- Opowiadanie: Vimako - Pani Jeziora

Pani Jeziora

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pani Jeziora

 

– Piękne – rzekł do siebie chłopiec spoglądając w gwiazdy rdzenia, a jego przepastne niczym otchłań oczy zapłonęły nienaturalnym, błękitnym blaskiem. Świetlne punkty w ciągu paru następnych godzin miały zniknąć z nieboskłonu pozostawiając księżyc w pełni by samotnie stawiał czoła mrokom.

 

Skończył dwanaście lat, tak przynajmniej twierdził dziadek Liiv. Mimo, iż górował wzrostem nad innymi chłopcami z okolicznych farm był nieprzeciętnie chudy. Wuj Errdil mówi, że nigdy nie widział żeby ktoś pochłaniał takie ilości jedzenia i ciągle mógł pozostawać szczupłym.

 

Po raz ostatni spojrzał w nieskończony przestwór nieba i pognał, co sił w stronę pobliskich warmnijskich zabudowań.

 

Pięć dwupiętrowych budynków otaczało kręgiem centralny plac ćwiczeń. Krótkie, drewniane miecze, tarcze, dziecięce, bojowe oraz myśliwskie łuki, wszystko starannie ułożone na przystosowanych specjalnie do tego celu stojakach. Chłopiec schylił się i podniósł z ziemi mały kamień. Po czym rzucił nim w drewniane okiennice, które znajdowały się na drugim piętrze jednego z domów. Odpowiedziało mu skrzypienie otwieranego okna i cichy szept:

 

– Ert czy to ty? Wiesz, że rodzice zabronili mi się z tobą spotykać.

 

– Daj spokój! Ogarnij się i zeskakuj! To już dziś. Głęboka noc! Czyżbyś zapomniała? Musimy znaleźć Panią Jeziora! – odezwał się podniecony młodzian.

 

– Och Ercie. Przecież to tylko głupia legenda.

 

– W każdej legendzie jest ziarno prawdy – powiedział przybierając nienaturalnie odległy ton głosu.

 

Dziewczynę przeszedł nagły dreszcz. Zawsze dostrzegała to, że Ert jest inny niż reszta dzieci, lecz nigdy nie widziała go w takim stanie. Jego oczy, płonęły błękitem, jakby miały pochłonąć wszystko w zasięgu wzroku. Widziała w nich głód. Głód poznania tak wielki, iż pożerał jego wątłe ciało.

 

– No chodź! – zakrzyknął ponownie już w normalnej tonacji. – Nie chcesz chyba tego przegapić?

 

Młoda kobieta zamyśliła się po czym zniknęła w głębi domu. Ert już odchodził kiedy czternastoletnia, rudowłosa i zielonooka błyskawica wystrzeliła przez otwarte okno wprost na ubitą ziemię u jego stóp. Była najlepszą, a także jedyną przyjaciółką jaką posiadał. W zgodzie z tradycją swego narodu ubrana była w białą, lnianą koszulę zapinaną na guziki, oraz wysokie sznurowane buty z wpuszczonymi w nie skórzanymi spodniami. Całość była zwieńczona długą, sięgającą niemal kolan pikowaną kamizelą, rozciętą zarówno z przodu jak i tyłu poniżej pasa, aby nie krępowała ruchów.

 

– Idziemy? – szepnęła.

 

Twarz chłopaka rozjaśnił szeroki uśmiech, który dodał mu nieco bardziej ludzkiego wyglądu.

 

– Dzięki El. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – powiedział i ruszył w stronę pobliskiej kniei, pod której ochroną leżało jezioro.

 

Gdy dotarli do celu gwiazdy całkowicie opuściły już nieboskłon pozostawiając po sobie głęboką czerń. Księżyc niczym wielka kryształowa kula, staną w zenicie oświetlając wszystko srebrną poświatą. Idąc przez las, wśród drzew od czasu do czasu, dostrzegali błędne ognie, podobno były to małe demony. Migotaniem swoich światełek mamić miały strudzonych wędrowców wabiąc ich na bagna czy torfowiska. Ludzie mówią, że jak by komuś udało się je schwytać, w zamian za wypuszczenie, spełnić mogły jedno życzenie. Kiedy ogniki zapalały swoje światełka w pobliżu działy się rzeczy niewytłumaczalne. Według legend pojawiały się tylko w obecności potężnych demonów i innych pradawnych istot.

 

Po parunastu minutach marszu udało im się dojść nad brzeg jeziora. Usadowili się wygodnie pod pniem olbrzymiej, poskręcanej wierzby jakich wiele rosło w okolicach i rozpoczęli obserwację.

 

– Ercie zastanawiałeś się może kim chciałbyś kiedyś zostać? – spytała El.

 

– Wujek Errdil powiedział, że od pierwszych śniegów zacznie uczyć mnie polować. Twierdzi, iż wtedy jest najprościej. Dlaczego pytasz? – zaciekawił się.

 

– Nie, nic tak tylko przyszło mi to do głowy – odpowiedziała spuszczając wzrok. – W sumie to było do przewidzenia, Errdil jest najlepszym łowcą w okolicy, a na kowala się nie nadajesz bo jesteś za chudy – zażartowała.

 

Ert skwitował dowcip uśmiechem, ale dostrzegał, że z przyjaciółką jest coś nie tak.

 

– Elmindredo, mogę czytać w tobie jak w otwartej księdze. Co się stało? – zapytał troskliwie.

 

– Och! Jesteś nieznośny wiesz? Mówiłam żebyś mnie tak nie nazywał! – oburzyła się El.

 

– Ale to twoje imię. – Zauważył spostrzegawczo chłopiec.

 

– Zawsze jesteś taki mądry Ercie, lecz kiedy w grę wchodzą stosunki między ludźmi wykazujesz niebywałą tępotę. Kiedy dziewczyna przedstawia ci się jako El to znaczy, że tak masz ją nazywać.

 

– Co nie zmienia faktu, że twoje imię to Elmindreda. – W tym momencie prawa pięść Elmindredy wystartowała trafiając Erta dokładnie w zakończenie mięśnia naramiennego.

 

– No dobrze! Dobrze! Już nie będę! – krzyknął, a następnie spokojnie zwrócił się do przyjaciółki. – Powiesz mi w końcu co cię trapi? – Mina El momentalnie zrzedła.

 

– Słyszałeś pewnie, iż kobiety Warmów biorą ślub w bardzo młodym wieku? Mówiąc zwięźle: moi rodzice oznajmili mi, że w czasie wiosennego przesilenia zostanę wydana za syna dowódcy naszego kręgu.

 

– A więc Glappo – skwitował chłopak i zamilkł. Następną godzinę spędzili w milczeniu słuchając odgłosów nocy.

 

El była osobniczką wręcz tryskającą energią i nieznoszącą monotonii, a czynność jaką było ciągłe wpatrywanie się w jezioro, znudziła ją bardzo szybko. W poszukiwaniu rozrywki doszła do wniosku, iż jej punkt obserwacyjny daje zbyt małe pole widzenia, postanowiła ten błąd naprawić.

 

Pomyślicie sobie pewnie: ona ma nierówno pod sufitem. Kto o zdrowych zmysłach wpadłby na pomysł żeby w środku nocy wdrapywać się na drzewo? Jednak weźcie pod uwagę jedno! Warmnijskie kobiety nie znają strachu.

 

Wierzba, pod której konarami przebywali doskonale nadawała się do realizacji zamierzeń El. Podciągnęła się na najbliższej gałęzi, a dalej szybko, niczym wiewiórka, pomknęła praktycznie na sam szczyt.

 

– Drogi Ercie – krzyknęła. – Nie chcesz do mnie dołączyć? – Było to trochę nieprzemyślane z jej strony ponieważ nasz bohater jako człowiek rozsądny nie miał ochoty na takie karkołomne wyczyny, a raczej nie miałby gdyby w tym momencie znajdował się pod wierzbą.

 

Nie słysząc odpowiedzi przyjaciela spojrzała na ziemię. Jedyną rzeczą jaką zdążyła zobaczyć była jego noga znikająca w pobliskich krzakach. Bezpieczne zejście z drzewa, jak to zwykle bywa, jest trudniejsze niż wdrapanie się na nie, także dopiero po upływie paru dobrych minut udało jej się wrócić znów na ziemię. Momentalnie zebrała się w sobie i pobiegła w ślad za Ertem. Na szczęście krzaki nie były z gatunku tych kolczystych i bezproblemowo można było się przez nie przedzierać. Nagle świat zawirował, a twarz Elmindredy znalazła się w zgniłej ściółce, stanowiącej główny element podłoża. Nadal leżąc przetarła twarz. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła była para znajomych, przepastnych oczu należących do chuderlaka, klęczącego przed nią. Ert, jak gdyby nigdy nic, przyłożył swój palec wskazujący do ust i szepnął: – Cicho. Popatrz.

 

El z wielkim trudem powstrzymała cisnące się jej na usta przekleństwo pod adresem Erta, w zamian posyłając mu krzywy uśmiech mówiący: nie zapomnę ci tego. Po czym spojrzała we wskazane przez niego miejsce. Widok zaparł jej dech w piersiach. W odległości dwudziestu metrów przed nimi znajdowała się maleńka, płytka zatoczka usiana nenufarami. Nad nią unosząc się i trzymając w delikatnej dłoni kwiat wodnej lilii, kroczyła naga, białowłosa niewiasta rozświetlając okolicę nadnaturalnym blaskiem. Wokół istoty, poruszając w dzikim tańcu, zgromadziły się setki błędnych ogni. W tym momencie do uszu El dotarły ciche słowa pieśni.

Elvereo, es Ilieni,

Tor’iriel, ei Iriel,

Auriel ina lune,

O Ilirei.

 

– Pani Jeziora – szepnęła El. Przyjaciel przytaknął jej ruchem głowy.

 

– Myślisz, że wie, iż ją obserwujemy?

 

– Myślę, że jest tu tylko z naszego powodu – rzekł swym odległym głosem Ert, a jego oczy ponownie zapłonęły błękitem. Przyciągany głosem rusałki, wstał i niczym zahipnotyzowany postąpił krok do przodu opuszczając bezpieczne schronienie w chaszczach.

 

– Stój! – krzyknęła Elimindreda próbując go zatrzymać, lecz było już za późno. Nie mając innego wyjścia, pchana do przodu przez poczucie obowiązku wobec przyjaciela, poszła w jego ślady wychodząc na teren, oblanej blaskiem, zatoczki.

 

Kiedy Pani Jeziora dostrzegła, stojącą w niedalekiej odległości, dwójkę bohaterów na jej ponadczasowej twarzy zagościł spokojny uśmiech.

 

– Witaj, Auriel strażniczko świtu, i ty Ilirei’u ukochany zmierzchu. Oczekiwałam waszego przybycia – powiedziała, jedwabistym głosem.

 

Dzieci spojrzały po sobie wzruszywszy ramionami. Pierwsza odezwała się El: – O pani. Nie jesteśmy tymi, za których nas uważasz. To jest Ert, a ja nazywam się El. Mieszkamy w gnieźnieńskim podgrodziu, na południe stąd.

 

– Wasze nadejście zostało przepowiedziane wieki temu – rzekła. – Nie jest dziełem przypadku to, że znaleźliście się tu tej nocy.

 

– Skąd to wiesz? – spytała dziewczyna.

 

– Jestem częścią tych ziem tak jak i one są częścią mnie – stwierdziła enigmatycznie. – Przemawiają do mnie, a ja słucham. Dostrzegam ścieżki przeznaczenia, które oplatają was niczym przędza wrzeciono.

 

– Dokąd prowadzą? – zadał pytanie Ert.

 

– Prowadzą w mrok i śmierć, ale też do światła i życia, do miejsc pięknych i czynów wielkich, lecz także ku upadkowi i zniszczeniu.

 

– Więc wszystko jest już z góry ustalone?

 

– Nie. Tylko wy możecie zdecydować, którą ścieżką podążycie. Lecz wiedzcie jedno: w chwili największej potrzeby tylko więź jaka istnieje między wami będzie w stanie ocalić wasze dusze.

 

– Jaka więź? – zapytała El.

 

– To już musicie odkryć sami – szepnęła. – Przeznaczenie, jeśli jeszcze was nie dogoniło zrobi to wkrótce. Przygotujcie się.

 

Wtem dziesiątki błędnych ogni zakończyły swój taniec i pognały w ich stronę. Z niezwykłą szybkością, jakby na wyścigi, zaczęły krążyć wokół Elmindredy i Erta. Coraz szybciej i szybciej, aż nie można było dostrzec nic poza ognistymi smugami. Potem był już tylko mrok.

 

Obudzili się spleceni w swych objęciach. Poranna mgła unosiła się nad brzegiem jeziora. W oddali dostrzec można było rybaków wypływających na swój codzienny połów. Stara wierzba, pod którą czuwali zeszłej nocy, rozpościerała wokół nich ochronny parasol liści. El spojrzała w oczy mężczyzny, przy którego boku tak miło jej się spało i momentalnie odskoczyła dostrzegając w nim Erta. Chłopak przetarł oczy, po czym uśmiechając się rzekł:

 

– Co masz na szyi?

 

– Ercie! – krzyknęła, ignorując jego słowa. – Znów będę miała przez ciebie kłopoty. Rodzice zabiją mnie kiedy dowiedzą się, że całą noc spędziłam poza domem!

 

– Nie. Popatrz – powiedział i wyciągną ku niej otwartą dłoń, na której spoczywał mały, przeźroczysty wisiorek, o kształcie sześcianu. W środku uwieziony był błędny ognik.

Koniec

Komentarze

    Czy Autor móglby się zdecydować na jednakowy zapis tytulu? Mamy dwa zapisy tytułu --- "portalowy" i bezposrednio na poczatku  tekstu. A oba są zapisane z blędem. A to odstręcza od czytania.

Mnie odstręczył pierwszy akapit zawierający makabryczną ilość błędów. 

Na przykład - "Miał 12 lat..." - co chyba nie trzeba komentować.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie ukrywam. To moja pierwsza publikacja, a ja nie jestem typem lingwisty. (skończona medycyna) Część błędów poprawiłem. Napewno dużo pozostało. Zarówno językowych jak i interpunkcyjnych. Oczywiście postaram się wyłapać ich jak najwięcej. Mimo to dzięki za konstruktywną krytykę i zapraszam do dalszego komentowania.

Oślepiona pierwszym zdaniem porażającym światłem pełni księżyca głębokiej nocy próbowałam czytać dalej. Jednak dalej było już tylko gorzej, a chwilami jeszcze gorzej, by nie rzec, tragicznie.

Ponieważ poprawienia i napisania na nowo wymaga niemal każde zdanie, to nie próbuję poprawiać niczego, bo jak to mówią, szkoda czasu i atłasu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pięć dwupiętrowych budyneczków (...).   ---> czy budynek, mający niechby tylko sześć metrów wysokości (nie licząc poddasza i dachu), można nazywać tak zdrobniale?   

(...) w a r Ń I J s k i c h  (...).  --- Jak to się powinno czytać?  

Żeby nie było, iż tylko się czepiam. Tekst, pomimo operowania ogranym schematem, może się podobać. Zależy to, oczywiście, od dalszych losów dwójki głównych, jak się domyślam, postaci, oraz sposobu tych losów przedstawienia. Aha --- od zredukowania ilości pomyłek i potknięć także zależy.

    "Pani jeziora - szepnęła El. Przyjaciel przytakną jej ruchem głowy."

    Jeden tytuł z błędem zniknąl ---  i bardzo dobrze. Został drugi, tez z błędem. Czemu "Pani Jeziora". miast "Pani jeziora", jeżeli cytat z tekstu pokazuje, że drugi wyraz tytulu nie jest nazwą wlasną? Trzeba znać pisownię tytułów, bo błąd w tytule dyskwalifikuje tekst od razu, "na wejściu".

Też chciałam zapytać, czy to Pani Jeziora, czy pani jeziora, bo to różnica.

Ogólnie to już drugi tekst dzisiaj, którego założenia nie bardzo rozumiem. Dotarłam do zakończenia i... i co dalej?

 

Jest dużo błędów interpunkcyjnych, niestety, głównie brakujących przecinków. Zwłaszcza przy wołaczach.

Jedyny przyjaciel chyba z założenia jest najlepszym, nawet jeśli nie jest szczególnie bliski...

lnianą koszule - ę

Masz poważne problemy z "ął". On stanął, a a nie staną. On krzyknął, a nie krzykną. On szepnął, a nie szepną. I tak dalej.

Miejscami stosujesz tak dziwny szyk złożonych zdań, że trudno zrozumieć, o co chodzi. "Idąc przez las od czasu do czasu, wśód drzew, dostrzegali błędne ognie..." - taki przykład. Brzmi, jakby od czasu do czasu chodziło się przez las, a nie dostrzegało ognie.

Czasem masz problem z dookreślaniem podmiotów. W większości przypadków podmiot domyślny jest oczywisty, ale nie zawsze. 

Chciałby, a nie chciał by. Wpadłby, a nie wpadł by.

Czasem też zapisujesz błędnie dialogi. Jeśli po kwestii mówionej występuje opis, a nie "odgłos paszczą", stawiamy kropkę, a po myślniku zaczynamy nowe zdanie - jak to zwykle bywa - wielką literą.

Przykład: - Co nie zmienia faktu, że twoje imię to Elmindreda - w tym momencie (...)

Winno być: - Co nie zmienia faktu, że twoje imię to Elmindreda. - W tym momencie (...)

 

Jak się wychodzi NA zatoczkę? Jak Chrystus?

Dziesiątki błędnych ogni zakończyły i pognały, a nie pognało.

 

Jak wspomniałam, przeczytałam całość i pojawiło mi się w głowie tylko jedno pytanie: I co?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Masz poważne problemy z "ął". On stanął, a a nie staną. On krzyknął, a nie krzykną. On szepnął, a nie szepną. ---> skutki pisania "na słuch" według wymowy. A jednocześnie staranną dykcję wyśmiewa się jako hiperpoprawność...

Nowa Fantastyka