
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Prolog
W dawnych czasach… kiedy mrok zszedł na dalszy plan po wieloletnich wojnach, podczas których wycierpiało mnóstwo niewinnych istot. Kiedy król władał większością a nad sprawiedliwością przeważał oręż bądź pieniądz, istniało zgromadzenie ludu… bujnego w różnorodność ras. Choć wiele ich dzieliło podczas tego czasu, zrozumieli sens życia… esencji ducha. Powstała wtedy z wyobrażeń i zapotrzebowań Krucjata nazwana Białą zawierającą w swych szeregach wielu wojowników jak i magów. Z prawowitego miana byli nieznani, gdyż dostawali nowe wraz z przydomkiem jeźdźca i zadaniem przybywania tylko w potrzebie, gdy już ręka człowiecza nie mogłaby zmienić losu.
Legenda powiada, że taki typ wojownika istniał już od początku pod inną nazwą z dawna zapomnianą. Od kiedy stworzony został pierwszy człowiek przez Irala, bóstwo chroniące każde istnienie chcące wyłącznie życia w dostatku. Również mówi, że stwórca nie widział potrzeby by istniała taka postać i zmienił jego zadanie… stał się strażnikiem przeznaczenia. Miał od wtedy dzierżyć ostrze, które wyznaczało by śmierć ku tym, na których czas już nadszedł.
Lud stworzył grupę dowodzącą buntem, w której znajdował się tylko jeden przedstawiciel z każdej rasy. Grupa przekształciła się w radę zwaną Bractwem Mędrców. To właśnie za jej głosem został obalony tyran zwany przez ostatnie lata królem i wybrano kolejnego, któremu wyznaczyła nadzwyczajne zadanie. Miał tak rządzić, by nie dopuścić do kolejnego rozlewu krwi… do kolejnej bezsensownej wojny. Na początek nowej ery nazwali go Rchodokiem I, władcą mórz, gdyż w przeszłości z zamiłowania był żeglarzem. Podczas swej władzy wprowadził wiele zmian na korzyć ludu. Między innymi utworzył nowe granice, dzięki którym nie dochodziło by do nieporozumień, a nawet do bitew. Większość armii zdegradował do straży i nakazał im objęcia wart we wszystkich wsiach. Za jego słowem naprawiono wszelkie zniszczenie do jakiego doszło podczas wojen. Rozpoczął budowę twierdzy Białej Krucjaty, którą dokończył pod koniec żywota nazywając ją Non Irön Iral… po naszemu Ostatnia Siła Irala.
Zrodził syna, choć wielu się sprzeciwiało woli rady, mianowano go na następcę od razu po śmierci króla… w siódmym wieku żywota. Radę zaś obarczono obowiązkiem radzenia młodzieńcowi w każdej decyzji, która by mogła zmienić losy poddanych jak i ich samych. I tak nadeszły rządy Rchodoka II… zwanego mądrym, gdyż on wprowadził świat ludzi w epokę cegły. Rada Mędrców zaczęła się niepokoić o zachodnie wyspy nazywane przez ludzi na cześć wielkiego odkrywcy Aleksandra Norisha… Wyspami Norish. Usłyszeli pogłoski o resztkach armii orków jak i wilkołaków panoszących się po tych terenach. Zaniepokojeni tą wieścią wysłali zwiadowcę, by sprawdził tamte rejony. Po miesiącu wrócił wieszcząc powrót dawnych czasów. Członkowie rady wiedząc, że coś w tym musi być stworzyli kompanie i wysłali ich w każdą stronę świata… tak by wytępili ewentualne resztki nadziei na ponowną wojnę. Rchodok II zmarł przedwcześnie, zamordowany przez najemcę wysokich elfów. Jak rzekł po pojmaniu powodem mordu był bardzo szybki rozwój Lordheder. Czas więc nadszedł na ostatniego z Rchodoków… walecznego, gdyż w jego czasach obudziło się wszelkie zło kojące swe rany w cieniu złotego wieku dla Panry, przymierza wszystkich ras na kontynencie Arantör. Przewodził im legendarny demon zwany przez jego zwolenników jako bóg, a wrogów Archanger. To właśnie za sprawą króla, jego wiernego Paladyna Eronga z rodu Aúroríngów i krasnoludzkiego najemcę Karga został zabity i zepchnięty w przepaść Białej Góry, lecz wróg osiągnął swój cel… wytępił wszystkich z Białej Krucjaty a twierdzę zrównał z ziemią pozostawiając zaledwie jedną wieżę. Władca zmarł trzy lata po tym zwycięstwie, lecz nie pozostawił po sobie dziedzica. W ten sposób wybrano kolejnego władcę spośród ludu. Nerlin I… niestety zmarł dwa lata po wybraniu ze starości i czas nadszedł na jego syna… Merlina, lecz on nie miał bladego pojęcia o odpowiednim rządzeniu… a radę traktował bardziej jako problem niż pomoc. Magowie, którzy sprzeciwili się woli króla zamieszkali w ruinach Non Irön Iral szkoląc tam nowicjuszy. Jedyną rzeczą jaka utkwiła następcy tronu w pamięci to zadanie jakie wyznaczyli dawni członkowie rady. Nie doprowadzić do kolejnego rozlewu krwi… do kolejnej bezsensownej wojny…
Rozdział I
Pośród słów przeznaczenia…
Pewnej nocy… wysokie elfy utworzyły obozowisko nieopodal lasu. Wędrowały ku stronie Lordheder… twierdzy i za razem stolicy ludzi. Z cienia wyłoniła się postać… po konturach można było sądzić, iż mężczyzna zakapturzony w czarnym płaszczu. Będąc przy jednym z namiotów, podniósł materiał i wszedł do środka. Zdjął kaptur , który przysłaniał oblicze twarzy, dość ponurej, zamyślonej i z wieloma bliznami. Szczególnie wpadająca w oko była ta, co przechodziła ukosem przez obie wargi. Włosy poczerniałe, lecz już ujrzeć można było siwy włos zdradzający jego wiek. Oczy błękitne, niczym królewskie, lecz nie królem go zwano, tylko wielkim wojownikiem wytrawnym w swym fachu. Brodaty zarost wskazujący na zaniedbanie służby wojskowej. Ogółem szczupłą twarz miewał, wręcz rzec można, że wychudzoną i pomarszczoną strasznie od starości. Wtem ujrzał elfkę śpiącą na swej pryczy. Na sam widok zdrętwiał i stał jak słup wpatrując się jak leży półnaga, bo zaledwie prześwitująca odzież zakrywała jej wdzięki, choć nie do końca. Zobaczył jej dość małe piersi, które mogłyby zadowolić niejednego mężczyznę, lecz łono zakrywała ręka opuszczona na biodrze. Po tym jak się otrząsnął po takim widoku podszedł do niej i zaczął nią trącać na lewo i prawo mówiąc ciągle „milady”. Ona zaś od razu po przebudzeniu się sięgnęła po sztylet ukryty pod poduszką i przyłożyła go do jego gardła.
To tyś?! – spytała zaskoczona po czym odłożyła broń. Chuda dziewczyna o szczupłej i przepięknej twarzyczce, wręcz niemowlęcej, co świadczyło o elfickim pochodzeniu. Kobieta o niebieskich oczach, świadczących o jej rodzinie wysoko ustawionej, albowiem jej ojciec był wielkim władcą, dość samolubnym i zamkniętym dla ogółu Panry. Rządził dla elfów i tylko dla nich. Córka sprzeciwiła się jego postępowaniom dzięki czemu stanęła wśród grona Bractwa Mędrców służącemu tylko Panrze. Białowłosa, choć nie stara a nawet rzec można, że dziecko ledwo co opuściło swe rodzinne progi. Rzęsy i powieki czarne, wyraziste, wiecznie w naturalnym makijażu, który jest od zawsze. Od narodzin aż po ostatnią sekundę tchnienia żywotem. Nosek maleńki, uszy szpiczaste, ledwo co w tych włosach można je dostrzec.
Z natury ta rasa ma przepiękne przedstawicielki, w tym wypadku wysokich elfów o szczupłej posturze. To dlatego ich wojownicy stawiają bardziej na zwinność niż siłę.
– Przepraszam jeśli nie w porę… – odrzekł nieznajomy.
– Następnym razem zastanów się dwa razy nad tym co czynisz… bo kiedyś nadejdzie czas gdy nie zawaham się i ci łeb urżnę. Zresztą… nie nachodzi się tak ni z owego kobiet. – przerwała mu nagle.
– Wybacz milady… czas już nadszedł. – odpowiedział zaczerwieniony ze wstydu.
– Już tyle razy ci mówiłam… mam na imię Malödir i tak mnie zwij. Drażni mnie te ciągłe Milady. Ehh… Dobrze Geranie… daj mi tylko chwilę na uszykowanie się. Zaczekaj z łaski swej na zewnątrz. – odrzekła kobieta mająca na sobie zaledwie szmatę w połowie prześwitującą.
– Oczywiście Milady. – rzekł Geran nakładając kaptur na głowę po czym wyszedł z namiotu tą samą drogą, którą wszedł.
Czas mijał a jak jej nie było tak i nie ma… nagle wydobył się głos kobiecy z namiotu.
– Dobrze… możemy już iść. – wyszła odziana już bardziej przyzwoicie. W kolczugę i ciernistą pelerynę zasłaniającą całe oblicze jej wdzięków… w szczególności twarz.
– Nie można było szybciej… Milady? Przecież to tylko tajne zebranie a nie jakieś wyjątkowe spotkanie. – spytał z przekąsem. Ona zaś zaśmiała się i po chwili odpowiedziała.
– Kiedyś… gdy będziesz miał żonę… zrozumiesz naszą kobiecą naturę… przynajmniej w części.
– Wątpię pani bym miał żonę w tak poważnym wieku… starym jestem i nie ma co tu ukrywać prawdy.
– To że stary to nie znaczy, że nic nie wart. I nie znane nam są chwile przyszłości więc nie mów tak. Możemy już iść? Nie wypada się spóźniać przez głupoty.
– Tak, tak… oczywiście! Tędy milady… – odpowiedział wskazując ręką drogę do miejsca zgromadzenia.
Po dłuższym czasie dotarli na miejsce. Dokładniej do kulistej, pozbawionej drzew części lasu, gdzie było za to dużo pniaków. Na miejscu byli już wszyscy z rady prócz Malödir i Gerana. Dwóch o bardzo ubogim wzroście, zapewne krasnoludy i kolejna dwójka w przeciwieństwie do nich, wysocy. Wyżsi od kapłanki i paladyna. Wszyscy weszli na pniaki, które były rozstawione w koło, a w środku, dusza elficka zwana Endiz, która rozświetlała mrok. Przemówiła, z wyższych, postać… dość poważnym tonem.
– Wszyscy już przybyli?
– Zdecydowanie tak… Lerösie. – odpowiedziała elfka.
– Nie mówcie imionami… może ktoś podsłuchiwać. I tak już mamy wystarczająco dużo problemów na głowie. – rzekł jeden z krasnoludów.
– Czy nikt was nie śledził? – spytał Lerös, lecz po chwili wszyscy odpowiedzieli przecząco…
– To dobrze… otwieram w takim razie naszą naradę. Jak już wiecie z listu, mamy dwie sprawy do omówienia. Pierwsza to trolle, które znów nas nękają. – zaczął Lerös, lecz nagle przerwała jemu Malödir.
– Jakim cudem trolle przetrwały?! Przecież Rchodok III ich wybił.
– Nie wiem… jakoś dali sobie radę choć sam się dziwię. Przecież Rchodok III dysponował tak potężną armią jak i mocą. Musiał ich zniszczyć, ale jakoś przetrwały. Znów założyły swój obóz na Wyspach Norish i planują atak. Wiem to, gdyż wcześniej wysłałem zwiadowcę. Plany ich są na razie nam nie znane, ale za to ich pierwszym celem jaki sobie obrali jest atak od południowych wybrzeży kontynentu. A jak wszyscy tu wiedzą nasz król wycofał wszelką straż do Lordheder pozostawiając po paru żołdaków, którzy na pewno nie dadzą rady potężnej armii. I tu was chciałbym spytać… cóż czynić?
– Wbijmy królowi do rozumu, żeby wreszcie obstawił z powrotem straż. – rzekła Malödir.
– Czy jeszcze jesteś aż taka naiwna i myślisz, że się kiedyś Merlin zmieni? Zresztą… nie posłucha nas… już tyle razy próbowaliśmy mu coś wmówić… pomóc. Ale zawsze odrzucał naszą radę. Powinniśmy uczynić tak jak nasi przodkowie… stwórzmy kompanie. Parę kompani. – rzekł krasnolud.
– Dobrze powiadasz… ale chyba mam lepszy pomysł. – rzekł Geran dotychczas milczący. – Stwórzmy armię godną rady… stwórzmy armię, nad którą król nie będzie miał władzy a nawet bladego pojęcia, że w ogóle istnieje.
– Ale żeby armia istniała potrzebuje kogoś, kto będzie dowodził nią… żeby chaos nie objawił się wśród żołdaków. – rzekł Lerös.
– Ja mogę… i tak nic nie robię po za służeniem królowi jako chłopak na posyłki. A niby wielkim paladynem mnie zwą. – odrzekł Geran ironicznym głosem.
– To dobrze… tylko jak rekrutację przeprowadzić, by król o niczym nie miał pojęcia? – spytała elfka.
– Wielki problem… wyślijmy naszych posłańców, ależ przed tym przypomnijmy im, żeby to nie wyszło po za kręg rekrutacji… żeby król niczego nie wiedział.
– A pro po króla… to nasza druga sprawa. Trzeba coś zrobić, bo inaczej powrócimy przez jego rządy do dawnych czasów, gdy rozlew krwi królował na porządku dziennym. Przez niego znów krew się przelewa. Złamał zasadę nowej ery. Zgubną wojnę prowadzi z buntownikami z pustynnych krain, których się wyrzekł. Wyrzekł się ich, gdyż pieniądz jaki inwestował w tę krainę przekraczał wartości zarobionego pieniądza. Magowie są rozwścieczeni decyzjami króla, dość marnymi postanowieniami króla. Przez te olbrzymie podatki bunt ludu niedługo wybuchnie. W nas jedyna nadzieja na to, by przywrócić porządek. W nas… Bractwu Mędrców. Mówcie więc… co czynić należy bo nie przetrwamy najbliższych dni jeśli będziemy bezczynnie się temu przypatrywać.
– ZABIJMY DZIADA! I tak już zbyt długo szkodzi Panrze… – ni z owego krzyknął krasnolud wyjmując swój mosiężny topór za kubraka.
– Ciszej… to przecie tajna narada a nie pobojowisko, gdzie krzyczeć można dowoli. – upomniała Malödir ironicznym głosem.
– Nie… nie możemy od tak sobie wejść do Lordheder z toporami, mieczami i młotami. Straż by spostrzegła podstęp i wykryła nasze zamiary. Zresztą… król wydał dekret o oddaniu osprzętu na czas spotkania z królem zważając na problem zdrajców na rozkazach buntowników. Nie weszlibyśmy z bronią. Potrzeba nam czegoś, co obali króla raz na zawsze jak i nie wyjawi nasz udział w tym. – rzekł Lerös.
– Dobra myśl, ale kto by za nas wszedł do środka i zamordował króla? Zresztą… to musi być osoba, której ufa Merlin.
– Na mnie nie liczcie… nie mogę tego uczynić. Składałem śluby wierności i lojalności… a wiecie przecie, że ja człek honoru i nigdy bym nie złamał słowa. – rzekł paladyn.
– Tak wiemy… to musi być osoba, która nie zobowiąże bądź będzie mu to na rękę. Osoba, która stanie twarzą w twarz z królem i mając przy tym oręż.
– A może mistrz areny? Król zawsze chwalił takich, co wygrali wszystkie walki. Zapraszał nawet do swych komnat. Nawet raz widzieliśmy, że zakazał wtedy straży zabierać broń.
– To dobrze… z tym zaczekamy aż do walk na arenie. Możecie się rozejść… narada skończona. Ale pamiętajcie… nikt nie może was zobaczyć jak wracacie z lasu. Mogli by coś podejrzewać… nawet o zdradę. Nie możecie o tym z nikim rozmawiać… nawet z rodzinami. Im mniej osób o tym wie, tym mniejsza szansa jest na to, że prawda wyjdzie na jaw.
– Odprowadzisz mnie z powrotem do namiotu… Geranie? Nie chciałabym wracać sama… – spytała Malödir.
– Oczywiście… milady.
– Powiedz mi… czemu dajesz się tak traktować przez króla? Przecież on jest jeszcze dzieckiem. Nie ma prawa. Powinien ciebie się słuchać… postaw się ku niemu. Powiedz nie i koniec z tą parodią.
– Już tyleż razy ci mówiłem… gdybym przeciwstawił się to on by wezwał straż i oskarżył mnie o zdradę. Został bym powieszony jak jakiś chłystek. Nie mogę pozwolić by mój ród oczerniony został przez moją niechęć do króla i jego zachowań wobec mnie.
– Ale przecież on to dzieciak… tyś paladyn. Powinieneś mieć każdego żołdaka w Lordheder w garści. Powinni cię bardziej słuchać niż króla. Powinni…
– Cisza! – przerwał Geran dyskretnie. – Wyczuwam zasadzkę… – dodał rozglądając się wokół. Chwycił za rękojeść swego miecza. – Chodźmy dalej, niech nas zaskoczą. – przeszli parę kroków dalej, gdy nagle z krzaków wyskoczył jeden z najemców. Geran bez wahania wydobył miecz od razu raniąc napastnika w powietrzu. Drugi zaś szarżował na Malödir dzierżąc w dłoniach topór. Paladyn odkręcił się płynnym ruchem odcinając głowę zbliżającemu się wojownikowi.
– Trzeci ucieka! – krzyknęła przestraszona. Widząc uciekiniera z daleka uznał, że na pościg już za późno. Schował ostrze i wydobył sztylet, którym rzucił w ofiarę trafiając w plecy.
– Dobry rzut… – powiedziała zaskoczona tym, co ujrzała. Podeszli do ledwo zipiącego najemcy. Zdjął kaptur odkrywając twarz napastnika. Wtem ujrzeli dziwną postać, niby wydawałoby się, że rozumną rasę, dwunożną prezentował ale brzydką na twarzy. Pomarszczoną straszliwie, grubawą i pełną blizn. Niektóre jeszcze krwawe. Zielono-skóry z ledwo owłosioną na czarno głową. Zamiast nosa, dwie pionowe dziury. Na wardze miał kolczyk jak i na uszach. A dokładniej jednym, gdyż drugie miał rozszarpane i tylko resztki po nim pozostały. Całkowicie czarne oczy jakby żył tylko w mroku. I oczywiście długi, czarny warkocz jako broda. Ta rasa powstała w dawnych czasach, gdy ludzie walczyli z innymi rasami o tereny. Pewien czarnoksiężnik zwany Xertic postanowił zaprzestać wojen. Zaczął więc pracę nad swym projektem… dokładniej stworzeniem nadludzi, którzy wystraszyliby wszystkich zmuszając do złożenia oręża a ewentualnych śmiałków… wymordowali. Niestety, gdy dokończył dzieła nie miał pełnej kontroli nad nimi. Zbuntowali się, zamordowali czarnoksiężnika i zaostrzyli ogień walki między rasami. Zaczęli podbijać tereny, wpierw ludzi, potem elfów i krasnoludów. Gdy wszyscy zrozumieli sens życia, stworzyli Bractwo i obalili króla tyrana, zepchnęli ich mordując bezlitośnie. Lata mijały a Panra żyjąc w złotym wieku wzmacniała się na sile, ale to było nieuniknione. Powróciły wraz z trollami, wilkołakami i innymi plugastwami, na których czele stał niby bóg Archanger, lecz co to za bóg, jeśli można go zranić, uśmiercić? Wtem Rchodok III zebrał wszystkich pod swym sztandarem wraz z kompanami. Wiernym paladynem Erongiem Aúrorí oraz najemcą, Kargiem synem Toriana Młota III. Wymordowali znów wszystkich ostatecznie, bezpowrotnie… przynajmniej tak wszyscy sądzili…
– Ork?! – powiedzieli z zdziwienia oboje.
– Co? Zdziwiony, że widzisz orka w dniu narady?
– Czegoż szukał w lesie o tej porze?! Skąd wiesz o tajnej naradzie? Kto cię nasłał?! MÓW!
– I co myślisz? Że ot tak powiem ci wszystko?
– Mów gnido pókim miły! Inaczej pożegnasz się z swym marnym żywotem… – odpowiedział paladyn.
– A gryź ziemię… ludzki pomiocie! Nigdy ci nie wyjawię tego co chcesz… czyń swą powinność, bo ci jeszcze ucieknę.
– Zabij… bo wyjawi wszystko swym władcom.
– Tak jest… milady. – powiedział po czym wstał, wydobył miecz i wbił w jego krtań kończąc męki orka. – Teraz nikomu nic nie powie.
– Ale co zrobimy z trupem? Przecież orki nie stanęły na tej ziemi od czasów Rchodoka III. Zauważą ciało i odkryją tajemnice.
– Racja… trzeba zakopać ciało. Ja się tym zajmę… ty idź do swoich póki jeszcze nie ogłosili alarmu.
*
– Świat… Panra… twój lud… twe królestwo… – rzekł tajemniczy głos.
– Gdzież ja jestem? Kim tyś jest?! Odpowiadaj natychmiast gdy król każe! – spytał Merlin.
– Jestem kimś kto istnieje, a za razem nie ma prawa istnieć… kimś kto jest jak i kimś, kogo nie ma. A jeśli chodzi o to, gdzie jesteś, to nie mam bladego pojęcia, gdyż to tylko i wyłącznie od ciebie zależy. Śnisz właśnie… ale nie mamy zbyt dużo czasu na to, by rozmawiać godzinami. – odrzekł tajemniczy głos po czym kontynuował ukazując królowi przyszłość. – Oni powrócą… ci, których twój poprzednik wybił… armią ruszą na twych braci i siostry. Będą szli aż do upadłego… by wreszcie to co kiedyś było… powróciło raz na zawsze. Wiesz o kim mówię… wiesz co cię czeka, gdy dojdą do twych złotych wrót… gdy przebiją się przez mury, których nikt nie potrafił dotychczas sforsował. Bębny zabrzmią… róg zapowie twój kres… rozgromią twój lud… twą armię. Wszystko przeciwstawi się tobie. Rada cię oszuka… już zdradę planują. – przy czym ukazał mu się obraz… gdy mroczne elfy maszerują i niszczą wszystko co stanie im na drodze. Jak to na elfy przypadało, wyższe od ludzi o skórach ciemnoczerwonych. Dość szczupłe twarze mieli oraz dwa, długie, czarne kły wystające z ust. Nos zadarty a uszy odstające. Lekko owłosieni na głowach o różnych kolorach zaczynając od mocno czerwonego a kończąc na czerni. Oczy szaro-czarne o czerwonych źrenicach.
Powstały przez naiwność leśnych elfów podczas wojen z krasnoludami, dużo przed czasami króla-tyrana. Elfy uznały, że stworzą dwie grupy, które będą podróżować w poszukiwaniu wiedzy. Jedni trafili do ludzi, gdzie wyszkolono ich na magów. Drudzy zawędrowali za daleko, dotarli do wieży nekromantów. Wyszkoleni zostali przez nich, lecz po powrocie zostali wygnani za złamanie odwiecznej zasady leśnych elfów.”Żadnych podłości… tylko miłość”. Stworzyli zatem własną rasę… Mrocznych elfów i zaczęli walkę ze wszystkimi rasami… z wyjątkiem orków i trolli. Zostały zgładzone dopiero za czasów Rchodoka III, gdy poległ ich władca… Archanger. Na sam widok docierających do wrót i przebijających się przez liczne wojska do twierdzy aż łza uleciała z oka króla. – Wielu twych braci i sióstr przeciwstawi się im, lecz na marne ich poświęcenie, gdy król olewa całą sprawę. Nawet twój najbardziej lojalny sługa przeciwstawi się twemu słowu. Bractwo nic na to nie zaradzi… zbyt bardzo ograniczasz ich ruchy. Będą bezradni, gdy ich twierdzy jak i rządy poupadaną. Wszyscy spalą się w ogniu… w ogniu, który stworzy ktoś, komu najbardziej zaufasz. Młodzieniec… będziesz z niego dumny, gdy zacznie czynić to co mu nakażesz. Niestety, przez twą arogancję… przeciwstawi się twej woli. A nastawi go przeciw tobie ten, kto każe się zwać bogiem… legendą… nieśmiertelnym… – dokończył, po czym ukazał się przed królem tron… ledwo widoczny w tych ciemnościach.
I stanął na skale zbudowanej z czaszek,
Po schodach ciał wspiął się na szczyt.
Zasiadł na tronie zbudowanym z krwi,
Napełnił nią kielich, przechylił.
Ujął swój miecz w swe mocarne dłonie
Słysząc jak śpiewa na wietrze,
Jak wyje o walce, o żądzy krwi,
Jak wyje o pragnieniu wyssania życia…
– Nadejdą czasy, gdy młody wojownik sięgnie swą dłonią po to, co mu nienależne, dzięki czemu uwolni nas z kajdan światła wiecznego. Powrócimy jedną siłą i zaczniemy dzierżyć cielesne berło świata. Później porodzony zostanie syn światłości boskiej. Zdradzi, dziedzicząc władzę nad nieumartymi. Następca Króla Kariga… Króla zdechłych. Syn światłości… legendy… stanie się jednością z królem. Ziemią zatrzęście, morzem zastraszy, lodem i śniegiem władzę w Lordheder dzierżyć będzie. Nim miną trzy świty od dziedzictwa, Lordheder padnie, a z popiołów powstanie nowe królestwo, które zatrzęście światem w posadach! Potężny paladyn ścieżką zła zacznie kroczyć. Duszę spali w ogniu cienia. To co kochał… spłonie w jego ogniu złości. A ja powrócę… zmartwychwstanę! Złączę wszystkich w jedną armię i Panra padnie… WRESZCIE! – wykrzyknęła tajemnicza postać w cieniu skryta, zasiadająca na swym tronie, lecz po chwili zdejmuje kaptur ukazując swą demoniczną twarz, lecz prawdę mówiąc bardzo podobną do człowieczej, Twarz starego mężczyzny ogarnięta wieloma jarzącymi się ogniem rysami. Tak jak by skóra miała zaraz odpaść ukazując jego prawdziwe oblicze. Oczy u niego nie istniały, były tylko dwie, całkowicie zwęglone kule. Czupryny nie miał… tylko ogień układający się na wzór dość długich włosów, a nad głową unosił się szarawy dym. I ukryte w kudłach dwa małe rogi lekko wystające. Nie w sposób dostrzec ich z daleka, ale z bliska… możliwe. Po czym wszystko prysło, a przed nim ujawił się las pod blaskiem księżyca i grzmiącego deszczu. W górze ujrzał kruka lecącego w jego stronę. Wylądował przed nim po czym buchnęło zielonym dymem, a z niego wyszła postać w czarnym kubraku i kapturze zakrywającym całą jego twarz. Dostrzec można było tylko jego mocno pomarańczowe oczy. Kubrak, jak wspomniałem, cały czarny z płótna, lecz końcówki rękawów, dolnej części szaty jak i naramienniki z piór czarnych stworzone. W ręce dzierżył kostur drewniany z zakończeniem rzeźby kruka z rozprostowanymi skrzydłami. Zaczął rzec, po mocnym głosie można było sądzić, że starzec z niego.
– Przyjmij te słowa jako przestrogę twej władzy… młody królu. Zaprzestań swej głupocie, zaprzestań swych poczynań… a szansa na to zniweluje się. Tylko zaprzestań temu wszystkiemu teraz… bo to już się zaczyna spełniać! – rzekł po czym piorun trzasnął i ukazało mu się słońce… lecz nie takie jak zwykle…
*
Leżąc w swym łożu ocknął się ze snu. Komnata królewska była ogromnym pomieszczeniem podzielonym na trzy części ze względu na pełnioną rolę. Pierwsza, największa to garderoba. Dwie wielkie szafy ustawione w kącie, pomiędzy którymi był ustawiony manekin odziany w codzienny strój króla. Druga to ogromne, dwuosobowe łoże z barkiem na trunki. I ostatnia, trzecia i najmniejsza, która zawierała w sobie biurko przy oknie, regał na księgi i skrzynię zapieczętowaną kłódką. Podłoga, ściany i sufit z kamienia o charakterystycznych barwach. Na ścianach widniały trzy obrazy. Pierwszy to portret króla Merlina, kolejny był krajobrazem ukazującym całą twierdzę i miasto Lordheder z oddali. Trzeci, również portret ukazywał podobiznę Nerlina I, ojca aktualnego króla.
– To tylko sen… to tylko sen! – rzekł do siebie czując jeszcze strach. Spojrzał w stronę okna… zauważył zaledwie odlatującego, dość znajomego ptaka w oddali. Po czym spostrzegł czując dreszcz i strach, że to kruk.
To i jeszcze noc… ale i tak zaraz będzie świtać. Nie ma sensu z powrotem iść spać. – odetchnął spokojnie, wstał z łoża, założył swoją szatę i powędrował do komnat królewskich, gdzie zasiadł na tronie i zaczął oczekiwać świtu. Mebel był wykonany z drewna… drewna najwyższej jakości. Na nim leżał materiał o barwach czerwienistych, zielenistych i niebieskawych przecinającymi się ukosem, a po środku lew biały z wbitą włócznią. Tron miał wiele złotawych i srebrnych zdobień. Nagle do komnaty przez wrota wszedł wracający z tajnej narady Geran, odziany w swą srebrno-złotawą zbroję zdobioną czerwonymi i granatowymi kryształami. Mężczyzna ledwie stał w tym ciężkim pancerzu, zapewne dlatego, że ważyła około siedemset funtów. Siwy włos idealnie komponował się z potężną zbroją paladyna królewskiego, lecz również ukazywał stary, poważny już wiek i dość duże zmęczenie swym życiem. Któż wie… może niedługo śmierć się o niego upomni i zabierze go do Etúfii w Sehnogardzie… części zaświatów poświęconej dla mężnych i szlachetnych bohaterów według wierzeń tamtej cywilizacji. Lecz czy na pewno zasłużył na taki zaszczyt? Czy jego honor zostanie doceniony i dołączy do tego zacnego grona? Przecie on zbytnio nie walczył. Awansował na paladyna ze względu na dobrą służbę królowi i wierność wobec niego. Brał udział zaledwie w pięciu bitwach mało znaczących. Przyszłość tylko ujawni nam jego dość marny los.
– A gdzież się szwendał Geranie, mój drogi paladynie? – spytał król spokojnym głosem, choć trochę zdziwiony tym faktem. Czarnowłosy król miał jeszcze dziecięcą twarz, która ukazywała jego młodość i zarazem głupotę. Szczupły młodzieniec, lekko zadarty noc jak i umięśniony, ledwie widoczne uszy w tej czuprynie i niebieskie oczy. Odziany był w purpurową szatę króla ozdobioną złotawą koronką. Na piersi miał wyhaftowane duże godło Lordheder takie same jakie znajdowało się na płótnie pokrywającym tron. Zarzuconą na plecach miał czerwoną pelerynę, w rękach dzierżył jeden z symboli królewskich… berło, a przy pasie miecz krótki do ewentualnej obrony. Na głowie nosił kolejny symbol królewski… koronę, ozdobioną wieloma błyszczącymi kryształami o ciemnych kolorach między innymi czerwieni i czerni. Zawieszony naszyjnik miał z symbolem swego rodu… wilka bez jednego kła. Ostatnim z symboli królewskich był pierścień, którym pieczętował listy. Błyskotka miała wyryty charakterystyczny znak nie do podrobienia. Lew z wbitą włócznią na tle wielkiej litery „R”. Zapadła cisza… po chwili paladyn odpowiedział nie pewnie.
– Yyyyy… nie mogłem zasnąć więc wyszedłem na spacer… ser.
– Ale czemu nałożyłeś zbroję i wziąłeś ze sobą oręż? – spytał król trochę zdziwiony tym faktem.
– Spacer poza murami Lordheder, w lasach. A przecie wiadomo, że łatwo w tamtych rejonach natrafić na bandytów… a szczególnie o tej porze.
– Oczywiście… ale widzę, że jesteś zaskoczony widząc mnie tu o tej porze.
– Tak… zwykłeś teraz spisz aż do późnego poranka.
– Hm… racja… racja. – z niecierpliwością Merlin zaczął wpatrywać się w niebo przez okno sufitu. Nagle króla z powrotem opętał strach na widok słońca, lecz nie zwykłego. Właśnie tego, co kruk przepowiedział.
– Więc sen był prawdą… sen powiadał prawdę… – zaczął mówić do siebie, pocić się. Geran dostrzegł, że coś królowi jest… spytał się.
– Wszystko w porządku… Ser?
– Sen iż prawdą… co? Nie… nie…. Zwołaj Bractwo! Natychmiast!
– Oczywiście ser! Już wcześniej wysłałem pocztylion do członków Bractwa.
– To dobrze! Nie można zwlekać! – po chwili, gdy Geran miał z powrotem wyjść król dodał.
– Geranie…
– Tak ser?
– Nadchodzą czasy… gdy będzie trzeba nagiąć zakazy… i między innymi ciebie będą się tyczyć. I już wiem co powinienem zrobić. Trzeba naprawić mój naiwny błąd. Zbierz ludzi, podziel ich na straże i wyślij do wszystkich wsi, które podlegają naszej władzy. Uczyń to najszybciej jak się da. Widmo wojny widzę. Przedświt zachodu słońca…
(DDL)
Eh... Ten dzień nie mógł być taki po prostu, do końca przyjemny...
"W dawnych czasach… kiedy mrok zszedł na dalszy plan po wieloletnich wojnach, podczas których wycierpiało mnóstwo niewinnych istot. Kiedy król władał większością a nad sprawiedliwością przeważał oręż bądź pieniądz, istniało zgromadzenie ludu… bujnego w różnorodność ras. Choć wiele ich dzieliło podczas tego czasu, zrozumieli sens życia… esencji ducha. Powstała wtedy z wyobrażeń i zapotrzebowań Krucjata nazwana Białą zawierającą w swych szeregach wielu wojowników jak i magów. Z prawowitego miana byli nieznani, gdyż dostawali nowe wraz z przydomkiem jeźdźca i zadaniem przybywania tylko w potrzebie, gdy już ręka człowiecza nie mogłaby zmienić losu."
Weźmy ten oto fragment. I przede wszystkim, zaznaczę z góry, nie piszę tego by się pastwić, chcę Ci pomóc wyprostować tekst, bo pewnie sporo nad nim wysiedziałeś i chciałbyś zebrać smaczny owoc swojej pracy.
Pierwsze zdanie jest totalnie niezrozumiałe. Zły szyk jak mi się zdaje. I ten wielokropek... To nie początek filmu, w którym trzeba streścić zarys sytuacji panującej na świecie.
"Kiedy król władał większością a nad sprawiedliwością przeważał oręż bądź pieniądz, istniało zgromadzenie ludu… bujnego w różnorodność ras."
Czego większością władał król? I w ogóle jaki król? Nie lepiej było napisać, że królestwem rządził pieniądz i siła? Byłoby o wiele czytelniej.
"Choć wiele ich dzieliło podczas tego czasu, zrozumieli sens życia… esencji ducha"
Kogo dzieliło, kiedy dzieliło i gdzie dzieliło?
Dalej wcale nie jest lepiej. W zdaniach panuje chaos, który nie pozwala płynnie czytać, a zmusza, by wracać co chwilę do poprzedniej linijki, żeby zrozumieć o kim lub o czy mowa.
Zdążyłam zajrzeć w międzyczasie do poprzedniego opowiadania i mam wrażenie, że wniosków nie wyciągnąłeś zbyt wiele. Nadal piszesz, bezmyślnie, dla siebie samego, bo nikt inny nie jest w stanie zrozumieć. Wybacz, ale czytelnik nie siedzi w Twojej głowie i nie monitoruje na bieżąco myśli i rozważań autora.
Nawet prologu nie dałam rady skończyć. W każdym zdaniu praktycznie jest jakiś błąd, przede wszystkim stylistyczne i gramatyczne. Przecinków w ogóle nie znasz, za to wielokropek uwielbiasz (co ponoć jest częste u początkujących autorów). Każde zdanie czytaj wielokrotnie, na głos. Jeśli błędów żadnych nie widzisz, to warto się podszkolić w języku polskim, wypisywanie każdego zdania i wskazywanie błędów nic w takim wypadku raczej nie pomoże.
Multikropkoza chroniczna.
Czytanie takich tekstów jest tylko o jeden procent lżejszą pracą od wiosłowania na galerach.
7 przy nicku to jak rozumiem wiek autora? Może lepiej poczekać kilka lat? Ze dwadzieścia?