
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Spojrzeli po sobie i od razu wiedzieli co powinno nastąpić.
Dedriw wpadł na biednego przechodnia, a Kelbo, ograniczył się tylko do obserwacji I instrukcji.
-Sprawdź czy ma przy sobie pieniądze. Nie, nie tak…trochę mocniej z prawej. O, tak jest dobrze.
-Yhym.
-Tylko uważaj na jego piękną twarzyczkę!
-Yhym.
Nieszczęśniak ledwo dychał. Był nieprzytomny, cały mokry i poobijany.
-No.Tcha! Ale mało– szepnął jeden z kurdupli, grzebiąc swoją ogromną łapą w maciupkiej sakiewce.
-Dobre i to.
-A pacz, pacz, jaki wystrojony.
Młodzieniec wprawdzie był czysty, a za nim nie unosił się nieprzyjemny fetor, ale na pewno nie można było go nazwać wystrojonym. Miał zwyczajną koszule, spodnie I wytarte pantofle.
-Pewno do dziewuszki popylał.
-Pewno tak.
Tak jak co dzień spodziewali się Velmiego w pabie, przy zawsze pełnej szklane wódki, z miną męczennika, albo przynajmniej zbitego kundla.
I mieli racje. Oto siedział na jednym z wysokich krzeseł, mamrocząc coś pod nosem.
– Kogo ja widzę! Drogi Velmi, morduchna nasza!
– Witam brac i– przyjaciel podniósł smutne oczy, łypiąc z za baru.
– Co taki zmizerowany?
– A. Koń mój.
– Przecież widzę, że na miejscu. Co z nim?
– Nie ten, mój stary uciekł.
– Jak to uciekł? Z niczego tak?
– Aaa. szkoda gadać…– wycedził. Kelbo wbił chciwe spojrzenie w rozmówce, gotowy choćby wydusić z przyjaciela odpowiedź.
– No.
– A bom zobaczył dziś rano otwartą stajnie. Tom pomyślał, że pewno dzieciak bawił się i zapomniał zamknąć.Wchodzę…-przerwał by zamoczyć usta w trunku.Po chwili wypluł napój. Jak lubił piekący smak na języku, tak nie przepadał za tym samym w rzołądku.-…a tu puste boksy kompletnie. Nima.
– Jak to, twojego Gugi nie było? Uciekł? Z babą?!
– Na to wygląda…
Mieli już zupełnie zepsuty wieczór. Zwłaszcza Velmi. W końcu jego własny pupil wykiwał go, narażając przy tym krasnoluda na złość piekielnej żony.
“Nie pozostawiaj kumpla, lub szefa, dla jakiejkolwiek kobiety z nieważne jak dużymi walorami estetycznymi.”
– A ja mu kostki cukru dawałem, po grzbiecie głaskałem…
– Kutas i tyle.
Niewiele osób pozostało w karczmie. Większość spłoszyły śpiewy trojga pijanych żałobników. Ich tańce i dziwne propozycje, na które, na szczęście, nikt nie przystawał.
Zataczając się do swoich chat, za namową Dedricha, wstąpili jeszcze do zakładu pogrzebowego. Szukali nowego przyjaciela, ładnego i możliwie jak najbardziej wygodnego.
– Witam panów. W czym mogę pomóc?
– Ma pani może…takie miękką…całkiem miękkie, nieduże..no…te…trumienki?
Kobieta posłusznie skinęła głową I zniknęła za drzwiami sklepowego magazynu. Miała okazje wcisnąć towar nie całkiem świadomym klientom. Taka okazja nie nadążała się co dzień.
– Te są całkiem ładne – krzyknęła z daleka sprzedawczyni. Do mężczyzn zmierzały trzy uśmiechające się drewniane trumny.
– Czy, czy mi się zdaje, czy one nie wydają się za bardzo wygodne?
– Nowiutkie, ledwo co przywiezione z Zelandii. Pierwsza jest bardzo przyjazna, lubi się bawić i nie stroni od pieszczot. Druga jest wytrzymała, pójdzie z właścicielem aż po grób…ha! – nerwowo się zaśmiała, odsłaniając dziwnie zaostrzone zęby.– No I ostatnia! Ta jest jedną z naszych najlepszych. Jest też jedną z najrzadszych. Zgniłek 360! – znów wybuchnęła panicznym śmiechem. Przyjaciele zaczynali się jej bać.
Były to trumny zrewolucjonowane w tysiącleciu Neptuna. Stworzone z myślą o samotnych, starszych, i dość dziwnych ludziach z alergią na sierść. Nie dość, że zyskiwało się towarzysza, to jeszcze zaoszczędzało pieniądze za opłate pogrzebu. Trumny te, w czasie pogrzebu Pana bądź Pani, samodzielnie szły za księdzem, wykopywały idealny rów i składały się do niego z szybkością odrzutowca. Czyli pupil idealny. Niestety z powodu tak dużego popytu na tego rodzaju produkty, zupełnie wymarł zawód grabarza. Te, nawet po śmierci właściciela, podlewały kwiaty I same czyściły grób.
– Ile ta?
– 2600. Przyjmujemy także płatności manną lub energią życiową.
– I co panowie na to?– spytał już prawie trzeźwy Kelbo.
– Ja tam biorę .– podniósł łapę Dedrich.
*
– Ee…matko, ale mnie urządzili, jak ja się teraz pokarzę ?
– Mi się tam podoba.
– Taaa.
Podniósł się i dokładnie otrzepał. Nienawidził miejscowych oprychów. Zwłaszcza tych małych, śmierdzących, kurdupli krasnoludzkich. Najchętniej wszystkich powiesił by za jaja. Nie za duże zresztą jaja.
– Czemu dałeś się im pobić? Nie rozumiem. – wyszedł z zaułka. Ten głos był już nie do zniesienia.
– …
Fauna, pierwszy raz w swoim życiu, poczuła się urażona. Pierwszy raz miała doczynienie z ignorancją.
Na domiar złego, dziś w duszy Qwera było jakoś duszno i nieprzyjemnie. W takich momentach, chciała tylko olać Pana ciepłym strumieniem moczu. Tak! Bo to za sprawą Pana znajdowała się w takiej sytuacji. W TAKIEJ duszy, TAKIEGO człowieka.
Przekroczyli próg i zatopili się w mroku. Zwinnie omijając przeszkody wreszcie stanęli w niedużym salonie.
– Panie… -zaczęła błagalnym głosem Fauna.
– Ja teraz mówię – urwał jej młodzieniec.
– Nie kłóćcie się. Nie ma takiej potrzeby. Macie to?
– Mamy. – chłopak położył małe zawiniątko na stoliku odruchowo cofając się.
– Dobrze.jesteście kochani. Powinniśmy pomyśleć nad tym czy jednak… was nie zostawić. Dobrze się spisujecie jako Duozmo.
Cicho jęknęli.
– Ależ pochlebia nam to Panie…ale wolelibyśmy jednak tak jak Pan obiecywał…odłączyć nas…wie Pan.
– Nigdy wam nie obiecywałem , że was odłączę. Udało wam się i przynieśliście o co was prosiłem, możecie odejść.
Ha! Teraz to dopiero miała ochotę się na niego wyszczać.
– Panie! Tu jest strasznie. Ciasno. Do tego jestem na prawdę głodna.
– Spokojnie. Qwera będzie dostawał ode mnie co dzień nową energię . A teraz już skończ.
– A ja? Ja Panie? Jak ja się czuje z tą idiotką w myślach?
– Spierdalaj Qwera, falfusie zasrany.
“I życie znów nabiera kolorów.” – pomyślała.
Pan siedział w swoim wielkim, lwim fotelu i skrobał coś na dziwnej tabliczce. Nie był przygotowany na bunt wśród “dzieci”. Coraz więcej młodych wątpiło także w słuszność Jego sprawy. To zapowiadało rychły bunt, albo jakiś idiotyczny odłam, na który i tak by nie pozwolił.
“Dziecinne sprzeczki”– wyrył na płytce. Zastanowił się chwilę. Mruknął coś pod nosem i szybko dodał:”(niebezpieczne)”.
– Wierzącym przydał by się motywator. – wyszeptał jakiś niski głos. – Ktoś za kim pójdą tysiące.
-Hmm…– Pan zmarszczył brwi. Jego twarz momentalnie stężała.– Coś jak Mesjasz?
-Tak, ktoś tego typu. Tyle, że lepiej ubrany.
*
Dedrich nie wiedział jak okazać swoje zadowolenie. Podskoki, piski i salta byłyby nie wystarczające i jakieś nie na miejscu. Wypada, żeby do końca życia składał bratu hołd…tak, to by w zupełności wystarczyło…na jakiś czas.
– Ojjjj! Bracie, kochany! Bracie! Ha! Nie wierzę!
– Masz tu zbity dowód, więc uwierz. O pacz, pacz, nawet cię tu ten dowód liże. Kiedyś oddasz kasę, nie przejmuj się.
Zgniłek właśnie przymilał się do swojego pana, łasił i domagał pieszczot.
Obaj siedzieli już w domu. Przy wielkim, drewnianym stole kuchennym, ozdobionym gdzieniegdzie pustymi butelkami po Brendy. W pomieszczeniu panowała przyjemna dla ucha cisza. Myśleli nad tematem do rozmowy, przez co, paradoksalnie, nie gadali. Po dwudziestu minutach już sobie odpuścili. Milczenie było znacznie łatwiejsze.
– Kto tam?
– …
– To do męża?
– …
– A w jakiej sprawie?
– …
– Tak, jest.
– …
– Dobrze, już wołam…Keeeeeelbooo! Złociuuuutki! – ryknęła z ganku żona jednego z krasnoludów – Ktoś do ciebie!
Mężczyzna cicho westchnął i podniósł swój ociężały tyłek z krzesła. Nie chciało mu się ruszać, ale mimo to i tak poczłapał do drzwi.
W progu stała nawiedzona sprzedawczyni z zakładu pogrzebowego. Ta sama, która nie dawno kryła się za ladą, teraz ukazuje się w całej okazałości. Wysoka, wręcz patykowata kobieta.
– Dzień dobry. Pan Kelbo Wichrowski?
– Tak, tak, to ja.
– Chodzi o Pana zakup.
– Coś nie tak?
– Wpłata nie została potwierdzona.
– Jak to?
– Jest pan nie wypłacalny
– Hmm…?
– Mogę wejść?
– Proszę, proszę…
Wreszcie dotarli do kuchni. Przybyli zastali Dedrich załatwiającego swoją potrzebę do stojącego nie opodal garnuszka. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Kochała krasnoludy. Ten szczególnie przypominał jej dawnego chłopaka z którym chodziła jeszcze w tysiącleciu Uanu. Robił co chciał, kiedy chciał I z kim chciał. “Niepokorny strzelec”, “samotny wilk na drodze zwanej wolnością”– tak miał skromnie w zwyczaju siebie nazywać. Niestety dychnął w jednej z karczmianych bójek.
– Nie rozumiem…jak to nie wypłacalny? Będziemy musieli zwrócić zwierzaka? Tak już się zadomowił, polubił…
– Nie, nie o to teraz chodzi. – kobieta podirytowała się. Poprawiła nerwowo swoje duże okulary, kątem oka zerkając na zmagania Dedricha. – Jest pan n i e w y p ł a c a l n y. Co oznacza, że nie ma pan już energii. Żadnej.
– Ależ co pani gada?..Przecież stoję tu. Teraz. Mam się dobrze. W sumie nawet nie widziałem zbytniej różnicy w samopoczuciu. – gość tylko westchnął.
– Nic dziwnego. Jak się nie żyje.
Na dno garnka nie spadły już żadne krople. Wszyscy zamarli w bezruchu.
*
Przemierzali ostatnie już rejony. Byli wykończeni. Nogi Quer powoli odmawiały posłuszeństwa, dając o sobie znak uciążliwym i nieznośnym bólem. Ręcę też nie były w dobrym stanie. Musiał ich używać do obrony własnej, odganiania się od żebraków, bizmesmenów i nierządnic, proszących o “dwa miechy” życia-tak by zdążyć jeszcze się spokojnie wyspowiadać i łatwo przejść rewizje dzielnicową.
– Koniec z tym. – splunął. – Rzucam tą prace. Gówniana jest i tyle. – dokończył zapalając skręta.
W jego głowie buchnęła nagle ogromna fala ciepła. Coś stało w koncie jego pokoju. Jakaś dziwna, długa postać.
– To żuć. Co za problem?
– Nie pierdol. Wiesz dobrze, że to niewykonalne. – odparł. Ogromne okulary, wbite w rozmówce, nieznacznie drgnęły.
“Jointom mówimy nie.” – pomyślała I zasiadła na przeciw niego.
– Przestań. Na dziś już wystarczy.
– Ale co? – zapytał obużony. Postać wskazała na małego gniota w jego dłoni.
– E. Lepiej opowiadaj jak z nimi poszło?
– No jak zwykle. ”Jak to możliwe?”, ”Pani chyba żartuje”, ”Nigdzie z Panią nie idę”. No tak poszło.
*
– No. W końcu.
Pomieszczenie wypełniały miarowe stuki. Wielka machina po środku sali wyciskała z siebie siódme poty, buchając niebieskawą parą.
– Ile już tego mamy? Dziesięć? Dwadzieścia tysięcy?
– Tak. Ale nadal za mało.
Gdzieś na końcu taśmociągu spoczywała jeszcze nie polakierowana trumna.
Jejku, nie wiem czy to jest na poważnie, ale uznam, że tak.
Nie musisz w tytule pisać, że jest to fantastyka, ponieważ na forum miłośników fantastyki, nikt nie spodziewa się niczego innego. W tytułach nie daje się też kropek na końcu.
Dlaczego za każdym razem piszesz „i” wielką literą w środku zdania?
Gubisz odstępy po kropkach i przecinkach.
Przy myślnikach z dwóch stron spacje. Zresztą przejrzyj sobie na forum temat poświęcony zapisywaniu dialogów, bo masz dużo błędów.
Tcha?
Tak jak co dzień spodziewali się Velmiego w pabie. – Pubie
-A pacz, pacz, jaki wystrojony. – Ależ ten Apacz wystrojony. PATRZ, nie żadne pacz.
Co z nim?.. – Wielokropek (który ma dokładnie trzy kropki, nie dwie czy cztery) stosuje się przed innymi znakami interpunkcyjnymi.
Ogólnie masz dziwne zamiłowanie do wielokropków, za dużo ich.
Niedoczytałam całości, a chyba i do połowy nie doszłam. Jest źle… językowo, gramatycznie, stylistycznie. A fabuła z żywymi trumnami jakoś mnie nie przekonuje, klimat krasnoludów nie łączy mi się z pubami i szklankami. Dialogi są sztuczne.
Jeżeli nie jest to wielką tajemnicą, to ile masz lat? Zindywidualizuje to komentarze i porady będą dla Ciebie trafniejsze.
@Lirael: Dlaczego za każdym razem piszesz „i” wielką literą w środku zdania?
Wydaje mi się, że Autor ma jakiś szczególny sentyment do dużej literki "I" w środku zdania ;)
A tak poza tym to opowiadanie jest tak słabe, do niczego, że przy nim największa głębia abysalna jest niczym. Co prawda już kropka w tytule zdyskfalifikowała ten tekst, ale spróbowałem przeczytać. Niestety nie ogarnąłem i odpuściłem sobie kiedy zobaczyłem, pomijając liczne błędy, wielokropki po znaku "?" lub "!".
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Na początek zlikwiduj kropkę po tytule.
Co do treści przyznam, że zrezygnowałam gdzieś w jednej trzeciej, więc się nie wypowiem.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
@joseheim - zasiadanie w loży do czegoś zobowiązuje. Tak mi się jakoś wydaje.
Autorze: Chłopak ledwo dychał. Był nieprzytomny, cały mokry I poobijany. Spod góry siniaków wystawała nie splamiona jeszcze kopniakami delikatna twarz, wręcz dziecięca. - Twarz "wystawała"? Spod góry siniaków? - jakoś to niezgrabne bardzo.
Nogi Quer powoli odmawiały posłuszeństwa, dając o sobie znak uciążliwym I nieznośnym bólem - dając "znać" zapewne.
Trochę mi to trąci filmem " In Time" - coś tu jest o jakimś płaceniu czy niewypłacalnościach energią życiową. Popracuj nad dialogami.
@szoszoon - No to powiedz, do czego zobowiązuje zasiadanie w Loży? Przykładnie czytam wszystkie teksty przypadające na moje dyżury. Zajrzyj do grafiku, a się przekonasz. Czytam, jeżeli tekst się do przeczytania nadaje. Ten niestety mnie od siebie odrzucił, przeczytałam część, resztę tylko przeleciałam wzrokiem, i już samo to powinno dla autora stanowić pewną informację.
Zasiadanie w Loży nie zobowiązuje natomiast do udzielania lekcji polskiego i analizowania zdań po kolei. Z tego już dawno zrezygnowałam i wracać nie zamierzam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Masakra w dzień Swiętego Walentego, a nie opowiadanie. Beznadziejne.
A. Dzięki za szeczerość . Już wiem, że pisać nie umiem. Co do "I" w środku zdania. Mój kochany World niestety zmienia małe "i" na duże. Do Pana "joseheim":szkoda, że Pan nie przecierpiał.
Do "Szoszoon": Bardzo Ci dziękuję za wytknięcia moich błedów językowych i konstruktywną krytykę.
Mój kochany World niestety zmienia małe "i" na duże.
Po pierwsze na pewno nie Twój Świat zmienia, tylko Twoje Słowo to robi, po drugie popatrz w ustawieniach autokorekty, zmiany w trakcie pisania. Tam można sobie tak nabałaganić, że głowa mała.
Umiesz pisać, ale nie umiesz robić tego dobrze. Przyjmij, że jeszcze nie umiesz robić tego dobrze, i weź się do pracy. Na naukę nigdy nie jest za wcześnie...
Mam 15. Jeszcze nie jest za późno . Mam nadzieję. Z czesem się wyrobię(oby).
Ech. Chodziło o "Word". Przepraszam za niedokładność.
Pozdrawiam!
Jak masz 15 lat, to nie jest to ani za późno, ani za wcześnie. To idealny czas na naukę pisania. Ale musisz uzbroić się w cierpliwość, bo to długa droga. Ale jak będziesz dużo ćwiczył, i czytał, to za pewien czas osiągniesz efekty. Takie widoczne efekty pojawią się z reguły gdzieś w okolicach 20 - 30 napisanych opowiadań. Ale nie poddawaj się.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Dziękuję. W sumie nie liczyłam na słowa aprobaty. Będę! Choćbym się miała "zesrać" .
Pozdrawiam!;)
Przeczytałam do końca. Powiem Ci, że w tym opowiadaniu jest jeden plus, a mianiowicie kreatywny pomysł. I mimo, że mi się nie podoba, to nie zmienia faktu, że jest to oryginalne na swój sposób. Pisania i jezyka możesz się nauczyć; dobrze, że masz 15 lat. Kreatywności i nieszablonowego myślenia nie da sie tak łatwo nauczyć, więc tu jest Twoja mocna strona.
Ta. Trzeba być łagodnym dla małolatów i ich nie zniechęcać. No . Fajnie. Ale i tak dziękuję Ci ;) Dam sobie chyba spokój. To co mi się podoba innym się nie podoba i na odwrót.
PS. A co do "patrz" zamiast "pacz" zostało użyte specjalnie. ;) Ech. Moja głowa jest dziwnie skrzywiona i patrzenie chyba też.
Nie zniechęcać - jak najbardziej.
Być łagodnym - w żadnym razie.
Nie chodzi o to żeby głaskać po główce, trzeba wytknąć błędy, ale i pokazać mocne strony. Czy uważąsz, że przedstawienie jednego plusa i masy błędów jest delikatnością? Z kreatywnością mówię/piszę poważnie. Jeżeli dasz sobie spokój, ona zaniknie. A jak za kilka lat Ci się znów zachce może być już za późno, bo wtedy nie będzie ani warsztatu, ani kreatywności.
A z tym paczem to nie sugeruj się głupimi stronami internetowymi. Literatura rządzi się innymi prawami.
Ojej. Dziękuję Ci. Na prawde, Twoje uwagi są przydatne. ;) I jestem Ci dozgonnie wdzienczna.
" Dziękuję. W sumie nie liczyłam na słowa aprobaty. Będę! Choćbym się miała "zesrać" "
- Jedna z najwspanialszych deklaracji pisarskich ostatniego ćwierćwiecza! :)