- Opowiadanie: bemik - Na zimne - dmuchaj! Opowieść walentynkowa

Na zimne - dmuchaj! Opowieść walentynkowa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na zimne - dmuchaj! Opowieść walentynkowa

* * *

 

Nie byłam zadowolona z jego pomysłu. Tydzień na Mazurach. W dodatku w zimie i na totalnym zadupiu? Po cholerę? Narobiłam tylko zamieszania w firmie. Część żeńskiej kadry prawie się na mnie obraziła. W końcu były ferie, one miały małoletnie dzieci, którymi ktoś musiał się zająć w czasie, gdy nie funkcjonowała szkoła. Ale jakoś udało mi się przekonać szefową, że ten wyjazd jest konieczny. Dla ratowania związku. Może nie było z nami tak tragicznie, to znaczy ze mną i z Mirkiem. Ale rzeczywiście, po trzydziestu dwóch latach małżeństwa trudno mówić o eskalacji uczuć, bo eskalować nie da się w nieskończoność. Właściwie byliśmy dobraną parą. Skoro udało się nam wytrwać tyle czasu! Tyle, że wkradła się już rutyna. Działaliśmy na zasadzie przeciwieństw. On – gaduła, ja – milczek. On – dusza imprez, ja – najchętniej zaszyta w domowych pieleszach, z nosem w książkach. Ale jakoś nam wychodziło.

To on stwierdził, że potrzebujemy więcej czasu tylko dla siebie. Nie wiem po co. Mamy go dostatek. Dzieci są już dorosłe. Wprawdzie mieszkają z nami, ale nie wymagają opieki. Na wnuki nie mamy na razie co liczyć, bo liczy się kariera. Zresztą Kuba powiedział, że sprawi sobie najwyżej jednego potomka, bo dzieci to pijawki. Ostatnio przeczytał gdzieś, jakie koszty pochłania wyhodowanie jednego osobnika i uznał, że mu się nie opłaca. Może Magda go przymusi. Ciągle liczę na zegar biologiczny. Jak zacznie tykać, to nie ma siły, żeby nie przekonała swojego faceta do zrobienia bachorka. Moja Asia jest jeszcze młoda, ma czas. Ale nie widzę w niej jakoś specjalnie tego instynktu. Ja w jej wieku zaglądałam do każdego wózka i wyciągałam ręce do wszystkich napotkanych berbeci. Chyba że zdarzył się jakiś wyjątkowo paskudny, albo zaglucony.

Zaczęliśmy przygotowania. Dostałam instrukcje, co wolno, a czego nie. Laptop zostaje. Komórka zostaje. Książka tylko jedna. Co ja tam do cholery będę robić bez czytania? Ciepłe ciuchy – ze cztery zmiany. Buty – dwie pary ocieplanych walonek, plus jeszcze jakieś. O matko, czy on chce mnie ganiać po zaśnieżonych polach i lasach. A może będziemy polować na kaczki? Never! Nie pozbawię życia żadnej istoty, nawet dzikiego drobiu. Ale przecież nie ma strzelby. Chryste! Ma wędki. Jak nic zagoni mnie na jakieś zamarznięte jezioro i każe godzinami wpatrywać się w dziurę w lodzie. I odpuści dopiero jak złapie mikroskopijną rybę, która za jakiś czas dorobi się gigantycznych rozmiarów. Albo jak ja zamienię się w posąg. Ale chyba ich nie spakował, znaczy wędek. Uff, to dobrze. Jeszcze w lecie wytrzymuję te jego dziwactwa. Przynajmniej mogę w spokoju czytać i opalać się, podczas gdy on moczy kija. To jedyne godziny, kiedy milczy. Milczy jeszcze wtedy, gdy się na mnie gniewa. Ale to nigdy nie trwa zbyt długo. Byłoby za pięknie.

Wyjechaliśmy. Dzieci pomachały nam łapkami i odetchnęły z ulgą. Tydzień bez starych to też coś. Słyszałam, że już się umawiali na imprezki w domu. Mam nadzieję, że nie rozbiją akwarium ojca. Chociaż może odwrotnie. Chyba ucieszyłabym się, gdyby zniknął trzystulitrowy grat z salonu. Tylko, że zniszczyłaby się podłoga.

 

* * *

 

Bez przeszkód dotarliśmy na miejsce. To znaczy na forpocztę miejsca, gdzie mieliśmy się zatrzymać. Mirek odebrał klucze od gospodyni i instrukcje, jak tam dojechać. Gospodarz popatrzył z lekkim niepokojem na naszego starego golfa i wyraził obawy, czy uda nam się dotrzeć. Bo leśne drogi nie są odśnieżane. Chociaż teraz było trochę odwilży, może jednak się uda. Zresztą tamtędy jeżdżą traktory z karmą dla zwierząt, więc szlak jest nieco przetarty. Mamy jakieś szanse. Zadrżałam. Zbliżał się wieczór i nie miałam ochoty na nocleg wśród ośnieżonych pól i lasów.

– Baśka, ty nie narzekaj. Ty się ciesz i delektuj! – powiedział mój małżonek.

– Czym tu się delektować? Kupa śniegu, zadupie jak nie wiem.

– Ale masz okazję przeżyć to, co opisujesz w tych swoich książkach. Poczuj się jak bohaterka powieści.

Ale mi przywalił. Co innego pisać o zamarzaniu, o trudnościach, kiedy w zasięgu ręki jest szklanka z gorącą herbatą i kominek rozgrzany jak piec martenowski, a co innego samemu być wystawionym na lodowate podmuchy wiatru.

– No wiesz! – Obraziłam się na niego.

Odwróciłam się ostentacyjnie w stronę okna i podziwiałam krajobrazy. Przez jakieś dwadzieścia minut, bo tyle trwało pokonanie trzech kilometrów. Nasz golfik, obładowany do granic wytrzymałości, celował dziobem w niebo, jakby miał zamiar wystartować. Choć prędkość nie wskazywała na to.

– Zwolnij – powiedziałam, kiedy podskoczyliśmy na kolejnym wyboju. – Urwiesz mu coś!

– Już wolniej nie mogę. Muszę wymienić amortyzatory z tyłu, bo jak coś włożę do bagażnika, to szorujemy tyłkiem po ziemi.

– Aha – powiedziałam i zamilkłam. Ciągle słyszę, że coś trzeba zrobić w tym samochodzie. Swoją drogą, czego on napakował, że auto aż tak przysiadło.

W końcu dojechaliśmy. Mirek zaparkował pod bramą, bo najpierw należało odśnieżyć hektar ziemi. Chałupka była taka, jak na obrazkach w bajkach dla dzieci. Chyliła się ku upadkowi, cały dach był biały od grubej warstwy puchu. Ciekawe, czy wytrzyma obciążenie, czy zawali się nam na głowy w trakcie snu. Misiek poczłapał w stronę rozsypującej się komórki, wyciągnął stamtąd narzędzia i ze świszczącym oddechem wrócił do mnie. Dostałam łopatę i wyszuflowałam sobie przejście do domu. On w tym czasie odśnieżył bramę i kawałek za nią, żeby wstawić auto. Nie chcieliśmy, żeby zostało staranowane przez traktory z karmą.

– Rany boskie! – jęknęłam, kiedy weszliśmy do chaty. – To z nami już tak krucho? Nie stać nas na nic lepszego?

Domek składał się tylko z jednej izby, w której mieściło się wszystko. Salon, sypialnia, kuchnia, przedpokój. Tylko łazienki nie było. I elektryczności. Mirek zaświecił latarkę, a potem zapalił lampę naftową ustawioną na środku stołu.

– A gdzie będziemy się myć i załatwiać?

– Tam – małżonek wskazał kąt – stoi ogromna miednica!

– Balia – poprawiłam go automatycznie. – A dokąd z potrzebami?

– Do mnie. Twoje potrzeby zaspokoję ja – powiedział i przyciągnął mnie do siebie.

No jasne. Jemu jak zwykle, tylko jedno w głowie. A ja muszę siusiu. Szarpnęłam się i warknęłam.

– Jasne! Muszę do łazienki. Natychmiast.

– Nie nazwałbym tego łazienką – powiedział ostrożnie mój mąż. – Ale jest to miejsce, gdzie można się udać z tego typu potrzebami.

– Gdzie? – prawie ryknęłam.

– Z tego, co mówiła gospodyni, za domem – powiedział pokornie mój małżonek i podał mi kurtkę. Sam też się ubrał i wziął drugą latarkę.

To, co ujrzałam przeraziło mnie. Zwątpiłam nawet, czy nadal jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku. Byłam wściekła. Jak osa. Jak stado os. Jak cały wszechświat os. Rozwaliłam się na wersalce, przykryłam kocem i patrzyłam na poczynania męża. Rozpalił na kamiennym kominku, a potem próbował opanować żeliwną kuchnię, żeby zagotować wodę. Ale on jest dzieckiem miasta, nie szło mu zbyt dobrze. Mogłam mu pomóc, bo pamiętałam jeszcze, jak to robiła moja babcia, ale złość nie wyparowała ze mnie do końca. Niech się pomęczy! Zasnęłam, gdy tylko trochę się rozgrzałam.

 

* * *

Obudziło mnie gorąco. Wykopałam się spod koców i oniemiałam. Cała izba ostawiona była świeczkami. Na środku stała balia wypełniona parującą wodą, a mój małżonek krzątał się wokół stołu.

– Jaśnie pani raczy wstać? – skłonił się nisko. A mnie, przyznam, zrobiło się głupio. – Co najpierw? Kolacja czy kąpiel?

Wybrałam kąpiel. Woda w balii mogła szybko wystygnąć, a kanapkom i tak nic nie zaszkodzi. Misiek wlał nawet jakiegoś płynu. Może ciut przy dużo, bo piana wypływała aż na podłogę. Za to masaż był wyśmienity w każdym calu.

Zjedliśmy kolację, a potem położyliśmy się spać. Misiek pogasił wszystkie świeczki. Zostawił tylko jedną, ale ta i tak wkrótce się wypaliła. Cisza, jak zapanowała, była trochę przerażająca. Tylko wiatr jęczał gdzieś na stryszku, jak konający człowiek.

– Brzmi trochę jak ten twój Niemiec, co go brzeginka Magda wyprowadziła na manowce – przypomniał sobie mój małżonek.

– Cicho. Lepiej nie gadaj takich głupot.

Zasnęliśmy wyczerpani podróżą i … no… podróżą, a spało się wyjątkowo dobrze. Tylko szybko zrobiło się chłodno, bo Misiek nie dołożył do kominka.

 

* * *

Ranek powitał nas koszmarny. Było zimno, jak cholera. Wiało i padało. A na dodatek trzeba było się ubrać w cały rynsztunek, żeby się dostać do wygódki. Nic dziwnego, że dzień zaczęłam od zrzędzenia. Wróciłam i z powrotem zapakowałam się do wyrka. O dziwo, mój małżonek nie reagował na to alergicznie. Uśmiechał się pod nosem rozpalając w kuchni. Kroił wędlinę, układał pomidorki. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś go nie podmienił. Zawsze to ja zajmowałam się takim rzeczami. I zrobiło mi się głupio. On tak się starał. Poderwałam się i podeszłam do niego. Przytuliłam się do jego pleców i objęłam w pasie, a raczej w czymś, co kiedyś było pasem, bo teraz przypominało raczej dobrze napompowany balonik. Wykręcił do mnie głowę i pocałował w czoło. Ale zaraz potem zajęczał i schwycił się za szyję.

– Co jest?

– Jakiś kurcz! – powiedział rozcierając bolące miejsce.

– Daj, posmaruję ci maścią.

Dokończyłam robić śniadanie. A potem zwaliliśmy wszystkie brudne naczynia do miski, obiecując, że umyjemy je później.

– To teraz zapraszam panią na spacer – powiedział mój małżonek, któremu ból szyi przeszedł w cudowny sposób. Zdaje się, że mam ręce jak Kaszpirowski.

– Zbieraj się. Przestało padać. Tylko ubierz się ciepło, bo chyba jest spory mróz.

Był na pewno. Śnieg trzeszczał pod stopami jakbyśmy szli po rozbitym szkle. Wybraliśmy drogę, którą wyjeździły traktory. Misiek miał chyba jakiś cel, bo szedł pewnie, dziarskim krokiem. Mnie wychodziło to trochę gorzej. Tym bardziej, że głowa latała mi na boki, kiedy podziwiałam las w zimowej szacie. Po jakieś pół godzinie dotarliśmy nad brzeg zamarzniętego jeziorka. Było bajkowo. Trzciny i całe nadwodne zielsko oblepił śnieg, który osypywał się przy najlżejszym podmuchu wiatru. Obeszliśmy zbiornik naokoło i dotarliśmy do stanowisk, gdzie wysypywano siano, buraki i zboże dla leśnej zwierzyny. Tyle, że swoimi głosami chyba przepłoszyliśmy wszystko, co mogło się tu pożywiać. Za to śladów było dużo.

Zapaliliśmy papierosy i przez chwilę chłonęliśmy widoki. Ale szybko zapadał zmrok. Jak to w zimie. Chciałam już wracać, bo mimo ciepłego ubioru zaczynało mi być zimno. W marszu na pewno się rozgrzeję. Misiek jakoś niechętnie przystał na tę propozycję. Wpatrywał się intensywnie w opary nad zamarzniętą taflą. Jakby w tej mgle coś wypatrzył.

Całą drogę powrotną nie zamieniliśmy ani słowa. Trochę mnie to dziwiło, bo zwykle usta mu się nie zamykają, a tu było tyle nowych rzeczy do omówienia. Dopiero jak zatrzasnęły się za nami drzwi domku, jakby oprzytomniał. Wrócił mój dawny mąż – a-widziałaś-jak-pięknie-wygląda?

– Jutro też się tam przejdziemy – powiedział tuż przed zaśnięciem.

 

* * *

Już trzeci dzień z rzędu latamy nad jeziorko. Nie, żebym miała coś przeciwko temu. W końcu robimy to dla zdrowia. Z drugiej strony nic ciekawszego w okolicy nie ma. Trochę mnie dziwi ta jego ochota. Jakby go coś przyzywało. Ale milczę, bo powie, że to znowu moja chora wyobraźnia. Że nie tylko zaludniam duchami kartki papieru, a właściwie strony komputera, ale usiłuję te głupoty wpasować w rzeczywistość i uprzykrzam mu tym życie. Jednak za każdym razem, kiedy stajemy na brzegu, próbuje mnie przekonać, żebyśmy poszli na środek. Opieram się, bo twierdzę, że lód zarwie się pod dwoma takim baryłkami jak my. Na razie więc nie spróbował.

Dziś jednak spotkaliśmy chłopa, co przywozi karmę do paśników. Mirek, jak zwykle, poleciał pogadać. Najpierw wypytywał o zwierzęta. Ale w końcu dotarł do sedna.

– A jak pan sądzi, po jeziorze można chodzić? Nie załamie się?

– W nocy było minus dwadzieścia, to można. Ino po co liźć, gdzie nie trza? – odpowiedział mężczyzna i łypnął spode łba na wskazany teren.

– A tak, żeby podziwiać widoki! – ściemniał mój małżonek.

– A to podziwiajta, ino z brzegu!

– A co, niebezpiecznie tam na środku? – wtrąciłam tknięta przeczuciem.

– Ja tam nic nie wiem. Chceta, to idźta. Ja tam nie wiem.

Chłop, jakby obrażony, wrócił do swojego zajęcia. Z taką energią zwalał z przyczepy wiązki siana, że w ciągu kilku minut skończył całą robotę. Pomachał nam i odjechał trzęsącym traktorem. Mirek chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę zeschłych trzcin.

– Zapalimy? – spytałam, żeby uprzedzić jego propozycję.

Nie odmówił. Przyglądałam się tafli jeziora. Nie było gładkie. Wyglądało jak zmiętoszone prześcieradło. I znowu mgła. Czy to normalne? Zastanawiałam się. W lecie tak, ale w zimie? Nie zdążyłam rozstrzygnąć tego problemu, bo małżonek pociągnął mnie i już ślizgałam się po lodzie. Chociaż może nie jest to właściwe określenie. Bo co chwila następowało hamowanie na jakieś grudzie. Albo wykręcanie stóp na nierównościach. Może gdybym nie była tak zajęta kontrolowaniem podłoża, zauważyłabym wcześniej, że coś się dzieje. Mirek puścił moją rękę, chyba niezadowolony z powolnego tempa, a ja, bez oparcia, wywaliłam się na lód. Siedząc na obitej części ciała i złorzecząc na idiotyczne pomysły, zobaczyłam, że Miśka pochłania mleczna mgła. Oniemiałam na chwilę, a potem poderwałam się. Wyciągnęłam rękę, aby go złapać, ale jak tylko dotknęłam powierzchni tej dziwnej materii, poczułam ból. Zrozumiałam też, że to coś jest w pewnym sensie kobietą i chce zabrać mojego chłopa. Krzyknęłam do niego. Wyciągnął w moim kierunku rękę, ale nie był w stanie przebić białego tumanu. Za to na jego twarzy dostrzegłam wyraz przerażenia. Wiedziałam, że będzie bolało, ale musiałam go wyciągnąć. Nie mogłam tylko zrozumieć, dlaczego trafiło na niego. Jednak żadna, nawet bezcielesna lafirynda, nie ma prawa do mojego męża. Może jest łysy i gruby, ale ja też pod warstwą farby mam siwe włosy i też nie wyglądam już jak sylfida. No i jest MÓJ. Mój ci on, nie oddam go nikomu – pomyślałam słowami Danuśki z Krzyżaków i sięgnęłam ręką w kłębiącą się mgłę. Ból, jaki poczułam, można porównać tylko z porażeniem prądem. Szarpnęłam za rękaw i wyciągnęłam go. Był sino-biały z zimna. Zapewne jeszcze chwila, a zamarzłby na kość. Mgła zawirowała w tańcu wściekłości. Bałam się jak cholera, a z Miśka nie było żadnego pożytku. Siedział na lodzie i mamrotał do siebie. Wiedziałam, że to bezkształtne dziadostwo nie zrezygnuje ze swojej zdobyczy. Było zdesperowane. Misiek jej się trafił jak ślepej kurze ziarno. Leśniczy zagląda tu rzadko i zbyt jest zajęty paśnikiem, żeby zwracać uwagę na mglistą babę na jeziorze. Chłop dowożący karmę jest za to wystarczająco bystry, by omijać ją szerokim łukiem. A na turystów nie ma co liczyć. My jesteśmy jedynymi.

– Możesz się ruszać? – szepnęłam do Mirka, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Kiwał się jak osierocone dziecko i rozglądał po okolicy mętnym spojrzeniem.

A lodowata zołza nabrała odwagi i zaczęła się do nas zbliżać. Stanęłam między nią i mężem. Nic nie mogłam wymyślić. Jak to jest, że bohaterowie moich książek zawsze znajdują sposób, żeby wyplątać się z opresji, a ja stoję jak kretynka i nie wiem, co mam zrobić.

Od tumanu oderwał się strzępek, jak ręka, i popłynął w stronę Miśka. Chciałam krzyczeć, lecz ze strachu z mojego gardła wydobył się tylko charkot i spory obłoczek ciepłego oddechu, który otulił wyciągniętą drapieżnie łapę zjawy. Wydała z siebie taki skowyt, że aż zabolały mnie bębenki w uszach. Ale cofnęła się. Zrozumiałam, że tak mogę nas obronić. Zaczęłam dmuchać, ile sił, a bezkształtny babsztyl wył i wił się, jakby go przypalano żywym ogniem. W końcu został maleńki kłębuszek, a i on w końcu zniknął.

Usiadłam na lodzie obok Mirka i rozpłakałam się. Rozbolała mnie głowa od tego dmuchania, ale czułam się szczęśliwa. Pokonałam lafiryndę! Nie zabrała mi męża!

Podniosłam się i zmusiłam Miśka, żeby zrobił to samo. Całą drogę prowadziłam jak małe dziecko. W chacie zapakowałam go do wyrka. Napaliłam na kominku i sama wsunęłam się pod grube kołdry.

 

* * *

Następnego ranka obudziłam się późno. Mirek, z uśmiechem, krzątał się po domu. Jak tylko zobaczył, że otworzyłam oczy, zaserwował mi śniadanie do łóżka. I najpiękniejszą, najbardziej kiczowatą sztuczną różę, jaką kiedykolwiek widziałam. Były Walentynki.

– A ja dla ciebie nic nie mam – powiedziałam skruszona, bo przed wyjazdem byłam taka wściekła, że całkiem zapomniałam, iż nasz urlop obejmie także ten dzień.

– Nic to, Baśko, nic to. Od trzydziestu dwóch lat ty jesteś moją najwspanialszą Walentynką!

 

Z poprzedniego dnia nic nie pamiętał.

 

14.02.2011

Koniec

Komentarze

Odkurzone i trochę odświeżone, bo przeleżało sobie dwa lata.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj, od razu mi się przypomina, jak mój mąż mnie wyciąga w zimie w góry do jakiejś chaty poza cywilizacją, a ja się wczepiam pazurami w kaloryfer:). Fajny, sympatyczny tekst, akurat na Walentynki. Polikwidowałabym tylko kilka "no" na początku zdań w pierwszej części. No i końcówka mnie trochę rozaczrowała. Za mało grozy na tym jeziorze. Pozdrawiam!

Faktycznie mogłoby być nieco więcej grozy w scence na jeziorze, ale ogólnie się podobało.A i jeszcze tytuł --- rewelacyjnie dobrany ;)

dzięki. Polikwidowałam "no" i dalej jeszcze "ale", bo rozpleniło się jak chwasty.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

bemik - ostatnio narzekałaś na RogerRedeye, i słusznie, sam robię tak samo jak ktoś napisze złą opinię, bo przecież wiem lepiej. Tylko, że Roger miał rację przy tamtym opowiadaniu, i gdyby przekleić tu tamta opinię , nic by straciła na wartości. bemik - o czym jest to opowiadanie? O tobie i o mężu, czy tak? Pojawienie sie poczwary uważam za nieporozumienie. Dla tych, którzy lubia Twoją twórczość tekst i tak sie pewnie spodoba. Dla mnie jest powieleniem tego samego schematu - dziesięć stron o czymś tam, bo się fajnie pisało, podejrzewam, że się wyrobiłaś w dwa wieczory, a potem jakaś wstawka fantastyczna. Identycznie jest w Gmuswolfach, w Laleczce, w Śpij, Ava, w Prawie wilkołak. To, że masz wprawę w pisaniu nie jest zaletą - podejrzewam, ze jesteśmy rocznikowo w podobnym wieku, i nie odkryję Ameryki twierdzeniem, że pisania można się nauczyć. Oczywiście wielu autorów pisząc współcześnie ma tendencje do wodolejstwa, książki obyczajowe mają zdecydowanie większą popularność niz fantastyka, szczególnie w Polsce. Czytelnicy lubią czytać o życiu innych.I tu mogłabyś się pokusić o napisanie czegoś dłuższego, bez elementów fantastycznych.Grochola tak robi i ma się całkiem nieźle.Masłowska coś ostatnio wydała z powodzeniem.

Ogólnie życzę Ci jak najlepiej, ale taka fanastyka nie szczególnie mi leży.

pozdrawiam

Gwidonie, to opowiadanko przeleżało sobie na kompie blisko dwa latka. Masz rację z zarzutami. Tyle, że to opwoiadanie walentynkowe, rzeczywiście o mnie i mężu. Nie jestem w stanie pisać horrorów, nie mam takiej natury, ani takiej wyobraźni. Nawet jeśli próbuję, nie wychodzi mi. Lubię wklejać w zwykłe życie fantastyczne wydarzenia i masz rację, że podobnie jest w innych moich opowiadaniach. 

Nawet powieść fantasy, którą napisałam, też opiera się na takich założeniach. Cóż, trudno, ale dzięki, że zajrzałeś! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nadmiar "no" na początku tekstu

Obeszliśmy zbiornik naokoło... - tu mi zgrzyta.

Już trzeci dzień z rzędu latamy nad jeziorko. Nie, żebym miała coś przeciwko temu. W końcu robimy to dla zdrowia. Z drugiej strony nic ciekawszego w okolicy nie ma. Trochę mnie dziwi ta jego ochota. Jakby go coś przyzywało. Ale milczę, ......  ( i raptem)  Na razie więc nie spróbował. - spory fragment w czasie teraźniejszym, choć reszta opoiwadania jest w przeszłym, po co tak? Nieładnie.

Fajnie budowałaś klimat aż tu raptem - ciach i taki głupi koniec. Chociaż akurat pasuje do tak wyrafinowanego święta. Z całego utworu najbardziej spodobał mi się tytuł. Ten tekst, na tle Twoich wcześniejszych (nie licząc oczywiście "Perły"...) opowiadań wygląda słabiutko. Jednak jaka okazja, taki utwór. Czekam na lepszy, np. z okazji Dnia Wszystkich Świętych.

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Tak, trochę to tak jest, że końcówki często psują Ci teksty. Są jakby dodane tak, żeby coś było. Myślę, że do zakończenia dąży się przez cały tekst, powinno być jego logiczną konsekwencją, integralną całością. A u Ciebie bywa tak, że tekst sobie płynie, jest fajnie, a tu nagle BUM! Ni z tego, ni z owego koniec, no bo jakiś musi być. Wybacz, że się tak wymądrzam :). Może dlatego, że ja znowu bardzo dużą wagę przywiązuję do zakończenia, właściwie jest dla mnie sprawą priorytetową.

Nie podoba mi się.

Twoje opowiadania zaczynają kojarzyć mi się ze ścianami. Co jakiś czas kładziemy nowe tapety, malujemy nową farbą, ściany są czyste, wyglądają jak nowe, ale to ciągle te same ściany.

Ponadto uważam, że tekst leżący dwa lata, należy przeczytać przed opublikowaniem. Leżakowanie dobrze robi winu, dojrzewający szynkom i serom, teksty –– od samego leżenia –– nie zyskują na atrakcyjności.

 

„W końcu były ferie, one miały małoletnie dzieci, którymi ktoś musiał się zająć w czasie, gdy nie funkcjonowała szkoła”. –– Trochę masła maślanego, bo zrozumiałe, że w ferie szkoła nie funkcjonuje.

 

„On – dusza imprez…” –– Raczej: On – dusza towarzystwa

To ludzie, czyli towarzystwo zebrane na imprezie, potrzebują „duszy” rozbawiającej wszystkich.

 

„…podczas gdy on moczy kija”. –– Wiem, że wędkarze tak określają tę czynność. Jednak ja napisałabym: …podczas gdy on moczy kij.

 

„Mam nadzieję, że nie rozbiją akwarium ojca. Chociaż może odwrotnie”. –– Ja też mam nadzieję, że akwarium nie rozbije dzieci? ;-)

 

„Chyba ucieszyłabym się, gdyby zniknął trzystulitrowy grat z salonu”. –– Napisałabym: Chyba ucieszyłabym się, gdyby z salonu zniknął trzystulitrowy grat.

 

„…cały dach był biały od grubej warstwy puchu”. –– Skoro była odwilż, to skąd biały puch na dachu?

 

„Ciekawe, czy wytrzyma obciążenie, czy zawali się nam na głowy w trakcie snu”. –– Tak, czasem może się zdarzyć, że obciążony, śpiący dach, wali się, i nawet o tym nie wie. ;-)

 

„Misiek poczłapał w stronę rozsypującej się komórki, wyciągnął stamtąd narzędzia i ze świszczącym oddechem wrócił do mnie”. –– Czy świszczący oddech, to narzędzie wyciągnięte z komórki?

 

„Rozpalił na kamiennym kominku…” –– Rozpala się chyba w kominku. Na kominku ustawiamy fotografie w ramkach i bibeloty.

 

„Cała izba ostawiona była świeczkami”. ––  Chyba cała izba ostawiona była świeczkom. Trochę dziwne, dlaczego izba została oddana do dyspozycji świeczek, ale skoro ktoś tak postanowił… ;-)

Napisałabym: Cała izba zastawiona była świeczkami. Lub: Cała izba  była obstawiona świeczkami.

 

„Ranek powitał nas koszmarny”. –– Napisałabym: Powitał nas koszmarny ranek.

 

„A na dodatek trzeba było się ubrać w cały rynsztunek, żeby się dostać do wygódki. Nic dziwnego, że dzień zaczęłam od zrzędzenia. Wróciłam i z powrotem zapakowałam się do wyrka. O dziwo, mój małżonek nie reagował na to alergicznie. Uśmiechał się pod nosem rozpalając w kuchni. Kroił wędlinę, układał pomidorki. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś go nie podmienił. Zawsze to ja zajmowałam się takim rzeczami. I zrobiło mi się głupio. On tak się starał. Poderwałam się i podeszłam do niego. Przytuliłam się do jego pleców i objęłam w pasie, a raczej w czymś, co kiedyś było pasem, bo teraz przypominało raczej dobrze napompowany balonik. Wykręcił do mnie głowę i pocałował w czoło. Ale zaraz potem zajęczał i schwycił się za szyję”. –– W tym fragmencie naliczyłam jedenaście się. Redukcja jest możliwa!

 

„Trzciny i całe nadwodne zielsko oblepił śnieg…” –– Skoro była odwilż, a teraz chwycił mróz, trzciny i całe nadwodne zielsko oblepia nie śnieg, tylko szadź. Zaiste, widok jest wtedy bajkowy.

 

„Że nie tylko zaludniam duchami kartki papieru…” –– Czy można zaludniać duchami…? Myślałam, że duchami się zadusza. ;-)
Może: Że nie tylko zapełniam duchami kartki papieru

 

„Całą drogę prowadziłam jak małe dziecko”. –– Czy ty prowadziłaś jak małe dziecko, czyli dość nieumiejętnie? Czy prowadziłaś zdezorientowanego męża, jakby był małym dzieckiem?

 

Pozdrawiam. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja, na złość marudzącym, ku radości bemik, wyrażam zadowolenie z faktu, że przeczytałem, i zadowolenie z tego, że tekst jest, jaki jest. O.  

( Oczywiście nie wchodzi w grę zadowolenie z ilości potknięć... )

Um, taki ten tekst o niczym. Niby zapowiada się jako historia o "odgrzewaniu" po -dziesięciu latach na łonie natury, a tu ni z gruchy ni z pieruchy wyskakuje nie wiadomo jaki lodowy babski demon i koniec opowiadania. Wszystko to takie niespójne fabularnie. Niestety, nie podoba się.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Całe Wasze szczęście, że skończyłam grzebanie w mojej komputerowej szufladzie i na jakiś czas przestanę Was zamęczać swoją tfurczością. Ten tekst był ostatni, zostawiony specjanie na dzisiejszy dzień. Teraz sobie poczekacie dłużej, aha. Zatęskinicie! Żartuję oczywiście. Nie podchodzę do swojego pisania za bardzo na poważnie, dlatego też jest to pisanie, jakie jest. Jedynie swoją powieść traktuję powążnie i bronię jej jak lwica młodych.

Teraz więc odpoczywajcie ode mnie i cieszcie się, a ja będę czytać Wasze teksty!

Znowu żartuję. Wszystkiego najlepszego dla wszystkich Walentynek i Walentych! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cóż, mi się jeszcze Twoje teksty o Mirku i Baśce nie znudziły. Może i piszesz je wg schematu, ale to nadal ciepły, zabawny i bardzo nastrojowy schemat. I fajnie, że jest na tym portalu ktoś, kto pisze prozaiczne opowiadania z życia wzięte i wplata w nie fantastykę. Mało jest takich tekstów, a szkoda. 

Jakieś szczególy a propo powieści? Bo rozumiem, że nie piszesz jej do szafy?

Nie, Prokris, powieść sobie już dawno jest. Ma już nawet tom drugi i połowę trzeciego, ostatniego. Jeśli masz ochotę, mogę Ci przesłać. Bo jak się domyślasz - papierowego wydania nie mam. Ale to fantasy dla młodzieży.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A czytałaś "Spij, AVa,  śpij! Jestem ciekawa Twojego zdania, bo to inny tekst.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A patrz, to mi jakoś umknęło, nadrobię i wypowiem się pod opowiadaniem! :) Chętnie zajrzę do powieści, chociaż robić sobie nadzieje, że jest pisana w duchu powyższego opowiadania, z tymi bohaterami, to głupota?

No nie, jest "na poważnie". PrześlęCi i ciekawa jestem TWojej opinii.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No tak. Opowiadanie bardzo "Bemikowe", że tak powiem. Szczerze powiedziawszy nigdy nie wiem co myśleć o twoich opowiadaniach. Z jednej strony mają w sobi trochę tej wodolejskiej obyczajowości, która mi się nie podoba, z drugiej iskrę, która do mnie trafia. To opowiadanie akurat do mnie nie trafiło, ale zrzucam to na zbyt małą ilość pierwiastka kobiecego we mnie. Jestem za to przekonany, że gdyby przyszła tu moja dziewczyna, pewnie wychwalałaby ten tekst pod niebiosa. Ot, gusta, guściki.

Dzięki Vyzart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No nie. Nie chcę się zniechęcać do bemikowatości, bo i mogłoby to wypaczyć ocenę w Wojnie Płci, ale jednak czuję się znudzony kolejnym opowiadaniem tej samej autorki opartym na tym samym schemacie. Poprzednie Twoje teksty, jakie dane mi było czytać i nie jeden raz oceniać przy okazji konkursu, mimo, że były babskie, to w jakiś sposób potrafiły mnie do siebie przekonać. Tutaj było już inaczej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka