- Opowiadanie: Thrill - Bliskość

Bliskość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bliskość

– San, daj mi jeszcze ręcznik. Ten jest zbyt szorstki.

– Pewnie – burknął San. – Wszystkie wygody dla naszej pani.

– Yhym, jeszcze przydadzą się jakieś dwa olejki do kąpieli. Najlepiej ten miodowy oraz sosnowy. Tylko pospiesz się, wiesz przecież, że nie lubię się spóźniać.

– I tak zawsze to robisz – powiedział pochmurnym głosem. – Zresztą ja jestem kucharzem i nie widzę powodów, dla których miałbym ci pomagać w twoich obowiązkach. Mogłabyś w końcu coś zrobić sama, Q'asha.

– Wiem, ale wydaje mi się, że twoja pani zauważyła by kilka takich powodów – obrzuciła go znudzonym wzrokiem. – Dobrze wiesz, że zawsze gubię się w tych magazynach.

Tłusty mężczyzna wyszedł z kuchni na korytarz i zaraz wrócił, niosąc jej cały zestaw olejków.

– Prosiłam cię o dwa. Resztę odnieś z powrotem.

San zrobił urażoną minę i podszedł do wielkiego gara, zajmując się dalej gotowaniem żeberek w cynamonie. W kuchni pracowało około czterdziestu kucharzy, dlatego też roznosiły się tutaj setki najróżniejszych zapachów. Niektóre słodkie i delikatne, inne mocne i gorzkie. Najgorszy był jednak ten, który tworzył się po połączeniu lekkiego aromatu rozpływającego się na patelni cukru, z pieczonym mięsem oraz duszonymi oliwkami.

Obok kuchni, wił się niczym wąż, długi na sto metrów korytarz, poprzecinany w pięćdziesięciu miejscach drewnianymi drzwiami. Każde prowadziły do któregoś z magazynów. W jednym spały szlachetne koty; w innych trzymano wszelkie warzywa, owoce i mięso; a cztery ostatnie przechowywały wysokoprocentowe trunki.

Q'ashy zawsze się one mieszały, ponieważ, co uznawała za głupotę, żadnych nie podpisano. Nigdy nie lubiła tu przebywać i choć powszechnie mówiono na nie „Magazyny”, ona nazywała je podziemiami, tudzież lochami. Wszechobecny bród, pająki i śliskie ściany powodowały, że z każdą wizytą jej twarz wykrzywiał grymas obrzydzenia.

Kątem oka widziała już schody, kiedy przypomniało jej się, że czegoś zapomniała.

– San, daj mi jeszcze to mleczne mydło.

 

****

 

Po schodach wchodziło się ciężko, nawet bez żadnego ładunku, a co dopiero mówić o koszu pełnym agregatów do higieny ciała. Z każdym kolejnym krokiem Q'ashy coraz bardziej uginały się kolana. Zawsze, gdy zostawało jej do pokonania kilka ostatnich stopni, myślała, że się zaraz przewróci i runie w dół, gruchocząc cały kręgosłup. Całe szczęście to się nigdy nie wydarzyło.

W połowie schodów poczekała pięć minut na Garra, który wziął jej kosz i bez słowa ruszył na górę. Q'asha starała się za nim nadążyć, jednak co jakiś czas przepalone mięśnie zmuszały ją do odpoczynku w jednej z wnęk. Kondycję mimo wszystko posiadała dobrą, to też po chwili znalazła się na samej górze. Przez wielkie, szklane drzwi, wszystko było widać jak na dłoni. Q'asha weszła do wielkiej samotni, a dwie inne służki wyszły i delikatnie za sobą zamknęły.

Lady Lejsa, z szlafrokiem sięgającym do ud, podeszła do szklanych drzwi i spuściła trzy warstwy aksamitnych, szkarłatnych zasłon. Spojrzała z ciekawością na Q'ashę i usiadła na hebanowej ławie, czekając aż ta naleje wrzątku do bali.

– Piękny mamy dzień, nieprawdaż? – zaczęła. – Ostatnio pogoda nam dopisuje. Aż chce się godzinami siedzieć na tarasie i podziwiać widoki.

– Tak, najpiękniejsze są wschody słońca – przyznała Q'asha.

– Zgoda, ale jestem zbyt leniwa, żeby tak wcześnie wstawać. O tej porze jeszcze głęboko śpię i śnię najróżniejsze marzenia. Ale nadrabiam to oglądając zachody – uśmiechnęła się chytrze. – Szkoda, że ty skarbie nie masz takich widoków jak ja.

– Zazdroszczę ci pani, naprawdę.

– Nie musisz udawać zainteresowania kochanie. Zawsze możemy porozmawiać o czymś innym.

Lady Lejsa wstała i podeszła leniwie do parującej wody. Q'asha zdjęła z jej ramion szlafrok i odłożyła go na ławę. Zawsze kiedy to robiła, odwracała wzrok w przeciwną stronę, ponieważ nie chciała wyjść na zuchwałą. Dzięki przeciętnej sylwetce swojej pani, przychodziło to jej bez żadnego problemu.

– Uwielbiam wrzątek. Niektórzy twierdzą, że taka temperatura jest dla nich za wysoka, ale to kwestia przyzwyczajenia.

– Dokładnie – uśmiechnęła się Q'asha. – Ja jednak najbardziej lubię letnią wodę. Po takiej jestem rześka i pełna życia. Po gorącej opuszczają mnie siły i czuję się jak po przebytej gorączce.

– Coś w tym jest. – Lejsa miała zamknięte oczy i lekki uśmiech na ustach. Jej szczupłą twarz pokrywał rumieniec a końcówki włosów poskręcały się pod wpływem pary. – Dlatego też robię to przed snem. Szkoda tylko, że muszę sypiać sama. Czuję się taka samotna, taka zgaszona.

Z bali wylało się trochę wody na dywan, tworząc małą plamę. Q'asha odsunęła się i przeszła z drugiej strony.

– Masz przecież męża. – Skapnęła do wody sosnowy olejek i delikatnie rozmieszała go ręką. – Wiem, że jest stary, ale przynajmniej miałabyś ciepło.

W samotni uniósł się silny zapach drzew, przenikając ich nozdrza i uspokajając nerwy Q'ashy.

– To fakt, tu na górze jest czasami strasznie zimno. – Lejsa zamyśliła się. – Choć muszę przyznać, że ta puchowa pościel oraz narzuta z futra zapewniają mi ochronę przed niską temperaturą. Problem raczej leży w braku wspólnych zainteresowań.

– Lord Przeprawy ma swoje lata i… – Q'asha nie wiedziała co mogłaby powiedzieć, dlatego zmieniła temat. – Jakieś wieści od Lorda Balisa? Słyszałam, że ostatnio coraz więcej pije.

– Nie moja droga, to tylko plotki głoszone przez znudzonych i wścibskich ludzi. – Poprawiła sobie włosy i zanurzyła się do wody aż po samą szyję. – Wiesz jak to jest, ci prości ludzie muszą sobie jakoś urozmaicać życie. Ja za takie kłamstwa skazałabym każdego na powieszenie – westchnęła. – Ale wiesz, jaki jest nasz Lord. Uległy i miękki.

Q'asha na chwilę zostawiła swoją panią i podeszła do wielkich, wykuszowych okien. Po chwili do samotni wpadło światło zachodzącego słońca, nierówno rozlewając się po pomieszczeniu i malując pokój piękną feerią barw i cieni. Zawsze najładniej wyglądało ogromne mahoniowe łoże, pokryte fioletową narzutą, która w promieniach wyglądała niczym ciche morze.

– Mmmm – zamruczała pokryta promieniami Lejsa. – Ty jesteś pierwsza, która pamięta o tym, jak bardzo lubię masaż zachodzącego słońca. Naprawdę nie mogłabym bez tego żyć. To takie przyjemne.

– Wiem pani. Za przeproszeniem, pytałam się o Lorda Balisa. Wybacz mi moją ciekawość, ale boję się o nas. – W ostatnim zdaniu wysiliła się, żeby w jej głosie zabrzmiała nuta strachu. – Słyszałam, że on potrafi być nieobliczalny.

Lady Lejsa otworzyła oczy i delikatnie podniosła się w bali tak, że było jej widać teraz górną część piersi.

– Naprawdę, uważam cię za bardzo bystrą osobę. I kocham cię jak córkę. Powinnaś o tym dobrze wiedzieć, w końcu wychowuję cię od małego – ciężko westchnęła. – ale ile razy mam ci mówić, że kiedy jesteśmy same, możesz mi mówić po prostu Lejso.

– Przepraszam Lejso – powiedziała skruszona Q'asha.

– Jak chcesz, to możesz zamiast tego nazywać mnie ciocią.

To uznała za kompletnie nietrafiony pomysł. Ale w końcu Lejsa nie mogła wiedzieć, że Q'asha ma do niej bardzo obojętny tudzież niechętny stosunek. Nigdy nie potrafiła obdarzyć jej zaufaniem. Zresztą pracowała jako służka, a od tych wymagano dystansowania się, czasami też milczenia.

Wlała olejek o zapachu miodu i delikatnie rozprowadziła go w wodzie. Następnie stanęła z tyłu swojej pani i wzięła w dłonie mokre włosy.

– Jakiego życzysz sobie płynu do włosów? – spytała sztywno.

– Dziś umyj mi je w kokosowym. – Lejsa usiadła prosto i odchyliła głowę do tyłu, żeby woda nie dostała się do jej oczu. – Lepiej mi się po nim śpi. – Zamyśliła się i nagle woda w bali zachlupotała, prawie wylewając się na dywan. – Ach, wybacz mi moją sklerozę. Jesteś bardzo wścibska, ale wybaczam ci to, bo bardzo cię lubię. Muszę cię uspokoić, Balis nic nam nie zrobi. Sary Zamek jest największy w Błękitnych Dolinach. Nie licząc oczywiście Tarczy, z którą nic nie może się równać. Do tego mamy wielkie wojsko, które na tych terenach jest niepokonane. Nie znam dokładnie liczb, ale samych łuczników jest całe mnóstwo.

Właśnie dlatego Q'asha nie ufała Lejsie. Sama sporo chodziła po Starym Zamku, poznając setki jego mrocznych korytarzy, zapomniane wnęki, zapajęczone pokoje oraz popękany w niektórych miejscach mur. Oczywiście poruszała się tylko tam, gdzie miała wstęp, nie mniej jednak podsłuchała nie jedną rozmowę rycerzy oraz Nadrycerzy, z których jasno wynikało, że łuczników mają jak na lekarstwo a ich sytuacja wcale nie jest taka różowa. Z drugiej strony, być może Lady Lejsa chciała ją tylko uspokoić.

– Co tak zamilkłaś? – spytała Lejsa. – Coś cię trapi? Powiedz, wiesz przecież, że możesz mi zaufać.

– To nic pani… to znaczy Lejso. Jestem po prostu zmęczona – ziewnęła, żeby wypaść bardziej przekonująco.

– Kiedy Lejsa wstała, Q'asha narzuciła na jej ramiona cienki, aksamitny szlafrok, zapinany posrebrzanymi guzikami.

– Bardzo lubię z tobą przebywać, kochanie. – Lejsa usiadła na wielkim łożu i patrzyła jak Q'asha zbiera z dywanu kosmetyki.

– Dziękuję, jest mi z tego powodu bardzo miło. – Wbiła wzrok w podłogę. – Czy mogę już iść?

Przez chwilę bała się, że Lady Lejsa będzie jeszcze coś od niej chciała.

– Oczywiście, masz jeszcze obowiązki. Zasłoń mi tylko okna.

Przy schodach czekał już Garr, patrząc odległym wzrokiem przez małe okienko. Wydawał się nieobecny, jednak kiedy tylko Q'asha do niego podeszła, wziął od niej kosz i bez słowa ruszył na dół.

Gdy opuszczała wieżę, słońce już zachodziło, kładąc cień na uliczki Starego Zamku. Na niebie została tylko różowo-żółta barwa, ogarniana z góry ciemnością, zwiastującą nadejście pełnego księżyca. Jak dobrze się przyjrzeć, to widać było nawet niektóre z gwiazd, delikatnie majaczące na ciepłym tle.

 

****

 

Wiedziała, że musi być silna. Tak bardzo chciała się wyrwać z tego miejsca, tak bardzo… Mogłaby to zrobić za wszelką cenę. Nie mogła jednak ryzykować życiem. Wiedziała, że jakby spróbowała ucieczki, nie ujrzałaby więcej oblicza Lady Lejsy, tylko zimne oczy Porannego Kata. I sama nie wiedziała, co jest gorsze.

Za oknem dało się słyszeć syk uciekającego kota oraz trzask zamykanych drzwi. Potem do jej uszu dobiegała jedynie pieśń świerszczy. Nawet wiatr całkowicie ustał, widocznie kładąc się do snu po ciężkim dniu pracy.

Niemal wszystko zamarło. Podczas północy tylko nieliczne istoty pozostawały świadome. Wśród nich znalazła się także Q'asha, która długo siedziała i obserwowała świat przez małe, zabrudzone okienko. Minęły chyba dwie godziny, zanim oderwała od niego wzrok i usiadła przy małym stoliku.

Jeszcze długo zwlekała, zanim zapaliła starą świecę. Potem patrzyła w ogień tak długo, aż nabrała odwagi, żeby chwycić za pióro. Lak atramentu zabrzęczał i na pożółkłej kartce pojawiły się pierwsze litery. Pisała je szybko i pewnie, kreśląc kolejne zdania z prędkością wiatru. Po dwóch minutach list był gotowy. Poczekała jeszcze aż atrament wyschnie, zwinęła papier i przystawiła do niego zgaszoną świecę. Kiedy upewniła się, że pieczęć jest wystarczająco trwała, wstała i wyszła.

Teraz nawet kowal spał, a przynajmniej Q'asha na to liczyła. Nie było widać żywego ducha, więc zebrała się w sobie i ruszyła na drugi koniec Trzeciego Placu. Czuła jak uginają się pod nią nogi. Nie był to efekt zmęczenia po całym dniu pracy, ponieważ do tego już przywykła. To strach niemal ją paraliżował. Oddech miała ciężki i wolny, serce biło mocno jak młot a krew w żyłach buzowała niczym dzika rzeka. Jeśli ktoś ją zauważy, to jeszcze nic straconego. Ale jakby ktoś się dowiedział, co zamierza zrobić… Wolała o tym nie myśleć.

Widziała już zakapturzoną postać. Ledwo dostrzegalna, stała niczym cień, zlewając się z ogarniającą ciemnością nocy.

– Witaj – powiedziała Q'asha. – W porządku?

– Dobrze, dziękuję – Cień mówił szeptem. – Czy mam to dostarczyć tam, gdzie zawsze?

– Tak, tam gdzie zwykle. Jak zawsze. – Przełknęła ślinę i dała mu zwinięty papier. – Tylko mnie nie zawiedź.

– Och, ranisz mnie. Ja daję pewność, pamiętaj o tym. W ciągu kilku dni twój list dotrze do miejsca przeznaczenia.

Rozmowa była krótka jak zawsze. Cień nigdy nie pytał do kogo jest ten list. On to wiedział a Q'asha dzięki temu miała pewność, że niebawem dostanie w swoje ręce fiolkę z zabójczą substancją.

Wracając do swojego miejsca, czuła obecność swojej pani, roztaczającą się z wysokiej wieży na cały zamek. W oknie odbijało się światło – to była jedna z bezsennych nocy Okrutnej Lejsy. W powietrzu zawisło przenikliwe napięcie. A pomyśleć, że parę godzin temu była tak blisko…

Q'asha jeszcze długo nie mogła usnąć.

Potem śnił jej się brat.

 

 

 

Jak się spodoba, być może wrzucę dalszy ciąg.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Faktycznie ciąg dlaszy by się przydał. Opowiadanie jest dobre, podoba mi się fabuła, jednak nie wielę mogę  o niej powiedzieć bez ciągu dalszego. Tak więc czekam! ;P

Jak na razie nie ma co czytać. Służka wykąpała panią i poszła napisać list... :)
Pozostawiam bez oceny

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ok, w przyszłym tygodniu zamieszczę kontynuację. :)

Nowa Fantastyka