- Opowiadanie: Cellular - Remont

Remont

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Remont

 

Ponad 25k znaków.

***

Ulga. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Andy poczuł ulgę.

 

– Więc w taki sposób ta przygoda dobiega końca – cicho szepnął Andy. – Za pół godziny nasza umowa zostanie wypełniona, a ja znowu będę szczęśliwy… Kosztem tych ogłupiałych tłumów.

 

A te były nieprzebrane. Cały plac po brzegi wypełniali ludzie, kilka hektarów różnych ras i narodowości, powoli falujących i radośnie śpiewających pieśni w kilkunastu językach.

 

– Cieszcie się, póki możecie – Na twarzy Andy’ego wykwitł wyjątkowo paskudny uśmiech. – Zaraz uwolnię was od tego cholernego guru.

 

Fotograf nigdy nie był zbyt towarzyskim człowiekiem, zdecydowanie bardziej wolał ciszę i spokój swojej ciemni niż wielkie, ekstatyczne zbiorowiska, a ostatnie miesiące spędzone w całkowitej samotności i ukryciu dodatkowo pogłębiły ten stan. Zdecydowanie wyróżniał się na tle pstrokatego, roześmianego tłumu, jednak nikt nie zwracał na niego uwagi, wzrok wszystkich skupiony był na ubranym na biało człowieku w podeszłym wieku, stojącym na balkonie, machającym i pozdrawiającym tłumy zgromadzone dookoła. Na twarzy Andy'ego ponownie pojawił się uśmiech, jednak tym razem wyrażał głównie podziw.

 

– Jak ty to robisz? Jesteś paskudnym, bezczelnym kłamcą, wyprałeś miliardy brudnych dolarów, na twoje zlecenie ginęli najważniejsi ludzie na świecie, co więcej ukrywasz cztery kochanki… Przynajmniej o tylu wiem, dwie z nich są już w zaawansowanej ciąży, a żadna nie obchodziła jeszcze nawet piętnastych urodzin… Jak ty to, biały skurwysynu, robisz?

 

To było pytanie retoryczne, Andy doskonale wiedział, w jaki sposób wszystkie zbrodnie i ekscesy Białego były ukrywane przed całym światem, po prostu miał na usługach najpotężniejszą armię, jaką widziała historia, mafię o nieporównywalnie większej sile niż wszystkie syndykaty, triady i sycylijskie rodziny razem wzięte. Czarnych, którzy mieli moc władzy nad umysłami zwykłych ludzi. Specjalnie szkoleni potrafili prać mózgi jak nikt inny… Z zamyślenia wyrwał Andy’ego radosny wiwat. Wygląda na to, że Biały skończył jakąś przemowę, na którą fotograf nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi. Po raz trzeci na twarzy mężczyzny rozkwitł uśmieszek, tym razem złośliwy i figlarny, jak u małego rozrabiaki gotowego na kolejne psoty… Jednak figle Andy’ego będą mieć znacznie większe konsekwencje. Spotkanie z Białym nie należało do łatwych. Skryty za grubymi murami swojego małego państewka, ochraniany przez specjalnie wyselekcjonowanych, ślepo posłusznych Szwajcarów, dopuszczał do siebie tylko najwyżej postawionych oficjeli swojej organizacji. Raz w miesiącu, przez pół godziny, był jednak zobowiązany do spotykania się ze zwykłymi ludźmi, musiał udawać zainteresowanie ich problemami i udzielać wsparcia… A przynajmniej wszyscy byli przekonani że tak było. Prawda wyglądała nieco inaczej i Andy doskonale ją znał. Jednocześnie te trzydzieści minut to jedyny czas, by mogły się z nim kontaktować media, przynajmniej te, których Biały nie sponsorował. Ponadto spotkania podlegały ścisłej kontroli, przez co wszystkie informacje o jego działaniach były tylko powtórzeniem tego, co on sam przekazał jego mediom. Tym niemniej cały czas znajdowali się kolejni dziennikarze chętni dostąpić zaszczytu choćby zamienienia słowa z Białym. Do takich bez wątpienia zaliczał się ten Hiszpan, na którego dzień wcześniej natknął się w barze Andy, który chwalił się przepustką na prawo i lewo… I leży teraz w jakimś śmietniku, nagi, zalany w trupa, beż żadnych identyfikatorów, wspomnień ze spotkania i kolejnych kolejek wlewanych w siebie w towarzystwie pewnego fotografa… Ochroniarze w kolorowych, wyjątkowo pstrokatych strojach nie zwrócili najmniejszej uwagi na niezbyt wysokiego, szczupłego mężczyznę o szpakowatych włosach i zadbanej, koziej bródce, w czarnej koszuli i dżinsowych rybaczkach, z polaroidem na szyi, uznając go najwyraźniej za kolejnego pismaka, podnieconego na samą myśl ujrzenia Białego z bliska, być może nawet zrobienia sobie z nim zdjęcia. Andy’emu ten stan rzeczy bardzo odpowiadał, z każdym kolejnym krokiem zbliżał się do wypełnienia zlecenia. Nie zwracał uwagi ani na pięknie wykończony portal drzwi, przez które przechodził, na freski, którymi był pokryty sufit wielkiego pomieszczenia w którym się znalazł. Liczył się dla niego tylko jeden z wielu posągów stojących przy ścianach, o którym wiedza wyceniana była na okrągłą, wysoką sumkę. Andy zdobył ją w znacznie tańszy i bardziej bolesny sposób. I gdy powoli zmierzał w kierunku kamiennej statuy starszego mężczyzny podpierającego się zdobioną laską, nagle spod ziemi wyrósł młody, na oko osiemnastoletni chłopaczek o dziwnie znajomych Andy’emu rysach twarzy, elegancko ubrany w charakterystyczny dla Czarnych strój.

 

– Pan… Jose Rodriguez jak mniemam – Chłopiec dla upewnienia się szybko rzucił okiem do podręcznego kalendarza. – Proszę bardzo za mną, Biały już pana oczekuje.

 

Andy ani drgnął i nadal wpatrywał się w posąg.

 

– Panie Rodriguez, mógłby pan… – ponownie zaczął chłopak, lecz Andy mu przerwał.

 

– Kto to jest?

 

– To jest jeden z poprzedników naszego obecnego przywódcy. Ale naprawdę, nie mamy czasu na stare opowieści – Na czole chłopca pojawiły się perliste krople potu. – Biały już na pewno się niecierpliwi, proszę za mną.

 

– Owszem, te historie bez wątpienia są bardzo leciwe. Doskonale wiem, kto to był, ostatni uczciwy przywódca waszej organizacji.

 

– Co też pan opowiada – W głosie chłopca można było wyczuć lekką panikę. – Jego następcy też są dobrymi ludźmi, a teraz już naprawdę proszę za mną.

 

– A jego laska? Chyba pasterze używali podobnych, prawda?

 

Andy wyciągnął rękę by dotknąć jej końca, lecz natychmiast został złapany i odciągnięty od posągu przez chłopaka.

 

– Biały jest człowiekiem bardzo zajętym, ma niesamowicie napięty grafik, sam fakt znalezienia dla pana tych kilku minut powinien pan potraktować jako zaszczyt i nie marnować ich na…

 

– Ale nie interesuje mnie sobowtór.

 

Chłopak stanął jak wryty.

 

– Skąd…

 

– …o tym wiem? Mam swoje… Źródła. Zresztą czy to nie jest oczywiste? Tak wysoko postawiony człowiek jak on na pewno ma wielu wrogów, nie będzie przecież narażał się na zagrożenie ze strony przypadkowych ludzi, choćby głupia grypa byłaby ryzykowna, mogłaby go bardzo drogo kosztować…

 

Andy szybkim ruchem złapał rękę chłopca znikającą powoli pod ubraniem, pociągnął do siebie i jednym, płynnym i silnym ruchem wykręcił. Rozległ się głuchy trzask wyłamanego stawu i pękającej kości oraz brzęk broni uderzającej o marmurową podłogę.

 

– Niezła próba – z uśmiechem powiedział fotograf. – Ciekawe, ilu przede mną udało Ci się zlikwidować.

 

Chłopak nic nie odpowiedział, sycząc z bólu trzymał się za złamaną rękę i z nienawiścią spoglądał na Andy’ego, którego nagle olśniło i wreszcie zrozumiał, skąd zna tę twarz.

 

– Jesteś jego synem, prawda? Jesteś dzieckiem Białego! Kto by pomyślał, człowiek na jego stanowisku powinien raczej pozbywać się problemów takich jak ty, choćby kulką w łeb, zamiast trzymać tuż obok siebie…

 

Chłopiec nadal nic nie mówił, jedynie łzy skapywały mu z policzka na marmur. Andy się do niego zbliżył, przyklęknął i objął rękoma jego głowę.

 

– Twój ojciec jest bardzo, bardzo złym człowiekiem, na tyle złym, że upominają się o niego jeszcze gorsi, silniejsi, niż możesz nawet podejrzewać. I może ci się to wydawać dziwne, ale bez twojego ojca ten świat stanie się lepszy. Uwierz mi.

 

Chłopiec lekko się uśmiechnął, po czym nagle szarpnął się i opadł bezwiednie na ziemię ze skręconym karkiem. Andy delikatnie wyjął ze sprawnej ręki przeciwnika niewielki, bogato zdobiony sztylet i odrzucił bezwiednie za siebie.

 

– Nie uwierzyłeś – szepnął i zbliżył się do wcześniej obserwowanego posągu. Lekko pociągnął za koniec trzymanej przez kamiennego mężczyznę laski, po czym cała rzeźba drgnęła i powoli odsłoniła niewidoczny dotąd korytarz. Fotograf zaczął się skradać i mocniej ścisnął należącą do martwego chłopca broń. Doszedł do potężnych, dębowych drzwi, lekko je uchylił, po czym jego oczom ukazał się nieciekawy widok: na kilkunastu urządzeniach rodem ze średniowiecznych sal tortur porozpinane były ciała młodziutkich, góra czternastoletnich chłopców i dziewcząt, kompletnie nagich. Niektóre dzieci cicho jęczały, inne znajdowały się w stanie podobnym do upojenia, żadne jednak nie wykazywało oznak świadomości. Pośrodku, pomiędzy tymi wszystkimi machinami stało gigantyczne łoże z baldachimem, okryte jedwabnymi prześcieradłami i satynowymi poduszkami, na których z kilkoma drobnymi dziewczętami baraszkował Biały. Korzystając z półmroku rozświetlanego jedynie przez kilka świec ustawionych w pobliżu łóżka Andy po cichu wśliznął się do pomieszczenia i stanął tuż za starszym mężczyzną.

 

– Widzę, że te cztery dziewczynki o których się dowiedziałem to tylko niewielka cząstka twojego haremu. Jak ci to może w ogóle sprawiać przyjemność? Rozumiem, dziewice, niewinne, nieskalane i tak dalej, ale nawet cycków nie mają, nie ma za co złapać!

 

Biały natychmiast odwrócił się wraz z zamachem, ale ciosu nie wyprowadził, powstrzymała go uśmiechająca się do niego lufa broni.

 

– Kim jesteś? Co tu robisz, jak się tu dostałeś?

 

– Dostałem się tu zapewne tak samo jak ty. A kim jestem? Ostatnią osobą, którą będziesz miał wątpliwą przyjemność oglądać w życiu. Już, zmiatać stąd, gówniarze!

 

Słysząc naglący, ostry ton głosu osłupiałe dotychczas dzieci natychmiast poderwały się i z piskiem zniknęły w ciemnościach.

 

– Chcesz mnie zabić – bardziej stwierdził niż zapytał Biały. – Gratulacje. Jesteś pierwszym, który dotarł tak daleko, a uwierz mi, wielu próbowało.

 

– Wierzę. Lecz zapewniam cię, że nikt nie miał takiej motywacji jak ja.

 

Biały głośno się zaśmiał.

 

– Ile ci płacą? Wystawili ci na czeku dziewięć cyferek? Ja mogę dopisać jeszcze dwie, nawet trzy.

 

– Ależ ja to doskonale wiem! Czy uważasz mnie za idiotę? Problem w tym, że nikt mi za to nie płaci.

 

– Nie? – W głosie Białego pojawił się cień niepewności. Bez problemu mógł kupić każdego, kogo tylko by chciał, jednak temu człowiekowi, jedynemu, któremu udało się do niego dotrzeć, najwyraźniej chodziło o coś więcej niż pieniądze…

 

– Nie. Powiem więcej, ja nie mam zamiaru cię nawet zabijać. Przynajmniej tak… Nie do końca – Złośliwie uśmiechnął się Andy.

 

Białego zamurowało, zdziwienie dodatkowo powiększyło się, gdy Andy odrzucił broń i wziął do ręki wiszący mu na szyi polaroid.

 

– Widzisz – rozpoczął fotograf – to nie jest taki zwykły aparat. Dostałem go od pewnej… Istoty, która uznała, że ktoś taki jak ty okaże się przydatny. Będziesz odpowiadał w jego firmie za Public Relations… Masz już w tym przecież niezłe doświadczenie.

 

Nagle w oddali rozległ się odgłos kroków i na twarzy Białego pojawiło się rozluźnienie.

 

– Nic nie rozumiem z Twojej historyjki… I nie muszę rozumieć. Za chwilę pojawi się tu kilku moich chłopców i odeślą cię z powrotem do piekła.

 

Niespodziewanie Andy wybuchnął śmiechem.

 

– Nie masz pojęcia, o czym w ogóle mówisz, ty stary, obleśny…

 

Nie dokończył. Przez drzwi wpadł drobny, niewysoki mężczyzna, lekko wyłysiały, ubrany w niezbyt gustowny, nieco za duży garnitur, natychmiast mierząc w fotografa swoim niewielkim Glockiem. Na jego widok Białemu z twarzy zniknął wcześniejszy drobny uśmieszek, za to Andy’emu podobny pojawił się na ustach.

 

– A więc w końcu dopadłeś mnie. Brawo, Larry, gratuluję.

 

Mężczyzna poprawił opadające okulary i mocniej ujął broń w dłoniach.

 

– To już koniec, Andy. Koniec. Wiem wszystko, wiem o wszystkich siedemdziesięciu morderstwach, jakich dokonałeś na całym świecie. Nie uciekniesz mi, poddaj się!

 

W tym momencie Larry zauważył Białego, półleżącego na łóżku za fotografem. Osłupiał z wrażenia, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć czy nawet pomyśleć, co taki wielki i znany człowiek robi w tym miejscu Andy wypalił:

 

– Dziewięćdziesiąt dziewięć.

 

– Co?

 

– Tych morderstw, jak to nazywasz, nie było siedemdziesiąt tylko dziewięćdziesiąt dziewięć. A ściślej mówiąc osiem. On – Wskazał na Białego – będzie dziewiąty. Ale co do jednego masz rację, jest ostatni, to jest już koniec. I nie nazywałbym tego morderstwami. W końcu powiedz mi, w jaki sposób według ciebie ja ich wszystkich zabiłem?

 

To było jedno z tych pytań, na które Larry nie znał odpowiedzi. Wszystkie ofiary, jakie widział, nie miały żadnych obrażeń, nawet najmniejszych, zadrapania, również żadnego śladu po truciźnie czy czymkolwiek innym, co mogłoby spowodować śmierć. Tak jakby w jednej sekundzie żyli, a w następnej już nie…

 

– Jesteś ciekawy? – kontynuował Andy. – No to patrz!

 

Andy podniósł polaroid i wycelował obiektyw w zdezorientowanego Białego. Błysnął flesz i po chwili z aparatu zaczęło wysuwać się zdjęcie. Jednocześnie starzec znieruchomiał, powoli przechylił się i z łoskotem runął na ziemię. Larry przyglądał się całej scenie z otwartymi ze zdziwienia ustami i dopiero cichy dźwięk oznaczający całkowite wywołanie zdjęcia otrzeźwiło go, Andy przyjrzał się fotografii i z uśmiechem odwrócił ją w stronę Larry’ego.

 

– Nieźle wyszedł, prawda? – ze śmiechem zapytał fotograf.

 

Larry zdusił krzyk. Znajdująca się na zdjęciu postać Białego poruszała się, uderzała w krawędzie zdjęcia jakby próbowała się uwolnić, wierzgała i miotała się na wszystkie strony…

 

– Też chcesz mieć takie? – Andy wycelował w przerażonego mężczyznę obiektyw aparatu. – Nic prostszego. Uśmiech proszę!

 

 

***

 

– Kogóż to moje stare oczy widzą! Andy, ty draniu, nareszcie się do mnie pofatygowałeś! A już zaczynałem się niepokoić… A cóż to cię do mnie sprowadza? Nie, nic nie mów. Doskonale wiem, co chcesz. Przynosisz mi ostatnią ratę, prawda?

 

Po poprzednich wizytach Andy przyzwyczaił się już do tego charakterystycznego, paskudnego odoru. Mimo usilnych starań najlepszych dostępnych architektów nie udało się Dziadkowi całkowicie zabić tej aury. Nikt, kto tu trafiał, mimo kwiecistych łąk, majestatycznych budynków otoczonych kolumnadami, pięknego nieba i wielu przyjaznych zwierząt nie miał wątpliwości, co to za miejsce. Twarz Andy’ego wykrzywiła się w paskudnym grymasie.

 

– Sporo się tu zmieniło od czasu mojej ostatniej wizyty.

 

– Owszem, a to wszystko dzięki tobie – Staruszek uśmiechnął się przyjaźnie odsłaniając piękne i zadbane zęby. – Naprawdę, ci wszyscy, których mi przyprowadziłeś, odwalili kawał dobrej roboty. Jestem z ciebie dumny, synu.

 

Andy parsknął śmiechem.

 

– Nie jestem twoim synem.

 

– A wielka szkoda. Z kogoś takiego jak ty byłbym naprawdę dumny.

 

– Bez wątpienia. Oto twoja ostatnia rata.

 

Fotograf podał Dziadkowi plik zdjęć i aparat, starego typu polaroid.

 

– Hm… Nieźle, nieźle. Widzę, że masz tu sporo geodetów, przydadzą się, trzeba będzie wyrównać tamte wzniesienia – Starzec bezwiednie wskazał na piętrzące się w oddali łyse góry. – Przyniosłeś mi też paru fizyków. O, specjalizują się w termodynamice, świetna sprawa, czas zrobić coś z tymi średniowiecznymi metodami produkcji.

 

Widząc minę Andy’ego Dziadek się przyjaźnie zaśmiał.

 

– Wiem, co sobie myślisz, stara firma, tysiące lat tradycji… Ale trzeba iść z duchem czasu, kochany, kiedy się nie rozwijasz to nie stoisz w miejscu, a robisz krok do tyłu. A przecież nie możemy oferować naszym klientom usług kiepskiej jakości, prawda? – Śmiech przybrał na sile.

 

Andy westchnął i w myślach ponuro przyznał mu rację.

 

– Prawda. Skoro Brodaty wykonuje swoją robotę porządnie to i ty powinieneś.

 

– A pewno! Bo dopiero dałby mi on popalić! Rozumiesz? Popalić! – Wydawało się, że staruszek zaraz pęknie ze śmiechu. – Kto tu jeszcze jest… Chemicy, dobrze, zagonię ich do roboty wraz z fizykami, niech rozmyślają nad nowym paliwem, może uda im się obmyślić sposób zmniejszenia produkcji dwutlenku węgla lub nawet jego ponownego wykorzystania… Są informatycy, bardzo dobrze, pozwolą skomputeryzować cały proces, ba, może nawet sieć nam założą. Czy ty wiesz, jaka to byłaby rewolucja, Internet, tutaj? Toż to nawet Brodaty nie ma takich luksusów… To byłaby prawdziwa karta przetargowa w walce o klienta. Ale widzę, że kogoś mi tu brakuje. Dostałem od ciebie dziewięćdziesiąt osiem sztuk… Co z ostatnim?

 

Sroga mina Dziadka nie zrobiła ma Andy’m najmniejszego wrażenia. „Cholera, on rzeczywiście przypomina mi nieco mojego ojca” przemknęło mu przez myśl widząc radośnie machającego nogami staruszka. Perfekcyjnie ogolony, mocno wyłysiały, lekko korpulentny mężczyzna, ubrany w togę noszoną w czasach Starożytnej Grecji, obdarzający wszystkich dookoła przyjaznymi uśmiechami w niczym nie przypominał postaci, z którą Andy spotkał się po raz pierwszy te dziewięćdziesiąt dziewięć sztuk temu. „Naprawdę, wolałem jego poprzednią wersję, obecna jest znacznie bardziej paskudna, zdecydowanie za bardzo przypomina mi ojca. Co gorsza on o tym chyba wie i najwyraźniej ma z tego niezły ubaw”. Andy sięgnął do kieszeni i wydobył z niej ostatnie, lekko pomięte zdjęcie.

 

– Masz swoją brakującą sztukę – Andy niemal cisnął w Dziadka zdjęciem, ten jednak bez najmniejszych problemów złapał je w locie.

 

– A więc jednak. Zrobiłeś to, nie wierzyłem w ciebie na początku, ale udało ci się. Zdobyłeś nawet Białego, a to przecież ostatnia osoba, która wybrałaby moje usługi. Osobiście z nim porozmawiam, na początku na pewno nie będzie zbyt zadowolony, gdy dowie się, gdzie trafił… Ale już nie takich ludzi przekonywałem do swoich racji, z nim też sobie poradzę, złożę mu propozycję nie do odrzucenia. A kiedy będzie już wiedział, że to nasza firma oferuje znacznie lepsze warunki od Brodacza, nie mam najmniejszych wątpliwości, że po tylu wiekach wreszcie zostaniemy monopolistami. A to wszystko dzięki tobie, synu.

 

Dziadek wstał i miał się oddalić, jednak Andy złapał go za ramię i stanowczo przytrzymał.

 

– Ja wywiązałem się ze swojej części umowy. Pora na ciebie.

 

Nie odwracając się staruszek spokojnym głosem zadał pytanie.

 

– Przeczytałeś ją dokładnie?

 

– Owszem, znam na pamięć.

 

– Na ile sztuk ona opiewa?

 

– Sto.

 

– A ile mi przyniosłeś?

 

Andy wzruszył ramionami.

 

– Dziewięćdziesiąt dziewięć. Tyle nazwisk miałem na liście, którą mi przygotowałeś. Nie moja wina, że nie umiesz liczyć, umowa to umowa. Ja swoją część wypełniłem, teraz twoja kolej.

 

W jednej chwili staruszek się odwrócił. W jego oczach już nie było przyjaznych ogników, pozostał tylko mrok i płomienie, twarz również straciła miły wyraz, zamiast tego stała się pociągła i drapieżna.

 

– Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak ja popełnia błędy?

 

Przez twarz Andy’ego przemknął cień niepewności, podczas gdy Dziadek nieco złagodniał i dalej kontynuował.

 

– Jestem już naprawdę stary, sam dobrze wiesz jak bardzo, niemal dorównuję wiekiem Brodaczowi. A kierowanie tak wielką korporacją naprawdę męczy, zwłaszcza te wszystkie starodawne metody wymagały, również ode mnie, wielkiego wysiłku fizycznego. Ganiać od pieca do pieca, do tego wszystko to opalane po staremu, węglem, bez żadnej termoregulacji… Nawet ja odczuwałem, że jest zdecydowanie zbyt gorąco, bardzo mnie to męczyło. Do tego dawne struktury nie działały na moją korzyść, w firmie wszyscy byliśmy sobie równi czyli, krótko mówiąc, musiałem zapieprzać jak reszta. A i klienci to były same odrzuty, żaden nie przyszedł z własnej woli, wszyscy woleli Brodacza, do mnie trafiali tylko ci, którzy jemu samemu się nie spodobali. I kiedy byłem na skraju załamania nerwowego, jak chciałem już to wszystko rzucić w cholerę, wtedy pojawiłeś się ty i twoja nietypowa prośba. A jako że byłeś gotów zrobić wszystko, bym ją spełnił, postanowiłem to wykorzystać do realizacji mojego marzenia, które kołatało mi się po mojej głowie już od wielu, wielu lat. Ściągnąłeś mi tu setkę największych umysłów świata, architektów, ekologów, klimatologów, budowlańców, botaników, zoologów i sam doskonale wiesz kogo jeszcze. Oni wszyscy, krok po kroku, zmienili to miejsce nie do poznania, poprawili klimat, przebudowali, zupełnie zmienili metody obsługi klientów. Można powiedzieć, że dzięki tobie to miejsce stało się – Staruszek nie mógł powstrzymać chichotu – rajem, że się tak wyrażę. Tylko widzisz, z każdym kolejnym postawionym budynkiem, każdą wyhodowaną roślinką i zwierzątkiem moja pozycja w firmie słabła, a szacunek i podziw dla ciebie rósł. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że się okropnie zestarzałem. Tak, wiem, że jestem nieśmiertelny, ale wiesz że nie o to mi chodzi. Poczułem się niepotrzebny. Dlatego po naprawdę długich przemyśleniach i analizach podjąłem decyzję, jest ona nieodwołalna. Rezygnuję ze stanowiska, pozostawiam sobie jedynie funkcję prezesa honorowego. Pozostaje jeszcze tylko kwestia mojego następcy… I tu dochodzimy do meritum. Ty nim będziesz. Ty jesteś moją setką. Nie znam nikogo, kto by się bardziej nadawał do tej roboty, sam zresztą musisz przyznać mi rację. Te dziewięćdziesiąt dziewięć akcji udowodniło, że jesteś człowiekiem bezwzględnym, dla którego cel uświęca środki, nie zawahasz się przed niczym, by osiągnąć to, co zamierzasz. To jest to, co w tobie najbardziej cenię. Umowy dotrzymam, jestem słowny, Kate zostanie przywrócona dokładnie tak, jak chciałeś, jednak ty z nią nie wrócisz. Zresztą i tak jesteś już martwy, tamten mały, łysy człowieczek w okularach, Larry o ile dobrze pamiętam, zastrzelił cię, zanim zdążyłeś zrobić mu zdjęcie. Nie żyjesz, Andy, do wypełnienia naszej umowy brakuje więc już tylko jednego.

 

Dziadek podniósł trzymany dotąd w ręku polaroid i już po chwili trzymał w ręku zdjęcie oszołomionego Andy’ego.

 

– I masz swój numer sto, twoja dusza należy teraz do mnie. Nasza umowa jest wypełniona, Kate zostanie przywrócona. I jeszcze jedno. Witamy w piekle, panie prezesie.

 

***

 

– …tak więc nie ma już żadnych krewnych, rodziny, nie zgłosił się żaden przyjaciel lub choćby znajomy, a śmierć mózgu została stwierdzona już kilkanaście miesięcy temu. Owszem, siostro, sąd podjął jedyną słuszną decyzję. Kate już praktycznie nie żyje, nie ma sensu dalej trzymać jej pod aparaturą.

 

– Wiem, panie doktorze, ale mimo wszystko zawsze należy mieć nadzieję, przecież… – siostra Jackie umilkła widząc spojrzenie lekarza.

 

– Naprawdę, uwierzyłaś w te bajki opowiadane przez jej męża? Przecież to był szaleniec, po wypadku żony kompletnie zwariował, słyszała pani co zrobił… Cały świat, dosłownie cały świat o tym mówi! Po czymś takim nawet lepiej dla niej, że już się nigdy nie obudzi…

 

Jackie ponuro gapiła się w podłogę. Doktor Gregory miał rację, doskonale o tym wiedziała, jednak w tym chłopaku Jackie dostrzegała coś więcej, wierzył, że to, co robi, rzeczywiście było w stanie pomóc Kate… „Ciekawe tylko jak”, ponuro zaśmiała się pielęgniarka.

 

– Już czas. Siostro, zacznij odłączać całą aparaturę, a ja rozpocznę wypisywanie aktu zgonu.

 

Jackie sama poprosiła o tą możliwość, czuła jakąś więź z pacjentką, przez ostatnie pół roku opowiadała jej o swoich problemach, mimo że wiedziała, że Kate tego nie słyszy… Wolała, by odłączenia nie wykonywał ktoś zupełnie przypadkowy.

 

– Panie doktorze?

 

– Tak?

 

– Mam mały problem…

 

– Jackie, daj spokój. Nie rozklejaj się. Doskonale wiesz, że ona praktycznie jest już martwa grubo ponad rok… Po prostu wyciągnij wtyczkę. Postawię ci potem drinka, zapomnisz.

 

– Ale nie o to chodzi…

 

– To znaczy?

 

– Wydaje mi się, że Kate… Spogląda na mnie.

 

– Jackie, proszę cię… Wiem, że to może być trudne, ale…

 

– Gregory, spójrz.

 

Rozkazujący ton oderwał wzrok lekarza od aktu zgonu i skierował na łóżko. Z gardła wydobył mu się tylko urwany krzyk. Jego pacjentka, od kilkunastu miesięcy przebywająca w stanie śmierci klinicznej, której krew i powietrze były pompowane tylko na życzenie jej męża, rzeczywiście spoglądała na nich lekko zmętniałym wzrokiem.

 

– Niech pani odłączy aparaturę, szybko! – Gregory krzyczał, sam nie wiedział czy ze strachu czy z wrażenia, piszczał niczym mała dziewczynka w jaką w tej chwili się zmienił, malutka, przerażona dziewczynka ściskająca w ręku pluszowego misia… Niestety, lekarz nie miał żadnej maskotki w pobliżu.

 

– Co… Co się stało? Gdzie ja jestem?

 

Cichy, zachrypiały głos był dla Gregory’ego niczym zimny prysznic, momentalnie przywrócił lekarzowi przynamniej względną równowagę psychiczną. Dopiero teraz zauważył, że Jackie zemdlała.

 

– Gdzie ja jestem i dlaczego nie mogę się poruszyć?

 

Lekarz zebrał w sobie resztki odwagi i postarał się mówić pewnym głosem.

 

– Spokojnie. To tylko zanik mięśni, długo leżałaś bez ruchu.

 

Nie wyszło, mała dziewczynka nadal piszczała.

 

– Jak… To… – Kate zamknęła oczy. – Co się stało? Nic nie pamiętam… I gdzie jest Andy?

 

Tym razem Gregory był już spokojniejszy. „A więc ona jest żywa. Po prostu, tylko żywa. Żadne zombie, żadna halucynacja, żadne delirium. Żywa. Cud, taki sam, jaki zdarza się codziennie. Po prostu się obudziła.” Takie wyjście wydało się mężczyźnie na daną chwilę najodpowiedniejsze. Nie zastanawiać się, nie szukać wyjaśnień, Po prostu zaakceptować.

 

– Dobrze… Kate, posłuchaj. Kilkanaście miesięcy temu miałaś wypadek samochodowy. Poważny wypadek. Twojemu mężowi nic się nie stało, ledwie parę zadrapań i siniaków, jednak ty… Byłaś praktycznie martwa, twój mózg nie wykazywał żadnej aktywności. Mimo to Andy kazał trzymać cię przy życiu, powtarzał, że znalazł sposób, byś do niego wróciła, by było wszystko w porządku…

 

Język stanął Gregory’emu w gardle, widząc błysk prawdziwego szczęścia w oczach Kate i uśmiech na jej drobnych ustach; czuł się paskudnie zdając sobie sprawę, że musi jej powiedzieć prawdę. Przełknął ślinę i kontynuował.

 

– Po raz ostatni był tu wczoraj, naprawdę radosny. Bez przerwy powtarzał, że już kończy, że się obudzisz i znowu będziecie razem, szczęśliwi.

 

Radość na twarzy Kate wyciskała łzę za łzą z oczu Gregory’ego, mimo to łamiącym się głosem kończył.

 

– Niestety, Andy zrobił coś… Strasznego. On po prostu… Pół godziny temu. Zabił papieża, po czym sam został zastrzelony przez jakiegoś policjanta. Najwyraźniej i on w końcu stracił wiarę i oszalał… Nic dziwnego, potrzeba było cudu byś… Rozumiesz, wróciła do życia. A tymczasem ten cud się zdarzył! Naprawdę, powinniśmy dziękować za to Bogu, tylko on był w stanie tego dokonać!

 

 

***

 

– Cholera jasna, znowu wszystkie moje zasługi przypisują Brodaczowi… – wymamrotał ze złością Dziadek wyłączając podgląd szpitala, wygładził śnieżnobiałą togę i zdecydował wybrać się na krótki spacer po niedawno ukończonym ogrodzie.

Koniec

Komentarze

Tak jak obiecałem przy okazji pierwszego opowiadania - tym razem coś konkretniejszego. Tekst dużo młodszy od poprzedniego, jednak nadal ma swoje lata (a konkretnie mniej więcej półtora roku), nieco dłuższy. Jeśli nie udało mi się wyłapać wszystkich błędów, powtórzeń, interpunkcji - zaznaczyć, a poprawię. Zapraszam.

Preczytałem do końca, a to nie zawsze mi się zdarza (w sumie rzadko, a juz tym bardziej, gdy taki kolos). Podobało mi się. Jest dość przewidywalne, ale może i lepiej, bo nie głowi się człowiek, co zaraz zza zakrętu wyskoczy. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Zasadniczo moim zamiarem była spora oczywistość tych 'niedopowiedzeń', jakoś tak wydawało mi się, że dużo lepiej będzie się czytać, gdy będzie doskonale wiadomo, o co chodzi, ale jednocześnie nie pojawi się to powiedziane wprost. Dzięki za opinię.

Mnie też się podobało i wcale nie jest aż tak oczywiste, jak napisaał koik. Sądziłam raczej, że chpdzi o jakąś organizację asasynów.

Brakuje trochę przecinków i w paru miejscach zły zapis dialogu - ale to mało istotne. Fajne opowiadanko.

U mnie też pojawia się BIały, a do tego Czarny, ale nie ściągałam od Ciebie!:) 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziwne to opowiadanie. Trudno się o coś przyczepić (poza zagubionymi przecinkami), ale jakby mi czegoś zabrakło. Przede wszystkim ostatnia reakcja Dziadka jakaś taka sztuczna, bo niby czego się spodziewał? 

Pozdrawiam

Mastiff

Drogi Cellularze, WOW. Drobne błędny w przecinkach i zapisie dialogów, ale to nic, to nic. WOW. Podobało mi się. I to bardzo. Wciągające jak, no cóż, jak diabli. Pomysłowe, nawet bym powiedziała, że oryginalne. Jestem na NF dopiero od niedawna, ale, jak do tej pory, to najciekawsze opowiadanie, jakie tu przeczytałam. Po raz trzeci: WOW.

I jeszcze jedno: taki niewinny tytuł! Kolejny plus za zmyłkę.

@ bemik - Dziękuję. Cóż, wszystkich przecinków niestety nigdy nie wyłapię, zresztą prawdopodobnie nikt, oprócz ludzi wyszkolonych i odpowiedzialnych za to, nie jest w stanie. Przynajmniej się staram, a że efektów brak... Pojawią się, mam nadzieję. Zapis dialogu - wiem o tym, poprawię. I bez wątpienia przeczytam Twoje nowe opowiadanie, bo o ile dobrze pamiętam masz talent ;)

@ Bohdan - Wydaje mi się, że te zarzuty odnośnie reakcji Dziadka to troszkę czepialstwo ;) Ale w pełni rozumiem, opowiadanie niespecjalnie przypadło do gustu, więc należało wypunktować coś słabego. Byłbym wdzięczny, gdybyś tylko był w stanie określić, czego konkretnie zabrakło. Jeśli potrafisz, rzecz jasna, wiem, że czasami jest to trudne. I również pozdrawiam.

@ Antona Ego - Dziękuję :)

 

 

Wydaje mi się, że te zarzuty odnośnie reakcji Dziadka to troszkę czepialstwo

Przykro mi, drogi Autorze, że tak odebrałeś moją opinię. Twoje opowiadanie, to naprawdę ciekawy pomył, ale po przeczytaniu pozostało - w moim przypadku - uczucie niedosytu. Oczekiwałem czegoś lepszego niż to, co zaproponowałeś. 

Jeszcze raz pozdrawiam

Mastiff

Cóż, panie Bohdanie, wszystkich nie zadowoli. Mam nadzieję, że kolejne moje twory bardziej przypadną do gustu :)

Taaa, nie od dziś wiadomo, że Dziadek jest w pewnym sensie bardziej ludzki od Brodacza...  

Tłumów, tym bardziej ras ani narodowości, nie mierzymy na hektary. Proponuję drobną zmianę: hektary placu, wypełnione tłumem i tak dalej.  

Nie zachwyca, ale jednak wywołuje lekko złośliwy (nie pod Twoim adresem) uśmieszek.

Początek nudny. Skróciłabym. Końcówkę także, po zwrocie akcji, po względnie szczęśliwym zakończeniu, nie chce się czyać dalej. Środek najciekawszy. Całościowo takie średnie, jak dla mnie. 

Zrozumiem wszystko - kulejącą przecinkologię, niefortunne sformułowania czy choćby po prostu brak 'czucia' opowiadania, iskry, najzwyklejsze nieprzypadnięcie do gustu... Ale zdania limbo nie rozumiem w ogóle. Początek nudny? Toż to raptem są trzy zdania wprowadzenia przed bezpośrednim nakreśleniem sytuacji! Końcówki, po względnie szczęśliwym zakończeniu nie chce się czytać? To raptem dwie linijki, jedno zdanie! Czy na pewno, droga limbo, czytałaś to opowiadanie? I teraz bez żadnej zgryźliwości, w pełni szczerze: skoro nudzą Cię dwa czy trzy zdania to byłaś w stanie przebrnąć przez takiego choćby 'Władcę Pierścieni'? W końcu jak Tolkien zaczyna przytaczać treść jakiejkolwiek pieśni elfów czy krasnoludów, o, to musi dopiero nudzić. Wybacz limbo, ale akurat Twojej krytyki nie rozumiem w ogóle i w najmniejszy sposób się z nią nie zgadzam.

Ja bym się nie gorączkował Cellular. Zawsze jest tak, że to samo kogoś wciąga, kogoś nudzi, kogoś bawi, a kogoś smuci i może i dobrze. :) Znam takich, co po Dostojewskim jeżdżą, a Zmierch mają za Biblię i odwrotnie, luzik. Limbo mogła się znudzić. Najważniejsze, że jest w mniejszości i z tego bym się na Twoim miejscu cieszył.
Poza tym nawet taki komentarz jest cenny (według mnie), bo przypomina o tym, że gusta sa różne i lepiej o nich nie rozmawiać. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Początek czyli - jak dla mnie - do rozmowy chłopakiem. Wszystko zadawało się do bólu oczywiste i przewidywalne. Odwrócenie roli, księża jak ci źli i to karykaturalnie źli, że nie idzie w to uwierzyć. Zbyt jaskrawe zło.

Koniec czyli - jak dla mnie - od "…tak więc nie ma już żadnych krewnych, rodziny, nie zgłosił się żaden przyjaciel", czytelnik już wie, że wszystko skończyło się umiarkownie dobrze, i później jeszcze raz dowiaduje się że wszystko skończyło się umiarkowanie dobrze, tylko w dłuższej wersji.

Skończenie tekstu po prostu na słowach "Witamy w piekle, panie prezesie." moim zdaneim dałoby lepszy efekt.

Środek mi się podobał jak wspomniałam, aparat kradnący dusze itp.

Sorka, komentowanie cudzych opowiadań to dla mnie pewna nowość i jeszcze nie nauczyłam się jak to robić po ludzku, więc robię to po swojemu.

Nowa Fantastyka