- Opowiadanie: victor - Dziecko Feniksa cz.I

Dziecko Feniksa cz.I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziecko Feniksa cz.I

– No, Rudzielcu. Zacznij wreszcie myśleć! Jeszcze raz! Z czego warzy się eliksir prawdomówności? Przestań się krzywić! Powtarzałem już dwa razy! Jesteś za tępy, żeby zapamiętać, czy chcesz mnie wyprowadzić z równowagi? Jeśli to drugie, to gratuluję, udało ci się!

– Tułów ważki, dwa płatki storczyka, elfi włos, żywica jesionu, kropla callusa łąkowego, mały kłębuszek moheru i szczypiec langusty. Wszystko przyrządzać w morskiej wodzie, pobranej podczas odpływu. Składniki należy najpierw rozdrobnić i wymieszać w misie, potem dodać do wody. Ich ilość powinno dobierać się proporcjonalnie do objętości cieczy i głębokości kotła. Te, które wymieniłem są odpowiednie przy standardowych wymiarach naczynia i ilości płynu – wydukał, bez zająknięcia Rudzielec.

– Nawet nie próbuj znowu uciekać – warknął Dziadyga, po czym ciągnął - Czy ty nie masz cholera ani krzty zdrowego rozsądku? Jeżeli znowu będziesz próbował uciec, znowu będziesz ukarany. No chyba, że lubisz być przysmażanym, co? Jak sprawia ci to przyjemność, wystarczy powiedzieć. Na pewno znajdziemy dla ciebie odpowiednią zabawę– uśmiechnął się obrzydliwie.

Jakbyś chciał wiedzieć, przeklęty Dziadygo, to twoje kary związane z ogniem na mnie nie działają. Pomyślał Rudzielec, patrząc na drewnianą podłogę, po której właśnie przebiegała mysz. Czemu ciągle mnie tu trzymasz, skoro tak samo nie cierpisz mnie, jak ja ciebie. Za każdym razem gdy na ciebie patrzę

Spojrzał mu w twarz.

Cesiar Morelgh był wysokim i chudym alchemikiem w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, chociaż wyglądał na znacznie więcej, przez ilość wypitych eliksirów. Dodatkowym efektem ubocznym jednego z wywarów, były jego nienaturalnie długie brwi, wygięte parabolą w stronę czoła oraz całkowicie łysa głowa.

robi mi się niedobrze. A po drugie, mówiłem ci

– Nie mów do mnie rudzielec. Nazywam się Phordien – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Hmm… – alchemik udał zamyślenie – Spójrzmy. Płomienisto rude włosy, oczy, które wydają się mieć w sobie żywy ogień i te nienaturalnie czerwone paznokcie zarówno u rąk jak i u stóp. Czyżbym się mylił nazywając cię Rudzielcem?

Chłopiec nie wytrzymał.

– Nienawidzę cię, rozumiesz? Każdy kolejny dzień z tobą to koszmar! Gdzie są moi rodzice? Skąd się tu wziąłem? No mów staruchu! Czego ty ode mnie chcesz? Czego ty ode mnie chcesz?! – czuł jak palące łzy spływały mu po polikach.

Wargi mentora zadrgały. Popatrzył Phordienowi w oczy. Mówiąc, nie spuszczał wzroku.

– Idę pracować. Skończymy jutro Rudzielcu.

Stał jeszcze chwilę, patrząc na zapłakaną twarz chłopca, po czym odwrócił się na pięcie i po kilku krokach zniknął za drzwiami pracowni. Phordien poczuł ostry zapach siarki, zaraz po tym jak drzwi się otwarły.

Chciał wybiec. Chciał biec gdzieś daleko, jak najdalej stąd i nie odwracać się ani razu. Wiedział jednak, że nie mógł. Jedyne co zrobił, to wyjrzał przez okno, by zobaczyć równo rozłożone wokół chaty, niskie, drewniane totemy, tworzące barierę zapobiegającą jego ucieczkom. Phordien już wiele razy próbował je przestawić. Skutek był zawsze ten sam.

Położył się na łóżku. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął.

***

Bezgraniczna ciemność. Przerażająca i kojąca. Lodowata i ciepła. Tajemnicza. Wyciągnął rękę, chciał poczuć ją jeszcze raz.

Jej ciało było zimne i szorstkie. Znowu te dreszcze. Przestań! przestań! Krzyczy do siebie. Nie mógł. W miarę jak przesuwał palec po jej skórze, ciarki wzrastały. Wszystko było niczym. Liczyło się tylko to zimne i szorstkie, tak niesamowicie delikatne ciało. Nie znał kształtu. Nie znał jej twarzy. Nie potrzebował. Wystarczyło tylko to uczucie. Uczucie nicości zatopionej w zimnie.

– Odezwij się. Proszę – wyszeptał, nie przestając głaskać. Owładnęła go.

– Dziecko feniksa – jej głos. Głos śmierci i narodzin. Przytłumiony, ale jakże zrozumiały. Tak daleki, a tak bliski. Zimny, a jednak ogrzewający. Wyzuty z jakichkolwiek emocji.

– Pani – czuł jak pada na kolana. Nie panował nad żadną z kończyn. Co to za uczucie? Co to jest?

– Znajdziesz sposób, jeśli uwierzysz. Uwierz, a znajdziesz. Nie poddaj się. Nigdy.

– Pani, błagam, nie odchodź. Zabierz mnie. Ja nie chce stąd iść. Chcę z tobą zostać. Pani…– wyciągnął rękę. Ciemność, a prócz niej, samotność.

Nagle wszystko zaczęło wirować. Chciał pomyśleć co się dzieje. Nie zdążył.

Ciemność zniknęła. W jej miejsce pojawiły się bezkresne ziemie jałowe, z których co pewną odległość wyrastały długie na sześć stóp, podobne do grzybów o zmniejszonym kapeluszu skały. Spojrzał na niebo. Zachód słońca oświetlał cały obszar, nadając mu mocno pomarańczowy odcień. Wszystko, było tak piękne i tak puste. Nie. Pomyślał. To nie może tak zostać. Ktoś musi tu przyjść. Założyć królestwo, dać ludziom szanse na delektowanie się tym miejscem. Odnowić w nim życie.

Jeżeli to wszystko w ogóle istnieje…

Szedł, patrząc pod nogi na oświetloną przez zachód słońca ziemię, która wydawała się być popiołem. Rozejrzał się dookoła na skały. Gdy mrugnął oczyma na skalnych grzybach, znajdujących się przed nim, pojawił się zamek. Ogromna, czarna, dumnie stojąca na skałach forteca. Spojrzał pod nogi.

W miejsce czarnej, miękkiej i drobnej niczym popiół ziemi, pojawiła się zielona trawa. Gleba, która wydawała się być spragnioną, by budzić do życia dotychczas martwą naturę. Rozłożył ręce na wysokość barków, zamknął oczy. To nie był jego głos.

– Pan miasta przeznaczonego – wykrzyknął niskim, niosącym się echem po całej krainie basem.

Kiedy otworzył oczy, nie był już w powstającym na jego oczach państwie. Nie był nigdzie. Widział tylko przebłyski czerwonego światła, a miedzy nimi niewyraźny obraz. Skupił się.

Błysk. Sekundowy, oślepiający błysk. Widział siebie. Kolejny błysk.

Olbrzymi kocioł. Nieustannie wrzący. Starszy mężczyzna. Wysoki. Czarne oczy. To chyba on. Błysk.

Phordien. Błysk.

Tak, nie mylił się, to Ceasiar. Cały roztrzęsiony. Patrzy w jedno miejsce. Czego tak oczekuje? Błysk.

Phordien. Błysk.

Krzyk. Nie, to nie krzyk. To śpiew, brzmiący niby ptasi, ale zbyt cudowny. Ceasiar stoi. Błysk.

Ktoś leżał na podłodze. Ceasiar podbiega, obejmując bezwładne ciało. Zanosi się płaczem. On przecież nigdy nie płacze. Kto to jest? Kto to…

Fala zimna. Nie do wytrzymania.

– No, nareszcie Rudzielcu! – krzyknął triumfująco alchemik, stojąc nad nim z już pustym wiadrem.

– Nareszcie się obudziłeś.

Koniec

Komentarze

Obywatelu, piszecie jak należy! Partia nakazuje wam przygotować hasło propagandowe dla reakcjonistów i wichrzycieli, by przejrzeli na oczy: "Jak pisać!"

Doskonały tekst!

Nie jest źle. Dobrze napisane, wciągające, z humorem. Może się podobać.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka