- Opowiadanie: Nowa - Bez tytułu (nie-konkurs)

Bez tytułu (nie-konkurs)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bez tytułu (nie-konkurs)

Drzwi cukierni „Wesoły Ananas” zamknęły się za Anielą.

 

- Dzień dobry! – rzuciła radośnie, choć mimochodem.

Podeszła do kontuaru za którym stała ubrana w biały fartuch i koronkowy czepek Pani Kretesowa. Za gablotą tłuste paniska – lukrowane pączki, eklery, bezy. Zamknęła na chwilę oczy zaciągając się landrynkowym zapachem unoszącym się w „Wesołym Ananasie”.

„Na co miałabyś ochotę? Ja wiem, na eklerę. Eklery kojarzą Ci się z fortepianem. Pamiętam nasz ostatni spacer na Starym Rynku. Wskoczyłyśmy na murek przy barbakanie, Ty z tym wielkim smakowitym ciastkiem w dłoni. Odwróciłaś się do mnie, uśmiechnięta od ucha do ucha w ekscytacji: najpierw lubię zjadać pokrywę fortepianu, to jest ta część polana czekoladą, później jego białe klawisze czyli bitą śmietanę. Skąd Ci się wziął ten fortepian? Z zamiłowania do Chopina?”.

Pani Kretesowa uderzyła w stół wielkim nożem wyrywając brutalnie Anielę z zamyślenia.

- Co ma być? Mamy dzisiaj świeży keks – Pani Kretesowa, jak każdy inny kto mijał Anielę tego dnia na ulicy, starała się zachować pozory normalności.

– Wezmę eklery, 6 sztuk, s’il vous plait.

– Ale eklery są ze wczoraj – Pani Kretesowa nie dawała za wygraną, nie uznając kompromisów i sprzeciwu.

– Trudno, najwyżej sobie zęby połamię, proszę zapakować – odparła Aniela, obciągając co rusz podjeżdżającą do góry brązową, muślinową sukienkę mini. Chwyciła zapakowane ciastka, ukłoniła się Kretesowej w pół pasa i wybiegła z „Wesołego Ananansa” w podskokach, pokazując Pani właścicielce wystające spod sukienki pomarańczowe majtki.

 

* * *

 

– Widziała Pani córkę Nowaków?? – rzekła oburzona Pani Kretesowa do klientki, którą minęła Aniela wybiegając z cukierni – Wygląda jak prostytutka! Sukienka mini, podkolanówki do pół uda, spod sukienki świecą jaskrawe gacie. I jeszcze ten uśmiech przyklejony do gęby. Smarkula. Wstydu nie ma, żeby w takich dzień tak się nosić. Ladacznica, doprawdy –powtórzyła Kretesowa, krojąc dla Klientki świeży keks.

 

* * *

 

Aniela przemierzyła Stary Rynek i pobiegła nad rzekę.

„Widziałaś minę Kretesowej? Myślałam, że pęknie z oburzenia, zrobiła się czerwona jak burak gdy mnie zobaczyła! Świętoszkowata Pani Kretesowa. Bardzo lubię tę sukienkę. Kupiłaś mi ją jako pamiątkę z Turcji, targowałaś się jak dzika bestia. Wiedziałam, że nie odpuścisz wiedząc, jak bardzo mi się podoba. Założyłam pod sukienkę Twój pomarańczowy kostium kąpielowy. Tobie już nie wypada w nim chodzić, moja staruszko”.

Aniela roześmiała się. Zdjęła sukienkę i podkolanówki. Pomarańczowy strój z cekinami rzucał świetliste refleksy na zieloną trawę. Było jeszcze wcześnie, choć sierpniowe słońce górowało na zenicie.

„Jest gorąco, kostium szybko wyschnie i będzie po kłopocie. Ojciec nawet nie zauważy, że zniknęłyśmy” – pomyślała Aniela i wskoczyła do wody. Pozostawione na brzegu eklery kleiły się do papieru.

 

* * *

Cień pomostu chronił Kloszarda od sierpniowego słońca. Rozbudzony pluskiem wody przetarł oczy, oparł plecy o betonową ścianę i przyglądał się nurkującej w rzece pomarańczowej syrenie. „Co za piękne stworzenie! Przypomina mi moją Małą. To jest jednak ten wspaniały wymiar młodości. Czy można się kąpać w rzece czy nie ty i tak to zrobisz. Cudowna syrena”.

* * *

Aniela rozłożyła się na trawie, zjadając kolejną eklerę. Sierpniowe słońce wysuszyło już strój. Rozkoszowała się każdą chwilą spędzoną nad rzeką, wciągała nozdrzami zapach słodkich ciastek, świeżej trawy i rzecznego mułu. Wsłuchiwała się w świergot ptaków, cykanie świerszczy i bzyczenie owadów. Upajała się tą chwilą, malując w pamięci jej obraz.

„Jest fantastycznie, w zeszłym roku o tej porze padał deszcz. Pamiętam to doskonale bo były Twoje urodziny i siedziałyśmy z ojcem pod mostem patrząc jak deszcz nakrapia rzekę. Ach te nasze nieustanne boje filozoficzne! Rozprawialiśmy wtedy o cykliczności rzeczy, jak bardzo przyroda zatacza swe wielkie koło. Że deszcz kapie do rzeki by później na nowo się z niej podnieść parując by powrócić znów pod postacią deszczu. To jest dopiero byt wspaniały. Przekracza wszelkie nieprzekraczalne dla człowieka granice: staje się niewidzialny, później widzialny, unosi się i spada. Przecież to jest to: wszelkie starania człowieka od zawsze skupiały się na próbie wzniesienia się ponad grunt, próbie uczynienia się niewidzialnym. Do naszej dyskusji włączył się wtedy Kloszard. Mądry człowiek. Filozof. Zaimponowałaś mi wtedy bardzo. Ojciec odwrócił się od niego z niesmakiem, zasłaniając nos przed dochodzącym z jego strony smrodkiem. Ty złapałaś ojca za rękę, spojrzałaś głęboko w oczy a ojciec, jak zwykle w takich chwilach, zamienił się w potulne ciele”.

Aniela wyciągnęła w torebki zegarek. Zbliżało się południe. Ubrała się pośpiesznie, zlustrowała raz jeszcze na okolicę, wystawiła na chwilę buzię do słońca i pobiegła w kierunku monopolowego.

– Poproszę Terrunyo Carbenere. Dwa razy.

– Poproszę dowód osobisty.

Aniela roześmiała się w duchu.

„Ten infantylny baby-face odziedziczyłam chyba po Tobie. Ty też miałaś problemy z kupnem alkoholu, nawet gdy dawno już przekroczyłaś trzydziestkę? Wezmę dwie butelki, po jednej na łebka, co? Upijemy się jak na Świętego Walentego”.

- I jeszcze paczkę czerwonych Mocnych.

Aniela kroczyła przez Stary Rynek z reklamówką w ręku. Butelki dźwięcznie obijały się o siebie zwracając uwagę przechodniów. Dotarła do przystanku przy Trasie Łazienkowskiej i wskoczyła do autobusu jadącego w kierunku starego cmentarza Powązkowskiego.

 

* * *

 

Aniela wbiegła zdyszana do przycmentarnego kościoła. Wypatrzyła na przedzie zgarbionego ojca.

Gdzie Ty byłaś? – warknął ojciec przez łzy – Przynajmniej w takich chwilach mogłabyś się nie spóźniać. Nie masz za grosz przyzwoitości.

„Nie będziemy się nim przejmować. Jest zdenerwowany, zdruzgotany i samotny. Zawsze wiedziałaś jak go uspokoić a teraz taki klops. Teraz ja będę musiała się nim zająć, biedakiem”.

- Poszłam się pożegnać

– Ty cały czas swoje. Masz to po matce. Co masz w reklamówce?

– Prezent pożegnalny, tato. Nie męcz mnie już więcej. Wcale nie miałam ochoty tu przychodzić. Wiesz, że jest niewierząca ale Ty uparłeś się, żeby zamówić mszę w kościele. Wiesz dobrze, że nie życzyłaby sobie tego. Masz za nic wolę zmarłego. Zachowujesz się jak plebejusz pospolity. Wychodzę, spotkamy się na cmentarzu.

 

* * *

 

- Zapraszamy na spotkanie pożegnalne do „Restauracji pod Dzikim Zubrem”. Najbliższą rodzinę proszę o kierowanie się do podstawionego pod północną bramę cmentarza autokaru wymamrotał ojciec.

Ceremonia pogrzebowa dobiegła końca. Żałobnicy rozeszli się w milczeniu trzymając w rękach zwilżone od łez chusteczki higieniczne. Pociotki trzymały się pod rękę, łkając pod nosem i zawodząc.

- Tato, ja zostanę. Pożegnam się z mamą, posiedzimy, poplotkujemy. Mamy dużo spraw do obgadania, nie rozmawiałyśmy ze sobą od ponad tygodnia.

Aniela postawiła na sąsiednim nagrobku dwie butelki uwielbianego przez jej matkę wina. Wyciągnęła z torby zawinięte w papier dwa kieliszki, korkociąg i „Zamienione Głowy” Tomasza Manna. Otworzyła pierwszą butelkę, nalała do kieliszków, przypaliła papierosa i usiadła na ziemi, zaciągając się solidnie. Otworzyła książkę na pierwszej stronie.

„Poczytam Ci. Ty lubisz takie metafizyczne żarty więc na pewno Ci się spodoba”. Czarna mrówka dreptała po jej kolanie. Podciągnęła nogi pod brodę szepcząc do mrówki:

– Ty też przyszłaś na pogrzeb malutka?

* * *

 

W sierpniowy słoneczny dzień wszystkie robotnice zgromadziły się pod mrowiskiem Królowej Matki by w żalu pożegnać ostatnią rządząca. Wszystkie, oprócz jednej. Mała Mrówka odbiła od szeregu czarnych żałobnic, podreptała pod dziką jabłoń, wspięła się na pierwszą gałąź, na której wisiało dorodne czerwono-zielone jabłuszko. Kondukt żałobny zatrzymał się na chwilę, spojrzał na Małą Mrówkę i pokręcił z dezaprobatą widząc, że ta nie podziela ich żałobnych nastrojów.

– Królowa na pewno się ucieszy. A robotnice niech się w odwłok pocałują z tymi swoimi kolektywnymi pogrzebami – pomyślała Mała. Podsłuchała kiedyś rozmowę trutni, deliberujących nad preferencjami Królowej Matki. Matka szczególnie umiłowała sobie jabłka.

Mała Mrówka wygryzła część wiszącego na drzewie owocu, zbiegła w te pędy na dół, i podbiegła do stojącego obok jabłoni nagrobku, który upatrzyła sobie wcześniej ukryta w koronie drzewa. Chciała spełnić jeszcze jedno marzenie królowej: o obecności białych lilii na jej pochówku. Nie bacząc na wielkoluda, który siedział na ziemi, podreptała odważnie w kierunku świeżych bukietów lilii. Wbiegła na jeden z kwiatów, odgryzła zębami i sturlała z wielkiego kopca na ziemię. Już chciała zbiec za nim gdy zorientowała się, że stoi nie na kopcu lecz na nodze olbrzymki. Chwilę później poczuła kwaśny zapach wina zmieszany ze smrodkiem papierosów i ten radosny, upojony już głos:

– Ty też przybyłaś na pogrzeb, malutka?

Koniec

Komentarze

Dodałem do nie-konkursowych.
Pozdrawiam. 

Czy jest taki "dział"?

Nie, mam na kompie plik i sobie to porządkuję, żeby potem nie było nieporozumień.

* Ogólna uwaga - czy możesz zrezygnować z tej bold'owskiej maniery w dialogach? Okropnie się czyta. Robisz tez za długie odstępy między wierszami, wybijasz czytelnika z rytmu.
* - Dzień dobry!
- rzuciła radośnie, choć mimochodem. [ albo rybka a albo pipka, albo radośnie albo mimo-chodem]
* pokazując Pani właścicielce wystające spod sukienki pomarańczowe majtki.[ majtki z reguły tam się znajdują, wystające spod sukienki - do ew. usunięcia]
* niezrozumiała scena z trzecioplanowym kloszardem - Anioł Stróż?
* hiperbola z Królową? Na siłę, zbyt nachalna -  choć rozumiem zamysł autorki.
bez oceny, pozdrawiam i życzę gładkich zdań.

Baazylu drogi, odnosząc się do Twoich komentarzy:
-bold'a poprawię, spoko. Autorowi gorzej formalną stronę ocenić aniżeli czytelnikowi. Odstępy między wierszami porobiłam już po wrzuceniu tekstu na NF stwierdzając, że a nuż będzie bardziej przejrzyście. Okazuje się, że nie, a więc do porpawy.dzięki
-majtki można nosić nie tylko na tyłku. W reklamówce na przykład. Pozostawię jak jest.
- A i tu Ci powiem, że kloszard jest ot tak dorzucony. Chciałam mieć wątek kloszarda, choć w zasadzie jest on niczym innym jak tylko wątkiem, nie Aniołem Stóżem. Zastanawiałam się nad jego usunięciem bo niby po co tam siedzi?
- Wątek z Mrówką zostaje. Może i na siłę, ale mi się jakoś podoba. Każde stworzenie na różne sposoby przeżywa żałobę. Czemu nie mrówka?
I na zakończenie: nie wydaje mi się, że zdania są nie-gładkie. Chyba się je dobrze czyta, choć nie mi to oceniać.Czyta się?
Dzięki za komentarz, pozdrowionka

Baazyl, ad. uwagi nr. 2 - zapewniam Cię, że można i być radosnym i zrobić coś mimochodem.
Czy po odrzuceniu bold'a  odstępów jest czytelniej? serdecznosci.

tiaa, znaczy mimochodem była radosna? Brzmi tak samo, jakby pieszo była samochodem!
Kloszarda można wykorzystać, może jakaś metafizyka?
Zdania są gładkie jak grudy ziemi, uklepanej walcem i posypanej stabilizatorami gruntu. Jest lepiej, kto wie, może nawet ta droga kogoś zaporwadzi do puenty. :))

może zaprowadzi:)

I żeby nie było, to nie ja sobie 6 postawilam, więc może dokądś prowadzi?:)pozdro.

a, to ode mnie za interakcje z tłem, czyli ze mną :)

haha, Ty szpiegu z krainy deszczowców:)

Zrób coś z tym kloszardem, az sie prosi o jakiś oniryczny akcent. Nie zmuszam cię do wniesienia sie na szczyty absurdu jak w twórczości Bruna Schulza, nie wpominając o moim ulubionym Franzu Kafce., ale szkoda tego menela zostawiać tak po prostu, na moście!

Zrobiłabym z nim porządek ale jak znam życie gdy wrócę z biura do którego właśnie wylatuję zniknie mi edycja tekstu. No nic, może się jeszcze załapię!

Skoro Kopernik była kobietą...warto zmienić sterotyp. A propos pracy, poczyłem się zdruzgotany. Pisać komentarze w robocie masz czas? Pewnie jestem zacofany...nie znam wszystkich technicznych nowinek. :P

Baazyl, abstrakcjonisto!że niby Baazyl to nie Baazyl lecz Baazyl'ka?yyyyy..A propos pracy: to nadbudowanie. Nie napisałam, że idę do pracy. Napisałam, że idę do biura:) swoja drogą, gdy się ma szefa we własnej postaci, to można sobie komentarze do kawki popykać, ot tak, zamiast cygarety. Pe es. No i umknęła mi edycja tekstu ale pomyślę nad Kloszardem coby uczynić go bardziej...onirycznym. Pozdrowionka

Mi sie tam i mrówka i kloszrad podobają:)

Jak mawiąją tam, gdzie światło mówi dobranoc: Uderz młotkiem, a gwoździe sie odezwą!
Nie mylic z Baazylem Młotkiem!

Dziękuję Kamahl za sczytanie u komentarz:) A Ty Baazyl do kina idziesz?

Jak odbiorę bilety.

Dłuaga jest ta Metropia?

RobertZ,Metropia trwa 80 miunt+reklamy przed co daje nam jakieś 100 minut spędzonych w kinie:) Wybierasz się?

Jeszcze nie wiem. Szkoda byłoby się wybrać. Ale mam problem z dojazdem :).

Nowa Fantastyka