
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Sztandar ze smokiem
Piekło rozpętało się punktualnie o 6.12.
Cztery nasze dywizje pancerne runęły przez Odrę, wspomagane przez eskadrę myśliwców typu “Łoś”. Powietrze aż pociemniało od dymu i wyrzucanej wybuchami ziemi, wśród huku prawie nie słyszałem własnych myśli. – Stupiennyj, oskrzydlaj ich od północy, glizda twoja mać! – darł się do radiotelefonu Vyzkauskas, przekazując moje rozkazy. Trąciłem go w łokieć, nie odrywając lornetki od oczu.
– Odwołać. Niech się wycofają i wspomogą Lewinowicza, on ze swoim oddziałem ma utrzymać most, to główne zadanie. Przekazać.
– Tajest!
Utrzymaliśmy most. Dojcze cofnęli się na zachód o jakieś dwa kilometry i mogliśmy spokojnie okopać się na zdobytym terenie. Straty były duże: pięć czołgów i trzy zestrzelone “Łosie”, ale opłaciło się.
Wygrana była już nasza.
***
Po powrocie do sztabu poszedłem się odmeldować Vengowi. Wprawdzie dostał już przez radio wiadomość o zwycięstwie, ale do sinolskich zwyczajów należało osobiste składanie raportu przed przełożonym. Wszyscy uważaliśmy to za głupotę, ale nikt nie protestował. To oni tu rządzą. My jesteśmy tylko ich armią. Pieprzonym mięsem armatnim.
Kapral pełniący straż przed bunkrem dowodzenia zasalutował i uprzejmie, ale stanowczo zastąpił mi drogę.
– Setnik Veng ma właśnie Zamyślenie. Niestety musi pan zaczekać, kapitanie.
Cholerny Sinol. Musi medytować akurat teraz? Przecież wie o ofensywie i zdaje sobie sprawę, że lada chwila dowódcy zaczną zjawiać się z meldunkami.
Z drugiej strony, Sinole zawsze uważali, że nie ma złej pory na medytację. “Mądrość jest jak owoc, który musi mieć czas, aby dojrzeć”, czy jakoś tak, nie potrafię powtórzyć. Te ichnie przysłowia zawsze są cholernie poetyckie.
Przysiadłem na skrzynce po konserwach stojącej w nasłonecznionym kącie okopu i nastawiłem się psychicznie na długie czekanie. Zawsze tak robię. Jeżeli będzie krótkie, to przeżyję miłą niespodziankę.
Parę minut po mnie przyszedł Lewinowicz, skinął mi głową na przywitanie i widząc, że czekam, nawet nie podchodził do drzwi bunkra. Znalazł sobie jakiś w miarę suchy kawałek gruntu, usadowił się w pozycji lotosu i przymknął oczy. Dupek. Jakby przez naśladowanie sinolskich zwyczajów mógł się stać jednym z nich. Na nic, kolego, my jesteśmy rasą podbitą i możemy się tylko cieszyć, że nasi panowie postanowili nas wykorzystać do podbijania innych, bo inaczej nie wiadomo, co mogłoby się z nami stać. Moglibyśmy na przykład wylądować w fabryce konserw i to nie jako robotnicy. Koniec, kropka. Cieszmy się, z tego, co mamy, a mamy niewiele, bo jako długonosi nigdy nie awansujemy powyżej majora. Wyższe szarże są zastrzeżone dla Sinoli – pięćdziesiątnicy, setnicy i tak dalej, wszystkie te ich kretyńskie wyrażenia, którymi zastąpili normalnych pułkowników i generałów. Dobrze, że chociaż pozwolili nam zachować nazwy niższych stopni. Chybabym się zerzygał, jakby do mnie mówili “panie dziesiętniku”.
Na szczęście szczęknięcie zamka w drzwiach bunkra przerwało mi te rozmyślania, bo już byłem bliski popadnięcia w atak samoobrzydzenia pod tytułem “Chryste, co ja robię, walczę pod obcym dowództwem przeciwko swojej własnej rasie”. Rzadko mi się co prawda to zdarza, ale się zdarza.
Kapral gestem dał znak, że już można, więc wszedłem do środka, pochylając się, żeby nie uderzyć głową o futrynę. Sinole są niżsi od nas i drzwi projektują podług swojej miary, ale nigdy nie mogłem się pozbyć wrażenia, że chodzi raczej o to, żeby każdy wchodzący długonosy musiał zgiąć kark. Ot, takie drobne przypomnienie, kto tu jest panem.
Veng spojrzał na mnie znad biurka z tą swoją twarzą bez wyrazu, ale nic nie powiedział; wskazał mi tylko krzesło. Siadłem i według zwyczaju czekałem, aż pierwszy zacznie mówić.
– Gdyby wszystkie nasze zwycięstwa stały się perłami, jakże długi byłby to naszyjnik – zaszemrał w końcu. Jeszcze parę lat temu niedobrze mi się robiło od takiego gadania, teraz już przywykłem. Wysłuchał mojego sprawozdania, choć miał już na pewno dokładny raport od swoich ludzi, wypytał o straty w sprzęcie. Strat w ludziach Sinole nie liczyli. Wśród żołnierzy krążyło powiedzenie: “Co jest cenniejsze – czołg czy czołgista? A co łatwiej zrobić?”
Kiedy skończyłem, oparł czoło o złączone czubkami palców dłonie i siedział tak dłuższą chwilę, wyglądając, jakby zasnął. W końcu podniósł wzrok i wygłosił pełną wyszukanych przenośni przemowę, z której wynikało mniej więcej, że zwycięstwo zasługuje na nagrodę i że w związku z tym dostaję przydział na “Niebiańskie zjednoczenie”. Czyli, mówiąc po ludzku, na seks. Ucieszyłem się. Ludność miejscową dawno ewakuowano z terenu walk i prawdopodobieństwo, że się przydybie jakąś dupę, było zerowe.
Wymieniliśmy jeszcze kilka pokrętnych i ozdobnych uwag, wreszcie Veng wyjął pozłacane wieczne pióro, złożył sinolski podpis na moim przydziale i wręczył mi go, z jednoczesnym gestem oznaczającym, że mogę już sobie iść. Normalny człowiek na jego miejscu może by mrugnął okiem albo uśmiechnął się porozumiewawczo, ale nie Sinol. Twarz jak cholerna maska, ot, co.
***
Burdel wojskowy mieścił się w baraku ozdobionym czerwonymi papierowymi lampionami z nicianymi kutasikami. Miałem nadzieję, że zastanę w nim tę Italkę, którą pieprzyłem ostatnim razem, ale nie było jej. Nic dziwnego, babki są często przerzucane z jednego odcinka frontu na drugi, żeby żołnierze ciągle mieli coś nowego. Wybrałem więc sobie cycatą blond Pepiczkę o imieniu Hanka. Też była dobra, chociaż nie tak, jak tamta. Południowe dziewczyny mają w sobie to coś, czego naszym brakuje.
Zamknąłem oczy i jak zwykle wyobrażałem sobie, że rżnę Sinolkę. Akurat. Nie dla psa kiełbasa. Sinole wprawdzie podobno traktują swoje kobiety jak bydło, ale nie na tyle, żeby dać je dotknąć komuś z podbitej rasy. Ja nigdy żadnej nawet nie widziałem z bliska – tyle, co w telewizji.
***
Wyszedłem przez barak, przeciągając się, spojrzałem w wiosenne niebo. Po błękicie płynęły małe, strzępiaste obłoczki. Pod nimi przemknęły trzy “Łosie” wracające z jakiegoś patrolu. Poprawiłem mundur i ruszyłem w głąb obozowiska. Była pora obiadu i w stronę stołówki ciągnęły już tabuny żołnierzy. Na szczęście oficerowie mają prawo do obsługi bez kolejki.
Słońce przygrzewało, zdezelowany głośnik chrypiał wojskowego marsza. Nad tym wszystkim dumnie powiewał czerwono-złoty sztandar ze smokiem.
Symbol Imperium Chińskiego, nad którym słońce nigdy nie zachodzi.
--------------------
Tekst napisany w ramach sekcji literackiej Lubelskiego Klubu Fantastyki "Syriusz", na temat "napisać opowiadanie z użyciem słów: zamyślenie, zamek, pióro, seks, łoś, lampion".
P 37 "Łoś" był bombowcem... Ale może to nie przeszkadza. Dobre!
Przepraszam, że marudzę, ale potrzebuję ponarzekać na język, jakim napisane jest opowiadanko. Potem jeszcze raz przeczytam i może zrozumiem, ale teraz po prostu czuję, że nie jest wiarygodny, ten język. Mam wrażenie, że człowiek nie mógłby takim opowiadać. Może to coś z rytmem? Może to, że czasami słowa są wyszukane, a czasami zbyt proste? A może to się styl nazywa i się czepiam?
"Miałem nadzieję, że zastanę w nim tę Italkę, którą pieprzyłem ostatnim razem, ale nie było jej. " - to "ale nie było jej" jest takie jakieś.. Tak samo "w nim" psuje (chyba) rytm i nie tylko dlatego, że wiadomo, że idzie do burdelu, więc właśnie tam ma zastać Italkę.
"Wybrałem więc sobie cycatą blond Pepiczkę o imieniu Hanka." - to "o imieniu" psuje chyba właśnie rytm.
"Zamknąłem oczy i jak zwykle wyobrażałem sobie, że rżnę Sinolkę. Akurat. Nie dla psa kiełbasa." - ja tutaj spodziewam się, że mu fantazja nie wyszła, a dalej jest "Sinole wprawdzie podobno traktują swoje kobiety jak bydło, ale nie na tyle, żeby dać je dotknąć komuś z podbitej rasy." Wprawdzie jest to logiczne, ale .. kurczę.. mam wrażenie, że to rytm własnie. :)
"Kiedy skończyłem, oparł czoło o złączone czubkami palców dłonie i siedział tak dłuższą chwilę, wyglądając, jakby zasnął. " - możliwe,że chodzi o 6 czasowników, w trzech różnych formach (w tym dwa imiesłowy) w jednym zdaniu, ale znowu nie mam pewności.
Ps. czytałem sobie na głos, kiedy zauważyłem, że tekst nie wchodzi gładko.
Ps II. możliwe, że trzeba czytać bardziej wyspanym
Ps III. oczywiście nie ma tu mnóstwa błędów, które nękają pełno innych opowiadań, ale wyczuwam nutkę pośpiechu w taktyce, która podpowiedziała wrzucenie tego opowiadania bez kolejnej porcji auto-krytyki.
Ps IV. co złego, to nie ja
Uwagi krytyczne uwagami, a tekst jest niezły. Do czyszczenia, ale niezły.
Pozdrawiam.
Dobre, chociaż muszę przyzna że nazwy w stylu "sinolskie zwyczaje" okropnie mnie irytowały podczas czytania, i zastanawiałem się czy je dobrze czytam.
Ta Achika z Esencji? Jeśli ta sama, to jestem twoją fanką tekstu, o tym jak nie pisać fantasy.
Fajne opowiadanie, dobrze się czyta.
1) Co prawda nie z Esencji tylko z Esensji, ale zasadniczo się zgadza. :-)
2) Miałam podejrzenia, że słowo "sinol" może się niezamierzenie kojarzyć z "siny", ale zależało mi na tym, żeby wszystkie nazwy narodowości były... no, nieco inne niż na ogół używane.
3) Z samolotami to przyjmijmy, że zmiana bombowców na myśliwce podpada pod ogólną alternatywność świata.
Dziękuję wszystkim za miłe słowa.
A za niemiłe też? Jeśli tak, to ja jeszcze zgłoszę,że słowo "sinolski" wydaje mi się tak bardzo niewymawialne, że aż nie wierzę, że przyjęłoby się w jakiejkolwiek, nawet bardzo alternatywnej polszczyźnie. Uwierzyłbym może w "chinolski", od "sinolski" rozbolał mnie zwyczajnie język. Chyba, że to przez "ś" się wymawia...
A moim zdaniem uprawnione i dobre przekształcenie z "sinologii". Nie zawiera bezpośredniego skojarzenia, nie może być "posądzone" o pejoratywność.
Kwestia wymowy też gra rolę. Przy starannej --- od razu wiadomo, o co/ kogo chodzi.
Zamiana mieści się. Tak tylko w pierwszym odruchu redundantnej dokładności wpisałem...
Mnie chodzi wyłącznie o aspekt wiarygodności świata przedstawionego. Uważam, że słowo "sinole" tę wiarygodność obniża. Jest pomysłowe, ale trudno mi w nie uwierzyć.
1) Jeśli nie jest pejoratywne, to źle, bo większość nazw nieoficjalnych, slangowych ma zabarwienie albo pejoratywne (angole, makaroniarze,szkopy) albo przynajmniej lekko drwiące (pepiki, niemiaszki). Rzadko są neutralne (madziarzy)
2) Nazwy potoczne narodów rzadko kiedy, pochodzą od naukowych nazw (można dyskutować o germańcach), dlatego to argument, że pochodzi od "sinologia" świadczy o wiedzy i kreatywności autora.
3) Potoczna nazwa musi i jest wygodna do wymówienia. "Sinole" jest niewygodne, sprawdź sam. Nie wierzę, że przyjęłoby się jako słowo w "korpusie" użytkowników, którzy mówią "Tajest" zamiast "tak jest".
Słowa używane w dialogu funkcjonują naraz w dwóch światach - świecie czytelnika oraz świecie przedstawionym. W obu muszą spełniać swoje funkcje: Czytelnik musi je zrozumieć, najlepiej bez słownika, a bohater musi go używać i brzmieć wiarygodnie(tutaj się pojawia to kryterium).
Jednak czasem trzeba iść na kompromis, bo inaczej tekst byłby albo zbyt hermetyczny albo właśnie niewiarygodny.
Być może parę innych słów byłoby bardziej uprawnione w sensie świata przedstawionego, ale my, czytelnicy, nie zrozumielibyśmy ich i nie skojarzylibyśmy z Chińczykami, tak jak Szkop nie kojarzy się z Niemcem komuś, kto nie oglądał filmów wojennych.
"Sinol" jest chyba takim kompromisem - być może nie zafunkcjonowałby "naprawdę" w świecie z opowiadania, ale większość "prawdziwych" słów nie spełniłaby swojej roli tutaj.
Możliwe, że dla osiągnięcia lepszego kompromisu trzeba by poszukać słów pochodnych od stereotypowo chińskich potraw albo elementów kultury. "Ryżojad" jak żabojad? "Woki" od woka?
"Chinol" od .. Chińczyka?
Bez obrazy, ale nie mam czego sprawdzać. S-i-nole, nie ś-inole --- i wszystko jasne.
Nadal bez obrazy --- nie moja wina, że dykcji już nie ma się od kogo uczyć w dzisiejszych czasach...
Nie chodzi o dykcję i dobrze wiesz. Wymówić można,ale jest niewygodnie. Wydajesz się nie rozumieć, co piszę, bez obrazy. Tak samo, jak nie mówi się 'jabłko' tylko 'japko'. Bo 'jabłko' jest niewygodne.
Przezacny mój Oponencie --- niewygoda nie stanowi argumentu dla takich jak ja. Mogę przeprosić, ale chyba nie mam za co... Bo czy jestem winien temu, że jaBłko jest dla mnie od zawsze jaBłkiem, CHleb --- CHlebem, a Helikopter --- Helikopterem? Kwestia, sądzę, odrobiny dobrych chęci oraz "mienia w nosie" posądzeń o hiperpoprawność.
Całkowicie poważnie: scheda po przodkach.
Jeśli dla Ciebie jabłko to jabłko, to dyskusja jest bezprzedmiotowa :D Niech Ci się sinoli! Pozdrawiam. I moich przodków też!
joke mode on --- dziękuje za pozwolenie na wyraźne artykułowanie. Pozdrawiam swoich przodków. (A co, Ty pozdrawiasz swoich, no to ja --- moich...) --- joke mode off
Nie chodzi o przedmiotowość lub jej brak. Chodzi o skutki... Są na tej stronie opowiadania, których autorzy/ autorki zdają sobie sprawę z istnienia "polskich liter z ogonkami", stosują je, ale i tak wychodzi komicznie, bo zapominają o końcówce, której prawie nikt nie wymawia "do końca" w imię chwalonej przez Ciebie wygody, i piszą: rozpoczą, odpoczą... Mnie to naprawdę śmieszy. Tak jak wspomnienie chóralnych próśb: ale pani profesor, niech Adam dyktuje, po co ma się pani męczyć, a on i tak bez błędów napisałby...
Dość, bo klasyczny offtop ciągniemy.