- Opowiadanie: Quente - Ostrze Dusz - rozdział 2

Ostrze Dusz - rozdział 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostrze Dusz - rozdział 2

Rozdział 2

Bóg wojny

 

 

 

 

 

Yeshi, kapitan straży Pałacu Potala, maszerował po otaczającym twierdzę murze. Mimo ciągłego ruchu było mu tak zimno, że przystanął na chwilę żeby rozgrzać ramiona i nadgarstki.

 

Choć przez czterdzieści dwa lata swojego życia patrzył na niego codziennie, Pałac Potala – zimowa rezydencja Dalajlamy – nadal sprawiał, że brakowało mu tchu w piersiach. Wspaniała budowla wzniesiona w sercu Tybetu od setek lat górowała dumnie nad miastem Lhasa. Nie było człowieka, na którym widok białych murów i masywnej twierdzy nie zrobiłby wrażenia. Był to największy i najwyżej położony pałac na świecie.

 

– Brrrrrr! – zadrżał z zimna i ruszył dalej szczękając zębami.

 

Do zachodu słońca było jeszcze daleko, ale chłód doskwierał mu jak nigdy wcześniej. Nie pomagały ani ciepłe rękawiczki z baraniej skóry, ani nawet wełniany płaszcz który otrzymał w nagrodę za długoletnią służbę. Ciało strażnika drętwiało z każdą chwilą, a przenikliwe zimno, oprócz dreszczy, wywoływało w nim jakiś dziwny, złowieszczy niepokój. Nie mógł się doczekać kiedy zejdzie z muru i wróci do ciepłego budynku, gdzie owinie się puchowym kocem i posili miską gorącej zupy. Do końca warty zostały mu jednak ponad dwie godziny, więc musiał na razie zapomnieć o tych prostych przyjemnościach.

 

Po chwili jego uwagę przykuł niosący się po dziedzińcu śmiech.

 

– Hej! – krzyknął donośnym głosem do dwóch młodych strażników wygłupiających przed dziewczętami. – Nie macie czasem czegoś do roboty? Na przykład naprawić wrota w ogrodzie, a potem zamurować dziurę w studni? A może mam was przegonić po schodach do Lhasy i z powrotem?

 

Obaj młodzieńcy stanęli na baczność i uciekli bez słowa do pracy, nie chcąc narażać się dowódcy. Yeshi westchnął pobłażliwie i ruszył dalej, rozgrzewając zmarznięte palce.

 

Był kapitanem straży już dwunasty rok, ale wydawało mu się, że pilnuje pałacu od zawsze. Mógł śmiało rozkazać, by na murze zastąpił go któryś z młodszych strażników, lecz z jakiegoś powodu nigdy nie oddał służby, nawet kiedy był chory albo po prostu nie chciało mu się wspinać na górę. Honorowa warta była zaszczytem, ale nie to było najważniejsze. Przechadzając się samotnie po białej ścianie miał mnóstwo czasu na przemyślenia. Mógł godzinami zastanawiać się nad wieloma mniej lub bardziej poważnymi sprawami, planować rozkazy, przydzielać obowiązki. Nikt go wtedy nie nękał, a czas zdawał się płynąć szybciej. A przynajmniej zazwyczaj tak było. Złowrogie zimno sprawiało, że tego dnia nie był w stanie skupić się na niczym szczególnym. Szedł więc bezmyślnie przed siebie wpatrując się w górski krajobraz.

 

Po jakimś czasie przeciągnął się i ziewnął szeroko, zastanawiając się ile czasu minęło. Słońce ginęło wśród wysokich szczytów, oświetlając pomarańczowym blaskiem małe chmury. Był to jeden z najpiękniejszych zachodów słońca, jakie strażnik widział w swoim życiu i naszła go myśl, że gdyby mur był nieco dłuższy, mógłby nim dojść prosto do gorącego słońca by uciec przenikliwemu zimnu.

 

Głośny tupot stóp oderwał go od tych marzeń.

 

Po prowadzących do pałacu schodach wspinał się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, ubrany w popielaty płaszcz. W pewnej odległości za nim szło dziecko w kapturze. Kroki malca wydawały się bardzo niezgrabne, szczególnie w porównaniu z pewnie idącym dorosłym.

 

Yeshi zmarszczył brwi dziwiąc się, że zauważył ich tak późno. Z muru widać było każdego człowieka opuszczającego Lhasę. Oni tymczasem w jakiś sposób umknęli jego wzrokowi, zupełnie jakby pojawili się znikąd. Zrugał się w duchu za swoją nieuwagę i oparłszy się o kutą barierkę, zaczekał aż przybysze zbliżą się do ściany.

 

Dwóch wędrowców zatrzymało przed bramą. Żaden z nich nie spojrzał nawet w kierunku stojącego nad nimi wartownika. Po chwili wyższy mężczyzna zaczął walić pięścią w żelazne wrota.

 

– Czego szukacie, wędrowcy? – zapytał chłodno Yeshi.

 

– Schronienia… – odparł ubrany na szaro człowiek.

 

Yeshi poczuł kłujące w oczy zimno. Przez chwilę wydawało mu się, że ma lód w gardle.

 

– Znajdziecie je w mieście – odrzekł zachrypniętym głosem.

 

– W mieście nie znajdziemy wiedzy. Chcę rozmawiać z Wielkim Mędrcem!

 

Strażnik usłyszał nutkę obcego akcentu, choć tybetański mężczyzny był bez zarzutu. Nie podobał mu się za to jego stanowczy, nieco arogancki ton. Najbardziej jednak niepokoiło go to, że im dłużej rozmawiali, tym zimniej robiło się dookoła.

 

– Każdy chce zaznać jego mądrości – odparł oczywistym tonem Yeshi. – Ciekawe dlaczego miałby spotkać się właśnie z wami?

 

– Tsering jest moim starym znajomym – odpowiedź padła natychmiast. – I na pewno nie chce, żebym czekał pod jego drzwiami jak pies…

 

Słowa mężczyzny zaskoczyły Yeshiego. Mało kto mówił o Wielkim Mędrcu jako o swoim znajomym. Jeszcze mniej mówiło mu po imieniu. Jeśli nawet ktoś był przyjacielem Tseringa, nazywał go Oświeconym.

 

– Ehh… – strażnik rozejrzał się dookoła, jakby białe mury mogły mu powiedzieć, jak się zachować. Choć coś mu mówiło, żeby nie wpuszczać gości do środka, wolał nie trzymać ich pod bramą. Jeśli rzeczywiście byli przyjaciółmi Wielkiego Mędrca, musiał traktować ich odpowiednio. Przełknął ślinę i rzucił okiem na spoglądającego w jego stronę mężczyznę. Dwóch ludzi nie stanowiło zagrożenia. Nie sądził również, że Wielki Mędrzec zechce ich przyjąć jeśli okaże się, że kłamią. – Sankpo! – krzyknął. – Otwórz bramę!

 

Jedyną odpowiedzią była głucha cisza.

 

– Sankpo! Ceba! – Yeshi zmarszczył gniewnie brwi i zwrócił się ponownie do stojących pod bramą gości. – Zaczekajcie, wędrowcy. Ja wam otworzę…

 

Przeszedł murem kilkadziesiąt kroków i zjechał po drewnianej drabinie, rozdrażniony nieobecnością młodszych strażników. Sankpo i Ceba zniknęli, zupełnie jakby uciekli przed tajemniczymi przybyszami.

 

– Już ja się z wami policzę… – mruknął ruszając dalej.

 

Nagle zatrzymał się i jeszcze raz spojrzał na dziedziniec. Był pusty, choć o tej porze zawsze krzątało się po nim kilkanaście osób. Teraz wszyscy się gdzieś schowali, a Yeshi czuł się sam i było to bardzo nieprzyjemne uczucie. Podszedł jednak do żelaznych wrót i zakręcił ciężkim kołowrotem. Masywna brama otworzyła się, a dwóch wędrowców weszło na teren pałacu.

 

Yeshi przyjrzał się uważnie wysokiemu mężczyźnie. Był niewiele starszy od strażnika. Miał proste, kruczoczarne włosy zakrywające uszy, elegancko przystrzyżoną bródkę i wąską jak źdźbło trawy bliznę, ciągnącą się od prawej brwi do połowy policzka. Nadawała ona bladej twarzy wędrowca bardzo wojowniczego wyrazu. Jego zielone oczy były natomiast bystre, przenikliwe i zimne jak zalegające na szczytach śniegi.

 

Kiedy zza pleców mężczyzny wyłoniła się druga postać, Yeshi przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Okazało się, że nie była ona dzieckiem, lecz łysym karłem o pomarszczonej twarzy, zadartym nosie i zamglonych oczach.

 

– Macie jakieś imiona? – strażnik zapytał nieufnie.

 

– Ja jestem… Ares – odrzekł po chwili wysoki mężczyzna. – To mój sługa, Rocho.

 

Yeshi pokiwał bez przekonania głową i spojrzał na budynki pałacu.

 

– Tam znajdziecie jadalnię – wskazał na niższe z zabudowań. – Na pewno dostaniecie coś do zjedzenia. Ja pójdę do Wielkiego Mędrca i powiem mu o waszym przybyciu. Może znajdzie dla was trochę czasu…

 

– Jesteś nadzwyczaj łaskawy, panie – ciemnowłosy pokłonił się lekko i zmrużył oczy. – Zrobimy jak prosisz.

 

Yeshi przełknął ślinę. Pełen uprzejmości głos mężczyzny w jakiś sposób go paraliżował. W końcu odchrząknął i przypomniawszy sobie o obowiązkach kapitana straży, zwrócił się do nich rozkazującym tonem.

 

– Najpierw musicie oddać wszelką broń. Mury pałacu wypełnia pokój.

 

– Nie mamy ze sobą nic, prócz naszych słabych umysłów – w głosie wędrowca słychać było drwinę. – Nie nosimy barbarzyńskich broni.

 

Obaj przybysze rozsunęli płaszcze. Mieli na sobie skromne, ale schludne ubrania. Z szyi wysokiego mężczyzny zwisał ciężki amulet w kształcie półksiężyca.

 

– To srebro? – Yeshi pochylił się zaciekawiony nad wspaniałą ozdobą. Kunszt wykonania był niespotykany i wydawało mu się, że amulet rusza się i zmienia kolor.

 

– Skała księżycowa, białe złoto i kilka innych… dodatków – odparł bez emocji ciemnowłosy wędrowiec.

 

Strażnik parsknął i odprawił ich gestem, a niezwykli goście ruszyli pewnie we wskazanym kierunku. Zdziwiło go, że nie zwracają uwagi na piękno pałacowej architektury i idą szybko przed siebie, zupełnie jakby znajdowali się na przedmieściach jakiejś zapadniętej mieściny.

 

– Dziwaki… – mruknął odprowadzając ich wzrokiem do drzwi.

 

Nie podobali mu się ani trochę, ale ponieważ wpuścił ich do środka, czuł się obowiązany do spełnienia ich prośby. Poprawił zapięcie skórzanych butów i szybkim krokiem skierował się do niepozornego budynku w rogu dziedzińca. Otworzył drewniane drzwi i wszedł po schodach na drugie piętro, po czym przeszedłszy kilkanaście kroków wąskim korytarzem, zapukał trzykrotnie w ostatnie drzwi.

 

– Wejdź, Yeshi – odpowiedział po chwili stary, zmęczony głos. – Wejdź…

 

Strażnik wszedł szybko do pokoju Wielkiego Mędrca.

 

Siwy, zgarbiony mężczyzna siedział na łóżku, wspierając się na lasce z zielonego drewna. Yeshi nigdy wcześniej nie widział tego krzywego, brzydkiego kija, ale postanowił zapytać o niego przy innej okazji. Ważniejsze było to, że Oświecony Tsering nie wyglądał dobrze. Dyszał ciężko, a jego głęboko osadzone oczy wpatrywały się beznamiętnie w niknący płomień świecy, zupełnie jakby same miały za chwilę zgasnąć. Strażnikowi wydawało się, że od poprzedniego dnia Tsering postarzał się o kilkanaście lat. Nawet drapanie się po nosie sprawiało mu teraz trudność, a chude nogi zdawały się kołysać na boki wbrew jego woli.

 

Pochylił się nad starcem i zaczął łagodnie:

 

– Masz gości, panie.

 

– Tak… – Mędrzec odparł ochryple. – Czuję go. Spodziewałem się…

 

– To twój przyjaciel?

 

Tsering prychnął. Wysilił się na blady uśmiech, ale jego oczy wyrażały ból i bezradność.

 

– Przedstawił się? – zapytał.

 

– Powiedział, że nazywa się Ares. Jest z nim karzeł… Rocho.

 

– Ares… – siwy mężczyzna powtórzył z zadumą. – Bóg wojny! Jego pewność siebie jest przerażająca… – spojrzał na nieco zagubionego strażnika, po czym chwycił go za ramię i ściągnął brwi jakby chciał się upewnić, że Yeshi zapamięta jego słowa. – Nazywa się Hotar. Hotar Wygnany. Hotar Przeklęty. Ostatni Księżycowy Mag…

 

Ręka Tseringa trzęsła się na lasce. Yeshi z przerażeniem zauważył, że całe ciało starca drży jak galareta. Nie wiedział tylko, czy była to wina zimna, czy strachu.

 

– Co mam z nim zrobić? – kapitan straży zapytał dzielnie.

 

Tsering zaśmiał się głucho.

 

– Ty? Z nim? – pokręcił głową. – Nic, stary przyjacielu. Zupełnie nic… Nawet ja sobie z nim nie poradzę… Co robi teraz?

 

– Są w jadalni i czekają na ciebie, panie – odrzekł Yeshi nie rozumiejąc strachu Oświeconego.

 

– W takim razie pójdę ich przywitać. Taki gość nie powinien czekać…

 

Tsering wstał z trudem z łóżka i ruszył w kierunku drzwi. Jego zgarbiona sylwetka wydawała się kurczyć z każdym krokiem. Nagle odwrócił się i spojrzał nieobecnym wzrokiem na idącego za nim strażnika.

 

– Zabierz stąd ludzi.

 

– Słucham? – Yeshiemu wydawało się, że nie dosłyszał. – Kogo? Skąd?

 

– Wszystkich. Z pałacu – starzec mówił pełnym przejęcia głosem. – Uderz w dzwony i wyprowadź ich do miasta. Nie macie dużo czasu.

 

– Mamy uciekać przed dwoma ludźmi? Z których jeden to karzeł?

 

Oświecony uśmiechnął się dobrotliwie.

 

– Zaufaj mi, chłopcze. Uciekajcie i módlcie się, żebyście mieli do czego wrócić…

 

Yeshi rozdziawił usta oczekując wyjaśnień, ale Tsering przymknął oczy i mruknąwszy coś pod nosem, uderzył laską w podłogę. Kij błysnął jasnym światłem, a starzec wyprostował się jak dwudziestoletni młodzieniec i wyszedł z pokoju tak lekko, jakby wiek w ogóle nie odcisnął na nim swojego piętna.

 

– Wrócić… do… – strażnik przełknął ślinę. Przez chwilę wpatrywał się w schody, które Tsering pokonał znacznie sprawniej niż on, choć było między nimi co najmniej pół wieku różnicy. Nie wiedział jak to możliwe, ale nie miał czasu by się nad tym rozwodzić. Zbiegł na dół, żeby wypełnić polecenie Oświeconego.

 

Kiedy Yeshi zmierzał do dzwonnicy, Wielki Mędrzec szedł szybko wzdłuż dziedzińca. Próbował się skoncentrować, ale nie wierzył, że przeżyje to spotkanie. Nie chciał oszukiwać samego siebie i wmawiać sobie, że ma jakiekolwiek szanse. Człowiek, któremu wychodził naprzeciw był niesamowicie potężny. Może nie tak doświadczony jak on, może nie tak przygotowany, ale silny, ambitny i bezwzględny. Cokolwiek sprowadziło Księżycowego Maga do Pałacu Potala, mogło okazać się zgubą dla górskiej twierdzy i jej mieszkańców. Tsering wiedział, że jest skazany na klęskę, ale nie mógł poddać się bez walki. Przysięgi sprzed wielu lat nie ulegały przedawnieniu. Nie zwalniał z nich również zaawansowany wiek.

 

Kiedy dotarł do drzwi jadalni ogarnął go strach. Rozlewające się za drzwiami okrutne zimno sprawiało, że przez chwilę chciał uciec z pałacu i ukryć się gdzieś w dziczy. Wszystko wydawało się lepsze niż spotkanie z przeklętym Księżycowym Magiem. Otrząsnął się jednak i chwyciwszy pewnie zieloną laskę nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się, ale Tsering odczekał chwilę zanim wszedł do środka. Chciał żeby przynajmniej cząstka złej aury opuściła salę. W końcu zrobił krok naprzód i zatrzymał się w progu, żeby objąć wzrokiem rozległą jadalnię pałacowej służby.

 

Jedynymi obecnymi byli dwaj mężczyźni siedzący w pewnej odległości od wejścia, niedaleko kominka. Na widok Oświeconego podnieśli się z krzeseł i skinęli głowami. Twarz ciemnowłosego nie zdradzała żadnych emocji, za to oczy karła migotały złośliwie i wpatrywały się bezczelnie w idącego do nich starca. Leżało przed nimi tak wiele pustych talerzy, że trudno było uwierzyć, że jadło tam tylko dwóch ludzi. Tsering uśmiechnął się. Magiczne podróże kosztowały dużo energii, znacznie więcej niż inne czary. Apetyt gości kazał mu przypuszczać, że przybyli z bardzo daleka.

 

Wielki Mędrzec zrobił jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymał się i wysilił na łagodny uśmiech.

 

– Witajcie, wędrowcy – zaczął zajmując miejsce kilka krzeseł od nich. – Pozwólcie, że usiądę. Stare kości coraz częściej odmawiają posłuszeństwa…

 

Przybysze milczeli. Tsering splótł palce i wziął głęboki oddech. Wiedział, że czują jego strach. Przez kilka uderzeń serca ich spojrzenia krzyżowały się, zupełnie jakby się siłowali. Wielki Mędrzec poczuł jednak, że wzrok zielonookiego mężczyzny zaczyna go przytłaczać. Oparł łokcie o blat stołu i przemówił donośnym głosem:

 

– Czego tu szukasz, Hotarze?

 

Człowiek w szarym płaszczu uśmiechnął się złowrogo.

 

– Nie myślałem, że mnie poznasz – wyszeptał ze spokojem. – Poznaliśmy się lata temu, kiedy jeszcze…

 

– To nie twój wygląd – Tsering wszedł mu w zdanie – tylko smród zgniłej duszy. Czuć go z daleka! Smród i zimno. Trupie zimno… – starca przeszedł dreszcz. – Twój cień cię wyprzedza, Księżycowy Magu.

 

– Och! – Hotar machnął ręką. – Możesz sobie darować tytuły. Przyszedłem tu… prywatnie. – Na twarzy przybysza pojawił się okrutny uśmiech. Podniósł złocony puchar jakby wznosił toast i wypił łyk wina.

 

Wielki Mędrzec roześmiał się głośno i uderzył otwartą dłonią w stół. W jadalni zapadła głucha cisza. Karzeł rzucił mu pogardliwe spojrzenie, ale Tsering przełknął ślinę i skrzyżował ręce na piersiach.

 

– Twój pan ma niezwykłe poczucie humoru, Rocho – powiedział i przeniósł wzrok na Hotara. – Słyszałem o tych twoich prywatnych wizytach. Z tego co wiem, żaden z odwiedzanych nie przeżył. Powiedz mi więc, wygnańcze, czemu ze mną miałoby być inaczej?

 

– Słyniesz z roztropności, starcze – odrzekł lodowatym głosem Hotar. – Wierzę, że dzisiaj się nią wykażesz.

 

– Z pewnością tak będzie… – Tsering pokiwał głową.

 

Z zewnątrz rozległo się bicie dzwonu. Trzy gongi sygnalizujące alarm odbiły się smutnym echem od murów pałacu. Po chwili dobiegł ich szmer tłumu. Wielki Mędrzec wypuścił powietrze, ciesząc się, że przynajmniej tyle udało mu się osiągnąć. Musiał jednak dać ludziom nieco czasu na ucieczkę.

 

Podniósł dumnie głowę i spojrzał na Księżycowego Maga.

 

– Czego więc pragniesz?

 

– Informacji… – odparł stukając paznokciami o ściankę kielicha. – Opowiedz mi o Ostrzu Dusz.

 

Wielki Mędrzec zmarszczył siwe brwi i pokręcił głową, jakby cel wizyty go rozczarował. Hotar czekał w milczeniu na odpowiedź.

 

– Sensei Kobeshi… – Tsering zaczął po chwili smutnym głosem. – Jego też o to pytałeś?

 

– Kobeshi… – warknął z odrazą Hotar. – Głupiec był bezużyteczny.

 

– Nie bardziej niż ja… – odparł z pewnym zadowoleniem. – Na moje szczęście, również nie wiem nic o tym przedmiocie.

 

– W takim razie to twoje nieszczęście…

 

– Zrobisz ze mną to samo co z Kobeshim? Był moim przyjacielem! – jęknął z przejęciem. – Dobrym przyjacielem…

 

Tsering poczuł ból w sercu. Sensei Kobeshi był wielkim wojownikiem, mistrzem miecza i bojowych zaklęć. Tak jak on, był członkiem Klanu Zapomnianych i jednym ze Strażników Wschodu. Kilka miesięcy wcześniej Księżycowy Mag odnalazł go w pustelni w Górach Hida. Sensei przyjął go jak gościa choć było jasne, że nie pozwoli mu opuścić samotni. Nikt nie wiedział o czym rozmawiali, ale po jakimś czasie wywiązała się walka tak straszliwa, że z większości szczytów zsunęły się lawiny. Hotar używał najsilniejszych zaklęć, ale Kobeshi był niezrównanym wojownikiem i sparował każdy czar. W końcu chwycił Pocałunek Otchłani, wspaniałą magiczną katanę wykutą z najrzadszych stopów i zaatakował Hotara, pozostawiając mu między innymi bliznę na oku i policzku. Księżycowy Mag wpadł w szał. Próbował wszystkiego, ale okazało się, że jego mroczna magia jest nieskuteczna i nie wygra z Kobeshim w bezpośrednim starciu. Po kilku wymianach ciosów udało mu się uciec z pustelni. Hotar wcale się jednak nie poddał. Wiedząc, że Kobeshi jest zbyt wyczerpany by go ścigać, oddalił się na bezpieczną odległość i za pomocą potężnego zaklęcia oderwał jeden z górskich wierzchołków i zrzucił go na drewnianą chatę sensei. Strażnik Wschodu został pogrzebany przez góry, które kochał, a wywołane tym uderzeniem trzęsienie ziemi poczuła cała Azja. Był to jeden z najstraszniejszych, ale też najbardziej widowiskowych pokazów siły Hotara, a samo starcie, choć stosunkowo niedawne, zdążyło już obrosnąć legendą.

 

– Nic bym mu nie zrobił, gdyby zechciał mi pomóc – rzekł bez przejęcia Księżycowy Mag. – Odrzucił moją przyjaźń.

 

– Nie rozśmieszaj mnie! – Tsering nie próbował nawet ukryć obrzydzenia. – Ciąży na tobie wyrok śmierci. Za Kobeshiego i wszystkie wcześniejsze występki. Każdy członek Klanu, który ci pomoże będzie zdrajcą. Każdy inny człowiek – głupcem.

 

– Twój Klan się kurczy, starcze.

 

– Głównie dzięki tobie.

 

Hotar skrzywił usta w nieprzyjemnym grymasie.

 

– Wystarczy tych wspomnień. Gdzie jest Ostrze?

 

– Nie mam pojęcia – odrzekł Tsering takim samym, agresywnym tonem.

 

– Czyżby? – Księżycowy Mag podszedł do kominka. Przez chwilę przyglądał się płonącym drwom, po czym odezwał się jadowitym szeptem. – Czujesz, Rocho? Tak pachnie kłamstwo. Małe, paskudne kłamstwo, którym chce nas nakarmić najstarszy żyjący mag…

 

Karzeł zeskoczył z krzesła i ruszył w kierunku Tseringa. W koślawym chodzie małego człowieka było coś demonicznego. Przyjrzał się starcowi z bliska, po czym podniósł krzywy palec i zaczął nim kręcić przed nosem Oświeconego.

 

– Lepiej nie kłamać pana, nie kłamać – powiedział zachrypniętym głosem, machając przy tym głową na wszystkie strony. – Pan nie lubi kłamców, o nie! Oni go… smucą.

 

– Powiedziałem prawdę – odrzekł Wielki Mędrzec. – Nic nie poradzę na to, że twój pan jest nieufny, mój mały przyjacielu.

 

Rocho prychnął i obrócił się na pięcie jakby nie dopuszczał do siebie myśli, że może być przyjacielem Tseringa. Hotar z kolei roześmiał się złowrogo i wyszczerzył zęby jak drapieżnik przygotowujący się do zaatakowania niewinnej ofiary.

 

– Wiem, że nie jestem pierwszym, który tu przychodzi – powiedział mrużąc oczy. – Wiem też, że posiadasz potrzebne informacje. Powiedz co wiesz, a odejdę w pokoju. W przeciwnym razie już nikt nie skorzysta z twojej mądrości, Oświecony.

 

– Możesz sobie darować już teraz – Tsering zacisnął dłonie na sękatej lasce. – Ostrze przepadło. I lepiej będzie, jeśli się nie znajdzie.

 

Wielki Mędrzec przełknął z trudem ślinę. Nie wiedział zbyt wiele o magicznej broni, ale to co wyczytał z legend i podań wystarczało, by zrozumieć jej potęgę. Nie mógł dopuścić, by przypadła Hotarowi.

 

Księżycowy Mag uderzył pięścią w stół. Drewniany blat pękł na całej długości, i rozsypał się w drobny pył, pozostawiając po sobie jedynie małą kupkę popiołu.

 

– To samo zrobię to z tobą, jeśli mi nie pomożesz – powiedział z przerażającym spokojem, po czym splótł dłonie jak do modlitwy i spojrzał daleko przed siebie. – Wszystko, czego dowiedziałem się o tej broni prowadzi do tego miejsca. Zdobędę ją, czy tego chcesz, czy nie. Lepiej zacznij mówić…

 

Starzec pokręcił głową i westchnął zrezygnowany.

 

– Nie próbuj mnie straszyć, Hotarze. Jestem już za stary by bać się o swoje życie – Tsering przejechał dłonią po siwej brodzie. – Nie wiem nic o owym ostrzu. Może być przetopione na żyrandol, może być zakopane głęboko pod ziemią albo spoczywać gdzieś na dnie oceanu. Może zostało zniszczone…

 

– Może też być ukryte i czekać aż znajdzie się ktoś na tyle odważny, by go użyć – powiedział Hotar, a jego zielone oczy migotały jak szmaragdy.

 

– Nie znam nikogo takiego… – odrzekł z zadumą Tsering.

 

– Miałbym siłę, która uczyniłaby mnie najpotężniejszym człowiekiem na świecie!

 

– Miałbyś siłę, której nie potrafiłbyś ani wykorzystać, ani okiełznać – Wielki Mędrzec był wzburzony próżnością Księżycowego Maga. – Narobiłbyś tak wielu szkód, że świat przestałby istnieć. Wystarczy spojrzeć na to, czego dokonałeś do tej pory.

 

Hotar parsknął niedbale. To, że po pokonał dziesiątki magów nie robiło na nim większego wrażenia. Choć zdobył ogromną wiedzę, opanował większość dziedzin magii i z każdym starciem stawał się coraz potężniejszy, jego ambicje pozostawały niezaspokojone. Był niezwyciężony, ale jego pragnienie siły i władzy pchało go dalej, nie pozwalając spocząć na laurach.

 

– Dokonałem wiele, ale stać mnie na znacznie więcej – powiedział mocno akcentując kolejne słowa. – Stać mnie na osiągnięcie tego, o czym wy boicie się nawet marzyć. Spójrz na siebie, Tseringu, spójrz na swoich… przyjaciół – splunął w ogień, a płomienie natychmiast zgasły, pozostawiając po sobie śmierdzący dym. – Wasze bractwo jest stare, skostniałe. Nie rozumiecie własnej siły, nie potraficie jej wykorzystać. Jesteście słabi!

 

– Ale trwamy! I będziemy trwać! – Tsering czuł walące jak młot serce. – Choćbyś zniszczył stu, sto pierwszy będzie twoją zgubą.

 

– Wątpię, żeby zostało was aż tylu…

 

Wielki Mędrzec przygryzł wargę. Klan Zapomnianych był osłabiony, ale Tsering nie należał do tych, którzy tracą nadzieję gdy pojawiają się problemy. Po chwili ciszy wyprostował się, a w jego oczach pojawiły się siła i pewność siebie.

 

– Przyjdą nowi, młodsi! – ryknął. – Ty też to poczułeś, prawda? Wkrótce świeża krew zasili nasze szeregi…

 

– A niech sobie przychodzą! Ktokolwiek stanie mi na drodze – zginie.

 

– Jesteśmy silniejsi niż myślisz! – krzyknął Tsering zrywając się z miejsca.

 

– Jesteście pyłem na wietrze! Rozwieje was burza mojej mocy!

 

– Zawsze może nadejść silniejsza burza…

 

Hotar westchnął znużony. Tracił czas na jałową dyskusję, nie dowiadując się niczego o Ostrzu Dusz. Wiedział, że starzec dobrowolnie nie powie ani słowa, a dalsze groźby nie miały najmniejszego sensu. Jedynie widmo śmierci mogło zmusić Tseringa do podzielenia się z nim wiedzą.

 

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Chłodne oblicze Hotara było jak maska, zakrywająca potworną bestię. Twarz Wielkiego Mędrca wyrażała z kolei spokój i opanowanie. Była to mina człowieka, który pogodził się z czekającym go losem.

 

– Skoro wiedziałeś, że nadchodzę – zapytał z pewną ciekawością Hotar. – Dlaczego nie uciekłeś?

 

– Dokąd miałbym uciec przed Księżycowym Magiem… – odparł Tsering. – Odwlekałbym tylko to, co nieuniknione…

 

– Istotnie…

 

Rzucili się na siebie z bojowymi okrzykami na ustach. Rocho odskoczył od miejsca w którym niedawno znajdował się stół i uciekł w kierunku drzwi. Schowawszy się za rogiem, wychylił ostrożnie nos, żeby zobaczyć starcie dwóch sił. Natychmiast zrozumiał, że w tej walce nie ma dla niego miejsca. Cokolwiek miało się stać, wolał nie wchodzić w drogę czarodziejom.

 

– Powodzenia, panie! – krzyknął wybiegając na zewnątrz.

 

Żaden z walczących nie zwrócił jednak uwagi na uciekającego karła. Każdy skupiał całą uwagę na przeciwniku.

 

Wielki Mędrzec atakował potężnymi błyskawicami, ale Księżycowy Mag stworzył wokół siebie kulistą osłonę, która pochłaniała kolejne gromy. Ponieważ tarcza blokowała zaklęcia w obie strony, sam nie mógł atakować. Był to jednak doskonały sposób na zmęczenie starca.

 

– Jesteś niedouczony! – krzyknął Tsering ciskając błyskawicami w zamkniętego w kuli mężczyznę. – Takie bariery chronią przed magiczną energią, ale nie przed grawitacją!

 

Starzec zacisnął dłonie na zielonej lasce i uniósł ramiona. Oderwał Hotara od ziemi i uderzył nim z całej siły w sufit. Wściekły ryk Księżycowego Maga rozniósł się po jadalni. Tsering powtórzył sztuczkę, miotając nim o ściany i meble. W końcu zrzucił go na podłogę.

 

Hotar stęknął z bólu, ale podniósł się szybko na nogi. Widząc, że magiczna tarcza zaczyna słabnąć, chwycił kawałek strzaskanego krzesła i rzucił nim z ogromną siłą w Tseringa. Wielki Mędrzec usunął się w ostatniej chwili.

 

– Nieźle, jak na stulatka! – krzyknął Hotar.

 

– Zapłacisz za wszystko – odparł Tsering i trafił wroga kolejną błyskawicą, zwalając go z nóg.

 

– Czyżby?

 

Wielki Mędrzec zadał jeszcze kilka ciosów.

 

– Zapłacisz za Radę Siedmiu, za Kobeshiego – uderzył laską w podłogę. – Zapłacisz nawet za Księżycowych Magów, których zabiłeś!

 

– Nie jestem w nastroju do płacenia starych rachunków!

 

Hotar skoczył do przodu i chwycił jadalniany taboret. Zamachnął się z całej siły i uderzył nim w Tseringa, ale Wielki Mędrzec zasłonił się laską i mebel rozsypał się na kawałki. Oświecony zacisnął zęby i zanim Księżycowy Mag odzyskał równowagę, cisnął w niego kolejną błyskawicą. Silne uderzenie odrzuciło go do tyłu i rozbiło magiczną tarczę, pozbawiając go ochrony. Wtedy Tsering chwycił laskę jednorącz i rzucił nią jak oszczepem w kierunku Hotara. Krzywy kij z zielonego drewna zmienił się w błyszczący łańcuch, który oplótł podnoszącego chwiejnie mężczyznę i sprowadził go z powrotem na poziom podłogi.

 

Księżycowy Mag był pokonany.

 

– Jesteś głupcem i narwańcem, wygnańcze – mruknął starzec zdziwiony słabością przeciwnika. – Niech zgadnę: przeniosłeś się tu za pomocą magii i zamiast odpocząć jak należy, ruszyłeś prosto do mnie?

 

– Tak – odezwał się głos za Tseringiem. – Ale to nie ja jestem głupcem.

 

Cios czystej magicznej energii trafił Mędrca w plecy i przygniótł go do ściany. Siła uderzenia sprawiła, że starca zamroczyło na kilka chwil.

 

Kiedy otworzył oczy, Księżycowy Mag stał w progu i zbliżał się do niego z pogardliwym uśmiechem na ustach.

 

– Chyba nie myślałeś, że można mnie bić tak łatwo?

 

– Sobowtór… – jęknął dociskany do kamiennej ściany Tsering.

 

Hotar podszedł do oplecionego magicznym łańcuchem maga i musnął go opuszkiem palca. Ciało pokonanego czarodzieja błysnęło jasnym światłem i zniknęło w migoczącym pyle.

 

– Sobowtór – potwierdził i podszedł do wijącego się nad ziemią Mędrca. – Ostrze Dusz. Mów, a nie będziesz dłużej cierpiał.

 

– Nie wiem nic, czego już byś nie wiedział – Tsering ledwo ruszał ustami. – Nie pomogę ci choćbym chciał.

 

– Mów co wiesz, starcze! Gdzie ono jest?!

 

Księżycowy Mag zmrużył oczy. Tsering poczuł, jak niewidzialna ręka zaciska się na jego gardle. Kiedy zaczynało mu brakować tchu i był bliski utraty przytomności, uścisk luzował się na tyle, by mógł zaczerpnąć powietrza, po czym ponownie oplatał się dookoła starej szyi.

 

– Byli tu… – jęknął Mędrzec, a łzy spłynęły mu po policzku. – Szukali… cz.. czegoś…

 

– Elliottowie?

 

– Tak…

 

– Znaleźli to coś?

 

Tsering zawył z bólu.

 

– Nie wiem co znaleźli, ale… sprowadziło to na nich ciemność – szeptał krztusząc się. – To nie jest tego warte…

 

Hotar uśmiechnął się i zwolnił starca z magicznego uścisku. Tsering opadł bezwiednie na podłogę. Był tak wyczerpany, że nie próbował nawet się podnieść.

 

– Ciemność to moja natura – powiedział Hotar i potarł mocno dłońmi.

 

Powietrze przed nim stało się gęste i ciężkie. Po chwili pojawił się kształt przypominający czarną chmurę. Pochłaniająca światło ciemna zjawa zbliżyła się do Tseringa, ale Wielki Mędrzec nawet na nią nie spojrzał. Resztkami sił rzucił w Hotara błyskawicą.

 

Księżycowy Mag złapał pocisk jak kamyk i wchłonął go dłonią.

 

– Żegnaj – powiedział odwracając się od Wielkiego Mędrca.

 

Chmura zatrzymała się przed przerażonym Tseringiem. Tuż przed nim rozszerzyła się prawie dwukrotnie. Starzec poczuł straszliwe zimno. Nagle powietrze zawirowało, a mroczny kształt zaczął go wciągać. Oświecony jęknął, nie wiedząc jak bronić się przed magią cienia. Jedyne co zdążył zrobić, to zasłonić się rękami w geście rozpaczy. Sekundę później chmura wchłonęła go jak piórko i rozpłynęła się w wilgotnym powietrzu jadalni.

 

Hotar ruszył do wyjścia, omijając poprzewracane meble. Jak na wielkiego mistrza magii, Tsering okazał się wyjątkowo słabym przeciwnikiem, choć nie mógł odmówić starcowi odwagi. W przeciwieństwie do większości czarodziejów, nie obawiał się starcia z Księżycowym Magiem i wyszedł mu naprzeciw jak przystało prawdziwemu mężczyźnie.

 

Na dziedzińcu, ostatnia grupa ludzi opuszczała w pośpiechu teren pałacu.

 

– Tak jakbym miał jakiś interes w krzywdzeniu was… – Hotar mruknął do siebie i zmrużył oczy. – Rocho! – ryknął donośnym głosem. – Chodź tu, przeklęty tchórzu!

 

Kilkoro ludzi z pałacowej służby rzuciło krzyczącemu mężczyźnie nieufne spojrzenie, ale karła nigdzie nie było.

 

Księżycowy Mag pokręcił nerwowo głową. Jego sługa bywał bezmyślny, ale mimo wszelkich wad, był przydatnym i wiernym pomocnikiem. Nie musiał długo rozglądać się po dziedzińcu, by domyślić się gdzie znajdzie Rocha.

 

Przeszedł kilka kroków i wparował bocznymi drzwiami do pałacowej kuchni. Karzeł siedział na stole i wyjadał z półmisków najsmaczniejsze kąski. Gdy tylko zobaczył Hotara, zeskoczył niezręcznie i zaczął machać rękami w geście poddania.

 

– Rocho zgłodniał, bardzo głodny Rocho! – charczał. – Już idzie do pana!

 

– Jeśli jeszcze raz zostawisz mnie samego z wrogiem, sprawię, że karłowatość będzie twoim najmniejszym problemem.

 

– Pan sprytny i potężny! Rocho przewidział słabego czarodzieja.

 

Hotar zrobił kwaśną minę i westchnął zrezygnowany. Jeśli jego sługa potrafił coś przewidzieć, to jedynie to, kiedy będzie głodny.

 

– Ruszaj się, nie mamy czasu na twoje obżarstwo – powiedział wychodząc z zaparowanej kuchni.

 

– Dokąd, panie? – zapytał wyraźnie zasmucony Rocho.

 

– Do biblioteki.

 

– Księgi, księgi, ciężkie księgi – stęknął karzeł, ruszając za oddalającym się szybko Hotarem. – Księgi dobre, ale jedzenie lepsze…

 

Biblioteka Pałacu Potala było stosunkowo dużym budynkiem, wyróżniającym się pięknie zdobioną fasadą. Czerwone ściany pokryte były starymi inskrypcjami, a kute drzwi nie pasowały do żadnych innych na terenie pałacu, zupełnie jakby bibliotekę przeniesiono z innego świata. Bajkowej całości dopełniały ciągnące się dookoła okien zielone bluszcze.

 

Wnętrze okazało się natomiast dużo bardziej okazałe, niż można było się tego spodziewać. Przestronne korytarze, eleganckie krzesła i stoły oraz miękkie dywany sprawiały przytulne wrażenie. Solidne regały rozmieszczono w sposób, zapewniający wygodne korzystanie ze zbiorów, a szerokie okna wpuszczały bardzo dużą ilość światła, dodatkowo odbijającego się od jasnych ścian. Całość wręcz zachęcała do oddania się lekturze.

 

– Czas posmakować wiedzy – powiedział Hotar posyłając słudze złośliwy uśmiech. – Zajmij się księgami o starych artefaktach. Tylko sprawnie, nie mamy dużo czasu. Ja przejrzę dokumenty Tseringa…

 

– Księgi, księgi… – odparł bez entuzjazmu karzeł. – Rocho się zajmie.

 

Hotar zostawił sługę między dziesiątkami regałów i ruszył w stronę oddzielonego od czytelni pomieszczenia. Nacisnął klamkę, a kiedy okazało się, że drzwi są zamknięte, warknął poirytowany i zatoczył palcem małe kółko obok zamka. Mechanizm zgrzytnął, a drzwi same się uchyliły, co wprawiło Hotara w niemałe zdumienie. To, że Tsering nie zabezpieczył swoich zbiorów nawet najsłabszym zaklęciem ochronnym wydało mu się nieco dziwne. Oznaczało to, że albo Oświecony był nierozważnym głupcem, albo w Pałacu Potala naprawdę nie było niczego wartościowego.

 

Księżycowy Mag wszedł do środka i natychmiast skrzywił się z niesmakiem. Pomieszczenie było tak małe, że równie dobrze mogła to być spiżarnia. Nieco inaczej wyobrażał sobie kolekcję czarów jednego z najwspanialszych pałaców świata. Westchnął ciężko i zmrużył oczy.

 

Zwoje leżały bezładnie na przytwierdzonych do ścian półkach. Oprócz nich znajdowały się tam jedynie niewielki stolik i krzesło, które nie wyglądało na solidne. Nie było żadnego okna, by promienie słońca nie niszczyły najstarszych manuskryptów.

 

Hotar dotknął stojącego na stoliku pomarańczowego kamienia. Minerał błysnął i ciepłe światło wypełniło pomieszczenie, umożliwiając przeglądanie i czytanie starych tekstów. Podszedł do regałów i zaczął dokładnie badać napisy na grzbietach kolejnych zwojów.

 

Zielarstwo, leczenie bydła, budownictwo… – wyliczał. – Zaklęcia przyspieszające gojenie ran, dania z warzyw

 

Zacisnął gniewnie pięści. Jeśli była to jedyna wiedza jaką posiadał Tsering, to nie dziwiło go już, że pokonał go z taką łatwością.

 

Podszedł nerwowo do kolejnej półki, ale najciekawszym co znalazł, była instrukcja postępowania na wypadek walki z nieumarłymi. Wiele lat temu zrobiłoby to na nim wrażenie, ale teraz doskonale wiedział jak pokonać ożywieńców. Wystarczyło uderzyć w nich białym ogniem, a padali jak muchy. Zawsze wydawało mu się ciekawe, że nieumarłych zniszczyć może płomień, który nie robi najmniejszej krzywdy żywym ludziom.

 

Na trzeciej i czwartej półce znalazł kolejną porcję zaklęć, które dobrze znał, a na piątej prawie dał się złapać pułapce na myszy. W ostatniej chwili zdołał odsunąć dłoń.

 

Zrezygnowany podszedł do kolejnego regału. Zastanawiał się, jaką bzdurę znajdzie tym razem, ale kiedy zaczął przeglądać jego zawartość, na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Zwój zatytułowany był Bronie magiczne i legendarne i leżał pomiędzy Balsamami odmładzającymiWzmacnianiem kolorów farb ściennych wewnętrznych. Chwycił delikatnie sypiący się papirus i usiadł z nim przy stoliku. Pomarańczowy kamień dawał wystarczająco dużo światła, by móc odczytać wyblakłe litery.

 

Pierwszą opisywaną bronią był miecz, którym Aleksander Macedoński przeciął węzeł gordyjski. Ponieważ nie był ani magiczny, ani szczególnie ładny, Hotar skrzywił jedynie usta i rozwinął zwój dalej.

 

Mjölnir, młot Thora – przeczytał na głos i od razu przeszedł do następnej pozycji, którą okazał się Excalibur. – Co za bzdury…

 

Następne na liście były przeklęte sztylety, którymi zamordowano Cezara. Z opisu wynikało, że jeśli ktokolwiek weźmie do ręki jedno ze zdradzieckich ostrzy, jego krew sczernieje, a życie uleci w ciągu kilku dni. Księżycowy Mag pokręcił głową i jeszcze bardziej rozwinął zwój. To co zobaczył, nie spodobało mu się jednak ani trochę.

 

– Co to ma… – zmrużył gniewnie oczy i zacisnął wargi. – Nie…

 

Kolejny nagłówek nosił tytuł Ostrze Dusz, ale jego opis był niezgrabnie wyrwany.

 

Zerwał się z krzesła i cisnął zwojem o ścianę, obracając stary papirus w drobny pył. To samo uczynił z pomarańczowym kamieniem. Magiczna skała rozpadła się w dziesiątki okruchów, które świeciły teraz na podłodze bladym światłem.

 

Kiedy wrócił do głównej sali był tak wściekły, że miał ochotę spalić całą bibliotekę. Stracił mnóstwo czasu, przebył ogromną odległość i pokonał zasłużonego czarodzieja. Wszystkie te wysiłki poszły na marne. Nadal nie wiedział, gdzie szukać Ostrza Dusz.

 

– Rocho! – wrzasnął.

 

– Rocho? – powtórzył karzeł wychylając się zza regału.

 

– Ktoś zabrał to, po co przyszliśmy!

 

– Zabrał? Kto zabrał? – zapytał przejętym głosem. – Wróg? Wrogowie?

 

– Tylko jeden człowiek mógł to zrobić! – odparł sycząc. – Przeklęty…

 

Rocho podrapał się po głowie, starając się odgadnąć myśli pana.

 

– Tsering? – zapytał. – Okradł sam siebie? Głupi, głupi Tsering.

 

– Nie, durniu! Ktoś inny. Ktoś, kto również szukał Ostrza…

 

– Elliott! – krzyknął. – Elliott kradnie! Złodziej!

 

Hotar pokiwał głową i rozmasował zmęczone oczy. Śledził poczynania Elliottów przez długi czas, starając się zdobyć Ostrze przed nimi. Archeologowie byli jednak bardzo ostrożni i choć obserwował każdy ich ruch, nie udało mu się dowiedzieć zbyt wiele. Kiedy zginęli, musiał zacząć od początku. Tropy doprowadziły go do Pałacu Potala, ale Elliottowie okazali się na tyle przezorni, że zniszczyli jedyną istotną informację, zupełnie jakby przeczuwali, że może jej kiedyś potrzebować.

 

Rocho wiercił się niespokojnie.

 

– Ale archeolog nieżywy… – powiedział ze smutkiem. – Nic nie powie, nic a nic.

 

– Nie, ale jeśli znalazł tu Ostrze, albo chociaż jakąś wskazówkę, na pewno zostawił jakiś ślad – Hotar zamyślił się na chwilę, po czym skrzywił się, jakby nie chciał powiedzieć głośno tego, o czym pomyślał. – Mógł przekazać coś swojemu przyjacielowi…

 

– Ken! – krzyknął Rocho. – Ken! Ken! Ken!

 

– Będziemy musieli odwiedzić lorda Lionstone… – oczy Księżycowego Maga zapłonęły. – Na pewno się ucieszy… Znalazłeś coś?

 

Rocho zaczął kiwać radośnie głową i podskakiwać na krzywych nogach.

 

– Rocho znalazł! Znalazł! Pan zobaczy!

 

Karzeł zaprowadził Hotara do stołu. Leżała na nim dość nowa, niezużyta księga. Księżycowy Mag rzucił okiem na tytuł.

 

– Katalog biblioteczny? – zapytał bez przekonania. – Co mi po tym?

 

– Tu, pan zobaczy – wskazał na nagłówek zatytułowany Duplikaty.

 

Hotar podniósł księgę i zaczął szybko czytać krótkie akapity.

 

– Wszystkie dzieła, zarówno… zgromadzone w Pałacu… dzięki ciężkiej pracy… zostały przepisane i przeniesione do… Biblioteki Aleksandryjskiej.

 

Zamknął książkę z hukiem. Karzeł spojrzał na niego pełnym strachu wzrokiem i zaczął niepewnie.

 

– Biblioteka trudna, pan nie wejdzie. Zły, straszny strażnik… Kamienny potwór…

 

Księżycowy Mag rozmasował czoło i warknął zaciskając pięść. Biblioteka w Aleksandrii nigdy nie została zniszczona, jak powszechnie uważano. Za pomocą potężnej magii przeniesiono ją w bezpieczne miejsce, przez co uniknęła fatalnego pożaru. Hotar znalazł ją przed laty, ale ledwo uszedł z życiem próbując wejść do środka. Magiczna pułapka zamieniała w popiół każdego, kto próbował naruszyć ciszę jej murów. Nawet teraz, mimo całej swojej potęgi, nie znał odpowiedniego zaklęcia ochronnego. Wiedział jednak, gdzie może je zdobyć.

 

– Pan nie wejdzie, nie wejdzie… – powtarzał karzeł.

 

– Wejdzie – odparł głucho. – Musi tylko przypomnieć sobie stary czar… – odsunął się od stołu i spojrzał na ginące za górami słońce. – Mamy już dwa powody, żeby złożyć wizytę w Warwick…

 

Koniec
Nowa Fantastyka