- Opowiadanie: Diegodelan7 - Erin - Powrót dawnych czasów (pierwszy rozdział)

Erin - Powrót dawnych czasów (pierwszy rozdział)

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Erin - Powrót dawnych czasów (pierwszy rozdział)

Pro­log

 

 

 

W daw­nych cza­sach… kiedy mrok zszedł na dal­szy plan po wie­lo­let­nich woj­nach, pod­czas któ­rych wy­cier­pia­ło mnó­stwo nie­win­nych istot. Kiedy król wła­dał więk­szo­ścią a nad spra­wie­dli­wo­ścią prze­wa­żał oręż bądź pie­niądz, ist­nia­ło zgro­ma­dze­nie ludu… buj­ne­go w róż­no­rod­ność ras. Choć wiele ich dzie­li­ło pod­czas tego czasu, zro­zu­mie­li sens życia… esen­cji ducha. Po­wsta­ła wtedy z wy­obra­żeń i za­po­trze­bo­wań Kru­cja­ta na­zwa­na Białą za­wie­ra­ją­cą w swych sze­re­gach wielu wo­jow­ni­ków jak i magów. Z pra­wo­wi­te­go miana byli nie­zna­ni, gdyż do­sta­wa­li nowe wraz z przy­dom­kiem jeźdź­ca i za­da­niem przy­by­wa­nia tylko w po­trze­bie, gdy już ręka czło­wie­cza nie mo­gła­by zmie­nić losu.

 

Le­gen­da po­wia­da, że taki typ wo­jow­ni­ka ist­niał już od po­cząt­ku pod inną nazwą z dawna za­po­mnia­ną. Od kiedy stwo­rzo­ny zo­stał pierw­szy czło­wiek przez Irala, bó­stwo chro­nią­ce każde ist­nie­nie chcą­ce wy­łącz­nie życia w do­stat­ku. Rów­nież mówi, że stwór­ca nie wi­dział po­trze­by by ist­nia­ła taka po­stać i zmie­nił jego za­da­nie… stał się straż­ni­kiem prze­zna­cze­nia. Miał od wtedy dzier­żyć ostrze, które wy­zna­cza­ło by śmierć ku tym, na któ­rych czas już nad­szedł.

 

Lud stwo­rzył grupę do­wo­dzą­cą bun­tem, w któ­rej znaj­do­wał się tylko jeden przed­sta­wi­ciel z każ­dej rasy. Grupa prze­kształ­ci­ła się w radę zwaną Brac­twem Mę­dr­ców. To wła­śnie za jej gło­sem zo­stał oba­lo­ny tyran zwany przez ostat­nie lata kró­lem i wy­bra­no ko­lej­ne­go, któ­re­mu wy­zna­czy­ła nad­zwy­czaj­ne za­da­nie. Miał tak rzą­dzić, by nie do­pu­ścić do ko­lej­ne­go roz­le­wu krwi… do ko­lej­nej bez­sen­sow­nej wojny. Na po­czą­tek nowej ery na­zwa­li go Rcho­do­kiem I, wład­cą mórz, gdyż w prze­szło­ści z za­mi­ło­wa­nia był że­gla­rzem. Pod­czas swej wła­dzy wpro­wa­dził wiele zmian na ko­rzyć ludu. Mię­dzy in­ny­mi utwo­rzył nowe gra­ni­ce, dzię­ki któ­rym nie do­cho­dzi­ło by do nie­po­ro­zu­mień, a nawet do bitew. Więk­szość armii zde­gra­do­wał do stra­ży i na­ka­zał im ob­ję­cia wart we wszyst­kich wsiach. Za jego sło­wem na­pra­wio­no wszel­kie znisz­cze­nie do ja­kie­go do­szło pod­czas wojen. Roz­po­czął bu­do­wę twier­dzy Bia­łej Kru­cja­ty, którą do­koń­czył pod ko­niec ży­wo­ta na­zy­wa­jąc ją Non Irön Iral… po na­sze­mu Ostat­nia Siła Irala.

 

Zro­dził syna, choć wielu się sprze­ci­wia­ło woli rady, mia­no­wa­no go na na­stęp­cę od razu po śmier­ci króla… w siód­mym wieku ży­wo­ta. Radę zaś obar­czo­no obo­wiąz­kiem ra­dze­nia mło­dzień­co­wi w każ­dej de­cy­zji, która by mogła zmie­nić losy pod­da­nych jak i ich sa­mych. I tak na­de­szły rządy Rcho­do­ka II… zwa­ne­go mą­drym, gdyż on wpro­wa­dził świat ludzi w epokę cegły. Rada Mę­dr­ców za­czę­ła się nie­po­ko­ić o za­chod­nie wyspy na­zy­wa­ne przez ludzi na cześć wiel­kie­go od­kryw­cy Alek­san­dra No­ri­sha… Wy­spa­mi No­rish. Usły­sze­li po­gło­ski o reszt­kach armii orków jak i wil­ko­ła­ków pa­no­szą­cych się po tych te­re­nach. Za­nie­po­ko­je­ni tą wie­ścią wy­sła­li zwia­dow­cę, by spraw­dził tamte re­jo­ny. Po mie­sią­cu wró­cił wiesz­cząc po­wrót daw­nych cza­sów. Człon­ko­wie rady wie­dząc, że coś w tym musi być stwo­rzy­li kom­pa­nie i wy­sła­li ich w każdą stro­nę świa­ta… tak by wy­tę­pi­li ewen­tu­al­ne reszt­ki na­dziei na po­now­ną wojnę. Rcho­dok II zmarł przed­wcze­śnie, za­mor­do­wa­ny przez na­jem­cę wy­so­kich elfów. Jak rzekł po poj­ma­niu po­wo­dem mordu był bar­dzo szyb­ki roz­wój Lor­dhe­der. Czas więc nad­szedł na ostat­nie­go z Rcho­do­ków… wa­lecz­ne­go, gdyż w jego cza­sach obu­dzi­ło się wszel­kie zło ko­ją­ce swe rany w cie­niu zło­te­go wieku dla Panry, przy­mie­rza wszyst­kich ras na kon­ty­nen­cie Arantör. Prze­wo­dził im le­gen­dar­ny demon zwany przez jego zwo­len­ni­ków jako bóg, a wro­gów Ar­chan­ger. To wła­śnie za spra­wą króla, jego wier­ne­go Pa­la­dy­na Eron­ga z rodu Aúroríngów i kra­sno­ludz­kie­go na­jem­cę Karga zo­stał za­bi­ty i ze­pchnię­ty w prze­paść Bia­łej Góry, lecz wróg osią­gnął swój cel… wy­tę­pił wszyst­kich z Bia­łej Kru­cja­ty a twier­dzę zrów­nał z zie­mią po­zo­sta­wia­jąc za­le­d­wie jedną wieżę. Wład­ca zmarł trzy lata po tym zwy­cię­stwie, lecz nie po­zo­sta­wił po sobie dzie­dzi­ca. W ten spo­sób wy­bra­no ko­lej­ne­go wład­cę spo­śród ludu. Ner­lin I… nie­ste­ty zmarł dwa lata po wy­bra­niu ze sta­ro­ści i czas nad­szedł na jego syna… Mer­li­na, lecz on nie miał bla­de­go po­ję­cia o od­po­wied­nim rzą­dze­niu… a radę trak­to­wał bar­dziej jako pro­blem niż pomoc. Ma­go­wie, któ­rzy sprze­ci­wi­li się woli króla za­miesz­ka­li w ru­inach Non Irön Iral szko­ląc tam no­wi­cju­szy. Je­dy­ną rze­czą jaka utkwi­ła na­stęp­cy tronu w pa­mię­ci to za­da­nie jakie wy­zna­czy­li dawni człon­ko­wie rady. Nie do­pro­wa­dzić do ko­lej­ne­go roz­le­wu krwi… do ko­lej­nej bez­sen­sow­nej wojny…


Roz­dział I

Po­śród słów prze­zna­cze­nia…

 

 

Pew­nej nocy… wy­so­kie elfy utwo­rzy­ły obo­zo­wi­sko nie­opo­dal lasu. Wę­dro­wa­ły ku stro­nie Lor­dhe­der… twier­dzy i za razem sto­li­cy ludzi. Z cie­nia wy­ło­ni­ła się po­stać… po kon­tu­rach można było są­dzić, iż męż­czy­zna za­kap­tu­rzo­ny w czar­nym płasz­czu. Będąc przy jed­nym z na­mio­tów, pod­niósł ma­te­riał i wszedł do środ­ka. Zdjął kap­tur , który przy­sła­niał ob­li­cze twa­rzy, dość po­nu­rej, za­my­ślo­nej i z wie­lo­ma bli­zna­mi. Szcze­gól­nie wpa­da­ją­ca w oko była ta, co prze­cho­dzi­ła uko­sem przez obie wargi. Włosy po­czer­nia­łe, lecz już uj­rzeć można było siwy włos zdra­dza­ją­cy jego wiek. Oczy błę­kit­ne, ni­czym kró­lew­skie, lecz nie kró­lem go zwano, tylko wiel­kim wo­jow­ni­kiem wy­traw­nym w swym fachu. Bro­da­ty za­rost wska­zu­ją­cy na za­nie­dba­nie służ­by woj­sko­wej. Ogó­łem szczu­płą twarz mie­wał, wręcz rzec można, że wy­chu­dzo­ną i po­marsz­czo­ną strasz­nie od sta­ro­ści. Wtem uj­rzał elfkę śpią­cą na swej pry­czy. Na sam widok zdrę­twiał i stał jak słup wpa­tru­jąc się jak leży pół­na­ga, bo za­le­d­wie prze­świ­tu­ją­ca odzież za­kry­wa­ła jej wdzię­ki, choć nie do końca. Zo­ba­czył jej dość małe pier­si, które mo­gły­by za­do­wo­lić nie­jed­ne­go męż­czy­znę, lecz łono za­kry­wa­ła ręka opusz­czo­na na bio­drze. Po tym jak się otrzą­snął po takim wi­do­ku pod­szedł do niej i za­czął nią trą­cać na lewo i prawo mó­wiąc cią­gle „mi­la­dy”. Ona zaś od razu po prze­bu­dze­niu się się­gnę­ła po szty­let ukry­ty pod po­dusz­ką i przy­ło­ży­ła go do jego gar­dła.

 

To tyś?! – spy­ta­ła za­sko­czo­na po czym odło­ży­ła broń. Chuda dziew­czy­na o szczu­płej i prze­pięk­nej twa­rzycz­ce, wręcz nie­mow­lę­cej, co świad­czy­ło o el­fic­kim po­cho­dze­niu. Ko­bie­ta o nie­bie­skich oczach, świad­czą­cych o jej ro­dzi­nie wy­so­ko usta­wio­nej, al­bo­wiem jej oj­ciec był wiel­kim wład­cą, dość sa­mo­lub­nym i za­mknię­tym dla ogółu Panry. Rzą­dził dla elfów i tylko dla nich. Córka sprze­ci­wi­ła się jego po­stę­po­wa­niom dzię­ki czemu sta­nę­ła wśród grona Brac­twa Mę­dr­ców słu­żą­ce­mu tylko Pan­rze. Bia­ło­wło­sa, choć nie stara a nawet rzec można, że dziec­ko ledwo co opu­ści­ło swe ro­dzin­ne progi. Rzęsy i po­wie­ki czar­ne, wy­ra­zi­ste, wiecz­nie w na­tu­ral­nym ma­ki­ja­żu, który jest od za­wsze. Od na­ro­dzin aż po ostat­nią se­kun­dę tchnie­nia ży­wo­tem. Nosek ma­leń­ki, uszy szpi­cza­ste, ledwo co w tych wło­sach można je do­strzec.

 

Z na­tu­ry ta rasa ma prze­pięk­ne przed­sta­wi­ciel­ki, w tym wy­pad­ku wy­so­kich elfów o szczu­płej po­stu­rze. To dla­te­go ich wo­jow­ni­cy sta­wia­ją bar­dziej na zwin­ność niż siłę.

 

– Prze­pra­szam jeśli nie w porę… – od­rzekł nie­zna­jo­my.

 

– Na­stęp­nym razem za­sta­nów się dwa razy nad tym co czy­nisz… bo kie­dyś na­dej­dzie czas gdy nie za­wa­ham się i ci łeb urżnę. Zresz­tą… nie na­cho­dzi się tak ni z owego ko­biet. – prze­rwa­ła mu nagle.

 

– Wy­bacz mi­la­dy… czas już nad­szedł. – od­po­wie­dział za­czer­wie­nio­ny ze wsty­du.

 

– Już tyle razy ci mó­wi­łam… mam na imię Malödir i tak mnie zwij. Draż­ni mnie te cią­głe Mi­la­dy. Ehh… Do­brze Ge­ra­nie… daj mi tylko chwi­lę na uszy­ko­wa­nie się. Za­cze­kaj z łaski swej na ze­wnątrz. – od­rze­kła ko­bie­ta ma­ją­ca na sobie za­le­d­wie szma­tę w po­ło­wie prze­świ­tu­ją­cą.

 

– Oczy­wi­ście Mi­la­dy. – rzekł Geran na­kła­da­jąc kap­tur na głowę po czym wy­szedł z na­mio­tu tą samą drogą, którą wszedł.

 

Czas mijał a jak jej nie było tak i nie ma… nagle wy­do­był się głos ko­bie­cy z na­mio­tu.

 

– Do­brze… mo­że­my już iść. – wy­szła odzia­na już bar­dziej przy­zwo­icie. W kol­czu­gę i cier­ni­stą pe­le­ry­nę za­sła­nia­ją­cą całe ob­li­cze jej wdzię­ków… w szcze­gól­no­ści twarz.

 

– Nie można było szyb­ciej… Mi­la­dy? Prze­cież to tylko tajne ze­bra­nie a nie ja­kieś wy­jąt­ko­we spo­tka­nie. – spy­tał z prze­ką­sem. Ona zaś za­śmia­ła się i po chwi­li od­po­wie­dzia­ła.

 

– Kie­dyś… gdy bę­dziesz miał żonę… zro­zu­miesz naszą ko­bie­cą na­tu­rę… przy­naj­mniej w czę­ści.

 

– Wąt­pię pani bym miał żonę w tak po­waż­nym wieku… sta­rym je­stem i nie ma co tu ukry­wać praw­dy.

 

– To że stary to nie zna­czy, że nic nie wart. I nie znane nam są chwi­le przy­szło­ści więc nie mów tak. Mo­że­my już iść? Nie wy­pa­da się spóź­niać przez głu­po­ty.

 

– Tak, tak… oczy­wi­ście! Tędy mi­la­dy… – od­po­wie­dział wska­zu­jąc ręką drogę do miej­sca zgro­ma­dze­nia.

 

Po dłuż­szym cza­sie do­tar­li na miej­sce. Do­kład­niej do ku­li­stej, po­zba­wio­nej drzew czę­ści lasu, gdzie było za to dużo pnia­ków. Na miej­scu byli już wszy­scy z rady prócz Malödir i Ge­ra­na. Dwóch o bar­dzo ubo­gim wzro­ście, za­pew­ne kra­sno­lu­dy i ko­lej­na dwój­ka w prze­ci­wień­stwie do nich, wy­so­cy. Wyżsi od ka­płan­ki i pa­la­dy­na. Wszy­scy we­szli na pnia­ki, które były roz­sta­wio­ne w koło, a w środ­ku, dusza el­fic­ka zwana Endiz, która roz­świe­tla­ła mrok. Prze­mó­wi­ła, z wyż­szych, po­stać… dość po­waż­nym tonem.

 

– Wszy­scy już przy­by­li?

 

– Zde­cy­do­wa­nie tak… Lerösie. – od­po­wie­dzia­ła elfka.

 

– Nie mów­cie imio­na­mi… może ktoś pod­słu­chi­wać. I tak już mamy wy­star­cza­ją­co dużo pro­ble­mów na gło­wie. – rzekł jeden z kra­sno­lu­dów.

 

– Czy nikt was nie śle­dził? – spy­tał Lerös, lecz po chwi­li wszy­scy od­po­wie­dzie­li prze­czą­co…

 

– To do­brze… otwie­ram w takim razie naszą na­ra­dę. Jak już wie­cie z listu, mamy dwie spra­wy do omó­wie­nia. Pierw­sza to trol­le, które znów nas nę­ka­ją. – za­czął Lerös, lecz nagle prze­rwa­ła jemu Malödir.

 

– Jakim cudem trol­le prze­trwa­ły?! Prze­cież Rcho­dok III ich wybił.

 

– Nie wiem… jakoś dali sobie radę choć sam się dzi­wię. Prze­cież Rcho­dok III dys­po­no­wał tak po­tęż­ną armią jak i mocą. Mu­siał ich znisz­czyć, ale jakoś prze­trwa­ły. Znów za­ło­ży­ły swój obóz na Wy­spach No­rish i pla­nu­ją atak. Wiem to, gdyż wcze­śniej wy­sła­łem zwia­dow­cę. Plany ich są na razie nam nie znane, ale za to ich pierw­szym celem jaki sobie ob­ra­li jest atak od po­łu­dnio­wych wy­brze­ży kon­ty­nen­tu. A jak wszy­scy tu wie­dzą nasz król wy­co­fał wszel­ką straż do Lor­dhe­der po­zo­sta­wia­jąc po paru żoł­da­ków, któ­rzy na pewno nie dadzą rady po­tęż­nej armii. I tu was chciał­bym spy­tać… cóż czy­nić?

 

– Wbij­my kró­lo­wi do ro­zu­mu, żeby wresz­cie ob­sta­wił z po­wro­tem straż. – rze­kła Malödir.

 

– Czy jesz­cze je­steś aż taka na­iw­na i my­ślisz, że się kie­dyś Mer­lin zmie­ni? Zresz­tą… nie po­słu­cha nas… już tyle razy pró­bo­wa­li­śmy mu coś wmó­wić… pomóc. Ale za­wsze od­rzu­cał naszą radę. Po­win­ni­śmy uczy­nić tak jak nasi przod­ko­wie… stwórz­my kom­pa­nie. Parę kom­pa­ni. – rzekł kra­sno­lud.

 

– Do­brze po­wia­dasz… ale chyba mam lep­szy po­mysł. – rzekł Geran do­tych­czas mil­czą­cy. – Stwórz­my armię godną rady… stwórz­my armię, nad którą król nie bę­dzie miał wła­dzy a nawet bla­de­go po­ję­cia, że w ogóle ist­nie­je.

 

– Ale żeby armia ist­nia­ła po­trze­bu­je kogoś, kto bę­dzie do­wo­dził nią… żeby chaos nie ob­ja­wił się wśród żoł­da­ków. – rzekł Lerös.

 

– Ja mogę… i tak nic nie robię po za słu­że­niem kró­lo­wi jako chło­pak na po­sył­ki. A niby wiel­kim pa­la­dy­nem mnie zwą. – od­rzekł Geran iro­nicz­nym gło­sem.

 

– To do­brze… tylko jak re­kru­ta­cję prze­pro­wa­dzić, by król o ni­czym nie miał po­ję­cia? – spy­ta­ła elfka.

 

– Wiel­ki pro­blem… wy­ślij­my na­szych po­słań­ców, ależ przed tym przy­po­mnij­my im, żeby to nie wy­szło po za kręg re­kru­ta­cji… żeby król ni­cze­go nie wie­dział.

 

– A pro po króla… to nasza druga spra­wa. Trze­ba coś zro­bić, bo ina­czej po­wró­ci­my przez jego rządy do daw­nych cza­sów, gdy roz­lew krwi kró­lo­wał na po­rząd­ku dzien­nym. Przez niego znów krew się prze­le­wa. Zła­mał za­sa­dę nowej ery. Zgub­ną wojnę pro­wa­dzi z bun­tow­ni­ka­mi z pu­styn­nych krain, któ­rych się wy­rzekł. Wy­rzekł się ich, gdyż pie­niądz jaki in­we­sto­wał w tę kra­inę prze­kra­czał war­to­ści za­ro­bio­ne­go pie­nią­dza. Ma­go­wie są roz­wście­cze­ni de­cy­zja­mi króla, dość mar­ny­mi po­sta­no­wie­nia­mi króla. Przez te ol­brzy­mie po­dat­ki bunt ludu nie­dłu­go wy­buch­nie. W nas je­dy­na na­dzie­ja na to, by przy­wró­cić po­rzą­dek. W nas… Brac­twu Mę­dr­ców. Mów­cie więc… co czy­nić na­le­ży bo nie prze­trwa­my naj­bliż­szych dni jeśli bę­dzie­my bez­czyn­nie się temu przy­pa­try­wać.

 

– ZA­BIJ­MY DZIA­DA! I tak już zbyt długo szko­dzi Pan­rze… – ni z owego krzyk­nął kra­sno­lud wyj­mu­jąc swój mo­sięż­ny topór za ku­bra­ka.

 

– Ci­szej… to prze­cie tajna na­ra­da a nie po­bo­jo­wi­sko, gdzie krzy­czeć można do­wo­li. – upo­mnia­ła Malödir iro­nicz­nym gło­sem.

 

– Nie… nie mo­że­my od tak sobie wejść do Lor­dhe­der z to­po­ra­mi, mie­cza­mi i mło­ta­mi. Straż by spo­strze­gła pod­stęp i wy­kry­ła nasze za­mia­ry. Zresz­tą… król wydał de­kret o od­da­niu osprzę­tu na czas spo­tka­nia z kró­lem zwa­ża­jąc na pro­blem zdraj­ców na roz­ka­zach bun­tow­ni­ków. Nie we­szli­by­śmy z bro­nią. Po­trze­ba nam cze­goś, co obali króla raz na za­wsze jak i nie wy­ja­wi nasz udział w tym. – rzekł Lerös.

 

– Dobra myśl, ale kto by za nas wszedł do środ­ka i za­mor­do­wał króla? Zresz­tą… to musi być osoba, któ­rej ufa Mer­lin.

 

– Na mnie nie licz­cie… nie mogę tego uczy­nić. Skła­da­łem śluby wier­no­ści i lo­jal­no­ści… a wie­cie prze­cie, że ja człek ho­no­ru i nigdy bym nie zła­mał słowa. – rzekł pa­la­dyn.

 

– Tak wiemy… to musi być osoba, która nie zo­bo­wią­że bądź bę­dzie mu to na rękę. Osoba, która sta­nie twa­rzą w twarz z kró­lem i mając przy tym oręż.

 

– A może mistrz areny? Król za­wsze chwa­lił ta­kich, co wy­gra­li wszyst­kie walki. Za­pra­szał nawet do swych kom­nat. Nawet raz wi­dzie­li­śmy, że za­ka­zał wtedy stra­ży za­bie­rać broń.

 

– To do­brze… z tym za­cze­ka­my aż do walk na are­nie. Mo­że­cie się ro­zejść… na­ra­da skoń­czo­na. Ale pa­mię­taj­cie… nikt nie może was zo­ba­czyć jak wra­ca­cie z lasu. Mogli by coś po­dej­rze­wać… nawet o zdra­dę. Nie mo­że­cie o tym z nikim roz­ma­wiać… nawet z ro­dzi­na­mi. Im mniej osób o tym wie, tym mniej­sza szan­sa jest na to, że praw­da wyj­dzie na jaw.

 

– Od­pro­wa­dzisz mnie z po­wro­tem do na­mio­tu… Ge­ra­nie? Nie chcia­ła­bym wra­cać sama… – spy­ta­ła Malödir.

 

– Oczy­wi­ście… mi­la­dy.

 

– Po­wiedz mi… czemu da­jesz się tak trak­to­wać przez króla? Prze­cież on jest jesz­cze dziec­kiem. Nie ma prawa. Po­wi­nien cie­bie się słu­chać… po­staw się ku niemu. Po­wiedz nie i ko­niec z tą pa­ro­dią.

 

– Już tyleż razy ci mó­wi­łem… gdy­bym prze­ciw­sta­wił się to on by we­zwał straż i oskar­żył mnie o zdra­dę. Zo­stał bym po­wie­szo­ny jak jakiś chły­stek. Nie mogę po­zwo­lić by mój ród oczer­nio­ny zo­stał przez moją nie­chęć do króla i jego za­cho­wań wobec mnie.

 

– Ale prze­cież on to dzie­ciak… tyś pa­la­dyn. Po­wi­nie­neś mieć każ­de­go żoł­da­ka w Lor­dhe­der w gar­ści. Po­win­ni cię bar­dziej słu­chać niż króla. Po­win­ni…

 

– Cisza! – prze­rwał Geran dys­kret­nie. – Wy­czu­wam za­sadz­kę… – dodał roz­glą­da­jąc się wokół. Chwy­cił za rę­ko­jeść swego mie­cza. – Chodź­my dalej, niech nas za­sko­czą. – prze­szli parę kro­ków dalej, gdy nagle z krza­ków wy­sko­czył jeden z na­jem­ców. Geran bez wa­ha­nia wy­do­był miecz od razu ra­niąc na­past­ni­ka w po­wie­trzu. Drugi zaś szar­żo­wał na Malödir dzier­żąc w dło­niach topór. Pa­la­dyn od­krę­cił się płyn­nym ru­chem od­ci­na­jąc głowę zbli­ża­ją­ce­mu się wo­jow­ni­ko­wi.

 

– Trze­ci ucie­ka! – krzyk­nę­ła prze­stra­szo­na. Wi­dząc ucie­ki­nie­ra z da­le­ka uznał, że na po­ścig już za późno. Scho­wał ostrze i wy­do­był szty­let, któ­rym rzu­cił w ofia­rę tra­fia­jąc w plecy.

 

– Dobry rzut… – po­wie­dzia­ła za­sko­czo­na tym, co uj­rza­ła. Po­de­szli do ledwo zi­pią­ce­go na­jem­cy. Zdjął kap­tur od­kry­wa­jąc twarz na­past­ni­ka. Wtem uj­rze­li dziw­ną po­stać, niby wy­da­wa­ło­by się, że ro­zum­ną rasę, dwu­noż­ną pre­zen­to­wał ale brzyd­ką na twa­rzy. Po­marsz­czo­ną strasz­li­wie, gru­ba­wą i pełną blizn. Nie­któ­re jesz­cze krwa­we. Zie­lo­no-skó­ry z ledwo owło­sio­ną na czar­no głową. Za­miast nosa, dwie pio­no­we dziu­ry. Na war­dze miał kol­czyk jak i na uszach. A do­kład­niej jed­nym, gdyż dru­gie miał roz­szar­pa­ne i tylko reszt­ki po nim po­zo­sta­ły. Cał­ko­wi­cie czar­ne oczy jakby żył tylko w mroku. I oczy­wi­ście długi, czar­ny war­kocz jako broda. Ta rasa po­wsta­ła w daw­nych cza­sach, gdy lu­dzie wal­czy­li z in­ny­mi ra­sa­mi o te­re­ny. Pe­wien czar­no­księż­nik zwany Xer­tic po­sta­no­wił za­prze­stać wojen. Za­czął więc pracę nad swym pro­jek­tem… do­kład­niej stwo­rze­niem nad­lu­dzi, któ­rzy wy­stra­szy­li­by wszyst­kich zmu­sza­jąc do zło­że­nia oręża a ewen­tu­al­nych śmiał­ków… wy­mor­do­wa­li. Nie­ste­ty, gdy do­koń­czył dzie­ła nie miał peł­nej kon­tro­li nad nimi. Zbun­to­wa­li się, za­mor­do­wa­li czar­no­księż­ni­ka i za­ostrzy­li ogień walki mię­dzy ra­sa­mi. Za­czę­li pod­bi­jać te­re­ny, wpierw ludzi, potem elfów i kra­sno­lu­dów. Gdy wszy­scy zro­zu­mie­li sens życia, stwo­rzy­li Brac­two i oba­li­li króla ty­ra­na, ze­pchnę­li ich mor­du­jąc bez­li­to­śnie. Lata mi­ja­ły a Panra żyjąc w zło­tym wieku wzmac­nia­ła się na sile, ale to było nie­unik­nio­ne. Po­wró­ci­ły wraz z trol­la­mi, wil­ko­ła­ka­mi i in­ny­mi plu­ga­stwa­mi, na któ­rych czele stał niby bóg Ar­chan­ger, lecz co to za bóg, jeśli można go zra­nić, uśmier­cić? Wtem Rcho­dok III ze­brał wszyst­kich pod swym sztan­da­rem wraz z kom­pa­na­mi. Wier­nym pa­la­dy­nem Eron­giem Aúrorí oraz na­jem­cą, Kar­giem synem To­ria­na Młota III. Wy­mor­do­wa­li znów wszyst­kich osta­tecz­nie, bez­pow­rot­nie… przy­naj­mniej tak wszy­scy są­dzi­li…

 

– Ork?! – po­wie­dzie­li z zdzi­wie­nia oboje.

 

– Co? Zdzi­wio­ny, że wi­dzisz orka w dniu na­ra­dy?

 

– Cze­goż szu­kał w lesie o tej porze?! Skąd wiesz o taj­nej na­ra­dzie? Kto cię na­słał?! MÓW!

 

– I co my­ślisz? Że ot tak po­wiem ci wszyst­ko?

 

– Mów gnido pókim miły! Ina­czej po­że­gnasz się z swym mar­nym ży­wo­tem… – od­po­wie­dział pa­la­dyn.

 

– A gryź zie­mię… ludz­ki po­mio­cie! Nigdy ci nie wy­ja­wię tego co chcesz… czyń swą po­win­ność, bo ci jesz­cze uciek­nę.

 

– Zabij… bo wy­ja­wi wszyst­ko swym wład­com.

 

– Tak jest… mi­la­dy. – po­wie­dział po czym wstał, wy­do­był miecz i wbił w jego krtań koń­cząc męki orka. – Teraz ni­ko­mu nic nie powie.

 

– Ale co zro­bi­my z tru­pem? Prze­cież orki nie sta­nę­ły na tej ziemi od cza­sów Rcho­do­ka III. Za­uwa­żą ciało i od­kry­ją ta­jem­ni­ce.

 

– Racja… trze­ba za­ko­pać ciało. Ja się tym zajmę… ty idź do swo­ich póki jesz­cze nie ogło­si­li alar­mu.

 

 

 

*

 

– Świat… Panra… twój lud… twe kró­le­stwo… – rzekł ta­jem­ni­czy głos.

 

– Gdzież ja je­stem? Kim tyś jest?! Od­po­wia­daj na­tych­miast gdy król każe! – spy­tał Mer­lin.

 

– Je­stem kimś kto ist­nie­je, a za razem nie ma prawa ist­nieć… kimś kto jest jak i kimś, kogo nie ma. A jeśli cho­dzi o to, gdzie je­steś, to nie mam bla­de­go po­ję­cia, gdyż to tylko i wy­łącz­nie od cie­bie za­le­ży. Śnisz wła­śnie… ale nie mamy zbyt dużo czasu na to, by roz­ma­wiać go­dzi­na­mi. – od­rzekł ta­jem­ni­czy głos po czym kon­ty­nu­ował uka­zu­jąc kró­lo­wi przy­szłość. – Oni po­wró­cą… ci, któ­rych twój po­przed­nik wybił… armią ruszą na twych braci i sio­stry. Będą szli aż do upa­dłe­go… by wresz­cie to co kie­dyś było… po­wró­ci­ło raz na za­wsze. Wiesz o kim mówię… wiesz co cię czeka, gdy dojdą do twych zło­tych wrót… gdy prze­bi­ją się przez mury, któ­rych nikt nie po­tra­fił do­tych­czas sfor­so­wał. Bębny za­brzmią… róg za­po­wie twój kres… roz­gro­mią twój lud… twą armię. Wszyst­ko prze­ciw­sta­wi się tobie. Rada cię oszu­ka… już zdra­dę pla­nu­ją. – przy czym uka­zał mu się obraz… gdy mrocz­ne elfy ma­sze­ru­ją i nisz­czą wszyst­ko co sta­nie im na dro­dze. Jak to na elfy przy­pa­da­ło, wyż­sze od ludzi o skó­rach ciem­no­czer­wo­nych. Dość szczu­płe twa­rze mieli oraz dwa, dłu­gie, czar­ne kły wy­sta­ją­ce z ust. Nos za­dar­ty a uszy od­sta­ją­ce. Lekko owło­sie­ni na gło­wach o róż­nych ko­lo­rach za­czy­na­jąc od mocno czer­wo­ne­go a koń­cząc na czer­ni. Oczy sza­ro-czar­ne o czer­wo­nych źre­ni­cach.

 

Po­wsta­ły przez na­iw­ność le­śnych elfów pod­czas wojen z kra­sno­lu­da­mi, dużo przed cza­sa­mi kró­la-ty­ra­na. Elfy uzna­ły, że stwo­rzą dwie grupy, które będą po­dró­żo­wać w po­szu­ki­wa­niu wie­dzy. Jedni tra­fi­li do ludzi, gdzie wy­szko­lo­no ich na magów. Dru­dzy za­wę­dro­wa­li za da­le­ko, do­tar­li do wieży ne­kro­man­tów. Wy­szko­le­ni zo­sta­li przez nich, lecz po po­wro­cie zo­sta­li wy­gna­ni za zła­ma­nie od­wiecz­nej za­sa­dy le­śnych elfów.”Żad­nych pod­ło­ści… tylko mi­łość”. Stwo­rzy­li zatem wła­sną rasę… Mrocz­nych elfów i za­czę­li walkę ze wszyst­ki­mi ra­sa­mi… z wy­jąt­kiem orków i trol­li. Zo­sta­ły zgła­dzo­ne do­pie­ro za cza­sów Rcho­do­ka III, gdy po­legł ich wład­ca… Ar­chan­ger. Na sam widok do­cie­ra­ją­cych do wrót i prze­bi­ja­ją­cych się przez licz­ne woj­ska do twier­dzy aż łza ule­cia­ła z oka króla. – Wielu twych braci i sióstr prze­ciw­sta­wi się im, lecz na marne ich po­świę­ce­nie, gdy król olewa całą spra­wę. Nawet twój naj­bar­dziej lo­jal­ny sługa prze­ciw­sta­wi się twemu słowu. Brac­two nic na to nie za­ra­dzi… zbyt bar­dzo ogra­ni­czasz ich ruchy. Będą bez­rad­ni, gdy ich twier­dzy jak i rządy po­upa­da­ną. Wszy­scy spalą się w ogniu… w ogniu, który stwo­rzy ktoś, komu naj­bar­dziej za­ufasz. Mło­dzie­niec… bę­dziesz z niego dumny, gdy za­cznie czy­nić to co mu na­ka­żesz. Nie­ste­ty, przez twą aro­gan­cję… prze­ciw­sta­wi się twej woli. A na­sta­wi go prze­ciw tobie ten, kto każe się zwać bo­giem… le­gen­dą… nie­śmier­tel­nym… – do­koń­czył, po czym uka­zał się przed kró­lem tron… ledwo wi­docz­ny w tych ciem­no­ściach.

 

 

 

I sta­nął na skale zbu­do­wa­nej z cza­szek,

 

Po scho­dach ciał wspiął się na szczyt.

 

Za­siadł na tro­nie zbu­do­wa­nym z krwi,

 

Na­peł­nił nią kie­lich, prze­chy­lił.

 

Ujął swój miecz w swe mo­car­ne dło­nie

 

Sły­sząc jak śpie­wa na wie­trze,

 

Jak wyje o walce, o żądzy krwi,

 

Jak wyje o pra­gnie­niu wy­ssa­nia życia…

 

 

 

– Na­dej­dą czasy, gdy młody wo­jow­nik się­gnie swą dło­nią po to, co mu nie­na­leż­ne, dzię­ki czemu uwol­ni nas z kaj­dan świa­tła wiecz­ne­go. Po­wró­ci­my jedną siłą i za­cznie­my dzier­żyć cie­le­sne berło świa­ta. Póź­niej po­ro­dzo­ny zo­sta­nie syn świa­tło­ści bo­skiej. Zdra­dzi, dzie­dzi­cząc wła­dzę nad nie­umar­ty­mi. Na­stęp­ca Króla Ka­ri­ga… Króla zde­chłych. Syn świa­tło­ści… le­gen­dy… sta­nie się jed­no­ścią z kró­lem. Zie­mią za­trzę­ście, mo­rzem za­stra­szy, lodem i śnie­giem wła­dzę w Lor­dhe­der dzier­żyć bę­dzie. Nim miną trzy świty od dzie­dzic­twa, Lor­dhe­der pad­nie, a z po­pio­łów po­wsta­nie nowe kró­le­stwo, które za­trzę­ście świa­tem w po­sa­dach! Po­tęż­ny pa­la­dyn ścież­ką zła za­cznie kro­czyć. Duszę spali w ogniu cie­nia. To co ko­chał… spło­nie w jego ogniu zło­ści. A ja po­wró­cę… zmar­twych­wsta­nę! Złą­czę wszyst­kich w jedną armię i Panra pad­nie… WRESZ­CIE! – wy­krzyk­nę­ła ta­jem­ni­cza po­stać w cie­niu skry­ta, za­sia­da­ją­ca na swym tro­nie, lecz po chwi­li zdej­mu­je kap­tur uka­zu­jąc swą de­mo­nicz­ną twarz, lecz praw­dę mó­wiąc bar­dzo po­dob­ną do czło­wie­czej, Twarz sta­re­go męż­czy­zny ogar­nię­ta wie­lo­ma ja­rzą­cy­mi się ogniem ry­sa­mi. Tak jak by skóra miała zaraz od­paść uka­zu­jąc jego praw­dzi­we ob­li­cze. Oczy u niego nie ist­nia­ły, były tylko dwie, cał­ko­wi­cie zwę­glo­ne kule. Czu­pry­ny nie miał… tylko ogień ukła­da­ją­cy się na wzór dość dłu­gich wło­sów, a nad głową uno­sił się sza­ra­wy dym. I ukry­te w ku­dłach dwa małe rogi lekko wy­sta­ją­ce. Nie w spo­sób do­strzec ich z da­le­ka, ale z bli­ska… moż­li­we. Po czym wszyst­ko pry­sło, a przed nim uja­wił się las pod bla­skiem księ­ży­ca i grzmią­ce­go desz­czu. W górze uj­rzał kruka le­cą­ce­go w jego stro­nę. Wy­lą­do­wał przed nim po czym buch­nę­ło zie­lo­nym dymem, a z niego wy­szła po­stać w czar­nym ku­bra­ku i kap­tu­rze za­kry­wa­ją­cym całą jego twarz. Do­strzec można było tylko jego mocno po­ma­rań­czo­we oczy. Ku­brak, jak wspo­mnia­łem, cały czar­ny z płót­na, lecz koń­ców­ki rę­ka­wów, dol­nej czę­ści szaty jak i na­ra­mien­ni­ki z piór czar­nych stwo­rzo­ne. W ręce dzier­żył ko­stur drew­nia­ny z za­koń­cze­niem rzeź­by kruka z roz­pro­sto­wa­ny­mi skrzy­dła­mi. Za­czął rzec, po moc­nym gło­sie można było są­dzić, że sta­rzec z niego.

 

– Przyj­mij te słowa jako prze­stro­gę twej wła­dzy… młody królu. Za­prze­stań swej głu­po­cie, za­prze­stań swych po­czy­nań… a szan­sa na to zni­we­lu­je się. Tylko za­prze­stań temu wszyst­kie­mu teraz… bo to już się za­czy­na speł­niać! – rzekł po czym pio­run trza­snął i uka­za­ło mu się słoń­ce… lecz nie takie jak zwy­kle…

 

 

 

*

 

Leżąc w swym łożu ock­nął się ze snu. Kom­na­ta kró­lew­ska była ogrom­nym po­miesz­cze­niem po­dzie­lo­nym na trzy czę­ści ze wzglę­du na peł­nio­ną rolę. Pierw­sza, naj­więk­sza to gar­de­ro­ba. Dwie wiel­kie szafy usta­wio­ne w kącie, po­mię­dzy któ­ry­mi był usta­wio­ny ma­ne­kin odzia­ny w co­dzien­ny strój króla. Druga to ogrom­ne, dwu­oso­bo­we łoże z bar­kiem na trun­ki. I ostat­nia, trze­cia i naj­mniej­sza, która za­wie­ra­ła w sobie biur­ko przy oknie, regał na księ­gi i skrzy­nię za­pie­czę­to­wa­ną kłód­ką. Pod­ło­ga, ścia­ny i sufit z ka­mie­nia o cha­rak­te­ry­stycz­nych bar­wach. Na ścia­nach wid­nia­ły trzy ob­ra­zy. Pierw­szy to por­tret króla Mer­li­na, ko­lej­ny był kra­jo­bra­zem uka­zu­ją­cym całą twier­dzę i mia­sto Lor­dhe­der z od­da­li. Trze­ci, rów­nież por­tret uka­zy­wał po­do­bi­znę Ner­li­na I, ojca ak­tu­al­ne­go króla.

 

– To tylko sen… to tylko sen! – rzekł do sie­bie czu­jąc jesz­cze strach. Spoj­rzał w stro­nę okna… za­uwa­żył za­le­d­wie od­la­tu­ją­ce­go, dość zna­jo­me­go ptaka w od­da­li. Po czym spo­strzegł czu­jąc dreszcz i strach, że to kruk.

 

To i jesz­cze noc… ale i tak zaraz bę­dzie świ­tać. Nie ma sensu z po­wro­tem iść spać. – ode­tchnął spo­koj­nie, wstał z łoża, za­ło­żył swoją szatę i po­wę­dro­wał do kom­nat kró­lew­skich, gdzie za­siadł na tro­nie i za­czął ocze­ki­wać świtu. Mebel był wy­ko­na­ny z drew­na… drew­na naj­wyż­szej ja­ko­ści. Na nim leżał ma­te­riał o bar­wach czer­wie­ni­stych, zie­le­ni­stych i nie­bie­ska­wych prze­ci­na­ją­cy­mi się uko­sem, a po środ­ku lew biały z wbitą włócz­nią. Tron miał wiele zło­ta­wych i srebr­nych zdo­bień. Nagle do kom­na­ty przez wrota wszedł wra­ca­ją­cy z taj­nej na­ra­dy Geran, odzia­ny w swą srebr­no-zło­ta­wą zbro­ję zdo­bio­ną czer­wo­ny­mi i gra­na­to­wy­mi krysz­ta­ła­mi. Męż­czy­zna le­d­wie stał w tym cięż­kim pan­ce­rzu, za­pew­ne dla­te­go, że wa­ży­ła około sie­dem­set fun­tów. Siwy włos ide­al­nie kom­po­no­wał się z po­tęż­ną zbro­ją pa­la­dy­na kró­lew­skie­go, lecz rów­nież uka­zy­wał stary, po­waż­ny już wiek i dość duże zmę­cze­nie swym ży­ciem. Któż wie… może nie­dłu­go śmierć się o niego upo­mni i za­bie­rze go do Etúfii w Seh­no­gar­dzie… czę­ści za­świa­tów po­świę­co­nej dla męż­nych i szla­chet­nych bo­ha­te­rów we­dług wie­rzeń tam­tej cy­wi­li­za­cji. Lecz czy na pewno za­słu­żył na taki za­szczyt? Czy jego honor zo­sta­nie do­ce­nio­ny i do­łą­czy do tego za­cne­go grona? Prze­cie on zbyt­nio nie wal­czył. Awan­so­wał na pa­la­dy­na ze wzglę­du na dobrą służ­bę kró­lo­wi i wier­ność wobec niego. Brał udział za­le­d­wie w pię­ciu bi­twach mało zna­czą­cych. Przy­szłość tylko ujaw­ni nam jego dość marny los.

 

– A gdzież się szwen­dał Ge­ra­nie, mój drogi pa­la­dy­nie? – spy­tał król spo­koj­nym gło­sem, choć tro­chę zdzi­wio­ny tym fak­tem. Czar­no­wło­sy król miał jesz­cze dzie­cię­cą twarz, która uka­zy­wa­ła jego mło­dość i za­ra­zem głu­po­tę. Szczu­pły mło­dzie­niec, lekko za­dar­ty noc jak i umię­śnio­ny, le­d­wie wi­docz­ne uszy w tej czu­pry­nie i nie­bie­skie oczy. Odzia­ny był w pur­pu­ro­wą szatę króla ozdo­bio­ną zło­ta­wą ko­ron­ką. Na pier­si miał wy­ha­fto­wa­ne duże godło Lor­dhe­der takie same jakie znaj­do­wa­ło się na płót­nie po­kry­wa­ją­cym tron. Za­rzu­co­ną na ple­cach miał czer­wo­ną pe­le­ry­nę, w rę­kach dzier­żył jeden z sym­bo­li kró­lew­skich… berło, a przy pasie miecz krót­ki do ewen­tu­al­nej obro­ny. Na gło­wie nosił ko­lej­ny sym­bol kró­lew­ski… ko­ro­nę, ozdo­bio­ną wie­lo­ma błysz­czą­cy­mi krysz­ta­ła­mi o ciem­nych ko­lo­rach mię­dzy in­ny­mi czer­wie­ni i czer­ni. Za­wie­szo­ny na­szyj­nik miał z sym­bo­lem swego rodu… wilka bez jed­ne­go kła. Ostat­nim z sym­bo­li kró­lew­skich był pier­ścień, któ­rym pie­czę­to­wał listy. Bły­skot­ka miała wy­ry­ty cha­rak­te­ry­stycz­ny znak nie do pod­ro­bie­nia. Lew z wbitą włócz­nią na tle wiel­kiej li­te­ry „R”. Za­pa­dła cisza… po chwi­li pa­la­dyn od­po­wie­dział nie pew­nie.

 

– Yyyyy… nie mo­głem za­snąć więc wy­sze­dłem na spa­cer… ser.

 

– Ale czemu na­ło­ży­łeś zbro­ję i wzią­łeś ze sobą oręż? – spy­tał król tro­chę zdzi­wio­ny tym fak­tem.

 

– Spa­cer poza mu­ra­mi Lor­dhe­der, w la­sach. A prze­cie wia­do­mo, że łatwo w tam­tych re­jo­nach na­tra­fić na ban­dy­tów… a szcze­gól­nie o tej porze.

 

– Oczy­wi­ście… ale widzę, że je­steś za­sko­czo­ny wi­dząc mnie tu o tej porze.

 

– Tak… zwy­kłeś teraz spisz aż do póź­ne­go po­ran­ka.

 

– Hm… racja… racja. – z nie­cier­pli­wo­ścią Mer­lin za­czął wpa­try­wać się w niebo przez okno su­fi­tu. Nagle króla z po­wro­tem opę­tał strach na widok słoń­ca, lecz nie zwy­kłe­go. Wła­śnie tego, co kruk prze­po­wie­dział.

 

– Więc sen był praw­dą… sen po­wia­dał praw­dę… – za­czął mówić do sie­bie, pocić się. Geran do­strzegł, że coś kró­lo­wi jest… spy­tał się.

 

– Wszyst­ko w po­rząd­ku… Ser?

 

– Sen iż praw­dą… co? Nie… nie…. Zwo­łaj Brac­two! Na­tych­miast!

 

– Oczy­wi­ście ser! Już wcze­śniej wy­sła­łem pocz­ty­lion do człon­ków Brac­twa.

 

– To do­brze! Nie można zwle­kać! – po chwi­li, gdy Geran miał z po­wro­tem wyjść król dodał.

 

– Ge­ra­nie…

 

– Tak ser?

– Nad­cho­dzą czasy… gdy bę­dzie trze­ba na­giąć za­ka­zy… i mię­dzy in­ny­mi cie­bie będą się ty­czyć. I już wiem co po­wi­nie­nem zro­bić. Trze­ba na­pra­wić mój na­iw­ny błąd. Zbierz ludzi, po­dziel ich na stra­że i wy­ślij do wszyst­kich wsi, które pod­le­ga­ją na­szej wła­dzy. Uczyń to naj­szyb­ciej jak się da. Widmo wojny widzę. Przed­świt za­cho­du słoń­ca…

 

(DDL)

Koniec

Komentarze

Eh... Ten dzień nie mógł być taki po pro­stu, do końca przy­jem­ny...

"W daw­nych cza­sach… kiedy mrok zszedł na dal­szy plan po wie­lo­let­nich woj­nach, pod­czas któ­rych wy­cier­pia­ło mnó­stwo nie­win­nych istot. Kiedy król wła­dał więk­szo­ścią a nad spra­wie­dli­wo­ścią prze­wa­żał oręż bądź pie­niądz, ist­nia­ło zgro­ma­dze­nie ludu… buj­ne­go w róż­no­rod­ność ras. Choć wiele ich dzie­li­ło pod­czas tego czasu, zro­zu­mie­li sens życia… esen­cji ducha. Po­wsta­ła wtedy z wy­obra­żeń i za­po­trze­bo­wań Kru­cja­ta na­zwa­na Białą za­wie­ra­ją­cą w swych sze­re­gach wielu wo­jow­ni­ków jak i magów. Z pra­wo­wi­te­go miana byli nie­zna­ni, gdyż do­sta­wa­li nowe wraz z przy­dom­kiem jeźdź­ca i za­da­niem przy­by­wa­nia tylko w po­trze­bie, gdy już ręka czło­wie­cza nie mo­gła­by zmie­nić losu."

Weźmy ten oto frag­ment. I przede wszyst­kim, za­zna­czę z góry, nie piszę tego by się pa­stwić, chcę Ci pomóc wy­pro­sto­wać tekst, bo pew­nie sporo nad nim wy­sie­dzia­łeś i chciał­byś ze­brać smacz­ny owoc swo­jej pracy.

Pierw­sze zda­nie jest to­tal­nie nie­zro­zu­mia­łe. Zły szyk jak mi się zdaje. I ten wie­lo­kro­pek... To nie po­czą­tek filmu,  w któ­rym trze­ba stre­ścić zarys sy­tu­acji pa­nu­ją­cej na świe­cie. 

 "Kiedy król wła­dał więk­szo­ścią a nad spra­wie­dli­wo­ścią prze­wa­żał oręż bądź pie­niądz, ist­nia­ło zgro­ma­dze­nie ludu… buj­ne­go w róż­no­rod­ność ras."

Czego więk­szo­ścią wła­dał król? I w ogóle jaki król? Nie le­piej było na­pi­sać, że kró­le­stwem rzą­dził pie­niądz i siła? By­ło­by o wiele czy­tel­niej. 

"Choć wiele ich dzie­li­ło pod­czas tego czasu, zro­zu­mie­li sens życia… esen­cji ducha" 

Kogo dzie­li­ło, kiedy dzie­li­ło i gdzie dzie­li­ło? 

Dalej wcale nie jest le­piej. W zda­niach pa­nu­je chaos, który nie po­zwa­la płyn­nie czy­tać, a zmu­sza, by wra­cać co chwi­lę do po­przed­niej li­nij­ki, żeby zro­zu­mieć o kim lub o czy mowa. 

Zdą­ży­łam zaj­rzeć w mię­dzy­cza­sie do po­przed­nie­go opo­wia­da­nia i mam wra­że­nie, że wnio­sków nie wy­cią­gną­łeś zbyt wiele. Nadal pi­szesz, bez­myśl­nie, dla sie­bie sa­me­go, bo nikt inny nie jest w sta­nie zro­zu­mieć. Wy­bacz, ale czy­tel­nik nie sie­dzi w Two­jej gło­wie i nie mo­ni­to­ru­je na bie­żą­co myśli i roz­wa­żań au­to­ra. 

Nawet pro­lo­gu nie dałam rady skoń­czyć. W każ­dym zda­niu prak­tycz­nie jest jakiś błąd, przede wszyst­kim sty­li­stycz­ne i gra­ma­tycz­ne. Prze­cin­ków w ogóle nie znasz, za to wie­lo­kro­pek uwiel­biasz (co ponoć jest czę­ste u po­cząt­ku­ją­cych au­to­rów). Każde zda­nie czy­taj wie­lo­krot­nie, na głos. Jeśli błę­dów żad­nych nie wi­dzisz, to warto się pod­szko­lić w ję­zy­ku pol­skim, wy­pi­sy­wa­nie każ­de­go zda­nia i wska­zy­wa­nie błę­dów nic w takim wy­pad­ku ra­czej nie po­mo­że.

Mul­ti­krop­ko­za chro­nicz­na.  

Czy­ta­nie ta­kich tek­stów jest tylko o jeden pro­cent lżej­szą pracą od wio­sło­wa­nia na ga­le­rach.

7 przy nicku to jak ro­zu­miem wiek au­to­ra? Może le­piej po­cze­kać kilka lat? Ze dwa­dzie­ścia?

Nowa Fantastyka