- Opowiadanie: majatmajaja - Papierośnica

Papierośnica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Papierośnica

 

 

Nienawidziłam poniedziałków.

 

Zaczynały się jak zwykle. Matematyka z panią Malinowską nie należała do przyjemności.

Nauczycielka coś dyktowała. Tłukła wyuczone formułki. Refreny swojej algebraicznej pieśni. Chodziła przy tym po klasie. Wymijała liczne, pokreślone korektorem ławki, zachodziła uczniów od tyłu, sprawdzając przy tym, czy aby na pewno wszystko dokładnie zapisali.

Obcasami wystukiwała rytmy niczym dobosz w żołnierski bęben. Stuk. Puk. Stuk. Puk.

Wreszcie zasiadła na szerokim nauczycielskim krześle. Otworzyła duży, szkolny dziennik i przekartkowała go w skupieniu.

 

– Numer dziewiętnaście. Zawadzka Katarzyna – zaskrzeczała. – Do odpowiedzi.

 

Kaśka. Moja najwspanialsza przyjaciółka, podniosła się niepewnie z krzesła.

Gdy miałyśmy jeszcze piętnaście lat, wspólnie wspinaliśmy się na duże, rozłożyste drzewach. Nieraz też, podpatrywałyśmy jakieś grube baby w oszklonych wieżowcach.

 

 

 

Siedziałyśmy na poziomie szóstym. Biuro szefa było jak na wylocie. Temu dupkowi, który wykorzystywał swoje pracownice, najchętniej skopałabym w ten zboczony tyłek. Niestety, nie dałabym rady.

 

– Ej, dobra. Chodźmy stąd – mruknęła Kaśka odwracając się tyłem do okien. – Zaraz chyba zwymiotuję.

– Kaśka. Miałyśmy go capnąć. Ta kobieta jest molestowana!

Przyjaciółka jęknęła coś, ale i tak podała mi do rąk aparat. Cała „akcja” zakończyła się dość szybko. Z uśmiechem odprowadził swoją sekretarkę do drzwi, na pożegnanie klepiąc ją w krągły tyłek. Zamknął pokój.

Płakała. My miałyśmy masę zdjęć.

 

 

Dziewczyna stała, nie wiedząc, co ze sobą począć. Wpatrzona w rzędy liczb, które przed chwilą nabazgrała na tablicy, wprawiały ją w zakłopotanie. Będzie na plusie, czy na minusie?

 

– No, dalej. Zawadzka. Nie będziemy tu czekać w nieskończoność.

 

*

 

Zaskrzypiały drzwi.

Do pokoju weszła wysoka, patykowata dziewczyna.

 

– Dzień dobry – wychrypiała.

– Dzień dobry, Sabinko – odparła serdecznie pielęgniarka. – Co ci jest? – Uczennica z impetem wylądowała na białym, lekarskim łóżku.

– Nie dobrze mi. – Jej policzki płonęły czerwienią. Na spierzchnięte usta powoli napływała spieniona ślina.

– Dziecko. Jak ty wyglądasz…

– Mogę się napić? – zapytała, spoglądając na szklankę soku stojącą na stoliku.

– Pewnie. Pij.

Dziewczyna łapczywie wlewała w siebie napój. Po brodzie ściekały jej strużki zimnej, pomarańczowej cieczy. Pielęgniarka nigdy nie widziała jej w takim wydaniu. Sabina wszystko, co robiła, czyniła z gracją. Brzdęk tłuczonego szkła wypełnił ściany ciasnego pokoju.

Krzyczała.

 

*

 

Zrobił się harmider. Uczniowie zdziwieni, szeptali coś pomiędzy sobą. Każdy rozglądał się po klasie.

Wyszlibyśmy z ławek. Spojrzeli, co się stało. Niestety, przykuci do siedzeń, posłuchaliśmy tylko uciszającego gestu ręki pani Malinowskiej. Kobieta wybiegła z klasy.

Krzyk nie ustawał.

Po chwili doszedł do niego jeszcze drugi. Nieco wyższy. Nauczycielka wbiegła z powrotem do klasy. Przerażona trzasnęła drzwiami. Na jej pociągłej, bladej twarzy malował się paniczny strach.

 

– Chodźcie!! Pomóżcie mi!! – ryknęła.

Kobieta z całych sił zapierała się nogami. Coś dobijało się do drzwi. Osłupiali, siedzieliśmy w ławkach. Kaśka wypuściła z ręki kredę.

– Kurwa!! Mówię coś!

Krzyk nauczycielki wyrwał nas z odrętwienia. Poderwaliśmy się z siedzeń i rzuciliśmy w stronę spanikowanej nauczycielki. Jej ciało niezdarnie podskakiwało. Siła istoty z zewnątrz była niewiarygodna.

Kobieta nie wytrzymała. Impet odrzucił wątłe ciało Malinowskiej, jak zeszyt do matematyki w ręce niepokornego ucznia. Oszołomiona wychowawczyni wylądowała na Kasi.

 

To coś wbiegło do sali.

 

Pisk dziewczyn i nasze wrzaski na nie wiele się zdały. Do nauczycielki biegła, chybocząc się, wysoka postać. Majtała przy tym bezwładnie rękoma. Tylko sprężyste nogi, dawały jej niewyobrażalną szybkość i zwinność. Z sinych ust toczyła się spieniona ślina. Z gardła wydobywał się ledwie słyszalny skowyt. Ludzkie oblicze postaci zdradzały tylko oczy. Smutne, cierpiące, jakby zasłonięte mgiełką, przewiercały wychowawczynię na wylot.

 

W jednej chwili rzuciła się na kobietę, zatapiając swoje ostre zęby, w jej niedawno wyperfumowany, jasny kark.

Trysnęła krew.

Dobiegłam do Kasi i porwałam ją za rękę. Wyjście! Muszę nas ratować!

 

 

 

 

 

– Co to kurna jest?! – wydyszała zapłakana Kasia.

– Nie wiem! – odparłam nerwowo.

 

Jakaś para chłopców z pierwszych klas, biegła w drugą stronę. Większość uczniów tłoczyła się jeszcze w szkole. Za szybą, w drzwiach, widać było przerażone twarze dzieci i opętane żądzą mordu, oczy istoty. Nagle, obraz rzezi zniknął za plamą jasnej krwi.

W żyłach płynęła energetyczna adrenalina. Mózg zaczynał działać na pełnych obrotach. Muszę mieć czystość umysłu. Racjonalnie myśleć. Nie pozwolić przerażeniu, zapanować nad ciałem.

 

– Szybciej! – krzyknęłam do przyjaciółki i szarpnęłam ją mocniej. Bałam się. To coś jest blisko. W każdej chwili może rzucić się na nas od tyłu. Wgryźć się ciemnymi zębiskami. Byłam prawie pewna, że skądś znam tą postać. W końcu nie raz widziałam ją na szkolnym korytarzu. Te ciemne oczy.

– To chyba Sabina – wychrypiałam zdziwiona, że dałam ujście swojej natrętnej myśli.

 

*

 

Już prawie byli na miejscu. Z budynku wybiegali licealiści i zapłakane nastolatki. Wszyscy dokądś uciekali. Przed siebie. Jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Tej istoty.

Bartek przepychał się przez przerażony tłum.

 

– Przepraszam. Przepraszam. – cedził przez zęby, potrącając rozbieganą młodzież. Boisko nasiąkło zapachem potu i rozprutych wnętrzności. Na betonie placu, gdzieniegdzie, spoczywały małe fragmenty ludzkich szczątków.

– Osz kur…– mruknął. Jego żołądek co jakiś czas odmawiał posłuszeństwa. Resztkami sił powstrzymywał wymioty.

Wbiegli na korytarz.

Marek, ten, który dzierżył niewielki obrzyn, biegł przodem. Z niewzruszoną miną przeskakiwał przez liczne przeszkody. Był znacznie szybszy od Bartka. Sprawniejszy. Bardziej wyćwiczony.

Wreszcie ją zobaczyli.

 

Leżała na podłodze, rzężąc cicho. Białka nabiegły jej krwią. Mężczyźni stanęli nad istotą, przyglądając się jej bacznie.

 

– Boże – wychrypiał młodzieniec. Nie mógł uwierzyć, że to właśnie ona. Do oczu napłynęły mu łzy. Był na siebie wściekły.

 

 

 

Sabina zawsze chciała zostać szpiegiem. Marzyła o tym odkąd pamiętam.

 

– Nie przesadzasz? ! – denerwowałem się wtedy na nią. – Jeszcze jakieś szczepionki karzą ci brać. Po cholerę się na to zgodziłaś?! Mogłaś normalnie mi tu urodzić dziecko! Nie włóczyć się po Rosji. Z resztą, co oni sobie myślą, że ja ci na to pozwolę?!

Pozwoliłem. Mam za swoję.

 

 

 

 

 

– Dobra no. Tylko szybko – polecił Marek.

Bartek kucnął przy jej ciele. Chwycił za podaną mu broń i nacisnął spust.

Rozległy się strzały.

Przy Marku leżały dwa świeże trupy. Ciało chłopaka wtulone było w przerażające szczątki dziewczyny.

 

– No. Już prawie koniec. Tylko jeszcze to… – Marek sięgnął pod kurtkę chłopaka.

Z wewnętrznej kieszeni Bartka wystawała błyszcząca w mroku papierośnica.

 

*

 

W ciemnej, długiej limuzynie, panowało dziwne napięcie.

Mężczyzna siedzący na miejscu pasażera, dyszał ciężko. Nie wiedział, czemu. Przecież włożył kupę pieniędzy w ten zawszony pojazd a nawet chłodzenie nie działo jak należy.

 

– Duszno – mruknął w końcu do kierowcy. – Klimatyzacja by się przydała – dokończył z lekką ironią. Jego niewielka, atłasowa chustka, już dawno przestała mu wystarczać. Okrągła, czerwona twarz mężczyzny stawała się coraz cieplejsza.

– Włączona, sir.

– Cholera – szepnął elegant i wyciągnął z kieszeni marynarki metalową papierośnice. Szybkim ruchem ręki włożył do ust jasnego skręta. Zaciągnął się nim mocno. Dym wypuścił nosem. Ślinotok ustawał. Policzki powoli, zyskiwały swój naturalny, brzoskwiniowy kolor. Twarz ochłodziła się lekko.

– Już jesteśmy?

– Już prawie, sir.

 

Byli na miejscu.

 

Sługa wysiadł z pojazdu. Poruszał się sztywno i jakoś nienaturalnie wolno. Otworzył przed mężczyzną drzwi. Stanęli przed dawną szkołą. Budynek wyglądał dość niepozornie. Wszystko sterylnie domyte, lśniące od środków do dezynfekcji. Dawało znać o staranności sprzątaczek. Tylko okna, zabite ciemnymi, przegniłymi deskami, zdradzały wcześniejsze losy placówki. Przed drzwiami, pyszniła się żółta taśma ograniczająca.

 

– Nienawidzę Polaczków. Dobrze, że udało nam się ich wytępić. Skurwysyny, nigdy już nam nie zagrożą.

– Dokładnie, sir.

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytam potem jeszcze raz, bo wydaje mi się, że nie do końca zrozumiałem. Wpadły mi jednak takie rzeczy:

 

1) Raz jest Zawada, raz Zawadzka, to ta sama osoba?

 

2) Wszyscy nagle obudzili się z amoku - amok, z tego, co mi wiadomo, to taki niekontrolowany gniew


3) Impet odrzucił wątłe ciało Malinowskiej, jak zeszyt do matematyki w ręce niepokornego ucznia - nie do końca rozumiem, o co tu chodzi



Po przeczytaniu pierwszej części tekstu, do "gwiazdki" (*), odpuściłem sobie dalszą lekturę.  Momentami używasz tak nie zrozumiałego języka, że nie wiadomo o co chodzi w tekście. Przykłady podał Ci Kael.

Zajrzę później.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Czy można prosić o autorską egzegezę?

Tak lepiej?:)

Oczywiście, że można, ale nie o to tu chodzi. Musi się dać zrozumieć choć zalążek pomysłu, z samego opowiadania. Nie udało mi się w takim razie ująć tego dostatecznie dobrze.  Wybaczcie.

Pozdrawia pełna nadziei, że ktoś zrozumie tekst, autorka wypociny.

PS. tekst zodził się ze snu, więc nie dziwota, że do nikogo nie trafia.

Do pewnego momentu usiłowałam nadążać za tokiem wymysłów Autorki. Tokiem szalonym – nie mam na myśli tempa opowiadania – a przez to mało zrozumiałym. Potem przestałam rozumieć cokolwiek. Z czystej ciekawości pytam Autorkę: Dlaczego, w tak perfidny sposób, próbowała zamachnąć się na moje zdrowie psychiczne?  

 

…czy aby na pewno wszystko dokładnie udokumentowali. – Skoro pani Malinowska dyktowała, to chyba …dokładnie zapisali.

 

Wystukiwała rytmy niczym dobosz w żołnierski bęben. – Czy pani Malinowska chodziła po klasie z żołnierskim bębnem? Ja bym lubiła takie poniedziałki. ;-)  

 

…wspólnie wspinaliśmy się po dużych, rozłożystych drzewach. – Na co, po dużych drzewach, wspinały się dziewczyny? Gdyby celem mojej wspinaczki było drzewo, wspinałabym się na nie, a nie po nim.

 

Biuro szefa było jak na wylocie.To było na wylocie, czy nie?

 

najchętniej nakopałabym w ten zboczony tyłek. – Raczej trudno jest nakopać w tyłek, nawet zboczony, ale z powodzeniem można komuś skopać tyłek, niekoniecznie zboczony. ;-)  

 

Niestety, nie dałabym rady. Szyba była zbyt grubaCzy to miało być kopanie przez szybę? Może jeszcze w białych skarpetkach? Dobrze, że Autorka zdała sobie sprawę z niemożliwości wprowadzenia zamiaru w czyn. ;-)  

 

Wpatrzona w rzędy liczb, które przed chwilą nabazgrała na tablicy, wprawiały ją w zakłopotanie. – A trzeba było nie bazgrać, pisać wyraźnie, nie byłoby zakłopotania. A tak, to ja nie wiem, co Autorka chciała powiedzieć. ;-)

 

Na spierzchnięte usta powoli napływała spieniona ślina. – Moim zdaniem, raczej wypływała.

 

Wszyscy nagle obudzili się z amoku.Amok to stan silnego wzburzenia, euforii i podniecenia. Czy to miałaś na myśli? Ja napisałabym: Wszyscy nagle obudzili się z odrętwienia.

 

Impet odrzucił wątłe ciało Malinowskiej, jak zeszyt do matematyki w ręce niepokornego ucznia. – Nigdy nie przyszło mi do głowy, że zeszyt do matematyki, w ręce niepokornego ucznia, może nabrać niezwykłej mocy, zdolnej nawet obalić ludzkie ciało, niechby i wątłe. ;-)

 

Oszołomiona wylądowała na Kasi. – Impet odrzucił wątłe ciało, a mdły duch Malinowskiej wylądował na Kasi? Ruja i porubstwo.  ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy: Bo jestem zła...!

Postaram się poprawić błędy:)

Pozdrawiam.

Zła z natury, czy w tej chwili? ;-)

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm. Raczej z natury:) Losu nie zmienię, psychiki swojej nie naprawię. Jedynę co mogę, to dzielić się gniotami z innymi, równie, lub mniej niezrozumiałymi.

Pozdrawiam.

Nic z tego tekstu nie zrozumiałem, choć przez moment myślałem, że to opowiadanie o She-Hulk.

Pomijając zrozumiałość tekstu, jest on bardzo słabo napisany - regulatorka zrobiła już łapankę.

 

Pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za komentarze, spróbuję pisać coraz lepiej:)

Pozdrawiam.

    Sir? Anglicy czy Amerykanie? I co oni mają do nas?

Panie Rogerze. Jak się za Panem stęskniłam, to nie prawdopodobe! Nie, nawet nie Anglicy, nawet nie Amerykanie. Rosjanie, ot co. Plasują się na pierwszym miejscu- "Potencjalni zaborcy".

Pozdrawiam:)

    W taki razie - końcówka "gospodin". Albo "barin". "Uważajemyj", oczywiście... 

Początek mi się spodobał, dalej niestety opowiadanie mnie już przerosło ;)

Nie zrozumiałeś, mam rozumieć ( "przerosło" może być różnie interpretowane)? :)
Dziękuje za komentarz.
Pozdrawiam.

Dokładnie. Może spróbuję jutro o dogodniejszej porze dla umysłu ;) Czasami do opowiadania potrzebne jest drugie podejście. A bywa że i trzecie.

Mam nadzieję, że się uda!

Niestety jeśli to gniot, nawet szuste podejście Ci nic nie pomoże (o zgrozo, oby nie).

@majatmajaja:

 

szuste :) --- to dopiero jest zgroza!

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

fakt, zgroza, wybacz.

Zrozumiałem więcej ale zdecydowanie nie wszystko. Tym niemniej najwięcej rozjaśniło mi Twoje stwierdzenie, że pomysł wziął się ze snu. To rzeczywiście wiele tłumaczy bo i zapis miejscami chaotyczny na taki "senny" sposób ;) A co do konkretnych błędów to znęcać się nie będe bo już zostały wypunktowane.

Dobrze, że nie jestem sadomasochistką. Jeden raz wystarczy;)

Oby tego coraz mniej było, ech.

Zciekawości polazłem dziś z samego rana na strych. Było zimno jak cholera, ale otworzyłem szafę z notatkami z liceum, zdmuchnąłem kurz ze starych zeszytów, poczytałem swoje wypociny z czasów gdy byłem w Twoim wieku Maju.

Przyznam, że poziom moich opowiadań oscylował wtedy między totalnym epigonizmem (nasladowałem Bursę, Kinga, Kosińskiego, Świetlickiego) a grafomanią totalną. Fakt, że nie porzuciłem całkiem literatury zawdzięczam właściwie tylko uporowi i uzalężnieniu od rymu, rytmu i słowa:)

Moi pierwsi recenzenci byli o dziwo bardzo przychylni, jednak mało obiektywni (zakochane koleżanki, rodzeństwo,rodzice, babcia, koledzy) - przy pozytywnych ocenach człowiek cżesto spoczywa na laurach. Jak miałem 17 lat chodziłem z zadartą głową, z pozą baudelairowską.

Gdybym miał wtedy mozliwość zmierzenia sie z krytycznym prysznicem obiektywnych czytelników, zapewne nie nabawił bym sie głupich manier, robiłbym mniej błędów i miał juz na koncie nagrode Kościelskich, Nike, albo Zajdla...

Więc pamiętaj że krytyka buduje:), uczy pokory i rozwija :)  - przed Toba sporo zabawy - a talent masz duży - to oczywiste :)

więc pisz..pisz...pisz

Dziękuję Marcinie, bardzo... nie zamierzam spocząć na laurach, jak tylko będę mieć czas nie zaprzestanę wyrobu niefortunnych wypocin. Dzięki również za poświęcenie, perspektywa zimnego strychu nie napawa optymizmem, a jednak poszedłeś i poszukałeś:)))

Więc będę pisać, do tego nie ma wątpliwości, lecz jedyne co, to nie będę tak często dodawała na nf. Po co? Jeśli wymyślę coś znośnego, że oczy nie będą boleć, wstawię.

Pozdrawiam Cię

Maja:)

Niestety nie rozumiem o co chodzi :) Ale nie wszyscy muszą wszystko rozumieć.

 

Heh, może masz racje, ale fajnie by było, gdyby jednak rozumieli:)

Coś chyba załapałem… Jeśli założymy, że teraźniejszość (lekcja matmy w szkole, początek epidemii zombie itp.) przenika się z przyszłością (podanie Sabinie szczepionki, wizyta pod opuszczoną szkołą) swobodnie, tekst nabiera wtedy cech surrealistycznej przypowieści. Sama historia nie wydała mi się skomplikowana, lecz sposób jej podania… chylę czoła. Co prawda nie wszystko chyba wyszło tak, jak powinno wyjść, ale gratuluję odwagi zmierzenia się z zagadnieniem. :)

Nowa Fantastyka