- Opowiadanie: damego - Drzwi

Drzwi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Drzwi

 

 

Pobraliśmy się z pod koniec lipca 1968 roku, w kościele Saint-Ambroise, w Paryżu. Ślub został zorganizowany z ogromnym rozmachem, przybyła najdalsza rodzina, moja i jej, Celice. Kobieta ta była pierwszą miłością mego życia i ufałem jej bezgranicznie. Po powiedzeniu sobie sakramentalnego ,,tak’’, po całej ceremonii przenieśliśmy się do restauracji i spędziliśmy tam szaloną, weselną noc. Rankiem pojechaliśmy do zakupionej przeze mnie miesiąc wcześniej rezydencji w miasteczku Amblainville. Mała mieścina znajdowała się kilkadziesiąt minut jazdy na północ od Paryża. Nie będę ukrywał, lubiłem wystawne życie. Rodzina w której przyszedłem na świat od wielu pokoleń nie cierpiała na brak gotówki. Moi pradziadkowie, dziadkowie, później rodzice i moi bracia, działali w przemyśle winiarskim. Mieli kilkadziesiąt plantacji winogron, produkowali jedne z najlepszych win świata i zarabiali na tym kupę forsy. Ja postanowiłem jednak, że poświęcę życie czemuś zupełnie innemu. Postanowiłem malować.

 

Już od dziecka przejawiałem świetny talent malarski i dlatego też, po ukończeniu renomowanej szkoły plastycznej, poświęciłem się malowaniu. I zacząłem na tym zarabiać całkiem niemałe pieniądze. Dzięki talentowi udało mi się zebrać wystarczająco dużo forsy, aby odciąć się od rodziny i nie być zależnym od nich. Tak też, tylko dzięki wrodzonym zdolnościom i dziełom które stworzyłem, mogłem po jakimś czasie kupić ogromną rezydencję, którą nazwałem ,,Małym zamkiem’’, bowiem to właśnie przypominała. Mogłem pozwolić sobie na służbę, składającą się z trzech sprzątaczek, dwóch kucharek i jednej służącej, z ogrodnika i odźwiernego. Sam dom miał trzydzieści osiem pokoi, pięć toalet, ogromną kuchnię, salon połączony z jadalnią, oraz drugi, nieco mniejszy. Rezydencja miała jednak jeden głupi mankament. Potężne, drewniane drzwi frontowe nie posiadały klamek. Od obu stron można je było otworzyć jedynie za pomocą specjalnych kluczy z rączką. Jeden posiadał odźwierny, drugi zaś znajdował się ukryty w jednej z dojniczek stojących przed wejściem. Drzwi otwierał więc zazwyczaj staruszek Rosseu, po uprzednim zadzwonieniu. Za domem znajdował się potężny ogród, z mnóstwem tulipanów i basen. Tak, lubiłem wystawne życie, kochałem przebywać wśród luksusów. W tamtych odległych czasach żyło mi się łatwo i miałem wszystko, czego zapragnąłem. Dom, samochód, spełnienie w tworzeniu sztuki i co najważniejsze, kochającą żonę.

 

Nie przypuszczałem, jak szybko nadejdą ciemne czasy. W pewien sierpniowy, bardzo wczesny poranek, a więc kilka tygodni po ślubie, przebudziłem się, słysząc krzyk Celice. Zerwałem się z łóżka i wybiegłem z pokoju. Na zewnątrz wciąż było ciemno, ale nie miałem okazji, by zerknąć na zegarek. Serce waliło mi w piersi, bowiem krzyk Celice należał do tych ocierających się o histerię. Będąc już na szczycie schodów, próbowałem namierzyć źródło wrzasku. W końcu doszedłem do wniosku, że dochodził z kuchni.

 

Kiedy przebiegłem przez hol, poczułem pod bosymi stopami wilgoć. O mały włos nie poślizgnąłem się na dziwnej mazi, jednak początkowo nie zaprzątałem sobie tym głowy. Dobiegłem do kuchni, w której znalazłem moją żonę.

 

Przerażona, wdrapała się na piec kaflowy. Tuż przed nią znajdował się nasz ogrodnik. Jego twarz była przerażająco wykrzywiona, a jedna z rąk, którymi wymachiwał, nie posiadała dłoni. Z kikuta tryskała więc obficie krew, jednak Piero nie przejmował się tym, próbując dostać się do Celice. Wówczas pojąłem, że nie mamy do czynienia po prostu z człowiekiem, który oszalał. Piero stał się potworem, jednak nie wiedziałem wtedy, jak określano tego rodzaju monstra.

 

Pierwsze co wówczas zrobiłem, to chwyciłem za jedną z patelni i solidnie przyłożyłem ogrodnikowi w głowę. Zachwiał się, jednak nie przewrócił. Uderzyłem więc go drugi raz i wtedy padł na ziemię. Na jego ustach pojawiła się piana. Chwyciłem Celice za rękę i uciekliśmy z kuchni. Przebiegając przez hol, zapomniałem o mazi i poślizgnąłem się na niej. Płyn okazał się być krwią, prawdopodobnie Piero. Upadając z impetem na posadzkę, skręciłem nogę. Celice pomogła mi się podnieść. I wówczas usłyszeliśmy krzyki dochodzące zza domu.

 

– Musimy odszukać klucz od drzwi frontowych i wynosić się z tego domu – odparłem, wpatrując się w wejście do salonu, który posiadał również tylne drzwi. Obawiałem się, że w progu dużego pokoju stanie kolejny potwór. – Nie wiem co się dzieje kochanie i nie czas na wyjaśnienia. Musimy się stąd wydostać.

 

Klucz przechowywał w swoim pokoju Rosseu. Powędrowaliśmy więc z Celice do starca i odkryliśmy, że łóżko jest ubrudzone krwią, a odźwiernego nigdzie nie ma. Zabraliśmy klucz i wróciliśmy do holu. Zapomniałem o kluczykach do samochodu, więc udaliśmy się po nie na górę. W domu panowała upiorna cisza, ale czuliśmy, że są to chwile przed czymś potworniejszym. Choć noga bolała, wpadłem do pokoju i zabrałem z szafki nocnej kluczyki. Rzuciłem je Cecile i sam wysunąłem spod łóżka ciężki kufer z pracami.

 

– Co ty wyprawiasz?! – oburzyła się. – Uciekajmy stąd!

 

– Pracowałem nad tymi szkicami miesiącami, są wiele warte – odparłem, zbierając wszystkie rysunki.

 

Po chwili zauważyłem, że Cecile znikła. Włożyłem część szkiców do pierwszej lepszej teczki i wybiegłem z pokoju. Będąc na schodach dostrzegłem zatrzaskujące się drzwi. Ogarnęło mnie przerażenie i wtem rozległ się kolejny krzyk, tym razem z całą pewnością dobiegający z wnętrza domu. Zbiegłem ze schodów najszybciej jak tylko mogłem, prosząc w duchu, by przy drzwiach był klucz.

 

Gdy dotarłem na dół, poczułem jak cała miłość którą darzyłem Celice odpływa. Drzwi były zamknięte i przez ich wąską szybę oglądałem, jak moja żona wsiada do kabrioletu zaparkowanego przed domem. Poruszony gniewem, poczułem chłód. Odwróciłem się i spostrzegłem kilkanaście postaci stojących w progu salonu. Nigdy wcześniej nie czułem się podobnie. Nie był to już strach, lecz coś w rodzaju zwątpienia. Byłem przez chwilę pewien, że nie ma już nadziei i zginę, dopadnięty przez monstra. Przycisnąłem się do drzwi, przygotowany na najgorsze. Ludzkie bestie kroczyły powoli w moją stronę, wydając jęki i zawodzenia. I nagle doznałem olśnienia. Wciąż naprzeciwko mnie istniały schody, droga do wolności. Przycisnąłem do piersi teczkę z pracami i ruszyłem do przodu. Monstra były już na tyle blisko, że poczułem ich dotyk, jednak udało mi się dotrzeć na górę. Schody nie okazały się być jednak ograniczeniem dla bestii. Sunęły powoli w górę, a ja miałem kilka sekund przewagi.

 

Udałem się więc na balkon znajdujący się przy sypiali i zamknąłem zasuwane drzwi. Słońce wyszło już zza horyzontu i zaczęło na szczęście robić się jaśniej. Teraz mogłem lepiej przyjrzeć się sytuacji za domem.

 

Ogród wypełniony był dziesiątkami potworów, które błąkały się bezmyślnie wśród ostrokrzewów i deptały rzędy tulipanów. Przeszedłem na lewą stronę balkonu. Mój czerwony chevrolet wciąż stał na podjeździe, a siedząca za kierownicą Celice miała przekrzywioną głowę i zakrwawioną szyję.

 

Przysiadłem na balustradzie balkonu i wyciągnąłem moje prace. Kolejno oglądałem szkice i wyrzucałem je, bowiem nie czułem, że jeszcze kiedykolwiek mi się przydadzą. Uświadomiłem sobie, że Celice kochała bardziej siebie niż mnie, ale to raczej ja, ja zraniłem ją bardziej, dbając o własną spuściznę. Od tamtej chwili, podobnie jak miliony, a może tylko setki tysięcy osób na całym świecie, rozpocząłem w swym życiu nowy rozdział.

 

I sztuka nie miała już dla mnie żadnego znaczenia.

Koniec

Komentarze

Hmm, coś jakby opowiadanie o zombie. Pomysł nieszczegónie oryginalny, ale do przeczytania. Mam zastrzeżenie co do budowania przez Ciebie atmosfery grozy, a mianowicie: nic takiego w powyższym tekście nie występuje. Ot, leci się wzrokiem z góry na dół i tyle.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Skończyłam. I nie podobało mi się. Niby nie zauważyłam błędów, styl też w porządku, ale...

Pojawiły się potwory, ok. Jakie? Zombie? Skąd? Dlaczego? Po co? Jak? Czemu akurat u niego? Nic. Zero wyjaśnienia. Nawet równoważnika zdania na ten temat nie ma.

Brakuje tutaj jeszcze, ja wiem? Dynamiki. Pojawiają się potwory, a Ty to opisujesz, jak widoczek, krajobraz i to jeszcze sielankowy - takie ja odniosłam wrażenie. I kompletnie nie kumam, czemu ten gość tak spokojnie zareagował na te potwory. Walnął jednego patelnią w łeb i razem z żoną powinni zwiewać, aż by się za nimi kurzyło. Artysta, nie artysta - powinien zwiewać, jeśli to normalny człowiek, a nie - dajmy na to - jakiś mroczny łowca.

Puenta też jakaś taka... Jakby jej nie było.

Nie podobało mi się.

Okej, zero wyjaśnienia co do potworów, ale właśnie tak miało być. Bo chodzi tu bardziej o to, że w ekstremalnych sytuacjach każdy człowiek działa inaczej, ujawnia swoje prawdziwe oblicze.  

Ujawnianie swojego oblicza? No, może. Chociaż nie bardzo to do mnie przemawia akurat w tym opowiadaniu. Wciśnięte to zostało na siłę i przez to przekaz jest raz, że nieprzekonujący,  dwa - płytki, a trzy - ośmieliłabym się stwierdzić, że nie tak wyraźny i łatwy do przoczenia.

I dalej uważam, że czegoś tu brakuje. Do moich wcześniejszych uwag dodam, że brakuje jeszcze sensownego zakończenia. Spokojnie można pociągnąć dalej wątek potworów, co dalej było z głównym bohaterem i jego żoną, i bez problemu mógłbyś w tym dalszym ciągu zawrzeć morał o ujawnianiu swojego oblicza. 

Hmm tylko po co w zasadzie ciągnąć dalej wątek, skoro jest to całkiem inny rozdział w życiu bohatera? Pozostawiłem historię otwartą, niech każdy spróbuje sobie sam dopowiedzieć dalsze wydarzenia.

Autorze - Ty wymyślasz, co chcesz i piszesz, co chcesz.

Ja, czytelniczka - czytam i oceniam wedle swego gustu i upodobania.

Twoje opowiadanie mi się nie podobało - zaznaczyłam, co dokładnie i co ewentualnie bym zmieniła.

Nie jest nigdzie powiedziane, że mamy się zgadzać.

Bezemocjonalne pomimo tematyki. Wytknięte przez Antonę "wzięcie się znikąd" potworków sprawia, że pytanie: a skąd i po co? --- przesłania resztę, zwłaszcza główny wedle Autora problem zróżnicowanych i nieobliczalnych zachowań.

Słaby tekst. Brak klimatu i logiki. Żadnych emocji nie wzbudza jego lektura.

 

Pozdrawiam.

Za krótkie. Trudno mówić o odkrywaniu prawdziwego oblicza ledwie zarysów postaci --- bo jak złożoną postać da się zbudować w takiej opowiastce.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka