
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Witam, poniżej kawałek dłuższego opowiadania które piszę w wolnym czasie, raczej dla wprawy niż z jakimś szerszym zamysłem. Mam nadzieję, że czytanie tego nie będzie dla was zbyt bolesne. Będę wdzięczny za komentarze.
Spotkałem go niedługo po ucieczce z więzienia, na jednym z tych malowniczych klifów z których słyną Wyspy Radosne. Podróżowałem pieszo i w stosownym dla zbiega pośpiechu, za cały dobytek mając łachmany podwędzone sprzed wieśniaczej chaty i komunikator Q’m, prezent od człowieka któremu zawdzięczałem wolność. Komunikator kusił. Przed jego użyciem powstrzymywała mnie świadomość tego na czyją łaskę będę się zdawał, i myśl o upokorzeniu jakie musiałbym znieść stając przed Jej obliczem w takim stanie. W końcu zdecydowałem, że odnajdę jakieś miasto i spróbuję zdobyć w nim to bez czego nie czułem się w pełni sobą: dobre buty z czarnej skóry, wysokie nad kolano z zawadiacko wywiniętymi cholewami, piękne ubranie z peleryną spiętą srebrną broszą, szerokoskrzydły kapelusz, rapier i kamerton. To ostatnie jeśli mi się poszczęści.
Szukałem swojego miasta wędrując odludnym wybrzeżem. Daleko pode mną ciemne fale wędrowały jak korowód zgrabionych, siwych mnichów pomiędzy jęzorami czarnych skał. Pod falami, jeśli wierzyć pewnym starożytnym historiom, kryły się nieprzebrane skarby zaginionego Mu.
Spotkałem go trzeciego dnia. Siedział na kamieniu wgryzionym w sam kraniec erodującego klifu. Wiatr bawił się jego peleryną, każąc jej przybierać dziwne kształty nad gardzielą stumetrowej przepaści. Wstał by mnie powitać. Uczynił to tak naturalnie i swobodnie jakbym pojawił się na umówionym wcześniej spotkaniu. Przystanąłem kilka metrów od kamienia lustrując wzrokiem jego zgrabną figurę szermierza, kosztowny ubiór i pleciony kosz rapiera na którym zawiesił lewą dłoń nie zdając sobie jakby sprawy z jednoznaczności tego gestu. Był dwie dekady młodszy ode mnie, dobrze odżywiony i pewny siebie. Ja z kolei musiałem wyglądać jak bezbronny, przygarbiony łachmaniarz.
Rozmowa się nie kleiła. Nieznajomy zakładał że ma do czynienia z osobą z niższej kasty. Wyprowadziłem go z błędu ale podałem fałszywe imię. On zresztą też nie był zbyt wylewny.
Po kilku minutach zauważył niebieski zawijas więziennego tatuaża na moim przedramieniu. Zeskoczył z kamienia, a ja wysupłałem po kryjomu zawiniątko z komunikatorem spod swojej płóciennej koszuli i zacząłem modlić się w myślach żeby Q’m zwrócili na mnie należytą uwagę.
– I jak jest w tym całym Szem? Tak jak mówią? – zapytał, uśmiechając się zachęcająco.
– A co dokładnie mówią?
– Po pierwsze, że jest tam bardzo źle, po drugie że nie da się stamtąd uciec. Ale te rzeczy mówi się o większości więzień. Chodzą słuchy że Szem jest inne bo każdy kto tam siedzi był kiedyś kimś. Że można tam spotkać książąt krwi.
– Książąt, baronów, hrabiów, murgrabiów, lairdów i innych takich. Poza tym trafiają tam też całkiem zwykli ludzie. – nie podobał mi się kierunek w którym szła ta pogawędka ale niewiele mogłem zrobić. Zacisnąłem dłoń na komunikatorze ale nie aktywowałem go jeszcze. Nie wiedziałem czy w wypadku kłopotów Q’m w ogóle zdążą mi pomóc.
Wtedy on zrobił krok w moją stronę. Było coś niezwykłego w sposobie na jaki się poruszał. Szybko, sztywno i precyzyjnie jak te człekokształtne automatony, wypełnione kółkami zębatymi i wiecznym węglem. Cofnąłem się o krok, ostrożnie, z uśmiechem na ustach. On jakby tego nie zauważył, zastygł w wystudiowanej pozie.
– Interesuje mnie pewien człowiek. – powiedział wreszcie.
– Aha. – odpowiedziałem – jaki?
– Nie chce Pan zapłaty za informację?
– Jestem z natury niezwykle uczynny, poza tym Pan w zamian mógłby mi wskazać drogę do najbliższego miasta czy coś podobnego.
Znów zrobił krok w moją stronę a ja w tył. Coś zaczęło mi świtać, coś bardzo niepokojącego. Moje śliskie od potu palce zaczęły odruchowo krążyć po wyżłobieniach komunikatora odtwarzając sekwencję przywołania. Poczułem lekkie mrowienie w opuszkach gdy sygnał poszedł.
– To miło z Pana strony – powiedział – człowiek o którego mi chodzi nie był księciem krwi, lecz hrabią, ale mogł się za księcia podawać. Używa wielu nazwisk…
W tym momencie jego głos został zagłuszony tępym piskiem. Rzuciłem się w bok a on wystrzelił w moim kierunku jak kobra. Zanim zdązyłem upaść przy mojej twarzy wybuchła krótka ekplozja iskier, potem druga, potem uderzyłem łbem w wiecheć wysokiej trawy. Przetoczyłem się dwa czy trzy razy, niezgrabnie i powoli, byle jak najdalej od niego. Potem usiadłem i zagapiłem się na walkę.
Pretorianin Q’m to ponad dwa metry smukłego, umięśnionego, śmiertelnie bladego ciała, przybranego elementami skórzanej zbroi zafarbowanej na ciemny błękit. W obu dłoniach ściskał krótkie, obusieczne ostrza dymiące gryzącym alchemicznym smrodem. Gdy ostrza zderzały się z rapierem szermierza iskry eksplodowały jak błyskawice w gęstej burzy. Odruchowo przytknąłem dłoń do nosa gdy zdałem sobie sprawę czym były wybuchy które widziałem padając. Pretorianin zdołał mnie uratować dwukrotnie zanim minęła sekunda od jego przybycia.
Z pozoru cała walka mnie nie dotyczyła ale w rozmytych smugach rysowanych przez ciała przeciwników można było wychwycić wzorce natarć, blokad i kontrnatarć rozsianych koncentrycznie wokół miejsca w którym siedziałem na kępce trawy i niewielkim mrowisku. Pretorianin zwijał się jak stado węży próbując mnie osłonić przed szermierzem. Gdyby popełnił błąd, zginąłbym zbyt szybko by spostrzec że coś poszło nie tak. Taniec trwał już dobrą minutę a moje dudniące serce zaczynało wypadać z rytmu gdy komunikator zawibrował lekko i tuż przed moją twarzą wykwitła z powietrza twarz Królowej Q’m. Zielonookiej i kruczowłosej. Jej fantom spleciony z wici zabarwionego powietrza złożył szybki pocałunek na moim czole.
– Witam Hrabio. – powiedziała jedwabistym głosem.
– Pani – odpowiedziałem. Pod jej wzrokiem w mojej czaszce rozwyły się zwierzęce alarmy. Któraś część mojej osobowości, ta lepsza zapewne, zasugerowała że powinienem zamiast przywitania rzucić jej w twarz jakąś sprośną obelgę. Nie dożyłem jednak swoich czterdziestu lat dlatego, że prezentowałem się światu z mojej lepszej strony. Półtora metra na prawo od mojej prawej skroni eksplodowały iskry. Odruchowo zmrużyłem oczy a moje honorowe ja zawyło z rozpaczy.
– Widzę, że jesteś w kłopotach Panie. – powiedziała z uśmiechem.
– W żadnym wypadku, droga Pani. Kłopoty to moja specjalność. Będę w nich dopiero w dniu w którym się skończą.
– Urocze. – powiedziała. – Gdybym nie widziała że Hrabia raczy żartować, mogłabym ulec pokusie odwołania swojego wysłannika.
Przez chwilę smugi składające się na jej alabastrowe oblicze zostały rozwiane przez mocujące się ciała. Pretorianin przyklęknął blokując ostrze rapiera w skrzyżowanych ostrzach. Szermierz napierał na niego z całą siłą, jego twarz spięta we wściekłym grymasie stała się zupełnie nieludzka. Całe te zapasy, metr przede mną, trwały może półtorej sekundy ale wystarczyło to bym wreszcie zrozumiał z czym mam tu do czynienia i kim jest człowiek którego tak interesowały lochy Hamsz. Zrozumiałem i poczułem się jakby ktoś wylał dzban lodowatej wody wprost na moją głowę.
– Wyglądasz na wstrząśniętego Panie. – powiedziała Królowa jeszcze zanim jej oblicze odtworzyło się ze wzburzonych wici.
– Zabierz mnie stąd Pani – wydusiłem z siebie – natychmiast.
Jej twarz była zimna i pełna satysfakcji gdy w mojej czaszce zaczął narastać ostry świst teleportacji.
***
Nazywam się Jibril av Ventri. Jestem hrabią, czarnoksiężnikiem, niezłym tancerzem, znanym libertynem, straszliwym kłamcą i śmierdzącym tchórzem.
Rzeczy które lubię: długie pogodne poranki spędzane na sączeniu kawy i inteligentnej rozmowie w kawiarniach i na nabrzeżach słodkiego Emeru, wyścigi konne w Kef, sentymentalne powieści przygodowe.
Rzeczy których nie lubię: bycie gościem lub więżniem na dekanckim dworze Q’m, kręcenie się całymi dniami pomiędzy zastraszoną służbą Królowej, pogawędki z dwórkami o główkach równie pustych co ich piękne oblicza, próba domyślenia się jak możliwe było zgromadzenie przez Królową biblioteki tak rozległej i tak pozbawionej jakiejkolwiek wartości. Posiłki z Królową. Wykwitne i przerażające.
Rzeczy których nie znoszę bardziej od wyżej wymienionych: anonimowa śmierć z rąk szermierza Jednej Wiary, zimna stal rapiera w mojej tchawicy, ostatni oddech uciekający z płuc w kierunku ciężkich obłoków i ponurego nieba Wysp Radosnych.
„Zamienił stryjek siekierkę na kijek” – mógłby powiedzieć mój dziadek gdybym opowiedział mu tą historię. Dziadka pamiętam jako człowieka potężnego pomimo wieku, twardego i poczciwego. Nie był niestety zbyt lotny.
Nie wiem co powiedziałby mój ojciec. Zapewne nic bo byłby zbyt zajęty podwędzaniem starego dobrego wina ze stołu Królowej, rozważaniem czy szynkę lepiej ukryć w nogawce czy kaftanie i bałamuceniem służek. Później oczywiście dałby się złapać i powiesić. Ten człowiek sądził chyba że będzie mu do twarzy w stryczku.
A ja? Po siedmiu latach w więzieniu miałem większą ochotę na kolejną porcję steku niż na rozmowę. Siedziałem więc cicho wbijając złoty widelec w doskonały filet mignon, nie puszczałem pary z ust chrupiąc drobniutkie kształtne quottab nadziane czarnymi truflami, zamykałem swoje usta lejąc w nie kolejny kielich ciemnego, korzennego porto. Królowa nie wezwała mnie do swojego stołu przez tydzień. Miała zresztą w tym czasie inne rozrywki. Jej niekończące się uczty były wydawane w rozległych komnatach z sufitami ukrytymi za dymem egzotycznych kadzideł, lub na kryształowych tarasach podwieszonych na linach nad rozbijającym się o kredowe klify nocym morzem. Każdego wieczoru przed jej tronem przesuwał się łańcuch twarzy. Szlacheckie córki i synowie, ambasadorowie, schwytani dowódcy wrogich armii, niewolnicy, doradcy, wasale. Wrogowie i poddani. Mojej twarzy nie dostrzeglibyście w żadnej z tych nocnych procesji. Aż do siódmego dnia.
Bogaty język, nienachalnie kreujesz świat, masz świetny zmysł narracyjny...
Lubie ten typ bohatera kóry kreujesz. Dystans, ironia, cynizm, przygoda.
Chcę sie czytać - więc uzasadniona bedzie odezwa: WRZUCAJ NASTĘPNE CZĘŚCI !!!
Ciekawe, jakie są synonoimy czasownika "powiedzieć". Odpowiedź jest prosta --- jest ich całkiem sporo. A to Autor powinien sprawdzić i zastosować w tekście.
Błędy w zapisie dialogów.
Jeśli wpleciesz w to humor, to ok. Jeśli reszta jest napisana podobnie, to nie jest to nic ciekawego. fragment bezpłciowy.
@MarcinKasica
Do usług.
@RogerRedeye
Dzięki. Nie byłem pewien formatu zapisu dialogów i z jakiegoś powodu nie poświęciłem czasu żeby to sprawdzić. Poprawię.
@gwidon
hmm... ok, będę "czyścił" i wrzucał kolejne kawałki, są chyba znacznie lżejsze
Przeczytałem raczej pobieżnie, nie skupiając się na wyszukiwaniu błędów. Raczej mi się podobało, ale mam nadzieję, że opowiadanie się rozwinie i nabierze tempa. Jako wstęp, myślę, że nieźle. Mniej mi się podobało to wypunktowywanie: rzeczy, które lubię; rzeczy, których nie lubię; rzeczy, których nie znoszą bardziej od wyżej wymienieonych. Samo to, że nie lubił przebywać na zamku Q'm, ale jeszcze bardziej nie lubił bycia zabijanym przez szermierza Jednej Wiary jest w porządku, tylko ta wyliczanka do mnie nie trafiła.
Znajdź powód do zainteresowania się tajnikami zapisu dialogów.
W przeciwieństwie do Marcina nie jestem specjalnie zainteresowany ciągiem dalszym --- wojownik Jedynej Wiary, tajemniczy Q'm, więzienie i pałac królowej, arystokracja i czary --- klasyka się szykuje taka, że hej ho. Napisane nie oznacza skreślenia zawczasu z listy lektur --- wszystko zależy od tego, jak bardzo się mylę w przewidywaniu. Zaskocz mnie. Poprawną interpunkcją też.
Całkiem niezły początek. Potencjał jest. Może będzie z tego coś fajnego, chociaż ja nie przepadam za tekstami podzielonymi na kilka części - zapominam co było we wcześniejszych.
Potencjał na pewno jest, w każdym razie językowy. Wymaga jednak szlifowania --- zapis dialogów jest nieprawidłowy i przeszkadza w czytaniu. Jeżeli chodzi o fabułę, to niestety, nie wydaje się zbytnio ciekawa. Gwidon podrzucił niezły pomysł na jej poprawę.
pozdrawiam
I po co to było?