- Opowiadanie: dziko - Idealny kochanek {18+}

Idealny kochanek {18+}

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Idealny kochanek {18+}

Przemek zaparkował na jednym z wolnych miejsc przed blokiem. Wynajmowane przez niego dwupokojowe mieszkanko na Mokotowie nie miało przypisanego stanowiska w garażu podziemnym, co od chwili, gdy nadeszła prawdziwa zimna, okazywało się pewną niedogodnością. Zwłaszcza poranne rytuały skrobania szyb i katowania zmrożonego diesla były najmniej przyjemnym fragmentem dnia dla wiecznie niedospanego, spieszącego się do pracy młodego finansisty. Na szczęście mróz ostatnimi dniami nieco zelżał – pięć kresek poniżej zera wydawało się wręcz ciepełkiem na tle niedawnych osiemnastu.

 

Przemek otworzył klapę bagażnika i wraz z Aśką zaczęli wyjmować zakupy. Wyprzedażowe łowy niezbyt się udały tej soboty, nad czym Aśka ubolewała przez całą drogę z Galerii Mokotów. Poznana trzy miesiące wcześniej na imprezie u kumpla dziewczyna nie przestawała zadziwiać Przemka na każdym niemal kroku. Na swój prywatny użytek nazywał ją dwustuprocentową laską.

 

W porównaniu do jego poprzedniej partnerki, Aśka potrafiła dwa razy szybciej przekroczyć limit na karcie kredytowej, dwa razy częściej odwiedzała kosmetyczkę i spędzała dwa razy tyle czasu przed telewizorem i na Pudelku. Ale też była dwa razy lepsza w łóżku, więc pragmatyczny dwudziestosiedmiolatek uznał, że wymiana partnerki wyszła mu per saldo na duży plus. Co nie znaczy, że Aśka go miejscami nie wkurzała. Jak każda baba.

 

– To jest niepoważne, żeby dorosły facet nosił w takie mrozy szalik Legii – szczebiotała, mocując się z papierowymi torebkami. – Czemu nie chciałeś wziąć tego ślicznego w fioletową kratę z Royal Collection?

 

– Jeszcze mnie tak nie pogięło, by trzy stówy na szalik wydać – odparł, oburzony bezrozumnym atakiem ma klubowe insygnium. – Poza tym on był totalnie gejowski.

 

– No ja nie mogę! – westchnęła ciężko. – Czy dla ciebie wszystko, co nie jest czarne i brązowe, musi być gejowskie?

 

Przemek zatrzymał się i zrobił zamyśloną minę, po czym odpowiedział tonem pełnym dostojnej powagi:

 

– No… tak.

 

Aśka spojrzała na niego krzywo, podeszła do bramki i wystukała kod. Weszli na duży, prostokątny dziedziniec apartamentowca i poczłapali do leżącej na przeciwległym końcu klatki schodowej.

 

– Pojutrze walentynki! – oznajmiła, gdy już pokonali trzy czwarte drogi do wejścia. Przemek pomyślał, że Aśka nie jest w stanie milczeć dłużej niż minutę. – No właśnie… – w jej glosie zabrzmiała nuta olśnienia. – Powinnam była kupić ci ten szaliczek na prezent walentynkowy, musiałbyś go wtedy nosić.

 

Musiałbym… zgubić go jeszcze tego samego dnia – odpowiedział rezolutnie w myślach. Posłała mu podejrzliwie spojrzenie, jakby bezbłędnie czytała w jego głowie, po czym teatralnie załamała ręce, wzdychając:

 

– Czemu wszyscy faceci są tacy beznadziejni!

 

– Faceci są normalni – odparł Przemek. – Poza gejami, rzecz jasna. No ale jak już bardzo chcesz kupić komuś fioletowy szaliczek, to może… jemu. – Wskazał na dużego bałwana stojącego parę metrów od wejścia do klatki. – On na pewno chętnie założyłby nawet różowy.

 

Joasia przeniosła wzrok na śnieżną figurę. Bałwan był bardzo okazały, wysoki na ponad półtora metra i złożony z trzech wielkich kul. Dziewczyna musiała w duchu przyznać, że dzieciaki bardzo się przyłożyły, dorabiając mu uśmiech, oczy i guziki z węgielków oraz nos z gigantycznej marchewki długiej na ponad trzydzieści centymetrów. Udało im się nawet wytrzasnąć skądś starą miotłę, którą wsadziły w śniegową prawicę.

 

– A wiesz, że to jest pomysł – dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko i poczłapała po śniegu w stronę bałwana. – Bałwanku drogi, ty na pewno chętnie przyjmiesz każdy szalik na walentynki. – Objęła czule śnieżną postać. – I nie będziesz marudził, że za długo siedzę u fryzjera…

 

– Może nawet przyniesiesz bukiet zamarzniętych róż… – Przemek przedrzeźniał głos dziewczyny, uśmiechając się pod nosem. Aśka miała czasem takie dziwne odpały. Nawet to lubił.

 

– O tak, róże jak najbardziej… – kontynuowała, chichocząc. – Przy mnie rozgrzałoby się twoje lodowe serce. – Musnęła ustami bałwana w czoło. – Ty mój biały kandydacie na idealnego kochanka.

 

– Idealny kochanek, phi! Przecież on nie ma najważniejszego! – Przemek głośno się zaśmiał i złapał w kroku za sztruksowe spodnie.

 

Aśka spojrzała na partnera i zmarszczyła brwi i wyszczebiotała:

 

– To się da naprawić…

 

Złapała za karotkowy nos, wyciągnęła go z bałwaniej głowy i umieściła na najniższej śnieżniej kuli, kierując marchewkę do góry pod kątem czterdziestu pięciu stopni.

 

– No, teraz to już nawet pod tym względem jest lepszy od ciebie – oznajmiła tryumfalnie.

 

Przemek uśmiechnął się z przekąsem, ale – ku własnemu zdumieniu – poczuł coś na kształt ukłucia zazdrości, czy może nawet bardziej – urażonej męskiej dumy. Potem przeniósł wzrok na klatkę schodową i zobaczył, że ich wygłupom od jakiegoś czasu musiała przyglądać się emerytowana sąsiadka z piętra niżej, niejaka Fijałkowska. Znał nazwisko tej wrednej jędzy, bo kiedyś interweniowała u niego w sprawie ciszy nocnej. Kobieta zlustrowała młodych wzorkiem pełnym dezaprobaty i zgorszenia, po czym bez słowa potruchtała w stronę głównego wyjścia.

 

Dziewczyna odprowadzała wzrokiem sąsiadkę, wzruszyła ramionami i skierowała się do wejścia na klatkę.

 

– Widziałeś jej minę? – zachichotała, szturchając Przemka. Przytaknął skinieniem głowy i szeroko się uśmiechnął.

 

 

*

 

 

Przemek nawet lubił od czasu do czasu coś upichcić, ale po powrocie z zakupów poczuł się wykończony, więc zamówili pizzę. Wieczorem siadł na chwilę przed komputerem, bo dostał SMSa od kolegi, że jest do ściągnięcia parę nowych spiraconych kawałków. Prognoza pogody na jednym z serwisów informacyjnych zapowiadała powrót mrozów – temperatura nocą znów miała spaść poniżej minus dziesięciu. Ze zmianą frontu atmosferycznego wiązał się też porywisty wiatr.

 

– Znowu ten kurewski mróz! – Przemek zwięźle podsumował wiadomości, a Aśka oderwała wzrok od telewizora, gdzie leciał kolejny program do wyławiania muzycznych talentów.

 

– Ja to już czuję, że się zimniej zrobiło – wzdrygnęła się. – Te mieszkania na ostatnim piętrze zawsze tak mają. Chyba zrobię gorącą herbatę.

 

– A może gorąca kiełbaska by cię szybciej rozgrzała? – Przemek zamknął laptopa i już zaczął w myślach rozbierać partnerkę. Aśka uśmiechnęła się, odsłaniając rzędy drobnych białych ząbków.

 

– Jest to jakiś pomysł. – Przeciągnęła się na kanapie jak napalona kotka. – Może tak gorąca kiełbaska pod gorącym prysznicem… – dodała.

 

Przemek nie dał się dwa razy prosić. Wstał od stołu i pognał do łazienki, rozpinając po drodze spodnie, by nie tracić ani chwili. Przerabiali ten rytuał już wiele razy. Łazienka była mocnym punktem wynajmowanego mieszkania, posiadała dużą kabinę z systemem biczy wodnych, idealną na namiętne igraszki. Mężczyzna zamknął drzwi, zrzucił ubranie, odkręcił kurki w kabinie i ustawił temperaturę na czerwone pole. Teraz pozostawało tylko czekać, aż zaparowane drzwiczki się uchylą i stanie w nich jego dziewczyna w stroju Ewy.

 

Tymczasem minęły trzy minuty, a Aśki wciąż nie było. Zapewne zapatrzyła się na końcówkę programu – pomyślał z przekąsem. Nie był pewien, czy telewizor ciągle grał, bowiem szum wody zagłuszał większość odgłosów z mieszkania. Niemniej, miał wrażenie, że przez drzwi łazienki i ścianki kabiny przebijają się mimo wszystko jakieś trudne do zidentyfikowania dźwięki.

 

Straciwszy w końcu cierpliwość, niedbale narzucił na siebie szlafrok i wyszedł do przedpokoju. Szum wody przycichł za zamkniętymi drzwiami łazienki, za to Przemek wyraźnie teraz słyszał dobiegającą z salonu dziwną mieszankę szurania i czegoś na kształt stłumionego płaczu. Zrobił niepewnie dwa kroki przed siebie i poczuł na stopie coś zimnego. Spojrzał w dół i dostrzegł kałuże wody i grudki zmarzniętej ziemi na terakocie, ciągnące się od przedsionka. Kątem oka zauważył, że drzwi wejściowe do mieszkania są uchylone na jakieś dwa centymetry. Przełknął nerwowo ślinę i rzucił się w stronę salonu. To, co ujrzał, sprawiło, że na parę sekund stracił oddech.

 

W pokoju było zimno, jakby ktoś otworzył na oścież okno. Naga Aśka leżała wciśnięta w siedzisko kanapy, kwiląc cicho, a jej posiniałą twarz wykrzywiał potworny grymas bólu. Dziewczynę przygniatał półleżący śnieżny bałwan, wykonując rytmiczne posuwiste ruchy swoim wielkim kulistym odwłokiem.

 

Nad kiwającym się łbem intruza tańczyły białe płatki, skrzące się w jasnym świetle halogenowych żarówek. Trzymana w śniegowej łapie miotła przyciskała z wielką siłą dziewczynę na wysokości piersi, krępując jej ruchy i wżynając się w skórę tak bardzo, że widać było formujące się pod drewnianym trzonkiem krwawe pręgi. Wokół kanapy leżały jakieś porozrzucane badyle i walały się grudy ziemi.

 

Przemek poczuł, że jego żołądek wywraca się na drugą stronę, a serce podchodzi do gardła. Jednocześnie przez dłuższy moment mężczyzna stał całkowicie sparaliżowany, niezdolny do kiwnięcia palcem, odwrócenia wzroku, nawet porzygania się. Scena, której był świadkiem, stanowiła tak niewyobrażalną mieszankę okropieństwa i groteski, że umysł tylko na poły akceptował jej realność. Gdy dziewczyna całkiem zamilkła i przestała się ruszać, bałwan zamarł na chwilę, a potem mechanicznie pokiwał na boki łbem, jakby się czemuś dziwił.

 

Przemek ocknął się w końcu i czysto instynktownie skoczył w stronę białego intruza, zanurzając pięść w ciasno zbitym śniegu. Bałwan obrócił łeb, nie skręcając korpusu, tak jak czasem obracają głowę postacie z kreskówek. Na białej kuli pod dziurą po marchewce widniał szeroki, bezrozumny uśmiech z węgielków. Ale już w czarnych oczkach było coś… Przemek znów poczuł, że paraliżuje go aura obłąkańczego absurdu. W tym momencie śnieżna łapa trzymająca miotłę wykonała zamach i drewniany trzonek trafił mężczyznę w sam środek czoła. Po bolesnym wstrząsie natychmiast przyszła ciemność.

 

 

*

 

 

Chyba kilka razy odzyskiwał i tracił przytomność. Miał wrażenie, że przez mieszkanie przewinęła się już setka ludzi. Nie był pewien, czy sam się ubrał, czy ktoś mu pomógł. Czoło nie bolało zbyt mocno, bardziej już chyba skręcony żołądek. Ciasno zapięte kajdanki wżynały się w nadgarstki. Pilnujący go policjant, gruby dwumetrowy brodacz, milczał z kamienną twarzą. Przemek dostrzegł kątem oka, jak w przedpokoju dłoń w rękawiczce wkłada duży podłużny przedmiot do foliowego worka.

 

– Wielka zamrożona marchewka. Ja pierdzielę! Skąd się biorą takie megazboki?! – westchnął pierwszy głos.

 

– Fijałkowska, ta babka, która wezwała policję, powiedziała, że zabawiali się tym przed wejściem do klatki… – wyjaśnił drugi głos. – Gość musi mieć nieźle nasrane pod czapą, bo zanim zaciukał laseczkę, wyrwał jeszcze z dziedzińca przemarznięty krzew róży i zaniósł do mieszkania.

 

– Faciu jest psychiczny, mogę się założyć o flaszkę Żołądkowej – zabrzmiał piskliwie trzeci głos. – Nie pójdzie siedzieć, tylko resztę życia spędzi w wariatkowie. Rozdwojenie jaźni jak nic! Trafiają się od czasu do czasu takie sprawy: niby spokojny gostek, czasem ma nawet żonę i dzieci, szanowany prawnik czy biznesman. A pewnego dnia znienacka bierze siekierę i…

 

Obraz znowu zafalował przed oczyma Przemka, ale jakimś cudem mężczyzna nie stracił przytomności. Spróbował skupić myśli, poukładać wrażenia z ostatnich kilku godzin. Nie bardzo mu to wychodziło. Rozum się buntował. Serce nerwowo kołatało. Zasłyszana rozmowa policjantów wydobyła z pamięci wyparte wspomnienia z dzieciństwa. Ojciec Przemka dwa lata leczył się psychiatrycznie; to była wstydliwa rodzinna tajemnica. Zatem… to wszystko… – wzdrygnął się tak mocno, że kajdanki zadźwięczały na jego nadgarstkach.

 

Kazali mu wstać. Gdy był w przedpokoju, starał się nie patrzeć w stronę salonu, choć dobrze wiedział, że ciała Aśki już od godziny tam nie ma. By dotrzeć od radiowozu, musieli wyjść na dziedziniec. Wiał lodowaty wiatr. Przemek szczęknął zębami i spojrzał na bałwana, która stał dokładnie w tym samym miejscu, co jeszcze kilka godzin wcześniej. Zniecierpliwiony policjant chrząknął. Mężczyzna ruszył przed siebie, powoli odrywając wzrok od śnieżnej postaci. Było zbyt ciemno, aby dostrzec dużą łzę spływającą z czarnego oka.

 

Koniec

Komentarze

Wiem, że nie umiem horrorów pisać, ale czasem nie mogę się powstrzymać :) No i mrozy znowu nadchodzą, więc warto ostrzec, by uważać na to i owo :)

I weź tu teraz przejdź człowieku obok bałwana ;)

Wiem, że nie umiem horrorów pisać9(...)


Jeśli to horror, to raczej zabawny, bo mnie tekst tylko rozśmieszył. Poważnie, zero strachu. Ale jako poczytanka zimowa, jak najbardziej.

Pozdrawiam

Mastiff

:-)  Wszystkie co dorodniejsze marchewki z lodówki przeciąłem w poprzek na trzy, a wdłuż na cztery części. Nie będzie mi żaden bałwan robił konkurencji!  :-)

Bardzo miodne opko, a nawet marchewkowe!

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Zabawne i sprawnie napisane. Dobrze, że tu gdzie mieszkam nie ma w tym roku śniegu. :)
Pozdrawiam

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Cieszę się, że przynajmniej śmieszy. Cóż, chyba powoli godzę się z myślą, że jestem jak ta baba z dowcipu o radzieckiej fabryce, co to bardzo starała się złożyć odkurzacz, ale zawsze jej karabin wychodził :-)

Mam nadzieję, że nie będzie to Tobie spędzało snu z oczu. Karabiny też, nadal, potrzebne.   {  :-)  }

Straszne, nie straszne -- okrutne, jak przystało na horror. Czyta się dobrze. Ale wiem, że Cię stać na więcej :>

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Fajne,lekkie i przyjemne. Klienta musiałem przez ciebie dłużej trzymać, bo sie zaczytałem :P.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Bardzo udane opowiadanie. Całe szczęście, że właśnie zeżarłam dwa bezowe bałwanki. Aż trudno mi sobie wyobrazić, co mogłyby zrobić we dwóch/ dwójkę skoro jeden aż tak narozrabiał! Było mi po nich mdło i niedobrze, ale co tam! Udało się uniknąć losu Aśki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cóż, mnie raczej nie rozśmieszyło, ale wzdrygnąłem się lekko, czytając scenkę bałwanowej akcji, więc chyba kryje się jednak w tym opowiadaniu trochę horrorowatości. 

AdamKB - tak sobie gadam, ale dla mnie to w sumie nie problem, niech te moje teksty będą zawsze lekkie i śmieszne, bo "lekki i śmieszny" wszak wcale nie musi oznaczać "płytki" :)

Nowa Fantastyka