- Opowiadanie: ilusioner - Ku rozwadze, patetyczny szkolny

Ku rozwadze, patetyczny szkolny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ku rozwadze, patetyczny szkolny

Ostatnie przygotowania zakończone. Jedynie wątpliwa etyczność przyszłego mojego czynu doskwierała dziwnym posmakiem w ustach. Ale przecież byłem zmuszony, przyduszony kosmiczną wartością wektora ssania publiki na jakąśkolwiek sensację, choćby sensacyjkę, poza tym w kieszeni nic już nie brzęczało ani burczało, a w brzuchu przeciwnie. Przywdziałem więc zwędzony uczniowi mundurek, wcisnąłem wychodzone trampki, przybrałem minę wystraszonego pierwszoroczniaka i ruszyłem na podbój owianej tajemnicą elitarnej uczelni.

 

 

Nie mogło być mowy o fasadzie szkoły. Budynek z oddali przypominał domek zamknięty w szklanej i połyskującej kuli. W miarę zbliżania regularna krzywizna przeźroczystej sfery załamywała się, przybierała stożkowate kształty dachu. Otulała budynek transparentną powłoką. Dziesiątki wygięć, ostrych jak brzytwa szczytów igrały z błękitem nieba, to złudnie przyłączając do siebie smużki chmur, to znowu stając się ich integralną częścią, spojoną na wieczność, także nie wiadomo było, czy widać właśnie część szkoły, czy może obłok ją udający. Trzydziestu uczniaków, łącznie z moją osobą, nie mogła powstrzymać ciekawości, aby nie wyciągnąć ręki i nie dotknąć tajemniczego budynku. Był ciepły i jakby plastyczny, poddający się naciskowi ręki, co dodatkowo potwierdzało przypuszczenie o powłoce podobnej przeźroczystej płachcie. Zostaliśmy zaprowadzeni na tyły szkoły, gdzie rozpościerały się wspaniałe ogrody. Jakież było moje rozczarowanie, gdy wkroczyłem do klasy. W twarz uderzył gorący podmuch nieświeżego powietrza, niosący ze sobą nadzwyczaj nieprzyjemną mieszaninę zapachów. Odór stęchlizny i gorycz zgrzybiałych kartek podręczników majaczyły mi w głowie, do której dopiero teraz dotarł obraz wnętrza sali. Po kątach zalegały kołtuny włosów i kłębki kurzu, ściany nie nadawały się nawet do remontu. Grubymi płatami odpadał tynk, zaśmiecając podłogę, sufit zdobiła ziejąca czernią dziura, w której wesoło poćwierkiwały ptaki. Kiedy moja ręka przykleiła się do żółtej plamy na blacie biurka, zadałem sobie pytanie, czy na pewno trafiłem do właściwego pomieszczenia. „Oto wasza nowa klasa!” – nauczyciel rozwiał ostatnie wątpliwości. Nagle przylgnął do obłupionej ściany, jakby nasłuchując i zaczął mówić szeptem:

 

„Wyobraźcie sobie, że te ściany mają usta – ton był podniosły jak na kazaniu – Wyobraźcie sobie, że te wieki, których one były świadkami, są dla was dostępne. Niech więc one, a nie ja, będą waszym nauczycielem!” – ostatnie słowa wykrzyknął i odepchnął się od ściany.

 

Szedł dumnie alejką utworzoną przez pulpity, rozdawał coś na kształt metalowych, zminiaturyzowanych książeczek. Widać, miały one służyć za podręczniki. Całkiem słusznie nie dociekałem w jaki sposób, gdyż szybko same mi go przedstawiły. Zaczęły emanować dziwną aurą, poruszały powietrze jak lustro wody, rozchodziły się od nich koliste zaburzenia przestrzeni. W nosach zaswędziało wonnymi olejami i nieznanymi przyprawami. Rozległo się wołanie w egzotycznym języku, niskiego blondyna potrąciła smukła murzynka z garncem na głowie. Ja sam obiłem się o złoto, zawieszone na szyi smagłej osobistości, która to obdarzyła mnie niemiłym spojrzeniem. Niektóre dziewczęta oglądali handlarze ludzkim towarem, żywo gestykulujący i zachęceni pojawieniem się darmowych niewolników. Reszta uczniów, ściśnięta w wąskim przesmyku między jednym straganem a drugim, patrzyła zalękniona na nauczyciela. Pękate arbuzy, jadowicie zielone papryczki, odurzające potrawy gotowane na wolnym ogniu – każda nowo zauważona rzecz, każdy jeden artefakt przytłaczały. Zaraz też otrzymaliśmy wytłumaczenie:

 

„Macie przed sobą potęgę sali Przejściowej. Kochani, tematu nie zapiszemy, aczkolwiek brzmi on: »Rozwój handlu w Turcji wieku trzynastego« Niech przemawiają do was wieki! Od nich nauczycie się więcej niż ode mnie. Podziękujcie naszej zgrzybiałej sali i nowym podręcznikom za małą podróż czasoprzestrzenną.”

 

Teraz zrozumiałem, traktowały o tym już starożytne rękopisy. Każdy element wspomnianej sali miał niebotyczne znaczenie. Ten kurz, brud, ptaki, nawet lepka plama miały sprecyzowane miejsce w łańcuchu osobliwości. Tworzyły swoistą siatkę powiązań, pozwalającą przenieść się w czasie. Jednak tylko pozwalającą, potrzebny był impuls. Tu wychodziła rola metalowych „podręczników”. One wystrzeliwały ciało i ducha w nieskończony wymiar, zasysały przestrzeń. Nie mam pojęcia, jak ominięto przeszkody, rzeczy wskazywane przez Einstein'a. Nam pozostawało jedynie czerpać z dobrodziejstw nowej formy nauczania, chciałoby się rzec, nowej ery.

Koniec

Komentarze

Ilusionerze, jak Tobie w kieszeni czasem burczy, to ja nie chcę wiedzieć, co Ty tam trzymasz... :)

 

Pozostanę obojętny względem powyższego tekstu.

Przerost formy nad treścią. To jest nawet ładnie napisane, ale tekst jest krótki, w zasadzie --- przy szczątkowej fabule --- nigdzie nie prowadzi i środki stylistyczne w takim nadmiarze wręcz gotują się jak kartofle w garnku.

pozdrawiam

I po co to było?

heh burczą kurze żołądki :) dla psa xD. Dzięki za opinię, szczerze to też jestem obojętny do tego tekstu, aczkolwiek po przeczytaniu Schulza rzadko widuję, żeby środki stylistyczne się gotowały jak pyry w garnku czy co tam chcecie na zupee. Pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka