- Opowiadanie: PaulaMoon6 - Ofiara czarodziejki

Ofiara czarodziejki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ofiara czarodziejki

Uwielbiam latać. Czuć pęd powietrza na twarzy, szybować z rozwianymi włosami. Przemierzałam przestworza na grzbiecie olbrzymiego jastrzębia na spotkanie z Najwyższym Magiem Północnego Królestwa. Okutana w czarny, podróżny płaszcz z kapturem kurczowo trzymałam się ptasich piór. O tej porze roku na północy szaleją okropne mroźne wichury.

 

Topografia Królestwa nie należy do skomplikowanych. Dzieli się ono na cztery pomniejsze państewka. Każde z nich ma własnego Najwyższego Maga, który sprawuje rządy. Magowie są poddani królowi, a jednocześnie każdy z nich ma prawo do tronu po śmierci władcy. U nas żaden urząd nie przechodzi z pokolenia na pokolenie. Są więc cztery „małe królestwa”: Północne, Południowe, Wschodnie i Zachodnie. Oddziela je puszcza, do której żaden człowiek się nie zapuszcza. Żyją tam wilkołaki, harpie, strzygi i inne obrzydliwe i niebezpieczne stworzenia. Zarówno Gildia Czarodziejów jak i prości mieszczanie omijają ją z daleka. Dlatego podróżujemy nader rzadko i to tylko drogą powietrzną lub poprzez teleportację. Tego ostatniego sposobu jeszcze nie opanowałam dostatecznie. Na razie pozostawało mi więc uważać na wichury.

 

Tym bardziej zdziwiło mnie wezwanie od jednego z najwyższych rangą czarodziejów w Królestwie. Czego on może chcieć od kogoś takiego jak ja? Od kogoś, kto posiada dopiero trzeci z pięciu stopni wtajemniczenia? Może to miało coś wspólnego z tymi dziwnymi snami? Mój mentor wyjaśnił mi, że mogą to być zalążki daru jasnowidzenia. Nie chciałam mu wierzyć. Nie uśmiechało mi się zostać wieszczką.

 

Z daleka zobaczyłam mury stolicy Północnego Królestwa. Marmurowe i gładkie niczym szkło otaczały równie imponujące miasto. Liczne dworki i świątynie wskazywały na bogactwo i przepych.

 

Przy potężnej, bogato zdobionej bramie wjazdowej stał Najwyższy Mag. Był to człowiek wysoki i postawny o siwych włosach opadających na ramiona , . równie siwej brodzie i srogim spojrzeniu ciemnych oczu. Towarzyszyli mu dwaj mężczyźni. Pierwszy z nich był młody i pełen gracji . Długie włosy miał tak jasne,że wydawały się prawie białe. Drugi zaś – muskularny, o włosach przyciętych niemal przy samej skórze, wydawał się nieco dziki i groźny.

 

– Witaj, moja droga. – Mag podszedł do mnie z uśmiechem. Złożyłam mu krótki ukłon.

 

– Cóż to za pilna sprawa kazała ci mnie wezwać, panie? – spytałam.

– Mam dla ciebie zadanie. Ale… znajdźmy jakieś spokojniejsze miejsce. – niedbałym gestem wskazał kłębiący się tłum.

Weszliśmy do miasta. Rozglądałam się zaciekawiona. Wokół mnóstwo ludzi nawoływało się, biegały dzieci, słychać było turkot wozów na bruku. Miasto żyło. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Północne Królestwo. Najwyższy Mag zaprowadził nas do jednego z bocznych zaułków. Bocznym wejściem wślizgnęliśmy się do jednej z walących się kamiennic. Byłam zdziwiona doborem miejsca spotkania.

– Stąd zwykle wysyłam swoich szpiegów. Miejsce nie rzuca się w oczy. Zaprosiłbym cię do mojej siedziby, ale, sama rozumiesz, nie mamy czasu na oficjalne ceremoniały. – W milczeniu skinęłam głową. Pomieszczenie, do którego weszliśmy wyglądało jak gabinet, który jednak lata swojej świetności miał już dawno za sobą. Mag ciągnął. – Ostatnio nasi historycy natknęli się na potężny artefakt. Problem w tym, że zaczął on sprawiać kłopoty. Po odczytaniu inskrypcji na nim wyrytej okazało się, że jego nadmierna aktywność została spowodowana niewłaściwym użyciem przez osobę, która jako ostatnia go aktywowała. Od tego czasu artefakt zbierał Moc, aby… eksplodować jak bomba w wyznaczonym czasie. A ta data wypada dokładnie za miesiąc, w Święto Księżyca.

– To okropne, ale nadal nie rozumiem swojej roli w tej historii. – oznajmiłam szczerze.

– Po kolei. Zaraz wyjaśnię. Dotarliśmy do człowieka, który wiele lat temu kumulując część swej Mocy stworzył ów przedmiot. Tylko on może go unieszkodliwić. Waszą misją będzie dostarczyć mu ten przedmiot. Ów mag mieszka jednak w bardzo niedostępnym miejscu jakim jest samo centrum puszczy.

– Że co?! – przeraziło mnie to do tego stopnia, że zapomniałam o dobrym wychowaniu, Szybko się poprawiłam – Przepraszam. Jak to możliwe?

– Rozumiem twoje zdziwienie. – odparł Mag spokojnie. – Otóż, człowiek ten przed laty wybrał się do puszczy, aby badać mentalność żyjących tam stworzeń. Postanowił się tam osiedlić na stałe. Od dawna nie utrzymuje z nami kontaktów i obawiamy się, iż albo nie żyje, albo najzwyczajniej postradał rozum. Musicie go odnaleźć i wręczyć mu tę szkatułę. – starzec podał mi nieduże drewniane puzderko ozdobione dziwnymi, nieznanymi mi symbolami. – Nie wolno wam jej otwierać. Ta Moc może zabić.

– Jak to nam? – zdziwiłam się. Nic nie rozumiałam,ale potem przyszło mi do głowy, że może chodzić o dwóch towarzyszy Maga. Nie myliłam się.

– Będą ci towarzyszyć Ivelios – wskazał młodzieńca o jasnych włosach – oraz Conall– muskularny mężczyzna skinął mi głową.

Wstałam i złożyłam zdawkowy ukłon.

– Jestem Alija. Czarodziejka z Zachodniego Królestwa. Jestem zaszczycona, że będę mogła z wami podróżować.

 

Wyruszyliśmy wczesnym rankiem następnego dnia. Było zimno i wietrznie. Niebo zasnuwały ciężkie, ciemne chmury. Gdy wkroczyliśmy do lasu, pod starymi, ogromnymi drzewami otoczył nas jeszcze gęstszy mrok. Szliśmy za Conallem w ponurych nastrojach. Ivelios wyjaśnił mi wcześniej, że nasz przewodnik jest wilkołakiem, więc domyśliłam się, że jesteśmy w jego rodzinnych stronach. Sposób, w jaki wodził wzrokiem po każdym drzewie wskazywał, że miałam rację. Zrobiło mi się go żal. Chciałam go spytać jak to się stało, że trafił do miasta, ale taktownie postanowiłam milczeć. Wdałam się więc w pogawędkę z Iveliosem. Był jednym z nielicznych żyjących w Królestwie elfów. Talent gawędziarski odziedziczył po swoich przodkach, więc godzinami słuchałam jego opowieści o zamierzchłych czasach, królestwie elfów, ich życiu i magii, a także o dworze Najwyższego Maga, gdzie był doradcą.

Widziałam po grymasie na twarzy Conalla, że oglądanie rodzinnych krajobrazów sprawia mu ból. Pojęłam teraz, że na pewno nie przybył do stolicy dobrowolnie.

– Coś tak posmutniał, towarzyszu? – spytałam ostrożnie. Idący na przedzie wilkołak spojrzał na mnie. Westchnął widząc mój zaciekawiony wzrok.

– Widzę, że naprawdę zależy ci, żeby to usłyszeć. – warknął. – No, dobrze…To moje rodzinne strony, tu się wychowałem. – Widocznie uznał mnie za dość godną zaufania, aby powiedzieć coś o sobie. – Pewnej zimy nasz klan został dotknięty straszliwą chorobą. Wkrótce zaczęło też brakować zwierzyny. Stąd do miasta jest blisko. Wybrałem się więc po jedzenie i może jakieś lekarstwa. Przyłapano mnie na kradzieży. Gdybym był człowiekiem skazaliby mnie jedynie na obcięcie ręki, ale jestem, czym jestem. Wisiał nade mną wyrok śmierci. Najwyższy Mag ujął się za mną. Ustanowił mnie nawet jednym ze swej straży przybocznej. Powiedział, że wtedy, na tingu, zobaczył we mnie coś szczególnego. – zaśmiał się gorzko. – To dobry i sprawiedliwy człowiek. – uśmiechnął się blado.

Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Z jednej strony potrafiłam go zrozumieć. Całą swoją młodość spędziłam kształcąc się na czarodziejkę. Moich rodziców widziałam ostatnio, gdy miałam dziewięć lat i, znacznie później, zauważyłam ich z daleka na którejś z ulic zachodniej stolicy.

Po opuszczeniu terytorium wilkołaków (dziwię się,że nasza obecność przeszła bez echa i nie wzbudziła żadnych podejrzeń) znaleźliśmy się na ziemi wolnej od wpływów, niczyjej. Trzy dni szliśmy zatem we względnym spokoju.

Następnie skierowaliśmy się nieco na zachód. Conall wyjaśnił nam, że musimy ominąć niebezpieczne bagna, na których roi się od strzyg i topielic.

Tydzień upłynął bez większych niespodzianek. Podejrzewałam jednak, że to się wkrótce zmieni.

Wkroczyliśmy właśnie na terytorium jednej z najdzikszych, najbardziej butnych i nieufnych ras – centaurów. I tu, choć jeszcze wtedy o tym nie wiedzieliśmy, miały zacząć się nasze kłopoty.

Nie uszliśmy zbyt daleko, gdy poczułam, że jesteśmy obserwowani. Gestem nakazałam towarzyszom, żeby się zatrzymali. Nasłuchiwaliśmy w milczeniu. Conall pierwszy zorientował się w sytuacji.

– Centaury. – oznajmił krótko.

Akurat w chwili, gdy wymówił to słowo zza drzew wychynęły smukłe sylwetki. Otoczyły nas.

– Czego tu szukacie!? Przybyliście znów siać pogrom?! – zagrzmiał przywódca grupy. Był to rosły osobnik o karej maści, czarnych włosach i oczach ciemnych jak burzowe niebo. Czaiły się w nich gniew i nieufność.

– Czy to tak witacie przybyszów, panie? – spytał Ivelios z przyjazną nutą w głosie.

– Mordercy nie zasługują na żadne względy. – prychnął tamten.

Nie miałam pojęcia, o czym on mówi, ale przeczuwałam, że jedno niewłaściwe słowo zaważy na naszym życiu.

– O czym mówisz, panie? – spytałam.

Centaur zbliżył się do mnie.

– Nie udawaj, że nie wiesz. – syknął. – Zabiliście pięciu naszych ludzi,a teraz próbujecie nas oszukać, że to nie o was mowa?!

– Panie – zaczął spokojnie elf – daruj, ale nie mamy nic wspólnego z tym, o co nas oskarżasz. Jesteśmy na waszym terenie zaledwie od półtorej godziny, nigdy wcześniej tu nie byliśmy, więc…

– Kłamiesz! – przerwał mu inny centaur z grupy tych, którzy nas otaczali. – Wyraźnie widziałem, jak mój brat ginie z ręki wilkołaka!

– Przykro nam z powodu twego brata, ale to nie my jesteśmy odpowiedzialni za waszą tragedię. – zapewniłam.

– Milcz!!! – ryknął centaur, a do swoich towarzyszy warknął. – Związać ich.

Conall był już gotowy do walki. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak mocno uraziły go oskarżenia rzucane pod adresem jego rasy. Ivelios dobył łuku. Mimowolnie poczułam, że z moich palców strzelają fioletowe iskry.

– Pora zacząć bal. – wilkołak aż palił się do bitki.

– Nie nakręcaj się. – skarciłam go szeptem. Wzruszył ramionami.

Centaury runęły na nas wściekle jak anioły zniszczenia. Zwątpiłam. Nie damy im rady, jest ich zbyt wielu – pomyślałam w panice. Nie miałam czasu podzielić się swoimi obawami z kamratami.

Ciskałam fioletowe pociski starając się nie zabić przeciwników. Mimo wszystko nie byłam morderczynią. I nie przybyłam tu, aby pozyskać nowych wrogów.

Moi towarzysze walczyli zaciekle, ale widziałam, że z minuty na minutę przewaga liczebna centaurów daje im się we znaki.

Myślałam gorączkowo. Jak stąd wyjść cało?

Jeden z przeciwników zaszedł mnie od tyłu. Conall ostrzegł mnie w ostatniej chwili. Podziękowałam skinieniem głowy. Spojrzawszy na wilkołaka dostrzegłam cięcia od miecza na jego dłoniach i twarzy. Ivrlios nie wyglądał lepiej, Bark elfa krwawił obficie, ale on nie zważał na nic i dalej ciskał strzały w stronę pół-koni. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, bo długo nie wytrzymamy. Krew zmieszana z potem zalewała mi oczy. Nie byłam pewna, czy to moja, czy przeciwników.

Nagle spadła na mnie straszna prawda. Powinnam otworzyć szkatułę, która była obiektem naszej misji. Nie wiedziałam,co tam znajdę i zdawałam sobie sprawę, że może mnie to zabić, ale nie myślałam wtedy o sobie. Chciałam pomóc Conallowi i Iveliosowi.

Zbliżyłam się do elfa.

– Ivelios. Muszę otworzyć szkatułę – wyrzuciłam z siebie. – Może to nam pomoże.

– Nie. – chwycił mnie za ramię. – Nie możesz. Nie wiadomo, co czyha w środku…. To cię zabije. – mimo iż był wyczerpany, mówił stanowczo.

Widziałam troskę i strach w jego spojrzeniu.

– Już podjęłam decyzję. Jeśli zginę, przynajmniej wy przeżyjecie.

– Nie. Nie pozwolę ci…

– Iveliosie. – dotknęłam jego ramienia. – To był dla mnie zaszczyt, że mogłam cię poznać. Przekaż to również Conallowi. Jeśli moja pieśń skończy się na tym etapie, proszę, kontynuujcie misję.

– Oczywiście. Alijo. Twoje poświęcenie nigdy nie zostanie zapomniane. – puścił moje ramię i cofnął się.

– Żegnaj. – szepnęłam.

Wszystko to trwało zaledwie kilka minut, ale dla mnie czas już się zatrzymał. Wyjęłam szkatułę. Była cięższa niż ostatnio. Uchyliłam wieko i… poczułam ją. Moc. Obezwładniającą i potężną Otoczyła mnie niczym wir. Wyobraziłam sobie, że ją do siebie przyciągam, kontroluję ją, formuję. Ale moc nie chciała mnie słuchać. Wymykała się i napierała na mnie. Wciskała się w usta tłumiąc krzyk. Miażdżyła płuca, rozsadzała ciało. Nagle ogarnął mnie strach. Nie chciałam umierać. Ale było za późno.

Opadłam na kolana. Nie mogłam oddychać. Czułam, że to już koniec. Ostatnim, co zobaczyłam była ucieczka centaurów i moi towarzysze pochylający się nad moim ciałem.

Potem otoczyła mnie ciemność. Ból ustał. Już po wszystkim. Zawiodłam. Ale przynajmniej moi kompani byli chwilowo bezpieczni.

 

 

Koniec

Komentarze

"Oddziela je puszcza, do której żaden człowiek się nie zapuszcza".:)
"...wskazywały na bogactwo i przepych. Przy potężnej, bogato zdobionej bramie..." - powtórzenionko.
"...na ramiona , . równie siwej..." - kiksior.
"Drugi zaś - muskularny, o włosach przyciętych niemal przy samej skórze, wydawał się nieco dziki i groźny." - jak juz myślnik, to i później też bym go zamiast przecinka wstawił.

Dalej nie doczytałem.

Poza tym strasznie gęsto. Wstawiłbym parę akapitów. Poza tym takie trochę strzelanie z karabinu. Dużo krótkich zdań pełnych akcji. :) :"Miażdżyła płuca, rozsadzała ciało. Nagle ogarnął mnie strach. Nie chciałam umierać. Ale było za późno." lub: "Ból ustał. Już po wszystkim. Zawiodłam."

Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dziękuję za rady.:)

Nie ma za co. Uważaj na powtórzenia. Np.: "...stał Najwyższy Mag. Był to człowiek wysoki ..."
Poza tym dużo tych wielkich liter. Wiem, że zamierzenie, ale niektórych moze to trochę drażnić (robi się zbyt pompatycznie).
Poza tym błędy w zapisach dialogów(czasem); np.: "Nie. - chwycił mnie za ramię."

Masz jeszcze parę godzin na edycję. Przejrzyj i popraw. Pozdrawiam

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koik w skrócie napisał Ci na co powinnaś zwrócić uwagę. Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami, bo, póki co, nienajlepiej to wygląda. Tekst do remontu.

Pozdrawiam

Mastiff

"Teraz przemierzałam przestworza na grzbiecie olbrzymiego jastrzębia na spotkanie z Najwyższym Magiem Północnego Królestwa." - Można robić coś teraz w czasie przeszłym? :) A poza tym zabrakło Ci słówka "pędząc", żeby daleko nie szukać.


"Okutana w czarny[,] podróżny płaszcz z kapturem[,] kurczowo trzymałam się ptasich piór. O tej porze roku[,] na północy szaleją okropne[,] mroźne wichury." -Powstawiaj brakujące przecinki. Poza tym pierwsza nielogiczność, skoro o tej porze latanie jest niebezpieczne, dlaczego nie używa teleportacji? Co za przyjemność lecieć na grzbiecie zwierza i cały czaskurczowo się go trzymać? Masochistka jakaś ;)


Spotyka się z Najwyższym Rangą Czarodziejem w królestwie i on zabiera ją do gospody?! 


"- Mam dla ciebie zadanie. Ale... znajdźmy jakieś spokojniejsze miejsce. - Niedbałym gestem wskazał kłębiący się tłum."


"Powiedział, że wtedy, na tingu, zobaczył we mnie coś szczególnego. - Zaśmiał się gorzko. - To dobry i sprawiedliwy człowiek. - Uśmiechnął się blado."


NIe wyjaśniłaś najważniejszego. Dlaczego to właśnie Alija została wybrana do wykonania tak ważnej misji? Kim jest ta dziewczyna, że Najwyższy Mag zdecydował się sprzedać jej tajemnicę? 


Korzystasz z olepanych do bólu motywów, nie dodając nic od siebie. Kanoniczne postacie, potężny artefakt, misja ratowania świata... Ech...Biegniesz przez opowiadanie niczym błyskawica. Szkoda, że oprócz akcji treść nie zawiera niczego. Za wiele pytań pozostaje po przeczytaniu. Przy lekturze rozrywkowej też trzeba się nieco postarać. 

Dziękuję za wskazówki. większość zastosowałam. Stwierdziłam jednak, że zmienianie wszystkiego na siłę nic nie da. Może następne opowiadania wypadną lepiej.xD

Nowa Fantastyka