- Opowiadanie: Fasoletti - Bolek Jarząbek i demon z otchłani

Bolek Jarząbek i demon z otchłani

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bolek Jarząbek i demon z otchłani

Chłopak zatrzymał się przed kilkunastometrowym, wyciosanym w granicie posągiem, przedstawiającym podpartego na dwusiecznym toporze krasnoluda.

– To tutaj panie – wskazał palcem na wznoszącą się za rzeźbą idealnie pionową ścianę – dalej musisz iść sam. Wejście jest na wschodzie, znajdziesz je bez trudu. Mieszkające wewnątrz krasnoludy są nastawione pokojowo i na pewno chętnie ugoszczą przybysza.

– Na pewno nie można tego obejść? – zapytał Bolek spoglądając w górę i próbując znaleźć szczyt grani. Ten jednak ginął wśród płynących po błękitnym niebie chmur.

– Na pewno panie, a przynajmniej nie znam nikogo, kto by tego dokonał…

– Ech, trudno, w każdym razie dzięki za przewodnictwo… – wyciągnął z mieszka srebrnika i rzucił w stronę młodzieńca. Ten szybkim ruchem złapał monetę w locie i schował do kieszeni, po czym umknął w stronę rodzinnej osady.

Bolek zaś raźnym krokiem ruszył we wskazanym kierunku. Uszedł może z pół kilometra, gdy w końcu zobaczył ogromne kamienne wrota, wmurowane w skałę. Po obu ich stronach stały granitowe krasnoludy, takie same, jakie widział przed chwilą na końcu ścieżki. Spoglądały w przód kamiennymi oczyma, jakby były gotowe w każdej chwili ożyć i zaatakować intruzów. Minął je i podszedł do bramy. Na jednym ze skrzydeł zobaczył stalową kołatkę. Nie myśląc wiele uniósł ją w górę i uderzył. Rozległ się głuchy huk, ale drzwi pozostały zamknięte. Dopiero gdy kilkakrotnie potraktował je kopniakiem, ustąpiły. Naparł na nie ostrożnie i zajrzał do środka. Zobaczył oświetlony pochodniami długi korytarz, którego koniec ginął w mroku. Postąpił kilka kroków i gdy wszedł cały do środka, wrota nagle zatrzasnęły się za nim. Podbiegł do nich i kopnął kilkakrotnie. Tym razem pozostały zamknięte.

– Kurwa… – zaklął pod nosem i nie mając innego wyjścia ruszył korytarzem.

Panował tutaj przyjemny chłód, a ze ścian skapywały intensywnie krople krystalicznie czystej wody. W oddali słychać było ustawiczny szum, jak gdyby niedaleko płynęła rzeka. Jarząbek szedł tunelem kilkanaście dobrych minut, aż w końcu trafił na rozwidlenie. Nie wiedząc w którą stronę ruszyć rzucił monetą. Wypadło w prawo. Zdjął ze ściany jedną z pochodni i zanurkował w mrok. Powietrze było tutaj stęchłe i cuchnące, a korytarz obniżał się coraz bardziej, aż w końcu Bolek zaczął bardziej sunąć po podłodze niż iść. W końcu trafił do szerokiej komnaty, nie potrafił jednak określić jej rozmiarów. Ściany i sufit ginęły w ciemności, tylko krople wody ustawicznie kapały, wpadając za kołnierz i mocząc jego siwe włosy. Jarząbek postanowił chwilę tutaj odpocząć. Zrezygnował jednak z tego pomysłu. Jego uwagę przykuł zardzewiały topór leżący pod ścianą. Broń musiała być naprawdę bardzo wiekowa, bo kiedy ją podniósł rozsypała się w pył. W dłoni został mu tylko spróchniały trzon. Rzucił go za siebie i jął chodzić w kółko świecąc teraz po podłodze. Znalazł jeszcze kilka sztuk różnorakiej broni, tak samo starej, oraz kilkanaście krasnoludzkich szkieletów. Dookoła walały się też stare i połamane strzały. Te które były w jakim takim stanie pozbierał i schował do kołczanu. Jego magiczny łuk i tak zmieni je w zdatne do użytku. Gdy skończył oględziny ruszył dalej przed siebie. Na końcu komnaty znalazł kolejny prowadzący w dół tunel. Przeszedł go i wyszedł w kolejnej jaskini, tym razem z prowadzącymi w dół, stromymi schodami. Tutaj także strop był niedostrzegalny, ale przynajmniej tak bardzo nie kapało. Powietrze było jeszcze bardziej zatęchłe niż w poprzednich salach, ale Bolek nie zważał na to. Uparcie parł w dół po wyrzeźbionych w głazach schodach. Pomyślał że kranoludy musiały nieźle namordować się przy wykopywaniu takiego kompleksu. Gdy zszedł na dół ruszył kolejnym korytarzem, tym razem tak wąskim i niskim, iż musiał pełznąć na ugiętych nogach, szerokimi barkami trąc o ściany. Stopniowo strop zaczął się jednak wznosić, aż w końcu Bolek mógł kontynuować wędrówkę zupełnie wyprostowanym. Nagle stanął jak wryty. Wyszedł na niewielką skalną półkę, z której, po swojej prawej stronie widział ogromną przepaść. Nad przepaścią wisiał zerwany w jednej trzeciej długości, ogromny kamienny most, Podtrzymujące go filary ginęły w ziejącej pod nim otchłani. Po dokładnej obserwacji najbliższej okolicy, znalazł niewielką skarpę ciągnącą się przy ścianie i ginącą w mroku. Mając nadzieję że doprowadzi go ona do jakiegoś korytarza przywarł do ściny i ruszył. Musiał uważać, gdyż ściekająca po ścianach woda sprawiła, że kamienne podłoże było śliskie niczym lód. Po kilkudziesięciu minutach morderczej wędrówki stanął pewnie u wejścia w kolejny tunel. Wąski i niski, ale tańczący płomień pochodni utwierdził go w przekonaniu że wyjście jest coraz bliżej. Ruszył. Tunel wychodził w kolejnej ogromnej sali, na końcu której mrugało nikłe, czerwonawe światełko.

– Wreszcie – mruknął Bolek sam do siebie i przyspieszył kroku.

Mijał ogromne, rzeźbione w skale kolumny, wznoszące się pod niewidoczny sufit.

Optymizm który przed chwilą go napełnił malał jednak stopniowo, gdy zahaczał butami o kolejne, świeże jeszcze zwłoki krasnoludów. A było ich tutaj pełno. Leżały dosłownie co krok i nie sposób było ich ominąć. Trzeba było je wręcz deptać, aby przejść dalej. Bolek przykucnął nad jednym z trupów i obejrzał go dokładnie. Na tyle dokładnie, na ile pozwalało mu światło dogasającej pomału pochodni. Nieszczęśnik miał zwęgloną brodę i upalone ubranie. Otwarte szeroko oczy i wyraz twarzy świadczyły o niewysłowionym przerażeniu jakie ogarnęło go na chwilę przed zgonem. W ręce trzymał jeszcze brudny topór. Zafascynowany oglądaniem trupa Bolek, nie zauważył nawet jak mrugające w oddali światełko zbliżało się ku niemu z niebezpieczną prędkością. Z zadumy wyrwał go głośny ryk, który straszliwym echem przebiegł po całej komnacie. Jarząbek odruchowo ściągnął z pleców swój oburęczny miecz i skoczył za najbliższą kolumnę. Wyjrzał zza niej i zobaczył pędzącego w swoją stronę, ogromnego rogatego demona, całego stworzonego z płynnej lawy. Potwór w jednej łapie trzymał pejcz, zakończony trzema stalowymi, kolczastymi kulami. Przystanął na chwilę i pociągnął nosem. Bolek przywarł do ziemi. Nagle demon zrobił zamach i bicz rozkruszył w drobny mak spory fragment kolumny pod którą skrył się Jarząbek. Nie mając innego wyjścia Bolek wyskoczył na przeciw potwora z obnażona bronią.

– Gaaandaaalllffff!!!! – zaryczała bestia, po raz kolejny celując w Jarząbka swoim biczem. Nieszczęśnik odskoczył, potknął się jednak o zwłoki jednego z krasnoludów i padł jak długi na twarz, a gdy odwrócił głowę, zobaczył nad sobą dyszącego demona. Bił od niego uporczywy żar.

– Gandalfff!!! Zemsta jest blisko!!! Tym razem nie umkniesz!!! – szalonym głosem wyjęczała bestia.

Bolek wyciągnął szybko strzałę, nałożył ją na cięciwę i strzelił ognistemu potworowi między oczy. Buchnął niewielki płomyczek i pocisk zniknął.

– Buahahahahaha!!! – śmiech potwora zatrząsł komnatą. Bolek wstał niezdarnie i jął biec przed siebie. Z tyłu słyszał sapanie i ciężkie kroki.

Niestety stracił orientację i ściana, w której miał być wąski tunelik którym dostał się tutaj okazała się być gładką. Stanął więc na przeciw bestii ze skierowanym w jej stronę ostrzem.

– Choć więc skurwysynu, kimkolwiek jesteś!! – krzyknął – popróbuj mojego miecza!!

Demon stanął przed nim.

– Nie umkniesz mi Gandalfie!!! Tym razem nie…. Spójrz w oczy swojej śmierci!!! – ryczał

– Spojrzę!! – odpowiedział śmiało Jarząbek.

Potwór schylił się i zbliżył swój ognisty pysk do Jarząbkowego. Bolek poczuł smród spalonych włosów. Jego włosów. Skwierczały i wiły się, jak gdyby ktoś podstawił pod nie płomień. Poczuł straszliwe gorąco. Skórę na jego twarzy poczęły obrastać białe bąble. W końcu nie wytrzymał, wciągnął z nosa do ust cały zapas śluzu i charknął potworowi prosto w gębę, po czym padł na kolana. Bestia ryknęła i odskoczyła jak porażona piorunem.

– Giń Gandalfie!!!! – ryknęła

Bolek pomyślał że to już koniec. W zwolnionym tempie widział jak demon unosi w powietrze uzbrojoną w pejcz łapę i jak straszliwa broń opada w jego kierunku. Nagle jakieś silne ręce złapały go za nadwęglone ubranie i szarpnęły. Bicz opadł rozrywając skały na strzępy. Odłamki fruwały w powietrzu. Jarząbka już tam jednak nie było.

 

 

Gdy Bolek otworzył oczy zobaczył kilka zarośniętych twarzy, które pochylały się nad nim.

– Gdzie jestem? – zapytał umęczonym głosem. Spróbował usiąść. Jeden z krasnoludów pomógł mu i teraz opierając się plecami o ścianę Jarząbek spoglądał na swoich wybawców.

– Witaj, jesteś w Stomii, starej, krasnoludzkiej kopalni. Ledwo wyrwaliśmy Cię z łap tego demona.

– Co to za jeden? Atakował mnie i krzyczał o jakimś Gandalfie. – Bolek przejechał dłońmi po twarzy. Nie wyczuł jednak bąbli, tylko gęsty śluz.

– Zostaw – odpowiedział spokojnie jeden z krasnoludów – to specjalna maść. Wygoi twoje oparzenia. Zanim opowiem Ci o potworze pozwól iż się przedstawię. Moje imię brzmi Stalin, stryjeczny kuzyn wujka od strony szwagra babci po kądzieli, brata matki, kuzyna stryja Sralina Wielkiego, zwanego Małym. A to moi towarzysze, kolejno Wagier, Sztygar, Molkier, Kazan i Bełtek.

Każde imię poprzedzone było długim wykładem genealogicznym. Gdy wreszcie skończył Bolek skłonił się nisko.

– Jestem Bolek Jarząbek. Syn Gertrudy i Olfgirda. Z Koziej Dupy.

Krasnoludy odwzajemniły pokłon.

– Więc teraz opowiem Ci naszą historię. – zaczął Stalin – Jakiś czas temu wraz z grupą kilkudziesięciu innych towarzyszy kopaliśmy chodnik, mający doprowadzić nas do złóż kryształów. Gdy zagłębiliśmy się w górę, odkryliśmy stary korytarz. Podążyliśmy nim. Wyobraź sobie nasze zdziwienie, gdy okazało się, że odkryliśmy starą krasnoludzką kopalnie, mogącą mieć nawet kilka tysięcy lat. Niestety, był tam także ten stwór. Pomordował większość naszej drużyny… Nie imały się go ani topór, ani bełt krasnoludzkiej kuszy…

– O tym akurat sam miałem okazję się przekonać – mruknął Bolek – a kim jest ten Gandalf, o którym ciągle krzyczał?

– Znaleźliśmy to w jego siedlisku, gdy pewnego razu zakradliśmy się do niego – rzekł Wagier podając Bolkowi opasłe tomisko.

Na okładce, wytartymi od starości literami napisane było: "Tam i z powrotem", autorzy Bilbo i Frodo Baggins.

– Tutaj – Sztygar pokazał Jarząbkowi niedługi fragment.

– Co to kurwa jest? – zapytał zdziwiony Bolek gdy skończył czytać – Przecież to jakieś bajki. I ten demon myśli że jest owym Balrogiem? I szuka zemsty bo dwa tysiące lat temu jakiś magik wrzucił go w przepaść? Takie banialuki mama opowiadała mi na dobranoc…

Stalin zrobił zatroskaną minę.

– Tak czy owak poczwara jest realna, czego zresztą mogłeś doświadczyć przybyszu. I nie wiemy jak ją pokonać. Uniemożliwia nam dalszą penetracji nowo odkrytego kompleksu…

– Hmmm… – Bolek zmarszczył czoło – kiedy ten cały Balrog mnie atakował, opierałem się plecami o litą skałę. Jakim sposobem wyciągnęliście mnie stamtąd?

– O to bardzo proste – Kazan zaczął tłumaczyć żywo gestykulując grubymi rękami – wszyscy myślą że krasnoludy kują swoje tunele kilofami. Ale to nie prawda. Gdyby tak było, budowa naszych podziemnych siedzib trwała by chyba z miliony lat. Każdy z nas, przy odrobinie skupienia potrafi kształtować skałę podług własnej woli, tak że utworzenie przejścia w skale i wciągnięcie Cię przez nie do komnaty obok, a następnie zasklepienie go, to dla nas pół minuty lekkiego wysiłku.

– A jest w tym kompleksie jakiś zbiornik wodny uwięziony w skale? Jeziorko, albo stawek? Najlepiej nad jakąś komnatą….

– Oczywiście – odrzekł Stalin – mamy tutaj pełno takich cudów.

Twarz Jarząbka rozjaśnił uśmiech

– W takim razie szlachetny Stalinie, ta napalona kurwa jest już martwa.

 

Potężny Balrog przechadzał się po jednej z ogromnych komnat starej kopalni. Wywijając trzymanym w ognistej łapie pejczem patrolował pobliski teren. Spoglądał to w lewo, to w prawo, w nadziei że odnajdzie swego pogromcę sprzed dwóch tysięcy lat.

– Ej, ty ognisty, twarzodupy patałachu!!! – krzyknął Bolek widząc kroczącą w oddali bestię.

Potwór zawrócił w stronę z której usłyszał głos. Wbił płonące ślepia w wymachującą mieczem, niewielką postać stojącą na drugim końcu sali.

– To ja, Gandalf, zaraz znowu skopię Ci dupę!! – Bolek rzucił w stronę ognistego demona kamieniem.

-Gandalf!!! – ryknął Balrog i zapłonął niczym ogromna pochodnia. Taranując ogromnym cielskiem wystające skały ruszył na Jarząbka.

Jego kroki były ciężkie i dudniące. Wywinął uzbrojoną w pejcz łapą i nad głową Bolka posypały się ciężkie kamienie. W ostatniej chwili uskoczył w bok, wstał szybko i popędził szerokim korytarzem wgłąb następnej komnaty. Co chwilę pod nogi spadały mu głazy, z roztrzaskiwanych przez rozjuszona bestię skał. Wbiegł do skalnego pomieszczenia i wdrapał się na kilkumetrową ściankę. Zeskoczył na druga stronę prawie dokładnie w momencie, w którym śmiercionośny bicz uderzył w kamień. Demon zobaczywszy że jego wróg wciąż żyje, rozpalił swoje ciało do maksymalnej temperatury i myśląc że zapędził swoją ofiarę w pułapkę, dwoma szybkimi susami przeskoczył przeszkodę. Jakież było jego zdziwienie, gdy wpadł do o wiele głębszej niż się spodziewał wyrwy, o pionowych ścianach. Rozjuszony jął uderzać w nie łapami, były jednak wyciosane z twardej, granitowej skały i nawet tak potężna istota jak on, nie mogła ich uszkodzić. Miotał swoim ognistym ciałem i bił pejczem we wszystko co zobaczył, aż w końcu umęczony opadł bez sił. Jego ciało troszkę przygasło, a gdy spojrzał w górę, zobaczył nad sobą, stojącego na niewielkiej skalnej półce Bolka Jarząbka.

– Pomachaj swojej gównianej egzystencji! – krzyknął Bolek – i pozdrów mamę i tatę, jak trafisz z powrotem do piekła!!

Demon zebrał ostanie siły i skoczył, już prawie dosięgając znienawidzonego wroga którym w jego oczach był Bolek, ale w tym momencie zalała go ogromna fala wody, wypływającej z dziury, która w ciągu dosłownie kilkunastu sekund powstała w suficie. Krzyk i wycie demona prawie że ogłuszyło Bolka i jego towarzyszy. Obłoki gęstej pary buchały pod sam sufit, by po kilku minutach ujść po korytarzach lub skroplić się na ścianach. W skalnym dole przez moment stało jeszcze niewielkie jeziorko, po czym woda odpłynęła z niego przez niewielki otwór, który krasnoludy utworzyły w granicie. Wszyscy zeskoczyli na dno wyrwy. U ich stóp leżał ogromny, obleczony zgniłym i wilgotnym mięsem szkielet potwora.

– No to mamy bestię z głowy, nie wiem jak Ci dziękować przybyszu – rzekł do Bolka uradowany Stalin.

– Myślę że będzie to wystarczająca nagroda za twoje trudy – zawtórował mu Molkier i podał Jarząbkowi pochodnię – to magiczna krasnoludzka pochodnia. Gdy już ją zapalisz, nie zgasi jej ni deszcz ni wiatr. Ponadto nigdy nie spłonie, a jednym słowem możesz zapalać ją i gasić, kiedy tylko chcesz.

– Dziękuję wam za ten cenny dar – Bolek schował artefakt do skórzanej torby – ale byłbym wdzięczny gdybyście przeprowadzili mnie jeszcze przez wasze kopalnie na drugą stronę grani.

– Oczywiście – odpowiedziały radośnie krasnoludy i już miały ruszać w drogę gdy nagle stojący trochę wyżej Sztygar krzyknął

– Patrzcie!!

Wszyscy spojrzeli we wskazanym przez niego kierunku. Pod ich stopami, w szkielecie potwora tliła się jeszcze maluteńka iskierka. Wystarczyła do zapłonu i trupa powoli ogarniały płomienie.

– Odradza się niczym feniks!! – krzyknął Stalin – co teraz zrobimy? Nie mamy ani kropli wody, a jest za mało czasu by sprowadzić ją tutaj z najbliższego jeziorka!

Bolek stanął nad płomykiem obejmującym już prawie całą dłoń bestii i opuścił spodnie do kolan. Strużka gęstego moczu spłynęła na tańczące po szczątkach ogniki. Buchnął niewielki kłąb pary.

– Żegnaj o wielki Balrogu, postrachu Stomii!! – krzyknął ze śmiechem Jarząbek i splunął jeszcze dla pewności na leżącego u jego stóp, zimnego już trupa.

Koniec

Komentarze

Hm, nie pamiętam tej sceny z "Trylogii". ;-)
Bolek jest fajnym bohaterem, ale powinien się usamodzielnić tak, żeby nie było wątpliwości, że przeżywa swoje, nie cudze przygody. Wiem, że o oryginalność trudno, jednak myślę, że warto przynajmniej próbować.
Pozdrawiam. 

To pierwsza z przygód Bolka napisana celowo na podstawie czegoś innego. W poprzednich opowiadaniach podobieństwa były przypadkowe, jak sam powiedziałes trudno teraz teraz stworzyć coś orginalnego... Ale staram się jak mogę i miło mi że co najmniej jednej osobie na tej stronie moje wypociny przypadają do gustu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

co najmniej jednej, ale zasadniczo podejrzewam, że jest ich dużo więcej :) hm, prawie rok nikt się tu z komentarzem nie udzielił, dziwne...
sprawnie napisane, wciąga, i w ogóle mi się podoba :) to już kolejne Twoje opowiadanie, które czytam, i już widzę, że sceny akcji Ci wychodzą, i to nawet bardzo dobrze wychodzą, bo się człowiek nawet trochę stresuje podczas czytania. A krasnolud o imieniu Stalin mnie powalił :P
pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Nowa Fantastyka