- Opowiadanie: Thrill - Bliskość cz. 2

Bliskość cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bliskość cz. 2

Ze snu wyrwały ją stłumione krzyki. Mozolnie wstała, wyszła spod perzyny i zapaliła świecę. Cholernie zimno, pomyślała. Pomimo tego, że poprzedniego dnia bardzo ciężko pracowała, gdy tylko doszła do małego okienka, od razu rozbudziła. Na zewnątrz działa się rzecz bardzo osobliwa. Dwóch mężczyzn kłóciło się o coś, budząc swoją sprzeczką pracowników Trzeciego Placu. Z kuźni wyszedł potężny kowal a w ślad za nim, z innych mieszkań, reszta ludzi, którzy byli podenerwowani, zdziwieni lub podnieceni. Wystarczy powiedzieć, że wszyscy wypełzli z ciekawości, z którą i Q'ashy nie chciało się walczyć. Założyła więc coś cieplejszego i delikatnie uchyliła swoje drzwi. W jednej chwili wszystko się ożywiło, podniosły się pomruki i okrzyki, a wokół bohaterów całego zdarzenia utworzył się tłum podobny do tego, który zbiera się przy wędrownych trupach i ich przedstawieniach.

– Dam ci nauczkę skurwysynu! – rzucił wysoki mężczyzna i zwrócił się do tłumu, jakby to było faktycznie przedstawienie. – Chciał mnie zajść od tyłu. Poderżnąć mi gardło!

W prawej dłoni dzierżył jednoręczny miecz, a na piersi miał pomalowaną na niebiesko kolczugę. Q'asha od razu rozpoznała w nim jednego ze strażników Starego Zamku, niejakiego Saffa. Kiedy jej spojrzenie przeniosło się na drugiego, coś w niej drgnęło. Podświadomie. Przecież nie mogła znać skrytobójcy.

– No chodź, uczciwa walka cie przerasta? – ciągnął strażnik. – Boisz się?

W świetle świec i pochodni, które rozjaśniły skrawek obszaru, Q'asha dostrzegła kropelki potu na twarzy łotra; musiał się bać, to oczywiste. Tacy ludzie nie są przyzwyczajeni do konfrontacji twarzą w twarz.

Strażnik zaklął pod nosem i ruszył do ataku. Na jego obliczu pojawiła się zabójcza mieszanka zawziętości i gniewu.

– Albo rzucisz ten sztylet, albo będę zmuszony…

Ale nie zdążył dokończyć, ponieważ jego niehonorowy przeciwnik nagle skoczył do przodu, celując mu ostrzem prosto w pierś. Q'ashy zdawało się, że przez ułamek sekundy na twarzy strażnika pojawił się złośliwy uśmieszek mówiący „chciałbyś”. Faktycznie Saff był niezwykle szybki, lecz tym razem nie przewidział ciosu – sparował na wysokości klatki piersiowej, sztylet śmignął przy szyi. Tłum wydał z siebie zdziwione „Ooooch”. Saff upuścił miecz i złapał się dłonią pod brodą. Pomiędzy palcami przeciekła mu ciepła krew. W momencie, kiedy ugięły się pod nim kolana i runął z łoskotem na ziemię, pojawili się inni strażnicy oraz Nadrycerz Gerg.

Skrytobójca wiedział, że nie ma żadnych szans, toteż okręcił się i powiódł wzrokiem po tłuszczy, szukając przestrzeni do ucieczki. Trafił na Q'ashę, nie poznał jej, ale ona go tak. Pomimo niskiej temperatury, zrobiło się jej gorąco. Serce zaczęło bić tak mocno, że poczuła absurdalny strach, iż ją zdradzi. Krew buzowała w całym ciele, uderzyła do skroni. W ustach chyba w życiu jeszcze nie miała tak sucho jak teraz. Pragnęła stąd odejść, ale jakaś siła ją trzymała, paraliżowała. Nadrycerz Gerg dobył miecz i ruszył pewnym krokiem w stronę zabójcy, a ten, na szczęście dla Q'ashy, uciekł. Bogowie, pomyślała, jeśli go złapią, to możliwe, że mnie wyda.

– Daleko nie ucieknie – oświadczył Nadrycerz. – Możecie spać spokojnie.

Prostaczki. Ale tego już nie powiedział na głos. Zdążył jeszcze zatrzymać kowala.

– Hej! Co tu się stało?

Krępy mężczyzna o sumiastych wąsach wzruszył ramionami.

– Nie wiem panie. Kiedy wyszedłem, tamten już krwawił.

– Krwawił?

– Nasz strażnik go ranił. – Wyjaśnił kowal.

Dzięki temu, że tłum szybko się rozszedł, Q'asha usłyszała całą rozmowę i… żałowała tego, ponieważ wróciwszy do domu, nie mogła zasnąć.

 

 

****

 

Otworzywszy oczy zrozumiała, zupełnie instynktownie, że zaspała. Zerwała się szybko z łóżka i zaczęła się przygotowywać do pracy. Dziś miała wysprzątać samotnię Lady Lejsy. Podczas gdy jej ciało automatycznie wykonywało wszystkie przygotowania, umysł męczył ją wspomnieniem wczorajszej nocy. Mężczyzna w kapturze, tajemnica, sztylet. Wiedziała, że jeśli jej pani się o tym wszystkim dowie, czeka ją coś znacznie gorszego od zwykłej śmierci. A przecież nie może stąd uciec, bo nie ma gdzie. Poczuła się jak mysz w pułapce. Musiała być jednak silna. Otoczyła się kamiennym murem odwagi. Jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, role niedługo się zmienią.

Na zewnątrz uderzyło ją przyjemne, chłodne powietrze. W jednej ręce trzymała misę z agregatami do sprzątania, drugą zasłaniała oczy przed rażącym światłem. Będzie dobrze. Musi.

– Czekaj, czekaj! – Krzyczał jeden z wewnętrznych posłańców, którego Q'asha nazywała w myślach Pieskiem. Uważała go za najniższą formę służalczego dupka, który zrobiłby wszystko dla swojej korzyści. – Ej! – złapał ją za ramię. – Głucha jesteś?

– Nie mam humoru. – odburknęła i strąciła jego szczupłą dłoń. – Daj mi spokój.

Na wąskiej twarzy Pieska pojawiła się głęboka uraza.

– To nie moja wina, wykonuję tylko swoje obowiązki.

Q'asha nie zwróciła na to uwagi.

– Poczekaj, albo…

– Albo co? – odwróciła się i syknęła. Na policzek opadł jej kosmyk włosów. – Odwal się.

– Ej, nie moja wina, że Nadrycerz Gerg chce się z tobą widzieć. – rzucił piskliwie.

Szykuje się coś poważnego, pomyślała Q'asha. Nie mogła odmówić.

– Kiedy?

– Teraz. Jak najszybciej.

– Dobrze, idę już.

– Czekaj! Dasz mi rekomendację? Mogę liczyć na twój głos?

I tyle go słyszała, ponieważ w głowie zaczęło jej się kłębić mnóstwo myśli. Złych myśli.

 

 

****

 

Czekał na nią przy placu ćwiczebnym, gdzie doglądał postępów swoich podopiecznych. Na prostą koszulę narzucił kolczugę bez ramion, delikatnie brzęczącą przy każdym większym ruchu. Krótko przystrzyżone włosy odsłaniały czaszkę pełną blizn, bardzo brzydkich jak on sam, choć jednocześnie chwalebnych, świadczących o bogatej historii walk. Posturą niedźwiedzia wzbudzał respekt.

Q'asha podeszła do niego z podniesioną głową.

– Kazałeś mi przyjść, panie.

– Tak. Musiałem się z tobą spotkać. Dla twojego dobra.

Miał wyjątkowo łagodny głos, jak na kogoś tak wyglądającego.

– Ale lepiej będzie, jeśli pójdziemy w jakieś inne miejsce.

– Rozumiem.

Q'asha wiedziała z pewnych źródeł, że Nadrycerz Gerg nie lubi podsłuchiwaczy. Podobno nawet żalił się czasem na ściany, które, jak to nazywał, mają uszy. W pełni się z nim zgadzała i można powiedzieć, że z tego powodu czuła do niego coś na kształt zalążku sympatii.

– Nie wiem, czy powinienem ci ufać, ale tym razem serce ma pierwszeństwo przed rozumem.

– Serce? – zdziwiła się Q'asha.

– Tak. Wszystko wyjaśnię ci na miejscu.

Szedł przodem, torując przed sobą drogę podobnie jak robi to wilk biegnący przez stado baranów. Każdy na jego widok milkł i spuszczał wzrok, ale kiedy tylko pojawiała się Q'asha, zaczynały się prostackie zaczepki i głupie uśmiechy. Zawsze podobała się mężczyznom i nie raz żałowała, że nie urodziła się z przeciętną urodą. Jednak to mogła jeszcze przeboleć. Gorsze implikacje związane były z Lady Lejsą i jej zapędami do intymnych kontaktów z kobietami.

– Wejdź – polecił Nadrycerz Gerg. Otworzył grube, drewniane drzwi i zrobił zapraszający gest ręką. Zabrzmiały przesuwające się kółeczka kolczugi. – Tak. Teraz mogę mówić otwarcie.

Ku jej zdziwieniu mieszkał w niewielkim pokoju, niewiele lepszym od tych, w których nocowali zwykli ludzie Trzeciego Placu. Łóżko pokryte futrem z wilka, bez poduszek ani żadnej narzuty, nie miało w sobie choćby najmniejszego akcentu przepychu. Poza nim ścianę podpierała tylko płytowa zbroja, która musiała pięknie błyszczeć w świetle płonącego kominka.

– Dobrze – odkrztusił, jakby nie wiedział od czego zacząć. – Powiem bez żadnego miziania. Wczoraj w nocy byłaś świadkiem zdarzenia, w którym straciliśmy jednego z naszych.

Niedobrze, ale czy w ogóle mogła się łudzić, że zostanie wezwana z innego powodu?

– Sprawcą jest skrytobójca, mówią na niego Cień. Nie wiemy, skąd się tu znalazł i jaka jest jego przeszłość, ale przesłuchaliśmy go. Moim ludziom nic nie powiedział, dlatego zabrałem się za niego sam.

Q'asha uważnie słuchała i zastanawiała się, co powinna w tej sytuacji powiedzieć.

– Wspomniałeś, że serce ma pierwszeństwo przed rozumem. – Mówiła powoli i spokojnie, ważąc każde słowo. – Co to ma do tej sprawy?

– Przycisnąłem go i powiedział mi prawdę – wyjaśnił Nadrycerz. Po tym jak to ogłosił, przyglądał się jej przez chwilę, czekał na jakąś reakcję. W końcu podjął dalej. – Lady Lejsa kazała ostatniego zdrajcę przywiązać do łańcuchów nogami. Zamęczała go pytaniami, gdy jemu głowa zrobiła się czerwona jak burak, z nosa pociekła krew a oczy nabiegły łzami – podszedł do niej, ich spojrzenia spotkały się. – Wiesz za co?

– Za co? – Nagle mur odwagi, za którym Q'asha się do tej pory ukrywała, zaczął pękać.

– Uderzył rzeźbiarza. Ten w konsekwencji upadł i złamał sobie rękę. Powiem ci, że pracował dla twojej pani, i więcej chyba nie muszę dodawać.

– Nie rozumiem – odsunęła się. – Panie, dlaczego mi to mówisz?

– Bo wiem, że może czekać cię podobny los. – złapał ją za ramiona. Miał strasznie silny uścisk. – A nie chcę tego, żeby coś ci się stało.

Teraz mur odwagi pękł dalej, w jej umyśle pojawiła się pokaźna szczelina strachu.

– Nie wiem – głos jej się złamał. – Nie wiem…

– Musisz tylko robić to, co ci powiem. Zaufaj mi.

– Ja nie chciałam – zaczęła się tłumaczyć. Nie poznawała siebie, zawsze silnej i opanowanej dziewczyny. – Nie jestem zła. Mój brat… On jest.

– Wiem. – przerwał jej Gerg. – Przykro mi.

Mężczyzna zostawił ją na chwilę i podszedł do ściany, pod którą przesunął na bok zbroję. Za nią znajdował się jakiś przedmiot, który podniósł z ceremonialnym szacunkiem. Kiedy do niej z powrotem podszedł, rozbłysły jej oczy. Otarła łzy i spojrzała na niego niepewnie. Gerg skinął głową i wysunął dłonie.

– To dla ciebie. Dał mi to Cień. Niestety, wątpię, aby dało się mu pomóc. Mam nadzieję, że zrobisz z niego odpowiedni użytek. Czas Okrutnej Lejsy winien dobiec końca.

Drobny sztylet emanował delikatnym, fioletowym światłem. Wszystkie jego krzywizny odbijały się w oczach Q'ashy. Oczach pałających nienawiścią, która szybko rozlała się na wszystkie mięśnie twarzy. Wykrzywił ją potworny grymas. Podczas nacinania skóry na piersi czuła zimno ostrza. Oczy wywróciły się do tyłu ukazując białko. Nadrycerz odsunął się przestraszony. Q'asha zaśmiała się histerycznym śmiechem i spojrzała na sztylet, by zaraz znów przenieść spojrzenie na Gerga. Cóż za głupiec, pomyślała. Ryknęła opętańczo i pocałowała ostrze. Ogarnął ją całkowity obłęd.

– W końcu się złączymy, bracie.

 

 

****

 

Zaraza po tym, jak Nadrycerz Gerg wyszedł z pokoju, Q'asha niepostrzeżenie opuściła Trzeci Plac, przeszła przez przedsionek i znalazła się na zewnątrz Starego Zamku. Z rosnącym podnieceniem pobiegła w stronę ogromnego cmentarzyska. Na niebie płynęły nieprzerwane ciemne chmury. Promienie słońca zniknęły w ich odmętach, skazując świat na szarość.

W końcu znalazła właściwy nagrobek. Uklękła nad nim i zaczęła wybierać twardą ziemię dłońmi. Paznokcie jej popękały a skórę pocięły ostre kamyki. Ale to nie miało znaczenia, nawet tego nie czuła. Ważny był tylko sztylet, którym nacięła dłoń. Pierwsze krople krwi spadły na dół. Q'asha siedziała wiele godzin w bezruchu, patrząc jak rośnie pod nią czerwone kałuża. Czuła jak powoli odpływa z tego świata, kończyny jej drętwieją, traci czucie, przewraca się i wstrząsają nią spazmy zimna… albo śmierci. Leży na prawym boku, twarzą zwrócona do rozkopanego nagrobka. Wreszcie wyłania się z niego jakiś kształt, sylwetka. To chłopiec. Wysoki na niecały metr, chudy, w pośmiertnym stanie. Drży i uśmiecha się do niej. Tylko ustami, ponieważ z mimicznych mięśni oczu nic mu nie zostało. Przewraca się na pupę i zaczyna płakać urywanym, nieludzkim płaczem. Q'asha z trudem się podnosi. Kuca przed porońcem i przytula go. Czuje się teraz silna. Już nie jest kruchą służką.

Podobno kiedy wstały dwie postacie, i ta niższa złapała wyższą za rąbek fartucha, nastał początek końca średniowiecza, którego karty miały pozostać na zawsze nieodgadnięte.

 

– Choć braciszku, uwolnimy z zamku Pana Ciemności. Ale najpierw udamy się do Okrutnej Lejsy. Jest w niej tyle zła, nienawiści i przemocy. – Na jej obliczu zagościł uśmiech. Nie ciepły, tylko zimny, nieludzki, kończący się tuż przed nieobecnymi oczami. – Muszę to jej zabrać.

Poroniec spojrzał na nią i ruszył chwiejnym krokiem.

 

 

****

 

– Jest! Tam, widzę ją! – ucieszył się Piesek.

– Tak? To chodźmy po nią – odezwał się drugi wewnętrzny posłaniec. – Trafiło nam nietypowe zadanie. Myślisz, że dostaniemy nagrodę?

Piesek wyciągnął długą szyję i zmrużył oczy.

– I to podwójną. Spójrz, ta cipa idzie z jakimś bachorem.

Jego towarzysz parsknął świńskim śmiechem.

– Taa, ciekawe po kiego czorta się tam zapuściła.

– Yhym. Mam to w dupie. Ciekawi mnie tylko, jaką karę dostanie.

– O ile z nami wróci.

– Daj spokój. – Piesek wyjął drewnianą pałkę i wziął udawany zamach. – Jeśli będzie niegrzeczna, mamy pozwolenie trochę ją wyprostować.

– Kobiet nie powinno się bić – powiedział niepewnie ten ze świńskim śmiechem.

– To nie kobieta tylko szmata. Pewnie wszyscy ją posuwają.

– Skąd to wiesz?

– Jej matka też była łatwa. Swoją drogą widziałem, jak pewnego razu Lady Lejsa stłukła ją za coś. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Uwierzysz? W furii zaatakowała ciężarną siostrę.

– I co?

– I nic. Poroniła a zaraz potem sama umarła. – Przyspieszył kroku. – Wniosek z tego jeden – to najbardziej porąbana rodzina, jaką poznałem. Pewnie mają więcej tajemnic, niż wszyscy w całym Starym Zamku.

Koniec

Komentarze

Nie bardzo.
Pozdr. 

A można wiedzieć, co jest nie bardzo? Bo bez punktu odniesienia ciężko się rozwijać.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka