- Opowiadanie: jarek08 - Nietypowe zlecenie, część 3

Nietypowe zlecenie, część 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nietypowe zlecenie, część 3

Był cieniem. Pędził ciemnymi uliczkami Kireju nie widziany i nie słyszany przez nikogo, a peleryna wzdymała się za nim jak skrzydła wielkiego, drapieżnego ptaka. Stąpał cicho ale pewnie, nieubłaganie zbliżając się do swojego celu. Euforia wypełniała całe jego ciało na myśl o tym, czego miał dzisiaj dokonać.

Błyskawicznie skręcił w prawo, nawet nie zwalniając tempa biegu. Znalazł się na ulicy szerszej niż dotychczas, zatopionej w księżycowym blasku. Kilku mężczyzn chwiejnym krokiem wracało z przyjęcia, ale zanim zdążyli podnieść głowy i zobaczyć co ich minęło, on już dawno się oddalił.

W myślach powtarzał wszystkie elementy swojego misternego planu. Nie stać go było na porażkę, bo to równałoby się końcowi jego kariery. Wszystko musiało się udać– wierzył w to całym sercem. W końcu tyle razy się udawało, że to nie mógł być przypadek. Jakaś moc prowadziła go i zapewniała jego poczynaniom sukces. Oby tak było i tej nocy.

Wreszcie dobiegł do końca ulicy i zobaczył gmach banku. Tak jak mówiła Meira, nadal strzegły go trolle. Dwie duże postaci stały na swoim miejscu– obok drzwi wejściowych. Tędy nie mógł przejść i od początku to wiedział. Miał w zanadrzu inną drogę. Cofnął się i plątaniną uliczek zaszedł bank od tyłu. Skryty w cieniu rozejrzał się uważnie, ale tutaj nie było żadnych wartowników.

Ostrożnie opuścił swoją kryjówkę i zbliżył się do budynku. Zadarł głowę do góry. Bank był dosyć wysoki, ale liny powinno mu wystarczyć. Z ramienia zdjął skórzaną torbę i zaczął w niej grzebać. Po chwili wyjął zwój liny zakończonej czterozębnym hakiem– swoją przepustkę na górę. Była tak zwinięta, że umożliwiała błyskawiczne rozwinięcie bez groźby poplątania. Prawą ręką chwycił koniec z hakiem a lewą ten drugi i zamachnął się. Hak wystrzelił w górę i po chwili usłyszał ciche stuknięcie świadczące o tym, że bezpiecznie zaczepił się o jakiś element konstrukcyjny na samym szczycie. Virg porwał torbę z ziemi i już miał się zacząć wspinać, kiedy na bruku pojawiła się mozaika światła i cienia.

Zaklął pod nosem i szarpnął linę, ale ta była zbyt dobrze zaczepiona, by teraz spaść. Musiał ją zostawić, a sam dał nura w niszę w ścianie banku i przykucnął obok stojącego tam posągu.

Za rogiem budynku ewidentnie ktoś był. Widział na banku poblask pochodni i wydłużające się cienie. Miał tylko nadzieję, że ten ktoś nie zobaczy wiszącej na ścianie liny, bo wtedy cały plan wziąłby w łeb. Virg wytężył słuch i do jego uszu doszły strzępki rozmowy:

– Nie rozumiem, dlaczego musimy iść tam w środku nocy?– pytał jeden głos.

– Bo on tak sobie życzył. Nie wiem dlaczego, ale przecież wiesz, że jemu trudno cokolwiek wyperswadować– odpowiedział drugi.

– Mimo wszystko, nie podoba mi się to.

Postaci wynurzyły się zza budynku i oczom Virga ukazało się dwóch mężczyzn w płaszczach z kapturami, niosących pochodnie. Wyglądali jak członkowie jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Na szczęście byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli ani Doblera ani jego liny i wkrótce znikli w pobliskim zaułku.

Virg nie od razu opuścił swoją kryjówkę. Czekał jeszcze kilka minut nasłuchując, a kiedy upewnił się że nikt nie nadchodzi, odetchnął głęboko i wyszedł. Nie czekając na nic więcej, chwycił linę i zaczął się wspinać.

Teraz musiał się naprawdę pośpieszyć. Wisząc na ścianie budynku był widoczny jak na dłoni i chyba tylko ślepiec mógłby go nie zauważyć. Wystarczyło, żeby ktoś pojawił się w niewłaściwym momencie…

Virg systematycznie piął się do góry. Podciągnięcie rąk, później reszty ciała, oparcie stóp o ścianę. I znowu. Był coraz wyżej nad ziemią, a nie miał jakichkolwiek zabezpieczeń. Jedyną ochroną była siła jego mięśni, ale on się nie bał. Już wielokrotnie wspinał się w taki sposób i wszystkie ruchy miał opanowane do perfekcji. Gdyby wszystko było tak łatwe jak ta wspinaczka… Najgorsze dopiero go czekało.

Wreszcie dotarł na sam szczyt. Chwycił się krawędzi dachu i podciągnął, stawiając w końcu stopy na poziomej powierzchni. Odczepił linę i uważnie ją zwinął, a potem się rozejrzał. Dach najeżony był różnego rodzaju kominami i wylotami kanałów wentylacyjnych, tworzącymi istny las. Virg lawirował między nimi, szukając świetlika przez który miał nadzieję dostać się do środka banku. Znajdował się on gdzieś bliżej frontu budynku, więc Dobler kierował się w tę stronę.

W końcu go znalazł. Serce zabiło mu mocniej, gdy się do niego zbliżył. Klęknął i ostrożnie zajrzał do budynku, ale nie dostrzegł w środku żadnego ruchu, zobaczył tylko rzędy biurek stojących w ciemnościach. Bezpiecznie mógł wejść do środka.

Ze swojej torby wyjął niewielkie czarne pudełko i postawił je obok siebie. Popukał w świetlik, oceniając grubość i wytrzymałość szkła, z którego był zrobiony. Szkło krasnoludów, mówiła Meira. Na to potrzeba czegoś mocniejszego. Otworzył pudełeczko i wyjął z niego coś w rodzaju cyrkla, z przyssawką zamiast kolca. Tam gdzie powinien być ołówek, Virg zamontował jedno z wielu ostrzy jakie miał w pudełku. Przyssawkę przyczepił do szkła i rozwarł cyrkiel tak, by zakreślał okrąg o promieniu około pół metra– w sam raz by się przez niego przecisnąć. Przytknął ostrze do świetlika i zaczął rysować. Szyba chrzęściła cicho, a na jej powierzchni pojawiła się delikatna rysa, która wydłużała się z każdym ruchem Virga. W końcu rysa zamknęła się w kształt okręgu i Dobler pociągnął cyrkiel. Wraz z nim wyjął ze świetlika kolisty fragment szyby. Otwór do środka był gotowy.

Schował cyrkiel do pudełka a to do torby i chwycił linę. Podbiegł do pobliskiego komina i przywiązał ją. Drugi koniec przerzucił przez otwór. Lina była już w środku, teraz kolej na niego. Chwycił się jej i ostrożnie przecisnął przez wycięte szkło.

Zaczął się opuszczać w dół, uważając cały czas by ręce nie ześliznęły mu się z liny, bo mogło to grozić niebezpiecznym upadkiem. Znowu musiał polegać tylko na sile własnych mięśni i nic nie uchroniłoby go przed runięciem wprost na marmur podłogi. Przez moment wyobraził sobie siebie jako czerwoną plamę krwi i mięsa na białym kamieniu. Nie był to miły widok, nawet oczyma wyobraźni.

Dotarł do końca liny i miękko wylądował na ziemi, czemu nie towarzyszył nawet najmniejszy dźwięk. Lina musiała pozostać na swoim miejscu i nic nie mógł na to poradzić. Ona zaprowadziła go tutaj, ona go stąd wyprowadzi. Nie obawiał się zresztą by ktokolwiek ją zobaczył. Jeśli nie narobi zbytniego hałasu, nikt nie będzie miał powodu by wchodzić do banku.

Musiał jednak działać szybko, swojej obecności tutaj nie mógł przeciągać w nieskończoność. Im prędzej okradnie bank, tym szybciej się stąd wydostanie. Wiedziony tą myślą, czym prędzej skoczył do drzwi wiodących do podziemia.

Drzwi wyglądały solidnie i były pancerne, tak jak mówiła Meira. Prawdopodobnie zrobiono je z mocnego drewna obitego grubą blachą. Virg wodził palcem po ich powierzchni, szukając słabego punktu. Nie znalazł takowego i raczej małe były szanse na ich wyważenie. Osadzono je na szczególnie wytrzymałych zawiasach. Pozostawało więc tylko rozbrojenie zamka.

Złodziej klęknął i zaczął oglądać zamek. Robota krasnoludów, pomyślał, gdy tylko go zobaczył. Unikalny krasnoludzki system zapadek, który można otworzyć jedynie posiadając odpowiedni klucz. W przeciwnym wypadku daremne były wszelkie trudy, nie było żadnych szans żeby zamek ustąpił.

Prawie żadnych, poprawił się Virg. Posiadając odpowiednie narzędzia, można się pokusić o otwarcie go. A jeśli wiedziało się jak ich używać, to przełamanie zabezpieczeń nie wydawało się już tak beznadziejnym zadaniem. Dobler posiadał i narzędzia i wiedzę, więc był bardzo dobrej myśli.

Ponownie sięgnął do torby i wyjął kolejne pudełko. To dla odmiany zawierało zestaw profesjonalnych wytrychów. Wypełniał je szereg drucików o różnej długości i grubości. Jedne były całkowicie proste, inne miały zakończenia w postaci malutkich szpatułek, haczyków czy pętelek. Taka różnorodność zwykłemu człowiekowi mogłaby się wydawać zbędna i niezrozumiała, ale Virg był ekspertem– wiedział do jakiego zamka pasuje konkretny wytrych i w mig potrafił dobrać potrzebne narzędzia. Bez wahania sięgnął do pudełka i wyjął dwa wytrychy: jeden prosty, a drugi z pętelką.

Zamek był zbyt mały by jednocześnie manipulować wytrychami i zaglądać do środka, a jednocześnie było przecież dosyć ciemno, więc i tak niewiele by zobaczył, dlatego całą pracę musiał wykonywać po omacku, polegając jedynie na własnym wyczuciu. Wsadził wytrychy do otworu na klucz i zaczął nimi poruszać, próbując wyczuć układ zapadek. Dłonie miał już tak wyczulone, że po drobnych wibracjach drucików towarzyszących uderzaniu w zapadki, mógł stwierdzić jak są rozłożone i tym samym opracować sposób ich odblokowania. Takie oględziny zajęły mu najwyżej minutę, a po kolejnej minucie i kilkunastu ruchach wytrychów drzwi zostały otwarte. Virg pchnął je lekko.

– Nie do otwarcia…– prychnął.

W pomieszczeniu za drzwiami było ciemno jakby w powietrzu unosiła się smoła, więc musiał skorzystać z pewnego małego, ale bardzo przydatnego przedmiotu. Z torby wyjął mianowicie niewielką niekopcącą lampkę z gumką, która umożliwiała założenie jej na głowę, by nie krępowała ruchów. Wkroczył w ciemność, zapalił ją i założył.

Znalazł się w wąskim kamiennym korytarzu, który wił się aż do skarbca. Zrobił kilka kroków i stwierdził, że póki co nic mu nie grozi. Ostrożnie ruszył dalej, cały czas obserwując podłoże, ściany i sufit. W każdej chwili mógł się spodziewać pułapek, a nie chciał raczej by którakolwiek go zaskoczyła.

Jak na razie wszystko szło w porządku. Dostał się do banku przełamując wszelkie zabezpieczenia i nikt go przy tym nie zauważył, a w tej chwili szedł już do skarbca. Do pokonania pozostały mu jeszcze trzy przeszkody: pułapki, golem i drzwi skarbca. No i musiał jeszcze stąd wyjść, czyli te same przeszkody tylko w drugą stronę.

Zastanawiał się kiedy napotka pierwsze pułapki. Szedł już kilka minut, a korytarz wyglądał cały czas tak samo. Nic nie świadczyło o tym, że są tutaj jakieś niebezpieczne urządzenia.

Nagle coś w krajobrazie podziemi się zmieniło. Odległość między ścianami, do tej pory mająca jakieś dwa metry, zwiększyła się. Virg spojrzał w górę, a światło lampki z trudem sięgało sufitu. Stwierdził, że znalazł się u stóp bardzo dużej sali. Ale co to za sala? Skarbiec? Chyba nie, nie napotkał przecież jeszcze ani pułapek ani golema i nie chroniły jej drzwi. Więc co?

Ty idioto! Virg puknął się w głowę, a po podziemiach potoczyło się echo. Jaki z ciebie złodziej, że już nic nie pamiętasz! Przecież włamywałeś się kiedyś do innego banku i tam też była taka sala. To właśnie w niej znajdowały się pułapki a była tak duża, żeby pomieścić wszelkie wymyślne mechanizmy do zabijania. W końcu wahadło zdolne zmiażdżyć człowieka musiało mieć trochę przestrzeni, by się rozpędzić. Dobler zaśmiał się z własnej głupoty jak człowiek, który nie ma pojęcia że oto stoi w przedsionku piekła, gdzie czeka go śmierć.

Jak na razie pułapek nie było jeszcze widać. Można by pomyśleć że ich tutaj nie ma, ale było to wrażenie mylące. Ktoś kto poczyniłby takie założenie, mógł swoją pomyłkę przypłacić życiem. Virg nie miał złudzeń– pułapki były tutaj i tylko czekały, aż jakis głupi i nieuważny złodziej uruchomi je, po czym na zawsze zostanie starty z powierzchni ziemi. Ich uaktywnienie nie powinno być trudne. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, jedno niewłaściwe stąpnięcie i trach!, po człowieku zostawała tylko mokra plama. Mimo wszystko, trzeba było w jakiś sposób poznać ich rozkład bez ryzykowania życia, by w ogóle mówić o ich sforsowaniu. Virg miał już pewien pomysł.

Jego wzrok powędrował ku leżącej przy ścianie kupce kamieni. Musiały pochodzić jeszcze z czasów budowy tego korytarza, bo nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek taszczył je tutaj w innym celu. Nie były aż takie duże (idealnie mieściły się w dłoni), ale dosyć ciężkie. W sam raz żeby nacisnąć ukrytą zapadnię…

Virg pochylił się i chwycił jeden z nich. Podrzucił go w dłoni rozglądając się dookoła, a następnie cisnął przed siebie. Nic. Korytarz był tak samo martwy jak przed chwilą. Podniósł kolejny kamień i znowu rzucił. I tym razem nic się nie stało. Do trzech razy sztuka, pomyślał i kolejny kamień powędrował w ciemność. Sala przed nim przebudziła się.

Musiał trafić w jakiś punkt, który normalnie nieostrożny człowiek nacisnąłby stopą wydając na siebie wyrok śmierci, bo cała jej objętość wypełniła się nagle różnego rodzaju śmiercionośnymi przedmiotami. Było ich sporo, ale na Virgu nie zrobiło to większego wrażenia. Tak jak mówiła Meira, był to zestaw standardowy, a on widział takich już wiele. Niejeden już przeszedł i teraz po prostu musiał zrobić to samo. Nic więcej.

Uważnie wpatrywał się w poruszające się mechanizmy. Musiał wykryć prawidłowości rządzące ich ruchem, by później odpowiednio zsynchronizować własne posunięcia. Robił to bardzo dokładnie, bowiem każda pomyłka mogła go sporo kosztować. Wahadła i ostrza wirowały mu przed oczami, a on analizował ich ruch i zapisywał go w pamięci. Ruch, przerwa, ruch… I znowu… Ruch, przerwa, ruch…

Wreszcie był gotów. Dowiedział się wszystkiego co było mu potrzebne i zdecydował się ruszyć do przodu. Odczekał aż pierwsze wahadło z wielką kamienną kulą na końcu dojdzie do punktu maksymalnego wychylenia i postąpił krok do przodu. Miał trzy sekundy zanim w niego uderzy. Teraz musiał czekać aż wystające przed nim ze ściany miecze z powrotem się pochowają. Wreszcie się doczekał i zrobił następny krok. Za sobą poczuł lekki wiaterek wzbudzony pędem wahadła. Gdyby zwlekał odrobinę dłużej, zmiażdżyłoby go.

Miał kolejne trzy sekundy, zanim miecze wyskoczą ze ściany i przeszyją go na wylot. Takie same miecze miał przed sobą, tyle że tym razem wystawały z podłoża. Za dwie sekundy miały się schować. Raz…, dwa… Podłoga przed nim stała się gładka. Postąpił krok, a za sobą usłyszał szczęk metalu.

Dobrze. Kolejną przeszkodą była ziejąca w podłożu dziura. Musiał ją przeskoczyć ale tak, żeby nie trafić wprost pod znajdujące się po przeciwnej stronie wahadła, teraz dla odmiany zakończone ostrzami jak w halabardzie. Odczekał aż pierwsze z nich znajdzie się w pozycji pionowej i skoczył. Wahadło wznosiło się po jego lewej stronie, ale z przodu miał następne. Musiał zaczekać, aż i to zacznie się wznosić.

Kątem oka widział już jak pierwsze z nich zaczyna opadać, ale w tym samym momencie drugie uniosło się i odsłoniło mu drogę. Natychmiast zajął wolną przestrzeń.

Za wahadłami znajdował się masywny kamienny blok, który rytmicznie unosił się i opadał. Szczelnie wypełniał całą szerokość sali tak, że nie mogło być mowy o jego ominięciu. Pozostawało tylko przejście pod nim. Virg czuł w nogach wibracje spowodowane jego uderzeniami. Były tak potężne, że kolana się pod nim ugięły. Nie było jednak rady– halabarda już ku niemu mknęła, więc rzucił się przed siebie i dosłownie w ostatniej chwili przetoczył się pod blokiem.

Mało brakowało, a wpadłby wprost do wilczego dołu najeżonego zaostrzonymi drewnianymi palami. Rzutem na taśmę wpił palce w kamienie posadzki i zadyndał na krawędzi dołu. Tak niewiele dzieliło go od śmierci.

Nie było to jednak miejsce ani pora na rozmyślania, więc czym prędzej podciągnął się na rękach i stanął z powrotem na posadzce. Kamień za nim nadal bił jak młot kowalski, ale on nie zwracał już na to uwagi. Musiał przeskoczyć wilczy dół, który stanowił ostatnią przeszkodę.

Cofnął się pod sam blok i wziął rozpęd. Odbił się od krawędzi dołu i jednym zwinnym susem przesadził go. Wreszcie wszystkie pułapki zostawił za sobą.

To było łatwe, pomyślał idąc i otrzepując się z kurzu. Wystarczy trochę się zastanowić i żadna przeszkoda nie jest straszna, każdą z nich można bez trudu pokonać. Odwrócił głowę ku korytarzowi za sobą i zastanawiał się, czy jego budowniczych nie stać było na wymyślenie czegoś lepszego. Widocznie nie…

I ta właśnie pewność mogła go kosztować życie. Podczas gdy szedł tak z głową zwróconą do tyłu, nadepnął na zapadnię, której według wszelkiego prawdopodobieństwa nie powinno tu być. Tuż przed nim wyrósł z ziemi dwumetrowej wysokości kolec.

Virg powoli odwrócił głowę i zdał sobie sprawę, że kolec prawie ociera mu się o nos. Gdyby po naciśnięciu zapadni zrobił choćby pół kroku więcej, kolec przebiłby go na wylot, nadziewając jak mięso na szaszłyk.

Przełknął ślinę i ostrożnie go ominął. Wiedział już, że do końca musi zachować czujność.

*****

Nie wiedział jak długo wędruje korytarzem, ale na pewno dosyć długo. Gdyby nie musiał przed każdym krokiem badać terenu w poszukiwaniu pułapek, już pewnie byłby w skarbcu. Wszystko wskazywało na to, że jego nocny wypad odrobinę się przeciągnie.

Jednakże jakoś specjalnie nie panikował z tego powodu. Do otwarcia banku miał jeszcze mnóstwo czasu, więc nie musiał się szczególnie śpieszyć. Praca powinna być wykonywana w swoim naturalnym tempie, w co święcie wierzył. Wszelki próby przyspieszania jej na siłę mogły przynieść jedynie więcej szkody niż pożytku.

Wtem w środowisku podziemi coś się zmieniło. Z początku Virg nie bardzo wiedział co, ale w końcu zdał sobie sprawę, że na twarzy czuje lekki wiaterek. Czyżby miał wyjść na otwartą przestrzeń? Nie, to niemożliwe. Korytarz cały czas spadał w dół i w tej chwili Dobler znajdował się dobre kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi. W takim razie co się działo? Virg przeszedł jeszcze kilkanaście metrów i wtedy wszystko stało się jasne.

Przed nim otwierała się obszerna grota. To ona, dzięki różnicy ciśnień, wysysała powietrze z korytarza i powodowała wiaterek. W przeciwieństwie do korytarza nie była wyłożona kamieniami, ale zachowała swój naturalny charakter. Z sufitu i podłogi wybijały się stalaktyty i stalagmity, niczym zęby z potwornej paszczy. Gdzieniegdzie łączyły się ze sobą, tworząc potężne kolumny biegnące przez całą wysokość jaskini. Podłoże pokrywały drobne okruchy skalne odłupane od skały macierzystej przez nieustannie krążącą wodę. Virg słyszał, jak ze stropu spadają drobne kropelki. Kap, kap, kap…

Nie był to jedyny dźwięk wypełniający grotę. Słychać było coś jeszcze, coś jakby sypiące się kamienie. Virg ostrożnie ruszył do przodu, aż w słabym świetle lampki ukazała mu się przeciwległa ściana jaskini. Zobaczył w niej drzwi podobne do tych, przez jakie dostał się do podziemi. Obrócił głowę odrobinę w lewo i obok drzwi zobaczył niewyraźną postać– golema.

Na pierwszy rzut oka trudno było go odróżnić od samej jaskini. Wyglądał bowiem jak skała, z grubsza tylko uformowana w pseudoludzki kształt. Miał czerwonawy odcień, jakby zawierał w sobie domieszkę gliny. Był duży, chociaż trudno było ocenić jego rozmiary, gdyż akurat siedział oparty o ścianę. Virg podejrzewał, że miał około trzech metrów wzrostu.

To on wydawał ten dźwięk sypiących się kamieni, towarzyszący każdemu jego wdechowi i wydechowi. Dobler nie sądził, żeby stwór zrobiony ze skały potrzebował tlenu. Umiejętność oddychania dali mu zapewne magowie, którzy w zamierzchłych czasach stworzyli jego i jemu podobnych, uważając że wszystko co żyje musi oddychać.

Zdawało się, że golem nie jest świadom obecności Virga. Siedział oparty o ścianę groty, z głową spuszczoną na piersi. W kamiennej twarzy, w miejscu gdzie powinny być oczy, widniały dwa zgrubienia zamkniętych powiek.

Virg przez chwilę obserwował go uważnie. W sylwetce stwora próbował znaleźć coś, sam nie wiedział co, co mogłoby mu pomóc. Niczego takiego się jednak nie doszukał, a nie mógł przecież tkwić tutaj w nieskończoność. Teraz albo nigdy, pomyślał. Może wykorzystam element zaskoczenia i mój plan się uda.

Nie czekając na nic więcej, wyszedł zza osłony kryjącego go do tej pory stalagmitu i stanął naprzeciwko golema.

– Golemie, powstań!- wyrzekł władczym tonem, chociaż kolana się pod nim uginały.

Oczy potwora natychmiast się otworzyły i buchnął w nich doskonale widoczny w ciemnościach jaskini ogień. Golem uniósł głowę i powstał.

Jego usta wyglądały jak pęknięcie w skorupie wyschniętej ziemi a głos brzmiał jak tarcie kamienia o kamień, kiedy powiedział:

– Kto ty? Przejścia brak!

Virg mimowolnie jęknął, widząc przed sobą tę olbrzymią i pełną siły sylwetkę, ale zebrał się na odwagę i przemówił ponownie.

– Jak śmiesz mówić tak do swego pana!- ryknął i nie było to wcale pytanie.

– Ty nie pan– odrzekł golem.– Ja widziałem i on inny.

Więc chcesz się kłócić, pomyślał mężczyzna. Dobrze, ale zobaczymy kto wygra. Może i jesteś duży, lecz to ja mam mózg.

– Tamto był twój poprzedni właściciel. Oddał mi ciebie we władanie i teraz to ja mam moc wydawania ci poleceń.

Golem przyglądał mu się tępym wzrokiem. Virg wyobrażał sobie jaka walka musiała się toczyć w tej chwili w jego głowie. Z jednej strony nie mógł wierzyć obcemu podającemu się za jego pana, a z drugiej swemu właścicielowi winien był bezgraniczne posłuszeństwo.

– Jestem twoim nowym panem!- powtórzył Dobler, chcąc przekonać golema.

– On nie mówił…

– Nic ci nie mówił bo wierzył, że jesteś dobrym golemem i poddasz się władzy swego nowego pana, gdy ten stanie przed tobą. Ale widocznie się mylił– dodał Virg z udawanym zawodem.– Nie jesteś godzien miana golema.

Stwór nic nie powiedział, tylko jeszcze intensywniej wpatrywał się w mężczyznę. Ogień w jego oczach płonął, ale twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

– Słuchaj, czy myślisz że ktokolwiek byłby tak głupi i stawał przed tobą, udając twego właściciela? Któż ryzykowałby życie w taki sposób?

Golem i tym razem nie odpowiedział. Virgowi zaczęły puszczać nerwy.

– Przyjmij do wiadomości, że jestem twoim panem, ty głupi worku kamieni!

Oczy golema buchnęły intensywniejszym płomieniem. Stwór wyprostował się i ruszył naprzód, w kierunku Doblera.

Nie trzeba było go obrażać, przeleciało mężczyźnie przez myśl. Chciał uciekać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Poza tym wiedział, że i tak nie miałby szans.

Tymczasem stwór się zbliżał aż wreszcie był przy Virgu. Ten był pewien, że zmiażdży go swą skalną pięścią i odruchowo zasłonił się rękoma. Golem nie zrobił jednak tego, tylko z hukiem osunął się na ziemię i klęknął.

– Mówisz jak pan– wychrypiał.– Rozkazuj.

*****

Virg był bardzo zadowolony z tego, jak poszła sprawa z golemem. Właśnie o takim rozwiązaniu marzył i na takie po cichu liczył. Musiał przyznać, że w pewnym momencie zwątpił, ale w końcu sprawy ułożyły się po jego myśli. Spokojnie mógł działać dalej.

Pewnym krokiem podszedł do drzwi skarbca i rozpoczął ich oględziny.

O ile drzwi do podziemia były zrobione z drewna jedynie obitego blachą, o tyle te przed nim zrobiono już z samego metalu. Musiały mieć z pół metra grubości, wyglądały na masywne i niezniszczalne. Tkwiły w prostokątnym otworze wyciętym w ścianie jaskini, a ich zawiasy były wbite głęboko w skałę.

Nie miały zamka w klasycznym tego słowa znaczeniu, takiego na klucz. Były raczej chronione szyfrem, jak drzwi sejfu. Skoro te drzwi były tak duże, to jak wielki sejf był za nimi? W ich centrum tkwiło czarne pokrętło z wyrytymi na obwodzie i wymalowanymi białą farbą cyframi od zera do dziewięciu. Tylko dzięki niemu można było dostać się do środka.

Virg postawił swój worek z narzędziami i zaczął w nim grzebać. Po krótkiej chwili wyjął z niego stetoskop, taki jakie posiadali medycy w całym Ferianie. Przy jego pomocy, nasłuchując odgłosów towarzyszących ruchom mechanizmu drzwi, chciał poznać szyfr zamka. Zanosiło się na dłuższą pracę.

Założył stetoskop na szyję, wetknął słuchawki do uszu a drugi koniec przyłożył do chłodnego metalu drzwi, kiedy nagle pewna myśl poraziła go jak grom z jasnego nieba.

Oderwał się od drzwi i spojrzał na golema. Ten tkwił w miejscu, ze wzrokiem utkwionym w swoim nowym panu. Ogień w jego oczach przygasł trochę. Olbrzymia sylwetka, a w niej tyle siły… I w tym momencie cała ta siła była do dyspozycji Doblera, mógł nią rozporządzać do woli. Dlaczegóż by nie spróbować?…

– Golemie, musisz mi pomóc.

Golem wyprężył się jak struna, a jego wewnętrzny ogień zapłonął pełnym blaskiem.

– Musisz wyważyć te drzwi– rozkazał Virg.

Spodziewał się, że stwór będzie protestował, że nie zgodzi się. W końcu jego głównym zadaniem była ochrona skarbca. Ale tak się nie stało i golem posłusznie podszedł do drzwi.

– Wyważ je– powtórzył mężczyzna.

Golem cofnął rękę do tyłu i z zamachem wyrżnął w drzwi. W jaskini rozległ się głuchy łoskot, a w metalu ukazało się duże zagłębienie, ale wrota stały nadal niewzruszone. Golem uderzył jeszcze raz i jeszcze. Musiał wymierzyć kilka lewych i prawych prostych, nim drzwi wreszcie ustąpiły. Kiedy to się stało, odsunął się na bok i utkwił w miejscu.

Droga do skarbca stała otworem.

Virg przeszedł nad pogiętą bryłą metalu i wstąpił do wnętrza skarbca. Z zachwytem rozejrzał się dookoła.

Znajdował się w bardzo dużym pomieszczeniu wyłożonym polerowanym kamieniem, które kontrastowało z dzikością jaskini. Jego prawdziwych wymiarów nie był w stanie rozeznać, bowiem końce sali ginęły w ciemności. Jedyne co mógł stwierdzić z całą pewnością, to że wypełniały je rzędy szaf zawierających wiele skrytek bankowych każda.

Podszedł do szafy tuż przed nim wyrastającej z mroku i odczytał widniejący na niej rządek cyfr: 2000. Zrobił kilka kroków w lewo i spojrzał na kolejną szafę. 1900. Znowu kilka kroków w lewo. 1800. Idę nie w tę stronę. Trzeba iść w prawo. Minął szafy 1900 i 2000i stanął przed 2100. Tak, w prawo. Szedł dalej, a numery stawały się coraz większe. Obejrzał się za siebie, ale golema nie widział. Stwór został przed wejściem. Jaki numer miała skrytka Toma? 3162. Patrzał na mijane po kolei szafy. 2900, 3000, 3100… To tutaj. Skręcił w przejście między szafami 3100 i 3200 i zagłębił się w ciemności pomieszczenia.

Teraz, pomiędzy dwumetrowej wysokości regałami, nie widział już prawie nic. Jedynym światełkiem w mroku była jego lampka. Odwrócił głowę w lewo i przyglądał się kolejnym skrytkom, które mieściła szafa. 1, 2, 3…Skrytki miały postać dużych prostokątów zamkniętych na malutkie kłódeczki. Metal kłódek połyskiwał w mętnym świetle lampki. 30, 31, 32… Zabrać co miał zabrać i wynosić się stąd. Jeśli dobrze pójdzie, nieźle się tutaj obłowi. 58, 59, 60, 61… i jest! Skrytka 3162, cel jego dzisiejszych działań.

Virg stał przed nią i po prostu jej się przyglądał. Wyglądała normalnie, tak jak wszystkie obok niej. Ale cóż takiego kryła? Co takiego chciał odzyskać Tom?

Cóż, najprościej będzie ją po prostu otworzyć i przekonać się.

Dobler sięgnął do swojego worka i z przepastnych głębin wyjął nożyce do metalu. Kłódka nie wyglądała na solidną i powinna łatwo ustąpić. Przyłożył nożyce, ścisnął i kłódka z cichym stuknięciem spadła na posadzkę. Wyciągnął rękę ku drzwiczkom i ostrożnie je otworzył, a po komnacie rozeszło się metaliczne skrzypnięcie.

Jakięż było zdziwienie Virga, kiedy w całym przepastnym prostopadłościanie skrytki dostrzegł jeden jedyny przedmiot. Była to maleńka skórzana sakwa ściągnięta rzemykiem. Bardzo chciał dowiedzieć się co było w środku i dlatego, pomny ostrzeżeń Toma by nie dotykać tajemniczej rzeczy, rozsupłał rzemyk i otworzył sakwę.

Zobaczył tam piękny złoty pierścień z oczkiem. Nie, nie z oczkiem, z wielkim diamentowym okiem. Oko błyszczało i Virg miał wrażenie, jakby uważnie go obserwowało. Nie, to niemożliwe. Przecież to tylko pierścień.

Czym prędzej zamknął sakwę i schował ją w bezpiecznym zakamarku własnej odzieży. Czas dobrać się do innych skrytek.

Nożycami przecinał kolejne kłódki i lustrował zawartość kolejnych skrytek. Te były wypełnione standardowymi przedmiotami: złotem, biżuterią i szlachetnymi kamieniami. Virg zagarniał je do swego worka, nie patrząc nawet zbytnio co bierze. Cokolwiek znajdowało się w Banku Hormadich, było cenne.

Wreszcie wypełnił worek w stopniu pozwalającym na jego spokojne uniesienie. Nie mógł wziąć więcej, gdyż nie byłby w stanie wydostać się z podziemi. Musiał przecież przejść przez pułapki raz jeszcze.

I wtedy jego myśli ponownie powędrowały ku golemowi. Przecież on mnie stąd zabierze! Mogę rozkazać mu cokolwiek, a on i tak rozkaz wykona. Że też tak późno wpadam na podobne pomysły.

Otworzył jeszcze kilka skrytek i wypełnił worek po same brzegi. Teraz ledwo mógł go podnieść. W środku znajdowały się ogromne skarby.

Z niemałym trudem dowlókł się do golema. Rozkazał mu wziąć worek i uklęknąć, a sam wspiął się na jego grzbiet, wczepiając palce w kamienne ciało.

– Golemie, zabierz mnie na zewnątrz!- rozkazał.

Stwór powstał i pewnym krokiem ruszył przed siebie. Virg musiał się dobrze trzymać.

Po chwili wyszli z jaskini i wielkimi krokami pędzili dalej. Przebyli część korytarza i dotarli do pułapek. Zobaczymy jak tutaj sobie poradzisz, pomyślał mężczyzna.

Golem nie bawił się w odkrywanie regularności ruchów pułapek, tylko od razu wpakował się między nie. Zniszczył śmiercionośne wahadła, powyrywał ze ścian miecze, skruszył kamienny blok. Wkrótce z całego mechanizmu została tylko kupa śmieci.

Szli dalej, a droga powrotna wydawała się Virgowi śmiesznie krótka. Ileż to czasu on sam strawił na dotarcie do skarbca, podczas gdy golem trasę w przeciwną stronę przebył w kilka minut.

Kiedy znaleźli się w głównej Sali banku, Virg rozkazał golemowi staranować drzwi wejściowe. Stwór pochylił się lekko i ruszył pędem. Drzwi rozprysły się na miliony kawałeczków, a trolle za nimi potoczyły się po ziemi. Golem nie zwracał na to uwagi i biegł tam, gdzie kazał mu jego pan.

Dobler powiódł go do swojego ukrytego skarbczyka na obrzeżach miasta, gdzie trzymał wszystkie zrabowane kosztowności i ukrył tam worek. Później poszli pod dom Virga. Tam nadszedł czas rozstania.

– No, golemie– powiedział mężczyzna.– Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłeś.

– Do usług– odrzekł golem głosem pełnym szacunku.

– A teraz, jesteś wolny.

Golem nie ruszył się z miejsca, nawet w jego postawie nic się nie zmieniło.

– Co to znaczy wolny?

– Nie wiesz?– zdziwił się Virg.– Nie masz już pana, nikogo nie musisz słuchać, możesz robić co chcesz… Rozumiesz?

– Nie.

– Sam jesteś swoim panem!

To golem zrozumiał. Co jak co, ale pojęcie pana było mu świetnie znane. A że sam był tym panem…

– Możesz odejść– powiedział Virg.

– Możesz odejść, golemie– rozkazał sobie golem i odszedł w ciemność miasta.

Vir postał jeszcze chwilę, słysząc „skręć w prawo, golemie” czy „szybciej, golemie” i poszedł do siebie.

To była ciężka noc.

Koniec

Komentarze

Klimat jest. do poczytania.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka