- Opowiadanie: wroclawski gnom - Jedno oko zielone, a drugie fioletowe część 1.

Jedno oko zielone, a drugie fioletowe część 1.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jedno oko zielone, a drugie fioletowe część 1.

Gdy wprowadzaliśmy się do mieszkania na ulicy Solniczej, nic nie zapowiadało, że przyjdzie chwila, kiedy będziemy chcieli uciec stąd z krzykiem. Lokum mieściło się w zabytkowej kamieniczce, o rzut kamieniem od rynku miasta. Była to co prawda mała boczna uliczka, ale w okolicach odwiedzanego przez setki turystów miejsca, dlatego też nigdy nie narzekało się tutaj na ciszę i spokój. Żadnych starych domów na odludziu. Pomalowana na ciepły kremowy kolor kamieniczka wyglądała miło i przyjaźnie.

Czynsz, który mieliśmy płacić właścicielowi, staremu dziwakowi mieszkającemu piętro wyżej, był skandalicznie niski. Za niski. Szybko się jednak okazało, czego oczekuje od nas gospodarz. Dość surowym tonem, spoglądając na nas spod na wpół przymkniętych powiek, pan Mateusz pouczał: żadnych zniszczeń w postaci zdemolowanych mebli i sprzętów sanitarnych, żadnych (tu Bartek i Marek jęknęli) imprez w mieszkaniu. Przystaliśmy na to bez szemrania, niskie rachunki, jakich mógłby nam pozazdrościć każdy student w mieście, przemawiały do naszej wyobraźni.

Zawsze możemy pójść gdzieś na miasto – powiedziała ugodowo Magda.

Widząc minę Bartka, poczułam, że bez kłopotów się nie obędzie. Nie zawracałam jednak sobie tym chwilowo głowy.

W dużym pokoju, który miał nam teraz służyć jako salon do przyjmowania gości, wisiał olbrzymi zegar z kukułką. Akurat w czasie, gdy właściciel kończył swój wywód o odpowiednim traktowaniu przedmiotów codziennego użytku, wybiła piąta. Cała nasza czwórka podskoczyła. Czarny ptak z ostrym dziobem wyskoczył z zegara i zawył cztery razy. Dźwięk wywoływał ciarki na plecach. Mina Magdy wyrażała tylko jedno – zabierzcie to stąd! Jej rozpaczliwą niemą prośbę zauważył gospodarz. Stary dziwak uśmiechnął się osobliwie.

– Nie podoba wam się moja kukułka?

– Nie – odważył się wyznać Bartek.

– W takim razie wezmę ją ze sobą na górę – odpowiedział wesoło pan Mateusz.

Dopiero teraz spostrzegłam, że ma jedno oko zielone, a drugie brązowe. Dziwne, ale czasem się zdarza. Podzieliłam się swoim spostrzeżeniem z pozostałymi. Chłopacy wzruszyli ramionami, a Magda z ożywieniem zaczęła opowiadać o podobnych przypadkach. Jeżeli coś dało się wytłumaczyć, natychmiast budziło jej zainteresowanie. Resztę odrzucała jako bzdury.

– To kiedy jakaś mała imprezka? – rzucił zaczepnie Bartek.

– Nie przeginaj pierwszego dnia – powiedziałam.

– O losie – westchnął. – Z takimi jak wy… A zresztą… Idzie ktoś na miasto?

Nikt nie był chętny. Ja i Magda chciałyśmy się rozpakować, a Marek szedł na nocną zmianę do pracy. Bartek, chcąc nie chcąc, poszedł sam. Poradzi sobie. Chłopak wie jak się zakręcić, żeby wokół niego było głośno.

Miałam nadzieję, że wspólne mieszkanie nie będzie rodziło między naszą czwórką większych konfliktów. Z Magdą znałam się od liceum. Teraz studiowała matematykę, a ja historię. Pierwszy rok studiów wynajmowałyśmy pokój z inną parą, która okazała się jednak wyjątkowo trudna w koegzystencji. Bartek był naszym wspólnym znajomym, a Marek studiował z Magdą na roku. Lubiłam całą trójkę i chciałam, żebyśmy pozostali w takim składzie przez dłuższy czas.

Los bywa czasem przewrotny.

 

***

 

Pierwsze dziwne zdarzenie nastąpiło jeszcze tej nocy. Mówiąc szczerze, zbagatelizowaliśmy je. Jednak ośmielę się stwierdzić, że chyba każdy zrobiłby w tej sytuacji to samo. O wpół do czwartej, Magdę i mnie obudził natarczywy telefon.

– Chryste, co jest! – krzyknęła zaspana Magda.

Odebrałam.

– Bartek, co się stało?

– Nie mogę trafić do mieszkania…

– Aż tak? – warknęłam. Może jestem nudna i cnotliwa, ale gdy pijany kolega budzi mnie w środku nocy, nie czuję wobec niego zbytniej wyrozumiałości. – Gdzie jesteś?

– Na rogu ulic, Solniczej i Więzienniczej.

– To w czym problem?!

– Nie widzę numeru naszej bramy. Jest dziesięć, dwanaście, a potem szesnaście. Brakuje czternastki?

– Bredzisz.

– Proszę cię, Aga.

Mimo wszystko, mam dobre serce. Wstałam z łóżka, narzuciłam na siebie jakąś bluzę i spodnie, przeczesałam włosy i modląc się, żeby nie spotkać po drodze jakiegoś męskiego ideału, wyszłam poszukać Bartka. Magda zawołała za mną:

– Ja bym go zostawiła na tej ulicy do rana. Niech ma za swoje!

W bramie było ciemno i ponuro. Zastanawiałam się, kto zajmuje pozostałe mieszkania poza nami i panem Mateuszem. Jak dotąd nikogo nie spotkaliśmy. Nikt też nie otworzył nam drzwi, gdy pukaliśmy do kilku sąsiadów. Nagle serce prawie podskoczyło mi do gardła. Uff. To tylko czarny kot. Siedział na schodach. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że miał jedno oko zielone, a drugie fioletowe. Dziwne. Przyśpieszyłam i ostrożnie minęłam zwierzę, które spokojnie wylizywało sobie łapy. Zdawało się mnie nie widzieć, ale kto je tam wie.

Gdy wyszłam na zewnątrz, od razu poczułam się raźniej. Ruszyłam wzdłuż ulicy i bez trudu spostrzegłam stojącego na rogu Bartka. Nie wyglądał na kompletnie pijanego, wydawał się tylko zdezorientowany. Zauważył mnie dopiero po chwili i obdarzył gniewnym spojrzeniem:

– Kiedy się tu zjawiłaś? Nie widziałem cię jak szłaś!

– Chyba ktoś potrzebuje wytrzeźwieć albo pójść do okulisty.

– Zwariowałaś? Cztery browary, co to jest? No tak, ciebie by rozwalił już jeden, ale ja to co innego.

– Tak? – rzuciłam uszczypliwie. – A kto nie może dostrzec numeru bramy?

– Bo jej nie… OCH!

Obejrzałam się za siebie, żeby spojrzeć, co go tak zdziwiło.

– Teraz go widzę, tu jest!

– Ameryki to nie odkryłeś.

– Wcześniej go tu nie było!

– Okey, wracajmy do domu.

– Nie wierzysz mi?

– Oczywiście, że wierzę.

– Nie wierzysz!

– Dobra, nie wierzę, chodź i nie marudź.

Kot najwyraźniej wrócił do domu, bo nigdzie nie było go widać. Bartek zaczął się wspinać po schodach. Nie chwiał się ani nie potykał. Naprawdę nie wyglądał jak ktoś, kto widzi podwójnie. Podeszliśmy do drzwi. Usłyszałam skądś ciche miauczenie i szybko się odwróciłam. Na schodach prowadzących na wyższe piętro zauważyłam znajomego czarnego kota. Patrzył wprost na mnie. Jego kocie oczy – jedno zielone, a drugie fioletowe, nie dawały mi spokoju. Bartek mruknął:

– Coś jest nie tak z tym domem. Nie wiem…

Chociaż mówił kompletne głupoty, to w tym momencie byłam skłonna się z nim zgodzić. Zielono-fioletowe oczy budziły mój niepokój.

 

cdn

 

Koniec

Komentarze

Nie najgorzej się czyta i przyjemnie się zapowiada...
Czekamy :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Opowiadanie nowe nie jest, ale nie chciałam męczyć od razu każdego całością.

Właśnie, i każdy zamieszcza część... a tu się czeka!
Prosimy o resztę :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Po opiniach czytelników wyszłam z założenia, że całość odstrasza. Tak więc dodałam w 3 częściach.

Do poczytania.

Podoba mi się, nawet bardzo.

Nowa Fantastyka