- Opowiadanie: Dangerous - Przez martwą krainę, cz. 5

Przez martwą krainę, cz. 5

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przez martwą krainę, cz. 5

 

Konie biegły bardzo szybko, dla Dereka nawet za szybko. Tętent kopyt niósł się po wymarłych równinach, gdzie na co dzień panowała zupełna cisza. Młody mag rozejrzał się zaniepokojony, chyba już po raz dziesiąty, od kiedy wjechali na Czerwone Pola. Niby nie było się czego bać, jednak ciężko tu było się nie czuć nieswojo. Miał poczucie że sposób, w jaki wtargnęli na te nieprzyjazne ziemie to swojego rodzaju bezczelność. Bo w końcu przeciętna osoba bała się nawet zbliżyć do tego miejsca. Oni natomiast z radosnym rozpędem wjechali tam na koniach, niczym oddział kawalerii. Prócz niepokoju młody mag czuł jednak także dumę. Gdyby nie on i wymyślone przez niego nowatorskie podejście do zaklęć ochronnych, cała wyprawa nigdy by się nie odbyła. To właśnie jego pomysł, że Kwiaty wpływają na ludzi za pomocą zatruwanie powietrza jakąś dziwną, niewidoczną substancją, naprowadził go na nowy sposób chronienia się przed nimi. Rozumowanie było dosyć proste: skoro trujące krzewy nie parzą po spaleniu, to może truciznę w powietrzu także można spalić?

 

Wziął na warsztat słynne Zaklęcie Tarczy Płomieni. Rzucenie go powodowało powstanie chmur ognia, które przemieszczając się wokół maga ze sporą prędkością zmieniają w popiół wszystko, co napotkają na swojej drodze. Nie należało więc do zbyt praktycznych nawet na polu walki, gdzie trzeba było się liczyć z własnymi oddziałami. Natomiast o idiotach rzucających ten czar w zamkniętych pomieszczeniach krążyły już legendy. Derek zmienił działanie tak, że zamiast niszczących wszystko obłoków płomieni maga rzucającego zaklęcie otaczała cienka, ale jednocześnie niezwykle szczelna osłona z powietrza gorącego niczym ogień. W ten sposób czar stał się bezużyteczny w starciu z jakimkolwiek przeciwnikiem większym od chrabąszcza, jednocześnie zmieniając się w idealne narzędzie do walki z zatrutym powietrzem. Korzystając z niego należało jedynie pamiętać o regularnym rzucaniu zaklęć wychładzających wnętrze „klosza”.

 

Ze swojego genialnego pomysłu zwierzył się przy winie koledze, który obiecał nikomu nic nie mówić. Jakoś tak jednak wyszło, że parę dni później został wezwany przez władcę Ez-Atri, Ruego. Gdy kompletnie oszołomiony znalazł się w komnacie audiencyjnej przed mierzącym niemal siedem stóp wzrostu Ruem, został natychmiast zapytany, czym zajmował się ostatnio w przerwach od nauki magii na Uczelni. Szybko domyśliwszy się, co za chwilę będzie miało miejsce chłopak wpadł w popłoch. Próbował wykręcić się opowiadając o próbach zaklęcia jaszczurki tak, aby przynosiła słone przekąski na zwołanie, jednak na niewiele to się zdało. Znudzony Rue szybko wyłuszczył młodemu magowi, o co dokładnie mu chodzi. Następnie jak gdyby nigdy nic powiedział czarodziejowi, że jest przekonany, iż nowe zaklęcie zadziała, także Derek ma teraz „dosiąść konia”. Gdy mag poprosił władcę o zdefiniowanie „dosiąść konia”, ten poirytowany powiedział, że zadaniem czarodzieja będzie dostanie się do ruin Z’Ert i „rozwiązanie problemu”. Rozmowa skończyła się na stwierdzeniu, że wyruszy z drużyną i instrukcje zostaną mu przekazane na miejscu oraz że jeżeli nie spełni zadania to będzie miał poważne kłopoty. Następnie wyprowadzono go na dziedziniec, gdzie już czekały gotowe do drogi konie. Podróż do Pól, które zdążyły już podejść całkiem blisko miasta, przebiegła całkiem sprawnie. Potem miał oczywiście miejsce przerażający moment, gdy mieli wjechać na zajęty przez Kwiaty teren. Test zaklęcia przebiegł jednak pomyślnie i bez żadnych problemów przekroczyli granicę Czerwonych Pól. A teraz pędzili na złamanie karku ku swemu przeznaczeniu.

 

Powinieneś się cieszyć – zbeształ samego siebie w myślach – przecież tak marudziłeś, że twoje życie ogranicza się do eksperymentów w ciasnych komnatach Uczelni. Teraz będziesz miał przygody, których tak ci brakowało. Przytrzymał kaptur szaty, który z głowy zwiewał mu pęd powietrza. Po jakimś kwadransie spiął konia i zbliżył się do mężczyzny jadącego na przedzie.

 

– Przepraszam, ale jeśli nie jest to jakimś problemem, to wolałbym teraz dowiedzieć się, co dokładnie będą miał zrobić na miejscu. Wtedy szanse na suckes ulegnął znaczącemu zwiększeniu. – zwrócił się do jednego z eskortujących go jeźdźców, który zdawał się dowodzić.

 

– Nie ma mowy. Powiem ci, gdy dotrzemy na miejsce.

 

– Jednak nalegałbym…

 

– Słuchaj, to nie ode mnie zależy, rozumiesz? Jeśli ktoś dowie się, że nie wykonałem rozkazu, to będzie ze mną krucho.

 

Na tym rozmowa urwała się. Derek jednak nie zamierzał się poddać. Pociągnął za wodze by skierować konia w stronę innego jeźdźca. Gdy zbliżył się do niego na tyle, żeby móc w miarę swobodnie rozmawiać, poczuł coś dziwnego. Jakby mrowienie na karku, połączone z pojawieniem się gęsiej skórki. Znał to uczucie, nawiedzało czasami, kiedy zbliżał się do dużo silniejszego od siebie maga. Zaczął więc szeptać pod nosem zaklęcie ujawniające obecność innych parających się magią, jednak jeździec uprzedził go.

 

– Tak, nie jesteś tu sam. Tego się chciałeś dowiedzieć, tak? – rzekł nieznajomy.

 

– Tak, ale bardziej interesuje mnie, co będzie moim zadaniem na miejscu. Wasz przywódca nie jest jednak skory do rozmowy.

 

– Bo i niewiele ci może powiedzieć. Nie tyle dlatego, że spotkała by go za to kara, choć pewnie i jej by nie uniknął. On po prostu wie nie więcej od ciebie. Prawda jest taka, że ten nieborak dostał jakieś ogólne rozkazy i to co teraz robi przeraża go jeszcze bardziej, niż ciebie.

 

– Tak czy inaczej, chciałbym wiedzieć to, co on wie.

 

– Mogę cię więc uszczęśliwić cię i zdradzić ci ten sekret. Gdy dotrzemy na miejsce będziesz musiał odnaleźć pewien przedmiot, który potem ma zostać dostarczony Ruemu w Ez-Atri.

 

– Ale co dokładnie, czy będzie to coś pozostawione tam przed Inwazją, coś należącego do kogoś z rodu naszego władcy? A może mam po prostu chwycić coś cennego ze skarbca i wracać do Z’Ert, bo wpływy z podatków zmalały i nie ma złota na pensje dla urzędników?

 

– Wiesz, jako że zostałeś wplątany w to wszystko wbrew własnej woli, myślę, że powinieneś dowiedzieć się czegoś więcej w ramach zadośćuczynienia.

 

– Zamieniam się w słuch.

 

Zamiast jednak zacząć mówić, rozmówca Dereka zamilkł i zrzucił z głowy kaptur. Chłopak zdziwiony uniósł brwi. Widział już kilkakrotnie tego człowieka, jednak w zawsze w okolicznościach na tyle różnych od obecnych, że dłuższą chwilę zajęło mu rozpoznanie go. Zwykle jego rozmówcę otaczała grupa mniej lub bardziej ekscentrycznie wyglądających starych magów. Był to Dorl, najmłodszy członek Najwyższej Rady. Jego wiek przysporzył mu wielu zwolenników wśród początkujących magów oraz kilku potężnych wrogów w Radzie.

 

– Zapewne uważasz, że powinienem wyjaśnić swój udział w tej ekspedycji. Otóż nie trudno się domyślić, że żaden z magów nie kwapi się z ruszeniem się z miasta, nie mówiąc już o podjęciu się takiego zadania, jakie zostało powierzone tobie. Ja jednak doszedłem do wniosku, że powinienem jechać, bo dzieje się coś dziwnego. Zaniepokoiło mnie mianowicie to, że rozwiązanie całego problemu ma wiązać się z jakimś jednym przedmiotem.

 

– To bardzo odważne założenie, zwłaszcza, że nie potwierdzają go żadne fakty… przynajmniej takie, które bym znał. O artefaktach zdolnych zmieść z powierzchni ziemi całe miasto wraz z okolicami krążą legendy, jednak według wykładowców można je włożyć między bajki. Podobno istniał kiedyś taki pierścień, który…

 

– Tak, lecz tym razem nie o pierścień chodzi. Co by to nie było, wydaje mi się, że może wpaść w niepowołane ręce. Także proponowałbym ci pewien układ.

 

Derek czuł, co zaraz może usłyszeć, więc po raz jedenasty tego dnia nerwowo się rozejrzał. Niby tętent kopyt zagłuszał wszystko, a inni jeźdźcy znajdowali się dosyć daleko, jednak po co ryzykować?

 

– Nie wydaje mi się, by był to najlepszy moment na taką rozmowę.

 

– Zgadzam się, jednak nie wiem, czy nadejdzie lepszy. Wątpię, żeby którykolwiek z siepaczy był w stanie nas usłyszeć, jednak jeżeli tak się obawiasz, to można coś z tym zrobić.

 

Pstryknął palcami, z pomiędzy których wytrysnęły jasnoniebieskie promyki. Światło utworzone z energii magicznej zawisło na chwilę w powietrzu, by moment później zniknąć. Nagle odgłosy kopyt uderzających o ziemię i wyjącego wiatru zaczęły cichnąć. Derek wzdrygnął się. Nie znosił zaklęć wyciszających. Gdy ktoś rzucał taki czar w jego obecności miał wrażenie, jakby zanurzono mu głowę pod wodą. Tyle że zazwyczaj w takiej sytuacji wszystko cichło nagle, natomiast w przypadku zaklęcia cisza zapadała niepokojąco powoli.

 

Dorl wykonał jeszcze jeden znak celując palcem wskazującym w Dereka, aby czar nie działał na niego.

 

– Jak mówiłem, myślę, że ten problem da się rozwiązać. Gdy dotrzemy na miejsce, pozwolisz mi zająć się tym, co tam zastaniemy. Ja natomiast ukryję lub zniszczę przyczynę całego tego roślinnego nieszczęścia.

 

– Pomysł wydaje mi się całkiem dobry, jednak jest jeden szkopuł. Wiem, że jako mag z Ez-Atri powinienem być pełen poświęcenia i mieć na względzie dobro miasta, a nie swoje, jednak jeśli wrócę z niczym, w najlepszym wypadku wyrzucą mnie po za mury. O najgorszym wolę nawet nie myśleć.

 

– Nic takiego się nie wydarzy. Tak jak wcześniej zwróciłeś uwagę, nie ma żadnych faktów potwierdzających istnienie jakiegokolwiek magicznego przedmiotu, są tylko domysły. Tak więc, gdy wrócimy z pustymi rękami ja wytłumaczę wszystkim, że przeszukaliśmy ruiny wzdłuż i wszerz i nie udało się nam znaleźć kuli.

 

– Kuli?

 

– Wybacz, skrót myślowy. Wiesz, natychmiast skojarzyłem cały ten pomysł z artefaktem z kulą Hagrala. Znasz tą historię o magu tak zakochanym w pewnej dziewczynie, że gdy umarła przedwczesną śmiercią zamknął jej duszę w szklanej kuli? Tylko w tamtej opowieści gniew bogów przybrał formę powodzi, nie kwiatów.

 

– Tak, wiem o czym mówisz.

 

Wiem o czym mówisz, ale wiem już też chyba, o czym nie mówisz. – pomyślał Derek. Cała ta wyprawa wydawała się nieco szalonym pomysłem, jednak dopiero teraz zaczęło się robić naprawdę nieciekawie.

 

– To jak, umowa stoi? – Dorl przypatrywał się Derekowi podejrzliwie, jakby zaczynał się czegoś domyślać.

 

– Tak, jasne. Weźmiesz to co tam znajdziemy i zrobisz, co uważasz.

 

– Cieszę się, że obdarzyłeś mnie zaufaniem.

 

Wypowiedziawszy te słowa machnął ręką, by zaklęcie wyciszające przestało działać. Derek skrzywił się, bowiem tętent kopyt wrócił nagle i boleśnie zaatakował jego uszy. Jeśli jest coś gorszego od tych nieszczęsnych wyciszeń, to zaklęcia przeciw wyciszeniom. – pomyślał.

 

*

 

Obdarzyłeś zaufaniem, dobre sobie – Derek rzucał się z boku na bok, nie mogąc usnąć. Próbował ułożyć się na miękkich kocach rzuconych na poskręcane kępki roślin, jednak bezskutecznie. Wiele można było powiedzieć o łóżkach Uczelni, a zwłaszcza o tym, jak bardzo były twarde. Miały jednak tą zaletę: były twarde równomiernie. Leżąc na nich nie miało się wrażenia, że można policzyć małe górki wbijające się w plecy. W końcu młody mag zebrał się w sobie i wstał. Po raz kolejny tej nocy wyszeptał dwie formuły magiczne, jedną odpowiedzialną za utrzymanie osłony, drugą za chłodne powietrze wewnątrz. Tym razem jednak obie zaczepił o swój koc, który pozostawił na ziemi. W panujących ciemnościach rozpraszanych jedynie mdłym blaskiem księżyca widział zarysy sylwetek śpiących towarzyszy podróży. Jedynym, co jeszcze zaburzało niepokojącą harmonię Czerwonych Pól, było uschłe, pochylające się nad podróżnymi drzewo. Derek spojrzał nań i wzdrygnął się. Następnie przeniósł wzrok na miejsce, gdzie lekko falujące powietrze oznaczało położenie osłony. Wytrzyma do rana – pomyślał mag. W ciągu dnia niby to przechwalając się objaśnił szczegółowo Dorlowi, jak stworzyć barierę chroniącą przed zatruciem. Będąc przekonany, że zostawia śpiących zabezpieczonych rzucił jeszcze czary ochronne na siebie. Potem kręcąc z niedowierzaniem głową wyruszył samotnie w stronę Z’Ert.

Koniec
Nowa Fantastyka