- Opowiadanie: Cellular - Więzienie

Więzienie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Więzienie

Dość długo, ponad 15k znaków.

***

Coś się zmieniło. Niedobrze, przynajmniej tak długo jak sobie tego życzyłem wszystko tu pozostawało stałe, przynajmniej do tej chwili. Mimo, że różnice były bardzo subtelnie, to na tyle wyraźne i dostrzegalne, aby poważnie zaniepokoić. Nie tylko mnie; ja byłem w tym świecie bogiem, ja go stworzyłem, poznałem i ukochałem, był częścią mnie, wyczuwałem każdą drobną różnicę w jego strukturze, stąd wiedziałem, że tym razem było to coś innego niż normalne fluktuacje, coś większego. W całym otoczeniu dostrzegalne stało się narastające zdenerwowanie. Złapałem przelatującego kołaszka, na co zareagował wysokim kwikiem.

 

– Spokojnie, mój malutki, powiedz mi, co się dzieje?

 

– Mój panie kochany, władco! Twój świat, nasz świat się rozpada, ginie! Znika, wszystko znika! Tam już nie ma, nie ma wielkich kamutów, wyparowały piękne tędziołki! Nie ma też lukrowomiodowej rzeki! Mój panie, boję się!

 

Tego ostatniego kudłaty stworek mówić już nie musiał. Doskonale widziałem ten strach w jego świecących ślepiach, z każdą sekundą coraz intensywniej. Blask był już oślepiający, a to znaczyło, że kołaszek wpadł w panikę. Ha, żeby on wiedział co znaczy panika! Czym jest przejmujący całe ciało lodowaty pocałunek, ponury strach, bezsilność i zrezygnowanie… Zimny dreszcz przeszył mi ciało na samo wspomnienie. Ale to było dawno, jedyne co z tamtych czasów pozostało to otaczające mnie piękne, urzekające więzienie. Więzienie, które po szesnastu latach najwyraźniej zaczynało się rozpadać. Normalny człowiek ucieszyłby się na wieść o skróceniu wyroku, nadchodzącej wolności, spotkaniu rodziny i przyjaciół, którzy go nie opuścili przez lata… Nie ja. Ja to więzienie stworzyłem, wykreowałem te rośliny, zwierzęta, urzeczywistniłem moje sny, tchnąłem w to wszystko boską iskrę, ja tu przecież jestem bogiem! To jest mój dom, nikt nie będzie mi go niszczył! I przecież nie wyjdę na wolność, w tym momencie jedyna droga na zewnątrz wiedzie przez śmierć… A nie chcę umierać.

 

– Nie bój się, kochany, nie pozwolę by cokolwiek stało się tobie, mnie, komukolwiek innemu. Nie martw się, uratuję nas.

 

Oczy mu przygasły i z uśmiechem na pyszczku, czy raczej krzywym grymasem który miał go przypominać odfrunął schować się w lesie pomiędzy powykrzywianymi, porcelanowymi drzewami. Ciężko westchnąłem. Niestety nie jestem idealny, nigdy nie udało mi się stworzyć prawdziwego uśmiechu, podobnego temu, jakim kiedyś obdarzała mnie ona… To jednak nie ma znaczenia, jak tak dalej pójdzie to nawet tego grymasu, kiepskiej podróbki nigdy więcej nie zobaczę. Poczułem pot wolniutko ściekający po plecach widząc wszelkie życie uciekające z okolicy. A w krok za nim postępowała pustka. Mój świat umierał i ja wraz z nim. Zauważyłem blaknące kolory, wszystko dookoła matowiało i szarzało. Na niebie gasł księżyc, nie jakaś zbita siłami grawitacji kupa kosmicznego pyłu, prawdziwy księżyc z prawdziwego sera! Muszę coś zrobić żeby to powstrzymać, muszę! Tylko… Co? Najwyraźniej są sytuacje, w których i bóg jest bezsilny. Wykreowałem całą moją narzuconą z zewnątrz niewolę, nauczyłem się w niej żyć, być może nawet zakosztować szczęścia. Żyłem tu w zapomnieniu, byłem zadowolony na tyle, na ile ten stan osiągnąć może samotny więzień. Teraz ktoś sobie o mnie przypomniał, ktoś postanowił mi to wszystko zabrać. Dlaczego?

 

To nie ma znaczenia. Będę się bronił.

 

***

 

We wszechświecie, również moim, najsmutniejszym widokiem do ujrzenia jest pustka. Wszystko o czym wspomniał kołaszek rzeczywiście zniknęło, nawet więcej. Pływające w powietrzu ryby wielkości zeppelinów, moja duma, naprawdę spektakularne istoty… Nie ma. Ofryxy – bardzo ruchliwe, małe roślinki podobne do mchu, uwielbiałem kłaść się w ich pobliżu i przyglądać, jak się na mnie wspinają i tworzą fantastyczne budowle… Brak. A co z tetrachnami, czterogłowymi pająkami, wiecznie skłóconymi, jednoczącymi się tylko podczas gry w pokera? Jedna głowa patrzy na własne karty, dwie zagadują przeciwników, podczas gdy ostatnia stara się podejrzeć… A gdy spotkała się ich czwórka… Hoho, wtedy się działo. Jednak najbardziej boli strata szuwarka. Niby nic, niepozorny, malutki, włochaty stworek, żółte futerko, cztery łapki, dwa kły, malutkie, zwisające uszka… Ale te oczy. Nie wiem jak ja to zrobiłem, ale ta istotka potrafiła w nich odbić wszystkie uczucia, niepokoje, lęki, nadzieje, nawet te najgłębiej skrywane przed światem, jednocześnie pocieszając i podnosząc na duchu. A teraz go nie ma. Czy uda mi się stworzyć coś tak perfekcyjnego jeszcze raz?

 

– Niech się stanie!

 

Nic.

 

– Niech się stanie!

 

Znowu nic.

 

– Niech…

 

Szlag. Pustka postąpiła o kolejnych kilkanaście, kilkadziesiąt kroków, a za nią nadchodziło zrozumienie. Ja już nie władam tym miejscem, jest ktoś nade mną, silniejszy, kto brutalnie karze moją słabość i nieporadność, kto niszczy cele i marzenia, cały świat. A kim jest człowiek bez tych snów, nadziei na lepsze jutro, bez możliwości ucieczki do swojego malutkiego i niepozornego pokoiku, azylu dla duszy i umysłu? Nikim. Mój świat się rozpadał a ja wraz z nim, mały i bezsilny, odarty z boskości.

 

***

 

A więc tak to się kończy. Moja kilkunastoletnia przygoda, długie więzienie, radosne przemierzanie stworzonego wszechświata. Wokół stoją już tylko ostatnie wzgórza pokryte coraz bardziej blednącym mchem, pochłaniane przez nieubłaganą próżnię. To oznacza że zginę. Od początku wiedziałem, że wyjść stąd mogę tylko w ten jeden, mroczniejszy sposób. Czy boję się śmierci? A czy można bać się czegoś, czego raz się już faktycznie uświadczyło? Jestem raczej ciekawy. Potraktuję to jako przygodę. Może odkryję tajemnice poznania, zasady, na których opiera się wszechświat? A może ja po prostu śnię, obudzę się niedługo, zaraz, za chwilę, nęcony delikatnym zapachem świeżych, porannych wyziewów z wulkanów kawy? Nie wiem, grunt żeby było zabawnie!

 

 

Kogo ja oszukuję. Boję się, strasznie. Jak to jest w ogóle możliwe, kto mi mógł to zrobić, dlaczego? Czy ja kogoś zraniłem? Jak, przecież przebywam tu sam. Czy ja tak dużo wymagam? Odrobinę spokoju, ciszy, mojej własnej, nienaruszalnej przestrzeni?

 

Ty, który mi to zabierasz, bądź przeklęty po trzykroć, niech ci ziemia ciężką będzie a kruki wydziobią oczy!

 

Cholera, zatrzymaj się, stój, przestań, dlaczego!

 

Przynajmniej się ukaż!

 

Tchórzysz? Pokaż się!

 

Nie zrobisz tego, co? Jesteś małym, żałosnym, zakompleksionym człowieczkiem! A może psychopatą, którego radują cierpienia i śmierć innych?

 

Skąd w ogóle wiesz o moim istnieniu?

 

Przestań, zostaw mnie w spokoju! Dam ci wszystko co chcesz! Dam ci władzę, cały świat! Pozwól mi tylko w nim żyć…

 

Dlaczego się nie odzywasz!

 

Zlituj się…

 

Powiedz mi przynajmniej dlaczego, łatwiej mi będzie umierać…

 

***

 

Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Ja… Ja żyję! Coś pięknego, świadomość istnienia… Ale… Co to za miejsce? Ciemne pomieszczenie? Skąd ja w ogóle wiem że to pomieszczenie? A może to jest miejsce gdzie człowiek udaje się po śmierci, wielkie, przejmujące nic? Nie, tam są drzwi… A może to nie śmierć? Może zwykłe przeniesienie? Czasami i zwykły przestępca ze zwykłego więzienia też jest przenoszonym do innego zakładu, łagodniejszego lub o zaostrzonym rygorze. Czyżbym i ja…? Ale za co?

 

***

 

Czym jest niebo? Niebo jest miejscem wiecznego szczęścia. Czym jest piekło? Piekło jest miejscem wielkiego potępienia. Czym dla człowieka jest szczęście? Miłością, wiedzą, radością, przyjaźnią? Czym dla człowieka jest potępienie? Opuszczeniem, bólem, cierpieniem, stagnacją, samotnością? Każdy ma swoje niebo, tyle ich, ile ludzi na świecie. Podobnie sprawa ma się z piekłem. Właśnie poznałem, jakie moje jest paskudne.

 

***

 

Pustka jest strasznym widokiem, jednym z najgorszych możliwych doświadczeń? Nie, zmieniłem zdanie. Za drzwiami ujrzałem tłumy ludzi, ale i nie-ludzi, demoniczne, humanoidalne homunkulusy, wszystkich różnych i każdego identycznego. Bez twarzy, każdy z głową obleczoną poszarzałą i pomarszczoną skórą, jednych z bardzo długimi rękami, wlokących nimi po ziemi, innych ze sterczącymi kikutami; podczas gdy niektórzy stąpali wolno na nienaturalnie długich i wychudzonych nogach inni, obdarzeni ogromną tuszą, przelewali się z miejsca na miejsce niczym gigantyczna ameba. Widziałem ich setki, tysiące, miliony, wszystkich zdążających w jedno miejsce, schowane gdzieś za horyzontem. Kroczyli pomiędzy zaschniętymi korzeniami tysiącletnich, nienaturalnych drzew, pomiędzy zrujnowanymi budynkami – sami podobni przerażającym tworom Boscha, najmroczniejszym koszmarom Dali. Podążali, szarzy, bezpłciowi, mechaniczni, pośród brzęczącej ciszy, gdzieś poza zasięg wzroku, za nieznanym, niewidzialnym królikiem. Alicjo, quo vadis? Idąc za nimi dostrzegałem mrok tego świata. Jakże różnił się od mojego! Tu nie było życia, tu tętniła śmierć. Widząc martwe twory chorej wyobraźni wszystkie lęki i obawy o których zapomniałem przez szesnaście lat beztroskiej niewoli zaczęły wracać. Na widok przerażającego truchła olbrzymiego, metalowego ptaka przed oczy zaczęły napływać rozmazane, niewyraźne obrazy czegoś podobnego, co już kiedyś, gdzieś widziałem… Gdzieś w oddali olbrzymia roślina połykała homunkulusy, te akceptowały ten fakt, poddawały się bez walki, jakby nawet nie zauważały, że ktoś przerywa im niekończącą się podróż. Gdy na jej korze wykwitły setki, nie, tysiące jarzących się, tak jaskrawych na szarym tle karmazynowych oczu i zaczęły się we mnie wpatrywać plecy oblał mi zimny pot. To nie jest mój świat! Ja nie chcę tu być! Dlaczego to wszystko jest takie złe, ponure? Gdzie wszelka radość, gdzie moje mlecznobiałe chmury, połacie błękitu, zieleni, żółci? Ja nie chcę tu być, to nie jest moje miejsce? Czym zgrzeszyłem, że po śmierci trafiłem do takiego miejsca?

 

***

 

Nie zdając sobie sprawy ostatnie zdania wykrzyczałem. Wszyscy nie-ludzie zatrzymali się; jestem pewien, że gdyby tylko posiadały oczy wszystkie wpatrywałyby się we mnie. Nagle wszyscy padli na kolana a ja poczułem silny wstrząs. Dopiero teraz poczułem krążący w powietrzu kurz, wciskający się nieprzerwanie do ust i płuc dusząc, sklejający oczy, wypełniający usta, wysuszający język. Po chwili zarzuciło mną po raz drugi i trzeci, aż ujrzałem wyłaniające się zza horyzontu monstrum. Dwie ogromne dłonie osadzone w miejscu głowy na podłużnym, podziurawionym tułowiu, trzymające w palcach parę oczu. Zamiast nóg kłębowisko macek, plączących się, krzyżujących ze sobą, walczących , potykających się i ponownie łapiących równowagę, pozostawiających za sobą wlokąc się przez ten smutny świat krwistoczerwoną smugę. Bestia okazała się ogromna, gdy zatrzymała się przede mną musiałem wysoko zadrzeć głowę by móc dojrzeć jej oczy.

 

– Wezwałeś mnie pytając czy umarłeś. Odpowiadam: nie umarłeś, wręcz przeciwnie, dajesz życie.

 

O co mu chodzi? Daję życie? I jak, do cholery, ten stwór w ogóle mógł mówić?

 

– Kim jesteś?

 

– To, kim ja będę, zależy tylko od tego kim ty będziesz.

 

Odpowiada zagadkami. To zła wróżba.

 

– Dlaczego tu jestem?

 

– Jesteś tu, by mnie zabić.

 

Zamurowało mnie. Mówił, że daję życie… Więc dlaczego mam go zabić? Szlag, nie rozumiem.

 

– A czy chcesz umrzeć?

 

– Tak. I nie. Chcę umrzeć, bo nie żyję. Chcę żyć, bo nie umarłem.

 

– Nie rozumiem. Jak można jednocześnie być…

 

– Rozumiesz to. Doskonale. Nawet lepiej niż ja. Jesteśmy tacy sami, nie widzisz? Różnimy się tylko jednym szczegółem.

 

– Jakim?

 

– Ty już nie masz nadziei, którą my jeszcze posiadamy.

 

Oni? Nadzieję? Przecież cały ten świat, wszystko co mnie otacza… To, co widzę dookoła świadczy o czymś odwrotnym. Niech piekło pochłonie domorosłych filozofów.

– Co przez to.. Chodzi ci o moje więzienie?

 

– Tak. Zostałeś z niego uwolniony. Nie, nie mylisz się, uwolniony przez śmierć. Ale żyjesz i jesteś naszą ostatnią nadzieją. Możesz teraz odejść, zrezygnować z życia w tym świecie, wtedy uwolnisz i nas. Możesz jednak mnie zabić, wtedy wszystko co widzisz będzie twoje. Ja tu jestem bogiem, możesz nim zostać i ty. Proszę Cię, zrób to.

 

Rozejrzałem się dookoła. Wszystkie postacie pozbawione twarzy otoczyły nas i zamarły w oczekiwaniu. A ja? Czekałem na ten moment szesnaście lat, szesnaście długich, radosnych w doświadczaniu świata, a ponurych w samotności lat, z zawieszeniu pomiędzy snem a jawą, życiem i śmiercią, istnieniem a jego brakiem, czekając na coś co zburzy moje sny. Gdy to wreszcie nadeszło spanikowałem, bojąc się nieuniknionego. A teraz? Patrząc na te obciągnięte skórą czaszki, bez życia, na cały ten martwy, zakurzony świat zastanawiam się czy warto dalej żyć, czy śmierć nie jest jednak błogosławieństwem. O miła kostucho, czy twój pocałunek może mnie wybawić z tego piekła? Czy zaprowadzi mnie do nieba, mojego nieba, tam, gdzie czka na mnie już ona, której tak długo nie widziałem, której tak mi brakuje i za którą tak tęsknię…

 

– Co się stanie jeśli odejdę?

 

– Jak mówiłem, umrzemy obaj.

 

– A co się stanie z… nimi?

 

– To samo co z nami. Zginą. Ostatecznie. Tak. Oni są już martwi, jednak coś nie pozwala im opuścić tego świata, coś ich tu jeszcze trzyma. Bardzo cierpią z tego powodu.

 

Dopiero teraz to dostrzegłem. Na głowach tych stworów mogłem dostrzec niewielkie drgania, tiki, wyglądające tak jak… Czy te stwory bezgłośnie płakały?

 

– Czy jak odejdę to będzie im lepiej?

 

– Tak. Ale nie rób tego. Zabij mnie i zamiast zakończyć cierpienia przywróć im szczęście.

 

Przywróć im szczęście nie kończąc cierpień. Jak? To jest możliwe? Ten świat jest zły, czuję to, przesiąknięty smutkiem i rozpaczą. A poza tym oni i tak już nie żyją… Ja ich nie uratuję, ja się stanę taki jak oni.

 

– Nie. Odnajdą szczęście w śmierci, ostatecznej. A ja? Ja nie potrafiłbym im go dać. Boję się śmierci, mimo to wydaje się lepszą alternatywą od wegetacji tutaj, w tym mrocznym i beznadziejnym miejscu, moim piekle. Odejdę. Ale kto wie, może spotkamy się jeszcze kiedyś w innym, lepszym świecie… – Po raz pierwszy zdobyłem się na lekki uśmiech.

 

Krok po kroku oddalałem się, krok po kroku odczuwałem narastającą ulgę. Śmierć jednak nie jest taka straszna. Wręcz zabawna wydaje mi się panika, w jaką wpadłem gdy mój świat się rozpadał, byłem przerażony konsekwencjami, teraz uznałem kostuchę za przyjaciółkę. Usłyszałem jęk i odwróciłem się po raz ostatni. Ujrzałem to, co już raz doświadczyłem: świat się rozpadał, a kreatura z którą rozmawiałem umierała. Ja też poczułem wypływającą ze mnie iskrę życia, duszę opuszczającą ciało. Przyjmowałem to ze spokojem, wręcz radością. W końcu dawno jej nie widziałem, stęskniłem się, z niecierpliwością oczekiwałem chwili, gdy się zobaczymy. Ona szczęśliwa rzuci się w moje ramiona, a ja… Zanim jednak zamknąłem oczy po raz ostatni, usłyszałem ostatnie słowa tego stworzenia.

 

– Mylisz się. Śmierć nie jest niczyją przyjaciółką, śmierć nigdy nie jest rozwiązaniem. Podjąłeś złą decyzję. Nigdy nie odszukasz swojego nieba, nigdy jej tam nie ujrzysz.

 

***

 

Miał rację. Nigdy jej nie odnalazłem.

 

***

 

– Mam dla państwa złą wiadomość. Udało się nam znaleźć dawcę – był nim mężczyzna cudem uratowany z katastrofy lotniczej, od szesnastu lat przebywający w śpiączce farmakologicznej, którego rodzina postanowiła odłączyć aparaturę podtrzymującą życie. Niestety, pomimo zakończonej sukcesem operacji oraz pełnej zgodności tkankowej przeszczepione serce nie rozpoczęło pracy, nie pomogły kilkugodzinne starania i próby pobudzenia organu impulsami elektrycznymi. Przykro mi, ale obawiam się że dla państwa syna zrobiliśmy już wszystko. Nie udało nam się. Mogą państwo się z nim pożegnać, leży w sali 313. Ja… Przepraszam. Czasami nawet medycyna i nauka okazują się bezsilne.

Koniec

Komentarze

Piętnaście tysięcy znaków to wcale nie tak dużo. Rzekłbym nawet, że dość niewiele, biorąc pod uwagę fakt, że niektórzy publikują tu teksty po sto tysięcy znaków. No ale nic to, wróćmy do meritum.

Twoje opowiadanie jest jednym z tych tworów, o których trudno się wypowiedzieć. Z reguły teksty mają wyraźnie zarysowane światy, postacie, fabuły. Można wtedy jasno stwierdzić czy są dobre, bo elementy te albo trzymają się kupy i mają sens, albo nie. W przypadku twojego opowiadania, kontury poszczególnych elementów są zamazane, nie mają wyrazistości. Co nie oznacza, że tekst jest zły. Wręcz przeciwnie. Jest jedynie - jeśli mogę pozwolić sobie na takie określenie - bardziej efemeryczny niż to, co zazwyczaj się tutaj czytuje. Być może trochę za bardzo.

Niemniej, tekst przeczytałem z zainteresowaniem i sądzę, że nie omieszkam przeczytać twojego następnego tworu, jeśli takowy ujrzy światło dzienne. 

Zdaję sobie sprawę, że w normalnych kategoriach opowiadania papierowego taka ilość znaków nie powala, jednak na ekranie monitora nawet tyle może być dość męczące, a 100k czytania bez druku już sobie nie wyobrażam. Sam tekst jest najstarszym, jaki posiadam, powstał jeszcze w czasach szkoły średniej, przeszedł jedynie niezbędny facelifting. Za krytykę dziękuję i rozumiem, w najbliższym czasie postaram się zamieścić coś odrobinę dłuższego i już bardziej 'wyrazistego'.

Jak na tekst ze szkoły średniej - jest naprawdę nieźle. Mam nadzieję, że teraz lepiej.

Przyznam, że spodziewałam się rozwiązania (to znaczy tego, że bohater jest pacjentem), ale nie zmienia to faktu, że czytałam z zainteresowaniem. "Efemerycznosć" mi nie przeszkadzała, a nawet wręcz przeciwnie, myślę, że była powodem, dla którego czytałam dalej - żeby przekonać się, co jest na końcu. Choć gdyby tekst był dłuższy, zabieg ten okazałby się dla mnie zbyt męczący.

Żeby nie bylo różowo powiem - brakuje całego oceanu przecinków. Zdarzają się brzydkie powtórzenia, też całkiem sporo. W paru miejscach zdanie ma forme pytania, a nie kończy się znakiem zapytania. Nazwisko "Dali" się odmienia, jak na mój gust, podobnie jak Boscha. Ze dwa razy jeszcze znalazłam nieprawidlową odmianę wyrazów oraz kilka literówek (moim faworytem jest to, że ona gdzieś na niego czka). Jedno 'cię" jest niepotrzebnie napisane wielką literą.

 

To tak z grubsza.

Wrzuć coś świeżego, byśmy mieli porównanie.

Pozdrawiam.

 

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

... na tyle wyraźne i dostrzegalne, aby powaznie zaniepokoić.  "na tyle" łączy się z "że", więc powinno być --

...dostrzegalne, żeby poważnie zaniepokoić.

Trzeba przyznac, że jak na młody wiek autora tekst niezły i dość ambitny. To teraz powinno być jeszcze lepiej. Chyba że autor przerzucił się na krasnoludy i takie tam...

Pomysł bardzo mi się spodobał, wykonanie może już nieco mniej. Tak czy owak dla mnie opowiadanie na plus.

joseheim - Zdaję sobie sprawę, że interpunkcja może kuleć, podobnie jak wszystkich powtórzeń po latach nie wyłapałem. To idzie w pełni na moje konto (i być może po części autokorekty Worda), podobnie jak literówki. Ale moim zdaniem nazwiska Dali się nie odmienia, jak miałby brzmieć dopiełniacz? Daliego? Po prostu źle to brzmi, choć nie wykluczam że sama forma jest poprawna. Postaram się w najbliższym czasie zamieścić nieco świeższe opowiadanie, nieco dłuższe i bardziej wyraziste...

Argoeling - ...ale nie, nie o krasnoludach i takich tam ;)

 

Nazwisko pana Salvadora odmienia się jak przymiotnik, względnie pozostaje nieodmienne; sztywnej reguły brak.  

Dopełniacz i biernik: Salvadora Dalego / Salvadora Dali.  

Celownik: Salvadorowi Dalemu / Salvadorowi Dali.  

Narzędnik: Salvadorem Dalim / Salvadorem Dali.  

Miejscownik: Salvadorze Dalim / Salvadorze Dali.

Hihi. ; ) Prawda leży pośrodku, krótko mówiąc, a mnie jednak Dali dziabnął w towarzystwie odmienionego Boscha. Ja bym jego też odmieniła. Ale każdemu co kto lubi.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka