- Opowiadanie: crev - Obrona fortecy Herateno

Obrona fortecy Herateno

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obrona fortecy Herateno

– Wlazło jak w kozią dupę! – rzekł wspaniały włócznik Jean, czcigodny syn swego ojca i kochanek swojej matki. Stary, zmęczony służbą i dumny z niej człowiek.

Zmierzony chłodnym wzrokiem swego władcy, cofną się nieco powracając na prawicę Byka.

Byk lekko się uśmiechając, zaciskając kościstą szczękę, spoglądał wprzód, obserwując ojcowe włości. Twarz miał naturalnie srogą a wędrujące w dół krzaczaste brwi, dopełniały jego groźny wizerunek. Gdyby pchły miały na tyle odwagi aby z nim zadrzeć zapewne rozmnożyły by się setkami w obfitej brodzie sięgającej mostka. Pchły jednak, podobnie jak ludzie wiedzieli o nim dostatecznie wiele aby siedzieć cicho kiedy Byk jest w pobliżu.

Pomiędzy drzewami stała świta jego armii, po prawicy, włócznik Jean, za nim Yeko i Tivo, demonicznie cisi. Jak zazwyczaj uprzywilejowany, na przedzie stał Artur z pewnym wyrazem, spoconej twarzy. Sam Byk również był spokojny, spodziewał się ciszy i bezludzia, spodziewał się, że nie zastanie tu swych wrogów, spodziewał się, że noc której połowa właśnie mijała, może być ostatnią w jego wędrówce.

à

Cienka jak włos strzała utkwiła w chamskich drzwiach, dzieląc się swym żarem z spoczywającą poniżej suchą trawą. Iskierki tańczyły wkoło obejścia, dzieląc się i mnożąc ochoczo. Wkrótce potem, chata oświetlała pobliską ziemię, płosząc siedzące na drzewach ptaki. Noc była chłodna a gwieździste niebo nad szczytami Dunotar, pięknie komponowało się z palonym właśnie podgrodziem.

Parę chwil później, słychać było cichy, koński tętent a małe kamyki, oświetlone pożarem, poczęły skakać jak bawiące się dzieci. Kolejny świst spłoszył resztki siedzących na obrzeżach wioski ptaków, kolejne ogniki dzieliły się coraz szybciej, rozświetlając drogę podchodzącej od zachodu armii. Ziemia drżała.

Pierwsi pojawili się łucznicy. Wychodzili cicho, niepewnie zza drzew, spoglądając na dzieło swojego życia. Co poniektórzy chcieli zapewne, ukraść nieco z chamskich spiżarek, ale te jak widać nie przygotowały się odpowiednio na swoich gości. Wojenne łupy, zarówno te które można zwykle zjeść lub wyżłopać, jak i te, które wrzeszcząc zaprzeczają same sobie, najwyraźniej wyniosły się gdzieś razem ze swymi obrońcami. We wsi nie było ani chłopów, ani kobiet ani nawet kóz, owieczek czy kur. Prócz chat nie było niczego, co można by zniszczyć, podśpiewując radosną pieśń. Łucznicy wyszedłszy poza pola, czekali na słyszalne już za plecami wojsko.

à

Odbijające się w końskich ślepiach ogniki nadawały zwierzętom, jeszcze bardziej zwierzęcy charakter. To samo tyczyło się wojowników, którzy wzorem koni, stali jeden za drugim, patrząc na palącą się osadę. Jasna łuna oświetlała twarze i łby, jednak dopiero w momencie, gdy jej promień powiększył się znacznie, widać było ogrom i potęgę wojsk stojących pośród drzew.

Byk z przybocznymi stali na przedzie, dzieląc wspólnie radość z ostatniego przystanku na drodze do celu długiej podróży. Za nimi łucznicy z durnymi minami, wyczekiwali na uciekające z pożaru kobiety. Rzucone jabłko spadło na stojących z lewej ciężkozbrojnych wojowników. Ci jak zazwyczaj stali równo, nie zdradzając mimiką jakichkolwiek emocji. Był tu Anzelm z Zarzecza, Ryszard z Kapusty, Gotwos Wielki z Zadziór oraz wielu innych znakomitych wojów. Po lewicy Anzelma słychać było, popierdywania i pobekiwania wszelkie. Najemne wojska miały w zwyczaju, używać szerokiej gamy słownictwa, wtrącając swe ulubione przypadki kurew. Niektórzy z nich wyróżniali się wielką fantazją i wspaniałym kunsztem w używaniu dekoracji wyrazowych. Był wśród nich Katto, oraz jego syn o imieniu Orino. Poza tym, że najemne wojsko rozpościerało nad sobą łunę smrodu odznaczało się także, wychowaniem gorszym niż chłopskie. Swe potrzeby załatwiano w miejscach aktualnego przebywania a żółto-zielone flegmowe kule, lądowały na wszystkim w promieniu siedmiu łokci od granicy występowania walecznej hołoty. Za tym wszystkim widać było, wystające nad głowami piki i spisy oraz dzidy wszelakie. Powiewały tu także flagi w barwie czerwieni, udekorowane królewskim symbolem trzech sztyletów. Okrągłe hełmy żołnierzy co po chwila stykały się ze sobą, ocierając dolne brzegi. Wojsko stało gęsto nie mieszcząc się w wąskiej dróżce przy podgrodziu. Za nimi były wozy, medycy, kapłani, kobiety i oddziały specjalne, ukryte pod zasłoną chodzących w kółko pomocników. Na wielkich wozach leżały drewniane kloce, związane grubymi, żółtymi linami, ciężkie, okrągłe głazy i ogromne ilości różnego sprzętu.

Armia Wściekłego Byka mimo tego, że była to tylko mała jej część, prezentowała się znakomicie. Widać było, że żaden z stojących tu wojowników nie był głodny czy spragniony, zapewne nie brakowało im także uciech wszelakich. Misja na którą zostali przygotowani, zdawała się dobiegać końca. Tym bardziej słychać było, radosne okrzyki i opowieści o mającym wkrótce nadejść bogactwie i sławie.

– Wreszcie, po trzech długich i wyczerpujących latach docieramy tu, gdzie przyjdzie nam zmierzyć się z Tytusem. Jutro gdy słońce podgrzeje chłodną ziemię a forteca stanie przed nami otworem, wejdziemy tam i każdy z was, dostanie na własność chłopkę lub mieszczankę, każdy naje i napoi się do syta i będzie rozkoszował się bogactwem, jakie spłynie na niego po zajęciu tej skały. Nasi wrogowie wykrwawią się jutrzejszego ranka, pod naszymi stopami a ich ziemia należeć będzie do nas. Po trzech latach stoimy tu, wspólnie z dumą w piersiach, trzy lata temu wyruszyliśmy z naszych domów aby zwieńczyć dzieło które rozpoczęło się wiele lat temu.

…36à

– Ruszcie się psy! Do przebycia mamy jeszcze długą drogę!

Stojąca u bram miasta armia Byka, prezentowała się znakomicie. Od zachodu po wschód tłoczyły się żołnierskie hełmy, rozświetlając dolinę. Stojące na wzgórzu dzieci próbowały objąć je wzrokiem, ale wysiłek był daremny. Rzucane przez dziewczynki kamienie odbijały się od głów i spadały pod tysiące stóp spoczywających na udeptanej ziemi. Daleko, na linii horyzontu, powiewały czerwone chorągwie i świeciły się od słońca, blaszane zbroje piechoty. Głośny, żołnierski ryk władał Doliną Ptaków, odbijając się echem wokół wiejskich chat. Zdawało się, że mury za chwile skruszeją od wściekłych krzyków pancernych mężów. Setkami szli powoli zbrojni rycerze, zakuci w zbroje tak ciężkie, że ugiąłby się pod nimi niejeden ogier czystej krwi. Za murami miasta widać było długie żurawie, podnoszące ostatnich ciężkozbrojnych. Miecze odbijały się od nóg, topory wisiały przy pasach, zgrzytając zębami. Wokoło słychać było uderzenia batów i ciche popłakiwania niewiast. Po trwającej chwilę ciszy, zza drzew dotarł do armii głośny dźwięk trąb i łomot ciężkich, wojennych bębnów. Uniesiona w górę ręka Byka opadła, dając znak do wymarszu.

Pierwsi szli zbrojni, dzwoniąc i wlekąc się powoli równając resztki trawy pod stopami. Na wzgórzu obserwowała to, elita armii Byka. Poza nim samym, stał tam jeszcze kowal Artur, bracia zabójcy, włócznik Jean, oraz Wściekła Ginewra.

Artur jako nienajlepszy rzemieślnik, pomagał niegdyś swemu ojcu w mozolnej pracy wykonywania końskich podków oraz zbroi i broni dla biedniejszych rycerzy. Jedna z kiepskich lekkich zbroi nie wytrzymała naporu Katowskiej Kopii rozdzielając się przy rycerskiej piersi. Jak okazało się nieco później, zbroja była równie słaba jak głowa jej właściciela rozdarta na dwie części ręką Artura. Wciśnięty w czaszkę hełm, zakończył krótką sprzeczkę o jakość wykonania pancerza. Wizja rychłej śmierci zawisła nad synem kowala, gdyż król kazał go powiesić. Okazało się jednak, że lina pękła pod ciężarem wieszanego ratując mu życie. Olbrzym stanął po odpowiednim przeszkoleniu po prawicy Byka, zbierając łaski i honory należne przybocznym.

Mało kto wie w jaki sposób przy boku Byka stanęła Wściekła Ginewra. Mało kto wiedział o dziewce, rozbijającej stopą czaszkę kozła i miotającej kamieniami na odległość wystrzału łucznika. Mało kto wiedział, że niezaspokojona Ginewra odgryzała swym kochankom najcenniejszy z członków, pozbawiając dumy i kalecząc, a niekiedy zabijając.

Włócznik Jean był powiązany nie tyle z samym Bykiem, co z koroną. Byk był trzecim z kolei władcą któremu Jean poprzysiągł wierność, aż do śmierci. Okazywało się zawsze jednak, że królowie dość szybko wybierali się w zaświaty, pozostawiając Jeana na stosownym miejscu.

Ostatnimi podróżującymi wraz z Bykiem wojownikami byli Yeko i Tivo, zabójcy wynajęci przez Eustachego do zgładzenia samego Byka. Osaczeni mając do wyboru śmierć lub pieniądze szybko wybrali zdradę pierwszego zleceniodawcy i przyjęli ofertę Byka. Szybko okazało się. że wybór był trafny. Obaj udaremnili cztery próby zdjęcia władcy z tronu i zabili kilkunastu wynajętych królobójców.

W dole za łukiem zbrojnych, wystrzelono łuczniczą salwę, przyćmiewającą na chwile niebo nad miastem. Gdy strzały opadły, ruszyła konnica w pełnej świcie. Rycerze nieśli z sobą miecze i topory, ozdobne lance i hełmy warte więcej, niż niejeden wieśniak z rodziną i rodziną rodziny i ich wioskami. Pierwszy wśród konnych jechał Hato Milkus, ubrany w złotą zbroję, dumnie wypinał pierś, zapluwając złoty hełm przyozdobiony głową koziorożca. Wymarsz konnych sprawił, że z murów miasta spadały nie tylko kamienie, ale także co po niektóre dziewki, którym pozwolono nacieszyć oczy widokiem mężczyzn, opuszczających stolicę. Wreszcie, gdy po konnicy zostały tylko końskie gówna, ruszyła lżejsza piechota wychodząc w nieskończoność z zaułków i krzaków otaczających mury. Co po chwilę wydawało się, że to już koniec, że cała armia dumnie maszeruje na przedzie, kiedy kolejny dźwięk trąby dawał znak do wymarszu kolejnej fali wojowników. Wymarsz wojsk Byka trwał od wschodu do zachodu słońca i zakończył się wyjściem odzianych w czarne szaty tajemniczych wojowników. Dolina Ptaków obniżyła się w tym czasie o dwa łokcie wydeptane i zrównane przez ciężkie buty i kopyta.

Plotki mówiły, że jeszcze przez cztery pełne dni po wyjściu Byka i jego armii ziemia drżała nieco, nie dając spać ludziom. Plotki mówiły, że niebo wskazywało drogę gdzie aktualnie przebywają wojska. Plotki mówiły, że po tygodniu czuć było koński nawóz. Plotki jednak kłamały. Ziemia drżała zaledwie trzy dni, ciemne niebo, zwiastowało tylko nadchodzącą burzę a smród jaki się roztaczał, spowodowany był zdrajcami, którzy właśnie gnili, powieszeni wokół miasta.

36…à

– Tu, na zimnej ziemi, czekają na nas duma i złoto, wino i kobiety! Tu dzisiaj zwyciężymy, lub zginiemy! Przyszło nam zmierzyć się z ostatnim miejscem, które dzieli nas, od władania nad Dunotar a tym samym, nad całymi ziemiami środkowej części Państw. Dziś, po raz ostatni dowiedziecie swego męstwa i rozsławicie wasze imiona po wszechczasy.

ß

– Co on tam paple? Pewnie jakieś opowieści o męstwie i przygodzie, jak sądzisz Każmir, zdążę zjeść dziś kolacje w spokoju, czy może powieszę ich i pozabijam jeszcze przed obiadem?

Przerywany śmiech Niedźwiedzia dawał jasno do zrozumienia, iż na zadane pytanie nie należy odpowiadać a jedynie śmiać się wraz z nim.

– Co robimy Panie? Siła ich, może powinniśmy… Co sądzisz?

– Jeszcze raz usłyszę z twojej gęby, choćby słowo o poddaniu fortecy a pierwszy pójdziesz rozprawić się z nimi! W pojedynkę! Czy to jest dla ciebie zrozumiałe kurwisynu?

Cofając się nieco, Każmir skrył czerwone lica pod drewnem noszonymi na ciele. Jego pomocnicy, równie czerwieni, ukryli się za jego plecami, pochrząkując z cicha.

Na przedzie, w warownej bramie fortecy, stał przyozdobiony z uroczysty strój, władca Herateno, Pan ziemi Dunotar, syn Markyliego Tytusa zwanego Młotem, Terencjusz Tytus, Śpiący Niedźwiedź.

Siwe włosy opadały mu poniżej ramion, lekko powiewając na zimnym wietrze. Nisko opuszczone brwi oraz zaciśnięte wargi Tytusa sprawiały, że jego twarz wyglądała na twarz człowieka, który za chwilę zmierzy się ze śmiercią. Opuszczając rękę skubiącą niedawno długi wąs Tytus odsłonił przypięte do szaty godło.

Spoglądał w ciszy, na zajmowane przez wroga pozycję. Spoglądał mimo, iż widzieć mógł tylko nielicznych. Wiedział doskonale, że walka którą stoczy będzie wyczerpująca i długa ale przygotowania, które poczynił wcześniej, pozwalały mu czuć się pewnie. Tytus nie miał w zwyczaju ustępować pola, podobnie jak czynił to jego brat czy ojciec. Stojąc w bramie fortecy chwytał lewą ręka miecz przyczepiony do pasa. Spojrzawszy na stojące w tyle miasto, posłał po konia i nakazał przybocznym dołączyć. Parę chwil później, Niedźwiedź wraz ze strażą ruszyli na spotkanie Byka.

àß

– Witaj Byku, może przejdźmy do sedna. Moja odpowiedź brzmi nie. Twoja zapewne też, zatem zacznijmy już bo robie się głodny.

– Biorąc pod uwagę to, że mógłbym jednym ruchem kazać cię teraz zabić, żądam więcej szacunku. Nie pozwoliłeś mi nawet zadać pytania a już sam na nie odpowiadasz!

– Zabić? Proszę, proszę, widzę, że uspokoiła cię nieco tułaczka i skrytobójcze knowania. Dawniej już pewnie oplułbyś własną brodę, niż pozwolił mi cie obrażać. Czy się mylę? Nie, pozwól, nie odpowiadaj, znów odpowiem za ciebie. Nie odebrałbyś sobie możliwości wsławienia się jako ten, który zdobył Herateno, fortecę mego ojca, czyż nie?!

– Matki…

– Nie przerywaj psie! Herateno pozostanie w moich rękach jeszcze długo, a ciebie czeka dzisiaj śmierć, przygotuj się na to! Teraz wracam do mego domu, domu mego ojca, będę tam wieczerzał gdy ty, wykrwawisz się tu, próbując dojść do mych bram.

Odwracając się Niedźwiedź uśmiechnął się szyderczo i pognał konia w stronę fortecy.

Jego uszu doszedł jeszcze dźwięk słów, wykrzyczanych przez Byka.

– Mam tu kilka setek wojowników Tytusie! Nie masz szans obronić fortecy.

…36ß

– Panie, list przyszedł.

– Czytaj.

– Ja Clawius Mer, Wściekły Byk, Władca i Pan ziem Risenny pragnę poinformować co następuję. Wyruszam wkrótce na spotkanie z tobą i zabieram z sobą tysiące wojsk, uzbrojonych w miecze i odwagę. Spotkamy się niedługo zapewne u bram fortecy, aby zakończyć dzielący nas spór. Kiedy tam dotrę, mam zamiar pozbawić cię życia i objąć należne mi włości. Podpisano Clawius Mer.

Ręka Niedźwiedzia uderzyła w stół przewracając puchary i misę. Niedźwiedź wstał dając znak aby posłaniec opuścił pomieszczenie. Gdy to się stało pozostawiony przy stole list powędrował w górę przed jego oczy.

– Ja, ble ble ble, Pan ziem Risenny, śmieszny człowieczek, pragnę poinformować, ble ble ble, należne mi włości.

Chwila ciszy przerwana została, przez wlatującą do pomieszczenia ćmę, która spaliła się próbując usiąść na płomieniu świecy.

– Do mnie!

Gdy otwarły się drzwi, wpadł przez nie posłaniec z kartką papieru i gęsim piórem gotowy do napisania odpowiedzi.

– Pisz, dyktuję: Będę więc czekać. Podpisano Terencjusz Tytus, Pan i Władca ziem Dunotar, Risenny i Taterny. Koniec

– Wiesz gdzie masz dostarczyć ten list prawda?

Posłaniec skinął głową i pospiesznie opuścił królewską komnatę, udając się w podróż z której miał już nigdy nie wrócić.

36…à

– Zajmować pozycję! Konnica do ataku!

Wyciągnięty przez Clawiusa miecz lśnił w słońcu wskazując drogę do fortecy. Był to Stiff, miecz wykuty z najtrwalszej stali. Choć cienki i krótki był głównym bohaterem wielu legend. Jedna z nich opowiadała nawet o rzekomym wykuciu go dla samego diabła, inna przypisywała mu magiczne właściwości. Prawdą jednak było że poza tym że Stiff rozcinał najtrwalsze czaszki delikatnym pchnięciem nie posiadał specjalnych właściwości.

Delikatna dłoń Byka trwała w tej pozycji długo, nie drgając nawet o palec. Jego małe ciemne oczy nie ustępowały światłu słońca nadbiegającemu znad murów. Byk stał nie poruszając żadną częścią niewielkiego ciała. Stał i czekał, aż konnica gotowa będzie do ataku, aż lśniące zbroje wojowników i ich koni staną równo pod jego stopami.

Chwilę po wykrzyczanych przez Clawiusa słowach, armia stała w szeregu, gotując się do wściekłej walki. W pierwszym rzędzie stało ponad trzydziestu wojowników gotowych do ataku. W kolejnych siedmiu nie było ich mniej. Kolumna odbijała słońce stalowymi zbrojami mieniąc się wśród skał. Stali równo, dumnie napinając zbrojone piersi i unosząc pancerne głowy. Pancerne rumaki nosiły na sobie ciężar rycerzy i ich zbroi ale także swego własnego dopasowanego pancerza. Zza srebrnych płyt widać było jedynie szyje i łby oraz nogi, reszta była z grubsza ukryta pod zimną stalą.

Ruszyli, na początku powoli rozpędzając konie, tak wolno, że wydawało by się że nie dojadą do celu nigdy. Miecze i buławy ocierały się i uderzały o końskie boki dzwoniąc nieregularnie. Parę kroków dalej konie popędzone okrzykami i uderzeniami zwiększyło nieco tępo podróży. W rytmie uderzeń podnieconych serc biegły wznosząc pierwsze wiry kurzu. Nieco szybciej aby zakończyć na wściekłym galopie setek podków. Kiedy długość końskiego kroku była dłuższa od samego konia, wojownicy dobrali broń. Raz z lewej raz z prawej mijali kłody drewna, ścięte drzewa, leżące wyschnięte siano, bobrowe domostwa, gołe skały i gołe ciała zabitych kobiet. W skałach wydrążone głowy ówczesnych władców napawały płuca strachem wytrzeszczając oczy i szczerząc zęby na atakujących. Wydawać by się mogło że za chwilę skalni władcy wyjdą z Kleszczy aby rozgromić wojska Byka. Tętent końskich kopyt wzbijał kurz, zasłaniając oddalające się plecy wojowników. Po krótkiej chwili nie było już widać nic, poza ścianą piasku latającego ponad głowami. Clawius i jego ludzie mogli się tylko domyślać co tam się dzieje, żaden z nich nie widział przebiegu ataku mimo iż stali na wzniesieniu. Ponad osiem setek podków wznosiła tumany kurzu uniemożliwiając obserwację.

ß

Przy fortecy obserwowała to wszystko armia Tytusa, ciasno stłoczona stała przy wejściu do Kleszczy gotując się do ataku. Nie było to regularne wojsko, ot parę wystających pik i wideł, kilka mieczy i toporów gotowych do ataku. W porównaniu z nadjeżdżającymi wojskami wyglądała w najlepszym przypadku marnie. W bezpośrednim starciu armia ta zapewne nie przetrwała by więcej niż parę machnięć ciężkim mieczem. Jej siła jednak nie polegała na ilości mieczy i mięśni, jej siłą był umysł dowódcy.

à

Byk stanął na wzniesieniu, aby mieć dogodny widok na swe wojsko. Mimo, iż pewien był zwycięstwa, lepiącą się z nerwów ślinę, przełykał powoli.

ß

– Do fortecy, odwrót! Łucznicy na mury!

Widząc ciężką konnicę, wojska Tytusa wycofały się za mury fortecy. Pędem skryła się za bramą cała duma Herateno.

Podjeżdżająca coraz bliżej ściana złożona z lśniących końskich łbów zwężała szyk, gnieżdżąc się i dusząc. Skalne kleszcze kurczyły się powoli nie pozwalając wojsku na swobodną jazdę. Coraz węższa i dłuższa kolumna atakujących żołnierzy, wyglądała jak spłoszone stado kruków. Raz z lewej, raz z prawej strony znikały zbroje i hełmy gnieżdżąc się coraz bardziej z tyłu. Połowa drogi do fortecy była już przebyta, już wydawać by się mogło, że dni Tytusa są policzone. Z trzydziestu żołnierzy pierwszej kolumny zostało zaledwie siedemnastu wojowników. Wściekły ryk atakujących wdzierał się echem daleko w mury i czaszki ludzi stojących na nich. Łucznicy stali spokojnie, cierpliwie czekali z opuszczonymi na stopach łukami.

Tytus jako ostatni opuścił posterunek i wszedł na jego prawą wierzę. Brama została zamknięta. Po opadnięciu krat nie zamknięto jednak ogromnych drzwi, których sforsowanie oznaczało by dla fortecy koniec walki. Wystarczyło przebić się przez kraty aby forteca stanęła otworem dla miażdżącej siły przeciwnika.

Pierwszym z atakujących był wielki, obrany w śnieżną szatę wojownik dzierżący w ręku ogromny półtoraręczny miecz, wyprzedzał pozostałych niemalże o długość stu sążni i wymachiwał bronią tak że omalże nie odciął sobie pawiego pióra przytwierdzonego do ramienia. Wojownik nieznanego imienia równie szybko jak atakował równie szybko walnął w ziemie zestrzelony strzałą samego Tytusa. Szybko wylądował pod kopytami nacierającej z tyłu armii aby zrównać się z ziemią i nie widzieć tego co nastąpiło potem.

Tytus całą siłą krzykną dając znak aby wojsko rozpoczęło atak. Nie reagowali jednak łucznicy ani piechota. Ruszyło się tylko kilku młodych pomocników podpalając i odcinając liny przywiązane do murów fortecy. Liny podtrzymywały potężne pienie drzew które w jednej chwili stanęły w płomieniach. Wielkie konary uderzyły z hukiem o ziemie i potoczyły się wprost na wojowników miażdżąc ich i taranując dziesiątkami. Suche ułożone z siana kopce zajęły się ogniem wznosząc dym wysoko ponad głowami konnych. Rozległ się wielki huk, który zamiast ustępować narastał wzbogacony o porykiwania wojowników i rżenie koni. Wszystko to trwało zaledwie parę chwil. Duszący dym wdzierał się w nozdrza atakujących sprawiając, że z oczu popłynęły łzy. Jeszcze gorzej zareagowały na to konie próbujące uciec w różne strony. Zwierzęta dusiły się ostrym zapachem dorzuconych do siana specyfików. Czuć było włosy i padlinę, palone szmaty i szczury oraz siarkę. Ci którym udało się przeskoczyć pnie i uciec przed dymem, zostali zestrzeleni perfekcyjnie wypuszczonymi strzałami a reszta powypadała z koni, ślizgających się na ciałach i krwi zabitych. Co jakiś czas słychać było rzygających wojowników a później ich krzyk, zza dymu wyłaniali się mężczyźni z strzałami w oczach i gębach, czasem wyczołgiwali się błagając o szybką śmierć. Większość jednak ginęła zmiażdżona lub spalona, tylko niektórzy mieli tyle szczęścia by zginąć perfekcyjnym ciosem w tył głowy, reszta umierała długo w męczarniach, niektórzy oddawali życie po prawie całkowitym spaleniu bądź rozpałaszowaniu ciała przez powracające końskie niedobitki.

à

Cisza trwała zbyt długo a opadający kurz odsłaniał ogrom zniszczeń zadanych wojsku Byka. Chwilę potem do posterunku Byka przybył posłaniec. Niósł ze sobą białą flagę i uśmiechał się wrednie. Mały, chudy człowieczek odważał się patrzeć prosto w jego oczy i trzymać głowę prosto. Na krótką chwilę Byk poczuł się nie swojo, jakby stracił coś z wielkiej pewności siebie która nie odstępowała go od dziesięciu już lat.

– Wiadomość od Terencjusza Tytusa: Miałeś szanse na odwrót. Teraz już jest zbyt późno. Wykrwawisz tu swe wojsko i siebie. Możesz pozbierać swoich wojowników. Resztki ich ciał i dumę pozwolę ci zabrać wraz ze sobą do grobu, pochowaj ich godnie, ty nie będziesz miał tej możliwości. Wyślij nieuzbrojone i nieopancerzone wojsko po swych ludzi a nikomu z nich nie stanie się krzywda.

– Jaka jest twa odpowiedź Clawiusie?

Clawius Mer, Wściekły Byk, syn Węża z gór Arkadiusa III Mera, Władca i Pan ziem Risenny nie odpowiedział, powoli odwracając się tyłem do posłańca skiną głową, po czym dał znać aby pozbierać to co zostało pierwszej fali. Trzy dni później wszystkie ciała zostały spalone.

…120à

– Trzy pełnie temu, uwolniłem was, od niegodziwości i niesprawiedliwości. Trzy pełnie temu, sprawiedliwość wygrała z terrorem. Trzy pełnie temu, świat otworzył przed nami drzwi do bogactwa i dumy. Już niedługo, wyruszymy na krucjatę. W najgorszym razie za rok każdy z was, zdobędzie dla siebie pamięć wśród naszych dzieci i złoto dla naszych kobiet. Ja Clawius Mer, Wściekły Byk, syn Węża z gór Arkadiusa III Mera, Władca i Pan ziem Risenny, wyzwoliciel…

– Czy ten gupek nigdy nie przestanie gdakać?

– Acz widzisz go, że też zawsze biedocie wieje w ślepia. Taki przyszedł piękniś i narobił bałaganu. Czekaj Jętek machaj i uśmiechaj się bo nadjeżdżają.

– Co to teraz będzie u nas, o czym un goda?

– Chyba chce za rok wszystkich wysłać na jakąś wojnę.

– Szczerz zęby, szerzej bo każą ściąć!

– Ufff, w końcy, też mi wybawiciel, terror terrorem zwalczać to i dziecko umi, przydałby się ktoś z ludu, jakiś chłop jak my, jakiś Johan albo Lech może, co by się nie wałęsał po zamkowych komnatach, lecz za nasze sprawy by walczył.

– Aj wierzysz ty w to? Toż to solidarny z nami musiałby być, związek założyć z jakąś cnotliwą dziewką, co by mu na boku rogów nie przyprawiała. Wiele lat musi minąć i wiele czerwonej krwi upłynąć, zanim powstanie człowiek z ludu a my razem z nim.

– Jętek pokaż mu zęby, znowu jedzie, no szerzej pokaż wszystkie, wszystkie dwa.

120…à

Gdy armia Byka ponownie założyła zbrojne koszule i stanęła w szyku, aby podejść nieco bliżej fortecy, dało się zauważyć, że w pobliżu wejścia do niej, panuje spory ruch. Podchodząca z wolna armia nie widziała jednak, co dzieje się na przedzie a ponieważ musiała iść stłoczona bokiem, tak aby nie przecinać zasięgu Skalnej Dziwki, nikt nie interesował się co dokładnie dzieje się przed oczami wojowników.

– Bardziej w prawo! Za kłodami, uwaga na Dziwkę, w prawo psy!

– O czym on mówi? O jakiej dziwce? Nie widzę tu nic poza skałami, drzewami i wiatrem.

– Spójrz tam w górę. Widzisz tę małą wieżyczkę wystającą zza skał? To właśnie Skalna Dziwka.

– Nic nie rozumiem.

– Ty młody jeszcze jesteś, za młody żeby pamiętać o Skalnej Dziwce. Było to tak:

Wiele lat temu, kiedy władcą tych ziem był Tytus „Młot”, ojciec Terencjusza, ogłoszono, że ten kto wymyśli sposób na zbudowanie tam wierzy, zostanie sowicie wynagrodzony. Kilku wpadło na pomysł aby się tam wdrapać. Wszyscy zginęli spadając na puste łby i łamiąc karki. Inni podwieszali liny ptakom lub kozicom, ale nic z tego nie wyszło. Wreszcie małe dziecko, chłopiec imieniem Każmir wpadło na pomysł, aby zbudować wielką machinę strzelającą kamieniami a do kamienia przywiązać linę. Dziecięcy plan się powiódł a mały Każmir, stoi teraz u boku Tytusa jako przyboczny.

– Ale co to ma wspólnego z jakąś Dziwką?

– Ah, ty młody jesteś, za młody żeby pamiętać. Aby zbudować tam wierze po linie weszło trzech ludzi. Tylko tylu się tam zmieściło. Później dostarczano im wszystko, czego potrzebowali. Na linach dostawali jadło i wino, choć głównie narzędzia i materiały. Gdy zakończono budowę wierzy, umieszczono na górze balistę. Strzelcy ćwiczą codziennie, wypuszczając pociski. Raz w roku pozwala się im zejść z posterunku, aby spotkać się z rodziną i przepić zarobione złoto. Poza tym czasem, cały rok siedzą na górze, trenując bez ustanku. Razu pewnego, strzelcy poprosili o kobietę. Jedna z dziwek słysząc o jaką kwotę chodzi, zgodziła się i została przetransportowania do wierzy. Po miesiącu zwierzęcych hulanek, kobieta miała zejść i odebrać swoje złoto. Była jednak tak słaba, że schodząc puściła linę i spadając nabiła się wprost na zeschły czubek drzewa. Później jej ciało gniło tam nie mogąc spaść. Jej kości z tego co mi wiadomo, wisiały tam jeszcze kilka dobrych lat i spadły podczas jednej z większych nawałnic. Od tamtej pory Skalna Dziwka to oficjalna nazwa dla wierzy i balisty na szczycie lewego kleszcza. Kłody które widzisz obok zostały tu umieszczone, aby zaznaczyć zasięg strzałów balisty. Nie radzę ci przejść choćby krok w stronę Dziwki, oni ponoć nigdy nie chybiają.

Gdy żołnierz skończył opowiadać o jego stopę odbiła się kapuściana głowa. Armia zatrzymała się na chwilę aby obserwować co się dzieje. Wokół, jak okiem sięgnąć toczyły się tysiące kapuścianych głów, niektóre większe, inne mniejsze odbijały się od stóp i zatrzymywały przy zdziwionej armii. Tysiące kapust różnego rodzaju i wielkości zabarwiły ziemie na zielono wprawiając w osłupienie nie tylko dowódców i piechotę ale nawet samego Clawiusa. Kiedy zdawać by się mogło że nic bardziej niespotykanego nie może się już wydarzyć, przed bramą Herateno zaczęło robić się dziwnie szaro. Ziemia zdawała się poruszać i dzielić w chaosie pomiędzy kolor kapusty i nieznane szare coś.

Dowódcy widząc to przełknęli ślinę i wezwali do postawy obronnej. Po kilka minutach dało się słyszeć głośny rechot jednego z nich.

– To zające! Ha! To tylko jakieś głupie zające!

Clawius Mer zdawał się jednak nie zauważać nic śmiesznego w tym, że droga do fortecy w parę chwil stała się turlającą i kicającą ruchomą przeszkodą. Klnąc z najwyższą powagą wydał rozkaz do ataku.

Po chwili można było zauważyć jak kolumny muszą omijać zbiegowiska szaraków. Co po chwilę można było usłyszeć najemne wojska odmieniające kurwy przez wszystkie przypadki. Wojsko maszerowało wolno, niezgrabnie i nieudacznie. Podeptane warzywa i zmiażdżone zwierzęta tak bardzo oślizgiwały się pod stopami, że trzeba było po raz kolejny zwolnić marszu. W końcu mijając zasięg Dziwki kolumny mogły powrócić do dawnego ustawienia. Clawius wydał rozkaz do zatrzymania, po klęsce jaką poniósł poprzednim razem nie chciał wysyłać wojska pochopnie kolejny raz. Tym razem docenił przeciwnika i czekał aż zwierzyna rozbiegnie się w knieje.

ß

– Tytusie twój plan się powodzi. Zatrzymali się i czekają, z Dziwki dobiegły jednak wiadomości że przygotowują także machiny, dwie briffy o średnim zasięgu. Pociski nie powinny dotrzeć aż tu, myślę że niekonieczne będzie…

– Milcz, wykonać moje polecenia, natychmiast ustawić i odkryć mur, wyślij także posłańca i zaproś dowódców bliżej.

– Tak jest Panie.

à

– Wiadomość od Terencjusza Tytusa: Weź swoich dowódców i podejdźcie do mnie, spotkajmy się w połowie kleszczy, tam gdzie kiedyś ukryłeś się przed Markylim. Nic wam nie grozi, chciałbym tylko coś przekazać.

– Jaka jest twa odpowiedź Clawiusie?

– Dobrze.

…360à

– Dziś, po dwudziestu latach upokorzeń zostałeś szczurze tylko ze mną. Mam nadzieje że pożegnałeś się ze swoim bogiem bo zapewne spotkasz go za chwilę.

Kończąc swoją wypowiedź, Clawius poderżnął gardło leżącemu na podłodze królewskiej komnaty mężczyźnie. Obserwowała to dwójka dobrze uzbrojonych zabójców wynajętych przez Eustachego aby zabić Clawiusa. Wierność ma jednak zawsze dwie strony. Eustachy nie mógł wiedzieć, że wydając wyrok na Clawiusa przyczyni się do własnej śmierci i upadku własnego kraju. Bratobójcza wojna skończyła się dla niego klęską. Clawius podnosząc się z kolan odrzucił na bok zakrwawiony sztylet i wyszedł na balkon aby pozdrowić stojący przed nim tłum. Ściekająca z ręki kropla krwi spadła na twarz dziecka stojącego przed balkonem. Tłum, nie wiwatował, nie cieszył się i nie świętował, wręcz przeciwnie, sposępniał nagle i począł szybkim krokiem ukrywać się przed wzrokiem Clawiusa.

Ten zaś stał dumnie na królewskim balkonie uśmiechając się i machając do pozostałych na placu żebraków.

– Ludu, nadszedł w końcu ten dzień kiedy rozpoczyna się nowa historia tych ziem. Historia, która otworzy przed wami możliwość zwycięstw i chwały. Nadszedł czas, aby obalone rządy Eustachego zastąpić prawem i sprawiedliwością.

Tłum stał cicho, nie wiwatował, wręcz przeciwnie, z każdą chwilą posępniał coraz bardziej.

360…àß

– Miło mi poznać twych dowódców.

– Czego chcesz?

– Pozwól że przedstawię ci mój kolejny ruch. Kiedy będę wracał przypatrz się dobrze co czeka na twoje briffy.

Gdy Śpiący Niedźwiedź zwrócił się w kierunku bramy Herateno Clawius zamarł w oczekiwaniu. Jego dowódcy czekali, sądząc że za chwilę zostaną zestrzeleni z jakiejś kuszy. Ale Terencjusz dotrzymał słowa, nikomu z przybyłych na spotkanie nic się nie stało. Wrócili do swojej armii już mniej pewni siebie i bardzo zdenerwowani. Pot ściekający z ich głów niepokoił armię bardziej niż wszystko do tej pory.

Clawius odszedł na bok aby w ciszy przemyśleć i rozważyć następny krok. Zanim jeszcze plotka co zobaczył, zdążyła przejść przez wszystkie kolumny wrócił na posterunek z zakrwawioną ręką i zaciśniętymi zębami.

– Panie?

– Załadować machiny!

– Panie czy na pewno?

Zakrwawiona ręka Byka uderzyła tak silnie w twarz Jeana, że ten o mało nie stracił przy tym przytomności.

– Atakować!

Pierwsze głazy leciały cicho, powoli nakreślając krzywą. Oczy dowódców były zamknięte, nie chcieli spoglądać na to co się za chwilę miało stać. Jedna z większych kul ominęła właśnie trzecią część nieba nad kleszczami i oświetlone przez słońce mknęła w kierunku celu. Z obydwu stron dało się słyszeć jęki i pomruki. Kiedy kula minęła połowę drogi odgłosy nienawiści uderzyły do uszu Clawiusa. Ten zaś coraz bardziej ściskając miecz, wydawał polecania ataku spoglądając przed siebie. Kula minęła już całą drogę do fortecy, i uderzyła w mur, wraz z kawałkami cegieł opadały na ziemię ciała dzieci i kobiet przytwierdzonych do nich. Niektóre z dzieci nie potrafiły jeszcze stawiać kroków i wydawać z siebie słów a już spadały z niszczonego muru łamiąc sobie kręgosłupy. Zdobyte wcześniej kobiety wrzeszczały i piszczały zarówno z bólu jak i widoku zmasakrowanych synów i córek. Kolejne kamienie zmniejszały ilość docierającego do armii lamentu. Ludzie patrzyli wprost na Clawiusa zaciskając zęby i próbując ukryć uszy. Nawet najemna armia stała w milczeniu i bezruchu. W końcu płacz i lament zamilkł a niewielka rzeczka biegnąca od wnętrza fortecy zabarwiła się na czerwono niosąc z sobą resztki zmiażdżonych ciał. Mur został zniszczony za cenę która wbiła się w głowy armii wielkim krzykiem niewinnych.

ß

– Dziś staję przed wami, aby pogratulować wam zwycięstwa. To dzięki waszej trójce Herateno nigdy nie zostanie zdobyte. Najlepsi z najlepszych, wasze imiona, rozsławione będą po wieczność.

Troje łuczników przełknęło ślinę po raz ostatni. Drżące ręce z trudem utrzymywały lekkie łuki i strzały. Spoglądali na siebie i na Tytusa udając brak strachu, wiedzieli, że odmawiając wykonania rozkazu zginą nie tylko oni ale i ich rodziny. Do jednego z stojących podbiegło małe dziecko z płaczem ściskając ojca.

– Nie martw się synku, wszystko będzie dobrze, opiekuj się mamą i domem dobrze.

Mały skinął głową i poszedł do jednej ze stojących kobiet. Wkrótce potem cała trójka przeszła bliżej wielkiej kupy kamieni. Ojciec małego nie mógł widzieć, że jego żona klęcząc już w domu przed sporym pasem poznanego wiele lat temu przyjaciela rodziny właśnie znalazła nowego opiekuna dla dziecka, domu i przede wszystkim jej samej. Wkrótce potem zza drzew fortecy wystrzelono ładunek którego Clawius się nie spodziewał. Drobne kamienie roztrzaskały się o jego żołnierzy miażdżąc głowy kilkunastu z nich. Później odnaleziono także trzech łuczników. Sto lat później legenda o nich pozostała żywa.

12000…

– Eddy, nie słyszałeś legendy o łucznikach z Herateno?

– Nie wujku, opowiedz.

– Podczas obrony wielkiej fortecy położonej w sercu wielkich skalnych kleszczy, król Terencjusz Tytus zwany Śpiącym Niedźwiedziem wybrał trzech najlepszych łuczników i wystrzelił ich z briffy aby zestrzelili liny machin jego wroga.

– I co wujku udało im się.

– Nie zupełnie. Znaleziono ich wszystkich, jednego z strzałą w stopie, drugiego powracającego z kulą Clawiusa do Herateno…

– Ale jak to?

– Łucznik zderzył się w powietrzu z wystrzelonym przez Clawiusa pociskiem.

– Aha…

– Udało się tylko trzeciemu. Co prawda, zanim otrzymał strzałą w oko nie za wiele zdziałał ale później poszło mu całkiem nieźle.

– To znaczy jak?

– Tego już nikt nie wie, ale chwilę później jedna z machin stanęła w płomieniach. Próbowano ją gasić ściekami spływającymi tam małą rzeczką z Herateno ale nic to nie dało.

…12000 à

Wściekły Byk był wściekły, złość przerodziła się w rządzę zwycięstwa za wszelką cenę. Nie myślał logicznie, gubił się, zdawało się, że nawiedzają go demony. Posiadał wielką armię, o wiele potężniejszą od garstki czekających w fortecy mężczyzn, ale nie potrafił jej zdobyć. Wysłał naprzód najemne wojsko, później własną piechotę na końcu pozostałe oddziały. Poza machinami i kilkoma mniejszymi oddziałami wszyscy znajdowali się już w skalnych kleszczach. Nawet on sam zajął miejsce po ich lewej stronie.

– Na przód! Domarsz!

Maszerujące wojsko hałasowało nieco, ale nie mogło się równać z hałasem jaki dobiegał z fortecy. Słychać było trąby, bębny krzyki, uderzenia młotów, żelaza i czego tylko można było sobie wyobrazić. Clawius podejrzewał kolejny podstęp i zanim zdążył wydać rozkaz do ataku jego uszu dobiegł dźwięk trąby dowódcy najemnego wojska.

Pa paru chwilach cała śmierdząca najemna armia stała już tyłem do Herateno.

– Odwrót!

Twarz Clawiusa zdawała się gotować. Na przemian zmieniała kolory z całkowicie bladej do wściekle purpurowej. Z każdym krokiem odchodzącej najemnej armii morale żołnierzy malało.

ß

– Panie, jak kazałeś wszystko gotowe, słońce jest nad ich głowami, czy mamy go użyć?

Terencjusz Tytus skinął tylko głową po czym rozkoszował się pieczonym kurczakiem.

Chwilę później w miejscu gdzie kiedyś stał wielki mur i potężna brama Herateno stał teraz mur złożony z szeregu żołnierzy. Stłoczeni jeden obok drugiego stali równo patrząc na część odchodzącej armii Byka.

à

– Chyba w końcu są gotowi stawić nam czoła. Panie, co robimy.

– Zwolnić nieco marsz i uważać na siebie, niech ludzie zaczną się modlić.

– Panie

– Co jeszcze?

– U wejścia coś się dzieje.

– Jeśli nie potrafisz mi powiedzieć co to nie zawracaj mi głowy.

Przybywający z tyłów żołnierz o imieniu Maraton dyszał właśnie podbiegając Clawiusa od tyłu.

– Panie! Panie! Biegłem do ciebie chyba z czterdzieści chwil albo i więcej. Panie!

– Gadaj o co chodzi.

– Z gówien Herateno, wyszli ludzie, dwudziestu, bili strzelali, wszyscy nie żyją.

– Więc w czym problem?

– Panie, machiny zniszczone.

Opadająca na ziemię głowa Maratona potoczyła się i wpadł wprost w gównianą rzeczkę. Posłaniec przynoszący złe wiadomości, nigdy nie zostanie nagrodzony. Maraton miał jednak to szczęście, że nie widział tego, co działo się czterdzieści chwil później.

Nagle, maszerujące wojska Clawiusa zatrzymały się. Od strony fortecy bił ich po oczach odblask tak silny jak samo słońce.

ß

– Czy aby na pewno dobrze wypolerowaliście tarcze?

– Tak Panie, wojska już się zatrzymały.

– Więc na co czekasz? Przygotować klatki!

…400ß

– Gdzie Terencjusz?

– W sypialni z…

Wszedł bez pukania trzaskając potężnymi drzwiami.

– Musimy porozmawiać bracie.

– Nie widzisz, że jestem zajęty. Przyjdź wieczorem.

– Teraz!

– Widzę, że nudzisz się ogromnie, dziewki wyjść!

Kiedy zamknęły się drzwi a bracia zostali sami Terencjusz ubrał się i popił wina obracając się szyderczo tyłem.

– Posłuchaj mnie, ludzie nie mają co jeść, umierają, rozumiesz co do ciebie mówię?

– To są moi ludzie, nie zapominaj o tym.

– Możemy zaatakować tron Mera, tam jest mnóstwo skarbów, nasz lud żył będzie w dostatku.

– Nie zapominaj się, pamiętaj z kim rozmawiasz, ja jestem panem tych ziem, ty tylko jesteś ze mną spokrewniony! Nie zaatakujemy tronu Mera, nie zdradzę paktu zawartego wiele lat temu tylko dlatego, że w państwie panuje głód.

– Gdyby ojciec nie zabił matki…

– Zamilcz, tego już za wiele. Straż! Związać go i wywieźć za granicę państwa. Obym już cię nigdy nie spotkał Clawiusie.

400…à

– Wielki hałas Panie, co to może oznaczać?

– Naszą klęskę…

Chwilę później słychać było potężny tętent kopyt. Wydawało się że ziemia rozstąpi się odsłaniając czeluście piekła. Kamienie drżały podskakując nieco ponad piasek. Dowódcy wydali rozkazy aby bronić się przed napierającym wojskiem ale nie widzieli nic, poza odbitym w tarczach słońcem. Kilka chwil później w powietrzu latały ciała wojsk.

…12000

– Wujciu opowiedz mi jeszcze o Byczym starciu.

– Było to tak. Terencjusz ustawił w samo południe swoich ludzi na miejscu zniszczonego muru fortecy. Przedtem jednak kazał wykuć i wypolerować gładkie wielkie tarcze. Ludzie stanęli w szeregu i na sygnał dany przez Tytusa tarcze powędrowały przed nich oślepiając wojska Clawiusa. Wojska czekały ponieważ nie widząc prawie nic, nie mogły iść dalej. Mimo iż Wściekły Byk wiedział, że czekanie jest najgorszym co może robić nie miał wyboru.

– Dlaczego wujciu?

– Za plecami armii czekało na nizinach najemne wojsko planując dokąd się udać, szybki odwrót nie był także możliwy z powodu pewnej wierzy i balisty.

– Skalnej Dziwki wujciu?

– Tak, właśnie niej.

– I co było potem?

– Później okazało się, że Tytus miał w swojej armii poza królikami także wielkie stado byków które głodne i denerwowane przez odgłosy walk czekały na swój udział w bitwie.

Podobno gdy chmury zaczęły przesłaniać słońce i manewr z tarczami miał się zakończyć wszystkie zwierzęta zostały wypuszczone wprost na czerwone szaty żołnierzy Clawiusa. Zwierzęta rozgromiły sporą część wojsk miażdżąc ich i tratując. Niektóre, zanim zostały w końcu zabite wpadły to śmierdzącej rzeczki a jeszcze inne dotarły nawet do najemnego wojska. Większość jednak padła zabijając uprzednio po kilkunastu a niekiedy więcej wojowników.

12000…ß

– Przygotować posłańca.

– Jaka wiadomość?

– Jak widzisz bracie, mam jeszcze dla ciebie sporo niespodzianek, twoje wojsko nie zdobędzie Herateno, wybierzmy walecznych aby nie przelewać więcej twojej krwi. Oni rozsądzą kto powinien posiadać te ziemie.

– Ruszaj.

…560ß

– Co?! Jak to nie mój?! A czyj do jasnej kurwy jest?!

– Arkadiusa

– Co?! Straż! Brać ją! Zamurować żywcem w bramie!

– Nie! Panie mój nie!

– Twój syn nigdy nie będzie władcą tych ziem. Terencjusz zostanie mianowany na tron, nie wiem jeszcze co zrobię z Clawiusem ale los sam się na nim zemści.

– Wołać posłańca!

– Tak Panie.

– Udasz się do Arkadiusa Mera i powiesz mu, że wkrótce dołączy do swojej kochanki.

560…à

– Jaka jest twa odpowiedź?

– Dobrze.

ß

– Kogo wybierze Clawius?

– Ma Artura, Yeko i Tivo oraz Jeana.

– Artur zostanie przy nim, jako jedyny może go ochronić w razie jakiegoś poważnego starcia. Poza tym, jeśli Clawius będzie ranny z łatwością może sam go ponieść i uciec gdzieś w las.

– Z drugiej strony Panie, Artur jest z nich najsilniejszy, najłatwiej będzie mu pokonać wybranego przez ciebie wojownika.

– Nie, nie siłą zdobywa się chwałę. Clawius atakował siłą już raz i przegrywa, jeszcze jedna taka porażka i jego ludzie odejdą jak najemnicy, nie może wysłać Artura nawet jeśli by chciał.

– Ma jeszcze braci, ale musi wybrać jednego, którego, praktycznie różnicy nie ma.

– Bracia, nie, bracia zostaną przy nim, oni walczą tylko we dwoje, jeden osłania plecy drugiego, Clawius o tym wie, znakomicie wie, że rozdzielenie ich to śmierć dla obu.

– Więc został tylko Jean.

– I ja postąpię podobnie, dam mu kolejną lekcję.

à

– Kogo on wybierze?

– Radźcie.

– Dużego wyboru nie ma, albo Każmir albo Herley.

– Każmira, tylko głupiec wybrał by Herleya

Yeko padł na ziemię uderzony ręką Clawiusa. Podniósł go jego brat mówiąc dalej za niego.

– Każmira, Herley jest przecież ślepy, a techniczny może mieć jakieś sztuczki w zanadrzu. Poślij Artura i niech się to w końcu zakończy.

– Nie Każmir to tchórz, pochodzi z chłopstwa, nigdy nie walczył sam w otwartej walce.

àß

W godzinach popołudniowych na środku obszaru dzielącego wojska Clawiusa oraz wejście do Herateno stanęli przed sobą dwaj mężczyźni. Tych dwoje wybrańców miało zakończyć trwającą już niezliczoną ilość czasu potyczkę. Po stronie Clawiusa włócznik Jean, pewny siebie i lekko uśmiechnięty, widocznie zadowolony z wyboru Niedźwiedzia. Po stronie Terencjusza włócznik Herley, ślepy człowiek z opadającymi na twarz włosami przykrywającymi szpetną twarz.

Obaj dowódcy podjechali nieco bliżej aby widzieć dokładnie co się dzieje.

– Możemy zaczynać Byku?!

– Zaczynajcie!

W momencie gdy Clawius dał sygnał do ataku zapadła wśród wojsk głęboka cisza. Jean chwycił włócznię i cisną ją w kierunku Herleya. Broń leciała dostatecznie daleko aby Clawius zdążył uśmiechnąć się z przewidywanego zwycięstwa. Co dziwne Terencjusz uśmiechał się w ten sam sposób, gdyby ktoś mógł widzieć ich w tym czasie jednocześnie stwierdziłby zapewne, że muszą być w jakiś sposób spokrewnieni. Włócznia Jeana leciała prosto i spokojnie wycelowana wprost w głowę stojącego bez ruchu Herleya. Zdziwienie było spore kiedy ślepy człowiek uchylił się nieco przed nią i uśmiechną do Jeana. Ten zaś wyciągając krótki miecz zza pasa przełknął nerwowo ślinę.

Herley podszedł do wbitej w ziemie włóczni tyłem do wroga i wyciągnął ją rzucając wprost pod jego stopy. Jean chwycił ją i podbiegł do Herleya, w drugiej dłoni trzymał miecz, te kilkadziesiąt kroków dzielące ich przed chwilą zdawało się nie mieć końca. Jean próbował wbić włócznie w głowę wroga ten jednak odbijał broń drzewcem. O szerokość palców ostrze mijało raz prawą, raz lewą stronę głowy Herleya. Ten zaś choć widać było że obrona sprawia mu nieco trudności nie przestawał się uśmiechać. Nie mogąc poradzić sobie jedną ręką Jean cisnął nieporadnie mieczem we wroga, okazało się że był to jeden z lepszych jego ciosów gdyż miecz rękojeścią wybił Herleyowi trzy zęby. Jean atakował prosto, trzymając włócznię w obu dłoniach próbował dosięgnąć ciała wroga, ten jednak wykonując całe serie obrotów i uników cierpliwie wycofywał się w teren bardziej skalisty, położony bliżej lewego kleszcza. Jean choć zmęczony zadowolony był z kilku ciosów które delikatnie raniły Herleya. Nie były to jednak godne podziwu ataki, ślepy włócznik miał zaledwie kilka zadrapań na twarzy, rozciętą pod pachą tkaninę, wybite zęby i opuchnięta nieco kostkę. Jean natomiast nie otrzymał jak do tej pory żadnego ciosu atakując bez przerwy.

W chwili gdy obaj stanęli na skalnym podłożu Herley uskoczył nieco dalej i cisnął włócznią w Jeana. Gdyby nie fakt że ten poślizgnął się na okrwawionej skale zapewne były to koniec walki ale włócznia Herleya minęła korpus o rozdzielając tylko nieco wierzchnią szatę. Uderzając z wielką siłą w skały broń pękła w pół a część z ostrzem wpadła gdzieś w śmierdzącą rzekę. Herley stał bezbronny kilkanaście kroków od Jeana i kilkadziesiąt od leżącego miecza. Powoli obchodził wstającego ze skał wroga, aż doszedł do resztek własnej broni. Jean biorąc rozbieg wyskoczył odbijając się o skałę i całą siłą cisną w wroga mając nadzieje że tym razem się uda.

Nie udało się, broń wbiła się w trawę pomiędzy skałami i zanim udało się ją wyciągnąć Herley miał już w ręku miecz i resztki włóczni.

Miecz szybko powędrował wprost w Jeana odcinając mu prawe ucho. Po krótkim szoku udało mu się jednak otrząsnąć i zejść z śliskich skał. Stojąc naprzeciw siebie Jean próbował opracować na szybko jakiś plan, jak zabić stojącego przed nim ślepego człowieka z kawałkiem drewna w ręku. Sam miał świetnej jakości włócznię wykonaną przez jego ojca, był silnym mężczyzną i co najważniejsze nie był ślepy.

– No atakujesz kolego czy mam ci pomóc, może boisz się starcia ze ślepcem co?

Jean nie był przekonany do kolejnych ataków zdawało się że wykonuje je wolniej i mniej pewnie siebie, żaden nie ranił tym razem Herleya. W końcu klęcząc na kolanach ze zmęczenia Jean wymamrotał jakąś modlitwę o celność wstał i włożył całą swą energię w rzut.

Włócznia choć mknęła szybko została odbita resztką drewna trzymaną przez Herleya.

Ten zaś podniósł z pod nóg mały kamień i podrzucając go w górę uderzył weń resztką włóczni. Kamień roztrzaskał się na nosie Jeana i zamroczył go na chwilę.

Ta chwila jednak wystarczyła aby Herly zdążył podbiec i wbić kawał drewna w szyje a później w mostek leżącego wroga.

…600ß

Spocona i zapłakana twarz leżącej na wielkim zakrwawionym łożu kobiety zdawała się rozpromieniona bardziej niż wiosenne słońce nad Dunotar. Kobieta z trudem podniosła się na łożu aby móc oprzeć się o drewnianą poręcz i wziąć na ręce swych synów.

Noc poprzedzająca narodziny była długa, dworzanie czekali z niecierpliwością na narodziny nowego władcy. Można powiedzieć że długo oczekiwany syn Markyliego był dla ludzi nadzieją na przedłużenie spokojnych lat rządów ojca. Szczęście pomnożyło się przez dwoje gdy okazało się że król spłodził dwóch synów. W ciężkich czasach i częstych latach głodu taka wiadomość dawała nadzieje że w przypadku śmierci jednego z synów drugi mógłby go zastąpić. Część społeczeństwa jednak na wiadomość o narodzinach dwójki zaczęła szeptać po kontach spiskując jakieś teorie o mającej zapaść pomiędzy braćmi niezgodzie. Niektórzy sądzili że przydrożne wróżki przepowiadające starcie dwóch byków opowiadają o bratobójczej walce między Terencjuszem i Clawiusem. Szybko jednak służby królewskie zajęły się znalezieniem lepszego zajęcia wieszczką i te znikły z dróżek i rynków. Widywano je często przy pracach polowych a te, które były bardziej niepokorne wtrącano do lochów. Kraj rozkwitał.

Markyliego nie było przy porodzie, wybrał się w podróż mającą zaowocować długotrwałym pokojem z zwaśnionym niegdyś państwem daleko na wschodzie. Kiedy wrócił synowie mieli już po sześć miesięcy. Już wtedy widać było że jeden z nich wyrośnie na mężnego i silnego człowieka, drugi, choć nieco bardziej wątłej budowy wydawał się dziwnie tajemniczy. Kilku dworzan dziwnie opisało mi go jako rosnącego diabła. Mówili że mimo młodego wieku Terencjusz wydaje się rozumieć co się do niego mówi i odpowiadać gestami na rozmowie. Niektórzy donosili o tym że w nocy słychać jakby Terencjusz z kimś rozmawiał i śmiał się do siebie ale natychmiast cichł i spał ponoć gdy ktoś stał w pobliżu. Pewni dworzanie twierdzili że królewski syn jest opętany. Jak można się domyślić ta część ludu szybko zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Drugi z synów wydawał się całkowicie normalny.

600…à

Wściekły Byk czuł smak porażki, wiedział że wracając do kraju nie będzie miał poszanowania na które tak długo pracował. Mógł jednak po raz ostatni zaryzykować i zaryzykował.

– Do ataku, za mną!

Armia ustawiając się szybko w szyku ruszyła w kierunku wejścia do fortecy. Tym razem ziemia już nie drżała a kurz nie unosił się tak wysoko jak uprzednio. Część armii Clawiusa która pozostała zdolna do walki nadal jednak przeważała liczebnie trzykrotnie armię Terencjusza. Morale jakie panowało wśród walczących miało się dokładnie odwrotnie. Wielką niespodziankę sprawiło Clawiusowi to że spod Skalnej Dziwki z ukrytej gałęziami jaskini wyskoczyła część armii Niedźwiedzia o której Clawius nie mógł wiedzieć. Jednocześnie z wejścia kleszczy ruszyli czekający do tej pory w fortecy wojownicy. Na ich czele biegł sam Śpiący Niedźwiedź wykrzykując i klnąc niesamowicie. Gdy armie uderzyły na siebie okazało się że przewaga Byka jest zaledwie dwukrotna. Posiłki wyłaniające się z jaskini zupełnie zmieniły stosunek walczących. Sytuacje Byka pogarszała sprawa że został otoczony. Z dwóch stron przez kleszcze Herateno, z pozostałych przez armie brata.

Wśród walczących dało się słyszeć ryk Artura któremu Każmir wbił właśnie sześć strzał w obie nogi. Chwilę potem Każmir wylądował na skalnej półce i roztrzaskał się wraz ze swoimi machinami.

Na środku pola walczyli ze sobą dwaj bracia. Miecze mijały się i ocierały łapczywie iskrząc się wkoło. Iskierki ochoczo dzieliły się i upadały na ziemie i skały pod nogami walczących. W końcu, gdy na polu pozostało już niewielu na kolana padł jeden z braci. Nie zginął jednak od miecza wprost w plecy otrzymał cios z ponad dwumetrowej włóczni trzymanej przez jednego z walczących. Chwilę potem gdy wieść o jego śmierci rozeszła się po między kleszczami na walczących wypadli chłopi z widłami i kobiety z tym co miały pod ręką. Większość z nich zginęła czego można było się spodziewać po starciu przyrządów kuchennych z stalą mieczy. Gdy na polu pozostało zaledwie dwunastu wojowników i sam Wściekły Byk dało się słyszeć dziwny syk.

Słońce oświetlało niebo na tyle że nie można było stwierdzić co to za dźwięk.

…12000

– Wujciu a jak zakończyła się ta walka.

– Widzisz, można powiedzieć że wszyscy przegrali.

– Jak to wujciu, przecież zawsze ktoś przegrywa i wygrywa.

– Kiedy Clawius był pewien że zwyciężył i miał ze swoimi dwunastoma ludźmi wejść do fortecy usłyszał dziwny dźwięk. Okazało się że poza Skalną Dziwką Terencjusz wybudował jeszcze jedną machinę na drugim kleszczu. Za drzewami stała spokojnie ukryta wielka kusza. Tak ogromna że napinano ją wołami i opadającymi drzewami przez kilka dni. Mieściła ponad pięć setek sporych strzał, które wystrzelone wprost w kleszcze zabiły ostatnich wrogów Niedźwiedzia wraz z Bykiem.

– Czyli udało się obronić Herateno?

– Udało się, później jednak resztka ludności jak zwykle bywa zaczęła walczyć o władzę. Terencjusz nie miał już syna który mógłby zasiąść na tronie. Po trzech latach bezkrólewia państwo pogrążyła klęska głodu, później jakaś zaraza której nazwy nie pamiętam niestety. Państwo Risenny także przez długi czas utrzymywało się bez króla.

Po ośmiu latach na te ziemie napadły koczownicze plemiona z południa i zwyciężyły. Resztki ludzi odeszły z stamtąd zostawiając wszystko co kiedyś kochali.

– Dlaczego patrzysz na ten obraz wujciu, coś się stało? Dlaczego płaczesz? Czy ten człowiek z włócznią w ręku i czarną przepaską na oczach to ktoś ważny?

– Nie, to tylko taki mój pra, pra, pra dziadek, nie możesz go pamiętać, nikt go nie pamięta.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem początek. Wygląda na parodię, ale nie wiem czego.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka