- Opowiadanie: Shrek2 - Na trakcie do książącego grodu Grabiny

Na trakcie do książącego grodu Grabiny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na trakcie do książącego grodu Grabiny

Krasnolud leżał pod drzewem z szeroko rozłożonymi nogami i dłońmi splecionymi pod głową. Na jego twarzy królował szeroki uśmiech, który mimo gęstej brody był widoczny dla obserwujących nieludzia przejeżdżających traktem podróżnych. Wydobywający się co chwila odgłos puszczanych gazów wyjaśniał powód zadowolenia tego niecodziennego widoku na drodze wiodącej do książęcego grodu Grabiny. Część z przejeżdżających patrzyła z zainteresowaniem na niezwykły widok leżącego bezczynnie krasnoluda, większość jednak ostentacyjnie ignorowała pierdzącego Niziołka, którego sedno bezczelności było już w samym jego istnieniu, nie mówiąc już o pchaniu się swoją osobą w zasięg wzroku przedstawicieli ras wyższych. Przy kolejnym odgłosie puszczonych wiatrów spłoszyły się konie przejeżdżającego obok orszaku. Większość z nich została bez problemu opanowana przez jadących na nich dragonów, zaprzęgnięte zaś do powozu ciężkie konie pociągowe całkowicie zignorowały harmider wywołany przez wciąż uśmiechającego się krasnoluda. Tylko smukła, gniada klacz ze strachu skoczyła w bok i wysadziła swojego jeźdźca z siodła. Ten lecąc szerokim łukiem wylądował obok przyczyny swojego upadku.

– O matko! – zajęczał wśród śmiechu towarzyszy cienki głosik – O mamusiu moja – Niziołek otworzył jedno oko i jęki dochodzące z jego prawej strony skomentował kolejnym, długotrwałym pierdnięciem czym rozbawił obserwujących scenę żołnierzy i rozsierdził wstającego z ziemi młodzika. – Ty, ty … Ja cię …!

– Co Ty mnie? – krasnolud zwinnie skoczył na równe nogi i wyszczerzył zęby przebłyskujące znad gęstej brody. Młodzik z rozmachem wyrzucił prawą pięść w kierunku śmiejącej się twarzy i z powrotem znalazł się na ziemi, gdyż jego przeciwnik drobnym unikiem zszedł poza zasięg pięści chłopca, a następnie lekkim kopniakiem w łydkę sprowadził go do poprzedniej pozycji. Kolejne starcie i śmiechy gapiów uciszył ostry głos dobiegający z otwartych drzwi kolasy.

– Co to za harmider? Czemu nie jedziemy? – glos należał do postawnego męża, który mimo, że liczył już z pewnością niejeden tuzin wiosen na karku, był silnym mężczyzną, który wzrostem znacznie górował nad otaczającymi go ludźmi.

– Wielmożny Panie Gotfrydzie, ten konus pod drzewem spłoszył nasze konie, a panicz Olivier stara się go nauczyć dobrych manier – najbliższy z jeźdźców przedstawił zaistniałą sytuację przygryzając przy tym swe długie sumiaste wąsy.

– I dlatego stajemy? – w głosie Gotfryda zaczęły pobrzmiewać ostre nuty groźby – Rozciągnąć mi pod drzewem tego błazna i wlepić mu z dziesięć kijów, Olivier na konia, a reszta ruszać! – na te słowa dwóch ze stojących obok dragonów rzuciło się na nadal spokojnie stojącego krasnoluda. Ten, gdy tylko do niego podbiegli, kucnął i skokiem poniżej linii ich rąk przemknął pomiędzy nimi dodatkowo jeszcze klepiąc siarczyście po ich tyłkach. Część z obserwujących scenę pozwoliło sobie na szydercze uśmiechy kwitujące sprawność towarzyszy, większość jednak ruszyła w sukurs, by czym prędzej wykonać rozkaz i nie narazić się na błyski złości w oczach dowódcy. Krasnolud widząc, że siły obławy przewyższają jego zwinność wskoczył na stojącą obok klacz Oliviera i czmychnął na niej w stronę lasu oddalonego od drogi na dwie staje.

– W konie! – na pełen złości rozkaz dowódcy wszyscy jeźdźcy ruszyli galopem za oddalającym się Niziołkiem, pozostawiając przy powozie tylko Gotfryda, spieszonego Oliviera i woźnicę.

Gdy tylko jeźdźcy wpadli w las na drodze pojawiła się kolumna zbrojnych, którzy, gdy tylko zbliżyli się do czekających na powrót żołnierzy podróżnych, otoczyli ich i w oniemiałych ze zdziwienia skierowali bełty kusz.

– Co to? – głos Gotfryda z ledwością wydobywał się przez wyschnięte gardło – Co to do kaduka ma znaczyć?

– Nic nadzwyczajnego wielmożny Panie– głos należał, o dziwo do krasnoluda, który był jak dwie krople wody podobny do tego, który puszczał gazy pod drzewem. Oczywiście nie było w tym nic dziwnego, gdyż wszyscy krasnoludowie są do siebie podobni, choć sami rozróżniają się na krasnoludy szlachetne, gnomy i niziołki – nic nadzwyczajnego, to tylko napad! Zwyczajny, normalny napad, jakich wiele na trakcie do książęcego grodu Grabiny.

– Zwyczajny?! Normalny?! Ja z Was każę skórę zdzierać, a na żywe mięso lać wrzący olej! Czy Wy wiecie kim ja jestem? Kim ja jestem do psiej juchy? – twarz mówiącego tak nabrzmiała od nabiegłej krwi, że zdawało się, że rozleci się na kawałki.

– Och, proszę mi najmocniej wybaczyć za niedopełnienie formalności. Jako ten, który wszczyna rozmowę powinienem jako pierwszy ujawnić swoje miano, licząc, że nawiązana nowa konfidencja nie uchybi ani mojej, ani pańskiej godności…

– Co?! – ryk nowego konfidenta krasnoluda przerwał wypowiedź – Ja cię błaźnie – i z tymi słowami wyszarpał z pochwy dość sporą karabelę, której rękojeść była wysadzana przepięknymi turkusami. Natychmiast dwa bełty wbiły się w drzwi kolasy, tuż obok głowy rozsierdzonego wielmoży. Ten mimo ostrzeżenia rzucił się na stojącego przed nim śmiałka, ale kolejna salwa z pozostałych kusz powaliła go na ziemię.

– No i nie dane było przyjść do konfidencji – skomentował leżące u jego stóp naszpikowane ciało. – a Ty młodzieńcze również gotowyś ucałować usta matki śmierci? – dodał z uśmiechem. Chłopiec tępo wpatrywał się w ciało swojego pryncypała, po dłuższej chwili wyciągnął kord przypięty do pasa i rzucił go pod stopy obserwujących go kuszników.

– I tak i tak czeka mnie śmierć, jeśli nie z rąk waszych, to z pewnością powieszą mnie powracający dragoni za to, że nie obroniłem mego Pana.

– Nie obroniłem, nie obroniłem. A jak miałeś obronić tego gbura? Przecież sam poeta mówi:

Gdy kupa duża

to każdy pogodzić się musi,

że na nim się wymusza.

Ty zaś roztropnie czynisz nie podejmując walki. Jedyną jej alternatywą jest otrzymanie kilku bełtów w brzuch. Zaś jeśli chodzi o dragonów, którzy pewnie jeszcze z kilka godzin będą ścigać mojego kompana, to jeśli są mądrzy, tylko cię zwiążą i odstawią zwierzchności, gdyż inaczej to na nich spadłby gniew za śmierć tego tu bohatera. Aby Ci zaś zaoszczędzić katuszy zdradzę Ci me miano. Zwę się Aleksander Oronny. Nie wybałuszaj tak oczu. Tak ten Oronny. Gdy przekażesz na śledztwie, że tutaj teraz zbieram plony, oszczędzą Ci tortur i puszczą wolnym. W hańbie, ale żywym, a wiedz, że więcej jest w tym plusów niż minusów. A teraz – zwrócił się imć Oronny do swych milczących towarzyszy – Zedrzeć ubrania z trupa i tego młodzieniaszka. Potem związać go razem z woźnicą, przetrząsnąć wóz, wyprzęgnąć konie i dalej jazda zanim ktoś się tutaj pojawi.

Odział wykonał tak sprawnie i prędko rozkaz, że bardziej przypominał w tym rój szarańczy ogołacającej pola niż ociężałe krasnoludy.

– A teraz mój chłopcze żegnaj i nie wspominaj mnie źle – Aleksander Oronny skłonił się dworsko przed związanym młodzieńcem i raźno pomaszerował ze swym oddziałem traktem wiodącym do książęcego grodu Grabiny.

– Stwierdzasz kawalerze, że krasnolud zdradził Ci jak się nazywa, abyś uniknął tortur podczas przesłuchania – pierwszy ze śledczych unosząc lekko krzaczaste brwi dał wyraz swojemu niedowierzaniu.

– I jeszcze twierdził, że jego przezwisko spowoduje zwolnienie cię z aresztu i wszelkie podejrzenia wobec Ciebie rozwieją się niczym dym z ogniska wobec tego faktu? – w głosie drugiego z przesłuchujących brzmiała również nuta niedowierzania i znacząco spojrzał na pozostałych dwóch sędziów.

– Tak jest Panowie sędziowie. Wszystko co opowiedziałem jest zgodne z prawdą – głos Oliwiera drżał ze zmęczenia od trwającego już od kilku godzin przesłuchania i ciągłego powtarzania relacji z napadu. Był już tak zmaltretowany, że ledwo trzymał się na nogach. Najpierw powracający dragoni mało nie roznieśli go na szablach, a teraz książęcy śledczy non stop każą powtarzać i powtarzać opis napadu. Każą przypominać sobie najdrobniejsze detale. Jak byli ubrani napastnicy, czym się różnili, ile bełtów z kusz wbiło się w karocę, a ile utkwiło w ciele wielmożnego Gotfryda. Miał dość, a nic nie zapowiadało kiedy nadejdzie koniec tego koszmaru.

– To jeszcze raz – głos śledczego kontynuował nieubłaganie – to po której stronie krasnoluda spadłeś młodzieńcze, gdy koń cię zrzucił?

– Tak, jak już mówiłem spadłem na plecy i miałem go po prawej ręce.

– Ja się pytam po której stronie krasnoluda ty spadłeś, a nie po której ty go miałeś!

– Jeśli ja go miałem po prawej… – Olivier ściągnął brwi i po dłuższej chwili dodał – To on mnie miał po lewej. Chyba.

– Proszę zapisać – śledczy zwrócił się do protokolanta – że świadek nie jest pewny udzielanych odpowiedzi.

– Jestem pewien! Tylko jestem już zmęczony – głos Oliviera drżał z rozpaczy.

– Proszę zapisać, że świadek podnosi głos i stara się wymusić formę prowadzenia śledztwa.

– Ja, ja… Ja już nic nie wiem – Olivier spuścił wzrok na podłogę chcą ukryć łzę, która spłynęła na kaftan.

– Proszę zapisać, że świadek odwołuje swoje wcześniejsze zeznania – z satysfakcją stwierdził pierwszy ze śledczych.

– Wystarczy! – milczący do tej pory trzeci członek składu śledczego przerwał swojemu konfratrowi. Następnie leciuchno zadzwonił znajdującym się przed nim dzwonkiem, na którego dźwięk do sali weszło trzech strażników. – Proszę zaprowadzić podejrzanego z powrotem do aresztu. Seledyn – teraz zwrócił się do kilkunastoletniego chłopca spisującego pytania i odpowiedzi przesłuchania.

– Na dziś jesteś wolny, jutro staw się przed 12.

Gdy chłopiec wyszedł trzej mężczyźni spojrzeli na siebie i wszyscy razem jednym głosem rzekli:

– Polityka!

– I co teraz? – najmłodszy z wyglądu członek składu zwrócił się do pozostałych.

– I co teraz! Jedyne co nam pozostaje to przetrzymać wszystkich do powrotu kanclerza Miralla i wykonać jego polecenia mając nadzieję, że wśród jego rozkazów nie będzie nakaz własnoręcznego poderżnięcia sobie gardła. – Ze złością stwierdził ten ze śledczych, który miał najwięcej pytań do Oliviera.

– A książę? Nie powinniśmy zwrócić się bezpośrednio do niego – uwaga ta przywołała na twarzach starszych śledczych szyderczy uśmiech politowania.

– Książę niestety ma inne obowiązki niż pilnowanie porządku w kraju i wymierzanie sprawiedliwości. Zresztą, śmierć jadącego upomnieć się o cześć córki, zagniewanego ojca jest jak najbardziej na rękę naszemu Panu. Nie mamy innego wyjścia, jak czekać na powrót Miralla. Ten dzień, albo dwa zwłoki może spowodować, że Oronny upuści nasze księstwo i będzie po kłopocie. – w głosie przewodniczącego składu było słychać znużenie, które świadczyło o wielokrotnym już pogodzeniu się, że przyczyny kłopotów swobodnie opuszczają granice księstwa.

W gospodzie panował półmrok oraz smród potu, który na unikających wody ciałach zamienił się w zgrzybiałą skorupę. Każdy z wchodzących był jednak przede wszystkim powalony przez ciszę, która panowała w wypełnionej po brzegi sali. W każdej innej karczmie przy takim natężeniu gości słychać byłoby gwar, stukot kufli, chichoty dziewcząt i rubaszne krzyki szczypiących je w tyłek pijaczków. Tutaj jednak było tak cicho, że można byłoby pomyśleć, że jest się na jakimś cmentarzysku a nie w gwarnej i ludnej gospodzie. Taki stan rzeczy zdziwiłby tylko nieświadomego podróżnego, który przypadkiem zawitałby do CHUDEGO MACIEJA.Stali bywalcy wiedzieli, że u Maćka chodziło się w interesach. Przedstawiciele różnych ras, którzy zasiadali za ławami, przybyli tutaj nie dla kufelka czegoś mocniejszego. Każdy, nieważne czy był sam, czy w większym gronie, czekał aż podejdzie do niego kelner i wskaże któreś z trzech drzwi, gdzie będzie mógł rozwiązać nurtujący go problem.

– Proszę za mną – posługacz zwrócił się do dwóch krasnoludów, którzy od dłuższego czasu siedzieli cicho w kącie sali. Gdy tylko wstali i ruszyli we wskazanym kierunku, pozostali oczekujący posłali za nimi spojrzenia pełne złości. Obydwaj krasnoludowie w odpowiedzi przesyłali do patrzących na nich całusy, zaś w oczach ich błyszczały iskry, które zdawały się mówić – no dalej! Który pierwszy? Potancujem! – zanim ktoś jednak zdecydował się na zabawę obydwaj zniknęli za drzwiami.

– No, no. Któż to zaszczycił moje skromne progi? Czyżby to sam Pan Oronny? Zakała własnego rodu i czyrak na dupie każdego, w czyją dziedzinę poniosą go jego nogi! – słowa te należały do właściciela gospody. Czyli samego chudego Macieja. Prawdę powiedziawszy Maciej już od bardzo dawna nie był ani chudy, ani nawet postawny. Był tak naprawdę ogromną beką tłuszczu, która w ciasnej izbie, do której weszli krasnoludowie, zdawała się wypełniać całą przestrzeń. Tuż za nim stał jego rękodajny, znany ze swych sztychów Dusiciel. Twarz miał tak pokiereszowaną, że przypominała raczej chropowatą skałę pełną dziur, po jej prawej stronie bezwładnie zwisały strzępy skóry i pełno było wystających kości, które po licznych złamaniach zrosły w wystające z różnych stron guzy. Całość przypominała raczej twarz demona, niż przedstawiciela, którejkolwiek z ras zamieszkałych w uroczym księstwie Grabinie.

– Skąd ta złość mój miły gospodarzu? Czy tak wypada witać gościa, który od tak dawna nie miał przyjemności gościć w twoich progach? – przy tych słowach krasnolud schylił się głęboko, jednak w jego oczach na nowo rozbłysły iskry, które świadczyły, że bawi go udawanie pokory i nic, a nic nie czuje respektu przed swoim rozmówcą.

– Wiesz co Oronny? Ty nie jesteś tylko wrzodem. Ty jesteś gorszy od czarnej śmierci i najazdu wszystkich plemion pustyni razem wziętych. Naprawdę nie wiem co powstrzymuje mnie przed kazaniem Dusicielowi poderżnięcia Ci gardła i wywleczenia flaków?

– Może to, że tego rodzaju groźby działają na twych miejskich złodziejaszków, którzy mogą się bać, że nasz Duś odwiedzi ciemną porą nie tylko ich, ale przede wszystkim ich żony. Zaś taki stary wilk stepowy jak ja może nieźle się odgryźć takim burkom.

– Tak? – na twarzy Dusiciela pojawił się uśmiech, który jeszcze bardziej ją zniekształcał – Kto wie? Może temu Burkowi będzie dane zapolować na wilczka!

– Zobaczymy. Teraz jednak przejdźmy do interesów. Potrzebuję informacji i mam na zbyciu…

– Przede wszystkim to musisz uiścić karę za przemysł na moim terenie. Bez mojego zezwolenia nikt nie ma prawa zwinąć ze straganu jednej gruszki, zaś za rozbój na gościńcach przywykłem kazać wbijać na pal. – przy tych słowach Maciej ostrzył drobne patyczki, które następnie układał w równiutki stosik.

– Maćku, drogi Maćku. Słyszałem, że stworzyłeś tutaj piramidę wzajemnych zależności, na górze której sam stoisz. Wiem, że wymagasz, aby uzyskiwać u Ciebie zgodę na każdorazowy występ. Tylko że ja, drogi kolego, nie jestem twoim podwładnym! Ja jestem czynnikiem zewnętrznym, z którym albo się dogadasz, albo musisz wyeliminować.

– Wyeliminować, aby dać przykład dla innych czynników zewnętrznych!

– I zyskać sławę zabójcy Aleksandra Oronnego? – szeroki uśmiech krasnoluda świadczył, że pogróżki pod jego adresem bardziej go bawią niż trapią.

– Tobie Oronny to poprzewracało się w głowie od tych zachwytów, które pieją na dworach nad twymi bazgrołami! To, że wielce wielmożni, szlachetnie urodzeni i inni wykwintni przydupasy tolerują twoje wyskoki, a nawet puszczają cię wolno po złapaniu na gorącym uczynku nie oznacza, że każdy będzie cię traktował jak niedotykalnego! Ja tu prowadzę interes! I zwykłem wyduszać wszy, które próbują mi podskakiwać!

– Zapominasz gospodarzu o pewnej kwestii – stwierdził, milczący do tej pory drugi z krasnoludów, który wyjąwszy niewielki nożyk zaczął nim demonstracyjnie czyścić paznokcie – po pierwsze próbując nas ukarać zwróciłbyś na siebie uwagę innych czynników zewnętrznych. Sam stwierdziłeś, że Oronny jest tolerowany. A jest tak, gdyż jest popularny. Mordując go naraziłbyś się na zemstę.

– Zemstę?! Czyją zemstę?! – krzykom Macieja towarzyszył huk rozlatującego się dzbana, który uderzył o blat stołu.

– Właśnie tych wykwintnych przydupasów, którzy zachwycają się pisaniną i tolerują wybryki naszego kolegi. Nie pamiętasz co się stało z Kaczym Nosem? Po tym jak usiekł w pojedynku Puszka nie mógł opędzić się od chętnych do walki z nim. Nawet gdy schronił się do klasztoru, znalazł się śmiałek, który zadźgał go podczas snu. I dlaczego? Bo był właśnie wielbicielem rymów świętej pamięci Puszka. Myślisz, że z tobą będzie inaczej? Może tylko bardziej widowiskowo!

– Co więc proponujecie? – twarz Macieja pokryła się czerwonymi plamami, zaś w dłoniach nerwowo zaczął łamać ułożone na stole patyczki.

– Interes – spokojny głos Oronnego zdawał się wprowadzać w jeszcze większą furię jego adwersarza – fanty z napadu upłynnimy u ciebie za 25% ich wartości. Taka transakcja daje Ci taki zysk, że powinieneś na nowo poczuć do nas sympatię.

– Dodatkowo zapłacimy Ci, oczywiście w granicach rozsądku, za informacje dotyczące przebiegu śledztwa i jakiego rodzaju kłopotów możemy spodziewać się w Grabinie – z uśmiechem dodał drugi z krasnoludów.

– A w ramach przeprosin zostaniemy umieszczeni w jakiejś balladzie? – w słowach Dusiciela aż kipiała pogarda.

– Jak się ładnie uśmiechniesz to pamięć o tobie uwiecznię gratisowo. To jak Macieju? Umowa stoi?

– Stoi. Tylko, że zapłacę 20% i to mój człowiek dokona wyceny!

– Zgoda. Nie będziemy się targować, jak przekupki na placu przed ratuszem. Kiedy dostaniemy informacje?

– Jutro z rana będziecie wiedzieli wszystko czego potrzebujecie. A teraz wynocha. Duś spotka się z wami przy bramie królewskiej i przejmie tam towar.

– W porządku. Żegnaj nam miły gospodarzu. Niech bogi chronią twe domostwo…

– Przestań szydzić Oronny, bo w końcu ktoś Ci kark skręci.

Mężczyzna siedzący za stołem nie sprawiał wrażenia kogoś, kto decyduje zarówno o przyszłości całego księstwa Grabiny, jak również pojedynczych losów jej mieszkańców. Był oczywiście człowiekiem, ale wzrostem niewiele co przewyższał krasnoludów. A z pewnością niektórzy z nich mogliby patrzeć na niego z góry. Dodatkowo jeszcze wychudzone ciało i nieznikający z ust dobroduszny uśmiech wskazywały bardziej na drobnego sklepikarza niż najważniejszą figurę na politycznej szachownicy księstwa Grabiny.

– I mówisz, że Maciej dał się omotać tej paplaninie o szaleństwie nad rymami Oronnego?

– Wasz Wielmożność! Maciej jest przede wszystkim człowiekiem interesu! – Dusiciel nisko schylił głowę przed lustrującym go mężczyzną.

– To dobrze… To bardzo dobrze. Nie potrzebujemy w Grabinie fanatyków. Gdzie jest teraz Oronny?

– Razem z całą swoją zbieraniną przepija zysk z napadu w karczmie „Pod uśmiechniętym sumem”.

– To dość drogie miejsce. Stać go? Gotfryd nie miał przy sobie raczej nic cennego?

– Nie miał. Jednak wraz z pojawieniem się Oronnego znacznie wzrosły obroty i pozwalają im jeść i korzystać z panienek za symbolicznego dukata.

– Chwali się zabiciem Gotfryda?

– Nie. Jednak to kwestia czasu, gdy ktoś z krewnych zamordowanego zechce sam wymierzyć sprawiedliwość.

– Trzeba to zakończyć. Musimy pozbyć się Oronnego.

– Wasza dostojność pozwoli… – oczy Dusiciela zalśniły, a zębami przygryzł w oczekiwaniu wargi.

– Głupiś. Chcę się go pozbyć z Grabiny, a nie pozbawić go życia. – po raz pierwszy z twarzy kanclerza Mirella znikł uśmiech – Wyobraź sobie, że ja też cenię sobie twórczość tego błazna. I nie mam ochoty, by potomni kojarzyli mnie jako przyczynę śmierci tego barda rynsztoków i zamtuzów. Jasne!

– Tak jest wasza dostojność. – Dusiciel jeszcze niżej zniżył swoją głowę.

– Sprowokuj jakąś burdę, po której do tego burdelu będzie musiała wpaść straż grodowa. Za rozróby Oronny i jego banda dostaną po sto kijów i zostaną wypędzeni z Grabiny.

– Ależ Wasza Wielmożność. „Sum” jest pod ochroną Macieja. Wścieknie się, że dopuściłem do awantur na jego terenie.

– Niech się wścieka. Jeśli będzie zbytnio się awanturował to może pozwolę Ci zająć jego miejsce – kanclerz uśmiechnął się znacząco.

Spójrzcie na tego gospodarza,

Miły w obejściu, grzeczny bardzo,

Lecz uśmiech ma jak u grabarza,

Gdy płacić nie chce ktoś za bardzo,

Na widok gości za dzban chwyta,

Przynosi wino, ser, owoce,

Każdego z chęcią miłą wita.

I wciąż zaprasza, by chłodne noce,

spędzić w objęciach małgosinych.

Wśród pieszczot, jęków i całusów,

Krzyków i achów bardzo miłych.

Lecz gdy poskąpisz garść dukatów,

Gospodarz nasz, jucha to niecna,

Nagrodzi Małgoś kijem znacznym,

Ciebie zaś precz z pod dachu przegna.

– Jeszcze, jeszcze, dalej – krzyki, stukot kufli o blaty, tupot nóg zlały się w jeden rytm łączący ludzi, krasnoludów i kilku przedstawicieli niewiadomego pochodzenia.

Oronny skoczył na najbliższy stół i recytując ponownie swą piosenkę rozpoczął dziki taniec przewracając dzbany, misy i tłukąc szklanice. Co bystrzejsi z biesiadników ściągali swe potrawy, większość jednak musiała śmiać się z innymi, gdy wino i piwo spływało po ich twarzach. Kończąc swój śpiew zeskoczył ze stołu wywijając w powietrzu podwójnego kozła.

– A teraz czas, by dobrym winem rozgrzać krew – krasnolud porwał dzban z rąk przechodzącej obok służącej, okręcił ją wokół siebie i siarczyście pocałował.– Wino, niewiasty i pieśń. Czy można chcieć więcej?

– Szczególnie, gdy pieśń należy do kogoś innego! – Do Oronnego zbliżyło się czterech mężczyzn, których spiczaste uszy świadczyły o domieszce krwi którejś z ras niższych.

– Że co?! Przybłędo… – z rąk krasnoluda wypadł dzban i rozbijając się ochlapał wszystkich winem.

– To, że rok temu słyszałem jak tę balladę recytował Franciszek Willon w karczmie Paryrzewo.

– Co?! Ty suczy pomiocie! Odszczekasz te słowa… – obok Oronnego zaczęli się kupić jego krasnoludowie, a za nieznanym metysem stanęła grupa miejscowych mieszańców.

– Dość! Nie chcę tu żadnej rozróby!

– Odczep się Dusiciel! Ten gbur musi dostać nauczkę! I to tęgą! – z ust Oronnego wydobył się ostrzegawczy syk.

– Chcesz rozróby? To wynocha na dwór! Tutaj ma być porządek! Chyba, że chcesz, żeby Maciej pożałował, żeś tak tanio się wykupił? – przy tych słowach Dusiciel położył dłoń na rękojeści sztyletu, który miał zatknięty za pasem.

– W porządku! – Krasnolud skinął ciężko głową i zwrócił się do stojącego obok metysa –Albo odszczekujesz, albo wychodzimy na ulicę!

– Nie ma sprawy. Panie przodem. – warknął w odpowiedzi stojący przed Oronnym mężczyzna i wskazał końcem trzymanej w ręce laski drzwi.

Oronny natychmiast wyleciał na dwór prowadząc za sobą większość ze zgromadzonych w izbie biesiadników. Gdy znalazł się na ulicy wyciągnął zza cholewy buta krótki nóż o szerokim ostrzu i odwracając się w stronę wejścia do gospody ryknął:

– Czekam, smoczy odchodzie!

Zamiast jednak mieszańca i jego towarzyszy przed tłumem wyrośli strażnicy grodowi po części uzbrojeni w halabardy, a po części w kusze, które były skierowane w Oronnego i otaczających go krasnoludów.

– Rzucić broń! Prędzej, bo moi chłopcy są dziś trochę nerwowi. – dowodzący oddziałem olbrzym w szarży kapitana końcem miecza wyraźnie wskazał, że głównie chodzi mu o krasnoludów stojących na czele tłumu. – Już, mówię!

Gdy kupa duża

to każdy pogodzić się musi,

że na nim się wymusza.

– Wpadliśmy chłopcy! Poddajemy się. – przy tych słowach na ziemię spadły noże, kordy i okute pałki.

– Zgodnie z kodeksem ustanowionym przez Księcia Rolanda, ojca miłościwie nam panującego Księcia Tybalda, burdy wszczynane na terenie grodu karane są publiczną chłostą. W wypadku, gdy winowajcy nie są poddanymi miłościwie nam panującego księcia Tybalda, dodatkowo podlegają grzywnie w wysokości dziesięciu dukatów i w trybie natychmiastowym mają zostać usunięci poza teren grodu.

Strażnicy ustawili w długiej kolejce złapanych w dniu wcześniejszym krasnoludów. Każdego z nich trzymało dwóch halabardników i jednego po drugim przekazywano czeladnikom cechu katowskiego. Ci z otrzymanego delikwenta zdzierali koszulę i przywiązywali do pręgierza stojącego na środku placu przed ratuszem. A potem był już tylko świst bata i śmiechy zgromadzonej gawiedzi, która w odwiązanych nieszczęśników rzucała miejskimi odpadkami – kupami końskiego nawozu, skorupami rozbitych naczyń i nadgniłymi warzywami, których nikt nie kupił.

– Wszyscy? – nadzorujący kaźń sędzia zwrócił się do dowodzącego oddziałem kapitana straży grodowej.

– Tak jest Wasza Dostojność!

– To zebrać ich na wóz i dalej z miasta!

 

Na środku drogi prowadzącej do książęcego grodu Grabiny leżała gromada krasnoludów. Co chwila któryś z nich wydawał z siebie głuchy jęk. Większość starała się dzielnie zaciskać zęby, ale gdy strzęp ubrania zawadził o wystającą gałąź i odrywał się od strupa na plecach, wtedy żaden z nich nie był w stanie powstrzymać się od krzyku z bólu. Widok pokrwawionych i kulących się w sobie ciał nie dziwił nikogo z podróżnych udających się do książęcego grodu Grabiny. Był on swego rodzaju znakiem ostrzegawczym dla szukających mocnych wrażeń za miejskimi murami. Był on na tyle wymowny co częsty. Praktycznie co drugi, trzeci dzień jadący na targ, do urzędu, czy na sam dwór księcia Tybalda mieli okazję podziwiać tego rodzaju obrazy. W większości jednak przestroga ta nie powstrzymywała nikogo szukającego zabawy od zatargu z grodowymi strażnikami.

Do wstających i nawzajem podpierających się krasnoludów podjechał na karym koniu młodzieniec, który przez dłuższą chwilę przyglądał się zbierającym się niziołkom. Jego wzrok był pełen zadumy i trudno byłoby w nim dostrzec, by targały nim jakieś gwałtowne emocje. Po prostu podjechał do poobijanych krasnoludów i milczał.

– Co tam chłopcze? – jeden z krasnoludów zaczął powoli podchodzić do konia, pozostali zaś zaczęli go obchodzić z prawej i lewej strony – może zejdziesz i porozmawiasz z nami?

– Niekoniecznie. Nie poznajesz mnie? – jeździec nagle kopnął zbliżającego się do niego krasnoluda i zwinnie wyjechał z kręgów otaczających go niziołków – dwa tygodnie temu mieliśmy okazję poznać się niedaleko stąd.

– Olivier? Chłopak od Gotfryda? – twarz Oronnego lekko drgnęła – Czyżbyś szukał rewanżu? – lekkim ruchem ręki dał znać, aby reszta zaczęła bacznie zwracać uwagę na otoczenie.

– Olivier. Ale już nie od Gotfryda – młodzieniec smutno się uśmiechnął – I nie szukam rewanżu. Mój nowy chlebodawca kazał wam to przekazać – pękata sakiewka spadła tuż obok nóg krasnoluda – I prosił, byście źle nie wspominali książęcego grodu Grabiny.

Zawróciwszy konia Olivier pokłusował w stronę bram miejskich.

Koniec

Komentarze

* "dla obserwujących nieludzia przejeżdżających traktem podróżnych." - irytująca maniera wpajana przez "tuzy" literackiej ignorancji, czy nie lepiej napisac naturalnie: dla przejeżdżających traktem podróznych, obserwujących nieludzia. [btw, słowo nieludź jest dość dziwaczne]

* Czy jesteś miłośnikiem serialu M jak Miłość? - Grabina sni mi się po nocach, bo zawsze czekam z pilotem na ostatnia kwestię i ulgą zmieniam kanał.

* Tekst napisany na luzie, symaptycznie i z humorem. Wpadł lewym uchem i wypadł prawym. Sprawne, ale już zapomniałem o czym prawił. Czy to źle, czy dobrze? Zależy od ilości przystanków tramwajowych :))

Zdania nadmiernie zawikłane. Uprasza się o uproszczenie składni. Reszta, czyli pomysł, fabuła, narracja itd. - całkiem całkiem. Do poczytania.
Pozdrawiam. 

Jeśli chodzi o składnię i sposób wyrażania to taki mam styl i trudno będzie mi go zmienić. Jeśli chodzi o Grabinę. Od 7 lat nie mam TV i nawet nie wiedziałem, że gdzieś ta miejscowość jest wykorzystywana.

Pozdrawiam i dziękuję za lekturę i komentarze

Nowa Fantastyka