- Opowiadanie: Sylwien - Groza (cz.3/3)

Groza (cz.3/3)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Groza (cz.3/3)

(część 2)

 

Ma’bala siedziała w jaskini tuż przy ścianie Wrót i ścierała dłonią każdą, nawet najmniejszą sugestię koloru, jaka się na niej pojawiła. Musiała to robić niepokojąco często. Wszystkie ruchy były machinalne, myślami była w zupełnie innym czasie…

 

– Pani, mam niepokojące wieści – powiedział drenon, wciąż zgięty w ukłonie przed siedzącą na tronie Ma’Balą. Po jej lewej stronie stało kilku doradców, zaszczytne miejsce po prawej jak zawsze zajmował Se’rvirr.

– Tak? – Królowa udała, że wykazuje zainteresowanie. Patrzyła na długą kolejkę osób oczekujących na audiencję. Zastanawiała się, ile to jeszcze zajmie.

– Pani… Odkryliśmy, że niektórzy mieszkańcy czczą innych bogów…

– Co?! – Ma’Bala uniosła się gniewem. – Jest tylko jeden prawdziwy bóg, Verrentreg! Reszta to samozwańcy! Jak oni śmią!

– Pani, czy chcesz listę podejrzanych? – spytał drenon, nie podnosząc głowy.

– Dostarcz ją Gorejącym. Niech zmobilizują straż. Mają znaleźć wszystkich heretyków i wyłapać ich. – Dla podkreślenia swoich słów uderzyła w kamienny podłokietnik tronu. – A jak już to zrobią… – zawiesiła głos, zastanawiając się nad odpowiednią karą. – Niech złożą ich w ofierze Verrentregowi.

– Tak, pani. Będzie, jak rozkazujesz, pani. – Drenon wycofał się tyłem do drzwi. Jego miejsce zajął następny petent.

– To cię zainteresuje, o pani – powiedział chuderlawy urzędnik, wyciągając w jej stronę tabliczkę.

– A co to? – spytała, skinieniem dając znak, aby któryś z doradców odebrał notatkę. Wciąż byłą wzburzona po poprzednich rewelacjach.

– Raport górników. W ostatnio odkrytej jaskini znaleźli miejsce, które pochłania magię. Nie mogą dalej drążyć.

– Pochłania magię? – Doradcy zaczęli szeptać między sobą, nawet Se’rvirr okazał zainteresowanie.

– Jak suchosz wodę – potwierdził drenon.

– No, no, no… – Ma’bala splotła ręce przy brodzie, zastanawiając się. – Interesujące. Niech Gorejący wezmą Serce i…

– Nie możesz tego zrobić! – Obcy głos wtrącił się do dyskusji. Oczy wszystkich zwróciły się w jego kierunku.

Przybysz stał na środku komnaty, wyprostowany dumnie, otoczony delikatną poświatą. Nikt nie miał wątpliwości, co do nadnaturalnej natury nieoczekiwanego gościa. Królowa zerwała się na równe nogi.

– Jak śmiesz! – krzyknęła. – Pojawiasz się znikąd i jeszcze krytykujesz moje decyzje! Straż!

Gwardia pałacowa, zajmująca dotąd pozycje pod ścianą, otoczyła półkolem samozwańczego boga. Ich włócznie wymierzone były w intruza, czekali tylko na rozkaz królowej.

– Nie wolno używać magii w tamtym miejscu – powtórzył ze stoickim spokojem przybysz, jakby zupełnie nie zauważał strażników.

– Ach tak? A niby dlaczego?

Bóg zmieszał się.

– Stanie się coś strasznego.

– No, no. Coś strasznego – powtórzyła Ma’Bala, nasączając ironią każde słowo.

– Miałem wizję – wyjaśnił przybysz. – Tam jest coś, co przekracza twoje wyobrażenia. Coś niewymownie potężnego, być może potężniejszego od nas – dodał, a królowa domyśliła się, że chodzi mu o resztę jego rzekomo boskiej rasy.

– Z chęcią zobaczę co to jest – odpowiedziała władczyni drenonów, siadając z powrotem na tronie. Odzyskała opanowanie i pewność siebie. – Wysłać tam Gorejących z Sercem. Natychmiast! – rozkazała.

– Nie pozwolę ci na to – rzucił intruz i zanim wartownicy się zorientowali, już był tuż przy królowej, a jego długie, smukłe palce zawisły w powietrzu obok jej skroni. Ma’Bala odsunęła się instynktownie, zagłębiając się w miękkie poduszki tronu, jednak nic się nie stało. Bóg stracił zainteresowanie królową, patrzył ze zdumieniem na ostrze, zagłębiające się w jego piersi. Podniósł wzrok na wypraną z emocji twarz Se’rvirra i skrzywił się z niesmakiem.

– Nie wiesz, co czynisz – powiedział bóg do królowej i zniknął.

Ma’Bala wypuściła powietrze z płuc, nawet nie zauważyła, że wstrzymywała oddech. Potoczyła wzrokiem po zgromadzonych na sali drenonach. W ich oczach malowały się szok, przerażenie i zdumienie.

– Wydałam rozkaz, wykonać!

 

– On musi wrócić – oznajmił Se’rvirr, wyrywając ją z zamyślenia. Chwilkę zajął jej powrót do teraźniejszości i zorientowanie się, o kim mówi obrońca.

– Kiedyś dawaliśmy sobie radę sami – odpowiedziała.

– To było dawno. Tuż po ataku Grozy i interwencji bogów. Teraz magia wróciła.

– Znajdźmy kogoś innego. – Ma’Bala nie chciała ustąpić. Miała serdecznie dość smoka i jego pupilka.

– To będzie… trudne.

Królowa przygryzła widmowe wargi. Dlaczego zmuszał ją do przyznania się do porażki?

– Mogę go sprowadzić – zasugerował obrońca, ale Ma’Bala zaoponowała.

– Sam wróci. A wtedy łaskawie przyjmę jego i jego przeprosiny.

Se’rvirr nie skomentował tego, tylko starł ręką poskręcaną, cienka linię, która pojawiła się na skalnej ścianie.

 

***

 

Saegersarios obudził się, ogarnięty zdziwieniem, że zasnął. Nie potrzebował snu. Po tym, jak przespał ponad pół wieku, mógł czuwać wiele lat. To był dziwne. Albo był to dodatkowy efekt ataku Ma’Bali, albo…

– Virronie? – zawołał mędrca, rozglądając się po polance. Na środku leżała kupka zimnych popiołów, rozdmuchana lekko przez wiatr. Porzucona wędka stała oparta o drzewo, jakiś ptak dziobał zwisający smętnie sznurek. Nigdzie ani śladu człowieka.

– Virronie! – zawołał raz jeszcze, głośniej. Odpowiedział mu tylko skrzekliwy głos przestraszonego ptaka. Saeger poczuł się… porzucony. A jednocześnie w jego myślach zaczęły kłębić się podejrzenia i złe przeczucia.

Wzbił się w powietrze, lustrując wzrokiem rozciągające się pod nim zielone morze drzew. Nie wiedział, jak długo spał, w tym czasie Virron mógł zajść gdziekolwiek. Smok przeniósł wzrok na wynurzający się z puszczy czarny stożek Verrentregu. Jest jedno miejsce, od którego może zacząć poszukiwania…

 

– Ty skończony głupcze! – Jak tylko smok wylądował w ruinach Xass’er-dren, Ma’Bala powitała go swoim normalnym głosem, wysokim i piskliwym, ale nie powodującym fizycznych obrażeń. – Pozwoliłeś mu tu wrócić! Na Serce Verrentrega! Coś ty sobie wyobrażał, ty…

– Virron tu jest? – ucieszył się smok, ale zaraz poczuł niepokój. – Zrobił coś groźnego?

– Stwarza zagrożenie samą swoją obecnością – odparła królowa, a Saeger zinterpretował tą odpowiedź jako „nie”.

– Zaniedbałeś Wrota, musisz… –Ma’bala zmieniła temat, ale przerwało jej pojawienie się Virrona. Wybiegł z grożącego zawaleniem się budynku, ciągnąc za sobą chmurę kurzu.

– Witaj Saegersariosie! – wykrzyknął radośnie mędrzec, machając do smoka. – Zobacz tylko, co znalazłem. To może być przełomowe odkrycie. – Z dumą pokazał mu wyszczerbioną kamienną tabliczkę, pokrytą zatartymi, niemożliwymi do odcyfrowania napisami.

– Saegerze, masz zadanie… – Królowa próbowała dojść do głosu.

– Dlaczego uciekłeś? – spytał Saeger, ignorując Ma’Balę.

– A uciekłem? – Mędrzec zdziwił się. – Wróciłem tylko po swoje rzeczy. – Machnął ręką w kierunku zajmowanego wcześniej placu. – A kiedy przechodziłem obok tego okazałego domostwa, – wskazał na chylącą się ku upadkowi budowlę – doznałem przeczucia, że może się tam kryć coś interesującego. I nie myliłem się! – wykrzyknął triumfalnie, wznosząc znalezisko nad głowę.

– To było niemądre. Ma’bala mogła cię zabić!

– Królowa? Myślę, że ona tylko tak mówi, a w głębi serca wcale nie pragnie mojej śmierci. – Uśmiechnął się rozbrajająco, a Saegerowi przeszedł cały gniew.

– Nie powinieneś wracać tu sam – powiedział łagodnie, prawie czule.

– Nie mogłem cię obudzić, spałeś jak kamień.

– Dość tego! – przerwała im Ma’Bala. – Saegerze, Wrota czekają. Masz w tej chwili coś z tym zrobić! – wykrzyknęła, wskazując na wejście do tunelu. Zupełnie zapomniała, że Virron jest jedynym, który widzi, na co pokazuje.

 

***

 

Zapadał zmrok, a pierwsze gwiazdy nieśmiało zaglądały na niewielką leśną polanę, gdzie Saegersarios pochylał się nad drgającym w agonii jeleniem. Z rozprutego brzucha wypadły flaki, a gorąca jeszcze krew pachniała zachęcająco. Smok zaczął chłeptać ją z lubością. Co prawda wolałby coś bardziej magicznego, niestety, żadnego czarownika nie było w pobliżu. Brakowało również mistycznych stworzeń, których ogólnie na świecie pozostało już niewiele, musiał więc zadowolić się dziczyzną. Dobierał się właśnie do parujących jelit, gdy ziemia zadrżała, drzewa zakołysały się, a przerażone ptaki, skrzecząc, wzbiły się w powietrze. Saegerowi ciarki przeszły po grzbiecie. Tak potężny wstrząs mógł pochodzić tylko z jednego miejsca. Natychmiast porzucił swój posiłek i wzleciał w wieczorne niebo rozjaśnione czerwoną, złowieszczą łuną, rozchodzącą się znad szczytu Verrentregu.

– Gdzieś ty był?! – W ruinach czekała na niego oszalała z strachu Ma’bala. Kręciła się przy wejściu do jaskini, klnąc i złorzecząc na stojącego obok Virrona. Nawet towarzyszący im obrońca wyglądał na zdenerwowanego.

– Co się stało? – spytał smok w biegu. Nie było czasu na obszerne wyjaśnienia – musiał pędzić co tchu do jaskini. Widział gęstniejącą w powietrzu magię, wylewającą się ze skalnych ścian tunelu, coraz wyraźniej widział też sylwetki dotrzymujących mu kroku Ma’bali i Se’rvirra. Czuł pod łapami narastające wibracje i obawiał się najgorszego.

– To wszystko JEGO wina! – warknęła królowa. – Rozgniewał Verrentrega!

– Ja nic… nie… zrobiłem! Ja tylko… powiedziałem… – próbował wyjaśnić podążający za nimi Virron, ale zadyszka odebrała mu zdolność mówienia.

– Powiedział, że Verrentreg nigdy nie istniał i oddawaliśmy cześć zwykłemu wulkanowi! Góra ukarze za to nas wszystkich!

– To zbieg… okoliczności. Drzemiące… wulkany… mogą… – Jego głos cichł w miarę, jak zostawał w tyle.

– Wiesz, co to oznacza? – zapytał spokojnie Se’rvirr. Nawet w tak krytycznej sytuacji był opanowany. Saegersarios zacisnął zęby. Oczywiście, że wiedział. Magma płynęła sobie beztrosko swoimi arteriami we wnętrzu Verrentregu, niosąc ze sobą ogień i żar, a wraz z nimi tak ogromne ilości magii, że otwarcie się Wrót to kwestia paru chwil. Jeśli nie zdążą…

Nagły wstrząs sprawił, że Saeger potknął się i zarył pyskiem o ziemię. Ze sklepienia korytarza posypały się skalne odłamki.

– WSTAWAJ! – ryknęła Ma’bala, choć smoka nie trzeba było popędzać. Zanim kurz opadł, już był z powrotem na łapach, już z powrotem w biegu.

– Saegerze, pomooooocy! – Przeciągły, pełen bólu krzyk Virrona osadził Saegersariosa w miejscu. Obejrzał się odruchowo. Mędrzec leżał przygnieciony przez kawał skały. Za nim opalizująca aura magiczna przybrała na intensywności. Chciał pędzić mu na ratunek, ale rozjuszona Ma’bala powstrzymała go.

– Oszalałeś?! – Głos królowej przechodził w pisk. – Jak pozwolisz Grozie się wydostać, to wszyscy zginiemy! Wszyscy! Tysiące, nie, setki tysięcy, miliony istnień poniosą śmierć! Poprzednim razem TO zniszczyło całą cywilizację. Cywilizację, słyszysz?! – Ma’bala machała mu rękami przed nosem tak, że mógł dostrzec pierścienie na jej smukłych, zgrabnych palcach.

Słyszał. Pamiętał. Mimo to się wahał. Przecież nie mógł zostawić Virrona.

– Saegerze… – Cichy głos Se’rvirra przechylił szalę. Ruszył pędem do jaskini.

– Pomocy! Skała… Nie mogę… LAWA! Pomocy! Saegerze! – Smok starał się nie słyszeć tych krzyków, atakujących jego sumienie, raniących jego serce bardziej niż stalowe ostrza. Zacisnął szczęki i biegł dalej.

„Wrócę, zdążę, obiecuję” – powtarzał w myślach, szczerze w to wierząc.

Po raz pierwszy w życiu zobaczył w pełni Wrota. Cienkie, błyszczące magią linie pełzały po ścianie, wiły się i splatały, tworząc ogromny, zdobny portal. Mieniły się jaskrawymi kolorami i pulsowały w zmiennym rytmie, przyprawiając smoka o zawroty głowy. Saeger czuł, że za nimi kamienna warstwa cienieje, mięknie i nagina się – jeszcze trochę, a pęknie jak bańka, otwierając przejście do tego świata. I tak wytrzymała dłużej, niż się spodziewał, nie mógł tego zaprzepaścić.

Saegersarios dopadł ściany, zaczął zlizywać pokrywającą ją magię, wdychał ją, absorbował całym sobą, ale jego wysiłki przyniosły mizerny efekt. Linie portalu zbladły trochę i zwolniły swój ruch, jednak granica dalej pozostawała cienka. W dodatku magia cały czas napływała, a smok zaczął już odczuwać mdłości. Miał wrażenie, że zaraz pęknie.

– Ja… To za dużo… Nie dam rady… – wysapał, odsuwając się od Wrót.

– MUSISZ! Nie masz wyjścia! Przysięgałeś! – Bezradność doprowadziła Ma’balę na skraj szaleństwa. W złości zaczęła okładać smoka pięściami, ale szybko przestała. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w swoje całkiem już wyraźne ręce. Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że naprawdę go uderzyła! Jej dłonie nie przeniknęły przez niego jak zazwyczaj, ale odbiły się od twardej, czarnej łuski. Zabolało, ale oprócz bólu poczuła coś jeszcze. Saeger też to odczuł, bo spojrzał na nią zdumiony. Dla sprawdzenia przyłożyła dłoń do jego boku. Tak! Wyraźnie czuła przepływ magii. Więc też mogła absorbować moc… Tylko co to da, skoro tyle większy od niej smok tak szybko się nasycił?

Nie było jej dane się nad tym zastanowić, bo w tym momencie oboje zauważyli, jak skalna ściana pęka – powstało rozdarcie, przez które zaczęła przeciskać się Groza, niewidoczna, ale wyraźnie wyczuwalna. Smoka owiał lodowaty podmuch, napełnił mu serce lękiem jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Ciarki przeszły mu po grzbiecie.

– SAEGERZE! – W tym jednym słowie Ma’bala zawarła całe swoje przerażenie, cały swój strach i jednocześnie całkowite zrezygnowanie i beznadzieję. Ten krzyk mówił: zawiodłeś. Opadła na kolana i załamała ręce. Groza znalazła przejście. Już po nich. Znowu.

Saegersarios nie zamierzał się poddawać. Rzucił się na Wrota, swoim ciałem blokując pęknięcie. Groza pochwyciła go i okazało się, że wcale nie jest taka bezcielesna. Wyraźnie czuł oplatające go zimne macki. Szarpnął się, ale stwór trzymał niewzruszenie. I wysysał z niego magię, a wraz z nią siły witalne.

– NIE! – ryknął smok, szamocząc się w uścisku. Próbował odwrócić przepływ, ale to było ponad jego siły. On był pełen, a Groza nienasycona, trawiona wielowiekowym głodem.

– Nie… – Saeger słabł stopniowo i nic nie mógł na to poradzić. Minęło ledwie parę chwil, a on nie miał już sił, by podejmować próby ucieczki z uścisku potwora. Był wyczerpany i pusty, niczym pęknięty dzban, z którego wylewało się życie. Skoncentrował się na absorbowaniu magii z otoczenia, żeby się wzmocnić, ale jaki to miało sens? Groza i tak wysysała z niego każdą porcję, która pochłonął… Przed oczami wirowały mu różnobarwne plamy, a może były to tylko drgające granice portalu? Nie miało to już dla niego znaczenia. Umierał…

– Saegersariosie, wytrzymaj. – Stanowczy głos Se’rvirra rozbudził w nim gasnącą iskierkę życia. Smok spojrzał na niego i Ma’balę. I na setki drenonów tłoczących się wokół. Zamrugał zdziwiony, ale nie, to nie jemu dwoiło się w oczach, oni wszyscy tu byli. Słyszał szmer wielu głosów zlewających się w jeden potężny szum. Czuł na skórze dotyk setek rąk, a wraz z nim napływającą do jego ciała magię.

– Sprowadziłem pomoc. – Se’rvirr przemawiał spokojnie, z każdym kolejnym słowem dodając Saegerowi wiary i otuchy. – To mieszkańcy miasta Xass’er-dren. Cały czas tu byli, jednak zbyt słabi, byś mógł ich zobaczyć czy usłyszeć. Odprawiliśmy rytuał przebłagalny, Verrentreg się uspokoił, a Gorejący mocą Serca skierowali lawę na inne tory. Teraz tylko musisz zamknąć Wrota. – To był najdłuższy monolog, jaki Saeger usłyszał z ust obrońcy królowej.

– Dasz radę.

Da radę. Był gotów.

Smok zebrał w sobie całą siłę, jaką dostał i zaczął ściągać magiczną energię z Grozy. Stwór stawiał opór, magia wirowała, kłębiła się między nimi, nie mogąc się zdecydować, której z dwóch sił się poddać. Saegersarios zagryzł zęby i szarpnął najmocniej jak mógł, przełamując impas. Moc popłynęła nieprzerwaną strugą do smoka. Groza silniej zacisnęła macki, chcąc zmiażdżyć ciało Saegera, ale ucieczki magii powstrzymać nie mogła. Smok napełniał się mocą, a w miarę jak zbliżał się do granic sytości, dłonie mieszkańców zabierały mu magię. Kątem oka zauważył, że ustawili się oni w łańcuszki, podali sobie ręce, zrobili koryto dla płynącego strumienia magicznej energii, przekazywali ją do ostatniej osoby, która – Saeger zadrżał, gdy to zobaczył – pękała, nie mając nikogo, kto by odebrał od niej nadmiar magii. Odwrócił wzrok. Nie można wygrać bez ofiar.

Chwiejną równowagę przepływu trudno było utrzymać, więc smok co chwilę czuł albo przesyt i mdłości, albo pustkę i głód, a przy tym narastające zmęczenie. Wykorzystywał jednak każdą chwilę szczytowej kondycji na wyrwanie się z uścisku Grozy. Gdy tylko udało mu się uwolnić łeb, wściekle zaatakował trzymające go macki. Uderzał na ślepo, gryzł na wyczucie, szarpał, rozrywał i czuł rosnącą satysfakcję, słysząc wibrujący ryk bólu wydobywający się z Wrót. Szybko uwolnił przednie łapy.

– TERAZ! – Ma’bala dała znak do zamknięcia przejścia.

Smok wbił pazury w naznaczoną magicznymi liniami ścianę jaskini, która nie była chwilowo skałą. Przypominała na wpół stopione złoto – miękkie i gorące. Saeger zawył z bólu, ale nie puścił. Wszystkimi siłami zbliżał brzegi pęknięcia do siebie.

– Jeszcze trochę! – Królowa zachęcała go do większego wysiłku, choć nie musiała – dawał z siebie wszystko. Delikatne łożyska pazurów pokryły się pęcherzami i czuł swąd przypalonej tkanki, ale nie zważał na to. Pomalutku zamykał szczelinę, choć czuł, że materia portalu napręża się coraz bardziej.

Część trzymających go jeszcze macek wycofała się i Saeger mógł wspomóc się silniejszymi tylnymi nogami. Rycząc głośno, zdobył się na największy w życiu wysiłek i zatrzasnął Wrota. Nagromadzona w nich magia wlała się w niego falą z siłą, która odrzuciła go od bazaltowej już ściany. Na jej powierzchni zostały jeszcze świetliste linie okalające dziury po jego pazurach, ale drenoni rzucili się na nie, ścierając rękami resztki magii. Smok chwiał się na łapach, oszołomiony. Nie mógł uwierzyć. Udało się!

Kiedy Wrota zniknęły i nie dało się już ich odróżnić od otaczających skalnych ścian, Saeger padł wyczerpany. Czuł się pełny. Ohydnie przejedzony. I czuł obezwładniającą senność. Głowa mu ciążyła, a wzrok się zamglił, po tym jak wewnętrzna powieka nasunęła się na oko. Potrząsnął głową, wstał z trudem i ruszył ociężale w kierunku korytarza, zataczając się od ściany do ściany. Miał jeszcze jedno zobowiązanie. Obawiał się jednak, że jest już za późno.

Na wpół przytomny dotarł do miejsca, gdzie zostawił Virrona. Duży skalny odłamek blokował większą część tunelu, spod niego przesączała się leniwie lawa, tworząc wielką kałużę w miejscu, gdzie jeszcze niedawno leżał mędrzec.

– NIE! – zaryczał smok, potykając się. Łapy się pod nim ugięły i zwalił się ciężko na ziemię, powodując deszcz kurzu i drobnych kamyków padający ze sklepienia. Nie miał siły się podnieść. Ma'bala triumfowała.

– TAK! Spłonął w żarze gniewu Verrentrega! – Nie zważając na swoją królewską godność, zaczęła skakać i tańczyć z radości.

– Nie… – zaoponował słabo smok. Czy ludzkie ciało mogło zostać pochłonięte przez lawę bez śladu? Nie chciał w to uwierzyć.

– Przepraszam, Virronie… – szepnął zrozpaczony. Zawiódł go, zostawił na pewną, bolesną śmierć. Żal i wyrzuty sumienia narastały w nim, stając się nie do zniesienia, kiedy kątem oka zauważył coś, co tchnęło w jego serce nadzieję.

– Udało mu się! – zawołał, z radości podrywając łeb.

– O czym ty mówisz? – Królowa zatrzymała się w pół obrotu. Podążyła za wzrokiem Saegera. Na wąskim skrawku podłoża między skałą a ścianą tunelu leżał jeden z artefaktów Virrona, ten przypominający smoczy kieł. Rzemień był zerwany.

– Jak, na Serce… – Skonfundowana, wpatrywała się w klejnot. Przez głowę przemykały jej potencjalne scenariusze wydarzeń. – Na pewno zgubił go wcześniej! – wykrzyczała, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciała dopuścić do siebie myśli o porażce.

– Przeżył. – Uspokojony smok ułożył łeb na przednich łapach. Gdy emocje opadły, senność stała się nie do pokonania. Zasnął, zanim zdążył nacieszyć się samoocaleniem mędrca. Ma'bala za to myślała intensywnie. Przez jej umysł przemykały kolejne możliwe wyjaśnienia, ale tylko jedno wydało się prawdopodobne…

– On uciekł! – wrzasnęła wściekła, odwracając się do swojego obrońcy. – Musimy…

– Spokojnie królowo, nie uciekł – przerwał jej Se’rvirr. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji, choć w oczach czaiły się iskierki rozbawienia.

– To co…

– Ofiarę na przebłaganie trzeba złożyć z serca, prawda?

Uśmiech na twarzy Ma'bali stawał się stopniowo coraz szerszy, aż zaczęła śmiać się w głos, jak nigdy od momentu śmierci. Ten szalony, niepohamowany okrzyk szczęścia wibrował w powietrzu, sprawiając, że w ruinach po raz pierwszy od dawna zagościła radość.

Koniec

Komentarze

Mój najdłuższy (jak dotąd) twór. Powstawał na przestrzeni kilku lat, wielokrotnie wracając do szufladu na odleżenie, przeczytany przez kilka osób, wypieszczony... chyba czas, by ujrzał światło dzienne.

Terran to "mój świat", o którym siłą rzeczy wiem więcej niż zdradziłam w tekście, mam nadzieję, że nie spowodowało to jakiś niedomówień czy niejasności. Jakby co to mówić.

Co do zakończenia, to nie chciałam wywalać wszystkiego jak kawę na ławę, wolałam pozostawić Wam, czytelnikom, subtelne wskazówki i miejsce na domysły, mam nadzieję, że trafnie wszystko zinterpretowaliście i lektura dostarczyła Wam przyjemności.

Pozdrawiam.

Jak zapewne wiesz, Sylwien, i to wiesz nie od wczoraj, czary mary, smoki i temu podobne słabo mnie "ruszają". Pomimo tego przeczytałem - i jestem pod umiarkowanym wrażeniem, pozytywnym, podkreślam, pozytywnym wrażeniem. Dyskretnie powstrzymam się od zapytania, jaką część rzeczonego wrażenia zawdzięczam / zawdzięczasz trudowi betatesterów, bo to nie musi mnie zbyt mocno obchodzić.  

Z przewrotną, ale, daję słowo, ani trochę nie złosliwą satysfakcją, odnotowałem obecność killku drobnych błędzików. Skąd więc satysfakcja? Z potwierdzenia się tezy, że i sto korekt może nie wystarczyć...   :-)  Samo życie, nieprawdaż?  

Buduj swój świat dalej. Jest, moim zdaniem, udany.

Dzięki AdamieKB za przeczytanie i komentarz - tym bardziej, że to nie Twoje klimaty, a jednak udało mi się wzbudzić Twoje zainteresowanie :)

Ile zawdzięczam betatesterom? Trudno powiedzieć. W warstwie fabularno-logicznej całkiem sporo, z aspektem językowo-stylistycznym musiałam radzić sobie prawie sama - na koniec dostałam kilka "wytknięć" od jednego z nich (pozostali notorycznie mówią "wziąść" i "pisało", więc nie bardzo mogę na nich w tym kontekście liczyć...)

A o tym, że i sto korekt nie wystarczy, to wiem doskonale - z każdym czytaniem zauważam nowe przecinki, literówki i słowa, które nie pasują najlepiej. Cieszę się, że to takie małe błędziki, a nie jakieś wielkie byki przeszły niezauważone :)

A Terran się rozrasta - na razie głównie w mojej głowie ;) Do tego stopnia, że mam już fabuły na trzytomową powieść :P I jeszcze jedną odrębną powieść. I opowiadanie :P Nic, tylko rzucić wszystko i siadać do pisania ;)

Nic, tylko rzucić wszystko i siadać do pisania ;)   

Ale co i za co wtedy jeść?  {No, czyba że Nobel w kieszeni i będzie z czego spłacić długi...  :-) }  

Nie gniewaj się za taką uwagę: skoro znakomita większość pomocy polegała na prostowaniu zakrętów fabuły i przestrzeganiu logiki, miej te zastrzeżenia w pamięci, ilekroć siądziesz do pisania. Pozwalam sobie na tę uwagę dlatego, że już niewiele brakowało, a wstawiłbym na stronę dwa teksty --- na szczęście nagle zorientowałem się, że zrobiłem to, co krytykuję u innych. Zaprzeczyłem sobie po iluś tam stronach i poszedłem na pasku życzeń, że tak napiszę, zamiast logicznych następstw. Szkoda by było, gdybyś w podobny sposób, ulegając pokusom chwili, psuła sobie długie teksty.  

Ale może jednak będzie trylogia? Jeżeli tak, to nie zapomnij pochwalić się...

"— Jak suchosz wodę — potwierdził drenon."
Co to jest suchosz?

 

"Odzyskała opanowanie i pewność siebie."
Może to tylko ja, ale nigdzie nie zauważyłem, żeby Ma'bala (albo Ma'Bala - jak właściwie to imię się pisze?) straciła w tej rozmowie pewność siebie.

 

"— Sam wróci. A wtedy łaskawie przyjmę jego i jego przeprosiny."
"Jego i jego"? Nie rozumiem.

 

"odparła królowa, a Saeger zinterpretował tą odpowiedź jako „nie”."
Tę.

 

We wszystkich częściach tylko wytykam błędy, a nie mówię niemal nic na temat samego opowiadania - nie znaczy to jednak, że uważam je za słabe. Osobiście akurat lubię klimaty fantasy z magią itp., a obecność smoka była dla mnie dodatkową zachętą - aczkolwiek muszę przyznać, że do pewnego momentu czytało mi się to nieco opornie. Niemniej potem, gdy zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi, przeszedłem przez to gładko. Miałaś ciekawy pomysł na fabułę, do tego przedstawiony całkiem przyzwoitym stylem. Bardzo mi się też pdoba zarysowanie postaci (odniosłem przy okazji wrażenie, że Saegerowi często nic się nie chce - z drugiej strony to smok po długiej drzemce ;)). Dlatego nie żałuję czasu, jaki spędziłem przy "Grozie", i życzę powodzenia w dalszym pisaniu tudzież rozwijaniu Terranu. :)

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

"— Sam wróci. A wtedy łaskawie przyjmę jego i jego przeprosiny."
"Jego i jego"? Nie rozumiem.  

Pozwolę sobie zastąpić Autorkę.  

(...) łaskawie przyjmę jego (tu mówi się o nim, czyli o osobie) i jego (czyli wyartykułowane przez tę osobę) przeprosiny.

Mea culpa, dzięki za wyjaśnienie. Teraz jednak myślę, że dałoby w takim razie radę napisać to zdanie inaczej - mnie osobiście brzmi ono tak sobie.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Właśnie skończyłam ostatnią część i muszę wyznać, że magiczna bajka o smoku podoba mi się. Pokazałaś, że masz fantazję i cała historię umiesz napisać całkiem przyzwoicie. Cieszę się, że masz głowę pełną pomysłów, bo to obiecuje kilka miłych wieczorów w niedalekiej, mam nadzieję, przyszłości. 

 

Zastanawiała się, ile to jeszcze zajmie. – Ja napisałabym: Zastanawiała się, jak długo to jeszcze potrwa.

 

Wciąż byłą wzburzona po poprzednich rewelacjach. – Literówka.

 

Jak suchosz wodę… – Ja też chcę wiedzieć czym/ kim jest suchosz. Na razie jawi mi się stwór podobny do gąbki.

 

To był dziwne. – Literówka.

 

Rzucił się na Wrota, swoim ciałem blokując pęknięcie. – Skoro rzucił się na Wrota i blokował je ciałem, to swoim jest zupełnie zbędne. Nie używał do tego cudzego ciała.

 

…by podejmować próby ucieczki z uścisku potwora. – Smok był słaby. Wydaje mi się, że mógł podjąć, co najwyżej, próbę ucieczki.

 

Saeger mógł wspomóc się silniejszymi tylnymi nogami. – Czy Saeger miał również przednie nogi?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:-)  

Suchosz --- wirtualna roślina, zdolna do przetrwania w warunkach długotrwałego niedoboru, a nawet całkowitego braku wody; po okresie wymuszonej hibernacji błyskawicznie wchłania potrójną  w stosunku do normalnie potrzebnej ilość wody.  

:-)

Dziękuję. Cieszę się, że dowiedziałam się czegoś nowego. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ad. Knight Martius, Regulatorzy

Cieszę się, że wam się podobało i nie był to dla Was czas stracony :)
Zdaję sobie sprawę, że poczatek może być trudny, bo mało sie dzieje i co chwilę nasuwa się pytanie "Ale o co właściwie chodzi", ale miałam nadzieję, że te kawałki "tajemnic" + postaci zaintrygują czytelnika na tyle, żeby chciał czytać dalej. Widzę, że mi się udało :)

Błędy poprawiłam w "rękopisie", jakoże możliwość edycji tutaj już mi się skończyła.

Prawidłowa jest pisaownia Ma'bala, jeśli gdzieś jest inaczej, to mój błąd.

Nie wiem czemu akurat suchosz wszystkich zaintrygował, a gerissa z pierwszej części już nie :P
Suchosz to roślina, wyglądająca jak kłębek uschniętych łodyżek - chyba że spadnie deszcz, wtedy błyskawicznie chłonie wodę, wielokrotnie zwiększając swoje rozmiary. Przydatna rzecz dla wędrowców (można tę wodę przez kilka następnych dni odzyskać), dla rolników znienawidzony chwast.

Z przednimi nogami jest pewnien problem, bo rąk na pewno nie miał ;) Zasadniczo był czworonogiem - czyli miał cztery nogi (albo osiem - dwie przednie, dwie tylne, dwie lewe i dwie prawe :P). Oczywiście lepiej brzmią przednie/tylne łapy lub kończyny.

AdamieKB - widzę, że Terran już zdradził Ci większość swoich tajemnic, a z pewnościa tych botanicznych :P
(PS: więcej niż potrójną - tak między 8 a 10 razy więcej)

Nowa Fantastyka