobrego Smaku. Jego główny organ, Rada Najwyższa, debatuje nad poziomem i wartością duchową danego utworu. Rada zbiera się co miesiąc chyba, że pojawi się jakaś nagląca sprawa, wtedy posiedzenia zbierają się częściej. Na zebraniu, któremu przewodniczy sam minister, notabene druga po prezydencie osoba w kraju, uchwala się ustawy, które oprócz oczywistej pogardy dla wszystkiego co nikczemne, zawierają w sobie także indeks autorów, których utwory są godne ludzkiej uwagi. Pod każdym autorem i jego dziełem widnieje pisany ręką dyrektora do spraw muzycznych komentarz. Ustawy ukazują się po dzień dzisiejszy w „Dzienniku Kulturalnym”. Na szczególną uwagę zasługuje ostatni wpis dyrektora na temat I Koncertu Fortepianowego b-moll Wilhelma Stenhammara. Koncert ten jest skandynawskim uduchowieniem mroku, tajemniczości i magii. Pozorny chłód rozpala serca do gorąca i każe im w pełni kosztować ten żar. Potęga jego już od pierwszych taktów wznosi nas na emocjonalne wyżyny czemu nietrudno ulec. Trwać w nieskończoności. Oto jego przesłanie.
Ustawa oddziela to co jest do akceptacji i to co jest przeznaczone do zachwytu czy pogardy. Utwory wrzucane są do tych trzech worków. Zdecydowanie najcięższy jest worek trzeci, pełen niegodziwych wytworów błądzącej ludzkiej wyobraźni. Pozornie najłatwiej ma się rzecz z muzyką. Każdy utwór, który nie reprezentuje muzyki poważnej, z urzędu jest uznawany za gorszący i nie mający prawa bytu.
Po przyjeździe do Ministerstwa Dobrego Smaku strażników powitał sam minister. Akurat przechadzał się po placu, zamyślony. Towarzyszyło mu dwóch osobistych ochroniarzy.
Co zrobić z tą 8. Symfonią Beethovena – pomyślał. Strasznie mu się podobała, jednak nie zaobserwował w niej żadnych rewolucyjnych idei. Zmienić jej status? Czy było to dzieło nad którym należy się zachwycać czy tylko akceptować? Oto było pytanie.
– Witajcie. Jak obława? Udana? – zapytał minister.
– Fałszywy alarm. Ostatnio zdarzają się nad wyraz często – odpowiedział nieco podenerwowany kierowca.
– Myślę o Beethovenie.
– Co z nim?
– Co ciekawe, jego symfonie „nieparzyste” są uznane za wielkie. Wyjątkiem jest 6. Symfonia „Pastoralna”, której wprowadzenie do kanonu piękna zawdzięczamy mojemu poprzednikowi. Zastanawiam się nad poszerzeniem tego gremium.
– Co dokładnie ma Pan Minister na myśli?
– 8. Symfonia. Znam ją od dawna a dopiero wczoraj zobaczyłem w niej coś więcej niż tylko „ósemkę” Beethovena. Uderzyła mnie zwłaszcza pierwsza część Allegro vivace e con brio. Te molowe fragmenty są naprawdę poruszające. Czy to nie św. Tomasz pisał, że pulchra sunt qua visa placent ?
– Znam tę symfonię, ale jakoś nigdy się do niej całkowicie nie przekonałem, może się przekonam.
– Dobrze zagrana może naprawdę chwycić za serce.
– Bardzo wiele zależy od samego wykonania. Ostatnio byłem na koncercie, w którym grana była 4. Symfonia Brucknera Es-dur
– Ach…Romantyczna.
– W rzeczy samej. Gdybym nie znał jej wcześniej nie spodobałaby mi się. Ale to było zagranicą a nasi sąsiedzi nie umieją nadać symfoniom Brucknera tej siły, jaka w nich drzemie. Nie potrafią dostatecznie wyeksponować tej potęgi dętych blaszanych. Gdy tak sięgam pamięcią wstecz przypomniało mi się kapitalne wykonanie 8. Symfonii Brucknera przez muzyków Filharmonii Krajowego Szczęścia.
– Apokalipsa ! 8. Symfonia Brucknera dopiero za mojej kadencji została uznana godną zachwytu a jej interpretator włączony w poczet krzewicieli muzycznego ducha.
– Pamiętam Panie Ministrze. Hmm, nie wiem czy mogę.
– Słucham.
– Z tego co się orientuję 25., 29., 31., 35., 36., 38., 40., oraz 41. Symfonia Mozarta widnieją jako dzieła najwyższe, a ja ostatnio doznałem prawdziwego zachwytu słuchając z żoną jego 24. Symfonii.
– Mówi Pan o tym zdziecinniałym utworku, który nie ma za grosz przełomowych muzycznych rozwiązań harmonicznych i brzmieniowych?
– Czy to nie Pan cytował św. Tomasza, że „Piękne jest to, co ujrzane się podoba”?
– Owszem. Oczekuje Pan ode mnie, żebym wniósł wniosek o uznanie 24. Symfonii Mozarta do kanonu dzieł najwyższych?
– To byłby swego rodzaju hołd oddany temu genialnemu kompozytorowi.
– Jego geniusz w 24. Symfonii chyba zrobił sobie wolne. Podobnych przykładów jest cała masa. Osobiście nie mogę uwierzyć, że taki Beethoven mógł skomponować tak słabą uwerturę jak „Zwycięstwo Wellingtona, czyli bitwa pod Vittorią”. Podobnie rzecz ma się z Wagnerem. Jego Symfonia C-dur jest tak żałosna, że nie dziwię się Mendelssohnowi, że nie raczył nawet odpowiedzieć mu listownie na zapytanie, co sądzi o tym dziele.
– Ja bym mu chociaż odesłał partyturę.
– Hah. Ja także.
Rozmowa pewnie trwała by wciąż w najlepsze, gdyby nie przerwała jej gwałtownie syrena alarmowa. Znów czterech strażników zerwało się na równe nogi i ruszyło w stronę samochodu. Kierowca, który gaworzył sobie z ministrem pierwszy wsiadł do auta i czekał na resztę, która korzystając z chwili przerwy pożywiła się resztkami drugiego śniadania. Gdy ci wsiedli samochód ruszył z piskiem opon i skierował się w stronę ul. Jesienina. Zabrzmiała uwertura „Faust” Wagnera. Dyrektor do spraw muzycznych nie próżnował. Zgłoszenie, jakie Ministerstwo właśnie otrzymało dotyczyło jednego obywatela, który okazał się był przemytnikiem zakazanej literatury. Celnicy przyłapali go na granicy z Krajem Liberalnym. Skala przestępstwa była poważna. W przypadku tak znaczących przestępstw kara mogła być tylko jedna. Śmierć i spalenie na Rynku w obecności tłumnie zgromadzonych gapiów. Procedury były wszędzie podobne. W przypadku lżejszych przestępstw strażnicy docierali na miejsce, zabierali podejrzanego na rynek i tam na okres 12 h wystawiali zakutego w kajdanki na widok publiczny. Każdy z przechodniów mógł takiego delikwenta opluć, poniżyć czy uderzyć. Los tego człowieka znajdował się wówczas w rękach obywateli. Przywiązany do drewnianego pala mógł liczyć tylko na litość mieszkańców Kraju Wysokiej Kultury. W najdelikatniejszych przypadkach prowodyr zepsucia kończył z połamanymi żebrami czy podbitymi oczyma. Do mniej karalnych wykroczeń należała zwykła rozmowa na tematy kulturalne trzeciego rzędu. W świadomości mieszkańców podrzędna twórczość nie istniała i nigdy nie powstała. W takim przeświadczeniu funkcjonowało całe społeczeństwo a jego wyrzutkowie pozbawiani byli podstawowych praw człowieka.
Strażnicy Dobrego Smaku po przybyciu na miejsce skierowali się w stronę przejścia granicznego. Celnicy przetrzymywali tam podejrzanego o przemyt obywatela Kraju Wysokiej Kultury. Okazał się nim być 35-letni mężczyzna. Zakuty w kajdanki stał bezradnie oparty o ścianę. Pod lekkim uśmieszkiem próbował ukryć niepokój. Jego życie właśnie zataczało ostatni krąg. Nie wypowiedziawszy ani jednego słowa podszedł do niego kierowca strażniczego samochodu i wystrzelił z pistoletu między oczy. Krew gęstym strumieniem zalała ulicę. Na ścianie pojawiła się czerwona impresjonistyczna plama. Egzekucję zdążyło obejrzeć kilkanaście osób. Prawdziwy spektakl miał zacząć się dopiero na rynku. Ciało delikwenta załadowano pospiesznie do samochodu. Bagażnik był brudny od krwi. Nie czyszczono go tego dnia. Tymczasem w samochodzie panował radosny nastrój.
– Ale go załatwiłeś. Ciekawe co próbował przemycić – z wyraźnie radosnym uniesieniem rozmowę zaczął jeden ze strażników, jeden z dwóch, którzy się odzywali.
– Pewnie jakiegoś Coelho albo Cobena. Miał to wypisane na twarzy. – z pogardą odparł kierowca.
– To musi być jakoś bardzo opłacalne skoro tak ryzykują. Nie mogę dać wiary, że robią to tylko w celach czytelniczych.
– Ja też nie, chociaż z drugiej strony, zakazany owoc lepiej smakuje.
– I jak znakomicie się sprzedaje.
– Co racja to racja. A tymczasem nie mogę się już doczekać przedstawienia na Rynku. Te tłumy zawsze działają na mnie pobudzająco. Czuję się wtedy jakbym grał w jakimś piekielnym misterium. Być aktorem w tym widowisku to dopiero przeżycie. Już widzę to zbieranie chrustu na Placu Głównym. Cały Rynek wypełniony po brzegi jak publiczność w kinie na ekranizacji dzieł Puszkina. Wszyscy skandują motto Kraju Wysokiej Kultury. „czytaj, słuchaj, pisz i drukuj i do końca życia się edukuj”. Główny aktor przedstawienia układany jest na stosie. Jest całkowicie obnażony. Odarty z ducha. Ale się rozmarzyłem a robota czeka.
Po tych słowach zapadła grobowa cisza porównywalna ze skupieniem sportowca przed finałowym biegiem. Wszystko jakby zamarło. Grała tylko cisza. W milczeniu tym wszyscy dotrwali do przyjazdu na Plac Główny. Wyniesiono ciało i ułożono je na bruku koło samochodu. Pierwszy odezwał się kierowca.
– Widzisz co się dzieje gdy przyjeżdża pojazd ministerstwa z muzyką Wagnera w tle?
– Ludzie wiedzą.
– I nie mogą się doczekać. Widzę, że wciąż się schodzą. Dobrze, że nasze państwo jest tak małe. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Chcesz szybko kupić chleb wychodzisz do pobliskiego sklepu i wychodzisz z tym po co przyszedłeś. Gdy chcesz obejrzeć płonącego heretyka, słuchasz z oddali dochodzącego Wagnera, wychodzisz na plac i upajasz się widokiem zwęglonego, spalonego ciała. Chleba i igrzysk.
– Jak myślisz, będzie obecny minister?
– Nie sądzę. Pewnie jego głowę zajęły myśli o Beethovenie. Zresztą dawno już nie widziałem go obecnego na auto-da-fé.
Obywatele, gdy tylko usłyszeli dochodzącego „Lohengrina” pospiesznie zaczęli znosić chrust z pobliskiego parku. Zawsze było go pod dostatkiem. Gdyby stał się on przedmiotem handlu i można by było go eksportować zagranicę Kraj Wysokiej Kultury stałby się mocarstwem. A bezładny truposz leżał sztywny na ziemi. Nikt się nim nie zajął. Po co miałby się ktoś interesować człowiekiem odpowiedzialnym za przemyt podrzędnej literatury? W opinii reszty spotkała go zasłużona kara. Gdy chrustu zebrano już dostatecznie dużo czterech strażników dobrego smaku zabrało się do transportu ciała. Ułożono go pedantycznie na stosie drewna. Ktoś przyniósł własną benzynę i polał nią martwego mężczyznę. Strażnicy mogli w tych sprawach liczyć na pomoc mieszkańców. Każdy chciał być czynnym uczestnikiem programowych idei Ministerstwa Dobrego Smaku. Gdy cały kanister został już zużyty kierowca wyciągnął zapałkę jak w Koloseum cesarz wyciągał decydujący o przyszłości gladiatorów kciuk, zapalił ją i upuścił na ciało heretyka. Całość błyskawicznie ogarnął ogień. Tłum wiwatował. Spalenie jednego złoczyńcy na rynku było znakomitą odskocznią od nieuchronności rutyny życia doczesnego. Gdy przedstawienie już dogorywało i kurtyna jeszcze nie opadła, motłoch zaczął się rozchodzić. Dla nich przedstawienie było już skończone. Tłum nasycił swoje atawistyczne pożądanie.
Całość uzupełniała gumowa pałka oraz pistolet, który wystrzeliwał naboje nazywane przez wtajemniczonych „pociskami nawróconych”.
Pistolet, który wystrzeliwał naboje. xD
Sorry, nie przeczytałem do końca. Nie dałem rady. Brakuje wielu przecinków, czasami zdania są sformułowane, nazwijmy to, niezręcznie, itp. itd. Przeczytałem tylko krótki fragment. Pomysł mógłby fajnie się rozwinąć, ale musisz coś z tym zrobić. Przed opublikowaniem dałeś komuś do sprawdzenia/przeczytania ten tekst?
Powodzenia. :)
20 - minutowa penetracja Placu Czajkowskiego nie przyniosła pożądanego skutku. - liczebniki zapisujemy słownie
- Pewnie jakiegoś Coelho albo Cobena. Miał to wypisane na twarzy. – z pogardą odparł kierowca. - błędny zapis dialogu, jeden z przykładów
Brakuje wielu przecinków, jak również przydałyby się odstępy (akapity), bo to wszystko utrudnia czytanie. Nie wiem za dużo o muzyce klasycznej, więc trudno mi się odnieść do tekstu. Natomiast pomysł skojarzył mi się z "Ministerstwem Głupich Kroków" Latającego Cyrku Monty Pythona.
Pozdrawiam
Mastiff
No dobra, przeczytałem Twoje opowiadanie, trudno było, momentami nawet bardzo. Nie wiem od czego tu zacząć.
Treść/fabuła: Mamy tutaj kraj opanowany, w którym rządzi Ministerstwo Dobrego Smaku, trzymające społeczeństwo w ścisłym związku z dostepem do wiedzy, muzyki, sztuki, ale tej z wyższych półek. Ogólnie każdy musi się podporządkować temu systemowi. Jeśli się wyłamie, i czyta brukowce, jest ścigany przez Strażników Dobrego Smaku. Potem taki deklikwent jest publicznie ukarany, np. przez spalenie. Tekst nagle się urywa. A czytelnik zostaje, że tak powiem: z ręką w nocniku. I nie wie co ma zrobić. Czyli co dalej?
Niby fabuła jest, próbujesz nam przedstawić ten dziwny świat, ale niestety nie wiele z tego wynika. Zamysł był, ale z wykonaniem poszło już nie najlepiej. Głównie rażą błędy, brak przecinków (o których wspomniał Pan Rabarbar). Zdania są nie chlujnie zapisane, brak w nich logiki, np. ten opis pistoletu, który wystrzeliwuje naboje. To są oczywistości, o których raczej każdy czytelnik już wie. Nie musisz tak szczegółowo opisywać tego co znamy. Na przykład z czego jest zbudowana żarówka, jaką ma fakturę. Wiesz o co mi chodzi.
Przed (każdą) publikacją tekstu, odłóż go, niech sobie poleży. Nawet kilka tygodni. Potem przeczytaj na głos, najlepiej komuś. No i bardzo dużo powtórzeń. Używaj synonimów. Nie poddawaj się. Pisz dużo. I nie śpiesz się z publikacją.
Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Opływowy kask w kształcie piłki do rugby sprawiał nieco idiotyczne wrażenie i każdy niemal kto napotykał na drodze strażnika dobrego smaku lekko się uśmiechał, oczywiście gdy ten nie patrzył. – Chyba lepiej byłoby tu po prostu napisać, że kask wyglądał nieco idiotycznie.
Gdy tylko do jego uszu dolatywał dźwięk syreny alarmowej przerywał swoje dotychczasowe zajęcie i wybierał utwór jaki ma być obecny podczas eskapady strażników. Najczęściej była to muzyka Wagnera, która wydawała się idealna na tego typu przedsięwzięcia.
A w środku panował niepokój pomieszany z podnieceniem. Zazwyczaj dwóch strażników wdawało się w jakąkolwiek dyskusję w trakcie jazdy. Reszta trwała w milczeniu – W środku czego? Zdanie z jakąkolwiek dyskusją też jest do poprawki. Z kim wdawali się w tę dyskusję, skoro reszta milczała? Czemu zawsze akurat tylko dwóch? Byli to specjalnie wybierani rozmawiacze, czy chłopaki przed akcją ciągnęli losy, kto podczas tej konkretnej jazdy ma ze sobą dyskutować?
Szaleniec, który głosił pochwałę muzyki trance został przy skandującym tłumie zabity, ciało jego wywleczone na rynek i spalone. – wywleczono, spalono
Więc zaczniem od trzech przykładów byków, jakie pojawiły się w tekście. Do tego dochodzi sporo powtórzeń i kompletny brak przecinków.
Jesli chodzi o warstwę fabularną, to podobał mi się pomysł. Jak dla mnie orginalny i ciekawy. Ale, jest i sporo ale.
Po pierwsze, postać przemytnika jest potraktowana strasznie po macoszemu. Jest to dość istotna postać w tekście i szkoda, że jej egzekucję opisałeś jakby było to przypadkowe zdeptanie mrówki na chodniku. A można było poświęcić jakiś fragment na opisanie jego próby przemytu, opisać dlaczego to robi, komu sprzedaje te niszowe książki, może wprowadzić jakiś element dramatyzmu, że został do tego zmuszony przez mafię, rozprowadzającą niszową literaturę na czarnym rynku... Bo tak, jego śmierc obeszła mnie jak zeszłoroczny snieg. Nie wykorzystałeś potencjału tego bohatera i za to wielki karny kutas.
Druga sprawa, to rozmowa ministra ze straznikiem na temat muzyki. Dla kogoś nieobeznanego z muzyka klasyczną, czyli mnie i podejrzewam, sporej większości czytelników, jest to jeden bełkot po chińsku. Zwłaszcza w tak krótkim tekście. Jakieś znane nazwiska się przewijają, ale utwory i symfonie niewielu skojarzy, a wątpię, by komuś chciało się szukac i słuchac tego wszystkiego. Fragment do solidnego okrojenia.
Podsumowując, pomysł uważam za bardzo dobry, ale wykonanie niestety kiepskie.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Jak i inni komentujący lamentuję nad brakiem akapitów i innymi słabościami warsztatowymi - przez nie ten całkiem zgrabny pomysł traci na mocy. Kojarzy mi się troszkę z "451 stopni Fahrenheita" zmarłego niedawno Raya Bradburyego.
Przyczajony użyszkodnik
Dziękuję za konstruktywne komentarze. Nie będę ukrywał, to mój absolutny debiut w jakiejkolwiek działalności literackiej przez co pojawiło się tyle błędów i niedociągnięć warsztatowych. Dużo do zrobienia a pomysł rozwinę jeszcze bardziej.
Pozdrawiam.
Zajrzałem, bo opowiadanie dosyć krótkie. Na szczęście to nie mój dyżur, na szczęście nie mam czasu na bawienie się w wyłapywanie błędów.
Po pierwszych kilku zdaniach zastało mnie "Pięciu strażników wybiegła na plac przed Ministerstwem Dobrego Smakui wsiadło pospiesznie do czerwonego dużego samochodu.", które zawiera dwie literówki, w tym jedną taką, którą podkreśli każdy edytor. Dalej straszył brak przecinków. Przeczytałem jeszcze dwa akapity i odpuściłem. Niestety. Mam nadzieję, że uwagi kolegów były pomocne, i że będziesz pisał na tyle dużo, aby w końcu się wyrobić i dać nam jakiś poprawnie napisany tekst do przeczytania.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Skończyłeś tam, gdzie i na czym winna się zaczynać główna treść. Napisał o tym fasoletti. Kierowca swobodniutko gawędzi z ministrem, poucza go? No, daruj...
Generalnie: pomysł wart uwagi, dobrego rozpracowania oraz opracowania. Ale najpierw --- jak najbliższa znajomość ze sztuką pisania po polsku... Interpunkcja wchodzi w skład owej sztuki.
Cóż, pomysł niezły, ale nie do końca wykorzystany. Czytając opowiadanie spodziewamy się czegoś niezwykłego, oryginalnego, tutaj natomiast mamy tylko kolejną egzekucję - dzień jak co dzień, a to trochę za mało, nawet jeśli otoczka ciekawa.
Poza tym rozmowa o muzyce jest zbyt hermetyczna dla przeciętnego czytelnika, a przez to po prostu nudna. Rozumiem wymianę kilku uwag, ale tutaj było to zbyt przeciągnięte.
No i tekst ginie w masie błędów; już nawet nie chodzi o te warsztatowe, ale zwykłe literówki, które można by wyłapać przy pierwszym uważnym przeczytaniu.
Jak najbardziej popieram pomysł odstawienia tekstu, aby dojrzał i sprawdzania, po dziesięć razy, jeśli trzeba. I jedynasty - przed wstawieniem.
Hah, niezłe. Tak jak Flavia uważam, że warto byłoby to rozwinąć.
A moje ulubione zdanie to: "Szaleniec, który głosił pochwałę muzyki trance został przy skandującym tłumie zabity, ciało jego wywleczone na rynek i spalone." brzmi jak wyrwane z "Księcia", bardzo na miejscu - nadaje uroczego smaczku całości.