- Opowiadanie: WampiR. - Krypta Vyllariona - Rozdział 2

Krypta Vyllariona - Rozdział 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vyllariona - Rozdział 2

Rozdział 2 – Nowy Przyjaciel

 

 

 

 

 

 

 

– Mamo, musimy porozmawiać. – Powiedział z nutką delikatności Aaron.

 

– Tak? – Spytała zaintrygowana.

 

– Nie mogę tak dłużej żyć! Nie chcę. Ojciec ciągle mnie bije, znęca się, a ty tylko biernie w tym uczestniczysz… Jak tak możesz!?

 

Rozmowę przerwał niechciany rozmówca.

 

– Co tu się dzieje? – Do kuchni wtargnęła głowa rodziny i usiadła.

 

– Ojcze mam cię dość, jesteś cholerykiem, traktujesz mnie jak śmiecia.

 

Gdy Aaron mówił, ten nieoczekiwanie wstał. Na jego brzydkiej twarzy widać było ogromne zdenerwowanie słowami syna. Porywczo rzucił się na niego z pięściami. Co było ogromnym zaskoczeniem dla Aarona. Nie zachowywał się nigdy, aż tak gwałtownie! Doszło do szamotaniny, w którą po raz drugi wkroczył młodszy brat. Ojciec uderzył starszego z nich w twarz, powodując, że z wargi poleciał strumień ciepłej krwi, ten nie pozostał dłużny. Jego cios był tak silny, że powalił sadystycznego ojca na ziemię. Obaj zaczęli przytrzymywać leżącego oprawcę. A Aaron jednocześnie ocierał usta z krwawej posoki, zadowalając się jej zapachem.

 

– Widzisz, jaki jesteś! Nie da się z tobą porozmawiać, rzucasz się do bicia mnie, to cholernie dziwne zachowanie!

 

– Ty naprawdę nie rozumiesz, czemu jestem taki dla ciebie? – Wykrztusił chrapliwie przyduszany ojciec.

 

– Harold, zamknij się! – Krzyknęła przestraszona kobieta, która przypatrywała się tej nienormalnej sytuacji.

 

Z całego serca nie chciała, bała się, aby ta mroczna tajemnica wyszła na jaw. Ojciec chłopców miał ironiczny uśmiech na twarzy. Jego szare oczy lśniły jak u osoby chorej psychicznie. Krótkie, brązowe włosy były potargane, a krew zabrudziła i tak plugawą już koszulę.

 

– Nie, powiem mu. Dzięki temu będę mieć nareszcie święty spokój! Jesteś podrzutkiem, żyjesz tylko, dlatego, że Molly zlitowała się nad tobą. – Powiedział dumny z siebie Harold.

 

Mówiąc te słowa, miał nadzieję, że uzyska w końcu święty spokój. Zszokowany Aaron puścił ojca i upadł drętwo na ziemie obijając się twardo o podłogę. Nagle cały jego świat runął. Uświadomienie sobie, że wychowują cię obcy ludzie jest potwornym przeżyciem. Gdyby byli dobrymi rodzicami, właściwie to nie byłoby nic, czego można byłoby żałować. Jednakże jego ojciec to potwór. W chłopcu zaszła diametralna różnica, z nienawiści przeszedł do pogardy. Przez moment zasępił się, przyglądając się spoczywającej krwi na jesionowej podłodze.

 

– Przez prawie siedemnaście lat nie powiedzieliście mi, że nie jestem waszym biologicznym dzieckiem?! – Wykrzyczał wciąż zaszokowany, przerażony, pełen nienawiści przechodzącej w pogardę.

 

Jednocześnie przez głowę przeszedł mu krwawy scenariusz morderstwa… Skoro dowiedział się, że Harold nie jest jego ojcem mógł odpłacić pięknym za nadobne i nie byłoby to morderstwo krewnych, nie byłby wtedy przeklęty do końca życia.

 

– Aaron, posłuchaj… – Matka zaczęła tak jakby w pocieszeniu.

 

Molly próbowała nawiązać dialog. Bała się. Nie chciała przecież, aby ich zostawił albo co gorsza zrobił sobie, czy komuś krzywdę. Spoczywała na niej pewna odpowiedzialność za chłopca, o której jeszcze żadno z nich nie miało pojęcia.

 

– Nie, nie będę już was słuchać. Nigdy więcej!

 

Adoptowany syn nonszalancko podniósł się z ziemi. Rzucił ostatnie, pełne obarczenia winą spojrzenie ku ojcu, po czym wbiegł do swojego pokoju. Spakował parę osobistych drobiazgów. Zdjął łuk ze ściany oraz kołczan, po czym wybiegł z domu. Jamie, co dziwne wydawał się być podekscytowany całą tą sytuacją. Czyżby układał w głowie pewien plan? Po chwili warknął na rodziców:

 

– Może mnie też adoptowaliście, co?

 

– Nie, ciebie urodziłam. Musisz coś wiedzieć… Ostrzeż swojego brata. On nie może napić się krwi, tylko tyle ci powiem, biegnij za nim i nie zgub go.

 

– Ale… – Zmieszany próbował coś wykrztusić.

 

– Szybko, bo zniknie ci z oczu.

 

Speszony wybiegł z domu zabierając tylko kilka monet, które wręczyła mu Molly. Biegnąc żwawo obrócił się i zobaczył w drzwiach machającą mamę: była ubrana w oliwkową, długą suknię. Jej miedziane kręcone włosy, opadały łagodnie na piersi, a z brązowych oczu płynęły gorzkie łzy rozpaczy. Jej widok poruszył Jamiego, który właśnie, dopiero teraz! zrozumiał, co się dzieje. Doganiając chłopca krzyczał:

 

– Aaron, poczekaj!

 

Ten ani myślał, by to zrobić. Gnał prosto przed siebie, ciągle przyśpieszając i tak wygórowanego tempa.

 

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. – Pomyślał biegnący za nim brat – stój, poczekaj, nie uciekniesz mi i tak pójdę z tobą czy ci się to podoba czy nie!

 

Aaron zrozumiał, że ten i tak nie odpuści. Za dobrze się znali, więc przystopował na chwilę, gdy ten dogonił go, natychmiast zaczął morderczo maszerować.

 

– Mama dała nam trochę pieniędzy.

 

– Mama?! Mama?! Ja nie mam mamy! Nie mam pojęcia, kim są moi rodzice. I w dodatku co mnie obchodzi, że dała nam te cholerne monety!

 

– Uspokój się, ktoś przecież musi wiedzieć. – Pocieszał go – a za co będziesz jedzenie kupował?

 

– Tak? Ale kto?! Za co? Upoluje. O! Będę żyć z łowiectwa.

 

Jamie zostawił te pytanie bez odpowiedzi, gdyż uznał je za zbyt trudne. Szli bez słowa, niemo. Powoli zaczynało robić się coraz ciemniej. Dookoła otuliła ich gęsta mgła.

 

– A tak właściwie to dokąd idziemy? – Spytał młodszy brat, z którego wyciekał entuzjazm, niczym deszcz z burzowej chmury.

 

Aaron zatrzymał i rozejrzał się dookoła. Zauważył na polanie dość przytulnie wyglądające miejsce, ruszył w jego kierunku i położył się spać, co dziwne bez słowa. Na ogół był rozmowny, ale należy zrozumieć trudne położenie chłopca.

 

Noc była ciepła, letnie powietrze nie dawało zmarznąć, a mocno świecący z gwiazdami księżyc sprawiał, że było dość jasno. Jamie był zagubiony, nie wiedział, co ma zrobić, czy wrócić do domu, czy pozostać z bratem. Zawsze pragnął takiej przygody, ale teraz, czuł strach, przerażenie, niepewność dalszego losu.

 

Rano adoptowany syn znowu był sobą, ochłonął po wczorajszych jakże trudnych wydarzeniach.

 

Spanie na gołej ziemi nie było za wygodne, ale lepsze to niż błąkać się całą noc. – Pomyślał, po czym podszedł do Jamiego i zaczął go budzić, lecz on nadal spał.

 

Nagle olśniło go, mógł przecież zostawić brata i nie ciągnąć w nieznane. Pośpiesznie, bardzo pośpiesznie opuścił polanę. Szedł z ogromną prędkością, jakiej wiele mogło mu tylko pozazdrościć, lecz nie wiedział dokąd. Nigdy nie był dalej niż jego i sąsiednia wieś. Postanowił wrócić się do Emjin, musiał zdobyć pożywienie, dalsza droga byłaby bez tego niemożliwa. Podróż bez jakiekolwiek strawy w obecnej sytuacji równałaby się śmierci z głodu czy chorób. Mocno przygnębiony chłopiec doszedłszy do celu nie wiedział czy ma kraść, czy prosić o łaskę czy o pożyczkę. Gdyby jednak próbował ją uzyskać musiałby wyjaśnić, do czego jest mu potrzebna, a nie miał zamiaru nikomu zwierzać się ze swoich rodzinnych problemów. Nie, nie rodzinnych – życiowych. On nie miał rodziny. Postanowił, więc targnąć na od zawsze obrzydłą mu drogę – złodziejstwa. Nie była to rzecz, z której może być dumny, ale też nie mógł pozwolić sobie na powrót do domu – uniósł się wielce dumą.

 

Co muszę zdobyć, aby przeżyć. – Myślał gorączkowo – mięso, ubranie, wodę. A co najważniejsze konia. Wszystko będzie łatwo ukraść, najgorzej podprowadzić komuś wierzchowca…

 

Ostrożnie zakradł się pod czyjeś gospodarstwo. O tej porze nikogo nie powinno być w domu – każdy pracował. Wiec śmiało mógł wejść i zabrać potrzebne mu rzeczy. Podszedł do drzwi.

 

– Co mi szkodzi spróbować. – Powiedział sam do siebie – tak! Otwarte.

 

Serce zaczęło bić mu coraz szybciej. Wszedł do środka. Po wewnętrznym, ubogim wystroju domyślił się, że pożycza na wieczne nieoddanie od biednych ludzi. Nie wiedział, co ma zrobić, czy okraść tych biedaków czy iść i szukać dalej. Jednak nie mógł tracić czasu, w każdej chwili mógł ktoś wrócić, a za kradzież można stracić co najmniej jakąś część ciała. Wszedł więc do kuchni, poszperał po szafkach. Były tam: chleb, suszone mięso, owoce, dwa bukłaki z wodą. Ruszył do kolejnych pomieszczeń, lecz nie znalazł tam niczego wartościowego, wybiegł więc zatrzaskując drzwi. Czuł się okropnie, a zarazem odczuwał podniecenie.

 

– Teraz tylko wierzchowca. – Uśmiechnął się wilczo.

 

Postanowił pójść do dość zamożnych ludzi, mieszkających parę gospodarstw dalej. Kradzież dobrego konia i mienia okazała się być bardzo prosta. Wszedł do stajni i tak po prostu zapiął siodło, do którego przypiął leżący obok miecz półtora-ręczny. Za jego sprzedaż mógł dostać sporo pieniędzy. Wsiadł na rumaka i bez żadnych ceregieli odjechał. Uciekał bardzo szybko. Nie chciał, aby ktoś dostrzegł, że w wiosce grasuje młody złodziej. Przejeżdżał obok miejsca, w którym nocował z bratem. Jamie nadal spał…

 

– Jakie to szczęście, że wychodząc z domu zabrałem ze sobą swój łuk, strzały.

 

Chłopiec nie wiedział, dokąd się udać, ale jechał naprzód, przed siebie…

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

– Śpisz jeszcze? – Spytał z przymkniętymi brązowymi oczami Jamie.

 

Gdy nie usłyszał odpowiedzi zerwał się na równe nogi. W obozie, o ile można tak to nazwać nie było Aarona, ani nawet śladu po tym, że kiedyś tam był. Wygnieciona w nocy trawa powróciła już do swojej naturalnej postaci.

 

– Co ja mam teraz zrobić, co ja mam teraz zrobić…? – Powtarzał gorączkowo pod nosem zdesperowany chłopiec.

 

– Wiem! Nie, to głupi pomysł, a może… Pójdę, i tak nie mam innego wyboru.

 

Jamie udał się do Emjin, którą okradł z rana jego starszy brat. Gdy doszedł do celu słyszał tylko krzyki: „Pojechał tędy, widziałem jak poganiał konia."

 

– „Musimy wszcząć pogoń, jeśli chcemy odzyskać to, co nasze." – Mówili inni pokazując rękami drogę, którą uciekał chłopiec, jednocześnie potakując brudnymi głowami.

 

Młodziak powędrował więc za palcem mężczyzny, który wypowiadał te słowa.

 

Oj braciszku, nie uciekniesz mi. – Pomyślał i zaśmiał się pod nosem.

 

– „Może to on zamordował tego bajarza? I dlatego uciekł, wpierw okradając nas”

 

Jamie chciał już krzyknąć, że to stek kłamstw i oszczerstw, ale bał się, że mogą go posądzić o współudział. Nie chciał przecież być zamordowany, a przed tym torturowany.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Tymczasem Aaron był już daleko za wioską. Męczył się z tym, co zrobił: chciał zamordować Harolda i Molly, ukradł, zostawił brata bez słowa. To całkowicie nie w jego stylu. A może jednak dałby radę zatroszczyć się Jamiem?

 

– Może tak będzie lepiej. – Próbował pocieszać się w duchu.

 

Jadąc, spostrzegł palące się ognisko i mężczyznę siedzącego przy nim. Obok pasł się śnieżnobiały koń, który podniósł dumnie głowę, a jego srebrną grzywę unosił wiatr. Widok ten był piękny, wyglądał jak baśniowy jednorożec, który śnił mu się nieco wcześniej, choć jemu brakowało złotego rogu pośrodku czoła. Chłopiec wpadł na genialny pomysł. Warto byłoby się zaprzyjaźnić. Znajomość ta na pewno okaże się pomocna i bezproblemowa. Zachodząc mężczyznę od tyłu, chciał się przywitać. Ten wstał z gracją. W mgnieniu oka wydobył zza pazuchy broń i skoczył na chłopca powalając go na ziemię. Trwało to zaledwie parę sekund, a może i mniej. Jego szybkość była nadzwyczajna. Przewyższał nią nawet chłopca. Zdezorientowany Aaron próbował odepchnąć napastnika, lecz był za silny. W jednej chwili poczuł tępy ból na skroni i stracił przytomność.

 

 

 

 

 

– Ałć, moja głowa, co mi się stało. – Przyłożył dłoń do rany – k-kim ty jesteś? – Zapytał tępo. Mężczyzna popatrzył na niego. Zza pleców chłopca wydobyły się znane mu już narzekania:

 

– To tak się teraz będziesz zachowywać: zostawiasz brata, okradasz wieś i uciekasz? Oj nieładnie, nie-ła-dnie. – Powiedział ze śmiechem na ustach Jamie.

 

– Skąd ty się tu wziąłeś?

 

– Przyszedłem. Spróbuj mnie jeszcze raz zostawić…

 

– Przepraszam, ale uznałem, że tak będzie dla ciebie lepiej. A ty, dlaczego mnie uderzyłeś?! Co?

 

– Wyczułem cię. – Powiedział z nutą tajemnicy w głosie – gdy usłyszałem głos za moimi plecami, adrenalina wzięła górę nade mną. Nic ci nie zrobiłem?

 

– Na szczęście nie. Rana zaczyna się już… goić? Jak to możliwe?!

 

– Dorastasz. – Odpowiedział zagadkowo.

 

Był to ten sam dżentelmen o porcelanowej twarzy, którego Aaron spotkał po raz pierwszy na opowieściach.

 

– Dorastam? – Spytał zdziwiony.

 

– On naprawdę niczego nie wie. – Powiedział sam do siebie nieznany mężczyzna – posłuchaj: Około siedemnaście lat temu doszło do drugiego zmieszania ras …

 

– Jakich ras? – Spytał nieokrzesany Jamie.

 

– Nie przerywaj mi tylko słuchaj.

 

– … Elfy, wampiry i ludzie spotykali się ze sobą, przez co rodziły się mieszańce. Starszyzna tych pierwszych dwóch, nie mogła pozwolić na takie bluźnierstwa. Nie chciała, aby po świecie chodzili mieszańcy półkrwi, którzy nawet w połowie nie są tak silni, jak ich rodzice. W takiej sytuacji postanowili wytępić ich wszystkich, tak jak za pierwszym razem.

 

– Pierwszym razem? – Tym razem zapytał Aaron.

 

– Nie przeszkadzaj to się dowiesz!

 

– Do pierwszego wytępienia doszło za czasów mi nieznanych, było to kilkaset, bądź kilka tysięcy lat temu… Rodzicie dzieci półkrwi wiedzieli, co czeka ich pociechy, więc tym razem ukryli je w bezpiecznych miejscach. W wieku dorastania to jest siedemnastu lat zaczynają uaktywniać się zdolności. Zarazem wampiry ze swoim doskonałym węchem mogą wyczuć mieszańca. Za oddanie go starszyźnie czeka nagroda.

 

– No dobrze wszystko fajnie, ale co to ma wspólnego ze mną? – Spytał Aaron.

 

– Ty naprawdę nie rozumiesz? – Spytał mężczyzna.

 

Starszy brat spojrzał na niego, ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy.

 

– Jesteś mieszańcem! – Odpowiedział mu.

 

– Ha, ha, nie żartuj sobie ze mnie dobrze? Wiesz, jakie ja mam teraz kłopoty rodzinne?!

 

– Kłopoty to ty dopiero będziesz mieć, jak cię łowcy głów wywęszą i zaprowadzą przed starszyznę.

 

Do Aarona właśnie dotarło, że ten mężczyzna może być wampirem albo innym magicznych stworzeniem. Zbliżył się do Jamiego, szepnął mu do ucha to, co przyszło do jego durnej łepetyny. Zerwali się na równe nogi, wskoczyli na konia i pogalopowali przed siebie. Po minucie jazdy zobaczyli przed sobą mężczyznę z porcelanową twarzą. Rumak zatrzymał się i zwalił ich z grzbietu. Aaron chwycił za miecz przypasany do siodła, a Jamie stanął obok z gotowymi do ataku pięściami.

 

– Proszę, nie rozśmieszajcie mnie! Gdybym chciał już byście nie żyli. A teraz, jeżeli pozwolicie to wrócimy i powiem wam, co tylko chcecie.

 

Chłopcy bez możliwości wyboru ruszyli za przewodnikiem. Zdezorientowany Aaron wykrzyczał:

 

– Jak się nazywasz i kim jesteś?! I czy to ty zabiłeś tego bajarza?

 

– Tak to ja. Nazywam się Olivier, jestem wampirem. Mam 330lat.

 

Jamie z otwartą buzią i rozszerzonymi brązowymi oczyma popatrzył na brata, który siedział wyprostowany. Miał poważny wyraz twarzy, jego hebanowa grzywka przysłoniła mu szmaragdowe oczy, a ręce trzymał na rękojeści miecza.

 

– Ale jak to możliwe?! – Wykrzyczeli obaj jednocześnie.

 

– Wampiry odżywiają się ludzką lub zwierzęcą krwią. – Jamie przyłożył rękę do szyi i przełknął ślinę – w związku, z czym żyjemy dopóki nas ktoś nie unicestwi.

 

– A elfy i smoki? – Zapytał z nutką ironii Aaron.

 

– Elfy są długowieczne, żyją tysiącami lat, natomiast gady egzystują o wiele dłużej niż jakiekolwiek śmiertelne stworzenie. – Aaron z poważną miną zapytał:

 

– Więc kim ja jestem?

 

– Z twojego zapachu wyczuwam, że jesteś wampirem. Nie, nie, nie. Nie jesteś nim, a może i tak… Nie wiem, to ciężki orzech do zgryzienia. Daj spróbować swoją krew to może uda mi się powiedzieć.

 

– Ani mi się śni! Tak, dam ci się ugryźć a ty ze mnie wypijesz całą posokę. Nie! Nie ma mowy!

 

– Jak chcesz. – Powiedział pozornie obojętnym głosem Olivier.

 

Tak naprawdę bardzo go nurtowało, kim w rzeczywistości jest ten mieszaniec.

 

– Aaron, pozwól mu. – Prosił go Jamie.

 

– Sam daj mu się ugryźć, a nie mi mówisz…

 

Młodszy brat przymrużył oko z ironią wymalowaną na twarzy.

 

– Po co miałbym dawać mu się ugryźć, to nie ja jestem mieszańcem.

 

– Dlaczego? – Spytał Aaron.

 

– Dlaczego co? – Spytali jednocześnie Jamie i Olivier.

 

– Dlaczego go zamordowałeś?

– Zasłużył sobie oczernianiem mnie.

 

– To powód, dla którego zabijasz?

 

– To nie tylko to, on groził mi, więc bez chwili zawahania skróciłem jego nędzny żywot.

 

– Fajnie… – Wtrącił Jamie.

 

Aaron popatrzył na niego, w jego oczach można było dostrzec rozdrażnienie.

 

Słońce powoli chyliło się ku zenitowi. Niebo stawało w odcieniach pomarańczy i czerwieni.

 

– Olivier, co mam zrobić, żeby nie dostać się w ręce starszyzny i kim oni w ogóle są?

 

– To chyba logiczne. Są to najstarsi przedstawiciele magicznych ras. Należą do nich także smoki, ale jest ich niewiele.

 

– Opowiesz mi coś na temat smoków?

 

Hybryd – Aaron zrobił maślane oczka. Uwielbiał słuchać takich historii.

 

– Czemu nie, i tak zostajemy tu na noc.

 

– My? – Spytał zdziwiony chłopak?

 

– Jeśli chcesz, to mogę was zostawić, ale nie wiem, jak uda się wam przetrwać wśród osób czyhających na twoją Aaronie głowę.

 

– Nie, nie! Zostań. – Szybko wtrącił przerażony perspektywą niewoli i śmierci Jamie.

 

– No to wracając do smoków są to stworzenia, które żyją dłużej od elfów. Mówią w swoim języku znanym tylko nielicznym, chociaż bardzo chętnie uczą się mowy elfickiej oraz ludzkiej, która niczym się nie różni od wampirzej. Są bardzo inteligentne. Czasem używają magii, ale nie często, gdyż wymaga to bardzo dużo energii oraz z powodu, o którym może kiedyś się dowiecie. Do jednego tysiąclecia osiągają maksymalny rozmiar. Każdy z tych gadów jest niepowtarzalny, posiada inny kolor łusek, który zapewnia naturalny pancerz przed obrażeniami. Ogniem zaczynają ziać, gdy są na to gotowe. Nigdy nie wiadomo, kiedy nauczą się tego jakże wspaniałego daru. Może być to w wieku dwóch lat, czy też pięciuset. Warto wspomnieć, że każdy zieje innym kolorem ognia, który jest odzwierciedleniem duszy. Jeżeli spotkacie na swojej drodze smoka uważajcie, bo nigdy nie wiadomo, co knuje. Często stwarzają pozory miłych, przyjaznych, pozytywnie nastawionych, a w rzeczywistości chcą kogoś pożreć. Niekiedy, co jest rzadkością gady te, zaprzyjaźniają się z istotami innych ras. Taki sojusz nie jest częstym widokiem, ale jednak się zdarza.

 

– Olivier, jak długo z nami zostaniesz? – Spytał podniecony Jamie.

 

– Gdy dojedziemy do Porhard, opuszczę was. Miasto to jest oddalone o cztery dni jazdy konnej.

 

Dobre chociaż tyle. – Pomyśleli chłopcy.

 

– Aaronie może pokażesz swoje możliwości w walce na miecze? – Spytał wampir.

 

– Ale… ja… nigdy nie walczyłem, potrafię tylko strzelać z łuku.

 

– Jeżeli nie nauczycie się tego fachu, długo nie przeżyjecie.

 

– Ja chcę się uczyć. – Wyrwał się Jamie.

 

– To chodź chłopczyku, pokaż, na co się stać.

 

Nowy nauczyciel braci podniósł dwa jednoręczne miecze leżące obok niego, a jego przeciwnik, nie mając swojego, wziął broń od Aarona. Broń była tak ciężka, że malec miał nie lada kłopot z podniesieniem go nad głowę, a co dopiero użyć jej do walki.

 

– Łap. – Powiedział z rozbawieniem Olivier, rzucając mu jeden ze swoich mieczy.

 

Wziął i od razu zauważył, że jest o niebo lżejszy niż poprzedni. Na jego rękojeści były wygrawerowane jakieś dziwne znaki, których chłopiec nie rozumiał. Nie patrząc dłużej na nie, rzucił się na wampira, który tylko mignął mu przed oczami. W sekundę stał za plecami przystawiając miecz do pleców.

 

– Jak ty to zrobiłeś? – Spytał z podziwem Jamie, a nieśmiertelny zaśmiał się.

 

– Może teraz ty spróbujesz? – Mówiąc to, rzucił tak jakby wyzwanie Aaronowi.

 

Chłopiec z lekkim zmieszaniem wziął miecz od swojego brata i runął bez najmniejszego ostrzeżenia w stronę przeciwnika. Mimo tego, że z dnia na dzień stawał się coraz szybszy i silniejszy, na nic się to zdało, gdyż Olivier dwoma ruchami swojej broni wykończył mieszańca.

 

– Od razu widać, że nigdy nie walczyliście! Jeżeli chcecie mogę was potrenować.

 

– A co będziesz chciał w zamian za to? – Zapytał Jamie.

 

– Wasze życie. – Odpowiedział poważny tonem pokazując wydłużone kły.

 

Chłopcy szybko wymienili zlęknione spojrzenia. Przestraszyli się. I właśnie oto chodziło wampirowi.

 

– Eeee…ymm… to my może jednak podziękujemy, co nie Aaron?

 

– No też tak myślę. – Zreflektował starszy brat i chłopcy zaczęli się wycofywać.

 

Ten nagle pojawił się za nimi, nastała chwila grozy, która przeciągała się w nieskończoność. Nikt nie chciał wykonać pierwszego ruchu. Jamiemu przeleciało całe życie przed oczyma, prawie zemdlał. Hybryd gorączkowo myślał nad wyjściem cało z opresji, aż Olivier wybuchnął śmiechem. Odwrócili się, wypuszczając powietrze z płuc.

 

– Żartowałem tylko! Przecież gdybym chciał was zabić, to już dawno bym to zrobił. Nie bądźcie głupi.

 

– Wiedziałem, że żartujesz! – Krzyknął głupawo Jamie.

 

– Jasne łamago, Ty to wiesz wszystko. Nie zgrywaj się i chodźmy lepiej rozpalić ognisko. Jakbyście nie zauważyli, ściemnia się.

 

– Masz rację. Aaron, myślę, że powinniśmy położyć się spać, jutro czeka nas długi dzień.

 

Olivier wzniecił ogień dla chłopców, a sam położył się z dala. Wampirom nigdy nie było zimno, przecież tak naprawdę nie żyły. Jamie przysunął się do Aarona…

 

– Jesteś magiczną istotą, taką z legend! Rozumiesz?! Niesamowite! – Ciągnął podekscytowany.

 

– Ty oszalałeś, czy co? Przez to, kim jestem muszę się patrzeć na swoje plecy, bo nie wiadomo, kiedy ktoś będzie chciał mnie zabić i to tylko dla pieniędzy. Tak, to jest „niesamowite”. Zgadza się.

 

Jamie zrozumiał, że jednak nie miał racji. Mruknął tylko przepraszam, odwrócił się i usiłował spać. Aaron przeżywał wewnętrzną rozterkę, nie wiedział, co ma zrobić z tym, kim jest. Czy może ufać nowo poznanemu towarzyszowi. Czy przez niego nie ucierpi jego brat i on sam. A jeśli nie, to jaką przyszłość mu zgotuje na ucieczce i ukrywaniu się przed jakąś bandą staruchów, którym nie podoba się to, że można zakochać się w przedstawicielach innych ras. To czyste szaleństwo. W końcu znużony chaosem w swojej głowie zasnął.

 

Znów śnił. Sen był prawie taki sam jak poprzedni, lecz jednak z małym wyjątkiem. Dalej całe otoczenie zalała krew, a na środku stał chłopiec wyglądający jak on. Podszedł, więc do niego, a ten uśmiechnął się pokazując wydłużone, zakrwawione, lśniące bielą kły…

 

 

 

Słońce powoli wstawało, rzucając blade promienie. Ubrania i wszystko, co leżało na ziemi było zroszone. Rano bracia czuli głód, nie jedli nic od wczoraj. Aaron szybko się opamiętał, przecież miał skradzione pożywienie. Wyciągnął z torby zroszone owoce i chleb. Podzielił się tym z Jamiem. Zostało mu pół bochenka, jabłko i dwie gruszki.

 

Nie możemy się tak obżerać, kiedy Olivier z tego, co widzę nie ma, co jeść. – Pomyślał chłopiec.

 

Podszedł więc do mentora i zaproponował mu część swojego posiłku. Ten zaśmiał się w głos, a po chwili rzekł:

 

– Bawi mnie twoja niewiedza. Wampiry piją tylko krew. Widzę, że jeszcze wiele będę musiał was nauczyć… Aby utrzymać formę najpierw poranna gimnastyka. – Powiedział z lekkim przekomarzaniem.

 

Chłopcy popatrzyli najpierw na niego, a następnie na siebie z głupawą miną.

 

– No dalej do roboty!

 

– Ale co tak właściwie mamy robić? – Zapytał starszy brat.

 

– Na sam początek po pięćdziesiąt pompek, następnie sto przysiadów, dwieście brzuszków i możemy ruszać w drogę. – Obaj roześmiali się tylko.

 

Olivier nie żartował, skoczył do nich i pokazał kły, po czym:

 

– Czy wy naprawdę chcecie szybko zginąć?

 

Obaj natychmiast zrozumieli, że jeżeli chcą przeżyć, muszą ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Jamie wykonał około pięćdziesiąt procent ze wszystkich ćwiczeń, po czym położył się wykończony na ziemi, natomiast Aaron prawie wszystkie, oprócz stu brzuszków. Padł na ziemię, zaczął głęboko i szybko oddychać.

 

– Jeżeli tak będą wyglądać wasze ćwiczenia, to jestem ciekaw jak długo pozostaniecie przy życiu. – Powiedział z nutką ironii w głosie.

 

– Możemy ruszać? – Zapytał ciągle zdyszany Aaron.

 

Chłopcy jechali na jednym koniu, który po dwóch godzinach jazdy musiał odpocząć. Zeszli z niego i podróżowali dalej pieszo. W kroczu czuli ogromne zakwasy, które utrudniały im każdy krok. Myśleli, że nie dadzą rady iść dalej. Ból był okropny. W pewnym momencie hybryd zaczął przygryzać przez cierpienie wargi, przez co tylko się pokaleczył. Olivier natychmiast zwęszył posokę, lecz nie dał po sobie żadnego znaku. Nie mogli tak maszerować dalej w milczeniu, musieli sprawić, żeby zapomnieć. Falę milczenia przerwał Jamie.

 

– Olivier, a tak właściwie to, po co ci koń skoro szybciej poruszasz się bez niego? – Spytał z pokorą w głosie.

 

– Jeżeli nie mam nigdzie żadnego człowieka, którym mogę się pożywić to piję krew ze swojego wierzchowca.

 

Zabrzmiało to okropnie. „Pić krew” z biednego konia. Na samą myśl o tym chłopcom przewróciło się w żołądkach. Słońce przysłoniły ciemne, deszczowe chmury, a dookoła nie było ani jednego drzewa czy jaskini, pod którą można byłoby się schować. Tak więc wszyscy zmokli. Jakby mogło się wydawać, deszcz nie był zimny. Jego małe kropelki przyjemnie opadały na ciała i ubrania, mocząc wszystko. Nie padał długo, po jakimś czasie wyszło słońce, grzało mocno, w związku z czym wszyscy zatrzymali się, by wysuszyć swoje stroje. Wiadome przecież, że schnący materiał na ciele nie jest zbyt przyjemny.

 

Było już po południu, gdy wszystkim zaczęło burczeć w brzuchu. Aaron poprosił brata o rozpalenie ogniska, a sam wyzwał wampira do walki.

 

– Świetnie, przynajmniej się trochę rozerwę. – Powiedział z sarkazmem w głosie Olivier.

 

Mieszaniec nie dał się sprowokować. Wziął swój półtora-ręczny miecz do ręki, stanął w pozycji bojowej i poczuł zakwasy po wcześniejszej jeździe konnej. Krocze bardzo go bolało, nie mówiąc o ramionach, które dokuczały po porannym wysiłku. Mimo to przezwyciężył swoje słabości i chciał się pojedynkować. Aaron wiedział, co zrobi Olivier: stanie za nim i przyłoży mu miecz do pleców, chełpiąc się swoją szybkością. Gdy nowo poznany nauczyciel braci, ruszył do ataku, ten natychmiast odwrócił się i odbił miecz wroga.

 

– Nieźle. – Powiedział na głos – ale gdyby był to ktoś inny po prostu przebiłby ci serce z przodu, gdy się odwracałeś. No to masz już na mnie sposób.

 

Aaron poczuł ogromne zadowolenie ze swojego fortelu.

 

– Kontynuujmy.

 

Olivier zrobił coś dziwnego. Wypuścił miecze z rąk i rzucił się na chłopca z wysuniętymi kłami, obezwładnił go i powiedział górując:

 

– Znowu wygrałem.

 

– To nieuczciwe! – Krzyknął Jamie, który rozpalając ognisko przyglądał się całej walce.

 

Olivier zaśmiał się. Oboje spostrzegli, że to jego nawyk, śmiać się z kogoś. Bracia położyli skradzione mięso na ogniu i patrzyli jak się smaży, skwiercząc. Wampir podszedł do konia z nożem. Zaciekawieni patrzyli, co będzie robić. Nadciął lekko szyję, z której uderzył strumień ciepłej, lepkiej krwi. Ten przyłożył kubek do rany, a gdy się napełnił, wypowiedział po cichu słowa, których Jamie nie usłyszał, z kolei Aaron wyłapał je: Orm selkareh. W kąciku oka nauczyciela starszy brat dostrzegł coś dziwnego, zmieniły swój kolor z seledynowych na białe! Następnie Olivier usiadł obok chłopców, którzy mieli zszokowane miny. Po raz pierwszy widzieli jak wampir się posila i używa magii! Następnie przyłożył kubek do ust i łapczywie wypił prawie do ostatniej kropli.

 

To wstrętne. – Pomyślał Aaron, ale czuł jej zapach i co najgorsze kusiła go.

 

– Ty potrafisz czarować? – Zapytał jak zwykle podekscytowany Jamie.

 

– Znam tylko kilka podstawowych zaklęć.

 

– Nauczysz mnie?

 

– Nie mogę, gdyż nie jesteś żadną z magicznych istot.

 

Chłopiec od tej chwili, z całego serca zapragnął być kimś innym. Teraz on czuł się wyrzutkiem. Przebywając z nadnaturalnymi istotami chciał być taki jak one.

 

– Aaron jeśli chcesz mogę spróbować cię nauczyć.

 

Ten jednak nie mógł oderwać wzroku od kubka i odrobiny krwi, która została na krawędziach ust Oliviera. Pragnął jej spróbować.

 

– Co z tobą, wszystko w porządku? – Zapytał troskliwie brat tarmosząc nim.

 

Chłopiec ocknąwszy się, nie miał pojęcia, co się stało, był jakby w transie. Pozostali jednak szybko domyślili się, do czego właśnie doszło. Wiedzieli, że chciał spróbować posoki. Momentalnie Jamiemu przypomniało się, co matka mówiła, gdy ją opuszczał: „musisz ostrzec swojego brata, nie może napić się krwi, tylko tyle ci powiem, idź za nim i nie pozwól mu odejść samemu”.

 

– Wiesz, gdy odchodziliśmy z domu, matka ostrzegła, że mam pilnować, abyś nie skosztował krwi.

 

– Ale dlaczego? – Spytał pozornie wybudzony hybryd.

 

– Nie mam pojęcia, tylko tyle mi powiedziała.

 

Nieoczekiwanie Aaron rzucił się na Oliviera próbując wydrzeć mu kubek z ręki, na którego dnie spoczywały ostatnie krople końskiego osocza.

Koniec
Nowa Fantastyka