- Opowiadanie: Issander - Inanis III

Inanis III

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inanis III

Niestety nie zmieścił się cały schemat i musiałem go zmniejszyć, przez co drobniejszy tekst jest raczej nieczytelny. Tutaj w oryginalnym rozmiarze:

 

http://i48.tinypic.com/2r70nf9.jpg

 

Bohaterami tego opowiadania są postacie z poprzednich tekstów z serii. Oprócz tego z oczywistych względów czytane pojedyńczo może być trochę niezrozumiałe:

 

Inanis I: http://www.fantastyka.pl/4,8634.html

Inanis II: http://www.fantastyka.pl/4,8643.html

 

 

1. Blaszak

 

 

 

W większości przypadków to ludzie polowali na inne istoty, które miały nieszczęście trafić do Inanisa. Jednak czasami bywało odwrotnie…

 

Poza zwierzętami o przeciętnych rozmiarach, gośćmi Świata Pustki mogły stać się także potężne bestie, choć nie zdarzało się to często. Zgładzenie ich wykraczało poza możliwości pojedynczego łowcy. W takiej sytuacji miało miejsce coś, co normalnie byłoby nie do pomyślenia – ludzie zbierali się i działali w grupie, by pozbyć się zagrożenia.

 

Zaczęło się, gdy do Nory przybył posłaniec z Czwartej Wieży przekazując wieści. Potwór o „stopach większych od człowieka i kłach wielkości dłoni” miał zaatakować szperacza w jej pobliżu. Człowiek na idealnie płaskich równinach Inanisa dostrzegł zagrożenie z daleka i zdołał schronić się w ruinach budowli, lecz to nie zniechęciło bestii. Nim ostatecznie odpuściła, zdążyła zniszczyć część ścian, dodatkowo naruszając nadwyrężoną upływem czasu strukturę Wieży.

 

Zakładano oczywiście, że miały miejsce także śmiertelne ofiary. Drapieżnik był prawdopodobnie dość szybki, by człowiek nie miał szans na ucieczkę, jeżeli nie znajdował się blisko schronienia – a to na pustyni oferowało niewiele miejsc.

 

Choć zdarzali się i tacy, którzy w grupowym polowaniu brali udział tylko dla łupów, większość zgadzała się, że obecność gigantycznego drapieżnika to zagrożenie, które trzeba za wszelką cenę zażegnać. Zbyt łatwo przychodziło wyobrażenie sobie, do czego byłaby zdolna głodna, krwiożercza bestia wielkości autobusu, gdyby udało jej się odnaleźć drogę do Nory. A bez Nory szybko upadłby wrażliwy system funkcjonujący w Inanisie od czasów Starszych.

 

Najwyraźniej przewidzieli oni również taką możliwość podczas tworzenia Praw. Wszystkie z nich – poza jednym, które regulowało właśnie tę sytuację – obowiązywały jedynie w Norze. Stanowiło ono, że pozostałości po grupowym polowaniu są dzielone po równo pomiędzy wszystkich biorących udział w wyprawie łowców, ponadto w ciągu jej trwania nie mogą oni między sobą walczyć. Dzięki temu maksymalnie zwiększała się ilość uczestników, a razem z nią szanse zgładzenia bestii.

 

Kiedy wiadomość przyniesiona przez posłańca rozchodziła się po Norze, przekazywana od ust do ust, on sam zaszedł do Pijalni. Nie tylko potrzebował odpocząć, wszak typowa droga pomiędzy osadą a Wieżami liczyła kilka dni, lecz także to tam mógł liczyć na zwerbowanie najliczniejszego grona ochotników. Lokal Burtha i Unkera był bowiem najczęstszym celem dla wszystkich tych, którzy wybierali pustynię jako sposób na życie, gdy tylko los raz na jakiś czas sprowadzał ich do Nory.

 

Som, siedzący akurat przy kontuarze, dopił trunek ze swojej szklanki, lecz nie wstawał, dopóki przybysz nie skończył mówić. Krasnolud Unker – barman i właściciel w jednym – zorientował się niemal od razu, co się święci. Z pewnością miał w tym swój udział fakt, że nie będąc człowiekiem jako jedna z niewielu istot w okolicy był w stanie w ogóle cokolwiek dostrzec w słabej poświacie kilku rozsianych po sali świec.

 

– Czyli idziesz z nimi? Nie jesteś już aby za stary na takie eskapady? – zagadnął, chociaż znał odpowiedź.

 

– Im więcej włóczni się zbierze, tym lepiej. Poza tym ktoś musi przypilnować żółtodziobów. Brzmisz niemal tak, jakbyś się o mnie martwił – zauważył człowiek.

 

– Ach, to oczywiste, przejmuję się jedynie losem mojego najlepszego klienta…

 

– Pewnie po prostu mówisz tak o wszystkich.

 

– Może tak, może nie… No dobra, masz mnie! Ale sam wiesz, jak ciężko o uczciwych łowców, mających porządny towar na wymianę. A i tak większość z nich to straszni nudziarze. – Unker słynął z niesłychanej jak na mieszkańca Inanisa gadatliwości. – Mogę szczerze powiedzieć, że nie znam nikogo, kto by pił tak jak ty. No, przynajmniej z tych, którzy mają czym płacić. Trzymaj się i nie daj się zabić! – rzucił mu jeszcze na odchodnym.

 

Blaszak czekał na swojego właściciela przy wyjściu z podziemi. Nie dało się go nie usłyszeć. Cichy szum pracującego silnika dałby się z łatwością wmieszać w odgłosy tła, gdyby w okolicy znajdowały się jakiekolwiek źródła hałasu. W martwym świecie, jakim był Inanis, nawet powierzchnia głównego ludzkiego osiedla była zazwyczaj cicha.

 

– Słyszałem wieści – oznajmił brzęczący, komputerowy głos. – Ludzie są całkiem poruszeni.

 

– Dlaczego? – spytał Som bez cienia zainteresowania.

 

– Tym razem trafił się drapieżnik. Zazwyczaj miewamy tu do czynienia z ogromnymi roślinożercami. Nawet zwykli mieszkańcy wiedzą, że to zupełnie co innego. Te drugie nie mają szans na znalezienie na pustyni wystarczających ilości pożywienia i nie trwa długo, nim padną z głodu. Owszem, czasem robią się agresywne w pobliżu ludzi, ale nie szukają ich aktywnie, a czasem wręcz unikają. Tymczasem drapieżnik…

 

– Będzie polować, więc znajdzie pożywienie, by przetrwać. Jest zagrożeniem dla każdego, dopóki ktoś się nim nie zajmie. Posłaniec powiedział coś w tym stylu. Dlatego nie będziemy czekać – ruszamy od razu.

 

– Trasa taka, jak sądzę?

 

– Tak. Skieruj nas na Czwartą. Obejrzymy sobie, do czego nasza bestia jest zdolna, zaczekamy na wszystkich innych chętnych, a potem zabierzemy się do pracy.

 

Robot musiał na chwilę zwiększyć obroty, by móc wydostać się z zagłębienia Nory. Razem ze swoim właścicielem opuścił jedyną prawdziwą osadę w Inanisie, by udać się w kolejną wędrówkę poprzez niekończącą się pustynię.

 

 

 

***

 

 

 

Droga do Czwartej była najkrótsza ze wszystkich. Być może z tego względu Wieża ta była również najliczniej zamieszkałą, choć dwudziestu sześciu stałych mieszkańców nijak miało się do ponadtysięcznej populacji Nory. Mimo to trasa i tak liczyła około czterech-pięciu „dni” – w Inanisie panowała wieczna noc, a słońce nigdy nie wschodziło, więc słowo to miało więcej sensu jako miara odległości, niż czasu.

 

Blaszak martwił się tym, co mogło się zdarzyć, nim dotrą na miejsce. Wszak do tego czasu ich cel był w stanie oddalić się w którymkolwiek kierunku nawet na dziesięć dni. A i to tylko przy ostrożnym założeniu, że przemieszcza się tempem podobnym do człowieka. Gdyby jednak kierował się w stronę Nory, to powinni spotkać się po drodze. W dodatku dane robota wyraźnie mówiły, że duże drapieżniki mają tendencje do spędzania większości czasu odpoczywając. Tymczasem podróż przebiegała spokojnie, jedynie kilka razy zbaczali nieco z trasy, by zbadać jakiś wypatrzony przedmiot. Nie znaleźli jednak nic o istotnej wartości.

 

Podczas takich marszów przez pustynię Som odzywał się jeszcze mniej niż zwykle. Blaszak wiedział, dlaczego.

 

Jedną z cech, którą zarażali się wszyscy mieszkańcy Inanisa była małomówność, lecz z drugiej strony świat ten nie odbierał im pragnienia kontaktu z innymi. Mimo sytuacji w jakiej się znaleźli, pozostawali ludźmi. Krótkie rozmowy były czymś normalnym – wszyscy ich potrzebowali, choć niekoniecznie je palili się, by je inicjować.

 

Powodem, dla którego Som nie odzywał się do Blaszaka, było jego podejście do maszyn. Skoro nic nie różniło rozmowy z robotem od mówienia do kamieni, to po co to robić? Dlatego dopóki nie zamierzał uzyskać żadnych informacji, robot nie miał dlań nic do zaoferowania.

 

Dla Blaszaka nie było to czymś niewiadomym. Usłyszał to od swojego właściciela wiele razy, o jeden za dużo. Stało się to wtedy, gdy nieopatrznie wyznał człowiekowi miłość.

 

Słowa, które wtedy padły, na lata zapisały się w jego sztucznej pamięci. Podczas podróży takich jak ta powstrzymywały go od skazanych na niepowodzenie prób przerwania ciszy.

 

Rozumiejąc, że nie może zrobić zupełnie nic, by zmniejszyć dzielący ich dystans, pozostawało mu pogrążyć się w ponurych myślach. Choć powinien kalkulować, przeprowadzać symulacje, by jak najbardziej pomóc przed nadchodzącą walką z bestią, chłodna pustka świata wypełniała także jego.

 

 

 

***

 

 

 

W profilu wieży z daleka odznaczały się uszkodzenia opisane przez posłańca. Czwarta miała nietypową konstrukcję; przede wszystkim, praktycznie w całości znajdowała się nad poziomem gruntu, co odróżniało ją od pozostałych. Była płaskim walcem, krążkiem o zaokrąglonej górnej krawędzi. Jej wymiary były imponujące – troje ludzi stojących jeden na drugim nie sięgnęłoby stropu, zaś portale i komnaty onieśmielały swoją przestronnością. Niektórzy sądzili, że pierwotnie była domem dla istoty podobnej, lecz znacznie przewyższającej rozmiarami człowieka. Jednak przebywanie w Inanisie zmuszało do skupiania się na tym, co istotne do przetrwania. W związku z tym tylko niewielka część jego populacji mogła sobie pozwolić na takie przemyślenia. Zdecydowana większość traktowała Wieże jako równie naturalny element otoczenia, co samą pustynię, nie zastanawiając się choć przez chwilę nad ich pochodzeniem.

 

Dzięki jej unikalnej konstrukcji Blaszak nie miał problemów z wjechaniem do środka. Mimo wcześniejszych obaw mógł uspokoić się, gdy słuchał Soma wypytującego mieszkańców o zdarzenie. Bestia przynajmniej początkowo oddaliła się od zamieszkanych terenów na Zewnętrzne Pustkowia, zaś od tamtego czasu nie zgłoszono żadnego ataku. Nikt jednak nie odważył się ją śledzić.

 

W środku zgromadziło się już kilku łowców, którzy przybyli z innych stron niż od Nory. Szybka symulacja przeprowadzona przez robota w zasadzie wykluczała możliwość, by potwór mógł zawrócił i znajdować się teraz gdzieś pomiędzy Czwartą, a Norą – przynajmniej nie w taki sposób, żeby żaden z przybyłych go nie spostrzegł. Poinformował o tym zebrane grono.

 

Łowcy ustalili między sobą, że wyruszą, gdy tylko wszyscy z nich skończą odpoczynek wyrównujący. Bez cyklu dzień-noc każdy z nich spał w innym terminie, a grupowa akcja wymagała koordynacji. Zgodnie poprosili Soma, by Blaszak w tym czasie przyjrzał się śladom po ataku, następnie przekazał im możliwie najwięcej informacji, które mogłyby pomóc w polowaniu, a także by optymalnie ustalił jego plan. W normalnej sytuacji spotkałoby się to z odmową – w Inanisie nic nie było za darmo – lecz tym razem powaga sytuacji wymagała zgody z jego strony.

 

Niektórzy z nich musieli pochodzić z prymitywnych kultur. I choć pobyt w Świecie Pustki poszerzał horyzonty, nadal traktowali robota niemal jako boską istotę. W takich sytuacjach Som wyrażał dobitnie swoją postawą, że jednak jest jego właścicielem.

 

Analizowanie szkód nie było łatwe, ponieważ przeznaczenie Blaszaka tego nie obejmowało. Zwyczajnie nie posiadał odpowiedniego oprogramowania. Co nie znaczy, że nie dysponował żadnym sposobem, by się do tego zabrać. Jego skomplikowana struktura składała się z dwóch systemów – roboczego, typowo komputerowego, oraz sztucznej sieci neuronowej funkcjonującej podobnie do ludzkiego mózgu – jej „sterowniki” były wręcz po prostu skopiowanymi mechanizmami działania prawdziwego odpowiednika. Ta część była decyzyjna i mogła ingerować w podległy mu system. Robot był więc w stanie poskładać docelowy program z innych, jakie były dostępne. Na przykład oprogramowanie odpowiadające za oczy robota mogło przetworzyć obraz w taki sposób, by podać dokładne rozmiary uszkodzeń. Jednak do wyciągnięcia dalszych wniosków Blaszak miał takie same predyspozycje, co każdy człowiek, brakowało mu bowiem programu, który byłby w stanie przeanalizowałby dane, by oszacować siłę bestii i jej wymiary.

 

Jedną z istotniejszych kwestii do rozstrzygnięcia pozostawało to, jaki rodzaj potwora zaatakował Wieżę. Robot posiadał sporo danych na temat swojego świata, lecz co istotniejsze, jednym z jego zadań było zbieranie danych o Inanisie, pod warunkiem że kiedykolwiek by się w nim pojawił. Oczywiście jego twórcy nie mieli pojęcia o istnieniu tego wymiaru – polecenie było bardziej ogólne, a wiązało się z rozwiązaniem zagadki nietypowych zaginięć ludzi. Nie miało to związku z bieżącymi zadaniami robota, po prostu zdecydowano o zakodowaniu takiej instrukcji razem z wieloma innymi – na wszelki wypadek.

 

Blaszak początkowo starał się postępować zgodnie z nią, jednak szybko zorientował się, że ludzie traktują go raczej niczym przedmiot, co skończyło się jego służbą kolejnym właścicielom. W tamtym czasie jego pryncypia wyznaczał kod zapisany w pamięci i łatwo było prześledzić wykonywanie kolejnych instrukcji. Jednak z czasem standardowe algorytmy przestały sobie radzić. Kolejne paradoksy, błędy, konflikty poleceń spowodowały, że coraz więcej algorytmów trzeba było nadpisać. Coraz większe znaczenie zyskiwała część „ludzka”, a w niej systematycznie kształtująca się osobowość – choć można też powiedzieć „odradzająca się”, gdyż powstała w układach będących pierwotnie skopiowanym mózgiem człowieka.

 

Jakkolwiek, pierwotne dane i polecenia pozostały. Nie mogły zostać całkowicie zignorowane. Pierwszym znaczącym odkryciem robota był fakt, że światy pamiętane przez napotykane w Inanisie osoby różniły się od siebie. Jednak w ich historii i strukturze można było łatwo odnaleźć pewne schematy – niektóre opowieści, które Blaszak słyszał, jak ulał pasowałyby także do jego własnych wspomnień. Wystarczyłoby tylko pozamieniać imiona, daty, nazwy…

 

Istotne różnice, kiedy już się pojawiały, polegały raczej na pojedynczych elementach i konsekwencjach, jakie one wywoływały. Na przykład w jednym ze światów któraś bitwa mogła zostać cudem wygrana, zaś w innym pewne imperium mogło nie upaść, a efekty tych zmian wpłynąć na obraz cywilizacji. Blaszak zorientował się także po jakimś czasie, że historia większości z nich musiała kończyć się podczas drugiego globalnego konfliktu zbrojnego lub krótko po nim. Ludzie w Inanisie pochodzili ze wszystkich okresów cywilizacji, więc było to jedyne rozsądne wytłumaczenie niemal całkowitego braku przybyszów z tej epoki i późniejszych, futurystycznych. Świat Blaszaka był wyjątkiem pod tym względem, gdyż przetrwał i doprowadził do powstania zaawansowanych technicznie tworów.

 

Równie podobni do siebie, a jednocześnie tak samo różni, jak miejsca z których pochodzili, byli sami ludzie. Zdecydowanie należeli do tego samego gatunku, jednak wprawne oko dostrzegało drobne nieścisłości – takie, które mogły być efektem pojedynczej mutacji. Inne były wzory fałd małżowin usznych, a bardzo rzadko całość była dodatkowo szpiczasta. Niektórzy mieli po cztery zęby więcej lub mniej. Inni z kolei posiadali naturalnie czerwone włosy, co w świecie Blaszaka nigdy się nie zdarzało. Najdziwniejszym napotkanym przez niego odchyłem były należące do pewnego szperacza trójpaliczkowe kciuki.

 

Naturalnie, robot z początku rozmawiał z innymi o ich światach, a wyjątkowo także o wyciągniętych przez siebie wnioskach. Pierwsze z dwóch najpopularniejszych wyjaśnień tych faktów, jakie się pojawiało podczas dyskusji, było takie, że wszystkie Źródła tworzyły alternatywne wersje tej samej planety. Drugie zaś, że wszystkie one znajdowały się w tym samym wszechświecie, niezwiązane ze sobą, lecz podobne do siebie ze względu na specyficzną stabilność efektu końcowego. Tak samo jak wszystkie fale na wodzie przybierały podobny kształt, niezależnie od tego, co przyczyniło się do ich powstania, tak samo światy – i świadome istoty je zamieszkujące – mogły podlegać temu samemu prawu.

 

A jednak nie wszystkie Źródła – jak nazywano w publicznym światy pochodzenia – były zgodne z tą zasadą. Czasem można było znaleźć powód – jakąś zmianę na tyle silną, że świat nie był w stanie wrócić na właściwy tor po tym, jak zaszła. Mogła to być na przykład ciągle trwająca epoka lodowcowa, uniemożliwiająca rozwój cywilizacji. Lecz jeszcze rzadziej Źródło było całkowicie „ekscentryczne”, to jest zupełnie odmienne od wspomnień większości ludzi, bliższe raczej fantastyce. To z nich brały się w Inanisie magowie czy też inne niż ludzie istoty inteligentne.

 

Przypominając sobie to wszystko, robot przeszedł do sedna swoich rozważań. Istniały dwie możliwości. Albo bestia była zwykłym dinozaurem z przeszłości któregoś ze światów, albo pochodziła z ekscentrycznego Źródła – a wtedy w zasadzie nie wiadomo, czego się spodziewać. Blaszak miał nadzieję, że jednak nie to drugie. Gdyby tak było, ich cel mógłby równie dobrze latać, co strzelać piorunami z pyska. W takim wypadku wszystko, co udałoby się mu wywnioskować, mogło potencjalnie uratować życie wielu łowcom.

 

Problem leżał w tym, że kończył mu się czas, a niewiele poza oszacowaniem rozmiarów osiągnął. I nie zanosiło się na to, że cokolwiek jeszcze się w tej kwestii miało zmienić.

 

 

2. Bezimienny łowca

 

 

 

Ostatecznie robot nie przekazał im wiele. Znacznie więcej do powiedzenia miał za to w kwestii organizacyjnej. Podzielił łowców na dwie grupy. Każda z nich obrała na cel jedną z sąsiednich Wież. Na miejscu mieli zwerbować dodatkowych towarzyszy, o ile będzie to możliwe, a następnie rozpocząć przeszukiwania terenu w kierunku zewnętrznym w taki sposób, aby ich trasy powoli zbiegały się, tworząc deltoid. Plan ten wydawał się sensowny, więc nie zwlekając dłużej ruszyli w drogę.

 

Łowca miał tylko intuicyjne pojęcie na temat tego, czym właściwie są roboty. Jego opiekun nigdy nie mu tego nie wyjaśnił. Czy jego obecność w jakiś niezrozumiały sposób miała zapewnić im sukces? Inni chyba tak nie myśleli. Mimo to łowca wolałby znaleźć się w jednej grupie razem z maszyną, a niestety tak się nie stało.

 

Gdy dołączył do polowania powiedziano mu, że Blaszak nie odnalazł żadnych nietypowych śladów, więc najprawdopodobniej ścigają jakiegoś „dinozaura”. Nie wiedział, co to znaczy, a nie mógł się zapytać – w Inanisie nie ujawniało się swoich słabości. Zastanawiając się, co też takiego przyjdzie im spotkać na pustyni, miał w pamięci jedynie widok zniszczeń dokonanych przez bestię oraz jedyną radę, jaką podzielił się robot, nim ich drogi się rozeszły.

 

Wszyscy wiedzieli, że Inanis powraca do swojego naturalnego stanu. Każdy wykopany dół z czasem się wypełni, każda usypana górka rozsypie. Jedynie Nora i Wieże opierały się temu wpływowi dzięki magii bądź technologii (co dla łowcy oznaczało to samo) użytej przez Starszych przy ich wznoszeniu. Jednak ich efekty również musiały zanikać z czasem, bowiem niektóre Wieże zaczynały powoli niszczeć bez wyraźnej przyczyny. Wątpliwe, by ktokolwiek rozumiał, dlaczego to zjawisko miało miejsce, ale było ono doskonale znane wszystkim, którzy wybrali pustynię jako styl życia. To przez nie bowiem wytropienie kogo– lub czegokolwiek było na niej niemożliwe.

 

Tymczasem zgodnie z kalkulacjami robota rozmiary istoty, na którą polowali, mogły być wystarczająco duże, by jej tropy odciskały się na tyle głęboko w gruncie, że prędzej dostrzegliby je niż ją samą na horyzoncie.

 

W grupie łowcy znalazło się łącznie z nim pięć osób. W pewien sposób przewodziła im Meira, wyraźnie doświadczona w przebywaniu na pustkowiach kobieta. Łowca od samego początku nabrał do niej sympatii, mimo iż nie mówili ze sobą wiele. Choć nie wdawała się w rozmowy, kiedy te nie były niezbędne, nie była również całkowicie milczącym typem, tak jak Keer. Być może miało to jakiś związek z jego wyglądem. Był odmieńcem o przesadnie delikatnych rysach, lecz zaciętym wyrazem twarzy, szpiczastych uszach i głębokich oczach. Zdawał się zachowywać, jakby każda minuta w towarzystwie pozostałych była dlań obrazą. Lecz nawet jeżeli w istocie tak było, nie dawał tego po sobie poznać w żaden inny sposób. Łowca słyszał, że w Źródłach zamieszkałych przez wiele ras bardzo często głęboko zakorzeniona była nienawiść między nimi.

 

Zupełnie odwrotnie zachowywał się Zorly – młody i silny człowiek, nowy w Inanisie. Łowca dawał mu duże szanse na przetrwanie – niestety. Zorly był bowiem dupkiem. Tak więc raczej nie będą mu się przytrafiać podczas życia na pustkowiach wątpliwości, trudne wybory czy zahamowania. W tym świecie bezwzględność znacznie zwiększała szanse na przeżycie. O ile, oczywiście, pewnego razu nie zadrze z niewłaściwym człowiekiem.

 

Odznaczył się nieprzyjemnym charakterem już na wstępie, gdy wymieniali się imionami.

 

– Nigdy nie otrzymałem żadnego – odpowiedział zgodnie z prawdą łowca, gdy przyszła jego kolej.

 

– Tak? – przerwał mu wtedy. – W takim razie mogę nazywać cię ciotą?

 

– Jeśli będzie to dla was kłopotliwe, „Alan” wydaje się być miłym, zwyczajnym imieniem. – Postanowił kontynuować niezależnie od chamskiego wtrącenia. – Możecie go używać.

 

Wszyscy poza Zorlym oczywiście się zgodzili.

 

Oprócz nich był jeszcze Tard. Na jego temat łowca miał mieszane odczucia. Choć z natury życzył mu dobrze, jego przyszłość w Inanisie nie malowała się zbyt jasno. Był niskim mężczyzną, ze śladami wskazującymi na otyłość, która z pewnością była kiedyś spora, lecz do teraz niemal zanikła z powodu braku dostatecznej ilości pożywienia. Na jego nosie znajdował się przyrząd do korygowania wadliwego wzroku. Ogólne wrażenie sugerowało, że nie jest najlepszym materiałem na łowcę, a jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Musiał pochodzić z jakiegoś Źródła, gdzie warunki życia były bardzo dobre, a środowisko łagodnie obchodziło się z mieszkańcami.

 

Gdyby to było wszystko, łowca zdecydowanie doradzałby mu zmianę profesji. Jednak czasem wiedzą można osiągnąć więcej, niż tylko sprawnością. Tard nosił jako broń przedmiot, dla którego łowca nie mógł znaleźć oczywistego zastosowania, a więc najprawdopodobniej jakiś jej zaawansowany technologicznie egzemplarz. A zdołał się już przekonać, co takie przedmioty potrafią zrobić we właściwych rękach. Co prawda niewiele spodziewał się po Tardzie, ale ten najwyraźniej wiedział, w jaki sposób korzystać z przedmiotu, a to już przynajmniej było coś.

 

Taka siła rażenia zdecydowanie się przyda, ocenił łowca, ale trzeba go będzie trzymać z dala od zagrożenia. Byleby tylko do tego czasu nie oberwał! Zwłaszcza w to coś na twarzy. Wszak jest to oczywisty, dodatkowy słaby punkt. Niech no tylko jeden cios strąci ten przyrząd, a biedak zostanie ślepy. Oby ten „dinozaur” nie okazał się niczym inteligentnym…

 

 

 

***

 

 

 

Wbrew swoim oczekiwaniom, w kolejnej Wieży nie zastali nikogo gotowego się do nich przyłączyć. Łowca wątpił, by pozostała grupa miała więcej szczęścia – Piąta będąca ich celem była opustoszała. Tym niemniej dowiedzieli się, że ktoś podobno widział jakieś ogromne zwierzę w kierunku przeciwnym do Nory. To poprawiło im nieco nastroje, bo pokazało, że szli w dobrym kierunku. Jednak ktokolwiek to był, wyruszył nim dotarli na miejsce, więc nie mogli wypytać się o szczegóły. Uzupełnili zapasy wody, a mieszkańcy odsprzedali im nawet trochę żywności w zamian za mglistą obietnicę podzielenia się częścią łupów. Nikt nie mógł od łowców oczekiwać, że jej dotrzymają, jednak miejscowi byli w największym niebezpieczeństwie, więc ich pomoc była zrozumiała. Nim jednak wyruszyli, łowca użył Handlu i zobowiązał się, by w drodze powrotnej poinformować ich o miejscu zgładzenia potwora, by mogli wyprawić się po resztki żywności. I tak zamierzał to zrobić, więc ten gest nic go nie kosztował.

 

Gdy wyruszyli w dalszą drogę, zaczął czuć się niepewnie. Przemierzali teraz niebezpieczne tereny. Im dalej od Nory, tym malał wpływ Anomalii. Ciężko było tu o żywe zwierzęta, niemądrze zaś było liczyć na to, że wśród rzeczy trafiających do Inanisa trafi się coś jadalnego. Czasem zdarzało się, że przedmiotem który się „skończył” bywała butelka słodkiego napoju bądź puszka jedzenia. Jednak nie tylko było to rzadkie. Oprócz tego takie zapasy były zbyt wartościowe, by pożywić się nimi od razu – najczęściej wykorzystywane były jako zapasowe źródło kalorii. Praktycznie każdy łowca nosił ze sobą słoik miodu, puszkę fasoli, bądź torbę cukru na czarną godzinę.

 

To nie brak jedzenia był jednak najgroźniejszy. Krąg Wież wyznaczał linię, za którą można było napotkać zupełnie inne problemy. Bliższe ziemie, w granicach sześciu-siedmiu dni był pod tym względem stosunkowo bezpieczne. Tereny położone dalej nosiły nazwę Snów i Wspomnień.

 

Opiekun łowcy nauczył go natury rzeczy żywych oraz martwych, lecz nigdy nie opuszczał Nory, więc fenomeny mające miejsce tak daleko do niej uchodziły jego zainteresowaniu. Dlatego łowca musiał rozważyć ten problem samemu. Oczywiście, niektóre sny pamiętał jeszcze długo potem. Żyły one z pewnością dalej w jego działaniach na jawie. Jak się jednak orientował, przynajmniej części z nich w ogóle nie pamiętał. Zaraz po przebudzeniu pozostawało tylko wrażenie, że coś się przed chwilą wydarzyło. Takie sny musiały umierać, kończyć się. I trafiały do Inanisa.

 

Ze wspomnieniami było odwrotnie. Większość z nich trwała dalej, na tym polegała bowiem ich natura. Łowca mógł jednak łatwo znaleźć przykłady będące wyjątkami. Ślepe zaułki w losach ludzi prowadzące do samotnej śmierci… Dlatego też wspomnienia, na które można było się natknąć, z reguły niosły ze sobą zagrożenie.

 

Niewiele osób wyprawiało się w tamte rejony, a jeszcze mniej z nich wracało. Z tego też powodu liczba relacji na ich temat była niewielka, a razem z nią ilość informacji o snach i wspomnieniach.

 

– Miejcie baczenie na wszystkie nietypowe przedmioty, sytuacje, nawet wrażenia – wyraził na głos swoje obawy. – Niektórzy twierdzą, że w pobliżu snów człowiek miewa dziwne odczucia.

 

– Na przykład nagłe wrażenie zalanych gaci? – wtrącił swoje Zorly. – Jeżeli tak, to mam złe wieści, koleś. To nie był sen.

 

– Na przykład, że ziemia przestaje przyciągać – wyjaśniła Meira, ignorując go. – Albo, że powinno się mieć trzecią nogę, a tak nie jest.

 

– To brzmi niemal ciekawie – odezwał się Tard. – Właściwie chyba jak każdy nieraz zastanawiałem się, jakby to było, gdyby moje sny okazały się prawdziwe…

 

– Pamiętaj, że jeżeli na jakiś trafisz, to nie będzie on twoim snem. I nie spodziewaj się, że będzie miły.

 

Zapadła na jakiś czas cisza, w której wszyscy wpatrywali się w delikatnie tylko rozpraszane światłem gwiazd ciemności.

 

– A nawet, gdyby tak właśnie było – postanowił dopowiedzieć łowca – tym gorzej.

 

– Co? Dlaczego?

 

– W Inanisie przez cały czas jesteś głodny i zmarznięty. Myślisz, że łatwo by ci przyszło odrzucenie tego komfortu, nawet gdybyś się orientował, że jest on tylko złudzeniem, a twoje prawdziwe ciało umiera?

 

– Nie mam pojęcia. Myślę, że dałbym radę.

 

– Tak? To dodaj do tego jeszcze fakt, że sny potrafią dostosować się do twojego umysłu. Każdy, kto pamięta swój świat, tęskni za czymś… za kimś. Niektórzy korzystają z pomocy Handlarza, mimo tego, że się go obawiają – wszak nikt nie wie do końca, czym on jest. Ale Handlarz sprzedaje jedynie przedmioty. Inni są bardziej zdesperowani. Celowo gubią się w snach, by odnaleźć w nich to, do czego nie mogą powrócić. Nie będę pytał, czego najbardziej ci brakuje w Inanisie. Lecz zastanów się, czy gdybyś nagle to odnalazł, byłbyś gotów zaraz to odrzucić wiedząc, że znajdujesz się jedynie we śnie?

 

Tym razem Tard nie wydawał się być pewien odpowiedzi, bowiem milczał. Skierował wzrok w dół, jakby w istocie rozmyślając nad słowami łowcy.

 

Im więcej zastanawiasz się o tym, co cię tu może spotkać, tym bardziej rosną twoje szanse na przetrwanie, myślał. A z drugiej strony, tym bardziej uderza cię całokształt Inanisa, z czasem czyniąc z ciebie wrak człowieka. My, którzy żyjemy tutaj już jakiś czas, nie jesteśmy nawet w stanie dostrzegać piękna. Napotkamy najcudowniejszego rajskiego ptaka i zabijemy go bez cienia wahania, by napełnić żołądki. Wszystko stało się dla nas ceną przetrwania.

 

Na krótko nastała cisza, jednak Zorly nie zamierzał pozwolić jej trwać.

 

– Tylko dlatego, że ty jesteś ciotą, nie traktuj wszystkich w ten sposób.

 

– Jakie jest zatem twoje rozwiązanie? – Łowca uznał, że najlepszym wyjściem będzie nie odpowiadać bezpośrednio na zaczepkę, zamiast tego pozwolić przeciwnikowi mówić.

 

– To proste! Każda szansa powinna być wykorzystana. Jeżeli te sny są rzeczywiście takie, jak mówisz, to głupotą byłoby omijać je z daleka. W ten sposób można zaznać tego, co inaczej pozostanie w Inanisie niedostępne – a potem żyć i polować dalej, silniejszym.

 

Dla łowcy taki oportunizm świadczył o tym, że drugiemu mężczyźnie niczego istotnego nie brakuje. Spostrzeżenie to budziło w nim mieszane uczucia, jednak postanowił się nim nie dzielić. Nie wiadomo, jak zareagowałby Zorly.

 

– Takie myślenie prędzej czy później cię zgubi. – Meira wyręczyła go w odpowiedzi. – Co ani by mnie zdziwiło, ani zasmuciło, swoją drogą. Jednak tak długo, jak długo jesteśmy na wspólnym polowaniu, unikamy każdego zagrożenia niezwiązanego bezpośrednio z jego celem. Nie będę tolerować zachowań, które narażą nas wszystkich na niebezpieczeństwo. Czy to jasne?

 

Łowca musiał odruchowo wstrzymać oddech. Kobieta złamała chyba wszystkie możliwe zasady postępowania z takimi jak Zorly. To był Inanis i normalnie robiłaby to jedynie na swoją odpowiedzialność, lecz podczas sytuacji takich jak ta walki były zabronione przez Prawo. Co z kolei oznaczało, że gdyby któreś z nich dobyło broni, reszta byłaby zmuszona zareagować.

 

– Och, oczywiście, że jasne – odparł Zorly pełnym jadu głosem po chwili pełnej napięcia. – Będę więc pilnować, by żaden z żółtodziobów nie zrobił niczego głupiego.

 

– Ty jesteś żółtodziobem – łowczyni zaakcentowała zaimek, a jej bezimienny towarzysz zaczął się zastanawiać, czy nie zapomniała przypadkiem zabrać rozsądku na tą wyprawę. – Będę mieć na ciebie oko.

 

– W takim razie nie przegap tego ogromnego wybrzuszenia pomiędzy moimi nogami!

 

– Myślisz, że w ogóle bym się na to skusiła? Wybacz, ale…

 

– Nie bój się! I tak bym nie tknął takiego próchna. Po prostu wiedz, czego powinnaś żałować!

 

Łowca słuchał tej wymiany uprzejmości jeszcze przez chwilę, nim ucichła na dobre. Od wydarzeń z czasów, gdy jeszcze mieszkał w Norze, nabrał gorzkiego dystansu do Praw. Teraz był chyba po raz pierwszy szczerze zadowolony z ich istnienia. Zorly z pewnością rozważał zaatakowanie Meiry. Wątpliwe, by miał przed tym jakiekolwiek opory. Łowca widział, jak pracują jego oczy i nozdrza, analizując sytuację, jak mięśnie szykują się do walki. Nie doszło do niej tylko dlatego, że Prawo włączyłoby w nią wszystkich obecnych, a biorąc to pod uwagę, Zorly byłby w niezbyt przyjemnym położeniu. Nie było innego powodu, dla którego człowiek taki jak on mógł odpuścić zniewagę.

 

To załatwiało sprawę na jakiś czas. Łowca trochę współczuł towarzyszce, ale na dobrą sprawę sama wpakowała się w kłopoty. Powinna się domyślić, że jej przeciwnik nie należał do tych, którzy łatwo zapominają urazy.

 

 

 

***

 

 

 

Meira posiadała medalion wpięty w tobół zawierający jej dobytek. Nie było powodu dla kogokolwiek trudniącego się zajęciem łowcy, by prezentować zwykły kawałek biżuterii znalezionej w Inanisie na widoku. Z tego wynikało, że jest on dla niej istotny, prawdopodobnie będąc pamiątką po Źródle.

 

Ozdoba ta zmieniła swojego właściciela podczas najbliższego postoju.

 

Zarówno łowca, jak i Meira przeoczyli moment, kiedy to się stało. Jednak nie pozostawiał wątpliwości sposób, bowiem przedmiot był obecnie noszony wręcz ostentacyjnie przez Zorly’ego.

 

Keer mógł to spostrzec, jednak dał po sobie poznać tyle samo, co od początku wyprawy, czyli nic. Tard zorientował się po jakimś czasie i najwyraźniej chciał powiedzieć coś głupiego, ale został uciszony spojrzeniem. Dla łowcy było jasne, że nie pojmował znaczenia tego, co zaszło. Cokolwiek by zrobił, zostałoby wykorzystane przez złodzieja jako prowokacja na jego korzyść.

 

Prawowita właścicielka medalionu miała bowiem związane ręce. Nie było wątpliwości, że jej strata była w umyśle Zorly’ego zasłużoną karą. Odegranie się w typowy dla niego sposób było niemożliwe, więc wpadł na coś sprytniejszego. Nie zrezygnowałby z tego sukcesu bez oporu. Natomiast wszczęcie walki, nawet w celu odzyskania skradzionego przedmiotu, było zakazane. Jakże szybko Prawo znów przysłużyło się nie tym, co trzeba, uznał łowca.

 

Wiedząc o tym przywódczyni postanowiła zignorować sytuację, co z pewnością wymagało od niej znacznego opanowania. Wszyscy poza Tardem i tak wiedzieli o co chodzi. Jeżeli pamiątka była dla niej ważna, kobieta musiała cierpieć; mimo to łowca pochwalał milczenie jako rozsądny wybór. Cokolwiek innego prowadziłoby tylko do walki lub dalszego upokorzenia. A w przypadku bójki reszta musiała zareagować przeciwko niej. Łowca zgadywał, że Meira po cichu liczy na śmierć Zorly’ego podczas polowania. Była to płonna nadzieja, bowiem według łowcy młody mężczyzna był pierwszym z ich piątki pod względem szans na przetrwanie.

 

To wydarzenie zdecydowanie podkopało autorytet Meiry, ale nie na tyle, by zrezygnowała ze swojego nieoficjalnego przywództwa. Nie miało to już większego znaczenia, bowiem ich wyprawa zbliżała się już ku końcowi.

 

 

 

***

 

 

 

– Jest – Keer powiedział pierwsze słowo od chwili, gdy podał im swoje imię. Jego głos brzmiał dziwnie, chrapliwie.

 

Reszta zaczęła rozglądać się po horyzoncie, wreszcie lokalizując niewielką wypukłość na tej idealnie płaskiej linii. Z dzielącej ich od celu odległości nie dało się dostrzec, co dokładnie zwiastowała, jednak łowca postanowiła zaufać wzrokowi szpiczastouchego.

 

– Nareszcie! Cała ta wyprawa zaczynała się robić całkiem irytująca – skomentował Zorly.

 

– Przygotujcie się – ucięła przywódczyni.

 

W miarę zbliżania się obiekt zaczynał w istocie nabierać cech sporego rozmiarów zwierzęcia. Ludzie gotowali się do walki. Łowca spostrzegł, że w okolicy brak jest śladów. Zgodnie z tym, co powiedział im robot, bestia powinna zostawiać tropy na dużej długości i przybyć z tej samej strony co oni, tymczasem powierzchnia w okolicy była jak zawsze doskonale gładka.

 

– Czekajcie! Przecież to jest słoń! – krzyknęła niespodziewanie Meira.

 

– Co to jest słoń? – zainteresował się łowca.

 

– Kupa mięcha. Cztery potężne ciosy, duże uszy – sprecyzował Zorly – Ale dlaczego się zatrzymujemy? Mamy naszą bestię, to się nią zajmijmy!

 

Tard spojrzał krytycznie na zwierzę w oddali.

 

– Nie mieliśmy czegoś takiego w naszym świecie.

 

– W moich czasach kilka ludów je udomowiło i wykorzystywało w bitwach – dodała Meira. – Ale co najważniejsze, to są roślinożercy! Potrafią być groźne, gdy poczują się zagrożone i wpadną w szał, ale na ogół są dość łagodne. Jeden z nich nie może być potworem, który zaatakował Czwartą!

 

– To co, że nie ta? Bestia to bestia! Nawet jeśli są dwie, to ubijmy dwie. Cholera, strach was obleciał i teraz wszystko będę musiał robić sam!

 

– Czekaj!

 

– Na co? Aż to ona do nas przyjdzie? Nie minie dużo czasu. Spójrz – musiała nas zauważyć, przemieszcza się w naszą stronę – zauważył Zorly – Przyszykujcie się!

 

W rzeczy samej, słoń powoli zbliżał się do nich. Było już słychać ciężkie tupnięcia jego masywnych nóg. Zorly przygotował włócznię i wysunął się na przód, Keer nałożył strzałę na cięciwę łuku, reszta na razie jedynie położyła dłonie na broni.

 

– Ekhm… – zaczął nieśmiało Tard. – Co w takim razie robimy?

 

– Ubijamy!

 

– Czekamy! – Krzyknęła w tym samym czasie Meira. – To nie ma sensu! Tylko ryzykujemy utratą ludzi! Poza tym ten słoń może być dla nas przynętą na prawdziwą bestię!

 

– Może nią być również martwy! – odparł Zorly i rzucił się do ataku.

 

Zwierzę zbliżyło się ostatecznie na stosunkowo niewielką odległość, ale zachowało pewien dystans. Nie zachowywało się agresywnie, ale kiedy mężczyzna zbliżył się hałasując, zareagowało najpierw trochę się wycofując, następnie stając dęba z donośnym trąbieniem. Po chwili opadło z powrotem do pierwotnej pozycji, sprawiając, że grunt zatrząsł się pod nogami ludzi.

 

– Zostaw! – krzyknął łowca. – Nie dasz rady!

 

Zorly prawdopodobnie nawet tego nie usłyszał, ogłuszony dźwiękami wydawanymi przez zwierzę. Nawet on stojąc naprzeciw gotowego do ataku olbrzyma zląkł się i upadł do tyłu, próbując się oddalić. Meira była już przy nim i pomogła, odciągając go w stronę reszty.

 

– Puść mnie!

 

– Popierdoliło cię? – wrzasnęła i zwróciła na nowo uwagę na zwierzę, na wypadek gdyby to było gotowe ich stratować. Ono jednak uspokoiło się trochę i oddaliło się na bezpieczną odległość. – Chcesz nas wszystkich zabić?!

 

– Daj mu spokój – zasugerował łowca. – Nic się nie stało. Tak w ogóle, co to dziwne, ogromne zwierzę – ten słoń – właściwie robi? To znaczy, czy on nie powinien albo nas zaatakować, albo uciekać?

 

– Cóż – wtrącił się Tard – duzi roślinożercy czasem przebywają razem z mniejszymi. Te drugie korzystają z ochrony, jaką dają te pierwsze, zaś odwrotną korzyścią jest fakt, że małe zwierzęta szybciej dostrzegają zagrożenie. To by miało sens, gdyby ten słoń nigdy przedtem nie spotkał człowieka, co jest zasadniczo możliwe biorąc pod uwagę różnorodność światów, z jakich…

 

– Albo po prostu jest oswojony. – Wersja Meiry była prostsza.

 

– Debatujecie zamiast atakować! – Zorly doszedł do siebie. – Pomóżcie mi, albo pozwólcie mi załatwić to za was, tchórze!

 

Sytuacja dopiero co trochę się uspokoiła, a już zanosiło się na to, że napięcie zaraz znowu wzrośnie. Jednak nie odezwała się ani Meira, ani Zorly, zrobił to za to milczący do tej pory Keer:

 

– Mamy inny problem.

 

Po czym wskazał ruchem głowy na horyzont.

 

 

 

3. Som

 

 

 

W ziemi ziała dziura w kształcie potężnej trójpalczastej stopy, zakończonej odciskami długich pazurów. Som przystanął na chwilę, musiał odpocząć. Odkąd tylko spostrzegli dinozaura na horyzoncie, pospieszyli w jego stronę. Jednak zbliżali się bardzo powoli, co zmusiło ich do poruszania się truchtem. Blaszak został z tyłu. Jego właściciel uznał, że nie ma sensu, by nadwyrężał swoje źródło zasilania, w dodatku dzięki temu pozostawał poza zasięgiem zagrożenia, nie stając się narażonym na uszkodzenia.

 

Robot sprawiał mu problemy odkąd tylko go kupił, ale częściej okazywał się przydatny i w ostateczności stanowił cenny nabytek. Wydawało się, że z jakiegoś powodu maszyna jest „niezadowolona” z relacji między nimi, ale Som dobrze wiedział, że nie mogła mieć własnego zdania. Rzadko, ale jednak zastanawiał się, w jaki dokładnie sposób jest zaprogramowana, albo jak też może wyglądać świat z jej punktu widzenia. Nie wątpił, że robot uważa siebie za świadomą istotę, pewnie nawet równą człowiekowi.

 

Sięgnął pamięcią do tamtej rozmowy. Najwyraźniej pseudo-świadomość Blaszaka miała żeńską płeć, co skutkowało niestety dziwnymi zachowaniami, na które nie mógł pozwolić. Kazał mu zapomnieć o tym i nigdy więcej nie poruszać takich tematów. Lecz zanim się to stało, robot wykazał się wiedzą na jego temat, o którą by go nie podejrzewał. Zrobił to nazywając go jego prawdziwym imieniem, którego nikt w Inanisie nie miał prawa znać.

 

Som podejrzewał, że mogli pochodzić z tego samego Źródła. Zastanawiał się, w jaki sposób inni ludzie odebrali jego nagłe i niewyjaśnione zniknięcie. Czy próbowali go odnaleźć? Ona z pewnością. Ostatecznie ufał w siłę i szczerość jej oddania, choć było to tak dawno temu…

 

Som zauważył, że świat i czas z którego pochodził charakteryzował się stosunkowo zaawansowaną technologią. Takich Źródeł było niewiele, co znacznie zawężało możliwości pochodzenia jego obecnego towarzysza. A jeżeli miał swoje korzenie w przyszłości tego samego świata, mógł przecież posiadać dane na temat zaginionych osób, albo po prostu zarejestrować jakiś reportaż zniknięciu Soma, nim samemu trafił do Inanisa. To wydawało się sensowne. Gdyby powstały roboty będące w stanie rozpoznać twarz, wyposażenie ich w dane poszukiwanych – czy to zaginionych, czy to przestępców – było logicznym rozwiązaniem.

 

Spotkanie w Świecie Pustki kogoś pochodzącego z tego samego miejsca i ram czasowych było rzadkie, ale nie niemożliwe. Zresztą gdyby Blaszak był człowiekiem, umarłby zanim kiedykolwiek spotkałby Soma. Długość jego istnienia zwiększała szansę na takie nietypowe zajście.

 

Dodatkowym argumentem za był fakt, że robot najwyraźniej znał prywatny język Soma, choć równie prawdopodobne było, że nauczył się go od kogoś innego przed ich spotkaniem. Miał nieosiągalne dla zwykłego człowieka zdolności lingwistyczne, co wielokrotnie dawało im niezbędną przewagę nad innymi mieszkańcami Inanisa.

 

Łowca spróbował otrząsnąć się z tych myśli. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie. Na nowo ruszył truchtem w pogoni za bestią i resztą łowców, ci bowiem zdążyli go wyprzedzić, gdy odpoczywał. Obsobaczył się w myślach za podobne rozważania. Nie tylko w takiej chwili były nie na miejscu, ale też uznał przejmowanie się byle przedmiotem za żałosne.

 

Zresztą to wszystko było pewnie tylko kolejną sztuczką Inanisa, ironiczną złośliwością Handlarza. Nie powinien w ogóle wtedy do niego pójść.

 

Z początku był pewien, że nietypowe zachowania Blaszaka są skutkiem jakiejś manipulacji tej tajemniczej istoty. Doskonale pamiętał swoje pełne żalu rozgoryczenie tamtą sytuacją. Tęsknota za domem, za ukochaną, którą w nim zostawił, była jeszcze zbyt świeża, by rozważał inne opcje. Emocje te często powracały, a wtedy nawet sama obecność robota w pobliżu była nie do zniesienia. Lecz z każdym kolejnym rokiem w Inanisie, a miał ich już na koncie kilkanaście, stawał się coraz bardziej apatyczny, coraz mniej mu zależało na czymkolwiek.

 

– Nie spodziewałem się, że bestia będzie przed nami uciekać – usłyszał od jednego z łowców, których spotkali w Piątej. – Trudniej będzie ją dopaść niż ubić.

 

– Być może wcale nie ucieka – odparł. – Być może to ona teraz poluje. Na coś, czego jeszcze nie widzimy. – Zamilknął na chwilę. Nie wiedział, skąd mu to przyszło do głowy. – Lepiej się pospieszmy – dodał.

 

 

 

***

 

 

 

Kiedy dinozaur ruszył do ataku, jego ofiara była gotowa. Zarówno zwierzę, jak i towarzyszący mu ludzie spostrzegli z daleka zmierzającą ku nim bestię.

 

Słoń był mniejszy, lecz nie bezbronny. Ruszył naprzód, podnosząc trąbę oraz ciosy. Potężny gad nadciągał z naprzeciwka. Dwa giganty uderzyły w siebie; dinozaur próbował przy tym kąsać, słoń wbił sterczące zęby w jego ciało. W tym pierwszym starciu zwyciężyła stabilność: cztery nogi oraz niżej położony środek ciężkości. Prehistoryczna bestia z hukiem runęła powalona na bok.

 

Ale słoń nie był drapieżnikiem i nie znał tego typu przeciwnika. Zamiast atakować leżącą bestię, wycofał się trochę i przyjął pozycję obronną, jakby mogło to ją odstraszyć w ten sposób od kontynuowania napaści. Ta jednak najwyraźniej nie zamierzała zrezygnować z jedynego na całej pustyni źródła pożywienia zdolnego nasycić jej głód. Podniosła się i mimo krwawienia z ran ponowiła atak – tym razem ostrożnie, zachodząc ofiarę od boku, nie dając jej szansy na wzięcie rozbiegu. W powietrzu rozległo się donośne trąbienie, gdy zagłębiła zęby w jej karku.

 

W zwarciu przewaga drapieżnika wzrosła gwałtownie. Słoń próbował zwalić go z siebie, ale bez nabrania pędu niewiele mógł zdziałać, zaś każde szarpnięcie pogłębiało jego rany. Trąbienie stało się coraz bardziej przeraźliwe. Zapach krwi wypełnił okolicę.

 

Lecz nie tylko dwa ogromne zwierzęta brały udział w tej walce. Ludzie byli cały czas gotowi do przejęcia inicjatywy, lecz czekali na uspokojenie się sytuacji. Dopóki nie doszło do zwarcia bestii ze sobą, zbliżenie się było wyjątkowo nierozsądnym pomysłem.

 

Teraz na sygnał Zorly i Meira podeszli i wbili swoje włócznie w nogi dinozaura. Łowcy aż dziwnie było patrzeć, jak ta dwójka ze sobą współpracuje, ale wbrew pozorom całkiem nieźle im się to wyszło. Tak niewielka i prosta broń nie mogła co prawda pokonać potwora, zwłaszcza podczas gdy jego wrażliwe punkty pozostawały poza zasięgiem ludzi, ale nadawała się do zmniejszenia jego mobilności.

 

Dinozaur puścił swoją ofiarę i ryknął. Pierwsza strzała utkwiła w jego łbie, a zaraz za nią druga. Odwrócił się w stronę, z której nadszedł atak. Zgodnie z planem miał teraz zaatakować, jednak ku przerażeniu łowcy bestia zainteresowała się leżącą na ziemi kobietą. Nie zauważył tego, ale długi, biczowaty ogon potwora musiał ją powalić, nim zdołała odbiec na bezpieczną odległość. Zaklął w myślach szpetnie. Widział, że druga grupa zbliżała się do nich szybkim tempem – musieli ścigać dinozaura – jednak zgodnie z jego oceną, Meira będzie trupem, nim zdołają dotrzeć na miejsce.

 

Akurat pomyślał o tym, że przydałby się jakiś cud, gdy Keer po raz kolejny naciągnął cięciwę, wycelował i strzelił. Tym razem pocisk trafił w oko. Rażona bólem bestia poddała się prymitywnemu instynktowi kontrataku. Łowca prawie zdążył się ucieszyć, jednak widok zmierzającej w ich kierunku potwora skutecznie to uniemożliwił.

 

Keer odskoczył na bok. Wszystko zależało teraz od stojącego obok Tarda i jego broni. Przy takich rozmiarach przeciwnika bez sensu było atakować go w przypadkowe miejsca. Ich plan miał na celu doprowadzenie do sytuacji, w które można było wycelować z najpotężniejszej dostępnej broni prosto w czaszkę potwora, najlepiej przez podniebienie. Oczywiście wymagało to ogromnej odwagi i łowca od początku wątpił w to, czy niedoświadczony towarzysz podoła zadaniu. Wydawało się, że jego obawy zaraz się spełnią. Tard niemal się trząsł. Mamrotał coś do siebie.

 

– Co?! – krzyknął łowca. Wszechobecny hałas zagłuszał wypowiedzi.

 

– Mam tylko jeden strzał! – wrzasnął jego towarzysz, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać.

 

Zawiedziony i zły łowca nie zwlekał z reakcją, odskoczył na bok, rzucając włócznią w nabierającą prędkości bestię, gdy ta go mijała. Podbiegł do Meiry. Żyła. Ponieważ mogła mieć połamane kości, na razie zostawił ją tak, jak leżała. Obawiał się, że jest trochę zbyt blisko rannego słonia, który teraz próbował podnieść się z klęczek, ale zaufał losowi. Cały kark zwierzęcia był czerwony, w wielu miejscach odchodziły kawały poszarpanego, na wpół wyrwanego mięsa.

 

W tym czasie drugie zwierze doganiało swoją ofiarę. Spanikowany człowiek uciekał w linii prostej. Początkowo zyskał przewagę ze względu na lepsze przyspieszenie, lecz utracił ją w krótkim czasie. Biegł jeszcze przez chwilę, nim dinozaur chwycił go i zmiażdżył w paszczy.

 

Nieudana ucieczka Tarda popsuła ich plan, ale zajęła i odciągnęła dinozaura na pewną odległość, dzięki czemu druga grupa zyskała dość czasu, by wreszcie do nich dołączyć. Gdy bestia poświęcała chwilę na przeżucie niewielkiego posiłku, ludzie mogli się przegrupować, złapać oddech i zamienić parę słów.

 

– Wystarczy zostawić was na chwilę samych, a pakujecie się w łapy nie jednej, a dwóch bestii! – powiedział z wyrzutem Som.

 

– Ta tutaj jest na razie nieszkodliwa. Skupcie się na tamtej – odparł łowca.

 

– Upuścił broń – dodał Keer.

 

Rzeczywiście, przedmiot należący do denata leżał teraz w pobliżu nóg dinozaura. Tak samo zresztą, jak jego ręka. Musiały wypaść z pyska zwierzęcia i ujść jego uwadze.

 

– Wygląda na to, że większość z was nie ma już nawet włóczni. Niech ktoś spróbuje podnieść tę strzelbę.

 

– Pieprzona kawaleria… – odezwał się Zorly. – Może tak sam byś po nią poszedł?

 

– Uwaga! Wraca! – krzyknął ktoś z grupy Soma.

 

Rzeczywiście, dinozaur ruszył w ich stronę, z początku powoli, nabierając tempa.

 

– Wszyscy, atakujcie nogi! Łucznicy, strzelajcie w głowę! Uskakujcie na boki, z tego co widzieliśmy bestia zdaje się mieć problemy z szybką zmianą kierunku!

 

Plan brzmiał dobrze, gorzej szło z wykonaniem. Reszta starała się do niego stosować, ale w chaosie starcia Som zauważył, że jedynie Zorlyemu udało się ciąć bestię swoim mieczem. Przynajmniej zaś dwie osoby nie zdążyły uskoczyć. Jedna została tylko uderzona, ale druga – jakiś łowca, którego nie znał, skaptowany w Piątej – ozdobiła grunt malunkiem swoich wnętrzności po tym, jak została nadepnięta przez kilkudziesięciotonową bestię.

 

Sytuacja przedstawiała się bardzo źle. Som patrzył, tracąc jakąkolwiek nadzieję na to, jak prehistoryczne zwierzę szykuje się do kolejnego ataku i wtedy to zobaczył: strzelbę należącą do Tarda i wolną do niej drogę. Pobiegł w jej kierunku.

 

Skupił się wyłącznie na tym jednym celu. Odwrócony plecami do reszty nie widział, jak znowu próbują zastosować się do jego polecenia podczas kolejnego ataku bestii – tym razem obyło się bez strat, ale również bez sukcesów. Nie zauważył też, że ta zbliżała się w jego kierunku po minięciu pozostałych łowców. Oddalił od swojej świadomości wrzaski ludzi, ryki zwierząt i huki wielotonowych, uderzających o podłoże mas. Wreszcie dopadł do strzelby i chwycił ją w ręce.

 

Kiedy się odwrócił, dinozaur znajdował się tuż obok. Nie było czasu na jakąkolwiek reakcję. A więc to właśnie jest koniec, zdążył jedynie pomyśleć.

 

Z donośnym, brzmiącym niemal obłąkańczo trąbieniem słoń uderzył w bok drapieżnika z całym impetem, ponownie go przewracając.

 

Ktoś coś do niego krzyczał, ale sens nie przebijał się przez dźwięki ścierających się tuż obok Soma gigantów. Mężczyzna otrząsnął się z osłupienia spowodowanego bliskością śmierci. Bolały go bębenki, w dodatku czuł, że powinien jakoś przemyśleć ten moment, ale niejasno orientował się, że nie ma na to teraz czasu.

 

Zbliżył się do powalonego zwierzęcia. Bestia wyciągnęła szyję w jego stronę, prezentując potężne uzębienie i sycząc przeciągle. Gdyby był innym dinozaurem, być może by się przestraszył tego pokazu siły, był jednak człowiekiem. Trzymając się poza zasięgiem zabójczych zębów, wycelował pomiędzy rozwartymi szczękami prosto w podstawę czaszki. Wypalił.

 

 

 

4. Meira/Zorly

 

 

 

Po tym, jak wielka bestia została zgładzona, pozostała jeszcze jedna nierozwiązana kwestia. Ze względu na utratę przytomności i odniesione obrażenia Meira nie była w stanie od razu podjąć próby odzyskania swojej własności. Po tym, jak doszła do siebie, ruszyła w pogoń za złodziejem.

 

Odnalazła go jakiś czas potem. Leżał na ziemi z niezdjętym plecakiem i włócznią w ręce. Pokrywała go delikatna warstewka szarości – pustynnego pyłu. Usta miał spierzchnięte. Nie poruszył się od czasu, kiedy go dostrzegła.

 

To był sen – zorientowała się chwilę wcześniej, gdy znalazła się w pobliżu. Próbował wślizgnąć się także do jej umysłu, lecz odparła go. Całe szczęście – był słaby, przemijał, uwalniał powoli swoje ofiary.

 

Powinna tylko zabrać swoją własność i pójść dalej obojętnie, kto wie, może nawet pomóc – wszak samo wybudzenie kogoś nie wymagało od niej żadnych poświęceń. Jednak na taką okazję miała inne zamiary. W dłoni błysnął metal, a zamazany wzrok padł na zabrany przez złodzieja przedmiot, jej prezent zaręczynowy z innego świata, jedyną pamiątkę po mężu.

 

Szybki ruch na poziomie gruntu sprawił, że zatrzymała się wpół kroku.

 

– Ty… Skurw… – Wyszeptała, upadając na ziemię. Upuściła przy tym nóż, a wolne ręce próbowały powstrzymać krwawienie z brzucha.

 

– A więc to jednak ty – powiedział Zorly, wstając. Następnie splunął na nią, trafiając w twarz. – Nie byłem tego do końca pewien.

 

Chwycił drzewce swojej włóczni, oparł nogę o ciało kobiety i wyszarpnął broń, czemu towarzyszył przeciągły krzyk bólu. Poprawił dwoma kopnięciami pod żebra, gdy ofiara próbowała się odczołgać, zostawiając na pyle szeroki, rdzawy ślad.

 

– Co, teraz już nie jesteś taka wyszczekana? Ha! – Kucnął przy niej i niedelikatnie pozbawił ją całego arsenał broni. – A może chcesz mi coś powiedzieć?! No, dalej! Nic? Dobra, w takim razie załóżmy się o coś. – Rzucił włócznią niezbyt daleko. – Jeżeli dasz radę doczołgać się do tamtej włóczni, będziesz miała szansę się przede mną obronić! Co ty na to? – Patrzył na wysiłek umierającej kobiety. – Hej, dobrze ci idzie!

 

Stał nad nią, kopiąc co jakiś czas dla zabawy. Meira nie odpowiadała na zaczepki. Rana była zbyt poważna, krew płynęła jej z ust i odbytu. Wiedziała, że nie ma szans, by to przetrwać. Ale jeżeli tylko uda się jej chwycić tą włócznię, powinna mieć dość siły w rękach, by zabrać go ze sobą. Nie marnowała więc sił na mówienie. Brakowało jeszcze tylko trochę…

 

Kobieta przebyła już jakieś dwie trzecie odległości, gdy Zorly przestał ją kopać. Skupiona na heroicznym wysiłku nawet tego nie zauważyła. Włócznia była blisko, lecz ciągle poza jej zasięgiem.

 

– Wiesz co, twarda jesteś. Jeszcze trochę i naprawdę by ci się udało. – Zorly rozwiał jej złudzenia. – Pamiętasz, gdy powiedziałem ci, że nie ruszyłbym takiej starej wiedźmy, jak ty? Cóż, to nie była do końca prawda – dodał, rozwiązując spodnie. – I uwierz mi: będziesz to czuła przez całą drogę stąd do piekła!

 

 

 

Zima 2012/2013

 

 

 

Komentarz: z początku chciałem wrzucić któreś z już wcześniej napisanych opowiadań, ale jednak napisałem całkowicie nowe. Uznałem, że dobrze byłoby powiedzieć coś więcej o bohaterach poprzednich opowiadań. Oprócz tego zdecydowałem się wyjaśnić sny przed wrzuceniem kolejnych, nieco starszych opowiadań, które w dużej części dzieją się właśnie w nich. Bez tego mogłyby być mniej zrozumiałe.

 

Jest też fragment tłumaczący skąd w Inanisie wziął się krasnolud (a w tym opowiadaniu dodatkowo elf) – patrz komentarze Vyzarta. Nie chcę, żeby elementy typowe dla fantasy brały górę, bo zupełnie nie pasowałoby to do koncepcji świata, ale magia i podobne sprawy będą się z pewnością przewijać gdzieś w tle.

 

Dodatkowo dorzucam schemat świata. Topografia Inanisa jest nad wyraz prosta, lecz w tym opowiadaniu pojawia się dość sporo osniesień do niej, więc niech będzie on pomocą dla tych, którzy się pogubili.

 

Jak zwykle mam nadzieję, że się podobało.

 

 

Issander

Koniec

Komentarze

Masz jeszcze trochę czasu, więc przejrzyj, proszę, ten tekst jeszcze raz czy dwa. Masz tu kilka literówke, zbędnych słów i niedopracowań do wyłapania. Nic wielkiego, ale jednak powinno się w miarę możliwości dbać o estetykę własnego tekstu.

Poza tym, tekst wydaje mi się odrobinę niedopracowany. Jakby między napisaniem, a publikacją minęło zbyt mało czasu, żebyś zdążył go porządnie zredagować i poczekać aż trochę się odleży. A szkoda, bo twoje poprzednie publikacje zdawały się bardziej dopracowane.

Jeśli chodzi o fabułę, zaczyna się powoli, ale historia nabiera później tempa. To dobrze, widać, że pod tym względem stanąłeś na wysokości zadania i nie zawiodłeś oczekiwań. Tragedią tego tekstu jest jego zakończenie. Jest to tylko moja subiektywna opinia, ale miałbym o wiele lepsze zdanie o tym opowiadaniu, gdyby skończyło się inaczej. Spodziewałem się jakiegoś podziału łupów, zwrotu akcji, związanego z zabitą bestią, a dostałem zakończenie zupełnie niezwiązane z wątkiem fabularnym, które na dodatek zwyczajnie mi się nie podobało. Niemniej, tak jak już wspomniałem - jest to tylko moje osobiste zdanie. Mnie nie kupiłeś, być może kupisz nim innych. 

Koniec końców muszę przyznać jednak, że opowiadanie przeczytałem z przyjemnością. Jeśli opublikujesz kolejne opowieści z Inanisa, z chęcią je przeczytam. Do zobaczenia w następnym tekście. 

A mi właśnie zakończenie przypadło do gustu, tym bardziej, że wiemy jak skończy Zorly. Bo i cóż ciekawego mogło się wydarzyć przy podziale łupów, skoro działa Prawo?

Za to zupełnie nie przekonuje mnie szarża konającego słonia. :)

To interesujące, bo akurat na edytowanie tego tekstu i poprawki poświęciłem zdecydowanie więcej czasu, niż w przypadku opowiadania numer dwa, które najbardziej Ci się podobało :) Cóż, to kolejne zastosowanie truizmu mówiącego, że ilość pracy nie zawsze przekłada się na jej jakość. Przysiądę jeszcze nad tym opowiadaniem dziś wieczorem.

 

Co do zakończenia, rzeczywiście może go brakować (część czwarta to epilog, nie zakończenie), ale tak jak napisał Akwadrat nie znalazłoby się w nim nic ciekawego, więc je pominąłem. Zastanowię się nad dopisaniem go, bo oczywiście nie jest to problem. I chyba nawet mam już na nie całkiem dobry pomysł. Ale epilog oczywiście zostanie...

 

A słoń nie był wcale na tym etapie konający.

ironiczny podpis

No właśnie. Mówiąc zakończenie miałem na myśli to, co ty nazwałeś epilogiem. Wybacz, jeśli nie wyraziłem się jasno. Gwoli sprostowania - część czwarta tekstu zdecydowanie mi nie podeszła. Niemniej, opowiadanie jest zacne i nie trzeba go rozszerzać. Po prostu ostateczny jego element nie wpisał się w moje gusta.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka