- Opowiadanie: ktokolwiek - Żywe

Żywe

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żywe

Woda obudziła Edwarda po raz trzeci. Pierwszy był parę tygodni wcześniej, od poprzedniego minęły trzy noce.

Dźwięk nie przypominał właściwie kapania, raczej przelewanie wody sporymi porcjami do głębokiego, wąskiego

naczynia – przeciągłe, dudniące i niemal rytmiczne. Słyszał to znacznie wyraźniej, niż poprzednio, kiedy uznał to za cieknący kran. Najwyraźniej deszcz, zmarły tego dnia wraz ze słońcem, zostawiał potajemnie na ziemi swój pomiot.

Edward wiedział, że przy tak naturalnych zakłóceniach ciszy jego myśli nie odpoczną, jednak ciało nie słucha rozsądku. Przez wiele momentów czekał, aż frustracja zawładnie jego wolą. Elektroniczny zegarek przy łóżku chwilami pokazywał drugą dwadzieścia siedem, zwykle jednak kilka kresek bez znaczenia. Dźwięk nie ustawał.

Pierwszy ruch był jak zwykle gęsty i nieco lżejszy, niż się spodziewano. Kolejne podążyły w żwawym rezonansie i 

po krótkim czasie Edward był już na zdezorientowanych nogach. Noc była dość jasna, toteż kontakt znalazł bez trudu. Sen nagle gdzieś zniknął, a on sam znalazł się w swoim zaskakująco obcym domu, tak oczywistym, że ledwo go dostrzegał. Schody na dół przypomniały mu na dobre, na czym polega przytomność.

Wraz z większością świadomości pojawiła się analiza.

Pierdolony hałas dochodził z piwnicy i nie miał sensu. Nie wyobrażał sobie naturalnego mechanizmu, który wydawałby taki dźwięk. Poza tym, po deszczu woda zostaje zwykle na dachu, nie pod podłogą. Długie uczestnictwo w życiu nauczyło go jednak, że rozwiązania takich zagadek są tak banalnie nudne, że nie zasługują nawet na oczekiwanie.

Przez korytarze i schody sunął bez większego udziału ze swojej strony, a na kolejnym piętrze nie pofatygował się nawet, by wyłączyć ciemność. Drzwi do piwnicy otworzyły się nieco opornie, prawdopodobnie z powodu braku poświęcanej im uwagi. Edward rzadko miał powód, żeby wchodzić do piwnicy, poza tym, zwykle nie…

Dom w ogóle był dla niego nieco za duży, jednak przez długi czas nie zamierzał go opuścić.

Było jeszcze za wcześnie.

Wszedł.

 

Jego największa obawa, której nie zdążył jeszcze wyrazić w myślach. To było tam. W tym schowku. Gdzie ona

I zdał sobie sprawę, że nie wchodził do niego od ponad czterech lat. Nic stamtąd nie potrzebował albo nie chciał

potrzebować. Dawno przestał myśleć o tym, co się stało. Jej nigdy nie było, a on nic nie stracił

Musiał tam wejść. Dźwięk był tam czysty i niezaprzeczalnie obecny. Możliwe, że ślady jej krwi nadal tam są.

Nie było żadnej decyzji, jedynie krótkie przygotowanie. To miejsce. Miejsce jak każde inne. Schowek na

Nie pamiętał nawet, co w nim trzymali. Bez znaczenia. Ścigając się ze swoimi wątpliwościami, szybko nacisnął klamkę.

 

Ciemność nie ocaliła go przed prawdą. Strzępki poświaty księżyca dały jego oczom obraz, który zmienił natężenie

rzeczywistości. Mózg zalała mu fala nieznośnego ciśnienia i cały świat zamknął się wokół niego jak najciaśniejsza z klatek.

Konwulsyjnie cofnął się, zamknął drzwi i czekał, aż znowu zacznie myśleć, gotując w swoich płucach powietrze, zbyt otępiały, by zbuntować się przeciw sytuacji, w której się znalazł. "A może mi się wydawało?" przyszło z fałszywym kojącym uśmiechem.

Mógł zrobić tylko jedną rzecz i od dłuższej chwili czekała ona na tyłach jego świadomości na swoją kolej.

Dopiero gdy oderwał plecy od drzwi poczuł, jak bardzo się trzęsie, jak niestabilne jest jego ciało. Dźwięk znowu odnalazł miejsce w jego percepcji, lecz naiwne skojarzenie z wodą nie miało już racji bytu.

Światło nie działało. Kolejne dwadzieścia panicznych prób jego przywołania tego nie zmieniło. Latarka… gdzie jest, kurwa, latarka?! Nie było jej w żadnym widocznym miejscu. Nie było jej w stercie szmat pod ścianą. Nie było jej na starej komodzie.

Dźwięk nie ustawał. Ani w pierwszej szufladzie.

Znajomy ruch światła nieco uspokoił sytuację. Baterie zaskakująco były. Ostre, niebieskawe światło nadało niepokojowi nowy, świeży odcień.

Otworzenie drzwi po raz drugi było znacznie trudniejsze; emocjonalną słabość zastąpiła obawa przed

Prędzej czy później musiał to zrobić. Nacisnął klamkę, pociągnął i zalał sztuczną bielą to

 

Boże, to żyje.

W kącie schowka, na starym, zniszczonym biurku było coś żywego. Jakby przyrośnięta do otoczenia kuliła się tam

brudnobiała masa budząca nieprzyjemne skojarzenia z ludzkim płodem. Z korpusu pokrytego czymś, co przypominało poszarzałe białko jaja wystawała głowa podobna trochę, a zarazem tak okrutnie niepodobna, do ludzkiej, we wczesnej fazie rozkładu – z zapadniętymi policzkami, głębokimi oczodołami i karykaturalnie rozwartymi ustami, zaklejonymi częściowo mazią. Z ciała wyrastało mnóstwo powykręcanych kończyn, wystających pod dziwnymi kątami i wyposażonych w za dużo stawów, zakończonych podobnie wynaturzonymi dłońmi. Niektóre z nich,

przypominące bardziej korzenie, pięły się promieniście po ścianie i biurku. Z tyłu rozpościerały się rozgałęzione zawiązki czegoś, co przywodziło na myśl

O Boże… skrzydła…

W schowku unosił się paskudny smród, niemal uniemożliwiając oddychanie, podobny do woni zepsutych jaj, pleśni i czegoś jeszcze, co leżało w pamięci Edwarda, lecz zbyt głęboko, by mógł to zidentyfikować.

Rzecz wyglądała na uśpioną, lub raczej wegetującą. Powieki były zrośnięte. Coś, co mogłoby być klatką piersiową w miarę regularnie kurczyło się i rozszerzało… to był oddech. Dźwięk, który zwabił Edwarda do tej dziury w świecie, brzmiący tu znacznie bardziej organicznie, choć wciąż przypominający lejącą się wodę, był oddechem tego

Nie obserwował go długo.

Po kilku pokornych, ukradkowych spojrzeniach, zdławionych oddechach i pełnych furii uderzeniach serca wybiegł, tym razem jednak nie pozostał przy drzwiach – przykleił tak wiele swojego ciała, jak mógł, do ściany, ograniczając do minimum przestrzeń, której nie pilnował.

Dygotał, oddychał najszybciej i najobszerniej, jak mógł, krztusząc się co jakiś czas i znów czekał.

Nie chciał tam być, nie chciał być wtedy, ani w takim świecie.

To było prawdziwe, bezlitośnie, miażdżąco realne i w jego własnej piwnicy.

Światło latarki padało na kompletnie nieistotny fragment ściany dusząc wszelkie inne oznaki widzialności. Oddech nie ustawał.

W każdym momencie czasu wszystkie mięśnie Edwarda były gotowe do eksplozji. W każdej chwili to było obecne i żywe, nieznane i zdolne do czegoś.

Zastanawiał się, jak długo to istniało. Kiedy zaczęło… rosnąć. Jak. Skąd. Dlaczego. Uparcie powracała myśl, że to wyrosło z jej śmierci.

Absurdalna, a jednak tak naturalna – projekcja tłumionej rozpaczy z krzykiem zagubienia. Nie potrafił całkowicie jej porzucić, czując, jak niewytłumaczalnie sensowne jest to skojarzenie.

 

Niepowstrzymany marsz czasu uczynił ją częścią jego prawdy i przywrócił do życia jego wolę. Krótko rozważał zrobienie "słusznej" rzeczy. Ktoś powinien to zbadać. Rewolucja. Odkrycie. Nowe spojrzenie. Postęp gatunku. Nowe narzędzie dla stada. Wywiady i zdjęcia. Ciekawostka. Sensacja. Pieniądze? Wydarzenie. Historia. Tajemnica.

Jednak jego emocjonalny instynkt, uzbrojony w nowe przeświadczenie zdeptał społeczne przystosowania. Chciał to skończyć. Skończyć swoją niepewność, pustkę i strach przed kolejnym dniem. Swoje życiowe zawieszenie. Ucięcie tego życia postrzegać zaczął jako odkupieniei oczyszczenie. Z bardziej powierzchownej strony, czuł, że oddając tę rzecz cywilizacji dałby jej wygrać – rosnąć i być. Poddałby się. Ustąpiłby.

Nie.

Co zrobią, kiedy to znajdą? Mogą nie znaleźć. Mój dom, moje.

Zadecydował. I był przerażony znacznie bardziej, niż wcześniej.

Jak.

Bardziej, niż czegokolwiek innego bał się to obudzić. Nie chciał widzieć, jak to się rusza. Nie chciał wiedzieć, co to robi. Co może. Oddech nie ustawał. Nie chciał słyszeć innych dźwięków.

Bał się.

Ale zdecydował.

Ogień odpada – dom może ucierpieć. Nóż? Nie. Za wolno, może zareagować. Wiatrówka… była w schowku. W szafce biurka…

Siekiera mrugnęła do niego spod ściany. Oczarowany ruszył przez niestrzeżoną, przesiąkniętą smrodem przestrzeń, z wyciągniętą ręką i lekkim uśmiechem. Palce objęły drewno, przeznaczenie się dopełniało.

Nie ma innego wyjścia.

Ale znów nie mógł. Znów czekał. Wybrał się na długi spacer po dwumetrowej ścieżce, do przodu i do tyłu i znowu, a każdy krok zabierał go w nowy świat, niebezpieczny, niestabilny i gryzący ze wszyskich stron, nieznany i nieprzewidywalny. Światło latarki razem z Edwardem tańczyło po ścianach, roztrzęsione, podekscytowane do granic i niepewne, jak on. Myślał o swoim życiu, cudzej śmierci i naturze świata.

Po wielu czasach przestał. Nieliczne, lecz jakże gęste chwile posunęły jego ciało ponownie do środka.

Długo stał i obserwował niewidząco życie, które wyrosło w jego domu. Czas mknął gdzieś obok. Rzeczywistość była w zasięgu wzroku, lecz poza dotykiem. Edward próbował brać udział, lecz moment był od niego silniejszy. Ostrze siekiery czekało, aż świat sam się zdarzy rękami zagubionego człowieka.

Koniec

Komentarze

* Woda kogoś obudziła? Albo zmień kolejność zdań, albo popraw, dodając jakaś oniryczną cechę wody, działającą na zmysły, inaczej personalizujesz ciecz.
* tak naturalnych zakłóceniach ciszy jego myśli nie odpoczną [stylistyczny koszmarek, najlepiej daj komuś do przeczytania na głos. A się zdziwisz!]
* Po kilku pokornych, ukradkowych spojrzeniach, zdławionych oddechach i pełnych furii uderzeniach serca wybiegł, tym razem jednak nie pozostał przy drzwiach - przykleił tak wiele swojego ciała, jak mógł, do ściany, ograniczając do minimum przestrzeń, której nie pilnował. [wiem, wiem - to tygryski lubią najbardziej, ale tak skonstruowane zdanie złożone jest jak piłka odbijająca się od ściany w rytm hitu zespołu Queen - we are the champions! - czyli kicha, stylistyczna ofc]
* Niepowstrzymany marsz czasu uczynił ją częścią jego prawdy i przywrócił do życia jego wolę. [ po tym filozoficznym stwierdzeniu moje jestestwo rozpadło sie na miliony kawałków. Dzisiaj w nocy obowiązkowa seta, inaczej nie zasnę i będe snił koszmary]

Ogólnie: styl fatalny, infatylny icotylko. KOpalnia odkrywkowa dla smakoszów literatury.


Tak, personalizuję ciecz całkiem świadomie.

Coś w tym jest. Tekst wymaga poprawek, ale to interesująca próba wyjścia poza schematy. 
Pozdrawiam. 

Podoba mi się, poplątane mocno, lubie właśnie takie rzeczy

Nowa Fantastyka