- Opowiadanie: majatmajaja - HuuuL - Stowarzyszenie Umarłych Artystów

HuuuL - Stowarzyszenie Umarłych Artystów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

HuuuL - Stowarzyszenie Umarłych Artystów

 

 

Kraków 21.10.2012r.

 

12:45

 

 

 

Dzisiaj szło mu szczególnie dobrze.

 

Pewnie dlatego, że są wakacje. Turystyka rozkwita. Obcokrajowcy częściej niż zwykle gromadzą się na Krakowskim rynku. Proszą go o wykonanie karykatur ich dużych, azjatyckich twarzy.

 

Siadają wtedy na małym stołeczku, obok Krzyśka. Uśmiechnięci od ucha do ucha, chowają aparaty i w tym swoim dziwnym, świszczącym języku, przemawiają do zakłopotanego artysty. Ten przytakuje, mruczy coś cicho i zaczyna brać się do roboty.

 

– Proszę się wyprostować – zaczynał udzielać instrukcji Polak. Odpowiada mu tylko zakłopotany śmiech klienta. – No tak. Zapomniałem.

 

 

 

17:46

 

 

 

Już mżyło.

 

Pękate słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Na nierównym, miejskim horyzoncie, ukazywały się dawno wyczekiwane, malownicze przebarwienia. Uwielbiał ten czas. Powoli, w skupieniu, pakował narzędzia pracy. Ze spokojem zmierzał do swojego mieszkania. Pięćdziesiąt pięć – tyle udało mu się dzisiaj zarobić. Jego dłoń ścisnęła monety w kieszeni kurtki. Westchnął.

 

Zaczynało mu być zimno. Chłodny, październikowy wiatr, wszystkimi siłami próbował wedrzeć się pod cienki materiał znoszonych jeansów. Jego ciałem wstrząsnęły lekkie, nieprzyjemne dreszcze.

 

– Herbatka. Mmm – wychrypiał nienaturalnie głośno. Nocni przechodnie odwrócili zakapturzone głowy. Jakaś dziewczynka zaśmiała się. Jej brat mruknął znudzony.

 

Był już na ulicy Kamiennej. Stamtąd do mieszkania zostało zaledwie parę kroków.

 

Pochłonięty swoimi myślami, nie zauważył nawet, kiedy znalazł się u celu. Ze zgrzytem otworzył duże, metalowe drzwi budynku i pewnym krokiem, wkroczył do ciemnego pokoju.

 

Tak jak zwykle, zapalił światło, rzucił plecak w przedpokoju i nawet nie ściągając butów, ruszył w stronę kuchenki. Na palniku czekał spalony, lecz jeszcze całkiem sprawny czajnik. Napełnił go i postawił na gazie.

 

– No – mruknął. Ominął stolik i rzucił się na tapczan. Zrobił na nim orła i zadowolony pogłaskał gryzącą narzutę. Dostał ją od ojca, kiedy sześć lat temu wyprowadzał się ze swojego małego miasteczka. Tata, z drżącą już wtedy ręką, wręczył mu materiał. Żalił się synowi, że nie ma nic lepszego do oddania. Jednak podarek, uparty i nieśmiertelny jak Napoleon, walczył o uwagę Krzyśka.

 

Zagwizdał czajnik.

 

Mężczyzna sięgnął po kubek i przemył go wodą. Nasypał herbaty i zalał wrzątkiem. Raz, dwa, trzy. Przed nim, na ciemnym blacie, stał jego ulubiony napój. Chwycił ciepłe ucho naczynia i niespodziewanie, zamarł w bezruchu.

 

Chwila.

 

Płyn był w połowie drogi do jego ust. Wystarczyłoby, że tylko trochę przechyliłby kubek a upragniona ciecz dopieściłaby jego podniebienie.

 

Co do…?!

 

Odstawił herbatę.

 

Nie wiedział, co się tu działo. W jego mieszkaniu ktoś niedawno był. Czuł to.

 

 

 

*

 

 

 

Kraków 05.06.2102r.

 

16:40

 

 

 

Gdyby wczoraj powiedziano mu, że będzie sławny, skwitowałby to swoim ulubionym mruknięciem: „no”. Nigdy nie śmiał o tym myśleć. Ba! Przez całe jego szkolne życie wpajano mu, że artystą co prawda jest, ale raczej niskich lotów. W końcu na tę Akademię dostał się z wielkim trudem…

 

Nagle coś się zmienia.

 

Człowiekowi wywraca się całe życie. Raz. Później drugi.

 

 

 

*

 

 

 

Kraków 21.10.2012r.

 

20:05

 

 

 

Napój stygł.

 

Krzysiek powoli rozejrzał się po mieszkaniu. Wszystko było na swoim miejscu. Taboret stał tam gdzie zawsze. Naczynia leżały na suszarce. Książki spoczywały na biurku. Jednak mężczyzna miał nieodparte wrażenie, że ktoś wchodził do jego kuchni.

 

Wciągnął powietrze nosem. Jego płuca wypełniły się dziwnym, słodko – kwaśnym zapachem. Hmmm.

 

Wyszedł z pomieszczenia i zniknął w przedpokoju. Trochę jakby Magda. Hm. Jego sympatia niedawno zakupiła nowe perfumy, do złudzenia przypominające tę woń.

 

Nie. Jakby za duszące. Chyba, że…

 

 

 

-No hej. Powiedz ty mi. Byłaś może dzisiaj na chacie? Nie, nie twojej. Mojej. Hmm…Dzięki kochana. A nic, tak pytam. No. No. Trzymaj się. – Mężczyzna wcisnął duży, czerwony przycisk na klawiaturze swojej komórki.

 

Po dokładnych oględzinach ciasnego mieszkania, znudzony, stwierdził, że widocznie nawdychał się terpentyny i mózg nie działał już tak jak powinien. Bez żadnych oporów poszedł spać.

 

 

 

Kraków 22.10.2012r.

 

7:28

 

 

 

Nad ranem zbudził się, o dziwo, wcześniej. Wstał, zapakował rzeczy do plecaka i wyszedł na mróz.

 

Szedł wolno. O tej porze dnia, nie miewał dużo klientów. Żółwim tempem wymijał zaspanych przechodniów i przyglądał się, co ładniejszej, zabieganej dziewuszce.

 

Zatrzymał się mniej więcej w połowie drogi na rynek, wstępując do swojego najlepszego kumpla – Maćka. Z ulgą wszedł do ciepłego pomieszczenia.

 

W galerii byli tylko oni. Spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się. Gość usiadł na drewnianym krześle.

 

– No – mruknął Krzysiek, zacierając zmarznięte ręce.

 

– Co tak wcześnie? Hej. Czyżby Magda o ciebie nie dbała? Schudłeś strasznie…Zrobię kanapki. Czekaj. Daj tu tę łapę. – Mężczyzna bez oporu podał dłoń koledze.

 

– No. Wcześniej to miałeś łapy jak Szfarceneger, a teraz? Jak u jakiegoś zniewieściałego artychy.

 

– Patrz lepiej na siebie. W galerii siedzisz. W szpanerskich okularkach, chustce i w jakiś pedalskich, obcisłych spodniach.

 

Maciek dumnie poprawił nastroszoną czuprynę.

 

– To jest tak, że ty po prostu się nie znasz.

 

 

 

Godzina minęła w zastraszającym tempie.

 

Musiał wychodzić i żegnać kumpla, by znowu dać się zaziębić przez bezlitosną jesień.

 

Był już na rynku. Rozstawiał swoje stanowisko.

 

Dobrze, że tym razem nie było tej wrednej baby, która zarzucała mu, że zabiera jej cenne miejsce placu.

 

 

 

Gdzie mi tu z tym pan?! – skrzeczała zza budki. – Tam, koło Staszka. Miejsca a miejsca! Boże. Śpiewacy! Plaga normalnie!

 

Nie było sensu tłumaczyć, że śpiewać nie zamierza i nigdy nawet nie potrafił. Irytowała go. Nie było rady. Po prostu. Usiadł jeszcze bliżej.

 

 

 

Ogrzał włosie pędzla i wyjął tubki farb. Poprawił czapkę. Gotowe podobrazie, czekało na nową warstwę kolorowej mazi.

 

Nagle coś zawibrowało mu w kieszeni.

 

Wymacał telefon i spojrzał na mały ekranik odbiornika. Miał trzy nowe wiadomości:

 

Nie pal dzisiaj Krzysiu. Całusy.” – Magda.

 

Co tam u ciebie brat? Mogę przyjechać jutro w odwiedziny? Akurat jestem w Krakowie. Załatwiam z tym spadkiem.” – Kaśka.

 

I ostatnią, od nieznanego numeru :1234123412340.

 

Witam Pana Figla bardzo serdecznie. Z przyjemnością informuję, że został Pan wyróżniony w konkursie – HuuuL. W najbliższym czasie, nasi ambasadorzy skontaktują się z Panem.”

 

Krzysiek ze spokojem przeczytał wszystkie smsy.

 

– Oj tam. – skomentował pierwszego i uśmiechając się pod nosem, kontynuował przygotowywania.

 

Poszło mu naprawdę kiepsko. Nikt, nawet pies z kulawą nogą nie poprosił go o portret. Obrazy stały nietknięte, jakby zapomniane przez wszystkich. Czuł się fatalnie. Niedoleczone nerki dawały się we znaki. Lekka, jesienna kurtka, widać nie dostatecznie dobrze trzymała ciepło. Nos i policzki Krzyśka poczerwieniały. Marzył tylko o korzennym grzańcu w „Fauście” , którego pił niedawno z Magdą. O tym przyjemnym wieczorze i wspólnym czytaniu powieści Franza Kafki.

 

Krzysztof Figiel? – Gdzieś nad nim dało się usłyszeć miękki, męski głos.

 

Zdezorientowany mężczyzna podniósł nieobecne oczy. Stała przed nim jakaś wysoka postać. W kraciastym płaszczu. Z ciemnym wąsem i z równie ciemnymi, bystrymi oczami.

 

– Słucham pana.

 

– Poproszę portret.

 

– Hm. Dobrze. W sumie kończyłem. Ale niech będzie. Jaki format pan chce?

 

– Normalny.

 

– Zwykły? A4?

 

– Może być. Miałem się też z panem skontaktować w sprawie konkursu.

 

– Konkursu…? – Przybysz lekko przytaknął.

 

– Międzynarodowego konkursu „HuuuL” organizowanym przez „Stowarzyszenie Umarłych Malarzy”. Pewien sędzia zainteresował się panem. Chciałby zacząć współpracę.

 

– Nie rozumiem.

 

Wąsacz, jakby kompletnie nie wzruszony tym faktem, kontynuował:

 

– Przepraszam za późną reakcję z mojej strony. Był wczoraj u pana jego syn, ale nie zastał tam nikogo. Takie zaniedbanie.

 

– Proszę?

 

– Niech pan już maluje.

 

Mężczyźni siedzieli tak na placu z dobrą godzinę.

 

 

 

 

 

 

 

Kraków 05.06.2102r.

 

16:40

 

 

 

Krzysiek niecierpliwił się.

 

Czekał na pana Iskrzyckiego w niedużym holu, podobnym do szpitalnego, na nieznośnie niewygodnym, metalowym krześle. Po cholerę takie tu dają? Na złość czy co? Wiedzą, że człowiek na nim spędzi mnóstwo czasu. Rozważał, bardziej z braku zajęcia, niż z ciekawości.

 

Drzwi otworzyły się. Wyczekiwany jegomość stanął przed nim, szczycąc się swoimi pełnymi kształtami, niczym u „Króla Słońce”.

 

– Dzień dobry Krzysiu. – Podali sobie dłonie. – Masz już ten obraz?

 

– Tak, tak.

 

– Dobrze…Mam jeszcze jedną sprawę do ciebie.

 

– No?

 

– Jest możliwość zorganizowania spotkania autorskiego. Zgadzasz się?

 

– Dobra myśl! Jestem za! – Krzysiek nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Teraz. W przyszłości. Jakieś sto lat po tym, kiedy żyje. Pomijając fakt, że wcześniej podróże w czasie uważał za głupotę. Niemożliwe do wykonania czyny. Teraz? Spokojnie przechadza się po krakowskich pomieszczeniach – tych, które będą oglądać dopiero jego wnuki.

 

Krzysiek nagrodzony przez śmietankę towarzystwa, krytyków sztuki i całej kultury, czuł się jak całkiem niezły artysta. Ba! Wybitny. Z tego, co mu było wiadome, w konkursie, pobił go tylko niejaki Vincent van Goh. Stanisław Ignacy Witkiewicz był daleko za nim.

 

– No to co? W tym momencie było by najlepiej.

 

-Teraz?

 

– Cóż. W tych czasach ludzie są bardzo niecierpliwi.

 

– W moich też byli.

 

– Chcesz może jednak jeszcze wrócić do siebie?

 

– Nie. Mam tylko pytanie. Jest tu zasięg? Na moją sieć. Dojdzie esemes?

 

– Z twojej komórki nie. Masz. – Mężczyzna wręczył mu niewielkie urządzenie. – Tylko z tego da się wysłać.

 

 

 

*

 

 

 

Kraków 22.10.2012r.

 

24:23

 

 

 

Magda już zasypiała.

 

Coś zawibrowało pod poduszką.

 

Chwyciła telefon do ręki i odblokowała. Nagły blask rozjaśnił jej twarz. Zmrużyła oczy. Przygładziła ręką ciemne włosy.

 

Wiadomość od: 1234123412340.

 

Kochanie. Dzisiejsi ludzie kompletnie nie znają się na sztuce. Nie to co późniejsi. Śpij dobrze. Całusy – Krzysiek.”

Koniec

Komentarze

Plus za Magdę.

Wolałabym wstawić tam Maję, ale chyba za bardzo bym dostosowała postać do siebie.:) Dlatego. Jest i Magda.

Warszawskie czarownice, krakowscy autyści, ekhm artyści, światowa koleżanka. Pomysł całkiem ciekawy, wykonanie takie sobie.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Średniawe. Albo po prostu nie jest moim typem literatury. Fajnie byłoby, gdyby do godziny, miejsca i roku dopisać jeszcze dzień i miesiąc. Byłoby to bardziej zrozumiałe dla czytelnika i nie powodowało pewnego zagubienia.

Poza tym, jakieś to takie strasznie chaotyczne. Postaci i wydarzenia przeskakują z miejsca w miejsce bez wyraźnej transgresji, co wprowadza jeszcze większy chaos. Mam też wrażenie, że całe to opowiadanie było pisane pod tę jedną linijkę puenty, a to niedobrze. Zakończenie powinno być zwieńczeniem całości tekstu - wisienką na torcie, nie głównym celem wszystkich jego struktur. Tak przynajmniej mi się wydaje.

Tyle ode mnie. Do zobaczenia w następnym tekście.

Napój ostygał - raczej stygł

przypominające tą woń - tę

Gotowe pod obrazie - co to? Może podobrazie?

Zdezorientowany chłopak (mężczyzna) - nie mogłaś się zdecydować?

Przetarła ręką ciemne włosy.- o prztarciu włosów nie słyszałam, raczej przeciera się oczy. Włosy przegarnęła, przygładziła itd.

Jeszcze trochę przecinków nie tam gdzie trzeba lub ich brak.

Podobnie jak Russ - pomysł ok, wykonanie mniej. 

 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

pomysł bardzo fajny, ale w sumie trochę nudnawe.

pomysł bardzo fajny, ale w sumie trochę nudnawe.

pomysł bardzo fajny, ale w sumie trochę nudnawe.

pomysł bardzo fajny, ale w sumie trochę nudnawe.

O, Fanta, zacięłaś się?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzieki fancie  mamy o cztery komentarze wiecej.

Popieram przedmówców, że jest idea (koniecznie do rozwinięcia), wykonanie słabe. Zbyt schematycznie i chaotycznie.

Zgadzam się z Vyzartem co do dziwnego formatu dat (co do innych rzeczy też ; ). Rok i godzina? To nic nie znaczy.

Krakowski jako przymiotnik małą literą, gubisz tu i ówdzie spacje, zwłaszcza po wielokropkach, zresztą ktoś wcześniej wymienil jeszcze parę innych drobiazgów.

Czekam na coś bardziej dopracowanego.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czy tylko ja spodziewałem się opowiadania, w którym bieda, niesprawiedliwość społeczna i inne równie przygnębiające sprawy będą takim motywem przewodnim? Bo po pierwszych linijkach, przynajmniej według mnie, się na to zanosiło.

I się zawiodłem.

Nie twierdzę że ten pomysł jest zły. Przeczytałem do końca, tylko bez większych emocji. Nie wciąga.

Tytuł przerósł treść. Naprawdę, zobaczyłam tytuł i myślę sobie: "Ocho, może być dobre!". Czytam, czytam i nuda. Beznamiętne, bez emocji, pomysł może i jest, ale brakuje mu skrystalizowania, dobrej puenty. Takie pitu, pitu.

Sprawiłaś mi zawód, maju.

Cóż mam począć...? Dziękuję za komentarze. Hm. Z wszystkimi się zgadzam. W sumie. Takie baardzo średniawe. ja tylko takie potrafię niestety, ech:/ Ale dożę powolutku.

Co do Pana Adama. Nie było czego sprawiać i czego pogarszać. Choć tak czy siak, bardzo mi z tego powodu smutno jakoś. No nic. Będzie lepiej. Mam nadzieję. Za nieprzyjemności w czytaniu, przepraszam.

Ps. Co do dat i błędów, już poprawiam.:)

o, zacięłam się! to były moje cztery wewnętrzne głosy. zadziwiające, jakie są jednomyślne, nie?

Ależ ani słowem nie zająknąłem się o nieprzyjemności, towarzyszącej czytaniu. Chodzi mi jedynie o to, że nie wykorzystałaś pomysłu. Poszłaś na skróty przez ogródek, wart obsiania różnokolorowym kwieciem...   

Może uda się Tobie dotrzeć do czwartego tomu antologii L. Jęczmyka "Kroki w nieznane". Bachnow, "Ten sam Bałabaszkin". Krótkie, inspirujące.

Dotrę na pewno. Jeśli nasza książnica jest w to zaopatrzona, czemu by nie? Krótkie? Inspirujące? To mi się może przydać.  Dziękuję. 

a, i obiecuję wszem i wobec, dopracuję, rozwinę, upiększę gniota. Wstawię, jak będzie gotowy do ataku.

Nowa Fantastyka