- Opowiadanie: Fergard Stratoavis - Gladiator - Cz. 2

Gladiator - Cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gladiator - Cz. 2

Przybywam z większą porcją grafomanii mojego autorstwa. Kontynuując rozpoczętą jakiś czas temu opowieść minotaura Jautisa Kraujo, oto część druga "Gladiatora".

 

 

Jautis przyjrzał się wybranym przez Angisa łupieżcom i zmrużył oczy, nie do końca dowierzając. W jego okolicach, a przynajmniej w kwestii jego wioski, wybierani byli wojownicy muskularni i pokaźni rozmiarem, tak żeby móc przenosić jak największe zapasy. Tutaj było niemalże na odwrót: Pomijając jego i Gausybesa, grabieżcy wybrani przez wodza wioski byli dobrze zbudowani, ale wyraźnie chudzi. Wyglądało na to, że stawiali nacisk na szybkość. Gladiatora zdziwił także dobór broni wśród wybrańców: Włócznie, noże, prymitywne szable, łuki, jedna kusza… Kraujo, zbrojny tylko w topór, poczuł się dziwnie w tym otoczeniu.

– To zrozumiałe, że gladiator może czuć się nietypowo wśród grabieżców – mruknął minotaur z kuszą, bardziej przypominający szczura niż byka z krwi i kości. – Szybko nauczysz się podstaw.

– To nie jest znowu takie trudne – odparł Gausybes, zbrojny w szablę i dwa noże do rzucania. – Zresztą, węże nie będą spodziewać się innego stylu walki. Sądzą, że trzymamy się jednego solidnego planu.

– Mam być elementem zaskoczenia? – brew Jautisa uniosła się lekko.

– Zapewne wprowadzisz trochę zamieszania wśród drugiej strony – szczurowaty zachichotał złośliwie. – Z takimi muskułami szybko zwrócisz na siebie uwagę. Ale nie, wszystko przebiega raczej wobec utartego schematu. Obserwuj uważnie.

Wyruszyli z wioski o piątej nad ranem. Gausybes wyjaśnił, że poranek to czas, w którym czujność węży jest generalnie najniższa. Drużyna, prowadzona przez szczurowatego, składała się z dziesięciu wojowników, wliczając w to rudzielca i gladiatora. W sam raz na rajd na obrzeża, zabranie niezbędnych rzeczy i wycofanie się z powrotem między góry.

Na miejscu byli po dwóch godzinach szybkiego marszu. Jautis był zaskoczony dyscypliną panującą wśród wybranych przez Angisa grabieżców. Podczas wędrówki odzywali się w zasadzie wcale, idąc jednym równym krokiem. Wszyscy byli ponurzy, milczący i ewidentnie zdeterminowani od samego początku aż do końca. Gladiatorowi to imponowało. W jego okolicy, wyprawy najczęściej przebiegały wobec złotej zasady, że „każdy sobie rzepkę skrobie”, co często prowadziło do komplikacji, gdy jedna grupa szła jedną drogą, a druga – drugą.

Wioska, którą obrali sobie za cel była co najmniej dwukrotnie większa niż te, o których opowiadali jego znajomi grabieżcy. Najważniejszą chyba różnicą była liczba strażników. W przeciwieństwie do bladych, nijakich, kiepsko uzbrojonych ochotników, o których słyszał, ci tutaj byli wyprostowani, skupieni i wyekwipowani niczym prawdziwi żołnierze… I tych zawodowców było też zauważalnie więcej. Pewnie miało się to jakoś do wielkości wioski. Jautisowi nie zaprzątało to głowy. Jeden rajd, weźmie co trzeba i wróci z powrotem do siebie.

– Cholera… – Gausybes zmrużył oczy. – Jest ich więcej niż sądziłem.

– Żaden problem – odpowiedział szczurowaty, naciągając bełt. – Zmęczymy ich nieco. Jeżeli tu podejdą, ich strata, zrobimy z nich mielone. Jeżeli nie podejdą, również jesteśmy do przodu.

– …Jaka jest szansa, że to pułapka, szefie? – zapytał przytomnie najmłodszy z grabieżców. Jautis oceniał, że cielak nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat.

– Niewielka. Węże przykładają nadzwyczajną wiarę do swojej definicji honoru. Zastawienie pułapki nigdy nie przeszłoby im przez głowy. Jestem grabieżcą już dwanaście lat i nigdy nie spotkałem się z przypadkiem odstępstwa od tych reguł.

– Zawsze może być ten pierwszy raz… – mruknął Kraujo, kiwając głową. To wszystko istotnie wydawało się dość proste… za proste.

– Lepiej myśleć, że kufel jest w połowie pełny, a nie w połowie pusty – odparł Gausybes, uśmiechając się z pewnymi trudnościami. – Kiedy zaczynamy?

– Jeszcze chwilę. Nie ma pośpiechu… – szczurowaty oparł kuszę o skałę i trwał tak przez kilkanaście następnych sekund. – Saulys – skinął na niewysokiego minotaura o sierści w kolorze słomy. – celuj w tego najbardziej wysuniętego – Saulys dobył łuku, chwilę pomierzył i wypuścił strzałę. Pocisk świsnął i wbił się idealnie w szyję strażnika. Wężoczłek bezgłośnie osunął się na ziemię, alarmując pozostałych strażników. Jeden z nich rzucił się do stojącego nieopodal gongu, ale słomiany łucznik był szybszy i trafił przeciwnika w pierś, obalając go.

– Ruszamy! – ryknął Gausybes, puszczając się biegiem. Za nim ruszyli pozostali, wywrzaskując okrzyki o najróżniejszej treści. Jautis uśmiechnął się ponuro: Kvailas miał rację. Niezależnie od tego, czy byli zdyscyplinowani czy nie, pragnęli przelewać krew. Dzieci Sekiry były bestiami, ale im samym to bynajmniej nie przeszkadzało.

Strażnicy rozbiegli się w popłochu, kryjąc się gdzie tylko się dało. Mogli prezentować się lepiej, ale bali się tak samo jak samozwańczy milicjanci z krańców Cesarstwa. Jautis rzucił okiem na jeden z domów, gdzie okiennica nie była z jakiegoś powodu zamknięta. Na drużynę minotaurów spoglądał wielkimi oczyma niewielki wężoczłek, zapewne dziecko. Nie wydawał się przestraszony, bardziej zainteresowany widokiem dziesięciu bykoludzi zbrojnych po zęby…

Powietrze nagle przeszył ostry, nieprzyjemny dźwięk. Kraujo odwrócił wzrok w stronę źródła owego dźwięku, zaciskając chwyt na rączce topora. Zauważył, że uczynili to także pozostali.

Jakieś kilkanaście metrów od grupy minotaurów stał mężczyzna o wściekle czerwonych włosach i znudzonym spojrzeniu, przybrany w czarne odzienie ze skóry. Najbardziej wyróżniał się z tego wszystkiego płaszcz do połowy łydek mężczyzny. Gladiator nie zauważył żadnego pancerza czy broni poza niewielkim przedmiotem w kształcie zaokrąglonej litery L trzymanym przez mężczyznę w dłoni. Z dłuższego końca owego przedmiotu sączyła się strużka dymu.

– No dobra, panowie. Teraz wszyscy rzucacie broń i podnosicie łapy do góry – rzucił niemalże od niechcenia. Jautis zamrugał. Ni chybi musiał to być jakiś mag. Być może najemnik wynajęty specjalnie po to, by chronić przed rajdami? Przeciwko użytkownikowi tajemnych arkan mieliby niewątpliwe problemy, nawet gdyby rzucili się na niego hurmem.

– A kimże jesteś, człowieczku, żeby zwracać się tak do liczniejszego i silniejszego przeciwnika? – huknął Saulys w odpowiedzi.

– Najemnikiem – odparł niemal automatycznie czerwonowłosy, wzruszając ramionami. – No, z życiem. Nie mamy całego dnia – drużyna minotaurów popatrzyła po sobie i jak jeden mąż ryknęła gromkim śmiechem.

– Twoja magia jest bez szans przeciwko dzieciom Sekiry – odparł chełpliwie Gausybes. Mężczyzna przewrócił oczyma z irytacją, po czym przez chwilę nic się nie działo… dopóki dziwaczny przedmiot nie podskoczył delikatnie w dłoni najemnika, wydając z siebie okropny huk i wypluwając coś ze swoich metalowych trzewi. Sekundę później Saulys leżał już na ziemi, jego oczy zamarły w najszczerszym zdumieniu. Nie ruszał się.

– Was też mam zastrzelić czy rzucicie tą cholerną broń i pójdziecie po dobroci? – w głosie czerwonowłosego nie było agresji, jedynie niechęć. Przez dłuższą chwilę panowała cisza… dopóki reszta nie rzuciła się hurmem, zostawiając z tyłu jedynie Jautisa, Gausybesa i szczurowatego. Sześciu rosłych minotaurów rzuciło się na swojego uzbrojonego w niezwykłą broń przeciwnika, wrzeszcząc i wymachując swoją bronią. Czerwonowłosy mężczyzna zmrużył oczy.

Pobratymcy Ragasa ginęli jeden po drugim. Każdy następny rozstawał się z życiem zaledwie ułamki sekundy po drugim. Dłuższy koniec magicznej broni przeskakiwał z jednego stygnącego ciała na drugie, jeszcze ciepłe. Cała szóstka zakończyła tego dnia swoje żywoty za sprawą niewielkiej, niemal niewidocznej kuli.

– Akurat zostało dwóch największych – mruknął najemnik, chowając dziwaczną broń. – Rzućcie broń, byczki – Jautis poczuł chłodny szpikulec na plecach.

– Tautosie! – Gausybes zwrócił zaszokowane spojrzenie na szczurowatego, obecnie celującego w plecy gladiatora. – Co ty wyprawiasz?!

– Zyskuję – odpowiedział Tautos ze stoickim spokojem. – Będą z was świetni gladiatorzy, a ja będę miał z tego wystarczająco dużo pieniędzy, by wynieść się z gór i zamieszkać gdzieś tutaj.

– Zdrajca – warknął Kraujo nienawistnie.

– Oportunista – odparł szczurowaty, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu.

– Gdzie twoje ideały? Gdzie twoja cholerna miłość do swojego rodu, swoich braci i sióstr?

– Nie rozśmieszaj mnie, przybłędo. Taki patriotyzm zachowaj sobie na wystąpienia na arenie. Być może zyskasz sobie sympatię widowni jako dzikus zza Skorpiona, który wciąż trzyma się niedzisiejszych tradycji – Tautos roześmiał się po raz ponownie, ale śmiech uwiązł mu w gardle, kiedy Jautis wykręcił się niczym fryga, chwycił kuszę, wyrwał mu ją z rąk i zdzielił szczurowatego po głowie z ogromnym impetem. Tautos zwalił się na ziemię, zamroczony.

– Skończyliście już okazywać sobie braterską miłość? – rzucił od niechcenia czerwonowłosy, wciąż uważnie obserwując trójkę minotaurów.

– Jeszcze nie – warknął Kraujo i machnął toporem. Cios wymierzony był w przestrzeń między udami „oportunisty” i dosięgnął celu, czego dowodem był przeciągły okrzyk bólu stopniowo przekształcający się w agonalne jęki. Gladiator uśmiechnął się ponuro. Tautos raczej na pewno nie dorobi się potomstwa.

– Skurwiel… – wyrzęził szczurowaty, odczołgując się od Jautisa i krwawiąc obficie.

– Sędzia – odpowiedział Kraujo, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu.

 

Jautis nie miał pojęcia, jak długo on i Gausybes spędzili w zamknięciu. Czas ten spędzili w okropnej ciszy, nie odzywając się do siebie ani słowem. Rudzielec był nerwowy, nawet jeżeli starał się wyglądać na zrelaksowanego. Kraujo z kolei przyjmował to ze stoickim spokojem. Wiedział, że nie wróci już do swojej wioski, że nie zapewni im dobrobytu. Nie przyniesie niczego.

Drzwi do ich celi otworzyły się z trzaskiem. W progu stanął mężczyzna, który przyczynił się do ich uwięzienia. Adeon Falcontet.

– Przybyli – mruknął od niechcenia. Wszystko robił od niechcenia. – Macie to szczęście, że chcą was obu. Burmistrz czy jak to się u węży nazywa negocjuje cenę.

– Kim się stajemy? Niewolnikami? – zapytał Gausybes, desperacko usiłując brzmieć obojętnie.

– Niewolnikami staniecie się dopiero w chwili zakupienia. Póki co jesteście tylko żywym towarem. Towarem niezwykle cennym. Nie łapie się za wielu waszych ziomków. Większość albo ginie w walce albo jest zabijana. Nie przepadacie za byciem niewolnym. Nikt tego nie lubi – Adeon uśmiechnął się tajemniczo. – Niemniej jednak, wasza krzepa daje wam dwie możliwości. Albo zaciągną was do pracy w kopalni albo poślą na arenę – Jautisowi zaświeciły się oczy. Arena? Nawet w niewoli jest to pewien interesujący prospekt. – Jak dla mnie, obie perspektywy do dobrych się nie zaliczają.

– Mogło być gorzej… – w głosie Gausybesa nie było przekonania co do jego własnych słów. Adeon kiwnął głową.

– Tak swoją drogą, też nie lubię Tautosa – rzucił mimochodem do Jautisa, szczerząc zęby w głupkowatym uśmiechu. Gladiator zamrugał, zaskoczony. To był chyba pierwszy raz, kiedy czerwonowłosy okazał jakieś szerzej zakrojone uczucia. – Dupek. Teraz przynajmniej nie będzie już mieć dzieci – czerwonowłosy wyjrzał za próg. – Dobijają targu. Mam was odeskortować, także… – w ręku najemnika pojawiło się ponownie to dziwaczne urządzenie. Jautis i Gausybes popatrzyli po sobie, po czym wstali i opuścili pomieszczenie. Adeon przez cały czas celował do nich z owej broni, jakby niepewny, czy któryś z minotaurów nie spróbuje się na niego rzucić. Nic takiego nie nastąpiło. Zarówno Kraujo, jak i Ragas wiedzieli, że życie w niewoli jest lepsze od braku jakiegokolwiek życia.

 

Jautis nie wiedział, jak długo płynęli barką, skuci łańcuchami. Nie sądził jednak, że legendarny Skorpion – rzeka, która podobno uchroniła Półwysep Zachodzącego Słońca przed tajemniczą katastrofą, która zniszczyła resztę kontynentu – będzie aż tak spokojny. Było tu cicho, zupełnie niczym w najbardziej niedostępnych zakamarkach Smoczych Grani.

Ku zaskoczeniu obu minotaurów, Adeon, który zdawał się nadzorować porządkiem na statku, dał im wolną rękę do swobodnego chodzenia po pokładzie, oczywiście bez broni. Przyciągali spojrzenia, ale poza tym załoga niewielkiej dżonki w spokoju wykonywała swoje zadania, ignorując rogatą dwójkę.

Jautis nie przepadał za bezczynnym siedzeniem pod pokładem, tak więc widywano go na świeżym powietrzu o każdej porze dnia i nocy. Gladiator najczęściej spoglądał na bezkresne równiny, skraj Pustkowi. Gausybes na pokładzie pojawiał się rzadziej, ale mogło mieć to związek z chorobą morską, która objawiła się dość niespodziewanie już pierwszego dnia podróży. Wobec tego, rudzielec najczęściej zostawał w kajucie, starając się myśleć o wszystkim, tylko nie wodzie.

Kraujo spoglądał przed siebie, ignorując otoczenie. Był jedynie żywym towarem, nawet jeżeli towarem wysokiej jakości. Niewolnikiem miał stać się dopiero w Setsunie, mieście, do którego zmierzała ta łajba. Razem z Gausybesem i resztą „towaru” miał trafić na targ, z którego ktoś go wykupi. Gladiator miał okazję poznać pozostałych towarzyszy niedoli. Prócz niego i Ragasa wśród niewolnych było jeszcze trzech węży, gnoll, ogrzyca brzydka jak noc i człowiek o imponującej brodzie. Niewielu, ale handel niewolnikami w granicach Cesarstwa nie był mile widziany.

– Prawo wyraźnie zakazuje niewolnictwa w jakiejkolwiek postaci – powiedział kiedyś gnoll podczas jednej z wieczerzy pod pokładem. Wnioskując po siwym futrze, licznych bliznach i absencji prawego ucha, swoje w życiu widział i wiele o życiu wiedział. – Ale to wszystko jedynie teoria. Handel niewolnikami jest zbyt lukratywny, by ot tak go odrzucić.

– A więc tak wygląda to jakże legendarne poczucie honoru u węży? – Jautis zmrużył oczy.

– Honor. Honor to zabawka dla znudzonych bogaczy albo gwóźdź do trumny głupców – do rozmowy wtrącił się brodacz. – Niewielu jest prawdziwie honorowych, niezależnie od tego, czy są to węże czy jakakolwiek inna rasa.

Kraujo spoglądał na równiny.

 

Setsuna była ogromna.

Gigantyczna aglomeracja będąca sercem Imperium Kami widoczna była już parę kilometrów wcześniej. Jautis nigdy nie miał okazji widzieć czegoś aż tak imponującego. Nie przyznał tego głośno, ale miasto zrobiło na nim wrażenie. Na swój sposób przypominało śpiącego smoka, wokół którego krzątała się gromada sług. Gigantyczny gad drzemał, czy to po męczącym dniu czy też sytym posiłku, a jego świta złożona z istot wszelkich ras i rozmiarów chodziła na palcach, przygotowując kolejne wygody dla swojego pana i władcy.

Port był szary i brudny, nieprzyjemna odmiana od przyciągającego spojrzenie ogółu miasta. Cumowało tu jeszcze kilka podobnych dżonek, a także dwa statki z żaglami w kształcie trójkątów rozwartokątnych i jeden gigant wśród tutejszych łodzi, którego dziób zwieńczony był figurą przedstawiającą czarnego jak noc gnolla od pasa w górę dzierżącego dwa zakrzywione miecze.

– Paskudne miejsce – mruknął brodacz. – Byłem tu już cztery razy i zawsze wygląda tak samo – Jautis milczał. To miejsce istotnie odpowiadało ich obecnej sytuacji. Byli żywym towarem, niezwykle cennym. Niczym więcej.

– No, wystarczy podziwiania widoczków – rzucił Adeon, skinąwszy na dwóch wężoludzi zbrojnych w naginaty, którzy stanęli po bokach grupki niewolników, gotowi do skierowania ich w odpowiednie miejsce lekkim dźgnięciem w bok. – Targ jest niedaleko. Ruszać się.

Młody gladiator milczał. Był towarem, ale już niedługo. Niedługo stanie się niewolnikiem. Już nie przedmiotem handlu, ale wciąż istotą pozbawioną praw i godności. Teraz tylko Sekira mogła decydować nad jego dalszym losem. Adeon powiedział, że dla niego i Gausybesa istnieją tylko dwie drogi: Mogą pracować w kopalni albo stać się gladiatorami.

Jautis ćwiczył się w gladiatorskim fachu u Karysa osiem lat. Wiedział, jak uderzać i gdzie uderzać. Miał też warunki do machania toporem. A jednak, nie był pewien, czy jego umiejętności wystarczą i tutaj. Wiedział, że węże nade wszystko cenią sobie szybkość i finezję. Topór nieodłącznie kojarzył się w Cesarstwie z minotaurami.

Jeżeli Sekira da, Jautis Kraujo upewni się, że Lud Węży zapamięta topór nader dobrze.

 

„Targ” okazał się niewysokim budynkiem o prostopadłościennym kształcie, wykonanym w całości z kamienia. Konstrukcja zajmowała zaskakująco dużo miejsca, znajdując się tuż obok właściwego targu, gdzie szarzy mieszkańcy zajmowali się swoimi sprawami, a zagraniczni kupcy sprzedawali swe towary.

Jautis zmrużył oczy i skrzywił się nieco, czując kłąb ciężkiego, duszącego powietrza na swojej osobie. Jakby tego było mało, w środku było, nie bawiąc się w eufemizmy, tłoczno. Hala była pełna spoconych ciał wszystkich ras i obu płci, kłębiących się dosłownie wszędzie. Jedno jedyne miejsce w całym tym ogromnym pomieszczeniu, które nie było zapełnione od razu przyciągnęło uwagę gladiatora. Był to niewielki podest, akurat na tyle wysoki, by osoby na nim stojące było świetnie widzieć nawet z końca sali. Na chwilę obecną stały na nim dwie osoby, elfi brunet o chłodnym spojrzeniu przybrany w bury wór aż do jego kostek i nic więcej oraz goblin o niezwykle szpiczastych uszach w nieco przydużej zbroi łuskowej, która zwisała na nim niczym na wieszaku. Co ciekawe, nie wydawała się ona krępować ruchów jej właściciela w żaden sposób. Sam zielonoskóry był kompletnie łysy, wyróżniała go także złota kulka w miejscu lewego oka.

– A teraz, panie i panowie, nasz kolejny towar! – wrzasnął donośnie goblin, wskazując na elfa. Długouchy nawet nie drgnął, poprzestając na omiataniu zebranych chłodnym, pełnym wyższości wzrokiemr. – Adrian Toriben Struletof, lat sto siedemdziesiąt trzy. Przechodzony i używany, ale wciąż najwyższej próby. Zdrowy, zadbany, posłuszny. Mówi po algariańsku, elfiemu i w Zasshi. Może śpiewać albo grać na cytrze, którą dołączamy do niego jako nasz gest – goblin wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jak na tak mizerną budowę, miał zaskakująco mocny głos. – Cena wywoławcza to pięćdziesiąt norik! – ledwo padła oferta, pomieszczenie eksplodowało plejadą najprzeróżniejszych głosów, z których każdy wykrzykiwał coraz to wyższą cenę. Jautis skrzywił się, ostentacyjnie zakrywając uszy. Targi niewolników, na które jeździł do tej pory były nieco spokojniejsze.

Inna sprawa, że na tamtych targach był nabywcą, a nie towarem.

– Osiemdziesiąt norik! Osiemdziesiąt trzy noriki! Dziewięćdziesiąt! Jedna yamagata, proszę proszę! Yamagata siedem! Yamagata dziewięć! Yamagata dwadzieścia! Dwie yamagaty! – cisza, jaka nastąpiła po tym oświadczeniu zdawała się speszyć goblina, który to odchrząknął i rozejrzał się nerwowym spojrzeniem po tłumie, obecnie cichym jak mysz pod miotłą. – Po raz pierwszy, po raz drugi i sprzedany! – dokończył z szerokim uśmiechem. Elf tylko ukłonił się nieznacznie i zszedł z podestu, znikając Jautisowi z oczu.

– Do diabła, akurat musieliśmy trafić na taki tłum – zamruczał niezadowolony Adeon. – Uwaga, będzie głośno – oznajmił od niechcenia, dobywając swojej broni, wymierzając w powietrze i pociągając za spust. Strzał przeszył powietrze, skupiając uwagę zebranych na osobie najemnika. – Pilna przesyłka! – powiedział, chowając swoją dziwaczną broń do kabury i wskazując na dwójkę minotaurów.

– Czy to dzieci Sekiry czy…? – zaczął goblin, niepewny, jak się zachować.

– Nie inaczej – Adeon skinął na Jautisa i Gausybesa, by ci wystąpili z grupki niewolników i podążyli ku podestowi. Dwójka minotaurów popatrzyła po sobie i nieśpiesznie, nonszalancko wręcz przemierzyła ów dystans, stając w wyznaczonym miejscu. – Przesyłka specjalna od Mamoru Asaginy – dodał, akcentując wyraźnie miano kupca, który miał ich kupić.

– Towar najwyższej próby, Panie Falcontet, ale nie można w tak obcesowy sposób przerywać dnia handlowego – goblin zapobiegawczo odsunął się nieco od obu minotaurów, z wyrzutem spoglądając na najemnika.

– Przypomnij mi proszę, Balorze, kiedy ostatni raz mieliście tu minotaura? Zresztą, Asagina-san ponad wszystko ceni sobie wydajność tego miejsca i szkoda by było, gdyby w jakiś sposób miałby się przekonać, że legendarne już możliwości targu niewolników w Setsunie nie są aż tak duże, jakby mogło się wydawać – goblin zmełł w ustach ciężkie przekleństwo. Jautis rzucił przelotne spojrzenie na Adeona. Co ten człowiek chciał osiągnąć? Czemu upierał się przy tak szybkim odsprzedaniu jego i Gausybesa? Czy naprawdę chodziło o rzadkość występowania jego pobratymców w podobnych placówkach? Zresztą, kogo to obchodziło? Przynajmniej wyświadczał im przysługę, nawet jeżeli nie był tego świadomy. Przesiadywanie w tej dusznej hali zaczynało być nie do zniesienia.

Goblin zwany Balorem rzucił okiem najpierw na Gausybesa, potem na Jautisa, obchodząc ich parę razy, oceniając nowy, świeży, tak niespodziewany towar. Wszystko odbywało się wśród ciekawskich szmerów potencjalnych nabywców.

– Nie wiem, gdzieście ich znaleźli, Falcontet… – goblin odsunął się nieco. – ale bądźcie tak dobrzy i podajcie dokładną lokalizację – Adeon uśmiechnął się nieznacznie. – Cena wywoławcza za każdego z tych panów z osobna to trzy yamagaty i pięćdziesiąt norik – przez dłuższą chwilę panowała kompletna cisza, tak jak po podaniu ostatniej oferty za elfa. Wszystkie szmery i szepty umilkły niczym ucięte nożem, a niezliczone pary oczu spoglądały na stojących na podeście minotaurów. Chwila jednak kiedyś musiała się skończyć i ledwo to nastąpiło, halę wypełniła eksplozja najróżniejszych ofert.

– Po kolei, po kolei… – mruczał Balor, usiłując wychwycić wszystkie podane ceny. – cztery yamagaty! Cztery dwadzieścia! Cztery pięćdziesiąt! Pięć dziesięć! Siedem! Osiem dwadzieścia! Osiem dwadzieścia cztery! Osiem dwadzieścia pięć! – systematycznie zmniejszała się liczba głosów, aż na tym umownym placu boju pozostało już tylko kilku najbogatszych. Nawet oni jednak podbijali stawkę oponentów o norikę, dwie. Adeon zamruczał, niezadowolony. Już jedna yamagata była niesamowicie wiele warta, ale osiem i więcej? Gros populacji Cesarstwa nigdy nawet nie miał okazji widzieć lub dotknąć takiej fortuny, nie wspominając o jej posiadaniu.

– Osiem trzydzieści! Osiem trzydzieści cztery! Osiem trzydzieści sześć! – Balor wciąż skrupulatnie wychwytywał kolejne oferty, jego oko świeciło się z radości. Takiego zysku za pojedynczego niewolnika targ w Setsunie nie miał od czasów pobratymca tych dwóch, sprzedanego jakieś pół roku temu za dziesięć yamagat.

– Dziesięć! – wrzasnął korpulentny człowiek o mlecznobiałych włosach i licznych plamach wątrobowych na twarzy. Zapadła chwilowa cisza.

– Dziesięć dwadzieścia! – odpowiedziała kobieta węży w czerwonym kimono z jedwabiu.

– Jedenaście! – oferty swoich oponentów przebił trzymający się prosto gnoll o kasztanowym futrze i przypominających rubiny oczach. Tym razem cisza zapadła na dobre.

– Po raz pierwszy, drugi i… sprzedany, Salanno najdroższa! – Balor wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu. – Obaj panowie minotaurowie sprzedani za…

– Biorę tylko jednego – odparł nabywca chrapliwym tonem, wskazując na Jautisa. Oczy gladiatora zmniejszyły się nieco

– A racja… No tak – entuzjazm goblina nieco opadł. – No cóż, w takim razie, ten rosły kolega sprzedany za jedenaście yamagat – poklepał Kraujo po udzie – panu Axlowi Rache ze szkoły gladiatorskiej w Setsunie.

Adeon pokiwał głową ze zrozumieniem, widząc niewielkie iskierki w oczach Jautisa. Ten sam objaw radości pojawił się, kiedy wcześniej wspomniał im na statku o ich możliwościach jako niewolników.

Ten tutaj definitywnie chciał być gladiatorem.

 

Podróż do szkoły gladiatorskiej trwała długo. Dystans nie był duży, drogę natomiast wydłużały istne tłumy pieszych wszelkich ras. Niewielki wóz drabiniasty, którym kierował sam Axel, zaprzęgnięty był w jednego pokaźnego muła i nic więcej. Jautisa oskrzydlało dwóch ludzi jego nowego właściciela, zbrojnych w tęgie dębowe pałki. Sprawiali wrażenie obojętnych na fakt, że tuż obok nich siedział pokaźny minotaur pokryty bliznami, ale Kraujo widział, że drżały im dłonie. Nie zamierzał jednak uciekać, pokazywać swojej dominacji. Na to przyjdzie czas. Od tego była arena.

 

– Co potrafisz?

– Kształciłem się w fachu gladiatora przez osiem lat pod okiem swojego nauczyciela.

– Minotaur, prawda?

– Owszem.

– Czego cię nauczył?

– Gdzie uderzać, jak uderzać – Axel pokiwał głową. Na chwilę obecną przechadzali się po terenach szkoły gladiatorskiej, obserwując innych gladiatorów doskonalących swoje umiejętności w starciach z manekinami czy przeciwko sobie nawzajem. Jautis zauważył, jak różnorodna była „stajnia” Axla: Prócz węży byli tu także orkowie, ogry, smokokrwiści, ludzie, elfy… Zauważył chyba nawet parę demonów i mechanitę. Co ciekawe, wśród ćwiczących nie było ani jednego gnolla.

– Niewiele, ale przynajmniej masz doświadczenie – Rache kiwnął głową po raz drugi. – Będziesz musiał zmienić nieco tok myślenia. Będę szczery, byczku, twój trening tutaj gówno ci da. Szczęśliwie dla ciebie, szkoła Setsuna nie kładzie nacisku na żadną konkretną sztukę walki. Mamy tu gigantów wymachujących ciężką bronią, mamy tu też mniejszych wojowników, stawiających na szybkość… Niefortunnie, większość szkół w Cesarstwie kładzie nacisk na małych i zwinnych, często kobiety… – Kraujo zauważalnie się skrzywił, co nie umknęło Axlowi. – Nie krzyw się. Płeć nie ma znaczenia na arenie.

– …To nie w porządku walczyć przeciwko kobiecie – odparł z pewnym wahaniem minotaur.

– Powiedz jej to później, kiedy będziesz się wykrwawiał – gnoll pokiwał głową zdecydowanie. – Idealista z ciebie, co? Idealista, w ten nietypowy, byczy sposób.

– Co masz na myśli…?

– Honor. Kierujesz się jakimś poczuciem honoru, prawda? Widać to po twojej posturze. Jesteś dumny i uparty jak osioł, nawet w niewoli – Jautis nie odpowiedział. – Zapomnij o tym. Honor jest gwoździem do trumny. Na arenie masz przeżyć. Naginaj zasady tak bardzo, jak tylko się da.

– To nie jest droga wojownika.

– Nie jesteś wojownikiem, byczku, tylko gladiatorem. Cyrkowcem zbrojnym w kawałek ostrej stali, którego zadaniem jest zadowolić plebs, mordując podobnego cyrkowca – Axel zatrzymał się, w jego oczach błyszczała stal. – Dlatego dam ci dobrą radę. Przestań stroić bohatera. Zapłaciłem za twoje dupsko jedenaście yamagat i wolałbym, by mi się zwróciły. Masz potencjał, ale głupio by było, gdyby zadźgał cię byle kretyn z włócznią – Gnoll potarł skroń z irytacją. – Nie lubię się denerwować. To nieprofesjonalne. Bądź więc tak dobry, byczku, i nie irytuj mnie więcej. Jestem pewien, że możemy się dogadać.

– …oczywiście. Tylko tyle, że nazywam się Jautis, Jautis Krau-

– Wolę tytułować cię per „byczek” – Axel uśmiechnął się złośliwie. – Jeżeli przestaniesz zachowywać się jak ostatni kretyn, to może zmienię swój sposób mówienia o twojej osobie. A teraz ruszaj się. Wskażę ci kwatery.

 

Jautis został zakwaterowany wraz z pięcioma innymi gladiatorami: Dwoma wężami, elfem, orkiem i smokokrwistym.

– To będzie chyba pierwszy minotaur w historii szkoły Setsuna – mruknął ork na widok nowego gościa. Był pokaźnych rozmiarów jak na przedstawiciela swojej rasy i odziany jedynie w workowate spodnie, eksponując imponującą kolekcję blizn od łuku brwiowego do biodra. – Miło poznać. Nazywają mnie Kovu.

– Jautis – wymienili się uściskami dłoni. Chwyt orka był mocny, niczego innego po gladiatorze nie mógł się spodziewać. – Długo tu siedzisz?

– Dziesięć lat. Nie licząc gladiatorów z Ludu Węży siedzę tu najdłużej. Hirameki i Mamoru, na ten przykład – wskazał odpowiednio na młodszego węża o krótko ściętych czarnych włosach i na starszego z kucykiem do połowy pleców i parodniowym zarostem – siedzą tu odpowiednio trzydzieści i pięćdziesiąt osiem lat.

– Długo – Kraujo zmarszczył brwi, co smokokrwisty, chudy niczym szczapa szatyn z łuskami na całej długości lewego ramienia, skwitował złośliwym chichotem.

– Węże żyją dość długo – rzucił, podnosząc się ze swojej pryczy. – Znając życie, to pewnie nigdy nie poznałeś żadnego za dobrze, by zapytać o wiek.

-…nie, nie było takiej potrzeby – Jautis ponownie zmarszczył brwi. Definitywnie nie podobał mu się kierunek tej rozmowy.

– No, już się tu, chłopie, nie krzyw. Nazywają mnie Crni Ritez – smokokrwisty wyszczerzył się w krzywym uśmiechu. Brakowało mu kilku górnych zębów. – Szybko się do nas przyzwyczaisz. Nie jesteśmy może nie wiadomo kim, ale mamy swoje zalety.

– Tak. Wierzę na słowo – Jautis nie był do końca pewien, co o tym myśleć. Nie sprawiali wrażenia nieprzyjemnych, nawet jeżeli oceniał tylko na podstawie pięciu minut rozmowy. Z drugiej strony, była dość duża szansa, że pewnego dnia będą zmuszeni do walki przeciwko sobie. Skończą się wtedy jakiekolwiek pozory przyjaźni, a pozostanie jedynie chęć przetrwania na arenie. Użyje się wszelkich możliwych trików, byle tylko pozostać ostatnią stojącą na placu boju osobą.

Albo pozwoli się im przeżyć, jak na honorowego wojownika przystało. Gladiator nie musiał koniecznie zabijać. Gladiator mógł oszczędzić pokonanego, czy to na prośbę widowni czy to z własnej inicjatywy…

Ale perspektywa upuszczenia krwi godnemu przeciwnikowi wydawała się Jautisowi zbyt kusząca, by ją tak po prostu odrzucić.

 

Gladiatorska rutyna nie nudziła go ani odrobinę. Wstawał o świcie, pożywiał się, ćwiczył, toczył walki treningowe z innymi gladiatorami i tak w kółko aż do zmroku. Wśród innych niewolnych w szkole Setsuna wyróżniał się niesamowitym zaangażowaniem w to, co robił. Jednocześnie, wciąż starał się doskonalić swój styl walki, wybierając odpowiednie usprawnienia według porad Axla i zachowując w pamięci najważniejsze z nauk Karysa.

Bądź szybki, ale nie porzucaj siły. Bądź zwinny, ale nie porzucaj precyzji.

Wciąż był za wolny. Miał predyspozycje, ale co zwinniejsi oponenci wciąż mieli nad nim przewagę. Potrafili sprawnie unikać ciosów, a choć sami rzadko atakowali, to zazwyczaj jeden czy dwa ataki w odsłonięte miejsca wystarczały.

Jautis odrzucił propozycję zmiany broni na jakąkolwiek inną. Sugerowano mu miecze, szable, włócznie, trójzęby. Topór pozostawał jego charakterystyczną bronią, czymś, czego nie używał nikt inny spośród gladiatorów szkoły Setsuna. Ponieważ jego wyszczerbiony topór gladiatora odebrano mu po schwytaniu, został zaopatrzony w nowy, stalowy i pozbawiony jakichkolwiek niedoskonałości.

Niezależnie od tego, jak bardzo jest się wyspecjalizowanym w obsłudze jakiegoś konkretnego rodzaju broni, dla Jautisa zawsze istniał jeden unikatowy egzemplarz, którego nie zamieniłoby się na nic innego. Może być zżerany przez rdzę i ledwie parę kroków od zniszczenia, ale była to broń, której używał i która służyła mu wiernie. Teraz dostał nową, która miała mu wystarczyć. Był to solidny topór. Jednoręczny, nieco większy od zwykłego topora bojowego, ale mniejszy od dwuręczniaka. Dawał odpowiednio dużą siłę przebicia przy jednoczesnym zachowaniu szybkości i zwinności ruchów. Tak bardzo jak Kraujo nie chciał zarzucać poprzednich, wtedy skutecznych taktyk, teraz musiał je zmienić, jeżeli chciał trochę pożyć.

Karys nauczył go, które miejsca są szczególnie wrażliwe na ciosy. Co ciekawe, rasy rozumne Półwyspu nie różniły się tak bardzo w tych kwestiach. Zawsze były to te same miejsca. Każda tętnica była doskonałym celem. Wystarczył precyzyjny cios – a czasem nawet i to nie było konieczne – by upuścić przeciwnikowi odpowiednią ilość krwi. Mógł wtedy obserwować, jak ten się wykrwawia albo go dobić. Zazwyczaj preferował to drugie. Było efektywniejsze i efektowniejsze niż pozwolenie swojemu oponentowi na miotanie się po arenie z uciętym do połowy ramieniem.

Teraz jednak musiał zmienić nie tylko styl walki, ale i mentalność. Podczas jego czasu jako gladiatora w wiosce rzadko kiedy musiał mierzyć się z przeciwnikiem choć częściowo satysfakcjonującym jego oczekiwania, a więc i z przeciwnikiem oferującym wyzwanie. Tym razem, po jego stronie stanie przeciwnik, który będzie równie dobrze uzbrojony, równie dobrze wyszkolony i nie tyle będzie chciał przeżyć, co zabić swojego adwersarza. W oczach nie będzie palił się dziki, nierozumny ogień. To będzie kontrolowany płomień, przypominający nieco lont świecy. Skupiony i skoncentrowany.

Zadaniem Jautisa będzie go zgasić… A może i nie?

 

– Jak idą postępy? – zapytał Axel, spoglądając na panoramę miasta. Setsuna w niedzielne wieczory przypominała łąkę pełną świetlików, z tą jedną różnicą, że te świetliki najczęściej nie ruszały się z miejsca. On i Jautis znajdowali się na wzgórzu niedaleko szkoły, omiatając ogromną aglomerację wzrokiem.

– Nie najgorzej – minotaur wzruszył ramionami. – Trochę się pewnie zmieniło. Dziękuję za porady.

– Jesteś tu zaledwie miesiąc, a już znalazłeś się wśród najlepszych – gnoll ziewnął przeciągle.

– Staram się – Kraujo kiwnął głową.

– Jak często potrzebny był gladiator u ciebie?

– Co grabież. Grabieżcy zawsze przynosili ze sobą jednego czy dwóch jeńców przeznaczonych tylko po to, by zginąć na arenie.

– Dawano im broń?

– Dawano, ale… – Jautis machnął ręką, zniechęcony. – Nie było w tym wyzwania. Żadnej zabawy. Najczęściej rzucali się na ziemię i błagali o litość. Nieliczni walczyli, ale co taki chłop z pogranicza Cesarstwa mógł zrobić wyćwiczonemu wojownikowi?

– Mi to brzmi bardziej jak pokazowa egzekucja – Rache zwrócił baczne spojrzenie na gladiatora.

– Może i tak…

– Jak wielu przeżywało?

– Żaden. Albo dostawali cios w aortę albo ginęli na prośbę widowni. Zresztą, większość z tych, którzy się poddali nie była godna przeżyć – Axel uśmiechnął się tajemniczo, obnażając wilcze kły.

– Wytłumacz mi, byczku… Co to znaczy, że ktoś nie jest godzien przeżyć? – Jautis zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.

– To trudne do zrozumienia dla nie-minotaurów – zdecydował się na próbę ominięcia tego tematu.

– Jestem pojętną osobą – gnoll nie przejął się ani trochę. Po prawdzie, jego uśmiech nawet się nieco poszerzył.

– Słaby. Ktoś, kto jest słaby. Ktoś, kto nie potrafi się obronić… Oczywiście, mówię tu o dorosłych, o mężach.

– Nie posądziłbym cię o mordowanie kobiet i dzieci, byczku – Axel zachichotał złośliwie. – Ale to ciekawa definicja. Z perspektywy gladiatora jest jak znalazł.

– Ale?

– Dlaczego zakładasz, że jest jakieś „ale”? – przez dłuższą chwilę panowała cisza.

– Zawsze jest jakieś „ale”. Nie można być nigdy niczego pewnym – gnoll wzruszył ramionami, podnosząc się z miejsca.

– Gdybyś nie był gladiatorem, posądziłbym cię o bycie pozbawionym serca gnojem – mruknął, spoglądając na swojego rozmówcę uważnie. – Ale w tym fachu to dobre. Trzeba wyzbyć się pozytywnych emocji. Trzeba zapomnieć, że istota przed tobą jest istotą rozumną. Pomyśl, że jest workiem treningowym i wyładuj na owym worku swoją frustrację, energię, cokolwiek innego. Pamiętaj jednak, że kiedy już powalisz ten worek, zamienisz go w strzępy… – Axel potarł brodę w zamyśleniu. – to stanie się on ponownie istotą rozumną. Możesz go dobić albo puścić go wolno.

– Czy to nie decyzja publiczności?

– Nie. Publika tylko sugeruje. Masz pełne prawo ją zignorować, choć nie przysporzy ci to pewnie popularności.

– Popularność… – Jautis zauważalnie się skrzywił, cedząc zgłoski. – Jakby mi była potrzebna aprobata węży.

– To na wypadek, gdybyś jednak przegrał walkę – Rache uśmiechnął się nieznacznie. – Ale raczej ci to nie grozi aż do turnieju.

– Nie rozumiem.

– Normalnie, gladiatorzy nie mają zbyt wiele do roboty. Co tydzień wybiera się kilku, by rozprawili się z paroma przestępcami zsyłanymi na arenę w ramach kary. Zasada jest prosta. Jeżeli taki jegomość pokona gladiatora w walce, przeżyje i wyjdzie bezkarny… ale to się za często nie zdarza – Axel wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. – Próbują różnych trików. Kopią piach w oczy, gryzą, udają martwych, imitują symptomy jakiejś paskudnej, zakaźnej choroby. Chcą przeżyć. Inna sprawa, że na areny celowo wysyła się przestępców, którzy nie winni mieć za wiele doświadczenia w kwestiach związanych z walką. Oszuści, kieszonkowcy, łapówkarze i szantażyści… Czasem trafiają się też gwałciciele. Tych ostatnich ogląda się szczególnie chętnie, tym bardziej, jeżeli gladiatorem jest kobieta.

– Czyli wciąż jesteśmy jedynie oprawcami? Egzekutorami? – Jautis zmrużył oczy.

– Najczęściej. Jednakże, co jakiś czas organizuje się turnieje. Starcia szkół gladiatorskich. Najbliżej jest starcie szkoły Setsuna ze szkołą Chi no Machi, jakieś sześć miesięcy.

– Na czym to polega?

– Każda szkoła wystawia szesnastu, zazwyczaj najlepszych, gladiatorów.

– Zazwyczaj?

– Kiedy różnice między szkołami są zbyt duże, nie opłaca się ryzykować utraty szesnastu najlepszych wojowników, jakich masz – Axel kiwnął głową. – Poddawanie walki jest w złym guście, dlatego lepiej poświęcić innych. Tych „słabych” – dodał, śmiejąc się. – Teraz jednak… Teraz jednak szkoła Setsuna może być silniejsza niż kiedykolwiek. Nie chodzi tu nawet o ciebie, byczku, tylko o zbiór gladiatorów, który udało się w ostatnich latach pozyskać – gnoll podniósł się z miejsca. – Ostatnie starcie z Chi no Machi odbyło się dziesięć lat temu, kiedy obejmowałem posadę lanisty. Szkoda gadać… – Rache przeniósł spojrzenie na Jautisa. – Liczę na to, że mnie nie zawiedziesz.

– Minotaur nie zawodzi – odpowiedział Kraujo, kiwając głową.

Koniec
Nowa Fantastyka