- Opowiadanie: kalantin - Zamach

Zamach

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zamach

Salor szedł powoli ciemnym korytarzem kierując się w stronę wyjścia na podwórze. Czekał tam na niego niebieskawy samochód jednej z droższych marek mający zawieść go na spotkanie którego wyczekiwał od dawna.

Salor Ubrany był po cywilnemu. Zawsze tak się ubierał wychodząc na miasto. Był to jeden z elementów jego bezpieczeństwa. Zbyt wielu ludzi czyhało na jego życie, by chodził spokojnie po ulicach ubrany tak jak ubiera się na co dzień. Teraz miał na sobie zwykłe ubranie jakie nosili zwykli obywatele. Zieloną wiatrówkę, jeansowe spodnie, czarne skurzane buty i co najważniejsze okulary słoneczne mające zasłonić część jego charakterystycznej twarzy. Twarzy którą znało poniekąd 90% społeczeństwa i za którą żywą lub martwą (ale lepiej to drugie) wielu oferowało kupę kasy. Nic dziwnego w końcu był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w państwie, a lista jego wykroczeń i rzekomych zbrodni zaczynająca się od kradzieży a kończąca na morderstwach i kierowaniu zorganizowaną grupą przestępczą była dość długa i akta jakie potrzebne by były przy jego procesie zajęły by parę solidnych szafek.

Salor nie był przestępcą.

Wolał określenie patriota. To wszystko co o nim mówiło Dominium było prawdą. To fakt. Ale z jego punktu widzenia wyglądało to zupełnie inaczej. Organizacja „przestępcza” którą rzeczywiście kierował nie była tak naprawdę żadną mafią czy czymś w tym stylu a jedynie grupą bojowników która walczyła z ciemiężycielem jakim było Dominium które pod przykrywką idealnego państwa ukrywało liczne ludobójstwa, oszustwa finansowe, przestępstwa na tle rasowym itp.

Salor był jednym z niewielu ludzi którzy odważyli się przeciwstawić takiemu procederowi i otwarcie wypowiedzieć lojalność Imperatorowi Dominium, skazując się tym samym na banicje gdyż ludzi jego pokroju system eliminował po cichu, nim nabrali nieprzyjemnego rozgłosu i poparcia wśród społeczeństwa. Oczywiście by zapobiec powszechnemu buntowi sfabrykowano dowody świadczące o kryminalnej przeszłości Salora i opublikowano je niszcząc tym samym jego dobre imię i robiąc z niego bandytę i kryminalistę.

Faktem jest że Salor nie był święty, jak niejednokrotnie przyznawał. Miał wiele za uszami ale to co robił, robił dla dobra ogółu. Działał na rzecz wolności swoich rodaków chcąc dać im wolną wole i uwolnić ich spod tyrana jakim było Dominium. Niestety jak większość totalitarnych państw w historii przez większość społeczeństwa Dominium uważane było za państwo utopijne, a ludzie byli ślepi na wszelkie zbrodnie swoich przywódców. Co więcej słuchali swoich ciemiężycieli bez zająknięcia a Imperatora Dominium, niektórzy – głównie z rubieży Imperium – uważali za osobę wręcz boską a osoby które mu się sprzeciwiały za niepoczytalne i godne najwyższej kary – usunięcia ze społeczeństwa. To rzecz jasna utrudniało działania ludziom pokroju Salora ale nikt nie powiedział że to będzie proste zadanie. Z czasem zyskiwali kolejnych sojuszników i z czasem kolejne rzesze ludzi zaczynały pojmować prawdę o Imperium i o tym kim tak naprawdę jest Imperator. Każdy nawrócony obywatel był motorem napędowym do dalszych działań, a tych ostatnio było coraz więcej i rebelia nabierała tępa… dość niebezpiecznego dla ich wrogów.

 

Samochód czekał tam gdzie miał czekać.

Gdy Salor wyszedł z budynku na zalane światłem słonecznym podwórze oparty o przednią maskę i palący papierosa kierowca zaciągną się ostatni raz i odrzucił peta pod nogi stając prosto zgniótł go butem.

Ubrany był podobnie jak Salor w zwykle cywilne ubranie, by nie rzucać się w oczy. Jedyna różnica polegała na tym że kierowca miał na rekach czarne skórzane rękawiczki i niemiał okularów.

– Dzień dobry proszę pana – powiedział uprzejmie, gdyż miał przed sobą swojego przełożonego i dowódcę tutejszego oddziału bojowników jednocześnie.

– Jedziemy Klark – powiedział tylko Salor i nie czekając na odpowiedz wsiadł do przodu od strony pasażera. Klark po chwili do niego dołączył wyciągnąwszy z za ciasnych spodni kluczyki od samochodu. Gdy zamkną drzwi i włożył kluczyk do stacyjki Salor rozsiadł się wygodnie w fotelu i wbił spojrzenie w okno. Ponieważ jednak było piekielnie gorąco gdyż był środek lata otwarł po chwili okno i przymkną oczy czując chłodny kojący wietrzyk owiewający jego twarz.

Samochód ruszył.

Wyjechali z bramy włączając się w ruch uliczny i po chwili znowu stanęli zatrzymani przez sygnalizator świetlny.

Salor siedział z przymkniętymi oczami i wsłuchiwał się w gwar uliczny i przekleństwa Klarka którego ciągle korki w centrum stolicy denerwowało bardziej niż przeciętnego kierowcę.

Klark pracował dla Salor od niedawna. Zatrudnił go w charakterze ochroniarza i darzył go największym „zaufaniem” gdyż był jednym z najlepszych żołnierzy Ligi Najemników a centrala poproszona przez Salor o wskazanie najlepszego kandydata na osobistego ochroniarza – jego poprzednik skończył marnie przyłapany na zdradzie – wskazała właśnie jego. O małe co a Salor przypłacił by życiem zdradę poprzedniego ochroniarza, na szczęście jednak zdrajca został szybko wykryty i zapobiegnięto zamachowi na jego życie. Niemniej od tamtej pory nikomu nie ufał i dlatego zawsze nosił przy sobie niewielki ale bardzo niebezpieczny na bliski dystans pistolet ukryty w kaburze pod prawą pachą. Nie był to pistolet do walki w mieście z większą grupą ewentualnych zamachowców. Salor nosił go jednak przy sobie by w razie jakichś numerów pozbyć się Klarka nim ten pozbędzie się jego. Salor wiedział że zaufanie w ich sytuacji to podstawa ale on można by rzec od urodzenia był nieufny. Nie ufał nikomu i każdego z kim miał pracować sprawdzał kilkakrotnie a swoich stałych współpracowników kazał śledzić gdy tylko zauważył coś podejrzanego. Taki już był i wszyscy którzy go znali wiedzieli o tym i akceptowali to szczególnie po ostatniej zdradzie osobistego ochroniarza Salora.

Samochód ruszył znowu i Salor otworzywszy oczy spojrzał w stronę w którą jechali. Kolumna samochodów powoli się przesuwała i Klark w końcu zrezygnował z tej trasy i skręcił w boczną uliczkę kierując się na zachód w stronę autostrady.

– O której jest spotkanie? – spytał Salor

– O pierwszej proszę pana – odparł tamten skręcając kolejny raz w labiryncie małych uliczek.

– Skręć na następnym skrzyżowaniu w prawo a potem w lewo – polecił Salor widząc gdzie się znajdują – będzie szybciej.

Samochód skręcił tak jak polecił pasażer i po kilku minutach pędzili już autostradą w kierunku centrum omijając tym samym największe korki jakie tworzyły się o tej porze w okolicach centrum na mniejszych uliczkach.

5 kilometrów przejechali w kilka minut w ciszy i spokoju. Salor znowu siedział wpatrując się przymrużonymi oczami w lusterko boczne. Od kilku minut zdawało mu się że samochód jadący za nimi ich śledzi ale nie był tego pewny. Prawdopodobieństwo że w mieście liczącym blisko 10 milionów ludzi dwa samochody będą jechać idealnie tą sama trasą było dość spore i Salor nie był w 100% pewny co do intencji tamtego kierowcy. Polecił więc Klarkowi by zjechał na najbliższym zjeździe i wbił się w miasto by upewnić się co do tamtego.

– Ale proszę pana nasz zjazd jest za dwa kilometry – powiedział protestująco Klark.

– Rób co mówię – odparł tylko Salor nie dorywając spojrzenia od lusterka.

Klark westchną tylko i włączywszy kierunkowskaz wepchną się przed czarny sportowy samochód i zjechał z autostrady. Przez moment Salor był pewny że się mylił i chciał już zrezygnować z obserwacji i polecić Klarkowi by wrócił na autostradę ale po chwili samochód jadący cały czas za nimi znowu się pojawił i doganiał ich.

– Gazu – powiedział cicho wyciągając z pod pachy pistolet i przeładowując.

Klark spojrzał w tylne lusterko i dostrzegł śledzący ich wóz.

– Się robi – odparł i przydepną pedał gazu jak bardzo się dało a samochód pomkną przed siebie. Salor obrócił się w fotelu i spojrzał przez ramie do tyłu i spostrzegł że tamten również przyspieszył. Sytuacja była niebezpieczna. Nie mógł teraz kazać Klarkowi jechać na miejsce spotkania bo zdradziłby jego położenie a strzelanina czy szalona ucieczka przez zatłoczone centrum również odpadała. Co robić? – myślał gorączkowo

– Eee szefie ? – powiedział nagle Klark gdy samochód skręcił w prawo i Salor dostrzegł przed nimi zmieniające się światła i sznur samochodów – co robimy?

– Wepchnij się na pas najbliżej krawężnika – polecił mu Salor widząc tłum zmierzający w równym kierunku tłocząc się na chodniku. Samochód ostro skręcił powodując ostry protest kierowcy jadącego za nimi który musiał ostro zahamować by uniknąć kolizji. – Zatrzymaj się na światłach.

– Jest pan pewny? – spytał zdziwiony Klark.

– Rób co mówię – powtórzył Salor.

Samochód zatrzymał się za ciemnym kabrioletem i Salor dostrzegł że śledzący ich samochód utkną jakieś cztery auta od nich ale mężczyźni siedzący w środku nie kwapili się by ich dopaść tu i teraz co zdziwiło Salora i to dość bardzo. Może jednak się mylił?

– Osłaniaj mnie w razie czego – powiedział. – Jedź dalej poza miasto i zgub ich po czym porzuć samochód w jakimś odludnym miejscu.

– A pan? – spytał kierowca.

– Postaram się wtopić w tłum.

Salor obrócił się w stronę drzwi i chciał wysiąść z auta ale podbiegł do nich nagle chłopak w wieku mniej więcej 18 lat ze spryskiwaczem i gąbką w ręce. Ubrany był w obdarte spodnie i jakąś tanią koszulkę nie firmową co było dziwne dla chłopaka w jego wieku bo tacy zazwyczaj ubierali się tylko w firmowe ciuchy z najwyższej pułki. Bez pytanie prysną na przednie okna mówiąc:

– Mycie 5 kredytów a woskowanie 7 

– Wynocha – powiedział Salor pokazując mu broń i chciał wysiąść z auta ale tamten widząc spluwę nie spojrzał gdzie celuje dyszą płynu do mycia okien i opryskał przez otwarte okno Salora prosto w jego twarz.

– Osz ty kurwa – zaklną najemnik próbując wytrzeć piekący płyn z oczu.

– Pozdrowienia od Hansa – powiedział młodziak a zdziwiony Salor zdołał jedynie powiedzieć – Co? – i dostrzegł piekącymi i łzawiącymi oczami jak chłopak zapala srebrną zapalniczkę którą wyjął z kieszenie i ciska ją prosto w jego twarz.

Salor wrzasną przeraźliwie.

Płomienie rozeszły się po całej jego twarzy, podpalając włosy, ubranie i przechodząc z rzucającego się w rozpaczliwej chęci ugaszenia tego palącego żywiołu na samochód i płyn rozpylony na przedniej szybie i tapicerce w środku zapalił się.

Przechodnie tłoczący się na chodniku obok samochodu teraz zaczęli krzyczeć widząc płonącego i konającego w męczarniach mężczyznę i utworzyli wokół niego krąg gapiów a biedny Salor krzycząc przeraźliwie błagając o pomoc.

Tarzał się po chodniku cały w płomieniach bo w końcu udało mu się wydostać z auta lecz nikt jakoś nie spieszył się by mu pomóc. Wszyscy byli w zbyt wielkim szoku i nikt nie potrafił się ruszyć by pomóc konającemu zaledwie dwa metry od nich człowiekowi.

Cale jego ciało zajęło się teraz płomieniami. Ubranie spłonęła a zwęglone jego strzępy wtopiły się w sczerniałą i poparzoną skórę. Głowa która została potraktowana substancją łatwopalna wyglądało najgorzej. Skóra spłonęła niemal całkowicie tak że w niektórych miejscach widać było kości policzkowe, włosy na głowie (jak zresztą na całym ciele) spłonęły momentalnie a łysa czaszka dymiła się. Najgorsze jednak były oczy które ucierpiały najbardziej.

Polane bezpośrednio płynem i podpalone praktycznie wyparowały a czarne oczodoły płonęły i wydobywał się z nich czarny dym. Widok był tak przeraźliwy że kobiety krzyknęły a mężczyźni otwarli z przerażenia usta gdy czołgając się i błagając o pomoc przeraźliwie chrapliwym od poparzeń i dymu głosem Salor podniósł się ostatkiem sił i „spojrzał” na tłum po czym upadł i już się więcej nie poruszył.

Wszyscy stali w milczeniu przerażeniu tym co się przed chwila stało i nikt nawet nie zwrócił uwagi na mężczyznę który wysiadł od strony kierowcy z samochodu Salora i wraz z chłopakiem który go podpalił wsiadali do stojącego zaledwie cztery samochody dalej w korku auta i odjechali z piskiem opon.

Po chwili, gdy nad ulicą unosił się niewielki słup dymu a wszyscy zakrywali sobie usta dusząc się smrodem spalonego mięsa połączonym z odorem palonych włosów, z oddali dało się słyszeć straż i karetkę jadące na sygnale do martwego już niedoszłego pacjenta.

Koniec

Komentarze

* Salor szedł powoli ciemnym korytarzem kierując się w stronę wyjścia na podwórze gdzie czekał na niego samochód mający zawieść go na spotkanie.[jest tylko jednen taki pisarz, co potrafi napisac jedno zdanie na trzy a może cztery strony, ale ty do nich nie należysz. Pierwsze zdanie i od razu tasiemiec, czy ty oglądasz sitkomy? Do ciecia, czyli rozbij na mniejsze. Pierwsze zdanie jest jak wbicie nozą w serce, albo zgon albo reanimacja na cdn]
* Po chwili gdy nad ulica unosił się niewielki słup dymu a wszyscy zakrywali sobie usta dusząc się smrodem spalonego mięsa połączonym z odorem palonych włosów z oddali dało się słyszeć straż i karetkę jadące na sygnale do martwego już niedoszłego pacjenta.[ Oto ostatnie zdanie, grzech pieroworodny przenosi się na następne pokolenia - tasiemiec, tym raZem widzę, że pasożytuje na twórcy do końca.]

Powiem krótko, acz złośliwie - tak piszą tylko ludzie inteligentni, którzy oczami wyobraźni widzą cały łańcuch zależności, od dużej litery aż po kropkę, czyli myśla procesowo. No i gitara, ale pamietaj, nie każdy czytelnik jest...muzykalny. :))

Skróty, cięcia i będzie OK.

Nowa Fantastyka