- Opowiadanie: wroclawski gnom - Jedno oko zielone, a drugie fioletowe część 3.

Jedno oko zielone, a drugie fioletowe część 3.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jedno oko zielone, a drugie fioletowe część 3.

***

 

Moje życie uczuciowe przypominało kiepski żart. I bynajmniej nic nie zapowiadało większych zmian w tej materii. Magda z entuzjazmem opowiadała mi o Piotrku, który podobno chciał się ze mną spotkać. Aż się wzdrygnęłam. Chłopak był tak beznadziejnie nudny, śmierdział papierosami, których nienawidzę i w ogóle nie wzbudzał we mnie żadnych pozytywnych emocji.

Wracaliśmy we trójkę do domu, ja, Magda i Bartek. Gdy doszliśmy do ulicy Solniczej, Bartek jak zwykle spojrzał nieufnie na kamienicę.

– To co? Dasz mu szansę czy nie? – Magda żądała ode mnie stanowczej decyzji.

– Chyba… nie. Może nawet do nas nie trafi – rzuciłam wesoło.

Bartek rzucił mi pełne wyrzutu spojrzenie. Weszliśmy do bramy i skierowaliśmy się na schody, gdy nagle…

– NIEEEEEE!

Wrzask Marka słychać było chyba nawet na zewnątrz. Biegliśmy tak szybko, jak to było możliwe, pokonując od razu po kilka schodów. Kiedy wreszcie dotarliśmy do uchylonych drzwi mieszkania, zobaczyliśmy Marka, który klęczał w salonie i z przerażeniem wpatrywał się w żyrandol.

– Co się stało? – krzyknął wystraszony Bartek.

– Kot… Powieszony… To nie ja… Nigdy nie… – bełkotał Marek.

Przeraziłam się nie na żarty.

– Przecież tu nic nie ma!

– Już nie – jęknął i spojrzał na nas przytomniej. – Ale wcześniej tu był i…

– I co! – ponagliłam go, nie mogąc znieść całej sytuacji. Marek, zazwyczaj tak pewny siebie, wyglądał teraz jak strzęp człowieka. Oddychał z trudem i toczył po kątach przerażonym wzrokiem. – Co widziałeś?

– Ktoś powiesił kota na żyrandolu!

Nikt z nas się nie odezwał. Bo co mieliśmy powiedzieć? Następne godziny upłynęły w milczeniu. Marek poszedł na nocną zmianę do pracy, Magda przeglądała notatki z zajęć, a Bartek siedział w fotelu i popijał piwo. Spojrzał na mnie i powiedział:

– Piotrek pewnie lada chwila tu będzie.

Podeszłam do okna i wyjrzałam na jasno oświetloną przez latarnie ulicę. Nie miałam ochoty spotykać tego nudziarza, a po ostatnich wydarzeniach nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Przecież Marek nigdy nie miał halucynacji! A może miał? Może wszyscy jesteśmy chorzy? Bartek stanowczo twierdził, że nagle zniknęła gdzieś nasza brama, Magda podskakiwała na dźwięk zegarowej kukułki, a ja sądziłam, że stary Mateusz potrafi przemienić się w kota. Czy choroby psychiczne zaczynają się w ten sposób? Ale chyba nie zachorowalibyśmy wszyscy na raz?

Nagle dostrzegłam znajomą twarz na ulicy. To ten głupek Piotrek. Miałam nadzieję, że nie trafi do naszej bramy. Dlaczego taka myśl w ogóle przyszła mi do głowy? Czyżbym wierzyła, że… Ale zaraz, chłopak krąży po chodniku, wpatruje się w budynek i… nie wchodzi do naszej bramy! Zupełnie jakby jej nie widział. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Mam gościa z głowy. Chociaż tyle. Piotrek krążył jeszcze chwilę po ulicy, po czym rozgniewany poszedł sobie w siną dal. Teraz nie mogłam się mylić. On również nie zauważył numeru. Pytanie tylko, dlaczego.

– Wiecie co? – Bartek podniósł się z fotela. – Idę na miasto! Piotrek miał tu wpaść i jakoś nie dotarł. Atmosfera jest dość napięta, muszę iść się odprężyć.

– Nie pij za dużo – powiedziałam złośliwe. – Bo znów nie trafisz do domu. I wiesz, Piotrek tu chyba gdzieś krążył, ale zrezygnował. Najwyraźniej numer czternasty znowu zniknął.

Bartek najeżył się, lecz nic nie odpowiedział. Moja uwaga wyraźnie nim wstrząsnęła. Z miną zbitego psa wyszedł z mieszkania. Magda spojrzała na mnie ponuro i stwierdziła:

– Zaczynam mieć tego wszystkiego po uszy! Wiedziałam, że ten niski czynsz jest podejrzany.

– Jak sądzisz, co tu się dzieje?

– Tylko mi nie mów, że wierzysz w jakieś duchy, czary czy siły nadprzyrodzone. Chłopacy się czegoś naćpali i teraz widać konsekwencje. Czytałam o tym. Marek ma z pewnością halucynacje, wywołane przez…

– Proszę cię. Tu musi chodzić o coś więcej. Ja niczego nie biorę, a również czuję, że w tym domu dzieją się niesamowite rzeczy.

– Boisz się najsłabszego horroru, a co dopiero jak ktoś ci zasugeruje istnienie duchów czy zjaw. Uwierzysz we wszystko – uznała z pogardą w głosie. – I nawet może ci się wydawać, że mówisz prawdę, sugestia jest tak silna, że…

Choć nie było jeszcze pełnej godziny kukułka na zegarze w mieszkaniu wyżej zaczęła wybijać godzinę. Dźwięk przypominający odzieranie ptaka ze skóry wwiercał się w uszy i nie dawał spokoju. Siedziałyśmy i czekałyśmy aż przestanie. Zegar uderzył dwanaście razy. Mimo to, zamiast się uspokoić, bił w dalszym ciągu. Zawtórował mu czasomierz, umieszczony z kolei w mieszkaniu pod nimi.

– Czy to się wreszcie skończy? – wrzasnęła poirytowana Magda. – Nie znoszę kukułek, nie cierpię!

Kukułki bynajmniej nie przestały. Przeciwnie, po słowach Magdy zaczęły bić jeszcze szybciej i głośnej. Zupełnie jakby chciały jej zrobić na złość. Upiorne wycie nie ustawało. Zrozpaczona zawołałam:

– I nadal nie wierzysz, że w domu dzieje się coś dziwnego! Naprawdę myślisz, że da się to logicznie wytłumaczyć?

– Nie bądź głupia…

Kukułki wyły jeszcze zacieklej i głośniej. Głośniej, szybciej, mocniej. Pomyślałam, że za moment rozsadzi mi bębenki w uszach.

– Opanuj się, tylko je prowokujesz!

– Oszalałaś? Prowokuję zegary?

– Uspokój się, ale już! I uwierz, że to wszystko prawda.

Magda nic nie mówiła. Upiorne wycie nie ustawało. W końcu nie wytrzymała i krzyknęła:

– Dobra. STOP! Zostawcie nas w spokoju!

Niemal jak na zawołanie kukułki dały za wygraną. Oczy Magdy zrobiły się wielkie jak spodki.

– Pakuję się! Nie wytrzymam tu dłużej!

– Ale…

– To jakieś szaleństwo. Mam tego dość! Nie chcę tu być – w jej oczach po raz pierwszy dostrzegłam strach. Już nie próbowała mi wmówić, że mam halucynacje albo gadam od rzeczy.

Poszła do naszego wspólnego pokoju. Obawiałam się, że bynajmniej nie żartowała co do wyprowadzki. Moje przypuszczenia okazały się słuszne – zastałam Magdę pakującą walizkę.

– Nie rób tego! Chcesz nas tak zostawić? I gdzie pójdziesz?

– Nie wiem – westchnęła. – Zadzwonię do Anki i spytam czy…

– Póki co powinnaś tu zostać! Może wkrótce się coś wyjaśni.

– Tak sądzisz?

Odpowiedziałam bez wahania.

– Tak. Chowaj tę walizkę. Pooglądamy trochę banalnej telewizji i od razu poczujemy się raźniej.

– Skoro tak twierdzisz.

Usiadłyśmy w salonie na kanapie i włączyłyśmy stojący na dużej czarnej półce telewizor. Nie była to plazma, a raczej relikt przeszłości pamiętający czasy bracia Lumière. Na szczęście podstawowe kanały działały i mogłyśmy chociaż na chwilę oderwać się myślami od wszystkiego, co niedawno się wydarzyło. Co jakiś czas sprawdzałyśmy przez okno czy przypadkiem nie widać gdzieś zagubionego Bartka. Tym razem jednak sam dotarł do domu. Zaraz po wejściu oznajmił uroczyście:

– Wszystko znów w jak najlepszym porządku! W dodatku jestem trzeźwy jak świnia, bo bałem się rozdrażnić prześladujące nas demony i nie przeciągać struny. A jednak można.

Omal nie spadłam z kanapy. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Bartek nie chciał ,,rozdrażniać” złych duchów, dlatego nie pił i wrócił grzecznie do domu. Co pierwszego dnia powiedział nam właściciel? Alkohol to zło i nie znosi pijaństwa. Chłopacy naturalnie zlekceważyli jego słowa i się doigrali. Chociaż sprawa z kotem musi oznaczać coś więcej, trzeba się dowiedzieć, co. A kukułki? Magda cały czas ignorowała możliwość istnienia irracjonalnych wydarzeń i upiorne zegary chciały jej udowodnić, że jest w błędzie.

– Już wiem, co należy zrobić – powiedziałam głośno. – Pójdę jutro do naszego właściciela i porozmawiam z nim o tym, co się tu dzieje.

– Jesteś pewna? – Bartek patrzył na mnie z mieszaniną podziwu i niedowierzania. – On sam jest nieco dziwny, a co dopiero jego część kamienicy. Teraz rozumiem, dlaczego tu nikt nie mieszka, a czynsz jest skandalicznie niski. To jakieś czary!

– Mam nadzieję, że jutro coś się wyjaśni. Musi – stwierdziłam zdecydowanie.

Nocą wszystkie cienie wydają się dłuższe, ciemne bramy bardziej przerażające, a niepokojące wydarzenia urastają do rangi niewyjaśnionych zjawisk, wobec których człowiek jest bezsilny. Powinnam była się bać? Może. W rzeczywistości wszystkie dziwne rzeczy, które spotkały nas od przeprowadzki tutaj, wydawały mi się nie tyle niepokojące, co fascynujące i warte bliższego poznania. Nawet jeżeli chciałoby się uciec z krzykiem z tego domu, to z drugiej strony miał on jakąś niesamowitą moc przyciągania. Kusił i nęcił. Sama nie mogłam się sobie nadziwić. W głębi duszy chciałam tu zostać. Zasnęłam z niejasnym przeczuciem, że jutro zdarzy się coś niezwykłego.

Śniły mi się rzeczy wielce osobliwe. Latałam na miotle nad miastem i spoglądałam w dół na ludzi spacerujących wieczorem po Rynku, znudzoną młodzież stojącą pod pręgierzem i zakochanych kupujących kwiaty na Placu Solnym. Wszyscy wydawali się tacy malutcy. Zaśmiałam się radośnie i obniżyłam lot. Widziałam teraz wyraźnie naszą kamienicę i numer czternasty. Może Bartek znów go nie widzi i nie wie jak wrócić do mieszkania?

I wtedy usłyszałam krzyk. Przejmujący, przeszywający krzyk. Nie mogłam nic zrobić, a ktoś wrzeszczał coraz głośnej. Otworzyłam oczy i wciąż go słyszałam. Wtedy zrozumiałam, że to dzieje się naprawdę. Wyskoczyłam z łóżka i wybiegłam do salonu a stamtąd na klatkę schodową. Za mną biegli Bartek i Magda.

Na półpiętrze klęczał Marek, który wyglądał jakby zobaczył ducha. Patrzył z wyrazem obrzydzenia na sufit. Podążając za jego wzrokiem, spojrzałam w górę, ale niczego nie zobaczyłam. Podeszłam i podałam mu rękę. Zauważywszy mnie, Marek zarumienił się lekko, chwycił moją dłoń i wstał. Wyraźnie unikał mojego wzroku.

– Kot? Znowu?

– Tak – szepnął, nadal spoglądając gdzieś w bok.

Westchnęłam.

– Powieszony na nieistniejącym żyrandolu ?

– No…

– Tak czy nie!

– Chyba… tak. Nie rozumiem. Chyba zaczynam wariować! Dlaczego ten widok mnie ciągle prześladuje?

Chwycił się za głowę i zatrząsł jak osika. Współczułam mu.

– Opowiedz nam, co się stało?

– Ale…

– Dlaczego nie znosisz kotów?

– Lepiej wyduś to z siebie – poradził Bartek.

Marek spojrzał na mnie z miną męczennika. Usiadł na schodach i ze wzrokiem utkwionym w ziemię, zaczął swoją opowieść:

– Gdy miałem osiem lat, kot mojej babci, którego… nieco się bałem, podrapał mnie w ramię. Strasznie bolało i pamiętam, że płakałem z tego powodu. Dziadkowie natomiast bronili swojego pupilka mówiąc, że on tak zawsze, i w ogóle jak można go nie kochać. Nienawidziłem wrednego futrzaka. Któregoś dnia, gdy przyjechałem na obiad do babci, postanowiłem się na nim zemścić.

Chyba już wiedziałam, do czego zmierza ta historia.

– Znalazłem w stodole dość duży worek. Nasypałem do niego trochę jedzenia dla kotów, które wcześniej znalazłem w kuchni. Futrzak szybko je wyczuł i wszedł do worka, żeby je wyciągnąć, a wtedy ja…

Teraz wszyscy patrzyliśmy na niego w napięciu. Marek przełknął głośno ślinę i powiedział:

– Szybko go zawiązałem i wrzuciłem do pobliskiego jeziora.

Magda jęknęła. Bartek spytał cicho:

– A więc go utopiłeś?

– Tak. Potem było mi wstyd, ale cóż… Ja… Nigdy mi tego nie udowodniono, dziadkowie myśleli, że to pewien złośliwy chłopak z wioski, który często znęcał się nad zwierzętami.

– To chyba wiele wyjaśnia – stwierdziłam.

Marek popatrzył na mnie z nadzieją.

– Co teraz?

– Żałujesz?

Zastanawiał się przez moment, aż w końcu stwierdził:

– Tak. Nie znoszę futrzaków, ale to było naprawdę… złe.

– Mam nadzieję, że już więcej nie zobaczysz powieszonego na żyrandolu kota. Pójdę porozmawiać ze starym Mateuszem o tym, co tu się dzieje. I myślę, że wtedy to się skończy.

– Tak sądzisz? – Magda nie wyglądała na przekonaną.

– Nie może być inaczej. Ale najpierw chyba…

Spojrzeli na mnie niepewnie jakby się bali, że jeszcze wszystko odwołam.

– Najpierw pójdę się przebrać. Nie będę najlepiej wyglądać nieuczesana i w piżamie.

Magda aż podskoczyła.

– Chryste, wyleciałyśmy tak na klatkę!

– Nie przejmuj się, nie mamy w bramie żadnych sąsiadów – stwierdził Bartek.

Poszliśmy na górę do mieszkania. Przede mną zapowiadała się niezwykła i trudna do przewidzenia rozmowa. Przypomniałam sobie swój sen. Byłam gotowa podjąć to wyzwanie.

 

***

 

Nie bardzo wiedziałam, gdzie mogę znaleźć starego Mateusza. W bramie były trzy piętra. Na drugim mieszkaliśmy my oraz tajemniczy podróżnik, który zgodnie ze słowami właściciela, wiecznie podróżował. Pozostawało więc tylko pierwsze i trzecie. Instynktownie zdecydowałam się najpierw pójść na trzecie. Nie wiem, co spodziewałam się tam ujrzeć, ale piętro wyglądało zupełnie zwyczajnie.

Podeszłam do pierwszych drzwi. Po drugiej stronie słyszałam tylko głośne tykanie zegara, którego tak ochoczo się pozbyliśmy. Postanowiłam zadzwonić do kolejnego mieszkania. Nie było mi to jednak dane, ponieważ gdy dotarłam do drugich drzwi, te same się przede mną otworzyły. Wzięłam jeden głębszy oddech i śmiało przekroczyłam próg.

Pokój, który ukazał się moim oczom, wyglądał zupełnie jak biblioteka. Wszędzie stały wysokie na całą ścianę półki z opasłymi tomami w złoconych oprawach. Pod sufitem wisiały cztery zegary z kukułką. Próbowałam odgadnąć, na czym są zawieszone, gdy zrozumiałam, że wiszą w powietrzu. Na środku pomieszczenia stał pan Mateusz – nie ukrywał się pod maską przeciętnego starszego pana, jedno oko miał zielone, a drugie fioletowe. Nie wzdrygnęłam się na widok osobliwej barwy oczu gospodarza. Stanęłam na środku pokoju i powiedziałam:

– To powinno się w końcu skończyć.

Mężczyzna uśmiechnął się osobliwie.

– Do twojego kolegi coś wreszcie dotarło? Wiem, że to była bardzo drastyczna metoda, ale nie znoszę ludzi znęcających się nad zwierzętami. To wręcz niewybaczalne!

– Może i tak, ale uważam, że już więcej na to nie zasługuje. Bartek i Magda też mają tego dość. Zamierzają się wyprowadzić.

– Domyślam się, ale nie oczekiwałem po nich czegoś innego. Za to ty…

– Słucham? Co ja? I kim pan w ogóle jest? Magiem albo czymś w tym stylu?

– Wcale nie takie złe określenie. Chociaż wolałbym słowo ,,czarodziej”.

– Patrząc na pańskie metody, to raczej bardziej adekwatnie brzmiałby ,,czarnoksiężnik”.

– Skoro tak twierdzisz, Agnieszko. Ty wydawałaś mi się idealna od samego początku. Pasowałabyś do naszego świata.

– Słucham?

– Twoja półka aż ugina się od powieści fantastycznych. I czy wolno mi zapytać, o czym dzisiaj śniłaś?

– Ależ… – zmartwiałam. Skąd on mógł wiedzieć takie rzeczy. – Jak pan…

– Posiadam Termometr Snów. Taki mały wynalazek – odpowiedział na moje niezadane pytanie. – Gdy człowiek ma wyjątkowo piękny sen jego Termometr pokazuje wysoką temperaturę, natomiast przy koszmarach odwrotnie. Tej nocy na parapecie w twoim pokoju znalazł się miernik snów. Z tego, co się dowiedziałem, temperatura była niebotycznie wysoka.

– Śniłam, że lecę na miotle nad miastem. Nie wiem skąd mi się to wzięło.

– Gdybyś tylko zechciała zostać moją uczennicą, nie byłoby z tym problemów.

Odetchnęłam głęboko.

– Ale czy to wszystko się skończy? Moi przyjaciele…

– Za to ręczę, masz moje słowo, Agnieszko!

– Poza tym… – szukałam właściwych słów, ale szło mi jak po grudzie. – Dziś każdy szuka pracy, dzięki której będzie mógł wziąć trzydziestoletni kredyt mieszkaniowy i kupić samochód. A jeśli ja…

– Problemy mieszkaniowe nas nie dotyczą. Wacław dostał ode mnie w prezencie lokum z pierwszego piętro. Dla ciebie mógłbym przeznaczyć to, które obecnie wynajmujesz z przyjaciółmi.

Zatkało mnie. Moje własne mieszkanie. Tylko moje! I to bez kredytu?

– Czy ma pan na myśli tego nieobecnego podróżnika?

– W rzeczy samej. Wacław oficjalnie pracuje dla National Geographic. Jest teraz bardzo zajęty. Magia nie pójdzie w zapomnienie, dopóki znajdą się ludzie, którzy w nią wierzą i chcą uprawiać. Co ty na to?

Walczyłam ze sobą dłuższą chwilę, patrząc prosto w oczy starszemu mężczyźnie, z potarganymi włosami i dziwnymi oczami, z których jedno było zielone a drugie fioletowe. Nie dałam się tak szybko omamić.

– Co będzie z resztą? Oni nie bardzo chcą tu mieszkać.

– Pozwolimy im odejść i pójść własną drogą. Dziś wieczór wypiją wyjątkowo pyszną herbatę, a jutro gdy się obudzą, nie będą już pamiętać o dziwach, które miały tu miejsce. Każde z nich natychmiast znajdzie lokum gdzieś indziej.

– Zostanę tu wtedy sama?

Stary Mateusz uśmiechnął się szeroko widząc moją wystraszoną minę.

– Chwilowo tak. Wacław jest w podróży, a jeśli chodzi o innych młodych ludzi, którym mógłbym zaproponować współpracę tak jak tobie… no cóż, nie jest ich zbyt wielu. Gdyby nie ty, pewnie bym was nawet nie przyjął. Od początku widziałem w tobie moc.

W jego oczach pojawił się błysk, który jednakże zniknął tak szybko jak się pojawił.

– Oczywiście, zawsze możesz powiedzieć nie i odejść. Magia jest wyborem. Nie można jej uprawiać na siłę, to tak nie zadziała. Wszystko zależy od twojej własnej decyzji. Jednak niezależnie od tego, co zdecydujesz… – odwrócił się i podszedł do małego stolika, wciśniętego w kąt pomiędzy dwoma półkami z książkami. Stała tam buteleczka z fioletowym napojem. – Chyba po to tu przyszłaś?

– Czy to jakiś eliksir?

– Niepamięć Jeżyn. Całkiem dobry sok. Posiada magiczne właściwości. Ci, którzy się go napiją, nie będą pamiętać tego, co twórca eliksiru chciałby przed nimi zataić. Na przykład dziwnych halucynacji, znikających bram czy ,,upiornych” kukułek. Nie wiem, co w nich jest takiego upiornego, ale twoja współlokatorka tak je nazywa. Wystarczy kilka kropel eliksiru dodać do herbaty a na drugi dzień twoi koledzy nie będą niczego pamiętać.. Dziś jednak powinni wiedzieć, dlaczego się wyprowadzają. Jeżeli chcesz, możesz do nich dołączyć… Masz wybór.

Pożegnałam się z magiem i obiecałam, że przemyślę sprawę. Chciałam od razu powiedzieć nie, ale coś mnie przed tym powstrzymywało. Zeszłam do mieszkania i wymyśliłam naprędce historię o rzekomym duchu właściciela kamienicy, który miał kota i świra na punkcie kukułek. Zdaniem starego dziwaka Mateusza był on zupełnie niegroźny, lecz dość nieznośny – oznajmiłam patrzącej na mnie z niejaką zgrozą trójce współlokatorów. Dlaczego ich to tak przeraziło? Wydawało mi się, że wybrałam niestraszną i w miarę logiczną wersję wydarzeń. Zanim jeszcze skończyłam opowiadać przebieg rozmowy z właścicielem, Marek rozmawiał już ze znajomym o ewentualnym przeniesieniu się do niego na jakiś czas. Widocznie tamten się zgodził, bo Marek odetchnął z ulgą. Magda i Bartek również chcieli jak najszybciej opuścić kamienicę przy ulicy Solniczej. Zaczęli dzwonić do przyjaciół i znajomych z prośbą o radę. Bartek rozważał nawet akademik, gdzie wreszcie będzie mógł imprezować do woli.

Byłam rozczarowana, ponieważ polubiłam to miejsce, nawet pomimo wszystkich niepokojących wydarzeń. Zaproponowałam, że zrobię herbatę i zniknęłam w kuchni. Położyłam na blacie małą buteleczkę. Czas użyć czarów. Zaparzyłam napój i wlałam do trzech filiżanek odrobinę Niepamięci Jeżyn. Ostatnią dawkę pozostawiłam na później, do momentu, aż wreszcie podejmę decyzję. Nikt niczego nie zauważył, a zapach jeżynowego soku był nieodczuwalny w herbacie.

Wieczorem Magda oznajmiła mi, że przenosi się do znajomych mieszkających dużo bliżej uczelni. Spytała czy nie chciałabym do niej dołączyć. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Nie. Tu jest bardzo tanio, a z duchem żyję w zgodzie. Na razie nic nie zamierzam.

– Chcesz tu zostać? – krzyknęła ze zgrozą.

– Do końca tygodnia z pewnością – odparłam wyniośle.

– Skoro tak twierdzisz – Magda poszła się pakować.

Podeszłam do okna i wyjrzałam na ulicę. Jedno z rosnących po drugiej stronie alei drzew świeciło intensywnie fioletowym blaskiem. I tylko liście pozostały zielone. Nie była to jednak zwyczajna zieleń – liście wyglądały jak małe szmaragdy połyskujące pośród wypłowiałej trawy. Piękne. Jeżeli z tego zrezygnuję, moje życie będzie zwykłe i przeciętne – pomyślałam. Jeszcze rano byłam pewna, że opuszczę to miejsce razem z pozostałymi, ale z każdą chwilą coraz mniej mi na tym zależało. W końcu wyciągnęłam z kieszeni buteleczkę z eliksirem Niepamięci Jeżyn i wyrzuciłam ją przez okno. Sądziłam, że rozbije się na chodniku, ale nic takiego nie usłyszałam. Wychyliłam się i spojrzałam w dół. Na ziemi nie było nawet śladu po butelce. Magia! – uśmiechnęłam się promiennie.

Nagle usłyszałam skądś ciche i pełne zadowolenia pomrukiwanie kota.

 

***

 

Ranek z pozoru miał być całkiem zwyczajny. Ale nie był. Bartek, gdy tylko mnie zobaczył zawołał:

– Rozmawiałem na korytarzu z właścicielem. Będziesz płacić tylko tyle, co teraz, nawet będąc sama, więc nie musisz na gwałt szukać lokatorów. Całe mieszkanie dla siebie! Zaraz… Dlaczego ja się właściwie wyprowadzam?

Marek i Magda, którzy właśnie pojawili się w kuchni, zaczęli się śmiać.

– W akademiku z pewnością nie będziesz się nudził.

– A ja zamieszkam dwie ulice od instytutu. Od jutra budzę się o godzinę później! –ucieszyła się Magda.

Obserwowałam ich z rosnącym zdumieniem. Naprawdę niczego nie pamiętali! Eliksir zadziałał!

Tego dnia trójka moich współlokatorów opuściła mieszkanie przy ulicy Solniczej czternaście. Gdy tylko zniknęli z horyzontu, wybuchłam niepohamowanym śmiechem, a potem zaczęłam tańczyć po pokoju. Kukułki znów biły jak oszalałe, choć nie było pełnej godziny – wcale mnie to teraz nie martwiło. Miałam wrażenie, że ich bicie jest swego rodzaju hymnem powitalnym na moją cześć. Kiedy znudziło mi się pląsanie po salonie, pobiegłam do swojego pokoju i od razu zauważyłam leżącą na łóżku prześliczną miotłę. Bynajmniej nie była przeznaczona do zamiatania podłogi. Smukła i lśniąca, z mahoniową rączką, miała długi ogon ze starannie dobranych, prostych witek. W sam raz do latania!

Na parapecie za oknem, bezszelestnie pojawił się czarny kot. Miał jedno oko zielone, a drugie fioletowe.

– Wiem, że dzisiaj sobota, ale twoja pierwsza lekcja magii zaczyna się o dwudziestej – powiedział i natychmiast zniknął.

Tego dnia wszystko się zmieniło. A ja, Agnieszka Borczyńska, przeciętna studentka historii, zostałam wiedźmą.

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo fajne opowiadanie, z przyjemnością przeczytałem wszystkie trzy części. No chyba że ma być czwarta...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie, to była całość.

Ale dzięki, Fasoletti. Jeżeli choć jednej osobie (poza autorem, choć i to nie zawsze) się podobało, to znaczy, że warto je było napisać.

ciekawe, lekkie i przyjemne  

Całkiem do rzeczy. Tylko styl miejscami nierówny.
Pozdrawiam.

Dzięki, płotek.

O nierówności stylu wiem, niestety.

Dobre. Miejscami tylko styl przygniata.

Dzięki za komentarz, Shrek2.

Nowa Fantastyka