- Opowiadanie: Fergard Stratoavis - Projekt Sigma - cz. 1

Projekt Sigma - cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Projekt Sigma - cz. 1

Dobry.

 

Pomyślałem, że nie samym "Gladiatorem" człowiek żyje, a że dwie następne części dostały łącznie mniej komentarzy niż pierwsza… cóż.

 

Wobec tego, zmieniam nieco klimaty. Anioły, demony, wszystko to dość ludzkie, narracja pierwszoosobowa, a w tym wszystkim niepozorna anielica z Chóru Stróży, tytułowa Sigma.

 

Sam tekst jest reaktywacją i odświeżeniem starego tekstu pod tym samym tytułem. Ponieważ jednak tamten wydaje mi się dość nieodpowiedni na chwilę obecną pod względem technicznym i merytorycznym, próbuje odkuć go na nowo.

Mam nadzieję, że przypadnie do gustu. :)

 

Michael nigdy nie lubił odwiedzać Akrasiela.

Za każdym razem, kiedy gigantyczny Archanioł Wojny wchodził do biura swojego współpracownika, zawsze bał się, że wystarczy jeden nieostrożny ruch i oto pół biura pójdzie w drzazgi. Wszystko tutaj było takie małe, takie delikatne. Przystosowane ekskluzywnie do rąk filigranowego Archanioła Magii, ewentualnie dla innych aniołów, szczególnie tych o drobniejszej budowie. Urządzenia, teleskopy, biblioteczki, fotele…

„Zupełnie jakbym wszedł do domku dla lalek…”, pomyślał ponuro Michael, schylając się i pukając do drzwi. Najwyższy z Najwyższych dał mu wiele talentów i chwalebnych zalet, ale czasami te dobroci potrafiły obracać się przeciwko niemu, szczególnie w konwenansach czy chociażby najzwyczajniejszej w świecie interakcji z innymi skrzydlatymi. Konieczność schylania się tylko po to, by zapukać do czyichś drzwi zdążyła dać mu się we znaki w ciągu ostatnich kilkunastu tysięcy lat żywota.

Szczęknął zamek, a parę sekund później w drzwiach ukazała się niewielka… żeńska figura? Michael zamrugał zaskoczony, taksując nieznaną kobietę wzrokiem. Wyglądała na młodą, może ze dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Inna sprawa, że ostatnimi czasy gros populacji Królestwa Niebieskiego zaczynał tak wyglądać. Archanioł Wojny niestety nie potrafił określić konkretnego wieku, to były domeny Akrasiela, Gabriela i Rafaela. Nieznajoma anielica miała jasnobrązową karnację, białe jak śnieg włosy swobodnie spadające jej na ramiona i oliwkowe oczy wyglądające właśnie znad pomarańczowych okularów przeciwsłonecznych. Kobieta przybrana była w biały t-shirt z napisem w niemieckim, nieco przyduże dżinsy z zawiniętymi nieco nogawkami i wytarte tenisówki. Zdawała się być tak samo zaskoczona jak Michael.

– …Coś ty za jedna? – mruknął Archanioł Wojny, spoglądając uważnie na anielicę. Nie spodziewał się w biurze Akrasiela zobaczyć kobiety, szczególnie nie teraz. Białowłosa zamrugała, ewidentnie nie wiedząc, co powiedzieć. – No…? – ponaglił ją gigantyczny skrzydlaty, marszcząc brwi.

– Mogłabym zadać panu to samo pytanie – odparła opryskliwie nieznajoma, spoglądając wyzywająco na Michaela. – Co to za zwyczaj, żeby bez zaproszenia zwalać się panu Akrasielowi na głowę?!

– Przepraszam bardzo? – nie spodziewał się oporu. Sądził, że wystarczy jego prezencja, by zmusić kobietę do gadania.

– Tak, dobrze żeś mnie pan słyszał! – warknęła, wskazując na niego palcem. – Co pan, myśli pan, że taka tuza jak Archanioł Magii ma dla pana czas?! Pan Akrasiel jest bardzo zajętym archaniołem!

– Co…? Kobieto, czy ty masz pojęcie, z kim teraz rozmawiasz?

– Oczywiście, że wiem. Z burakiem, który nie zna podstawowych zasad dobrego wychowania! – białowłosa z rozmachem trzasnęła drzwiami, ledwie sekundę później zamykając je już na klucz i zostawiając skonsternowanego Archanioła Wojny na progu.

****

Chrystusie Najświętszy i Niepokalana Panienko, nie wierzę. Właśnie udało mi się wygonić Michaela z biura pana Akrasiela. Muszę to sobie dopisać do listy osiągnięć, ostatnimi czasy strasznie długiej i obfitującej w rzeczy, których byle Stróż raczej nigdy nie próbowałby nawet robić… a reszta tej historii wytłumaczy, jakim cudem tu się w ogóle znalazłam.

Słowem wstępu, nazywam się Sigma i, jak już wspomniałam, jestem Stróżem. Najniższa z kast w anielskiej społeczności, odpowiedzialna za upewnianie się, że śmiertelni posiadają strażnika, który będzie ich bronić i ochraniać, przynajmniej przez jakiś czas. Na chwilę obecną jednak nie posiadam żadnego dzieciaka, którego mam ochraniać. W ramach mojej pracy dla pana Akrasiela, zostałam zwolniona z obowiązku stróżowania. Może i lepiej. Nigdy nie miałam tej sławnej anielskiej cierpliwości, o której tyle się mówi. Nie nazwałabym się impulsywną, ale z pewnością nie jestem stoikiem.

No, ale najpierw… co to właściwie za praca? Cóż… powiedzmy, że jestem osobą od brudnej roboty.

****

To wszystko zaczęło się z rok temu.

Mieszkaliśmy razem, w piątkę, w jednym niewielkim domu na przedmieściach niebiańskiej metropolii. Ledwie parę przecznic dalej miały już być bramy do Nieba Niższego znaczące skraj miasta. Nie żyliśmy jakoś bardzo wystawnie, ale wystarczało. Wyobraźcie sobie, aniołowie także mogą mieć problemy finansowe.

Najmłodszy z naszego towarzystwa był Wariel. Blondyn o sylwetce porcelanowej figurki. Dość często pakował się w tarapaty, nawet niekoniecznie z własnej winy. Z jakiegoś powodu, ta drobinka przyciągała uwagę lokalnych oprychów, najprawdopodobniej jako łatwy cel. Na szczęście Wariel świetnie biega, tak więc udaje mu się wywinąć z większości tarapatów.

Potem według wieku jest Fimael, zwana przeze mnie także Rudzielcem. Obdarzona paskudnym, złośliwym usposobieniem i wrednym charakterkiem, w głębi serca jest pewnie najlepsza z nas wszystkich. Sąsiedzi mówią o niej w samych superlatywach, że to skromna, uczynna i zawsze uśmiechnięta. Czasami wydaje mi się też, że coś ją do mnie ciągnie, i to w romantycznym kontekście. Jesteśmy przyjaciółkami, owszem, ale… sama nie wiem, jak mam jej kiedyś odpowiedzieć. Nie uderzyła do mnie wprost, ale to chyba kwestia czasu.

Potem jestem ja, a za mną Rachela. Kobieta niesamowicie zaradna, która wyrwała się z tych zapyziałych przedmieść i utworzyła swój własny biznes, którego to była panią i władczynią. Po prawdzie, to ona pokrywa większość kosztów związanych z naszym utrzymaniem.

Wreszcie, Samuel, najstarszy z naszej piątki. Burza kręconych złotych loków, mądre spojrzenie i starannie przystrzyżona broda. Nie mówi za wiele, ale nikomu to tak bardzo też znowu nie przeszkadza. Znalazł sobie posadkę w lokalnym sklepie jako ochroniarz i odstraszał pomniejszych oprychów swoją znajomością boksu.

Nie żyło się nam może sielankowo, ale dawaliśmy radę… aż pewnego dnia Wariel ponownie został zgarnięty przez tutejsze towarzystwo spod ciemnej gwiazdy. Wracałam właśnie ze swojego treningu karate. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale na ulicach wciąż panował umiarkowany ruch. Zauważyłam, że na Placu Głównym naszego osiedla zebrał się spory tłum. Przepychając się przez kolejne grupki aniołów, zauważyłam tą porcelanową drobinkę. Otaczało go trzech mężczyzn, a każdy przerastał go co najmniej o dwie głowy. Krążyli wokół niego niczym psy gończe osaczające niedźwiedzia. Biorąc pod uwagę proporcje, to raczej niedźwiedzie osaczały psa, i to niewielkiego pieska pokojowego.

Tłum wpatrywał się w całą tą scenę z wyraźnym zaciekawieniem, ale nie było w nim ani jednej osoby, która była skora do wystąpienia przeciwko trzem wielkim gorylom. Gapie zazwyczaj tak mają. Najpierw zrobią sobie fotkę na tle płonącego domu, dopiero potem zadzwonią po straż pożarną. Nie miałam wielkiego wyboru, jak wyskoczyć z tłumu i wesprzeć mojego kumpla, zanim ci trzej przerobiliby go na mielone. Padło na goryla stojącego najbliżej, poznaczonego paskudnymi śladami po intensywnej ospie bruneta. Nie spodziewali się oporu, to zrozumiałe, a już na pewno nie od pojedynczej anielicy. Chwila zaskoczenia była wystarczająco długa, bym mogła wymierzyć pierwszy cios ręką w splot słoneczny i drugi kolanem w krocze. Ospowaty wyłożył się jak długi, kwiląc z bólu. Jak na tak postawnego chłopa to nie był on zbyt wytrzymały.

Zapanowała chwilowa cisza. Wszystkie szmery niczym ucięte nożem zniknęły. Czułam te dziesiątki par oczu na mojej skromnej osobie, wliczając w to spojrzenia pozostałej dwójki goryli. Byli za daleko, żeby dosięgnąć mnie ciosem, tak więc tylko wpatrywali się we mnie wzrokiem mogącym zabijać. Warielowi oczy latały raz w jedną, raz w drugą stronę, kiedy przerzucał je to na mnie, to na tamtych dwóch.

– Nie macie wstydu? – warknęłam, odpowiadając im podobnie nieprzyjemnym spojrzeniem. – Trzech na jednego?

– Nie twój interes, paniusiu – odburknął niższy z dwójki, słomiany blondyn z bulwiastym nosem. – Trzymaj się z dala, bo też dostaniesz – wyższy, rudzielec o jaskrawozielonych oczach, przytaknął gorliwie.

– Tak się składa, że gość, którego chcecie pobić na oczach tłumu to mój przyjaciel, a ja nie pozwolę, by któryś z was położył na nim swoje brudne, goryle łapska.

– Jasne. A co ty niby możesz nam zrobić? – blondyn parsknął wzgardliwie.

– Wasz kumpel już leży na ziemi. Co, może chcecie podzielić ten los? Kolanko w jaja boli.

– Ty chyba nie wiesz, o co tu chodzi, laleczko – teraz odezwał się rudy. – Tu w grę wchodzą ciężkie pieniądze. Twój kumpel wisi nam czterysta aurusów – Czterysta? Jezu Chryste, Wariel, w coś ty się znowu wplątał? – Czas spłaty minął już trzy dni temu, ale szef wykazał się iście niesamowitym miłosierdziem i dał mu jeszcze chwilę.

– Widać chyba, że nie posiada – głos mi zadrżał. Wariel miał tendencję do pożyczania i niespłacania owych pożyczek na czas, ale zazwyczaj były to niewielkie sumy. Dwadzieścia, trzydzieści… nie czterysta, na Boga Żywego!

– Widać – rudy przytaknął, obnażając zęby w uśmiechu. Do ciężkiej cholery, dlaczego nic o tym nie wiemy?

– Dajcie mu jeszcze tydzień – odparłam, przybierając na powrót groźną postawę i mrużąc oczy.

– Tak dobrze to nie ma. Zabieramy go do szefa, tu i teraz. Zejdź nam z drogi – warknął blondyn. Byłam przekonana, że Wariel z takiej wycieczki by już nie wrócił. Nie ruszyłam się, mierząc tą dwójkę ciężkim spojrzeniem. Rudy parsknął urywanym śmiechem.

– Patrz no, Rikael, ta laleczka myśli, że da nam radę – rzucił z wyższością.

– Widzę, Terael, widzę. Widzę i oczom nie wierzę – dodał blondyn. Miarka się przebrała.

– Macie trzy sekundy, żeby zostawić Wariela, podwinąć ogony i zwinąć się stąd. Trzy. Sekundy. Potraficie liczyć do trzech, prawda? – tłum zaszemrał, chyba uradowany tym przytykiem. Osobiście wolałabym, żeby coś w tej kwestii zrobił… na przykład mi pomógł. Twarz Rikaela wykrzywiła się w parszywym uśmieszku.

– To zaboli, paniusiu – mruknął, skinąwszy na swojego kompana. Obaj rzucili się na mnie z wrzaskiem, bez ładu i składu. Nie było w tym ani taktyki ani przemyślanego działania. Liczyli pewnie na to, że będą w stanie mnie zastraszyć swoim prymitywnym pokazem siły. Odskoczyłam do tyłu, akurat, by zaobserwować, jak wpadają na siebie z łoskotem i powoli podnoszą się z ziemi. Pierwszy dźwignął się rudzielec. Rzucił mi spojrzenie godne wściekłego orangutana i skoczył w moją stronę, wymierzając cios. Lewy sierpowy w twarz. Przez chwilę myślałam, że poleci za ręką jak worek kartofli. Unik w lewo i kontra, kopnięcie w kolano. Terael skrzywił się na pół sekundy, czując cios. Wystarczyło. Drugi kopniak z drugiej nogi, prosto w podbródek przeciwnika. Poleciał na ziemię niczym kłoda i uderzył o chodnik z podobnym hałasem. Niesamowite, jak podatni na ciosy byli. Część mojego umysłu zastanawiała się, dlaczego Rikael nie rusza się z miejsca po podniesieniu się z ziemi. Przez cały ten czas po prostu wpatrywał się w całe starcie z kpiącym, pełnym wyższości uśmieszkiem. Druga, ta większa, po prostu radowała się zwycięstwem nad dwójką zarozumiałych drani.

Przynajmniej do czasu, w którym blondyn nie wyciągnął pistoletu z kieszeni kurtki.

– My naprawdę nie mamy czasu – rzucił przesłodzonym tonem, celując we mnie. – No, ale skoro tak bardzo się dopraszasz… – ten gość był skończonym idiotą. Nie ma mowy, że nie złapaliby go i nie wsadzili do więzienia za morderstwo, szczególnie że byliśmy otoczeni szczelnym kordonem gapiów.

Nie pocieszało mnie to za bardzo, bo zginęłabym i tak, i tak. Istniała też spora szansa, że bydlak zastrzeliłby także Wariela. Normalnie śmierć z jakiegokolwiek powodu nie jest dla anioła problemem, bowiem powracamy do życia po pewnym czasie. Ponieważ jednak gość ewidentnie był z mafii, najprawdopodobniej miał w magazynku kule, które zostały uprzednio splugawione demoniczną energią w ten czy inny sposób. Śmierć od takiego pocisku dla naszego rodzaju była ostateczna. Cielesna powłoka ginęła normalnie, a ta duchowa część – która normalnie pozwala nam na te powroty do życia – wędrowała do Otchłani, gdzie powoli wypalała się na rosnącym stosie metafizycznych zwłok.

To właśnie wtedy szczęście uśmiechnęło się do mojej skromnej osoby.

– Opuść broń, proszę – głos wyszedł z tłumu gapiów, który od momentu wyciągnięcia pistoletu przez Rikaela nieco się przerzedził. Nikt nie chciał dostać rykoszetem, to zrozumiałe. Z tego zamkniętego kręgu wychyliła pojedyncza figura. Był to mężczyzna wręcz filigranowy o hebanowych włosach i łagodnych, niebieskich oczach. Ubrany był w czarny jak noc garnitur, zdobiony czerwonym krawatem. Ciuch był nienagannie wyprasowany, nie można było się dopatrzeć choćby pojedynczego pyłku, wgniecenia czy czegoś podobnego. Uśmiechał się nieznacznie i był to uśmiech naprawdę szczery.

Ten dziwaczny osobnik pasował do całej sytuacji jak masło orzechowe do brokułów. Nijak. Kompletnie w żaden sposób. Był jak czarna owca wśród stada białych. Widziałam, że Rikael jest równie zaskoczony, co ja. Nie było jednak mowy o próbie wykorzystania okazji i wytrącenia mu gnata z ręki, był za daleko.

– Coś ty za jeden, kurduplu? – warknął blondyn, spoglądając na mężczyznę w garniturze. Był naprawdę niski, niższy nawet od Wariela. Galancik zacmokał z niezadowoleniem.

– Sądzę, że powinieneś opuścić tą broń, póki jeszcze nie narobiłeś sobie kłopotu – odpowiedział delikatnym, pojednawczym tonem. No cóż, logika. – Wciąż jeszcze nie jest za późno.

– Nie wtrącaj się, krasnoludku! – Rikael ponownie przeniósł wzrok na mnie. Brunet zmrużył oczy, łagodny uśmiech zniknął z jego twarzy jak wytarty gąbką. Podniósł lewą dłoń na wysokość twarzy – dopiero teraz zauważyłam, że nosił skórzane rękawiczki – i pstryknął palcami. Ostre, głośne strzelenie kości… a następnie wszystko zatrzymało się w miejscu.

Rozejrzałam się, coraz bardziej zaskoczona. Twarze gapiów, Wariela i Rikaela były całkowicie nieruchome. Nie oddychali, nie mrugali. Trwali niczym woskowe rzeźby, idealne repliki oryginałów. Także powietrze przestało się ruszać. Mogłam zobaczyć swój oddech wpadający w tą niewidzialną masę i powoli w niej zastygający. Galant w garniturze podszedł do blondyna i wyciągnął pistolet z nieruchomej dłoni. Nawet pozbawiona broni nie poruszyła się ani o milimetr. Brunet posłał mi przyjazne spojrzenie i pstryknął palcami po raz drugi. Zniknęły stojące kłęby oddechu, powrócił szmer tłumu. Rikaelowi chwilę zajęło zorientowanie się, że nie trzyma już swojego pistoletu.

– Co do…? – obejrzał się nerwowo, by dostrzec nieznajomego w garniturze, celującego w niego z jego własnej broni.

– Wciąż taki skory do przemocy? – ton bruneta nie zmienił się ani odrobinę. Wciąż był przyjemny dla ucha i dyplomatyczny. Blondyn zamrugał, kompletnie szokowany, wciąż usiłując instynktownie zacisnąć uchwyt na pistolecie. Warknął coś niezrozumiałego. – Doskonale. Sugeruję teraz udać się w przeciwnym kierunku i nie wyściubiać nosa przez najbliższy tydzień – Rikael ponownie burknął coś pod nosem, rzucił przelotne spojrzenie na swoich kompanów, po czym obrócił się na pięcie i przepchnął się przez tłum. Przez chwilę panowała cisza, w końcu tłum zaczął się rozchodzić w swoje strony. No tak, jest po widowisku, nie ma już po co oglądać.

Wariel był tak samo zdezorientowany, co ja. Rzucił mi jedno nerwowe spojrzenie, a ja wiedziałem, że pomimo tego, w co się wkopał, nie będę w stanie się na niego wściekać. Był jeszcze dzieckiem. Niemniej jednak, musiałam wypytać go o wszelkie możliwe szczegóły.

– Czy nic się państwu nie stało? – galant w garniturze spoglądał to na mnie, to na mojego przyjaciela.

– Nie… chyba nie – odpowiedziałam. – Ale tu wrócą.

– Nie, nie wrócą – tajemniczy uśmiech na twarzy nieznajomego. Jak oryginalnie. – Nie są chyba na tyle głupi.

– Dzięki stokrotne – rzucił Wariel, uśmiechając się z pewnym trudem.

– Nie ma o czym mówić. Nie lubię spoglądać na niesprawiedliwość.

– Jesteś chyba jedynym takim skrzydlakiem w całym Królestwie Niebieskim – parsknęłam. – Zresztą, widziałeś ten tłum.

– Tak, widziałem – galant pokiwał głową.

– Szczerze, co gość taki jak ty robi na takim zadupiu jak to? – brunet uśmiechnął się nieznacznie.

– Ot, chodzę po okolicy. Podziwiam nasze wspaniałe niebiosa – Wariel wywrócił oczyma.

– Nie ma tu za bardzo czego podziwiać, no chyba że podobne widowiska jak to zaliczają się do tego typu rzeczy – odmruknął w odpowiedzi.

– Hm. Tak, to prawda. Gabriel winien coś z tym zrobić – wymieniłam spojrzenia z Warielem.

– No, jeżeli Archanioł Kreacji zainteresuje się losem Stróży, czemu nie? – pozwoliłam sobie na przecedzenie zgłosek w kwaśnym sosie sceptycyzmu. Galant posłał mi kolejny niewiele mówiący uśmieszek.

– Och, interesuje się, interesuje. Jeżeli jesteście niezadowoleni z obecnego stanu rzeczy, myślę, że będę w stanie zaaranżować spotkanie, na którym przedstawilibyście swoje racje – czy ten gość naprawdę mówił poważnie?

– Prawie się roześmiałem – rzucił Wariel od niechcenia, odwracając się na pięcie. – Wielkie dzięki za pomoc i takie tam – przeniósł spojrzenie na mnie.

– Tak, dziękujemy – przytaknęłam.

– Do następnego spotkania – galant ukłonił się z gracją, odwrócił się i poszedł w swoją stronę.

Kim był? Tego miałam dowiedzieć się dopiero później…

****

– Po jaką cholerę pożyczyłeś cztery stówy? – zapytała Fimael, spoglądając na Wariela z niedowierzaniem.

– Mieliśmy z Rasakielem pewien projekt, potrzebowaliśmy kasy. Gdyby się udało, mielibyśmy nie cztery stówy, a czterysta stów – odparł nasz zadłużony znajomy. – No ale burak mnie wystawił i zawinął się z oszczędnościami na drugi koniec miasta.

– Cudownie – Samuel skrzywił się nieco, pocierając skronie z irytacją. – To wydarzenie bez precedensu.

– Dzwonić do Racheli? – zapytałam, przerzucając nieco zaniepokojone spojrzenia to na Wariela, to na Fimael i Samuela. Sprawa była naprawdę poważna… a miałam szczere wątpliwości, czy zwyczajne zadzwonienie na policję pomogłoby w jakikolwiek sposób.

– Nie, chyba nie będzie potrzeby – Rudzielec mruknęła cichutko. – Powinniśmy zebrać cztery stówy. Trzeba będzie zacisnąć pasa do końca miesiąca, ale damy radę.

– Po stówie od jednej osoby? – upewnił się Samuel, skubiąc brodę.

– Znaczy, ja w sumie jestem spłukany… – odparł nieco nieśmiało Wariel, nagle spoglądając na swoje buty.

– Sto pięćdziesiąt, sto pięćdziesiąt, sto – zasugerowała Fimael, bawiąc się swoim fioletowym wisiorkiem. – Sam, z naszej trójki stoisz najgorzej z kasą, prawda? – Samuel przytaknął z zauważalnym wahaniem. Ewidentnie nie chciał być tym, który da najmniej kasy.

– No to co, postanowione? – zapytałam, usiłując zabrzmieć entuzjastycznie. To właśnie wtedy ktoś zapukał do drzwi wejściowych. – Pójdę otworzę – dodałam, podnosząc się z fotela.

W progu stał… galant, który uratował Wariela wcześniej tego dnia. Uśmiechał się tak samo łagodnie i dyplomatycznie, co wcześniej. Zamrugałam zaskoczona. Skąd wiedział, że tu mieszkamy? Pytał po okolicy w tym garniturze? Co prawda, widziałam, że jest w stanie się bronić na ten czy inny sposób, ale mimo wszystko…

– Dobry wieczór – pozdrowił mnie, skłoniwszy głowę. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

– Nie… raczej nie – odpowiedziałam, przeklinając się za wyraźne wahanie w głosie.

– Przybywam w sprawie tej scysji z dzisiejszego popołudnia – bez innego wstępu, z miejsca wręczył mi czterysta aurusów w jednym niewielkim pliku gotówki. Musiałam chyba wtedy zabawnie wyglądać, bo uśmiechnął się nieznacznie. – To tak w sprawie tych nieprzyjemnych jegomości z tutejszej mafii… – po paru sekundach wręczył mi także niewielką wizytówkę ze swoim imieniem, adresem i tytułem.

Akrasiel. Archanioł Magii.

Chyba pobladłam, ale tym razem mój rozmówca wydawał się tego nie zauważać.

– Jeżeli znajdzie pani chwilkę, czy moglibyśmy spotkać się jutro w kawiarence „Pod Krzyżakiem” koło trzynastej? Mam dla pani pewną propozycję, która to, być może, przypadnie pani do gustu – uśmiechnął się tajemniczo, ukłonił i poszedł w swoją stronę.

Odwiedził nas właśnie Archanioł Magii. Wręczył mi cztery stówy, wizytówkę i zaoferował jakąś propozycję.

– Chryste, Sigma… – głos Wariela wyrwał mnie z odrętwienia. Odwróciłam się nieco mechanicznie. On, Fimael i Samuel stali tuż obok. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – bez słowa wcisnęłam mu w dłoń pieniądze, po czym wyminęłam resztę i raczej dość sztywnym krokiem powędrowałam do siebie do pokoju.

Jezu. Co się tam przed chwilą stało?

Pukanie do drzwi. Ciągnęło się chyba przez dobrą godzinę. Może mi się tylko wydawało, nie wiem.

– Proszę – odparłam w końcu, spoglądając na sufit, wciąż w mocnym szoku.

– Hej… – Fimael. Przeniosłam na nią wzrok.

– Hej – odmruknęłam, wracając do podziwiania sufitu. Usiadła obok. Wyglądała na naprawdę zmartwioną.

– Sigma…. Co jest? – zapytała prosto z mostu, spoglądając mi prosto w oczy. Miała takie głębokie, lekko purpurowe. Nie wydaje mi się, bym wtedy znała kogokolwiek innego z takim kolorem oczu.

Bez słowa podałam jej wizytówkę do przeczytania.

– To jakiś żart? – spojrzała na mnie bacznym wzrokiem. – Ukryta kamera?

– Nie… nie sądzę – odparłam, dźwigając się do siadu. – Ten sam gość pomógł mi i Warielowi wcześniej tego dnia. Zatrzymał czas, wyobrażasz to sobie? – Fimael zamrugała.

– Co zrobił? Sigma, czy ty…?

– Nie, nie czuję się dobrze… ale wiem, co widziałam. Możesz zapytać Wariela, jeżeli mi nie wierzysz.

– Wierzyć to wierzę, tylko czego, do ciężkiej cholery, może chcieć od ciebie taka szycha?

– Tego nie wiem. Chce się spotkać jutro w jakiejś kawiarence „Pod Krzyżakiem”… gdziekolwiek to jest.

– To można sprawdzić… – w głosie Rudzielca pojawiło się jakieś wahanie. – Zamierzasz tam pójść?

– Chyba. Nie wiem. Gość właśnie wcisnął mi w dłoń czterysta aurusów ot tak, zatrzymuje czas i ewidentnie jest autentyczną szychą. Archaniołem. Jednym z pięciu.

– Jeżeli to faktycznie nie jest jedynie jedna wielka zgrywa – Fimael położyła dłoń na moim ramieniu. – to stoisz, moja droga, przed czymś wielkim.

– Co?

– Pracować dla takiej grubej ryby? Czy ty sobie wyobrażasz te pieniądze? Prestiż? Będziemy ustawieni do końca życia! – wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Uśmiechnęłam się wraz z nią, choć musiałam się do owego uśmiechu zmusić. – A może się zakochał? – rzuciła raptem sekundę później, szczerząc się głupio.

– Nie bądź śmieszna, kobieto – odparłam nieco poirytowana podobnym prospektem. Jasne. Miłość od pierwszego wejrzenia, z pewnością. – Nawet gdyby był faktycznie zakochany w mojej osobie – w co wątpię – to raczej nie jest to miłość odwzajemniona.

– Wiesz, jeszcze nie miałaś okazji poznać go lepiej – Fimael ponownie uśmiechnęła się do mnie. Gdyby mówił to Samuel, już pewnie dostałby po głowie. Ponieważ jednak Rudzielec miał tendencję do mówienia głupich rzeczy, puściłam to mimo uszu.

– Zobaczę. Być może faktycznie to trik… Może.

****

Okazało się, że nie. Nie był to żaden trik.

Po dłuższej chwili szukania udało nam się odnaleźć tą kawiarenkę. Zlokalizowana była na obrzeżach Niebiańskiej Metropolii i nawet nie tak daleko od nas. Zewnętrzny Krąg, ledwie parę przecznic od bram do Nieba Niższego. Przyznam się, zaciekawiło mnie, dlaczego wybrał miejsce na takim uboczu. Sądziłam raczej, że weźmie jakąś ekskluzywną knajpkę co najmniej w Wewnętrznym Kręgu, jeżeli nie w Centrum Mundi.

„Pod Krzyżakiem” zaskoczyło mnie. Oczekiwałam nieco zapuszczonej spelunki, a tymczasem była to niczego sobie kawiarenka, wzniesiona z czerwonej cegły. Sprawiała bardzo przyjazne wrażenie, nawet pomimo neonowego i lekko zużytego już szyldu przedstawiającego patrona tego miejsca, wielkiego pająka krzyżaka.

Akrasiel siedział przy stoliku najbliżej wnętrza, popijając herbatę. Asystowało mu dwóch mężczyzn: wyższy z nich miał kręcone blond włosy upięte w kucyk i zielone, dobrotliwie spoglądające oczy. Ubrany był w jakąś dziwaczną białą prześwitującą koszulę, ukazującą niczego sobie tors i przetarte w wielu miejscach dżinsy. Niższy miał krótkie, brązowe kudły i niespokojnie rozglądające się lekko przekrwione, błękitne ślepia. Ubrany był w nieco przymałą koszulę z kołnierzykiem i mocno zużyte sztruksy. Żeby było jeszcze śmieszniej, na ramiona narzucony miał kitel laboratoryjny. Archanioł Magii zauważył moją skromną osobę i uśmiechnął się na przywitanie. Cóż, nie było już odwrotu.

– Cieszę się, że zdecydowałaś się jednak na przyjście – powiedział, podnosząc się z miejsca i odsuwając krzesło po drugiej stronie stołu, żebym mogła usiąść.

– Ty musisz być Sigma, hm? – blondyn przeniósł dobrotliwe spojrzenie na mnie i uśmiechnął się nieznacznie. – Gabriel. Przyjemność po mojej stronie – dodał, podając mi rękę na przywitanie. Odwzajemniłam gest trochę mechanicznie, ostentacyjnie przypominając sobie o wzmiance Akrasiela, jak to możemy z Warielem zanieść jakieś zastrzeżenia bezpośrednio do Archanioła Cudów. – Nie wyglądasz najlepiej – dodał lekko zmartwionym tonem.

– P-proszę się nie martwić, ja tylko…

– Spójrz na to tak, Gabrielu, niewielu Stróży ma jakiekolwiek interakcje z nami – zauważył Akrasiel. Gość w kitlu tylko przytaknął, łypiąc na mnie podejrzliwie.

– Prawda, prawda – blondyn kiwnął głową. – No, ale powinniśmy chyba wrócić do głównego tematu – dodał, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Owszem – Archanioł Magii zwrócił spojrzenie na mnie. – Wspomniałem, że mam dla pani pewną propozycję.

– Tak… wspominał pan – cieszył mnie fakt, że mogłam się w końcu odezwać tak, że nie zabrzmiałoby to jak wtrącenie. Nie ukrywam, czułam się w tym nowym otoczeniu trochę… obco. Kawiarenka sama z siebie sprawiała bardzo przyjemne wrażenie, ale prezencja dwóch Archaniołów tuż obok mnie i to zachowujących się tak… normalnie, bez jakiejkolwiek pompy.

– No cóż, chyba trzymałem panią w niepewności już wystarczająco długo, prawda? Widzi pani, razem z moimi współpracownikami poszukujemy osoby chętnej do uczestniczenia w pewnym projekcie, którego szczegółów nie mogę zdradzić w miejscu publicznym. Pani wczorajsza demonstracja skłania mnie do myślenia, że być może znaleźliśmy kogoś właściwego.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem.

– Jak już mówiłem, zdradzę resztę szczegółów w swoim czasie. Dzisiaj, po południu… szósta zero zero, w moim biurze. Czy taka godzina by pani odpowiadała?

– Znaczy… jestem jakby zajęta… – akurat wtedy musiała być pierwsza komunia bachora, za którego odpowiadałam.

Czasami zastanawiałam się, jak to jest, że wszystkie dzieci bez wyjątku dostają swoich Aniołów Stróży(co prawda tylko przez dziesięć lat, ale wciąż). Ten, którym właśnie się zajmowałam, był rozpuszczonym przez swoich bogatych rodziców gówniarzem, który mógłby kazać im przynieść fragment framugi w drzwiach z Białego Domu, a oni nie tylko zrobiliby to w podskokach, ale także dostarczyli mu jeszcze same drzwi. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy tak rozpuszczają swoje dzieci. Okej, trzeba kochać swoje potomstwo, ale czy to nie jest pewna… przesada?

Jak można się domyśleć, dzieciak nie znosi sprzeciwu i zwyczajne „nie” uwalnia u niego reakcję, której nie powstydziłaby się lwica opłakująca swoje młode. Co zrozumiałe, jest przedmiotem zainteresowania wielu pomniejszych demonów, ale rzadko kiedy któryś miał odwagę zbliżyć się bardziej niż na pięćdziesiąt metrów. Na moje szczęście, po sakramencie komunii demony nagle tracą zainteresowanie śmiertelnikiem, chyba że któryś jest specjalnie zawzięty lub na tyle silny, by zaryzykować starcie z wzmocnioną duszą i jej Aniołem Stróżem.

– Och, to nie problem – Akrasiel uśmiechnął się delikatnie. – Owa praca wymagałaby, by byłaby pani ciągle na posterunku, tak więc wszelkie obowiązki związane ze stróżowaniem zostałyby przekazane komuś innemu.

Byłam pewna, że to jakaś dziwaczna oferta pracy, ale dopiero teraz była to pewność stuprocentowa. O Boże Przenajświętszy w Niebie. Czegóż to mógł ode mnie wymagać Archanioł Magii? Cóż takiego mogłam robić ja, czego nie mógł on?

– Hm. Mam nadzieję, że nie będzie zbyt często wyłączać się jak teraz – burknął gość w kitlu. Z jakiegoś powodu kompletnie zapomniałam o jego egzystencji.

– Przyznaj się, Rafaelu, też byłbyś zszokowany na jej miejscu – Gabriel wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale skoro została wybrana osobiście przez Akrasiela, nie widzę powodów, by tego nie zaakceptować – przeniósł spojrzenie na mojego przyszłego chlebodawcę. – Kiedy możemy oczekiwać szerszego wyłożenia planu? Reszta Rady musi się z nim w końcu zapoznać.

– W przeciągu tygodnia – odpowiedział Archanioł Magii, dopijając herbatę. Dopiero teraz pomyślałam, że sama mogłam coś zamówić. No cóż, trudno. Akrasiel podniósł się z miejsca i strzepnął nieistniejące pyłki ze swojego garnituru. – Tymczasem jednak, muszę się z wami pożegnać – wyciągnął on z kieszeni marynarki kolejną wizytówkę i podał mi ją prosto do ręki. – Na odwrocie znajduje się adres mojego biura – dodał celem wyjaśnienia. – Mam nadzieję, że zobaczę panią o wyznaczonej godzinie we właściwym miejscu – kiwnął mi i dwóm pozostałym, po czym odszedł w swoją stronę nieśpiesznym spacerowym krokiem.

– Też się zbieram – rzucił od niechcenia Rafael, poprawiając kitel. – Jak słowo daję, Akrasielowi odbija z każdym kolejnym dniem… – nie zadając sobie trudu, by choćby kiwnąć nam głową, poszedł w przeciwnym kierunku co Archanioł Magii, zostawiając mnie samą z Gabrielem.

– No cóż… – zaczął blondyn, uśmiechając się żartobliwie. – Muszę ci pogratulować… wydaje mi się, że twoje imię mi umknęło.

– S-sigma… – wymamrotałam. Teraz doszło do mnie, że się nie przedstawiłam.

– No, nie ma potrzeby być tak nieśmiałą – odpowiedział mój rozmówca, szczerząc zęby w uśmiechu. – To wydarzenie bez precedensu. Akrasiel nigdy nie potrzebował pomocy w czymkolwiek. Zastanawia mnie, jaki to plan mógł wykombinować.

– Nie ma pan jakiegoś po-

– Gabriel. Po prostu Gabriel. Nie przepadam za oficjalnymi tytułami – blondyn podniósł się z miejsca. – No, ale musisz mi teraz wybaczyć. Ważne sprawy, kierowanie Królestwem, bla bla bla. Do następnego spotkania – kiwnął mi głową i podążył za powoli znikającym na horyzoncie Rafaelem.

****

Pomyślałam, że mogę się nieco lepiej ubrać na ową wizytę u Akrasiela. Co prawda żaden z Archaniołów z wyjątkiem Akrasiela nie był wtedy ubrany jakoś formalnie – aczkolwiek odnoszę wrażenie, że mój chlebodawca po prostu lubi nosić garnitury – niemniej jednak trzeba było prezentować się jakoś sensowniej. To w końcu rozmowa o pracę.

Za namową Fimael założyłam czarny żakiet z białą koszulą z kołnierzykiem pod spodem i czarną ołówkową spódnicę, kończącą się tuż za kolanem. Rudzielec przez dłuższą chwilę gdybała nad szpilkami, ale zdecydowała, że lepiej będzie, jeżeli szpilki nie będą za wysokie. Biorąc pod uwagę, że Akrasiel i tak był niższy ode mnie o dobrą głowę, zbytnie wywyższanie się(Wariel śmiał się okropnie z tego tekstu) nie będzie za dobre. Nic agresywnego czy rzucającego się w oczy. Ot, formalnie i skromnie. Nie jest to może jakieś wyrafinowane, ale powinno się nadać.

Nie zmienia to faktu, że czuję się okropnie. Nie nawykłam do chodzenia w szpilkach. Nie lubię formalnych ubiorów, wielkich uroczystości i niczego podobnego. No ale cóż, to Rudzielec zna się tu na modzie lepiej.

Biuro Akrasiela zlokalizowane było we wnętrzu Niebiańskiej Metropolii, na skraju Centrum Mundi. Nie wiem, czego oczekiwałam. Ulic wybrukowanych złotem? Marmurowych ścian? Czekoladowej dachówki? Prawda, budynki w sercu Królestwa Niebieskiego były istotnie dostatniejsze, lepiej wykonane i przyjemniejsze dla oka niż choćby nasze szare domki w Zewnętrznym Kręgu, ale poza tym nie różniło się to wiele od zwykłego centrum miasta i zwykłych przedmieści.

Biuro Akrasiela było niewysokim, wzniesionym w renesansowym stylu budynkiem. Ozdób tu wiele nie było, a te istniejące były proste i skromne. Czego oczekiwałam tutaj? Chyba jakiejś latającej twierdzy, fortecy przepełnionej boską magią, podtrzymywaną jedynie siłą woli jej właściciela. Cóż…

Rzuciłam okiem na zegarek. Piąta pięćdziesiąt siedem. No, byłam akurat. Chwila zawahania, ale w końcu zapukałam do drzwi.

– Proszę wejść, panienko – nawet nie zamierzałam się domyślać, jak wiedział, że to ja. Kamera, magia… pewnie miał swoje sposoby.

Nacisnęłam klamkę i wkroczyłam do środka. Sądziłam, że stąd będę musiała znaleźć gabinet Akrasiela. Jak się okazało, nie było to konieczne… bowiem cały budynek był biurem.

Nie był zbyt duży, niemniej jednak wrażenie było porażające. Na wejściu można było zaobserwować ciągnące się kawał drogi biblioteczki wypełnione książkami najróżniejszej treści. Wszystkie były posegregowane alfabetycznie i według właściwych gatunków… miały nawet odpowiednie kolory grzbietów. Książki wypełniały zdecydowaną większość tego jednopokojowego budynku. Gdyby nie fakt, że rzędy stały równolegle do siebie, można by z tego utworzyć pokręcony labirynt rodem z powieści fantasy.

– Proszę podążać naprzód – usłyszałam głos Akrasiela, delikatny i wyrafinowany jak zwykle. Roznosił się po całym tym gigantycznym pomieszczeniu z niesamowitym echem. No cóż, raczej się nie wycofam w takim momencie. Stawiając kolejne kroki i słysząc stukot obcasów w tym miejscu czułam się raczej nieswojo. Niemniej jednak, byłam już w środku i powoli, acz nieustępliwie posuwałam się naprzód… a to był jakiś postęp.

Szłam tak dobrą chwilę. W końcu mogłam zobaczyć przeciwległą ścianę oraz osobę mojego przyszłego chlebodawcy, jak zwykle w nienagannie wyprasowanym i czarnym jak noc garniturze. Siedział za gigantycznym dębowym biurkiem, otoczony biblioteczkami i szafkami pełnymi najprzeróżniejszych wynalazków, przyrządów wszelkiej maści i tym podobnych drobiazgowych, delikatnych konstrukcji. Komplementowały ich właścicielowi. Czekał na mnie pusty skórzany fotel na kółkach.

– Proszę usiąść – mężczyzna w fotelu po drugiej stronie monstrualnego biurka skinął mi lekko głową. Zrobiłam, co kazał i niemal natychmiast zapadłam się w fotelu. Jejku, jakie to głębokie! Zupełnie jakbym wpadła do jakiegoś bagna albo w ruchome piaski. Akrasiel, rzecz oczywista, w swoim fotelu utrzymywał się znakomicie. – Przejdę od razu do sedna, pani Sigmo. Mam nadzieję, że to, co teraz powiem, nie wyjdzie poza progi tego budynku. Sprawa jest dość… poufna – poufna? Sposób, w jaki to powiedział wcale a wcale mi się nie spodobał… – i jak już wcześniej wspominałem, uważam, że może się pani idealnie do tej pracy nadawać.

– A o jakiej pracy konkretnie mówimy? – zapytałam ostrożnie, usiłując wydostać się z głębi fotela.

– Cieszę się, że pani pyta – Akrasiel uśmiechnął się, po czym pstryknął palcami. Dosłownie znikąd pojawiły się dwa niewielkie kieliszki, eskortowane przez butelkę likieru. – Ajerkoniaku? – zapytał. Kiwnęłam głową potakująco, obserwując jak osobiście nalewa mi pół kieliszka, po czym wypełnia swój. – Widzi pani, pani Sigmo… potrzebuję osoby zaufanej. Osoby, której mogę powierzyć różnorakie tajemnice, a także… wykonawcy mojej woli w miejscach, gdzie sam nie mogę się pojawić.

Mówiłam naokoło, ale i tak domyśliłam się o co mu chodzi. Przez chwilę myślałam, że zakrztuszę się ajerkoniakiem. Nie mógł mówić poważnie. Czego on oczekiwał? Że ja, skromny Stróż, zostanę jego anielicą od brudnej roboty?

– A-ale jak to? – zdołałam tylko wymamrotać, wpatrując się w niego jak w jakieś nienazwane dziwo. – Z-znaczy, dlaczego ja? Z całym szacunkiem, Archaniele, ale jestem przekonana, że spokojnie znajdzie Archanioł kilka tuzinów aniołów dużo bardziej kompetentnych niż ja.

– Mało kto jest tutaj tak kompetentny – Akrasiel pokręcił głową. – ale to akurat nie jest problemem. Ja, Gabriel i Rafael zadbamy o to, by otrzymała pani należyte szkolenie i ekwipunek. Nie będzie to łatwa praca, ale z pewnością spełni się tu pani bardziej niż przy stróżowaniu.

Spełnić się? Ja nigdy bym nie pomyślała o podobnej robocie. Szczytem byłaby dla mnie jakaś kariera urzędnicza, jako biały kołnierzyk w Zewnętrznym Niebie.

– Znaczy… to wciąż nie jest odpowiedź na moje pytanie.

– Gdybym powiedział pani, że zrobiłem to na podstawie mego własnego kaprysu, jaka byłaby pani reakcja? – zapytał, spoglądając na mnie wzrokiem zaciekawionego dziecka. Wcisnęłam się nieco głębiej w otchłań fotela.

– Stwierdziłabym, że to wymówka – odpowiedziałam momentalnie, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Akrasiel jednak nie wydawał się oburzony ani w jakikolwiek sposób poruszony.

– I miałaby pani rację – kiwnął głową, uśmiechając się. – Widzi pani, jest w pani pewien potencjał. Każdy posiada jakiś potencjał, niezależnie od tego, czy jest demonem, aniołem lub człowiekiem. Pani jest… duży. Bardzo duży – szczerze, wydawało mi się, że teraz już bredzi i naprawdę nie może znaleźć nikogo innego, więc kadzi mi, jak może. Z drugiej strony, jakim problemem dla kogoś takiego jak Archanioł Magii byłoby znalezienie odpowiedniej osoby?

Sama nie wiem.

– Powiem tak. Jeżeli sądzi pani, że nie jest pani w stanie podołać podobnemu zadaniu, nie będę pani do niczego przymuszał. Praca ta jest dobrowolna. Możemy się po prostu rozejść w swoje strony i najprawdopodobniej nigdy się nie spotkać, ale nie ukrywam, że byłbym niepocieszony takim stanem rzeczy – powiedział, rzucając mi baczne spojrzenie. Nie dawał mi w sumie jakiegoś wielkiego wyboru. Mogłam albo zaakceptować pracę jaką mi oferował albo wrócić do domu i być Stróżem na wieki wieków amen.

– Niech mi pan przypomni… na czym konkretnie ma polegać ta praca?

– Cieszę się, że pani pyta – Akrasiel upił nieco ajerkoniaku. – Jak wspomniałem, potrzebuję kogoś, kto będzie reprezentował moje interesy na Ziemi. Zna pani zapewne treść Kryształowej Ustawy, prawda?

– Tak, uczyli nas o tym w szko… – urwałam, wreszcie łapiąc, co miał na myśli.

Kryształowa Ustawa, chyba najważniejsza w relacjach Niebo-Ziemia-Czyściec. Głosiła, co następuje: Ani Królestwo Niebieskie ani oddziały piekielne nie mogą interweniować na Ziemi. W przypadku złamania tej reguły, druga strona miała prawo kontrinterwencji. Nie wiadomo, dlaczego nasza strona zdecydowała się na podpisanie czegoś podobnego, ale Lucyfer wykorzystał tu nader pragmatycznie, reagując alergicznie na każdy wysłany oddział aniołów, nawet korpus uzdrowicieli. W ten sposób obie wojny światowe zebrały tak straszliwe żniwo. Akrasiel pewnie emanował energią na parę kilometrów i jego osobiste pojawienie się na Ziemi mogłoby zostać oznaczone jako pogwałcenie założeń Kryształowej Ustawy.

– No właśnie – Archanioł Magii uśmiechnął się nieznacznie. – Potrzebuję kogoś, kto nie wyróżnia się z tłumu. Jest pani Stróżem, tak więc nie emanuje pani taką ilością energii jak aniołowie innych Chórów. Zresztą, chmary Stróży pilnujące śmiertelnych nie są niczym niezwykłym. Można powiedzieć, że wy i najżałośniejsze z demonów jesteście wyjątkami od założeń Kryształowej Ustawy – nie byłam pewna, czy się obrazić na to porównanie. – i dlatego też idealnie nadajecie się na agentów.

– Czyli mam być kimś w rodzaju tajnej agentki? Szpiega?

– Mniej lub bardziej. Potrzebuję kogoś, kto może przechwytywać różnorakie cele, głównie wszelkiej maści księgi. Zapewne będą ich poszukiwać także komanda wysyłane przez Alastora. Ponieważ jednak miałaby pani działać sama, pani sposoby różniłyby się nieco od klasycznych.

– To znaczy…?

– Och, dowie się pani tego w swoim czasie – Akrasiel po raz enty już uśmiechnął się w ten charakterystyczny, tajemniczy sposób. – Słyszała pani zapewne, że muszę przedstawić projekt reszcie Rady Naczelnej, zanim dostanę zielone światło do kontynuacji. Tam przedstawię ogóły projektu. Chciałbym jednak coś zaznaczyć, pani Sigmo… – czy mi się wydaje czy nagle w tym pomieszczeniu zrobiło się zimniej…? Spojrzenie mojego rozmówcy także nabrało jakiegoś nieprzyjemnego poblasku… bardzo nieprzyjemnego. – To, co właśnie pani powiedziałem zostaje wyłącznie między nami, przynajmniej na chwilę obecną. Zamysł idący za inicjacją projektu, o którym będę mówił przed Radą nie jest tym, co będzie pani robić. Wolałbym, żeby wszelka poufność została tu zachowana za wszelką cenę. Rozumiemy się?

– Tak jest.

– Doskonale – spojrzenie Akrasiela na powrót przybrało ciepły, lekko tajemniczy wyraz. – Czyli mam rozumieć, że jest pani zainteresowana współpracą?

Czy byłam rzeczywiście zainteresowana współpracą? Latanie dookoła świata w poszukiwaniu ksiąg o niewyobrażalnym potencjale, walka z demonami, a wszystko to pod jakąś przykrywką i wyraźnie w wyłącznym interesie Archanioła Magii…

Ale chyba nie było już odwrotu.

– Tak jest, Sir – odpowiedziałam, kiwając głową. Mój rozmówca spojrzał na mnie bacznym wzrokiem, po czym wykrzywił wargi w uśmiechu i dopił swoją porcję ajerkoniaku. Zauważyłam, że u mnie wciąż pozostała dobra połowa.

– Skoro już jesteśmy współpracownikami, można porzucić tą oficjalną otoczkę – powiedział Akrasiel, spoglądając na mnie z rozbawieniem. Co było w tym śmiesznego, tego nie wiedziałam. – Po prostu Akrasiel, przynajmniej kiedy nie jesteś na służbie.

– …w porządku, pan-Akrasielu… – zabawne, jak w ciągu jednego dnia byłam już na ty z dwoma Archaniołami.

– Doskonale. Treningi i przygotowania rozpoczną się w swoim czasie, myślę, że w przeciągu tygodnia. Do tego czasu masz wolne od obowiązków stróżowania – momentalnie przypomniałam sobie o niewdzięcznym gówniarzu, który miał dzisiaj komunię.

No cóż. Już nie mój problem. Jakaś mała część mnie martwiła się zaniedbaniem, ta większa wrzeszczała z radości.

Koniec
Nowa Fantastyka