- Opowiadanie: varclok - Jezioro Czarne cz.3

Jezioro Czarne cz.3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jezioro Czarne cz.3

Dryfowałem z Panią Jeziora jeszcze przez kilka dni. Zwierzęta coraz częściej pojawiały wokół nas. Świerszcze dawały długie koncerty, a przy zasypianiu palcem wystukiwało się melodię. Raz w górę, dwa razy w dół. Na niebie można było zobaczyć bociany, które szykowały się już na jesienną wędrówkę. Pani Jeziora z każdym kolejnym dniem stawała się piękniejsza. Zaczynała przypominać małe dziecko, a nie drapieżną istotę. Pewnego razu zaproponowała, że zabierze mnie na swoją wyspę, która jest jej domem. Zgodziłem się bez wahania.

– Podaj mi dłoń – powiedziała

Chwyciliśmy się za ręce, a Pani Jeziora stanęła na brzegu łódki. Przed wywróceniem chroniły ją fale, które wytworzyła moja kochanka. Wyciągnęła prawą nogę i postawiła kilka cali nad powierzchnią wody. Potem druga i tak oto wznosiła się kilkanaście centymetrów nad taflą jeziora.

-Zaufaj mi. Chodź.

Po chwili przełamałem naturalny strach i powoli zacząłem opuszczać łódź. Nie mogłem uwierzyć, że nie wyleciałem jej całkiem. W chwili, gdy wyszedłem z niej zupełnie czułem jakby moje stopy otaczała mała, niewidzialna chmurka, która chroniła mnie przed wpadnięciem do wody. Pani Jeziora kazała mi zamknąć na chwilę oczy i przytrzymać się mocniej.

-Możesz już otworzyć oczy – wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem. Lataliśmy na wysokości dziesięciopiętrowych wieżowców. – I jak Ci się podoba?

– Wow. – nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Dopiero teraz ujrzałem ogrom jeziora. Żołądek i mózg buntowały się na sam fakt powietrznych akrobacji. Czułem podniecenie i niesłychaną radość, choć normalnie bym się tego po sobie nie spodziewał. W sumie nie byłem w stanie przewidzieć lotu nad ogromnym stawem z jego Panią u boku. – Zaraz. Nie rozumiem tylko jednego. Skoro potrafisz latać, to dlaczego nie próbowałaś w ten sposób wydostać się z dżungli, gdy byłaś jeszcze mała?

– W sumie to już powiedziałeś. Nie potrafiłam wtedy latać, a teraz i tak potrafię to robić wyłącznie nad Tasik.

– Czyli nad jeziorem? – zapytałem niepewny

– Tak je nazywam. W języku driad to oznacza czarny, oszlifowany kamień. Służy on do przewidywania przyszłości i odczytywanie przeszłości. Robią to tylko najstarsze z nas. Są też uczennice, które poświęcają tysiące lat, by przyswoić sobie całą wiedzą. Podejmują ryzyko, bo tylko najwytrwalsze posiądą tę umiejętność. Większość adeptek rezygnuje po krótkim okresie z powodu ciągłego widzenia rzeczy przyszłych i przeszłych. Tracą one wtedy kontakt z rzeczywistością i tylko te o najwyższej samokontroli są w stanie ciągle tkwić w teraźniejszości, ale dosyć już tego gadania. Lećmy

Po tej rozmowie umilkliśmy na długi czas zachwycając się urokiem jeziora i pięknym odbiciem Słońca, które chyliło się ku zachodowi. Myślałem o Emilli jako dalszej towarzyszce życia. Wiedziałem jednak, że to niemożliwe. Bałbym się o nią, gdyby się znalazła poza granicami jej Tasik. Nie przeszkadzało mi to jednak marzyć o uroczym domku powiedzmy w Zakopanym, gdzie moglibyśmy zamieszkać. Tam, każdego dnia dokładałbym opału do ognia, a ona w różowych pantoflach leżałaby przed kominkiem. Dołączałbym chwile później do niej i tak słuchalibyśmy trzasków pękającego drewna i naszych oddechów. W Boże Narodzenie nie wychodzilibyśmy z chatki w ogóle, a w prezencie byśmy dostawali samych siebie.

Po godzinach szybowania ujrzałem zieloną wyspę otoczoną z każdej strony liliami wodnymi. Na środku rosła stara wierzba, której konary sięgały ziemi. Wylądowaliśmy u brzegu i przeszliśmy kawałek wydeptanej ścieżki między trzcinami.

– Dlaczego chodzisz po wyspie, skoro szybciej mogłabyś ją oblecieć? – spytałem

– Głuptasku. To, że latam nie oznacza, że ciągle z tego korzystam. Czasami mam ochotę poczuć się zwyczajnie, czując igiełki trawy wbijające się w stopy. Dookoła mnie wznoszą się rośliny, którymi sama się opiekowałam. Na nich siedzą małe owady, które uparcie wspinają się na ich czubek. Biedronki jedzą mszyce, a mrówki budują swoje królestwa. Z góry nigdy bym tego nie zobaczyła. Czasami, żeby dotknąć nieba trzeba stąpać mocno po ziemi. – powiedziała ciemnowłosa piękność, która ukochała sobie nic nie znaczące stworzenia. Przez to pokochałem ją jeszcze bardziej. Znałem bowiem ludzi, którzy po osiągnięciu wysokich według nich pozycji patrzyli na innych z wyraźną pogardą, a bezdomni ze smutną historią przypominali im karaluchy.

Po chwili stanęliśmy przed wierzbą. Miała ona wyżłobioną w korze twarz, która zdawała się być stworzona wyłącznie przez wiatr i pył. Rysy w kształcie serca i duże oczy przypominały kochającą matkę. Przez głowę przeszło mnie echo wspomnień, kiedy zasypiając mama czytała mi bajkę o trzech świnkach. Co jakiś czas wpatrywała się we mnie sprawdzając czy aby nie zasnąłem. Kiedy zaczynał jej chrypieć głos, udawałem, że śpię po czym całowała mnie w czoło na dobranoc i życzyła dobrej nocy. Książkę zostawiała na szafce obok łóżka, a gdy drzwi się zamykały sięgałem po nią i ukrytą głęboko pod pościelą latarkę. Zakryty kołdrą czytałem dopóki nie zaczynały mnie boleć oczy. Nigdy nie pozwoliłem sobie na zaśnięcie w trakcie cowieczornego rytuału. Rodzice nie mogli znaleźć latarki. Stanowiło to pewnego rodzaju grę, o której oni nie mieli pojęcia.

– To Samara. Duch opiekun tego jeziora – powiedziała Emilla budząc mnie z zamyślenia– Jest stara nawet jak na rachubę semangat. Jej korzenie obejmują całe Tasik, a ona sama zna każde stworzenie, które kiedykolwiek znalazło się w jego granicach.

– Myślałem, że to driady się troszczą o jeziora i lasy, a duchom oddają jedynie cześć.

– Po części tak jest, ale Samara jest mądrzejsza i starsza ode mnie. Nie jestem w stanie dopilnować wszystkiego sama, więc stałam się kimś w rodzaju jej pomocnicy. Uspokajam rozłoszczone zwierzęta, czyszczę jezioro i śpiewam liliom, by szybciej rosły.

Patrzeliśmy się tak na Samarę przez pewien czas, ale ona tkwiła nieruchomo. Jej gałęzie kołysały się na lekkim wietrze, ale uznałem to za normalne zjawisko przy kimś takim jak ona. Emilla oprowadziła mnie dokładniej po wyspie. Pokazała mi kolonie mrówek, które tworzyły swoje imperia w cieniu wysokiej trawy. Obserwowaliśmy modliszkę, która przez większość czasu tkwiła nieruchomo, ale gdy zbliżył się do niej jakiś owad natychmiast go pożerała. Krążyliśmy tak bez celu do wieczora i musze przyznać, że mi się to spodobało. Poznałem świat jakiego nie znałem do tej pory. Życie małych zwierząt nie wydawało mi się wcześniej ciekawe, ale teraz muszę przyznać, że miało w sobie pewien urok. Z chwilą, gdy na niebie ukazały się pierwsze gwiazdy położyliśmy się z Emillą spać na mojej kurtce i wtuleni w siebie zasnęliśmy.

Zbudził mnie cichy głos, który zdawał się lecieć na podmuchach wiatru. Saya kanak-kanak chodź do mnie. Znowu. Tym razem usłyszałem to całkiem wyraźnie. Powoli ściągnąłem rękę Emilli i wstałem próbując jej nie obudził. Ta pomimo obrócenia na drugą stronę chyba nie zdała sobie sprawy, że ją chwilowo opuściłem. Wzrokiem poszukałem Samary i udałem się w jej kierunku. W chwili, gdy stanąłem pod jej konarami otuliły mnie jej gałęzie, a twarz poruszyła się.

Witaj saya kanak-kanak. Wiem co Cię tu sprowadza. Nie mogłam się z Tobą wcześniej porozumieć. Nie chciałam aby nasza rozmowę słyszała peri rimba. Nie martw się szybko nie wstanie. Chciałam Cię tylko ostrzec nieznajomy, że nie znajdziesz tu tego, czego tak bardzo pragniesz. Sam też o tym wiesz. Gnębi Cię przeczucie, że znajdujesz się nie w tym miejscu, w którym powinieneś się znajdować. Emilla nie jest taka jaka Ci się naprawdę widaje. Widzisz ją taką, jaką chcesz widzieć, a ona zdradzi Cię w momencie, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewał. Niech Cię nie zmylą iluzyjne sztuczki czy piękno, ale szukaj dalej saya kanak-kanak. Głębokie wierzę, że kiedyś znajdziesz swoje upragnione piękno.

Twarz wróciła na swoje miejsce, a wiatr przestał wiać. Zamyślony wróciłem do mojej Pani Jeziora i położyłem się cicho kawałek od niej wpatrując się w hipnotyzującą linię jej pleców. Samara podlała rosnące we mnie ziarnko niepewności, ale nie zwracałem na nie uwagi. Pomimo tego, że miało już wzrost małej jabłonki wtuliłem się w Emillę na co mruknęła zadowolona.

Na wyspie mieszkaliśmy jeszcze dwa dni. Samara nie odezwała się już ani razu, a Emilla pytała, dlaczego chodzę zamyślony. Najczęściej odpowiadałem pocałunkiem w policzek i mówiłem szybko, że to nic, ale ona zdawała się domyślać prawdy. Pierwszego dnia ponownie oglądaliśmy owady i spacerowaliśmy dookoła jeziora. Opowiadaliśmy sobie nawzajem najróżniejsze historie, ale częściej mówiłem ja. Drugiego dnia zabrała mnie na brzeg wyspy. Tak jak gdy odlatywaliśmy z łódki podałem jej dłoń. Jednak nie stanęliśmy nad taflą wody, a zaczęliśmy się zanurzać. Na moje zaskoczone spojrzenie, przycisnęła palec wskazujący do ust nakazując milczenie. Nuciła coś cicho. W chwili, gdy skończyła z pluśnięciem zanurzyła się w głębiny, a mnie nie pozostało nic innego jak uczynić to samo.

Zanurzaliśmy się coraz głębiej. Nie mogłem jej dogonić, ale uparcie płynąłem dalej. Po chwili zaczęło mi brakować powietrza w płucach. Nie zważałem na to, ale nagle przed moimi oczyma ukazała się ogromna ryba. Ze strachu wypuściłem cały tlen. Zdziwiłem się, gdy zamiast wody do moich płuc wleciał rześki eter. Zaśmiałem się, choć nie dało się tego usłyszeć. Bez zmartwień nurkowałem coraz to głębiej i głębiej. Jej ciało zniknęło w wodorostach, a po chwili ja sam. Nie widziałem zbyt wiele, ale kątem oka zobaczyłem jej stopę, która zniknęła jakby pod powierzchnią piasku. Podpłynąłem tam i ujrzałem niewielką skałę a pod nią jeszcze mniejszy otwór. Ledwo się tam zmieściłem. Tunel zakręcał to w lewo to w prawo , po to abym na końcu wypłynął na podwodny staw w grocie. Emilla siedziała uśmiechnięta na półce skalnej i wyciskała sobie z włosów wodę.

– Wiedziałam, że dasz radę. – powiedziała – Mam nadzieję, że nie gniewasz się za tą rybę, ale jakoś musiałeś się zorientować, że potrafisz oddychać prawda? – zaśmiała się – Nie mniej jednak miło, że tutaj jesteś. Chodź za mną pokażę Ci coś.

Wskoczyłem na głaz i podążyłem za nią wąskim korytarzem. Doprowadził nas on do ogromnej jaskini. Mieniła się ona tysiącem barw, za sprawą kryształów przytwierdzonych do jej ścian. Każdy z nich miał inny kolor. Widziałem tam zarówno diamenty jak i bursztyny. Na dole rósł miękki jak puch mech, który miło łaskotał w stopy. Położyliśmy się na środku komnaty i oczarowani pokazywaliśmy sobie najpiękniejsze kryształy. Leżąc tak przypomniała mi się piosenka Ryśka Riedla „ w życiu piękne są tylko chwile”. Na jego koncercie po raz pierwszy spróbowałem marihuany. To były czasy…

Wróciliśmy na wyspę mokrzy, szczęśliwi i uśmiechnięci. Czekała na mnie tam jednak przykra niespodzianka. Po wyjściu z wody usłyszałem ciche odgłosy fletu.

– Co to? – zapytałem

– To… – Emilla wydawała się zaszokowana i przejęta, jednak szybko wrócił jej normalny wyraz twarzy – to nic. Samara ma w pniu niewielką dziurę, a wiatr przelatując przez nią wydaje podobne do instrumentów dźwięki. Może chcesz popływać jeszcze? Uwierz, że nie pokazałam Ci jeszcze nawet ułamka piękna Tasik – uśmiechnęła się drapieżnie i zaczęła błądził palcem po powierzchni piersi

– Wiatr nie potrafimy zagrać „Stairway to Haven” – powiedziałem, po czym pewnym krokiem udałem się w stronę drzewa. Pani Jeziora krzyczała bym się zatrzymał, ale nie zważałem na to. Po wyjściu z wysokiej trawy ujrzałem elfa siedzącego na jednej z grubszych gałęzi. Miał zamknięte oczy, a nogi wesoło dyndały mu na dół. Niestety, nie tylko nogi.

– Jesteś wreszcie moja słodka E… Kim Ty jesteś do cholery? – elf zeskoczył z gracją i podbiegł do mnie szybciej niż mógłbym się tego spodziewać – GDZIE JEST EMILLA!? – krzyknął chwytając mnie za gardło

– Tu jestem – powiedziała wychodząc za moimi plecami – Puść go Duwendel.

Spojrzał na nią wściekły, ale na widok jej zniecierpliwionego spojrzenia cofnął rękę. Na moją korzyść nie działała nagość Emilli, a elf szybko poskładał sobie puzzle do kupy. Utworzyły mu obraz, którego się nie spodziewał.

– Zdradziłaś mnie – powiedział cicho i odszedł

– Zaczekaj Duwendel! – Emilla spjrzała na mnie z wyczekiwaniem i pobiegła za nim

Zostałem tak z Samarą myśląc o tym co mi wcześniej powiedziała. Wyspę otoczył dziwny wiatr i usłyszałem jak coś stuka przy brzegu. Po przejściu przez chaszcze ujrzałem swoją łódź z plecakiem w środku. Odwróciłem się plecami do wyspy i wsiadłem.

– Dziękuję Samaro. – powiedziałem na odchodne

W ten sposób wróciłem na swoją łódź, a granice wyspy ujrzałem następnego ranka. W nocy śniła mi się Emilla i wyraźnie słyszałem w głowie jej słowa. Wybacz mi nieznajomy. Zakpiłam sobie z ciebie, a Ty nie byłeś niczym innym jak zabawką. Zostanę na wyspie z Duwendelem, który mi wybaczył. Chyba oszukałam samą siebie myśląc, że mogę Ci dać Ci coś więcej. Trzymaj. Mnie i tak się nie przyda. Po obudzeniu w kieszeni znalazłem jej amulet, który nosiłem przez całe swoje życie. Po wyjściu z łodzi wyznaczył mi nowy kierunek. W dotyku był ciepły. Nie zauważyłem tego wcześniej. Mając za plecami Jezioro Czarne udałem się na wschód niosąc nową nadzieję w sercu.

Koniec
Nowa Fantastyka