
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Sen. Jak to sen. Obudziłem się w środku. Nie obchodził mnie początek. Nie obchodziło mnie, jak długo spałem, jak tu trafiłem, ani jak dawno temu zostałem wybudzony z komory hibernacyjnej, w której przespałem wojnę atomową. Nie obchodziło mnie nic prócz niej. Trzymałem ją w ramionach, taka małą, słabą. Skąd się tu wzięła? Tym bardziej, że dopiero co widziałem ją na jej ślubie z księciem z bajki. W kocu owiniętym wokół pasa, imitującym suknie ślubną!
– Nic ci nie jest? – zapytałem łapiąc ją za brudne od kurzu poliki.
– Jestem cała – odepchnęła moje ręce, jak zawsze kiedy ją przytulałem ze zbyt długim zarostem. Darowała sobie komentarz o goleniu.
Pociągnęła nosem przejeżdżając po nim rękawem. Spoglądała na mnie tymi swoimi dużymi, brązowymi oczami. Jak by czekała na mój ruch. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Pordzewiałe ściany z perforowanej blachy z której wystawały żebra z grubych teowników. Szansy na przebicie ich nie miałem, więc szukałem innego wyjścia. Poderwałem się z trudem łapiąc równowagę. Ślepota pohibernacyjna minęła, ale osłabienie wciąż dawało się we znaki. Szukałem jakiegoś słabego punktu, przejeżdżając palcami po szczelinach w drzwiach. Próbowałem je pchnąć, ale nie drgnęły.
Chodziłem z kąta w kąt, mała tylko patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem, co chwile przecierając nos przedramieniem. Przesunąłem łóżko polowe i poczułem że rusza się rama. Po kilku uderzeniach metalowa rama pękła i wyciągnąłem z niej dość długą rurę. W sam raz na dźwignie. Wsadziłem jeden koniec w szczelinę między ścianą a drzwiami i pociągnąłem za drugi. Ból zagłuszył jej krzyk. Chłód metalowej podłogi był ostatnim fizycznym uczuciem, po porażeniu prądem z zabezpieczonych drzwi.
***
Obudził mnie ciężki, metaliczny dźwięk, sunących po szynach drzwi. Schowałem twarz przed palącym słońcem, w zatoce ramienia. Przejechałem suchym językiem po jeszcze bardziej wyschniętych ustach. Nie wiem jak długo tu leżałem, ale byłem nieźle odwodniony. Jak tylko spotkam kierownika tego ośrodka, będę musiał złożyć zażalenie. Na głupoty zawsze miałem siły, jak to mawiała moja była dziewczyna. Oczywiście, małej nie było w pobliżu. Pomieszczenie jak by się skurczyło. Gęste, falujące powietrze zajmowało całą wolną przestrzeń. Czułem czyjś wzrok na sobie, jednak nikogo nie było. Podniosłem się z kolan podpierając o ramę drzwi. Wolno uczyłem się na błędach, toteż jak tylko przypomniałem sobie ból, przepływającego prądu po moim ciele, puściłem metalową framugę wzdrygając się mimowolnie. Przystawiłem dłoń do czoła przysłaniając oczy, próbując dojrzeć co mnie czeka za progiem. Po plecach przetoczył mi się kolejny dreszcz, w rytm którego zatańczyły ramiona, spłynął po kręgosłupie ginąc gdzieś w lędźwiach. Cały czas czułem czyjąś obecność. Czułem tak samo, jak czuje się kogoś za sobą na chwile przed uderzeniem. Obejrzałem się, lecz znowu nikogo nie dojrzałem w nieprzeniknionej ciemności pomieszczenia.
Wierzcie mi, nikt nie musiał mnie stamtąd wyciągać na siłę. Nie chciałem zostać w tej puszce ani minuty dłużej! Pod moimi bosymi stopami zachrobotały grudki spalonej ziemi, wzrok jeszcze nie dostosował się do warunków panujących na zewnątrz, ale czułem zapach wyschniętego piachu. Czułem zapach spalenizny. Wzdrygnąłem się na dźwięk rygli i od podmuchu powietrza zatrzaskujących się drzwi za mną.
Widziałem już to co najbliżej. Rzędy takich samych kwadratowych puszek, kontenerów, w których byłem przetrzymywany. Gdzieś dalej dochodziło mnie metaliczne stukanie, jęk a później cisza. Pomyślałem o uniwersalności polowych łóżek i ich zastosowaniu w próbie ucieczki. Miałem inżyniera przed nazwiskiem, ale dopiero po przejściu kilkudziesięciu może kilkuset metrów, wpadłem na pomysł żeby już spieczone, bose stopy owinąć w i tak podwinięte po łokcie rękawy. Słońce nienaturalnie długo wisiało w zenicie, rażąc, paląc wyschniętą skórę. Próbowałem zwilżać przewiązaną wokół głowy koszulkę moczem, ale odwodniony organizm zatrzymywał wodę w każdej postaci. Nie czułem potu, bo w tej temperaturze pot wysycha szybciej, niż zdąży schłodzić ciało. I kto by pomyślał? A wszyscy się ze mnie śmiali, kiedy nałogowo oglądałem Discovery Chanel. A jednak przydało się. Chciałem się nawet ugryźć, posączyć trochę krwi, ale jej utrata to nie był dobry pomysł na i tak wycieńczane ciało.
Gdzie ja właściwie idę? Potrzebuję jakiegoś planu. Teoretycznie szedłem w dobrym kierunku, ponieważ gdy chciałem uciec ( dobrze, dobrze– może to nie była ucieczka z Alcatraz, ale chociaż próbowałem! ) od razu zostałem rażony prądem, więc ktokolwiek lub cokolwiek, co bez wątpienia cały czas nie spuszczało ze mnie wzroku, musiało mi na to pozwalać, więc szedłem w dobrą stronę. Gdziekolwiek nie miałbym iść, może uda mi się odnaleźć Zane?
To że myślałem, to akurat dobry objaw jeśli chodzi o przeżycie a że szedłem ze zamkniętymi oczami? Hmm nie powiecie mi, że idąc przez środek zasranej pustyni podziwialibyście widoki. Ile można patrzeć na to samo wyschnięte gówno na około? No może, gdybym trochę częściej patrzył gdzie idę, nie leżał bym teraz z gębą w piachu kląc jak szewc. Zająca nie złapałem, ale to coś, przez co tak sprytnie wywinąłem orła okazało się szyną. Nie taka pociągową, tylko taką, która widywałem codziennie pracując na spawalni. Wysoka, trochę poniżej kolan ( czułem to na swoim piszczelu ) jednorzędowa prowadnica z mniejszą, bardziej szyno-przewodem tuż u podstawy, jak w metrze! Nie wiem po co ta szyna, ale rozwiązywała problem gdzie iść. Ruszyłem wzdłuż niej.
Nie wiem jak długo szedłem, co jakiś czas potykając się o własne nogi. To raczej mało miało wspólnego z chodem. Powolne przesuwanie pozdzieranych stóp po szorstkim, wszędzie wchodzącym piachu. Już miałem to wszystko olać. Nie dam rady. Padłem na kolana, podparłem się rękoma z trudem hamując odruch wymiotny, pewnie bym szlochał, gdybym miał na to siły.
Wtedy coś przykuło moją uwagę. Jakaś elektromagnetyczna łuna. Szybko podniosłem się z kolan i ruszyłem w stronę zbocza. Stanąłem na krawędzi wzniesienia, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Z góry schodziło kilkoro innych biedaków, sądząc po skafandrach byli tak samo wybudzeni z hibernacji jak ja. Niektórzy jeszcze ślepi, machający dziwacznie rękoma szli po omacku, inni pół nadzy, poparzeni ciągle wiszącym w zenicie słońcem. Ci najgorsi nieszczęśnicy zjeżdżali na dupie w tumanach kurzu, bezwładnie tocząc się ze stromego zbocza. U stóp tego wzniesienia znajdowały się podobne, metalowe kontenery od których tak bardzo chciałem uciec. Jednak te miały niewielkie okna, tyle że równie bezlitośnie potraktowane przez upływ czasu. Rudo-brązowe, w miejscach gdzie płatami odchodziła rdza czarne, ustawione w równym szyku, naprzeciwko pola. Pola między grządkami, którego flegmatycznie, wręcz chorobliwie wolno meandrowali ludzie. Dźwigający na plecach dziwne, metalowe urządzenia z których wystawały gumowe rury, zakończone spryskiwaczami z jednej strony, zaś z drugiej pompowali dmuchawy niczym w kobzach. Opryskiwali oni zielone, wysokie do kolan rośliny, wyrastające z białych bulw. Już teraz powinienem sobie przypomnieć co to za miejsce, ale ciekawość zagłuszyła logiczne myślenie i w nadziei odnalezienia Zane ruszyłem w dól.
Rzadko który napotkany biedak zwracał na mnie uwagę. Zgarbieni, chudzi, wysuszeni, szli przed siebie. Ci z metalowymi spryskiwaczami na plecach, zmierzali w stronę grządek a ci bez, dużo bardziej wycieńczeni i obojętni szli w stronę baraków. Co chwile pytałem któregoś, czy nie widzieli małej, chudej, długowłosej, blondyneczki, lecz nikt nie odpowiadał. Kiwali głowami albo całkiem obojętnie, mijali mnie z obrzydzeniem na twarzy.
Coś dziwnego było w tych grządkach, nie chciałem tam nawet patrzeć, lecz moja wrodzona finezja i szczęście zadecydowały za mnie. Tłum tylko na chwile zgęstniał, na chwile zaplątały mi się nogi i w taką samą chwile później leżałem już między zielonymi natkami. Ktoś prysną mi w twarz białym… mlekiem? To było mleko! Zlizałem ile mogłem, z dłoni, palców w końcu od tak dawna nie piłem. Na klęczkach delektowałem się chłodnym prysznicem laktozy kiedy mnie olśniło. Ja już to widziałem! Zamarłem na chwile pogrążony w myślach. Niee… niemożliwe. Złapałem jedna z roślin i pociągnąłem. Nim udało mi się wyszarpać z zaschniętej ziemi dziwną roślinę, do tej pory obojętny tłum wydał z siebie jęk. Nie, to nie był jęk. Syk, syk przerażenia! Jakby wszyscy nagle ze zdziwieniem wciągnęli powietrze, które aż zadrżało, zaskwierczało rozrywane od za dużej ilości rozdziawionych gęb. Gdzieś w tłumie ktoś wrzasnął. Nagle wokół mnie zrobił się pusty krąg. Jakby tłum się przerzedził. Miałem wrażenie, że tylko ci w moim polu widzenia zastygli w bezruchu, wpatrzeni we mnie. Inni już dawno uciekali w popłochu. Spojrzałem na dziwną roślinę. To było dziecko. Niemowlę! Niemowlę w pozycji embrionalnej, któremu z czubka głowy wyrastała nać, zielona kiść jakiegoś ścierwa.
Zaraz, pomyślałem. Wiem co się stanie. Dziecko zacznie płakać, zawijając swe małe, pobrudzone rączki, skrywając w nich twarz. Zza pleców wyskoczy mi osa. Nie tam owad, tylko wielka mechaniczna osa a w świetle jej reflektorów dzień zamieni się w noc. I BAM! Płacz dziecka, mechaniczna osa i ciemniejące niebo. Zdawało mi się, że sam stałem w świetle jupiterów. Jednak nie byłem gwiazdą na scenie. Nie czekały mnie oklaski. Tylko rychła śmierć. To tyle jeśli chodzi o pytanie, czyj wzrok cały czas czułem na plecach.
Z nicości, nieświadomości, w iskrach spięć i trzasków światła zobaczyłem swojego obserwatora. Wielki, mechaniczny owad, bezszelestnie machający skrzydłami, ale nie z błony tylko jakiegoś pola energetycznego. Zamiast odnóż miał działka (nie muszę mówić w kogo wymierzone) a segmentowy odwłok zwinął się żądłem do mnie. Ja już tu byłem. W innym czasie, w innym wymiarze w innym… śnie! To był sen!
Zazwyczaj kiedy zorientowałem się, że śnie to był koniec. Koniec scenariusza podpowiadanego przez podświadomość a początek mojego panowania nad światami. Panowania nad czasem i przestrzenią. Już jako chłopiec posiadłem tą umiejętność i wykorzystywałem ją do latania. Tak, tak. Jestem jednym z tych co marzą o lataniu. Ale to nie było zwykle latanie. Odbijałem się od chodników które pękały pode mną, od ścian sypiących tynkiem i przelatywałem przez sufity, bilbordy i nic nie mogło stanąć mi na drodze. Bez większego trudu mogłem robić wszystko. Podróżowałem między snami, powtarzając ich treść, naprawiając błędy, które popełniałem poprzednio.
Lecz nie tym razem. Ten był inny. Teraz rozumiałem skąd ten przeskok. Najpierw oglądałem moją chrześnicę, udającą wesele z księciem z bajki a teraz wylądowałem tutaj. Musiałem odlecieć. Banalne ale tak, często zdarza mi się przyciąć komara w najmniej oczekiwanym momencie. Albo lepiej. Wtedy, kiedy mam najwięcej do zrobienia. I choć wiedziałem, że wcale jej w to nie wciągnąłem, że jej tu nie ma a ta, którą ściskałem zaraz po „przebudzeniu” jest tylko projekcją, to musiałem ją odnaleźć. W końcu skoro to sen, to moja „krucjata” może być tylko inną formą zabawy.
Jak po naciśnięciu przycisku REWIND cofnąłem się do wzgórza. Ale nie do tego samego momentu. Słońce powoli chowało się za horyzontem, na linii którego widziałem zielony pas lasu. Skoro to sen, to niech będzie po mojemu. Chociaż uwielbiam słońce, ciepło i wszystkie te bzdety, to tym razem miałem go dość.
Widziałem tych samych zgarbionych, wysuszonych ludzi. Krążących wzdłuż grządek noworodków. Widziałem pordzewiałe kontenery. I tym razem widziałem ją. Zagubioną, z dłońmi schowanymi w rękawach. Wszędzie rozpoznam jej blond włosy a już na tle tych szarych postaci na pewno. Nie potykałem się, byłem w pełni sił. W lekkim skłonie ( sen jak sen ale o realizm trzeba dbać) zakradłem się do niej i chwile później byliśmy już przy jednym z rzędów kontenerowców. Zakryłem jej usta, krzykliwa była po matce, więc wolałem nie ryzykować. Przyklejony do winkla próbowałem, dojrzeć co za nim, kiedy mała odepchnęła moją rękę.
– Tędy - mówiła ciągnąc mnie w stronę wejścia do kontenerów.
Pamiętałem to miejsce. To tutaj poległem w poprzednim śnie. Obróciłem się w stronę grządek, które teraz widziałem z innej perspektywy. Po szynach, które na początku doprowadziły mnie tutaj, jeździły automatyczne wieżyczki strzelnicze, sterowane pewnie przez jakiś super komputer. Mechaniczne osy fruwały w powietrzu, pilnując robotników opryskujących ludzkie rośliny.
W kolejnej scenie byłem już w środku kontenera. Wyglądał jak wagon pociągowy. Wąskie przejście z rzędem okien po jednej stronie, po drugiej wejścia do przedziałów. Tak. To tutaj zginąłem poprzednio. Za nic w świecie nie mogłem ominąć ochrony, więc jak to zrobić tym razem?
Z naprzeciwka usłyszałem dźwięk rozsuwanych drzwi. Wyjrzałem zza okna i dostrzegłem swojego adwersarza z poprzedniego snu. Niewielki robot, na gąsienicach powoli sunął w naszą stronę, przeczesując wiązką lasera wszystko przed sobą.
Złapałem Zane, zasłoniłem jej usta i przylgnąłem do ściany jednego z przedziałów. Zapadła cisza. Starałem się uspokoić oddech. Pogwizdujący robot niczym R2-D2 przejeżdżał obok, kiedy usłyszałem krzyk małej. Spojrzałem w puste ręce, w których dopiero co trzymałem gówniarę. Kurwa! Podświadomość walczyła ze mną. Próbowała odzyskać kontrole nad snem. Wyjrzałem za okno, z którego dobiegł mnie krzyk chrześnicy. Stała otoczona robotami, mierzącymi w nią z działek plazmowych. Zamknąłem oczy. W rzeczywistości leżałem w swoim łóżku o dwa kroki do szafy, w której trzymałem karabin do ASG. G36 z szyną montażową, gripem i red dotem. Już w grach wojennych nieźle dawał rade, gdybym tylko po niego sięgnął, zrobiłbym niezłą sieczkę. Ale nie można mieć wszystkiego. Wbiegłem w… różowy korytarz? Zane, a raczej jej projekcja w ten sposób musiała radzić sobie ze strachem. Ale różowy? Co jeszcze? Nie myślałem dłużej. Ten scenariusz też pewnie spierdoliłem, więc niech chociaż zginę z nią. Wiem, wiem. To tylko projekcja, ale w końcu to projekcja mojej chrześnicy.
– Nie patrz mała. Zaraz będzie po wszystkim. – jakie to hollywoodzkie co? Nastała cisza.
Słonce raziło przez zamknięte powieki. Wiedziałem co to znaczy. Na drodze ewolucji we władaniu snami doszedłem do momentów, w których mogłem określić czas w świecie realnym. Jeżeli we śnie ciężko było mi patrzeć, to znaczyło że leże twarzą do okna i razi mnie wschodzące słońce. Jeżeli nie mogłem biegać to znaczyło, że za długo leżałem w jednej pozycji i ścierpły mi nogi a skoro właśnie doświadczałem pierwszej opcji, to miałem może jeszcze jedną próbę na uratowanie Zane nim zadzwoni budzik.
Tym razem podświadomość sama się pokonała. Roboty, które nas otoczyły nagle zmieniły cel. Jeden buchnął iskrami i kawałkami metalu. Mechaniczna osa zakołysała się w powietrzu trafiona przez… pterodaktyla? Moja głowa czasem sama mnie zadziwia. Z nieba runęło więcej skrzydlatych jaszczurów, widziałem wszystkich tych, zmęczonych biedaków, wiwatujących na widok buchających, ciemnymi kłębami dymu wieżyczek strzelniczych. Zadrżała ziemia.
***
Drżał cały tapczan. Podniosłem szybko głowę spod poduszki, szukając na ślepo dzwoniącego telefonu. Zawsze starałem się wcisnąć drzemkę jak najszybciej. Nie żeby nie pobudzić współlokatorów, aby móc wrócić do snu. To kolejna umiejętność. Po przebudzeniu mogłem wracać do snów. Musiałem tylko odpowiednio szybko puścić się w objęcia złodziejskiego snu. Nie zawsze się to udawało, ale tym razem bardzo chciałem zobaczyć jak to się skończyło. Sen dobiegał końca, nie było już w nim ani ładu, ani składu a to co widziałem to były tylko obrazy. Przelatujące migawki, sceny niczym w trailerze przedstawiającym w kilka minut cały film.
FFORWARD
Otworzyłem oczy w pociągu. Jechaliśmy z Zane w jednym z tych kontenerów w stronę lasu. Lasu tak równego i gęstego, że trudno było sobie wyobrazić, iż zasiała to natura. Jakby od linijki drzewa rosły nie bliżej i nie dalej ale dokładnie na linii horyzontu. Z gęstwiny, wysoko z koron drzew wyfrunęły dwa pterodaktyle. Metaliczny dźwięk hamującego pociągu, dawał znać że to koniec trasy. Ścigające nas roboty zawróciły jak ławica ryb, na raz. W jednym płynnym zwrocie. Wysiadłem ostrożnie, wbijając się po kostki w mech. Trzymałem Zane na rekach, kiedy powietrze za mną zafalowało. Odwróciłem się, ale nie ujrzałem pociągu tylko głowę tyranozaura. Popatrzył na mnie z bliska, łypiąc jednym okiem. Zarżał i zatrząsł łbem. No to nieźle. Z deszczu pod rynnę, pomyślałem. Jaszczur jednak cofnął się i przykucnął. Dopiero teraz zauważyłem, że do pyska przypięte miał lejce a na grzbiecie jeźdźca. Jeździec wyglądał na Indianina. Pióropusz, ciało pokryte tatuażami i łuk na plecach. Wpatrywał się chwile i uśmiechnął nieznacznie.
FFORWARD
W następnej scenie widziałem Zane na tronie, jako królową. Dumnie wydającą rozkazy. Komu? Oczywiście że mi. Czy sen, czy rzeczywistość. Zane czy projekcja była zawsze taka sama. Wujek to, wujek tamto. Ale miałem swoje pięć minut. Już ledwie widziałem na oczy co znaczyło, że życie codzienne wzywa mnie do swojego scenariusza. Widziałem siebie jadącego na dinozaurach w grupie Indian, żeby odbić tych wszystkich biedaków z jarzma robotów. Mówcie co chcecie. Po takim śnie będę miał siły na cokolwiek, co przyniesie mi dzień.
Jezu słodki!
Piszesz tak:
Sen. Jak to sen. Obudziłem się w środku. Nie obchodził mnie początek. Nie obchodziło mnie, jak długo spałem, jak tu trafiłem, ani jak dawno temu zostałem wybudzony z komory hibernacyjnej, w której przespałem wojnę atomową. Nie obchodziło mnie nic prócz niej. Trzymałem ją w ramionach, taka małą, słabą. Skąd się tu wzięła? Tym bardziej, że dopiero co widziałem ją na jej ślubie z księciem z bajki. W kocu owiniętym wokół pasa, imitującym suknie ślubną! -
Czy chodzi o to, że trzymał w ramionach komorę hibernacyjną czy wojnę atomową? A w ogóle co to znaczy, że obudził się w środku i nie obchodził go początek? O co tu chodzi?
Pociągnęła nosem przejeżdżając po nim rękawem - Co za opis?
W sumie to nie mam dzisiaj dyżuru, więc nie będę Ci robił łapanki wszystkich błędów, bo jest tego i trochę. Powiem tylko tyle, że jest masa powtórzeń. Za dużo piszesz o wykonywanych czynnościach: ja zrobiłem, ja zobaczyłem, ja poszedłem, ja się obróciłem itp. - czyli tak zwana nadosobowość pierwszej osoby. Brakuje 58,9% przecinków.
Doczytałem mniej więcej do 1/3, może ktoś inny wejdzie i coś napisze, bo ja dzisiaj nie dam rady. Przepraszam.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Trzymałem ją w ramionach, taka małą, słabą. – literówka
Jak by czekała na mój ruch. – jak i by łącznie
Pordzewiałe ściany z perforowanej blachy z której wystawały żebra z grubych teowników. – przecinek przed z
Chodziłem z kąta w kąt, mała tylko patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem, co chwile przecierając nos przedramieniem. – chwilę
Przesunąłem łóżko polowe i poczułem że rusza się rama. – przed że ,
Nie wiem jak długo tu leżałem – przed jak przecinek
Podniosłem się z kolan podpierając o ramę drzwi. – przed podpierając przecinek
Przystawiłem dłoń do czoła przysłaniając oczy, próbując dojrzeć co mnie czeka za progiem. – przed przysłaniając przecinek
Miałem inżyniera przed nazwiskiem, ale dopiero po przejściu kilkudziesięciu może kilkuset metrów, wpadłem na pomysł żeby już spieczone, bose stopy owinąć w i tak podwinięte po łokcie rękawy. – przed może przecinek
To że myślałem, to akurat dobry objaw jeśli chodzi o przeżycie a że szedłem ze zamkniętymi oczami? – dwa rady przecinek przed że i w ogóle powtórzenie to i to
Padłem na kolana, podparłem się rękoma z trudem hamując odruch wymiotny, pewnie bym szlochał, gdybym miał na to siły. – przed z trudem przecinek
Ponad moje siły. Pzdr.
Nie dziwię się przedpiścom.
(...) mała tylko patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem, (...) ---> wodziła za mną spojrzeniem, oczami... Wzrokiem się nie patrzy.
Ten przykładzik wystarczy. Jest tego sporo. Przemilczę litościwie kwestię interpunkcji. Nawet sen, nawet zwariowany sen można i chyba trzeba opisać porządnie...
Ze względu na ciężki, zaplątany, zaśmiecony styl, niestety nie dotarłam zbyt daleko. Zwyczajnie nie znalazłam ani jednej rzeczy, która by mnie przekonała, że warto doczytać do końca.
Tekst musi być płynny i ciekawy, żeby łatwo wchodził - ten nie jest.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Jest taka choroba, nazywa się zaimkoza, polegająca na notorycznym nadużywaniu form w stylu "ten, jego, moje". Na szczęście jest uleczalna, o ile w miarę wcześnie zostanie wykryta i się jej nie zlekceważy.
> Jezu słodki!
Początkowo przeczytałem "Jezu jaki słodki!". ;)
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Złapałem jedna z roślin i pocieknąłem.
Co to? Odkąd przeczytalam, nie moge się uwolnić :D.
Uwielbiam sny, to w nich rodzą się wszystkie moje pomysły. Sen z zasady jest chaotyczny, ubieranie go w słowa i zrozumiałe dla innych obrazy, to ciężki kawałek chleba.
Z tego nie zrozumiałam prawie nic.
Uprawiamy Lucid Dreaming? :)
Co do błedów, interpunkcji, powtórzeń: Milczę, bo sama z kropkologią mam problem, ale warto przyjrzeć się uwagom z powyższych wpisów.
„- Jestem cała - odepchnęła moje ręce, jak zawsze kiedy ją przytulałem ze zbyt długim zarostem.” – Osobiście uważam, że dziewczyny powinny golić się częściej, by nie przesadzały ze zbyt długim zarostem, bo to może przeszkadzać w przytulaniu.
„…mała tylko patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem, co chwile przecierając nos przedramieniem.” – Czy mała miała narząd wzroku, teraz zmartwiony, umieszczony w nosie, skoro przecierała go?
„Po plecach przetoczył mi się kolejny dreszcz, w rytm którego zatańczyły ramiona, spłynął po kręgosłupie ginąc gdzieś w lędźwiach.” – Mnie to wygląda na atak choroby św. Wita
Tu następuje koniec moich „wypisów”, po części z niemocy czytania dalszego ciągu, po części z litości nad Autorem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dwa przykłady raczej nie zrozumiałych zdań:
Schowałem twarz przed palącym słońcem, w zatoce ramienia.
Czy sen, czy rzeczywistość. Zane czy projekcja była zawsze taka sama.
Jest tego więcej. Brakujących przecinków raczej nie zliczę.
Gdyby to poskracać i poprawić błędy może wyszedłby całkiem dobry short.
Już pierwsze zdania zrobił na mnie złe wrażenie. Dalej nie było wcale lepiej. Przy czym "dalej" nie trwało długo.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
O raju, jaka niecodzienna ortografia!