- Opowiadanie: Światłocień - Półświat

Półświat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Półświat

Wbrew pozorom ludzie dzielą się na tych, którzy lubią spać i tych którzy preferują jawę. W dodatku ta druga grupa jest wcale liczna i tylko presja społeczeństwa, które przecież musi narzekać unisono na poniedziałki i jesień czy ubóstwiać kolorowe ciastka i sen właśnie, sprawia, że się z tym kryjemy. Tak. Należę do tych, którzy za snem nie przepadają. Czynność ta dzieli się u mnie na trzy etapy. Pierwszy – tak zwany etap przedsenny (co się stanie, jeżeli się nigdy nie obudzę, może tak profilaktycznie pożegnam się na prędko po raz enty – jeżeli otworzę oczy nad ranem, nic straconego). Drugi – sen właściwy, który częściej niż wizjami spełnionych marzeń czy choćby tymi wulgarnymi mokrymi fantazjami przepełniony jest lękiem i makabrą. Trzeci i ostatni czyli przebudzenie jest, z wyjątkiem tych chwil, gdy dziękuję opatrzności, że to był tylko sen, chwilą przejmująco smutną – namiastką świata człowieka chorego na depresję. Notorycznie czuję się nad ranem całkowicie pozbawiony radości i motywacji do życia. Co ciekawe ten stan trwa tylko kilkanaście do kilkudziesięciu sekund od chwili otworzenia zaropiałych oczu – zupełnie jakby mózg, przestawiając się na wyższe częstotliwości, zalewał jednocześnie suche ścieżki neuronów hormonami szczęścia, które zdążyły wyparować pod wpływem płomieni piekieł – tych, które jeszcze kilka chwil temu miałem okazję zwiedzać. Na co dzień jestem przecież miłym człowiekiem, co więc sprawia, że mój oniryczny świat, w którym w końcu według obliczeń amerykańskich naukowców spędzam jedną trzecią swojego życia jest tak odpychający? Czyżby te wszystkie krwawe gry, "szatanistyczna" muzyka i ciemna strona świata odnaleziona swego czasu w Internecie wywarły na mnie swój wpływ i w całej swej przebiegłości zaszyły się tam, gdzie wzrok troskliwych rodziców i psycholożek z telewizji śniadaniowych nie dosięga? Jestem w pełni świadom swojego zadowolenia z życia, jednak fakt, że zaraz pod tą przyjazną powierzchnią noszę coś całkowicie nieakceptowanego jest deprymująca. I dla mnie i dla ludzi, którym, w całym zaufaniu do nich, wyznałem jak bardzo nienawidzę snu.

W jednym z kolejnych dławiących koszmarów, które szczególnie intensywnie przeżywałem w latach dojrzewania w trakcie ciepłych, letnich nocy, diabeł nawiedził mnie osobiście. Miał typową postać mężczyzny o ciemnych włosach i takim zaroście po nosem i na podbródku. Pamiętam, że błądziłem w jakimś labiryncie utworzonym z wysokich ciernistych krzewów. Kilkakrotnie mijałem tę samą białą ławkę znajdującą się w jednej ze ślepych uliczek. W końcu ujrzałem siedzącą na niej postać diabła. Jak to zwykle w snach bywa, wiedza pojawia się w nich znikąd, przeświadczenie nie musi być poparte żadnymi poszlakami – to, że mężczyzna uśmiechający się do mnie promiennie ze śnieżnobiałej, ozdobnie wykończonej ławki jest wcieleniem szatana było dla mnie jasne jak słońce. Mężczyzna powstał i znalazł się obok mnie. Jego twarz była bardzo blisko mojej – była właściwie wszystkim co widziałem.

-Nie podoba ci się tu – stwierdził

Nie odpowiedziałem. W snach nigdy nie byłem szczególnie rozmowny.

-Posłuchaj mnie teraz uważnie – rzekła do mnie twarz diabła – podpiszemy umowę, co ty na to? Twoje życie stanie się najpiękniejsze, tak piękne jak tylko być może. Absolutnie przecudowne. Wspaniałe. Ale coś za coś… – zawiesił tajemniczo głos a jego twarz nagle wydawała się zimna i przerażająca. Oczy wyrażały obłęd a usta raz po raz otwierały się, ukazując garnitur drobnych zębów, przypominających nieco mleczne.

-Nie ma rozkoszy bez cierpienia. Ani zysku bez straty. Całe wasze życie jest tak liniowe, tak zajebiście ciasno uwiązane na smyczy Temidy, nawet nie zdajecie sobie sprawy. Nawet nie zdajecie, wszyscy wy w tym mieście zwanym wszechświatem – rzekł z wyraźną rozkoszą, moszcząc się na ławce i poprawiając surdut w który był odziany. Cierniowe krzewy gubiły liście, które z wolna padały pod idealnym kątem czterdziestu pięciu stopni na ślepą, zacienioną alejkę.

-Więc co za co?

-Twoje życie będzie piękne, dopóki nie zamkniesz oczu. Wtedy zadbam osobiście, aby moje rajskie ogrody, moje domy, mieszkania, a twoje wspomnienia, grzechy z których utkane są wszystkie moje włości odebrały ci oddech, żeby ścisnęły ci żyły, zmroziły serce i wirując dookoła w pierdolonym, onirycznym tańcu, wyszarpywały ci w pędzie twoje zmysły – jeden po drugim.

Skończył mówić. Spojrzałem w niebo. Ciężkie, siwe chmury pędziły nisko nad moją głową.

-Zgadzasz się?

-Tak. Tak zgadzam się. Zgadzam się. Zgadzam.

Zgadzam.

Obudziłem się w łóżku, połamany, na prześcieradle mokrym od potu. Noce letnie zawsze były najcięższe. Przez chwilę wiedziałem tylko, że się zgadzam, dopiero po kilku sekundach przypomniało mi się na co właściwie. Ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to w ogóle. Przebudziłem się inie mogłem sobie wyobrazić rzeczy, która sprawiłaby mi przyjemność w ciągu dnia, który dopiero co nastał. Spojrzałem na okno znajdujące się naprzeciw mego łóżka – niebo było bezchmurne, jego kolor intensywniał w promieniach letniego słońca. Smutny lazur. Jeżeli ten błękit jest tak żałosny i nie daje mi nadziei, nie da mi jej nic.

Powoli podniosłem się, usiadłem na brzegu łóżka, przetarłem twarz i jeszcze raz spojrzałem za okno. Niebo było prześliczne, zachęcało mnie do wyjścia na zewnątrz i podziwiania świata w pełnej krasie. Te wszystkie pyszne parki skrzące się zielenią, słońce grzejące, dodające sił i otuchy i przywodzące na myśl cudowne czasy dzieciństwa, wakacje i spokój ducha za którym tęskni każdy dorosły czy choćby nastolatek.

Gdy chwilę później nalewałem letnie mleko do płatków w dalszym ciągu nie mogłem wyjść z podziwu jak świat może się przeobrazić w przeciągu kilkunastu sekund. Jak subiektywnym i względnym jest to wszystko co zawiera. Ta sama chwila może albo pchnąć cię w przepaść albo utopić w rozkoszy, zależnie od tego czyimi oczyma patrzysz. W świetle tego czymże więcej staje się świat ponad podkładkę, blady szkic sytuacji, który kończymy w obrębie swojego ducha? Nosimy w sobie cały wszechświat i jako jego jedyni Bogowie, powinniśmy dbać o niego z całych sił, chronić przed opustoszeniem, jałowością.

Niestety mój osobisty szatan najwyraźniej usłyszał te niewypowiedziane słowa, bowiem już następnej nocy pojawił się na nowo. Tym razem znajdowałem się pośród bezkresnych, zapuszczonych sadów, grzęznąc w zgniłych owocach. Postać stojącego na drabinie sadownika, która nie odpowiadała na moje zaczepki, za którymś jej pojawieniem się odwróciła się by ukazać swoje diabelskie oblicze. W pewnym bliżej nieokreślonym momencie szatan zszedł z drabiny i stanął na gałęzi drzewa opierając się o pień.

-Nie lubimy roślin – stwierdził

W tym momencie dotarło do mnie że to sen. Nie lubimy roślin. Koszmar. Ale nie byłem w stanie sobie wtedy przypomnieć poprzedniego snu z jego postacią, dotarło do mnie tylko niewyraźne przeświadczenie, że nieprzyjemne rośliny są częścią moich koszmarów.

-Jesteś bluźniercą. Musisz ponieść karę – stwierdził, a ja stwierdziłem, że jestem związany i nie mogę się ruszyć.

-Nie jestem! Powiedziałem tylko, że jestem twórcą swojej własnej percepcji!

-O tak? W takim razie zamień te przegniłe bagna w rajski ogród. Dalej! Proszę Cię, zrób to dla mnie – w tym momencie diabeł zaczął wołać błagalnie dziewczęcym głosem. Jego rysy twarzy złagodniały, zaczął płakać. Poczułem rozpacz, że nie mogę mu pomóc. On naprawdę płakał. A ja byłem bezsilny, więc też się rozpłakałem.

-Nie mogę! Ten świat nie jest prawdziwy.

-Takie jest prawo Boże! Wszystkie światy równe! Skąd możesz wiedzieć, że to nie tutaj chodzisz spać tylko… tam! – płakała dziewczyna ubrana w płaszcz i kapelusz

Miała rację. Ten świat był pozbawiony sensu. Jednakże tylko dlatego, że tak zwana jawa posiadała logikę, nie oznaczało, że logiczny świat jest tym właściwym.

Miotałem się jak oszalały. A dziewczyna płacząc opadła na ziemię, gniotąc bosymi stopami zgniłe jabłka i śliwki – teraz ubrana była tylko w spraną nocną koszulę. Dostrzegałem zarys jej piersi z sutkami odznaczającymi się na materiale. Spojrzałem na jej twarz i dotarło do mnie, że to moja wielka niespełniona miłość, której imię i nazwisko nie gra większej roli. Zapłakana przysunęła się do mnie, a ja pierwszy raz w historii moich snów poczułem zapach – jej perfum i jej ciała. Stała chwilę przy mnie chwilę po czym nachyliła się lekko i ugryzła mnie w szyję. Poczułem krew sączącą się na moje skrępowane ramię.

Otworzyłem oczy, leżąc na wznak na swoim łóżku. Moja wielka miłość. Nagła fala dawno nie odczuwanej tęsknoty, niemożliwej do zaspokojenia opanowała moje jestestwo.

Sny i wspomnienia – zarówno miłe jak i niemiłe, utkane są z tej samej materii – zwiewnej, onirycznej, opartej na rzeczywistości, jednak do niej nie należącej. Najlżejsza tkanina świata – człowiek trzyma ją w rękach i widząc jak delikatna i połyskliwa jest myśli – chciałbym jej dotknąć, poczuć ją. Szkoda, że nie waży choć odrobinę więcej.

Moja miłość. Stracona. Na zawsze.

Kurwa mać.

Tylko z powodu pobożnego życzenia przełożonych wyrażonego w formie tygodniowego grafiku dyżurów wstałem z łóżka i posnułem się do kuchni. W momencie otwierania lodówki, zdążyłem już zapomnieć jak to jest tęsknić za moją niespełnioną miłością.

Te dwa sny, które nawiedziły mnie jeden po drugim w trakcie upalnego lata i u progu mojej dorosłości pamiętam najlepiej. Nic ponadto. Nie przemawiam do was z zaświatów, nadal żyję i to w wyjątkowo udany sposób. Założyłem kochającą się rodzinę, jestem właścicielem drobnego lecz nad wyraz dobrze prosperującego przedsiębiorstwa. Właściwie jedyną rzeczą na którą naprawdę mogę narzekać jest życie które rozpoczyna się dla mnie wraz z odejściem świadomości. Od pierwszych lat dojrzewania po dziś dzień, gdy tylko świat dookoła pogrąża się w cieniu i zaczyna pulsować coraz wolniej, światła w salonie zostają przygaszone i ostatnia herbata zostaje leniwie wysączona po wieczornym wydaniu wiadomości przechodzi mnie jakiś osobliwy lęk. Co prawda tuląc i zasypiając przy najwspanialszej kobiecie świata nie potrafię zamartwiać się niczym, a w szczególności przyszłością, jednak wraz z odejściem jednolitej, uporządkowanej świadomości tego wszystkiego co w życiu osiągnąłem mój umysł traci wszystko – uczucie bycia kochanym i potrzebnym, poczucie bezpieczeństwa i co najgorsze – zdolność racjonalnego wyjaśnienia wszystkich okrucieństw jakie się dookoła mnie dzieją. Świat oniryczny jest piekłem. Dostrzegam to nawet wtedy, gdy czasem szczególnie zmęczony podróżuję gdzieś metrem czy pociągiem. Znużony przymykam oczy, z wolna zasypiając i w tym samym momencie zaczynam odczuwać „chłód" – ten rodzaj wszechogarniającego uczucia, które łączy w sobie metaforyczne określenie na samotność i smutek oraz faktyczne wrażenie niskiej temperatury otoczenia. Otwieram wtedy oczy i rozglądam się lekko przestraszony dookoła, czekając aż twarze ludzi przestaną być tak obce i deprymujące. Taki przeciąg wiejący od bram krainy marzeń sennych jest zaiste bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem i towarzyszyć będzie mi już prawdopodobnie do samego końca.

W drodze chwil refleksji nad zjawiskiem śmierci, jakie od czasu do czasu nachodzą każdego myślącego człowieka, przez myśl nieśmiało przebiegł mi pomysł, że szatan ze snów był prawdziwy. Że może sen jest drobnymi urywkami tego, co spotka nas po drugiej stronie, a ja jestem potępiony. Jednak jako, że jestem analitycznym typem człowieka, szybko porzucałem te nierozumne gdybania. Pozostało mi wierzyć. Wierzyć, że możliwa do udowodnienia za pomocą logiki prawda jest jedyną, a ja mocą swej brudnej podświadomości nie zawarłem żadnego paktu z diabłem tylko po prostu miewam złe sny.

Koniec

Komentarze

Kilka razy brakowało kropki:P Ale ja nie tyle patrzę na błędy, co czytam. W sumie tak jakoś o wszystkim i o niczym. Nie, żebym narzekał - podobało mi się. Ale to nie opowiadanie, a jakiś rodzaj wyznania głównego bohatera. Wizja diabła i hmm piekła ( czy też tego, co w snach się objawiało ) bardzo mi się spodobała. Tylko, że cała historia taka mglista. Na moje można by było zaakcentować bardziej zmianę życia bohatera po podpisaniu paktu i może przedstawić kilka hardcorowych koszmarów ( niekoniecznie flaki na ścianach, może coś z psychologii) aby było wiadomo, jaka dokładnie była cena szczęścia. Coś jak dobry obiad, którego kucharz nie przyprawił. To tak na szybko.

Całkiem przyjemne. Bardzo podobały mi się rozważania nad logiką świata. "Ten świat był pozbawiony sensu. Jednakże tylko dlatego, że tak zwana jawa posiadała logikę, nie oznaczało, że logiczny świat jest tym właściwym." Genialna myśl;]

"niebo było bezchmurne, jego kolor intensywniał w promieniach letniego słońca." - chyba nie ma takiego słowa.

http://sjp.pwn.pl/szukaj/intensywnie%C4%87

;)

Po myślniku w dialogu spacja, jest kilka powtórzeń, parę brakujących przecinków, "cię" małą literą, kilka nieco dziwnych, niezręcznych zdań.

 

Ogólnie tekst wydał mi się nieco nieprzejrzysty i nudnawy, za dużo filozofii jak na mój gust, za mało fabuły. Ale każdemu co kto lubi.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka