- Opowiadanie: GanoesParanWTS - Bestie w ludzkiej skórze

Bestie w ludzkiej skórze

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bestie w ludzkiej skórze

Bestie w ludzkiej skórze

 

 

Morderca

Wioska Daktyl nie różniła się od innych. Osiem domów mieszkalnych zbudowanych z bel palmy daktylowej pokrytych strzechą z jej liści i jedna gospoda. Owa miejscowość leżała w niecce między dwoma klifami. Na północy za zielonym wzgórzami i łąkami, na których rósł mak i chaber leżało miasto Usalem, stolica Wielkiego Kalifatu Perssdad. Natomiast na południe od Daktylu nad lazurowym morzem znajdowało się miasteczko Berbes.

Tu w dobrze prosperującej okolicy żył Corsel.

Przysadzisty, umięśniony, brodaty, młody mężczyzna. Ze względu na jego upodobanie do skakania po budynkach, skałach, drzewach, robienia salt, przewrotów i piruetów zwano go w wiosce Skoczkiem. Nie rzucał się na ogół w oczy, był cichy, spokojny i miły dla ludzi.

Jedno niedawne makabryczne wydarzenie w Daktylu popsuło mu opinię.

Skoczek zabił pewnego starszego pana-pijaka. Choć nikt nie lubił alkoholika działającego ludziom na nerwy, bijącego dla przyjemności, jego śmierć wstrząsnęła opinią publiczną wieśniaków.

Corsel miał drugą stronę osobowości i choć nikt mu nie udowodnił morderstwa, ludzie wiedzieli swoje. I mieli rację. Stary pijak denerwował Skoczka. Ubliżał mu, popychał, mówił straszne rzeczy na jego siostrę i zmarłych rodziców. Młodzieniec tolerował to do czasu. Doszło oczywiście do paru bójek, każdy chłop w wiosce wiedział, że obaj panowie się nienawidzą.

I pewnego wieczoru doszło do tragedii. Znaleziono poćwiartowane zwłoki pijaczka. Corsel zaprzeczał, że to on go zamordował. Ludzie wiedzieli jednak swoje. Skoczek chciał naprawić swą opinię, ale nie zdołał.

Ludzie od tej pory omijali go szerokim łukiem z bojaźliwymi spojrzeniami. Po czasie sołtys Daktylu wezwał straż miejską z pobliskiego Berbes. Skończyło się na wychłostaniu większości chłopów i na nieudowodnieniu winy Corsela, którego również wybiczowano. Skoczek był sprytny, z łatwością potrafił udowodnić swą niewinność.

Obecnie we wiosce panowało cisza, wieśniacy bali się wszystkiego, co przejeżdżało przez ich włości.

Brodaty mężczyzna o niebieskich oczach i krótko ściętych włosach z talentem do akrobatyki szedł zabrudzoną nieczystościami ścieżynką do swej przyszłej żony Koralik (miał taką nadzieję).

Jego druga połówka była bardzo atrakcyjną kobietą. Miała długie włosy w kolorze miodu, zmysłowe, zielone oczy, świetną talię i dość duże cycki. Zawsze nosiła naszyjnik z koralików. Miała jedną wadę: była głupia jak but. Corsel jednak nie chciał mądrej panienki, bo niby po co? Koralik będzie mu usługiwać, gotować, bzykać się z nim, kiedy tylko zapragnie. Łatwo będzie nią manipulować. Jej rodzice choć nieprzyjaźnie nastawieni, nie będą się wtrącać. Skoczek o to zadba.

Słońce świeciło, było gorąco, ptaki śpiewały, a Corsel wszedł do domu Koralik.

– Witaj przyszła żono – mężczyzna pocałował Koralik w usta.

– Mmm, Corsel – zachwyciła się blondyna. Czuję miętę – uśmiechnęła się. Skąd ją wziąłeś?

– Z mojego prywatnego ogródka kochana – no tak pomyślał Skoczek, Koralik ma strasznie krótką pamięć. Zawsze żuję miętę przed spotkaniem.

– Ach wybacz, znowu zapomniałam – spojrzała na niego nieco zawstydzona. – Pójdziemy się pokochać – wypaliła.

– Tylko na to czekam skarbie – odpowiedział Skoczek.

Ciekawe, czy pamiętasz, gdzie zawsze się kochamy – pomyślał.

– To gdzie pójdziemy się ruchać, misiu ?

No tak, jakżeby inaczej.

– Do starej chatki pijaka. który nie żyję.

– Yyych – przeraziła się jego druga połówka. – Przecież tam straszy!

– Wcześniej się nie bałaś. Boisz się?

– O nie, to mnie podnieca – Ręka Koralik powędrowała do spodni Corsela.

Jęknął z przyjemności.

– No to w drogę – rzekł pośpiesznym tonem.

Tak głupie, ładne ciele nadaje się tylko do seksu – pomyślał. Ciekawe, jak to będzie z pracami domowymi. Będzie zapominać o wszystkim oprócz bzykania. Niewyżyta suka. Może da się wyleczyć tą jej niepamięć. Chyba wybiorę się do Berbes po jakiegoś maga. Ale to będzie trochę kosztować. Cóż, coś się wymyśli.

Szli na wybrzeże, gdzie na końcu piaszczystego cypla stała chata zamordowanego przez Skoczka pijaka-rybaka. Nie wyglądała imponująco. Dach w połowie zawalony, brak jednej ściany i drzwi. Na szczęście mieli parę kocy. Weszli do środka. Koralik zaczynała się już rozbierać, a Corsel poszedł do małego schowka ukrytego pod podłogą chatki. Był tam mały zapas alkoholu, zostawionego przez zmarłego właściciela.

Za te obelgi na temat mojej rodziny należy mi się zadośćuczynienie – orzekł Corsel. Romantyczna na wpół zawalona chata i zapas taniego winka i rumu. Żyć nie umierać.

Gdy Koralik leżała naga na karmazynowym jedwabnym kocyku, a Skoczek ściągał skórzane brązowe spodnie, do „Straszącej Chatki” weszła niezapowiedzianie trzecia osoba.

– O cholera ! – krzyknął akrobata Corsel.

– Co to za laska? Zdradzasz mnie miodowy misiu ?! – wykrzyknęła Koralik.

– Nie, ty głupia! To moja siostra.

Timena była niską 16-latką. Kolor oczu i włosów miała jak jej brat. Jej twarz miała w sobie coś takiego, że wydawała się stale przestraszona i nieśmiała. Dlatego niektórzy zwali ją Myszką.

Czego ona tu chciała? Oj, chyba kurwa wiem. To nie będzie przyjemne – pomyślał Corsel.

– Znowu ruchasz się z tą głupią kozą, bracie! – zarzuciła mu siostra.

– Nie jestem kozą, ty zdziro! – zdenerwowana zaistniałą sytuacją dziewczyna pogłaskała się po podbródku sprawdzając, czy nie ma tam bródki jak koza.

– Uspokój się siostro. Nic ci do tego. To moja ukochana i będę z nią robił, co tylko chciał – orzekł Skoczek.

– To przecież mnie kochasz Corsel ! Zapomniałeś, co nas łączy! Jesteśmy bliźniakami i..

Cios w policzek przerwał jej zdanie.

– Wynocha stąd! – zakrzyczał. Porozmawiamy w domu – dodał spokojniejszym tonem.

– Corsel ! Co ona mówi? Kochasz ją!

– Jak siostrę bliźniaczkę, skarbie, uspokój się. Timena już idzie – skinął wymownie głową do siostry.

Trzymająca się za czerwony policzek Myszka nie miała zamiaru dać za wygraną.

– Posłuchaj Koralik, co ci powiem – wskazała palcem na brata. O mnie kocha jak kobietę, żonę i siostrę zarazem. My też uprawiamy seks!

Wstrząśnięty Corsel uderzył ją w drugi policzek.

– Zjeżdżaj stąd! Koralik nie słuchaj jej!

Nim zdążył to powiedzieć, jego przyszła żona biegła już w stronę wioski, całkiem naga krzycząc: Corsel jebie siostrę ! Jebie siostrę !

Kurwa, wiedziałem, że tak będzie. Niech to chuj!

 

 

 

 

 

 

 

Kaleka

Był kiedyś kim innym. Wiódł dobry, ekscytujący żywot. Tak, kiedyś było dobrze. Obecnie nostalgia dopadała go codziennie. Nie bez powodu.

Ludzie zazwyczaj narzekali na wszystko. Gdy byli biedni mówili, że chcą być bogaci i wtedy będą szczęśliwi. Bogaci narzekali, iż nie są biedni, bo mieliby mniej problemów na głowie, mieszkaliby sobie w jakieś spokojnej wiosce, ciesząc się świeżym powietrzem i względną samotnością. Byli też inni bogacze, którzy pragnęli wzbogacać się coraz bardziej i bardziej. Oni także ciągle utyskiwali na swój los. Ludzi już tacy są. Czego by nie mieli jest im źle. Czegoś im brakuje. Rzadko kto umie cieszyć się z tego, co ma. A co by powiedzieli na wojnę, głód i epidemie. Obecne pokolenie tego nie znało. Może wtedy doceniliby dary życia. Wiadomym było, że bólu i cierpienia zawsze będzie więcej, a szczęścia i radości mniej. Życie należało potrafić docenić. On, Rascuir, gdyby był bogiem, inaczej urządziłby świat.

Póki co miał na co narzekać. Nie miał jednej nogi ( lewej ) i jednej ręki ( prawej ). Siedział na brudnym, śliskim, śmierdzącym bruku, oparty o kawałek podniszczonej ściany muru wewnętrznego. Głód i pragnienie mu doskwierały, muchy-krwiopijcy właziły we wszystkie miejsca i wysysały krew. O tak, Rasciur cierpiał katusze.

Mieszkał, a raczej bytował w Dzielnicy Nędzników w miasteczku Berbes. Takich jak on było tu na pęczki. Gdy ktoś normalny i zdrowy przychodził, co zdarzało się bardzo rzadko, nie wytrzymywał z panującego tu smrodu. Od razu wzbierało się na wymioty. Zresztą, kto mógłby patrzeć na tyle bólu. Wszyscy i nikt. Oto odpowiedź.

Przynajmniej było ciepło i wiała orzeźwiająca bryza znad morza. Przypomniało to kalece-żebrakowi dawne życie. Pływanie na statkach, abordaże, zdobywane bogactwa. I ta wolność. Och tak – biedak zapłakałby, gdyby potrafił. Był piratem, korsarzem. Niedoceniał tego kiedyś, a teraz było za późno.

Rozmarzony, zauważył wychodzącego z kamiennej bramy, która dzieliła ich dzielnice od innych, młodego chłopca. Był tu stałym bywalcem. Młody szlachcic, jego ojciec był prawą ręką sułtana Sallumana III, a jego najstarsza 14-letnia pociecha przychodziła bez jego wiedzy do Dzielnicy Nędzników.

– Hej, stary capie, przyniosłem ci jedzenie – orzekł chłopiec trzymający w rękach tajemnicze zawiniątko.

Rasciur wiedział, że lepiej się nie odzywać.

– Język ci ucięli kaleko? A może sam go zjadłeś? Z głodu pewnie też pożarłeś swojego kutasa?

Z tym ostatnim młody panicz miał rację. Penis nie był mu potrzebny.

– Głód doskwiera, co? Niedojdo pocałuj mnie w sygnet, a dam ci kawał chleba – orzekł chłopiec.

Rasciur zrobił to.

W nagrodę dostał tajemniczym prezentem w twarz. To było gówno. Wiedział, że gdy nie okaże chłopcu należnego mu szacunku, każą go wychłostać, uciąć resztę kończyn albo zabić. To ostatnie okazałoby się łaską, być może. Ale nie, kaleka chciał żyć. Chociaż po to, by patrzeć na dwa słońca – jedno mniejsze pomarańczowe i drugie, większe żółte, jak również ćwierkające na murach miejskich ptaki. Innego żywota nie będzie miał. Nie był bogobojny, nie wierzył w Jedynego. Cieszył się tym, co miał, nawet jeśli to było gówno.

Uradowany chłopiec odszedł już dręczyć innych żebraków i biedaków. Jeśli teraz jest taki okrutny i zły, to co będzie później ? Zaraz jak on się nazywał ? Alffi Hitter ?

 

Kurtyzana

– Pegi, będziesz dzisiaj mieć ważnego klienta, postaraj się go zadowolić jak najlepiej potrafisz – mówi podstarzała i pulchna burdelmama.

– Kim jest ta niezwykle ważna osobistość, he ? – odpowiedziała Pegi, rudowłosa, wysoka piękność.

– To Tarak Hitter, prawa ręka i osobisty strażnik sułtana.

– Co? Co?

– Co? Co? Co?

Obie zaczęły jednocześnie mówić w żaden sposób się nie dogadując.

Do luksusowego pokoju, gdzie przebywały obie panie wszedł właściciel ekskluzywnego burdelu „Biedroneczka” w Berbes.

Był to niski i szczupły człowiek, zawsze ekstrawagancko ubrany. Miał turkusową kamizelkę, czerwoną, jedwabną koszulę i czarne skórzane spodnie.

– O co do cholery się kłócicie? – zagrzmiał swym barytonem, niski 30-latek o potężnym głosie.

– O nic, jak zwykle, he – odpowiedziała Pegi.

Głupi kolorowy kartoflu – dokończyła w myślach.

– Pegi ! Dzisiaj w twe ramiona..

– Chyba uda – zasugerowała rudowłosa.

– Zamknij się ! Ja mówię, więc słuchaj, do cholery !

No, jasne na pewno masz coś ciekawego do powiedzenia kurduplu – pomyślała piękna kurtyzana.

– Masz spelnić wszelkie jego zachcianki, zrobić wszystko, czego będzie sobie życzył. Zrozumiałaś?

– Tak jest szefie Bakir, to znaczy nie, szefie Bakir – wyrecytowała.

– Co?

– Co? Co?

– O Jedyny, czemuś mnie pokarał dziwkami idiotkami! – Bakir sięgający ledwie do piersi Pegi uniósł głowę w niebiosa. – Czego nie rozumiesz ruda?

– Dziwki są z natury idiotkami, dlatego też są dziwkami – zauważyła Pegi.

Bakir już mocno sfrustrowany popatrzył spode łba na nią.

– Dlaczego sam Tarak Hitter przybywa do burdelu? Żony mu się znudziły?

– Nie idiotko, to znaczy nie wiem. Pewnie zażąda od ciebie czegoś szczególnego.

– Niby czego?

– Twej rudej pizdy! – zagrzmiał Baruk.

– Ale przecież mówiłeś, że..

– Zamknij się! – właściciel złapał się za głowę. – Dzisiaj wieczorem on tu przybędzie. Zażąda czegoś od ciebie, później mi powiesz, co to było.

– A jeśli przyboczny nakaże mi nic nikomu nie mówić? – orzekła Pegi.

– I tak mi powiesz.

Powiedziawszy to, wyszedł z pokoju.

Burdelmama i kurtyzana zostały same.

– Czegoś jeszcze nie rozumiem – wzrok rudowłosej zwrócił się na staruchę.

– Jedyny ! Co znowu?

– Czy nikt w pałacu nie będzie zarzucał przybocznemu, że jeździ do burdelu?

Ha ! Jaka jestem bystra – pomyślała Pegi.

– A skąd mam wiedzieć. My tu nie jesteśmy od zadawania pytań ani polityki. Tu masz rozkładać nogi, a ja wszystkiego pilnować.

– Ale to ciekawe, nie sądzisz? A dlaczego chce akurat mnie?

– Może nigdy nie widział rudej cipy.

Burdelmama wyszła, zostawiając Pegi samą.

No tak. To mi śmierdzi polityką. Oni coś wiedzą, starucha i kurdupel. Ciekawe.

Rudowłosa dziwka podeszła do okna z przejrzystego jak kryształ szkła, patrząc na panoramę miasta. Ludzie są jak mrówki – orzekła. Gdybym mogła latać jak szerszeń tropikalny.

Rozejrzała się po pokoju. Łóżko z karmazynowymi poduszkami i prześcieradłami, z różowymi zasłonkami. Dalej stolik i krzesło z palmy kokosowej. Dywan ze spiralnymi wzorkami. Wszystko takie nudne, chciałabym ujrzeć to z góry.

Położyła się na łóżku i zatopiła się we wspomnieniach.

Była kiedyś małą istotą. Świeciła błękitnym blaskiem. Miała przezroczyste skrzydełka, potrafiła latać. Jakież to było piękne i fascynujące. A teraz, szkoda gadać. Wszystko przez to, że zachciało się jej seksu. Chciała zobaczyć, jak to jest. Ciekawość i miłość doprowadziła ją do burdelu. Och, Cevril, wybacz mi – westchnęła i uroniła łezkę.

Byłam rusałką. A teraz jestem kurwą. Niech to szlag! Jak znajdę tego maga, rozszarpię go na strzępy.

Nie. To tylko moja wina. Wina miłości do Cevrila. Druga łezka skapnęła na aksamitne łoże.

Pora się umyć i do roboty. Dlatego, że już nie jestem rusałką, tylko nimfomanką. Co się ze mną stało?

 

Morderca

– Ty zboku! Tknij moją córkę jeszcze raz, a powieszę cię za jaja! – powiedział Farut, posiwiały ojciec Koralik.

– Zrób to teraz! Jest winny kazirodztwa! Chodźmy do sołtysa! – namawia męża brunetka z paskami siwizny, Calima.

– To nie tak jak myślicie ! Moja siostra kłamie ! Kocham Koralik !

Corselowi nie pozostało nic poza kłamstwami.

– Oszust ! Mnie kochasz ! A masz ! – Tym razem Timena spoliczkowała brata.

Farut już chciał się rzucić z pięściami na Skoczka, gdy ten wykrzyknął:

– Koralik kocham ciebie!

Młody mężczyzna wyjął z tylnej kieszeni srebrny pierścionek z rubinem, który znalazł go w schowku pijak-rybaka i trzymał na specjalną okazję, jak ta. – O piękna, wyjdziesz za mnie?

Corsel uklęknął przed ukochaną.

Koralik zrobiła duże oczy i wpadła w ramiona Skoczka. A jeszcze niedawno pobiegła do rodziców z prośbą o zabicie Corsela.

– Widzicie ! Kocham ją !

Pocałowali się długo i namiętnie.

– Będę miała dziecko – wypaliła Timena.

Wszyscy mieli skonsternowane miny.

– O nie ! To nieprawda ! Ty suko, czemu niszczysz mi życie !

Calima podeszła do siostry jej przyszłego zięcia i dotknęła jej brzucha.

– To prawda. Jest w ciąży.

– Na pewno nie ze mną !

– Z tobą ! Pamiętasz, co było trzy tygodnie temu? Pieprzyliśmy się w tej chatce!

Koralik wybuchnęła płaczem.

– Już lepiej było mnie zdradzić z owcą ty zboczeńcu ! – dziewczyna dalej płakała.

– Tego już za wiele! Zabiję cie gnoju! – Farut nie żartował.

– Udowodnię swą niewinność !

– Niby jak ? – zapytała spokojna Calima.

– Chodźmy do wioskowej wiedźmy ! Ona będzie wiedzieć.

– Nie wierzcie mu ! – zakrzyknęła Timena.

W tej chwili zraniona Koralik rzuciła się z pięściami na siostrę ukochanego Szarpały się na piasku.

Po paru chwilach Farut i Corsel zdołali je rozdzielić.

– Jak możesz zaprzeczać, że mnie kochasz bracie! Tyle nas łączy! – powiedziała, wypluwając piach z ust.

– Nic poza wspólnymi rodzicami, bliźniaczko !

Chciałbym – pomyślał.

– Dosyć! Pójdziemy do tej starej jędzy wiedźmy i dowiemy się prawdy. A jeśli mówisz nieprawdę Corsel, własnoręcznie wytnę ci jaja, tępym, zardzewiałym nożem. Rozumiesz?

Skoczek głośno przełknął ślinę i pokiwał głową.

– Ruszajmy. Nie mam nic do ukrycia!

– Nie tak szybko Corsel ! – Wyciągaj ten nóż z lewego buta!

Cholera! Nie jest taki głupi na jakiego wygląda – pomyślał Skoczek. Ale mam inny pomysł. Ryzykowny i niepewny, ale zawsze coś.

Farut wyciągnął nóż z cholewy niedoszłego zięcia i pomachał mu przed nosem.

– Teraz możemy iść – rzekł.

Szli przez Daktyl.

Calima trzymała Koralik patrzącą złowrogo na rodzeństwo, Farut szedł obok Corsela, mając go cały czas na oku. Ludzie powychodzili z domów, patrząc co się dzieję.

Skoczek wypatrzył tam swojego przyjaciela, Carlossa zwanego Wiewiórką ze względu na podobne upodobania do kolegi jak i rudy kolor włosów. Zakręcił palcami dłoni ich tajny znak, potrzebny w razie wpadnięcia w kabałę jak ta.

Gdy podeszli do siebie pod czujnym okiem Faruta, Corsel wziął od niego małe zawiniątko.

– Co tam masz ? – zapytał ojciec Koralik.

– Chlebek – pokazał mu kawał czarnego i lekko już stwardniałego jedzenia. – Chcesz?

– Spierdalaj z tym gównem ! Idź !

Corsel śmiał się w duchu. Farut nie zobaczył drugiej części prezentu.

Gdy dochodzili do porośniętej bluszczem małej chatynki wiedźmy mieli za sobą cały tłum wieśniaków, niemal całą wioskę.

Domek wiedźmy znajdował się niedaleko gospody.

Gdy weszli do środka śmierdziało tu ziołami, starością, przywitała

– Co sprowadza do mnie tak zacne towarzystwo? Chcecie kupić troszeczkę haszyszu na rozweselenie, hę?

– Mamy dylemat – odpowiedział mąż Calimy.

– To jakieś rzadkie ziółeczko? Nie znam – odpowiedziała zadziwiona stara jędza.

– Nie, głupia! Potrzebujemy porady, rozsądzenia pewnej sprawy wiedźmo – powiedziała rozsądnie Calima. – Możemy wejść ?

– Dobrze, dobrze, wchodźcie – Babka odkaszlnęła wprost na wchodzącego Corsela.

– Och wybacz wnusiu – popatrzyła na zdegustowanego młodzieńca. – To przez ten kurz.

Ocierając się swą białą koszulą z flegmy, Skoczek wszedł do chaty. Zrobię z starą prukwą porządek – pomyślał.

– No to co was sprowadza ?

– Oto ta Timena mówi, że jest w ciąży.

– No tak widzę i czuję z daleka. – Możecie iść.

– Posłuchaj przez chwilę śmierdzący babsztylu ! – wydarł się Farut.

– Tylko nie śmierdząca! Myję się co pół roku! Jeszcze jedno złe słowo i rzucę na was klątweee ! Ha,ha ! – Ton wiedźmy zabrzmiał złowrogo.

– Chcesz zarobić parę miedziaków ? – zapytała Calima.

– Nie!

– A parę kopniaków i w dodatku spaloną chatę? – Farut nie wytrzymywał z tym cholernym babskiem. Groźby odnosiły zazwyczaj najlepszy skutek.

Wiedźma nie skomentowała tego.

– Timena mówi, że dziecko, które urodzi jest, o zgrozo! jej brata. On z kolei zaprzecza. Potrafisz dowieść, kto ma rację ? – Calima była jak zwykle spokojna i rozsądna.

– Jak się urodzi, na pewno!

– A teraz ?

– To będzie sporo kosztować.

– Nie chrzań, tylko mów!

– Nie powiem! Wynocha z mojej chaty!

– Mężu uspokój się ! – Oczywiście zapłacę wiedźmo. – Czego żądasz?

– Jest mi potrzebnych parę przyrządów alchemicznych.

– Nie zgadzam się na to! – Farut był bardzo niezadowolony.

– Wszystko w swym czasie starucho, a teraz powiedz nam.

– Dajesz słowo?

– Nie ! – krzyknął Farut.

– Tak! I zamknij się mężu, albo weźmiemy rozwód i zabiorę swój majątek z dala od ciebie!

Ojciec Koralik zamilkł.

– Nie musielibyście płacić gdybyście posłuchali mnie! – orzekła Timena.

– Dobrze robicie rodzice Koralik ! Dowiemy się prawdy ! – zapowiedział Skoczek.

To na pewno – pomyślał Corsel. Ale ja się nie dam. Oni tu sterczą, a ja mam doskonały plan.

Gdy wiedźma podeszła do Timeny i dotknęła brzucha, coś jakby ją odrzuciło. Padła na podłogę, wzbijając tumany kurzu.

Wszyscy poza Corselem czekali na rezultat.

Skoczek już jednak zaczął działać. Wiedział, że dziecko, które nosi jego siostra jest jego. Zaproponował wizytę u wiedźmy, bo wiedział, iż Carloss będzie gdzieś się kręcił, słysząc awantury i pewnie uprzednio widząc biegającą nago Koralik. Przyjaciel miał drogą mu rzecz. W tej chwili bardzo przydatną. Chata staruchy była dogodnym miejscem do tego, co chciał zrobić.

– Kazirodztwo! – zdoła wykrzyczeć przerażona gnaciarka.

Corsel stojącym za małżeństwem blokującym mu drogę z przodu, a wieśniakami z tyłu za wejściem, nie czekał i wyciągnął dwie zatrute igły. Jedna trafiła w Calimę, druga w Faruta. Bezbłędnie. W tył głowy. Starucha chciała go powstrzymać, ale uderzył wprost w jej bulwiasty i perchaty nochal.

Wyskoczył przez okno na podwórze za domem wiedźmy.

Robiąc przewrót w przód natrafił na stado czarnych hodowlanych kur. Nieco opierzony zerwał się do biegu.

Rozwścieczony tłum ścigał go. Słychać było: MORDERCA !!!

To nie moja wina, że mnie do tego zmuszają. Pilnujcie własnych nosów – rzekł akrobata.

Wieśniacy mieli przewagę liczebną, ale on potrafił skakać po dachach i innych przeszkodach.

Przeskakiwał ze strzechy na strzechę. Z ziemi na studnie. Z kurnika na dach. Z wystającej belki na podłoże. Z podłoża przez płot.

Tłum został w tyle.

Corsel zmierzał do Berbes. Tam się ukryje, może zacznie nowe życie, albo wróci, przebierając się za kogoś innego. Tego nie wiedział. Wiadomym było jedno. Był zabójcą. Ale nie żałował. Na to było już za późno.

Za nim słychać było krzyki Koralik, stękanie wiedźmy, płacz Timeny i skandowanie tłumu wieśniaków: MORDERCA !!! MORDERCA !!!

 

Kaleka

Bełt poszybował wprost w czaszkę starego żebraka. Widok był makabryczny. Kaleka znał biedaka – Hal tak się zwał, pamięć o nim zaginie, nawet nikt nie będzie wiedział, że ktoś taki żył. Taka była smutna prawda. Żyjemy, rozmnażamy się (w większości przypadków), umieramy. Nie różnimy się niczym od zwierząt. Tak samo jak one musimy się pożywić, napić, zaznać rozrywki i przyjemności. Walczymy o przetrwanie. Komuś może się wydawać, że jesteśmy wyjątkowi, bo jesteśmy inteligentniejsi. A przecież mamy takie same potrzeby. Co z tego, że wznosimy zamki, miasta, tworzymy dzieła sztuki, odkrywamy nowe rzeczy. Tak, jest rzecz różniąca nas od zwierząt – kreatywność.

Agresja, wyższość nad innymi, czyli chęć dominacji w stadzie, bestialstwo, to były także cechy ludzi.

No tak, jako starzec mam nad czym rozmyślać. Teraz bestia w ludzkiej skórze zbliża się do mnie.

Alffi Hitter niósł ciężką stalową kuszę. Zabijał żebraków, biedaków i kaleki. Bezkarnie. Miał do tego prawo. Nie było nikogo, kto by mu tego zabronił. Bezbronni padali od strzałów oddanych z jego broni. A młody człowiek szedł uśmiechnięty. W końcu odnalazł wzrokiem Rasciura.

– Kaleko dla ciebie przygotowałem coś specjalnego – oznajmił swym piskliwym głosem.

Rasciur nie odpowiedział.

Hitter herbu czarny sęp na czerwonym polu, odziany w ekskluzywne ubranie, drogi, doskonałej jakości pałasz ze złotym jelcem i ochroną na dłoń, wyjął zza srebrnego pasa mały toporek.

– Po co ci jedna ręka i noga zawszony starcze. Tak cie potnę, że będzie estetycznie, hahhaaa – zaśmiał się przerażająco niczym demon z koszmarów.

Rascuir był bezbronny, nie mógł nic zrobić. Nikt nie mógł go uratować.

Ciosy zdobnego toporka odrąbały mu pozostałe kończyny. Krew tryskała z żył i tętnic, obryzgując Alffiego.

– Widzisz coś narobił zasrany kretynie?! Pobrudziłeś moją białą, jedwabną koszulę od matki.

Walnął go obuchem wprost w twarz, miażdżąc prawą kość policzkową, żuchwę i wybijając parę zębów.

Rasciur stracił przytomność. Nadeszła długo oczekiwana ciemność. Zdołał jeszcze usłyszeć śmiech młodego okrutnika.

Później usłyszał inny głos, przynoszący nadzieję na zbawienie.

 

Kurtyzana

Pegi siedziała na łóżku na czerwonych poduszkach. Starannie się wymyła, wyperfumowała. Pachniała teraz malinami. Nałożyła fioletową, cienką jak pajęczynka sukieneczkę. Szef by jej nie wybaczył, gdyby zawiodła tak wpływowego klienta, jak Przyboczny Tarak Hitter. Musiała zarobić na życie jakiekolwiek by nie było. Zawsze była nadzieja, marzenia i ambicje. Gdyby tylko można było to tak łatwo osiągnąć, jak myśl o tym. Och Cevril, czy mi wybaczysz? Czy w ogóle żyjesz? To miłość do ciebie trzyma mnie przy życiu – uświadomiła sobie rudowłosa Pegi.

Ułożyła się wygodnie na stosie aksamitnych, puchowych poduszek.

Czekała.

Ciekawe, czego chce Przyboczny, na pewno nie seksu, coś innego. Tylko co? Intrygujące. Ale zaraz, czy Przyboczny nie powinien być przy sułtanie w stolicy Usalem? Przecież Kolegium Wezyrów wybierało nowego Wielkiego Kalifa. Ach tak, zapomniałam (to pewnie przez nadmiar wina i haszyszu) szef-kurdupel mówił, że sułtan przybył do Berbes na odpoczynek do jednej ze swych letnich rezydencji. Tam gdzie Salluman III tam i Tarak Hitter.

Rozmyślania przerwało pukanie w mahoniowe drzwi. Przyboczny nie czekał na zaproszenie. Wszedł pewnym krokiem do pomieszczenia.

Był przystojny i wysoki. Miał kędzierzawe, brunatne włosy. Ubrany był w czerwoną jedwabną koszulę z wyszywanym na środku czarnym sępem, czyli barwami jego rodu. Spodnie były czarne. Mokasyny zaś ze skóry krokodyla. Nie nosił żadnego turbanu, zbyt dbał o wygląd. Gdy przybliżył się na kilka kroków, Pegi ujrzała jego zmysłowe szare oczy, spiczastą naoliwioną bródkę, złoty kolczyk w prawym uchu i czarny lekki makijaż na oczach.

– Nieodpowiednio się przygotowałaś, kurtyzano – Zbliżył się do niej i usiadł na łożu. Jego oddech pachniał hibiskusem.

– Zgodnie z zawodem, Przyboczny – odpowiedziała.

– Myślisz, że przychodziłbym specjalnie do burdelu, aby wylizać ci cipsko? Na pewno słyszałaś pogłoski, że gustuję w małych dziewczynkach, co?

– Nie. To prawda?

Hitter popatrzył na nią złowrogo.

No tak, to było zbyt obcesowe pytanie. Zaraz mnie uderzy.

Przyboczny jednak szeroko się uśmiechnął.

– Tak, to prawda.

– No cóż, jestem chyba za duża, Przyboczny.

Kiedyś jako rusałka bym się nadała. Wtedy ten pedofil byłby dopiero podniecony. Blee – skrzywiła się.

– Nie krzyw się dziwko – podniósł swój głęboki głos. – I nie udawaj głupiej, moi szpiedzy i agenci wiedzą wszystko.

Oj, robi się nieciekawie. Albo skurwysyn blefuje.

– Zapewniam, że jestem głupia, inaczej bym nie skończyła w burdelu.

Tarak Hitter stracił cierpliwość. Błyskawicznym ruchem wyjął z cholewy sztylet Pesh kobz ze zwężającym się ostrzem i czarną skórzaną rękojeścią. Przyłożył go jej do gardła.

– Mam do ciebie pewną sprawę. Jeśli będziesz współpracować nie spotka cię krzywda, możesz nawet doczekasz się nagrody. Rozumiesz? – Jego ściszony głos brzmiał demonicznie.

Pegi pokiwała głową i powiedziała:

– Tak, Panie.

Odsunął sztylet, nadal jednak trzymając go w ręce.

– O wiele lepiej, kurwo. A więc, współpracując z Farutem i burdelmamą uzgodniliśmy warunki naszej umowy. Nie masz czego się obawiać.

Pegi kiwała głową.

– Za pomoc w rozwikłaniu pewnej tajemnicy czeka was wielka nagroda.

Jakiej tajemnicy? Uderzył się w głowę? Nagrodę? Pewnie nas spalą żywcem.

– Dlaczego ja? A nie inne kurtyzany?

– Chyba już o tym wspominałem – pomachał demonstracyjnie bronią.

– Jestem najmądrzejsza i najwięcej wiem?

– Owszem.

Oszalał!

– Zatem przejdźmy do rzeczy.

– Tak, Panie.

– Razem z sułtanem mamy problem.

Pewnie nie jeden – pomyślała. A największy z głową.

– Nurtuje i nęka nas jedna osobistość. Prawdopodobnie uzdolniona magicznie i w dodatku kobieta. Sprawia nam kłopoty i problemy. Może zagrażać życiu całego Berbes.

Całemu miastu? Co ja mam z tym wspólnego i ten burdel? Zaraz, może..

Tarak Hitter mówiąc chodził w tą i z powrotem po pomieszczeniu, mówiąc i przerywając. Miał talent mówcy, a dowódca musi taki mieć. Zazwyczaj.

– Wiemy na pewno, że gdzieś tu się ukrywa. Nasi najlepsi magowie, wezyrowie i imamowie czynią wszelkie wysiłki. Udało się im ustalić, że jedną z jej kryjówek jest ten burdel „Biedroneczka”

O, cholera !

– Niestety ta osoba, jest mistrzynią Ścieżki Umysłu. Iluzje, teleportację to dla niej chleb powszedni. Jest bardzo sprytna. Musimy zastawić na nią pułapkę, wytropić ją.

Zszokowana Pegi zapytała:

– Jak mogę pomóc, Przyboczny?

– Jesteś tu pięć lat. Znasz wszystkie te kobiety lekkiego obyczaju. Zauważyłaśby na pewno jakaś zmianę w zachowaniu którejś z nich?

– Być może, ale..

– Nie widziałaś?

– No, cóż..

– Twoim zadaniem, jeśli chcesz przeżyć, jest staranne badanie zachowania twych koleżanek. Jeśli zobaczysz coś dziwnego, zawiadom szefa.

On coś kręci, to nie może być aż tak proste.

– Masz czułe oko, widzisz wszelkie szczegóły. Zauważysz coś ?

– Tak, Panie, postaram się.

Tarak wyskoczył nagle w jej stronę z obnażonym sztyletem.

– Spróbuj coś spieprzyć, nie starać się jak należy, a wypruję ci flaki kurwo, rozumiesz?

Ten człowiek był przerażający. Nawet nie człowiek, bestia.

– No, pamiętaj o sowitej nagrodzie rudowłosa. Jesteś piękna, sam to przyznaję, ale nie w moim guście, za wysoka – uśmiechnął się lubieżnie.

Pedofil i psychopata w jednym. Wybuchowa mieszanka.

Tarak wyszedł z pokoju, realizując powoli swój wspaniałomyślny, rozgałęziony plan. Ta głupia kurwa posłuży za przynętę. Na to jest wystarczająco bystra. Inne kurtyzany mogłyby się załamać, rozpłakać, albo nawet zabić. Być może też za głupie. Potrzebował pewnej, twardej kobiety. Już niedługo schwytam cię cholerna czarodziejko. Nie masz szans wykraść prototypu nowej broni. Sztuka wojenna się zmieni. Uratujemy naszych kolonistów z kontynentu Ander. Tu w na kontynencie Sarathiel rozpocznie się nowa era. Choć kalifat upada i szerzy się dekadencja, przyjdzie odrodzenie, renesans.

Gdy wychodził, Pegi usłyszała, że Przyboczny śmieje się sam do siebie. Przeszył ją dreszcz.

 

Morderca

Przedzierał przez czerwokrzewy z karmazynowi, śmiertelnie trującymi jagódkami. Jeśli się taką zjadło umierało się cały dzień w nieopisanych męczarniach. Sok z tych owoców służył jako olej na zatrute ostrza, sztylety i noże. Skrytobójcy wiedzieli, co jest dobre i łatwo dostępne.

Oprócz tych niskich, brunatnych krzewików, było wiele innych, zielonych i rozgałęzionych. Rosły tu też niebiesko-żółte dziewięciosiły wrośnięte w ziemię, żółte pylniki o wysokich jasnozielonych łodygach.

Tu na nadmorskim klifie rosły i wyższe roślinki. Tuje, jałowce, cisy i korkowce.

Klimat był ciepły, a znad morza wiała przyjemna, ochładzająca bryza. Nie widział zbyt wielu zwierząt oprócz paru szczekuszek, szczuroskoczków, kolorowych jaszczurek łażących po wapiennych i granitowych kamieniach i skałach. Na zachmurzonym niebie widział mewy i faetony. Na wapiennym klifie swe gniazda miały żołny i kormorany.

To była piękna okolica, spokojna. Corsel zostawił wieśniaków daleko z tyłu. Większości nawet nie chciało się biec za nim, najwytrwalsi odpadli, gdy wczorajszego dnia (drugiego od ucieczki z Daktylu) Skoczek zaczął kluczyć wśród gęstej i niekiedy kującej roślinności. Na najzłośliwszych wykorzystał złapaną jaszczurkę tzw, frenosomę, aby wytrysnęła krwią z oczu, strasząc przesądnych wieśniaków. On był wytrwały i sprytny. Zabiłby tych natrętów, ale nie miał broni. Zresztą zabijanie bezmózgich chłopów znudziło mu się. Może tak dla odmiany pozabijać dla słusznej sprawy?

Szkoda mu było Koralik. Pewnie po śmierci rodziców całkowicie oszaleje, a Timena, no cóż, popsuła mu życie, dlatego jej los był mu obojętny.

Wyszedł z gąszczu. Widział już pobliskie Berbes.

Wyglądało pięknie ze swymi białymi, wysokimi murami i jeszcze wyższymi, wąskimi, walcowatymi wieżami. Znajdowało się w dodatku na samotnym kilfie, bardziej wyglądało to na wzgórze, albo miasto pod wieloma, zapomnianymi ruinami starożytnych miast. Majestatycznie i enigmatycznie.

Corsel to lubił. Miał dość ponurej i nudnej wsi. Czeka na niego metropolia pełna możliwości i kierunków rozwoju.

Zszedł ze wzgórza wprost na opadający teren, a dalej na nizinę. Niebo było coraz bardziej smętne i szare. Zapowiadało się na deszcz, który potrwa pewnie do rana (Skoczek nauczył się we wsi od staruszek, oceniania pogody ).

Zobaczył daleko na nizinie przechodzącej w równinę, iskierkę. Ognisko! Jeśli właściciel się nie zgodzi, abym przysiadł z nim, zabiję go. Mam pięści, potrafię dusić, a zanadrzu jeszcze mam kastet.

Jeśli będzie ich tam więcej, uciekam. Gdybym miał sztylet, poradziłbym sobie.

Może to straż miejska? Poszukują mnie, tak szybko!? Niemożliwe. Sołtys nie zdążyłby ich wezwać.

Nie zamierzam moknąć, a ten nieznajomy lub nieznajomi mogą mieć namiot.

Poprawił plecak z koziej skóry, w którym miał prowiant podarowany od Carlossa-Wiewiórki.

Dobry z niego kumpel. Znali się od dzieciństwa, zawsze razem się bawili i pomagali nawzajem.

Corsel pobiegł w kierunku ogniska. Zsuwał się ze stoku, zapierając się rękami, odpowiednio ukierunkowując nogi. Znalazł się na trawiastej nizinie w mgnieniu oka.

Ku uciesze Skoczka przy ognisku była tylko jedna osoba. Wyskoki, chudy, czarnoskóry człowiek w kolorowych łachmanach.

To jakiś trefniś ?

Może jest ich więcej. A ten tylko pilnuję ogniska. Lecz z drugiej strony nie widzę ani koni, ani namiotów, czy posłań. Zaryzykuję.

– Witaj nieznajomy – Corsel podchodził powoli z uniesioną prawą ręką na powitanie.

Czarnoskóry mężczyzna zmierzył go wzrokiem. Bluzę miał turkusową i porwaną, a spodnie czerwone z jedną urwaną nogawką.

To cholerny błazen!

– Zmierzasz w stronę Berbes, nieznajomy o dużych, włochatych pięściach?

Corsel popatrzył na swoje dłonie i zacisnął. Duże to są, ale włochate? Bez przesady, każdy chłop w Daktylu takie miał.

– Tak, a ty?

– Wędruję bezcelowo, bez celu, nie widząc celu.

Po jakiemu on mówi.

– A umiesz mówić po perssdadzku ? – Skoczek mówił wolno, niemal sylabizując.

– Owszem. Przecież cały czas tak mówię – murzyn przymrużył jedno oko.

– Mogę się przysiąść, mam udziec z zająca, lepszy będzie upieczony – zasugerował Corsel.

– O tak, zrobimy potrawkę z zająca na szybko, energicznie, przezajęczo ! – ucieszył się nieznajomy.

– Nie mamy składników, po prostu upieczemy. Mam też trochę owczego sera i jedną pomarańczę zerwaną po drodze.

– A chlebek?

– Nie. Czerstwe bułeczki.

– Zrobimy danie, ekstrawaganckie, innowacyjne! – wykrzykiwał wysoki mężczyzna. – Buła przekrojona na pół, udziec zająca w epicentrum, rozmaryn, tymianek i majeranek, które są moje jako dodatek, ser podgrzewany nad ogniskiem, zaleje centrum – zasapał z wysiłku. – O tak, epicko, przesmacznie, futurologicznie !

To chyba jakiś wariat !

– Nie rozumiem, co ty pierdolisz ! – oznajmił młody morderca.

– Jesteś niegrzeczny, przeznaczenie połączyło nas, aby zrobić eksperyment! Ha! – wykrzykiwał uradowany.

Zawsze musi mi się trafić jakiś psychopata. Mam tego dość! Boli już mnie od tego głowa!

Skoczek zamachnął się pięścią na kolorowego łachmaniarza, lecz ten go zaskoczył. Cios, który powinien go powalić, wycelowany wprost w skroń, został skontrowany.

Corsel leżał na ziemi z naprawdę obolałą głową. Zalewała go ciemność. Usłyszał grzmot, błysnęło. Deszcz zaczął padać. Twarz czarnoskórego dziwaka nachylała się ku niemu ukazując szerokie różowe usta i duże brązowe oczy, wyglądała… komicznie.

– Śmiesz mierzyć się z mistrzem mistrzów areny! Zły, złowrogo, wrogo, zły człowiek! – splunął mu w twarz.

Corsel na szczęście tracił przytomność. Zobaczył jeszcze, jak nieznajomy odchodzi i krzyczy: Gdzie jest rusałka! Rusałka! Prześwitująca, uzależniająca, oślepiająca urodą rusałka! Przyjemnie wredna rusałka!

Ależ boli mnie głowa!

Ciemność.

 

Kaleka

Było mu wygodnie. Leżał na czymś miękkim i przyjemnym. Lepszym od hamaka. Zapomniał, jak to jest leżeć na łóżku, na którym najwyraźniej się znajdował. Wolał nie otwierać oczu. Widok mógłby zakończyć ten miły sen. Może już nie żył. Powinien nie żyć. Przypomniał sobie druzgoczący cios toporkiem. Czyli życie pozagrobowe istnieje! Myliłem się.

– Starcze – zawołał melodyjny kobiecy głos.

Ten pewnie anioł.

– Możesz otworzyć oczy.

I ujrzę raj.

Otworzył oczy, widząc obskurne, zaniedbane drewniane pomieszczenie.

Każdy ma to, na co zasłużył. Miał tyle pytań.

– Aniele.. – zaczął.

– Nie jestem aniołem. Nie umarłeś starcze.

Przeniósł wzrok na kobietę w kapturzę. Tyle zaważył. To i że nie widzi na jedno oko.

– Kim jesteś ? Powinienem nie żyć.

– Przyjaciółką. Powinieneś, ale nie pozwoliłam na to.

– Dlaczego? Nie mam rąk ni nóg i jednego oka.

I jeszcze kutasa, ale to akurat jest bez znaczenia.

– Każdy zasługuje na współczucie, kaleko.

Wzrok w jedynym oku powoli się ogniskował. Zobaczył, że tajemnicza nieznajoma ma jasno zielone… włosy ? I oczy ! O Jedyny !

– Nie bój się. Tak, nie zdaje ci się. Mam zielone włosy i szmaragdowe oczy.

Zdjęła kaptur. Była naprawdę piękna. Jak anioł. Tyle, że zielony. Co ja wygaduję?

– Posłuchaj Rasciur..

– Skąd znasz moje imię?

Przybliżyła ku niemu twarz. Ujrzał, że oczy jej rozbłysły zielonym blaskiem. O cholera! Nie wierzę, że to prawda. Uszczypnę się.

Zaraz, czuję coś. Jakby zamiast nóg i rąk, a przecież ich nie mam.

– Tak Rasciur, niedługo już przestaniesz być kaleką i żebrakiem.

Co tu się dzieje? Tracę zmysły !

– Obecnie masz nowe kończyny z gliny. Znasz tą legendę o człowieku z gliny, wypalonym przez ogień.

– Kończyny z gliny ? Legendy ? Oszalałaś kobieto – był zdezorientowany coraz bardziej.

– Oczywiście na razie. Glina pęknie, a ty będziesz miał nowy zestaw rąk i nóg. Twarzą i okiem zajmiemy się później. Nie boli cię nic, co? – spytała z głęboką troską w głosie.

– O czym ty gadasz, jakim sposobem mnie.. odrodzisz?

Jestem chyba w innym świecie – pomyślał. Dzieją się tu paranormalne rzeczy.

– Magia – oznajmiła piękna zielonowłosa.

– Choć byłem piratem na przymusowej emeryturze, przeczytałem dość ksiąg, aby wiedzieć, że magią nie da się stworzyć ciała.

– Magią umysłu, Rasciur. Siłą ludzkiego mózgu. Obcą technologią.

– Kurwa, czym?!

– Spokojnie staruszku, wszystko w swoim czasie ci wytłumaczę.

– Oszalałaś! Ja oszalałem! Na Proroka i Jedynego! Dlaczego to robisz? Tylko mnie uratowałaś przed tą bestią Alffim Hitterem?

Kobieta tym razem nie miała nic do powiedzenia.

– A więc to tak, taka jesteś miłosierna?! – zarzucił jej. – Jestem do czegoś ci potrzebny co? Wiem to, aż tak głupi nie jestem!

– Nie mogłam. Musiałambym wybierać. Nie mam takiej mocy. Ty Rasciur jesteś mi potrzebny.

– Kurwa, do czego ?! – wydarł się, czując, że traci zmysły i siły.

Istne szaleństwo.

Szmaragdowo oka kobieta nie odpowiedziała. Wyszeptała coś w nieznanym mu języku.

Zasnął. A może dopiero się obudził?

 

Kurtyzana

Wypytywanie współpracownic nie było najlepszym pomysłem. Zamiast odpowiedzi, Pegi otrzymała cały zestaw pytań. Czego chciał sam Tarak Hitter, Przyboczny sułtana? Zrobił to dobrze? Jaki był? Jaką długość miał jego penis? W jakich pozycjach to robili?

I tak bez końca. Pegi musiała być dyskretna, nie mogła powiedzieć, że zlecił jej szpiegowanie. Wybuchłaby panika, kurtyzany mogłyby ją rozszarpać na strzępy.

Zadanie, które otrzymała nie było łatwe. Sprytnie skonstruowane pytania nie pomogły. Dedukcja poszczególnych zachowań do tej pory nie dała skutku. A szef i burdelmama codziennie pytali ją o postępy w śledztwie i ochrzaniali za ich brak.

Jedynie wczoraj znalazła coś dziwnego. Na białej pościeli jednej z dziwek, blondyny imieniem Kell, zobaczyła dziwnie wyglądającą zieloną plamę. Blondynka oznajmiła jej, że nie ma pojęcia skąd to się wzięło, ale za to ma przypuszczenie, iż któryś z jej klientów miał zieloną spermę.

Pegi nie dawała w to wiary. Co, on był jakimś cholernym gremlinem ?

Podejrzewała za to Kell. Ta groźna osoba, której szukał, była przecież kobietą. A może dla zmyłki przybrała postać faceta? Jeśli była taka sprytna i genialna, czemu miałaby zostawić zieloną plamkę? Przecież to żaden trop. Może po prostu ten facet najadł się wodorostów i szpinaku i stąd zielona plamka. Ale z drugiej strony. Czemu jest tylko ta jedna i w dodatku taka mała ? Dziwne. Do cholery, żaden ze mnie śledczy. Gdybym tylko mogła latać.

Pegi musiała podjąć decyzję. Przepyta Kell, poobserwuje ją, wypyta o tego mężczyznę. Jeśli niczego nie zrobię, znowu właściciel się będzie nade mną znęcał.

Weszła do pokoju blondynki. Był bardziej obskurny niż jej. Było tu mniej mebli, ale za to większe łóżko. Kell chyba nie bawi się pojedynczo. Tylko w grupie. No tak, kto co lubi.

Kurtyzana siedziała natomiast na dębowym krzesełku obok przezroczystego okna. Był tu też stolik, na którym stała srebrna karafka i dwa kufle z kory korkowca.

– Hej, Kell !

– O, Pegi ! Jeśli chodzi o tą zieloną plamę to..

– Co?

– Nic. – Kurtyzana siedziała na krześle z założonym nogami, jedną energicznie machając w górę i w dół. Cała się trzęsła niczym owocowa galaretka z kuchni sułtana. Usta i policzki cały czas się poruszały, jakby ciągle coś żuła.

– Co tak intensywnie przeżuwasz ?

– Galaretkę – oznajmiła, po czym złapała za kosmyk swych jasnoblond włosów i zaczęła nim kręcić.

Zachowuje się normalnie. To znaczy jak na siebie.

– A skąd ją masz ?

Kell otworzyła szeroko usta . W środku było widać coś zielonego.

– Wypluj to ! – krzyknęła Pegi.

– Dlaczego ? Puff.. – chcąc nie chcąc, zielony przedmiot wyleciał jej z ust.

Pegi nie czekając szybko zabrała zielone coś z dywanu z czerwonych piórek tropikalnych śpiewających ptaków.

Kell patrzyła ze zdumieniem nadal otwierając usta.

Rudowłosa kurtyzana podniosła przedmiot, uprzednio strzepując z niego piórka. Przyjrzała się mu.

Jakby galaretka, ale bardziej rozciągliwa i giętka.

– Da się to pogryźć?

– Nie. – Kell zamarła bez ruchu. – Próbowałam. Można tylko połykać, choć jak mi mówiono, to nie wskazane – dalej zaczęła się gibać i kręcić kosmykiem włosów.

– Kto ci tak powiedział ? Skąd to w ogóle masz ?

Co to, na Proroka jest ?

– Ach, byłam w tym sklepie z ubraniami, dywanami i innym tkaninami.

– U Piórka ?

– Tak.

– I on ci to dał ?

– Nie on. Jego pomocnica. To jakieś dziecko, wyglądało obrzydliwie, nie miało jednego oka i było przygarbione, fuu – Kell zrobiła przeraźliwie, wykrzywioną minę.

– Skąd to miała ? Miała tego więcej ?

– No. Kolorowych jak tęcza. Nie pytaj skąd, bo mnie to nie interesowało.

– Dlaczego wybrałaś zieloną?

– To się zwie guma. Zielona mi doradziła, ta brzydka służka – Kell się uśmiechnęła. – Mogę odzyskać gumę ? – Chcę trochę podziamgać !

– Co?

Kell mlasnęła parę razy, szeroko otwierając usta, ukazując zzieleniałe zęby.

– Musisz umyć zęby. Są całe zielone.

Kurtyzana szeroko otworzyła oczy i wybiegła z krzykiem.

No, tak. Gdybym zapytała, czy widzi związek z zieloną plamą na pościeli, pewnie zapytałaby; trójkącik ? Albo: mój klient plunął mi gumą w pochwę? Ja bym pokiwała głową, a ona: z pochwy wylatują mi zielone gumy! Tragedia! Urodzę zielone dziecko! Później tylko płacz.

Tak by było. To śledztwo mnie męczy. Gumy, zielone plamki. Jako, że szef Bakir nie dopuszcza do mnie klientów, bo jak, dziwka ma ważniejsze sprawy na głowie niż seks za pieniądze. Za to wytropienie, Tarak obiecał mu pewnie niezłą sumkę. Głupiec myśli, że Przyboczny obsypie go pieniędzmi ! Idiota. Powiesi go za korupcje i konspiracje.

Nie mając jednak co robić, pójdę do Piórka i dowiem się, co ta za gumy.

Na szczęście sklep znajdował się niedaleko. Ich szef, a częściej burdelmama okazywali się na tyle wspaniałomyślni, że dawali im premię, którą dziewczęta miały wydać na piękne, modne ubrania. Pegi lubiła się stroić i wyróżniać, dlatego też często tam bywała. Widziała to pokrzywdzone przez los dziecko, ale żeby rozprowadzało jakieś gumy. No cóż dodatkowy zarobek.

Mijając parę innych sklepów, wielu przechodniów w ten upalny i parny dzień weszła do sklepu „U Piórka”.

Już przy samym wejściu pięknie tu pachniało; perfumami o owocowych i kwietnych woniach.

Pomieszczenie było ładnie urządzone, na lewo od wejścia była duża lada, za którą stał Piórko lub jej pomocnica, dalej były akacjowe regały ze stosami przeróżnych ubrań, jeszcze dalej w rogu leżały kolorowe dywany i tkaniny. Nieco na prawo od lady były schody prowadzące do prywatnych pomieszczeń sprzedawczyń.

Piórko miała do tego głowę. Nikomu nie zdradzała tajemnic wyrobu perfum, środków na kobiecę dolegliwości i chroniących przed zajściem w ciążę (w zawodzie Pegi bardzo ważne). Sprowadzała najlepsze materiały na suknie, majtki, biustonosze i chusty (obowiązujące kobiety, nawet dziwki w czasie Wielkiego Postu oraz czytania Świętej Księgi napisanej przez Proroka pod natchnieniem Anioła, a za prośbą Jedynego). Choć Pegi nie była religijna, to musiała przestrzegać zasad religijnych. Za ich łamanie karano śmiercią.

Tak czy owak niska, o idealnej tali kobieta zwana Piórko była zarazem alchemiczką, czy jak ją niekiedy zwano wiedźmą oraz naukowym damskim geniuszem. Dbała o włosy opadające aż za linie piersi, pofarbowane je na fioletowo, w nie zawsze wpinała sobie pawie piórko, kolor oczy miała fiołkowy, ale nosiła na nich urządzenie, które zwała okularami, które trzymały się na drucie, a tzw, soczewki zrobione były z jakiegoś rodzaju szkła. Ogólnie była dość ładna i krągła. Ubierała się w żółte, pomarańczowe lub karmazynowe jedwabne, lekkie suknie sięgające do kolan. W Wielkim Kalifacie Perssdad zabroniono tak ubierać się kobietom, lecz Piórko nie zważała na to. Kiedyś jak sądziła Pegi mogą się do niej dobrać Inkwizytorzy Wielkiego Kalifa, albo Łowcy Czarownic. Piórko była jednak na tyle sprytna, że ta chwila nie nadchodziła, a ona żyła szczęśliwie.

Ciekawe, czy coś się zmieni z wybraniem nowego Wielkiego Kalifa.

Pegi podchodząc do lady dostrzegła stojącą klepsydrę, cyrkiel, jakiś kawałek pergaminu oraz stos zakurzonych ksiąg.

Po chwili zza kontuary wyskoczyła Piórko.

– O, Pegi! Nie widziałam cię chyba z tydzień! Pracowity kawał czasu, co? – zaśmiała się szelmowsko.

– O tak – orzekła rudowłosa.

– Chcesz kupić nową parę spodni z lamparta lub śnieżnej pantery ?

– Nie tym razem Piórko.

Sprzedawczyni nałożyła dzisiaj, co dziwne, ciemno zieloną suknię z głębokim gorsetem.

Powariowali z tym zielonym! Zaraz…

– Skąd ta zmiana koloru Piórko ?

– Ach, znudziły mi się poprzednie kolory.

– Myślałam, że nienawidzisz zielonego?

– Ach, wiesz jak to jest, ludzie się zmieniają – odpowiedziała swym cienkim, miłym głosikiem, w dodatku puściła oko.

Zmieniają? Ma coś na myśli? Ale skąd mogłaby to wiedzieć?

Zapadła niezręczna cisza.

– To co cię sprowadza, Pegi ? Mów.

– Twoja pomocnica podobno sprzedaje tak zwane gumy. To prawda?

Oby nie. Chcę wracać do burdelu, mam złe przeczucia.

– Oczywiście ! Potrzeba ci odświeżenia oddechu !

– Sugerujesz, że śmierdzi mi z ust?

– Same truskawki i mięta nie wystarczą Pegi. Mój wynalazek będzie sławny i używany na całym Sarathiel i Anderze.

Chciałabyś. Nie ma szans na sukces tego gówna.

– Chcesz kupić parę? Zielone są najlepsze – słowo zielone wymówiła dziwnie to akcentując, podkreślając.

Pegi postanowiła zmienić temat.

Kupię parę tych gum, zaniosę szefowi i co mu powiem? To dowód zbrodni. Wywaliłby mnie na ulicę za takie coś. Byłabym zwykłą uliczną dziwką. A tak jestem luksusową – zaśmiała się do siebie.

– Z czego tak się cieszysz Pegi ? – zapytała miło i serdecznie Piórko.

Ta Piórko jest podejrzana, że też nie zobaczyłam tego wcześniej. To musi być ta czarownica.

– Co robią na tej ladzie klepsydra i starożytne jak mniema księgi? – zapytała podejrzliwie rudowłosa.

– Odkrywają, oświecają, dają nadzieję i ratują świat, Pegi. – pawie piórko drgnęło we włosach niskiej, genialnej sprzedawczyni.

Nim Pióro przestała mówić, kurtyzana usłyszała, że drzwi na górze się otwierają. Ktoś schodził ze schodów.

To była ta brzydka pomocnica.

Pegi już coś chciała powiedzieć do sprzedawczyni, gdy poczuła dotknięcie ręki na ramieniu.

Odwróciła się gwałtownie i krzyknęła

Zemdlała.

Zielonowłosa kobieta i Piórko przeniosły jej ciało na górę.

 

Morderca

Obudził się nad wypalonym ogniskiem. Ubranie miał trochę wilgotne. Dwa słońca świeciły jasno. Był upał. Ile dni już tu leżę ? Cholera, moja głowa !

Mimo bólu i gorąca, rozejrzał się leżąc. Nie widział nigdzie murzyna.

To i dobrze. Skurwysyn silny był. I zręczny.

A ja dałem się załatwić jak gówniarz. Wstyd. A teraz doskwiera mi pragnienie. I ból głowy. Muszę jeszcze wstać. I iść. Do cholery. Nie podoba mi się to.

Skoczek wstał z bólem. Rozciągnął obolałe, zastygnięte mięśnie, odlał się na wygasłe palenisko i ruszył w stronę Berbes.

Może w mieście zaciągnę się do Gildii Skrytobójców (Asasynów nieoficjalnie, jak kto wolał). Mam wprawę w zabijaniu, potrafię skakać po dachach, zakradać się od tyłu ( jak w przypadku pijaka, którego zaszedł niepostrzeżenie). Będę miał własny pokój, jedzenie i pieniądze. Czego chcieć więcej. Wielu ludzi mogłoby się nie podobać, że zabija bliźnich. Rozumiał głupotę i tępotę ludzi. Mieli ograniczony światopogląd. Niezmienny i prymitywny. Corsel miał jednak inne poglądy. Większość ludzi zasługiwała na śmierć. Sami by zabijali, by dać im ku temu sposobność i trochę władzy. Gdyby zabójstwo jak na przykład u plemion z pustyni było na porządku dziennym, nikt by nic nie powiedział. Skoczek jednak żył w cywilizacji. A ona miała swe wymogi. Czymże było zabicie paru wpływowych skurwysynów? Jeśli mógł w ten sposób wiele niewinnych istnień ocalić! Co prawda jego dotychczasowe morderstwa były podyktowane egoizmem i własnym dobrem, Cosel zmieni to, gdy tylko dostanie taką sposobność.

Pijak z Daktylu, ciągle go dręczył. Groźby młodzieńca nie odnosiły skutku. Jeszcze obelgi na swój temat mógł znieść, ale na jego siostrę i rodziców?!

Szczególnie rodziców. Gdy byli mali, para bliźniaków przeżyła traumatyczne przeżycie. Ojciec z matką dużo pili, kłócili się. Tata bił mamę bardzo często. Wiele było dni, kiedy większość dnia przeleżała nieprzytomna lub po prostu nie miała siły wstać. Oboje byli zdeprawowani. Na szczęście, jeśli chodziło o Corsela i Timenę, rodzice się na nich nie wyżywali. Całą miłość przelewali na nich. Bywało, że nie mieli co jeść. Mogli umrzeć z głodu. Jednak ojciec i matka zawsze znaleźli sposób, aby zdobyć trochę żywności. Odejmowali sobie od ust, aby dać dzieciom Czy była to kradzież, czy nawet morderstwo, dzieci o tym nie wiedziały.

W końcu jednak było już tak źle, że od tygodnia nie mieli nic w garnku. W dodatku nachodził ich dziwny facet w czarnej pelerynie, turbanie i chuście. Oczy miał tak przerażające. Srebrne z małymi źrenicami. Widok szczególnie dla 10-letnich bliźniaków był okropny. Bali się strasznie, przytulali się razem z siostrą.

Nieznajomy krzyczał, wrzeszczał, a głos miał też nieludzki.

Mama i tata kazali im wyjść z domu, schować się gdzieś bezpiecznie.

Uciekli nad plażę do małej groty, gdzie często się bawili we dwójkę, ponieważ inne dzieci z wioski, z nieznanych im powodów omijały ich szerokim łukiem.

Spędzili tam noc, przytuleni do siebie. Gdy rano wrócili do domu zobaczyli rodziców. Wisieli na konopnych sznurach oboje. Dzieci nie uświadamiając sobie, że mama i tata nie żyją spędzili trzy dni w chacie razem z rozkładającymi zwłokami. Chłopi z wioski zaniepokojeni tym, że nie widzieli małżeństwa od tylu dni poszli sprawdzić, co się dzieje. Grupka ludzi stanęła jak wryta. Śmierdziało przeraźliwie. Odcięli ciała. Parę chwil później spostrzegli zapłakane i mocno przytulone bliźniaki.

Corsel i Timena długo nie mogli wyjść z traumy. Pogrążyli się w katatoni, później w melancholii. Zasługą wioskowej wiedźmy było ich powolne wyleczenie. Oprócz tego zdarzenia, rzadko kto im pomagał. Wieśniacy czasem podrzucali trochę jedzenia i picia. Wychowywali się jednak sami, mając siebie nawzajem.

A ludzie się dziwią, że kochamy się – orzekł Corsel. Jak kobieta i mężczyzna. Bliźniaki łączy przecież jeszcze bliższa wieź.

A ten zawszony pijak śmiał się z nich. Mówił straszne rzeczy. Corsel nie chciał ich pamiętać. Stary rybak wspominał chociażby o tym, że jego matka była dziwką, a ojciec męską prostytutką. Reszta była dla niego zbyt upiorna, a i czasem niezrozumiała. Skoczek wolał, aby pozostało to tajemnicą. Musiał go zabić. Chciał tego. Sprawiło mu to przyjemność.

Rodzice Koralik? Nie miałem wyboru. Zginąłbym.

A muszę uratować moją siostrę. Oraz Koralik.

Gdy będę miał pieniądze i władzę, pomogę im. Będziemy wieść dobre życie. W końcu. Miłosny trójkąt.

Co do tego zawszonego łachmaniarza, to jego też zabiję. Nikt już nie pokona Corsela. O nie.

Teraz będę tylko zwyciężał. Dość mam porażek, bólu i cierpienia.

Dzięki tym rozważaniom, zamyślony Skoczek znalazł się przed bramą Berbes.

Strażnicy jeszcze go nie dostrzegli. Schował się na dużym kamieniem pokrytym mchem.

Nie wejdę bramą. Mogą coś podejrzewać. Wypytywać.

Nie. Wykorzystam swój talent.

Niezauważony, a musiał uważać na łuczników i kuszników patrolujących mury miejskie, wskoczył sprytnie na starą część muru. Powierzchnia miała wiele wybrzuszeń, za które mógł się złapać. Istniało też zagrożenie, że się obsuną. Wyjął z plecaka specjalne rękawice do wspinaczki własnej roboty. Zaczął się powoli wspinać, wybierając miejsca najlepsze do podtrzymania, podciągnięcia i bycia niezauważonym. Trwało to dłużej niż zwykle mu zajmowały takie wspinaczki. Wspiął się na podniszczony barbakan, podciągnął w górę. Był na murze. Obok miał małą wieżyczkę, szybko prześliznął się, chowając we wnętrzu. Nadchodził strażnik uzbrojony w refleksyjny łuk, lekką brygantynę i czerwony turban.

Corsel zaczaił się, złapał żołnierza jedną ręką za głowę, drugą zakrył nieszczęśnikowi usta.

Nieżywy miejski łucznik padł ze skręconym karkiem. Skoczek ułożył ciało obok skrzyń z strzałami i bełtami jak sądził. Nie było nic widać. Ruszył dalej. Przekradał się. A musiał zejść z muru.

Niestety nie zauważył dobrze ukrytego kusznika.

Zawołano na alarm. Wszyscy pobliscy strażnicy na murach zbiegali się w stronę Corsela.

Młodzieniec nie widząc wielkiego wyboru, wypatrzył jakiś najbliższy dom od murów i skoczył.

Leciał.

Leciały strzały i bełty.

Żołnierze biegli, zwołując resztę podkomendnych

Corsel myślał, że nie doleci. Wyciągnął urękawiczone dłonie.

Złapał się jedną dłonią czerwonej dachówki. Zawisł bezładnie.

Lekka, źle przymocowana dachówka, odpadła wraz z Corselem.

Miał szczęście, spadł na wóz z sianem. Leżąc, ocenił, że spadł z około 20 metrów. Spojrzał w bok. Z muru do tego wysokiego budynku było też tyle.

Nieźle – pomyślał. Aby utrzymać sprzyjające mu szczęście, zakopał się w sianie.

Woźnica z wioski Daktyl wiozący siano do miejskiego spichlerza, nic nie usłyszał. Był głuchy. Wstrząs wziął za koleinę. Przechodniów w tym miejscu nie było. Mijał właśnie okrytą zła sławą Dzielnicę Nędzników.

Skoczek patrząc przez dziurkę w wozie, zobaczył przerażający widok. Kaleki, żebraki i nędznicy. Śmierdziało tu okropnie. Śmiercią i rozkładem.

Tutaj to chyba nikt nie zagląda.

Corsel postanowił zaryzykować. Odkopując się powoli z siana i rozglądając, wyskoczył z wozu. Pobiegł szybko w kierunku nędzników śpiących w prowizorycznym obozie zbudowanym z przeróżnych łachów, gałęzi i śmieci.

Głupcy nawet nie zwracali na niego uwagi. Byli zajęci swoim cierpieniem. Nie widać tu nawet było strażników.

Minął śmierdzący latryną obóz i poszedł dalej, szukając bezpiecznego miejsca, w którym będzie mógł pomyśleć, co dalej.

Zobaczył nieżywego starca przyodzianego w cuchnące i zawszone łachmany. Zdjął je z niego.

Czego się nie robi, aby osiągnąć szczęście – pomyślał.

Odszedł parę kroków dalej i ujrzał małe zagłębienie w murze. Usiadł tam, przebrany w podarte ubranie. Niedaleko spoczywał śpiący, głośno chrapiący kaleka bez nogi, trzymający w lewej ręce butelkę z jakimś, prawdopodobnie alkoholem.

Obok miejsca schronienia Corsela płynął ściek. Właściwe nie. Płynęły wykopanym rowem, wszelkie nieczystości z miasta.

To jedne wielki śmietnik i odpad. Dno na samym dnie.

Dobra, muszę się skupić i pomyśleć.

Nie było mu to jednak dane. Zobaczył jakiegoś bogatego panicza, chodzącego z kuszą i wystrzeliwującego biedaków, jednego po drugim. Niektórych nawet przypalał pochodnią, którą zapalił od ogniska w prowizorycznym obozie. Śmiał się, skakał z radości, przeklinał ich.

Bestialski typ o nieludzkim głosie.

Dobrze, że odszedłem dalej – pomyślał Corsel.

Syn, prawdopodobnie emira lub innego arystokraty, po zabiciu i torturowaniu paru nieszczęśników, odszedł w końcu.

Pewnikiem zgłodniał – orzekł żartobliwie, rozweselony Skoczek.

Mam dzisiaj szczęście. Mógł tu przecież przyjść i mnie przysmażyć.

No, dobra, ale co dalej ? Popatrzył na ściek.

No. Cóż..

Kopniak w żebra przerwał marzenia o przyszłości. Corsela odrzuciło na metr w tył. Trzymał się za połamane żebra wbijające się w płuca. Spróbował wstać.

Co za dużo szczęścia, to nie zdrowo..

-Wstawaj Corsel !

Skoczek znał ten głos. Słyszał go niedawno.

– No już podnieś się ! Morderco !

Corsel wstał i ujrzał twarz rozmówcy. Przeraził się. Był w szoku.

– Poznajesz mnie Skoczek ?

To był Carloss zwany Wiewiórką.

– Co tu robisz ? I dlaczego mnie kopnąłeś ?!

– Dlatego !

Kopnął go ponownie tym razem w krocze.

Brat Timeny zgiął się wpół.

– Zabijanie, sprawia ci przyjemność, co Corsel ?

Skoczek nabierał tchu.

– Wyznaczono za ciebie sporą sumkę. Wiedziałeś ?

Brak odpowiedzi. Szykował się do kontrataku.

Wiewiórka jednak to przewidział i zadał pierwszy cios. Trafił byłego przyjaciela w twarz, później w znowu w żebra.

Corsel ledwie już dyszał, klęcząc.

– Pewnie chciałbyś wiedzieć, jak tu wszedłem przed tobą, co ?

Skoczek chrapnął, nabierając tchu.

– Sołtys na spółkę z wiedźmą, sporządzili list gończy, na którym widnieje twoja gęba, morderco! Pokazałem to strażnikom przy wejściu, a oni mnie wpuścili. Jesteś przewidywalny Skoczek. Wziąłem jedynego wioskowego, okulałego konia i pojechałem w kierunku Berbes. Wiedziałem, że przejdziesz przez stare mury. Byliśmy tu niedawno, pamiętasz?

Corsel dostał kopniakiem w twarz. Krew się lała ze zmiażdżonego nosa.

– Czekałem na ciebie, gdy wchodziłeś na mury, obserwowałem.

– Dlaczego.. – zdołał, wydukać Skoczek.

– Robię to dla pieniędzy Corsel. Ale nie tylko. Jeszcze tydzień temu bym cię wspomógł i pomogłem ci.

Następny cios nogą obalił go na ziemię, ciężko dyszącego.

– Pewnie nie wiesz, morderco, że między Timeną, a Koralik doszło do bójki. Pozabijały się nawzajem! Przez ciebie! Morderco! Mało ci było, że ukatrupiłeś Faruta i Calime! Mogłeś wrócić, uratować choć jedną z nich! Kochałeś siostrę, ja też ją kochałem! – podnosił coraz bardziej głos, niemal wrzeszcząc. – Ale nie, ona wolała braciszka, rozumiałem to, dlatego wziąłbym dla siebie Koralik, gdybyś ją odrzucił – przyciszył głos, mówił prawie szeptem. – Byłeś mi bratem, Corsel. Ale to co robisz, przekracza nawet moje wyobrażenie. Zazdrościłem ci umiejętności, tego, że byłeś kochany – Wiewiórka, uronił łezkę – Jesteś złym człowiekiem, a uczyłeś mnie, że takich się likwiduje.

O Jedyny, Timena nie żyje! Przyjaciel mnie zabija! Fizycznie i psychicznie!

Carloss wyciągnął dwa sztylety, które należały do Corsela.

Jeden zwany fusetto z wąskim ostrzem, głownię miał przekroju trójkąta równoramiennego, służył do zdradzieckich pchnięć od tyłu. Drugi dżambia, krótki z zakrzywionym, szerokim ostrzem, dobry był do podrzynania gardeł.

– Spójrz, morderco !

Krztuszący się krwią Corsel zobaczył.

– To twoje dwa sztylety, którymi w przyszłości miałeś zabijać w słusznej sprawie.

Skoczek dławił się krwią, uszkodzone płuca przestawały pracować.

– I tak byś umarł. Ale przyjemnością będzie użyć twych własnych sztyletów do zabicia ciebie w słusznej sprawie – zaśmiał się. – Cóż za ironia!

Dwa sztylety zmierzały w stronę umierającego i tak już młodzieńca.

Mamo ! Tato ! Siostro !

Trysnęła krew.

 

Przyboczny

Tarak Hitter starannie wszystko zaplanował. Tak jak się spodziewał, ta głupia ruda dziwka, zaprowadziła go do sklepu „U Piórka”. Podejrzewał ją od dawna. Może normalnie nie zwróciłby na to uwagi ( po prostu poszła kupić nowe ubrania ), ale z tego co słyszał w burdelu o dziwnej zielonej plamie, poskładał fakty. Nawet, jeśli ten karzeł nie jest tym, kogo szukają, doprowadzi go do prawdziwej sprawczyni. Szedł ciemnymi ulicami z pochodnią w jednej ręce, a w drugiej trzymając swoją lekko zakrzywioną szablę z kabłąkiem ze srebra, a także pozłacaną. Miał na sobie wysokiej jakości nowy typ zbroi – płytową, ale nie tak ciężką, jak będąca póki co w użytku. Ta była o wiele lżejsza, zrobiona z połączenia czarnej rudy żelaza oraz bardzo rzadkiej, białej rudy. Zbroja była wytrzymała, można było ją emaliować, nadawać przeróżne kolorowe wzory. Jego miała czarne sępy na obu obojczykach, jednego na środku. Miał też swą rodową pelerynę z herbem.

Był już obok sklepu, gdy zjawił się jego syn Alffi.

– Ojcze ! Chcę iść z tobą, rozwalić łby tym dziwkom! – Chłopiec był podekscytowany.

– Mówiłem ci synu, abyś czekał w Bibliotece Miejskiej – orzekł spokojnie Przyboczny.

– Tato, ja chcę zabijać, palić – jego uśmiech wyglądał jak u demona.

Moja krew – pomyślał Tarak.

– Idź pomęcz biedaków, a później idź najlepiej do rezydencji.

– Ale, ojcze, oni mi się znudzili – powiedział rozczarowany. – Chcę torturować kobiety, one mają inne ciało, tato, proszę – Alffi tym razem zrobił minę błagalnika.

Tarak złapał syna za gardło.

– Idź do rezydencji.

Alffi wytrzeszczył oczy.

– Zrozumiałeś ?

Tarak puścił jego gardło. Alffi pokiwał głową na zgodę. Ze wszystkich rzeczy na świecie bał się tylko ojca.

– Znajdę ci wiele kobiet do tortur, a teraz zmykaj stąd!

Jego syn popędził do ich prywatnej małej rezydencji w Berbes.

Dzisiaj mi się nie przydasz synu. Krwi z mojej krwi.

Gdy Tarak miał wchodzić już do sklepu, zza drzwi wyłoniła się postać.

– Przyboczny ! Tu ich nie ma, uciekli!

– Mam nadzieję, że wiesz gdzie są? – Tarak był dzisiaj wyjątkowo spokojny. Wiedział, że zwycięży, nawet sułtański astrolog mu to wywróżył. Mówił: Hitter zwycięży, zdobędzie wielką władzę, później astrolog popatrzył na niego dziwnie. Tarak uznał to za strach.

– Oczywiście, Przyboczny! – Inkwizytor ubrany na czarno (turban, chusta, lekka skórzana zbroja) i o strasznych, szarych oczach z małymi źrenicami, uśmiechnął się.

Potem Tarak podszedł i szepnął mu do ucha (wszędzie mogli być przecież szpiedzy tej zielonej gnidy czarodziejki ).

– Inkwizytorze, swoich ludzi rozmieść w Bibliotece Miejskiej, weź też straż miejską. Mysz ma się nie prześliznąć. I wyślij znak do moich magów i gwardzistów. Ruszamy do walki.

Czarna postać znikła w obłokach dymu.

Ach, ta magia – westchnął Tarak.

Zwycięstwo należy do mnie – zaśmiał się do siebie. Mam Inkwizytorów i ich Łowców Czarownic, moich magów i świetnych gwardzistów. Jedna, czy dwie czarownice nie mają szans. A ja ze swej strony mam małą , a właściwe dość dużą niespodziankę.

Upiorny śmiech zagrzmiał wraz z dzwonem wybijającym środek nocy.

 

Czarodziejka

Trzy osoby, które były jej potrzebne, zostały uratowane.

Kaleka Rasciur, który odrodził się na nowo, kurtyzana Pegi, marząca o czymś lepszym niż praca w domu rozkoszy i morderca Corsel, który stracił najbliższych i zabijał z egoistycznych pobudek.

Ten ostatni, gdy dobiegła do niego, prawie już nie żył. Jego przyjaciel chciał dokończyć dzieła, ale na szczęście zielonowłosa kobieta zjawiła się w samą porę. Wykręciła ręce napastnikowi i wbiła mu sztylety między oczy.

Morderca był uzdrawiany. Dzięki Ścieżce Uzdrowienia odzyska siły na czas. Nadchodziła konwergencja zdarzeń. Prolog do wynioślejszych zdarzeń. Czarodziejka o szmaragdowych oczach wszystko dokładnie rozplanowała.

Cała trójka leżała na pryczach odzyskując siły.

– Myślisz, że podołają zadaniom czekającym na nich? – spytała postać siedząca na fotelu bujanym, swym czystym, niemal anielskim głosem.

– Drzemie w nich ukryty potencjał – dodaje moralizatorskim głosem postać stojąca w rogu starej chaty, o wielkim cielsku i gabarytach.

– Pokładam w nich nadzieję – orzekła niska kobieta z pawim piórkiem we włosach.

– Ja najbardziej – rzekła zielonowłosa czarodziejka.

– Musimy wykraść dwie rzeczy, a ja na złodziejskich, rabusiowatych, kradzieżowych kradzieżach, znam się trochę lepiej – powiedział z uśmiechem na ustach, chudy czarnoskóry mężczyzna.

– Nie, gladiatorze-złodzeju. Ty zostaniesz tutaj.

– Ach, dlaczego, krzywdzisz mnie krzywdząco, dlaczego , dlaczego?

– Potrafisz walczyć. Bardziej przydasz się tu. Tarak Hitter wpadł w naszą pajęczynę.

– Yyhhh – zadziwił się murzyn.

Czas na ostateczne starcie. A ja muszę osiągnąć apoteozę. Już niedługo.

Trójka odrodzonych ludzi budziła się powoli ze swych posłań. Za sprawą czarów wszyscy otworzyli równocześnie oczy.

Mieli skonsternowane miny.

– Co jest ! Gdzie ja jestem ? Przecież umarłem – oznajmił morderca.

– Kim wy jesteście, do cholery? Dlaczego ten murzyn tak na mnie patrzy!? – mówiła zdezorientowana Pegi.

– O Jedyny, mam ręce i nogi! – Rascuir też nie bardzo wiedział, co się dzieje.

– To akurat nic dziwnego starcze – rzekł spoglądający na niego Corsel.

– Ale wcześniej ich nie miałem!

Skoczek wybałuszył jeszcze bardziej i tak pełne przerażenia oczy.

– Zostaliście wybrani – oznajmiła zielonowłosa kobieta w beżowym płaszczu.

– I uleczeni – rzekła niska kobieta o fioletowych włosach i pawim piórkiem w nich.

Morderca, kaleka i kurtyzana zaczęli zadawać pytania równocześnie. Nic nie można było z tego zrozumieć.

– Cisza! – zagrzmiał przyjemny i melodyczny głos zielonowłosej.

Nastała cisza.

– Wszystko po kolei. Corsel uratowałam cię, umarłbyś bez mej interwencji.

Ten już chciał zadać parę kolejnych pytań, ale czarodziejka uciszyła go gestem dłoni.

– Pytacie dlaczego? Dlaczego tu jesteście, co? Nie będę was okłamywać. Żyjecie dlatego, że jesteście mi potrzebni.

– To jakiś pierdolony dom wariatów! – oburzył się morderca. – Na pewno umarłem.

– Ja też tak myślałem – zgodził się starzec.

– Idę stąd. Nic tu po mnie! – Skoczek nie był dobrym humorze.

– Nawet nie próbuj! – oświadczyła władczo zielonowłosa. – Uratowałam ci życie!

– Chuj mnie to obchodzi! Moja siostra i ukochana nie żyją, przyjaciel mnie zdradził! Nikt ci nie kazał zielony szlamie mnie ratować! Zasłużyłem na śmierć!

Czarodziejka mająca dość tej tyrady, dała próbkę swych magicznych sił.

Corsel zaczął się dusić. Trwało to tylko chwilę, późnej opadł na posłanie bez słowa.

– Teraz się uspokoisz?

Brak reakcji.

– To dobrze – pokiwała głową. – Daję waszej upadłej trójce szansę na odnowę i lepsze życie.

– Dalej nic nie rozumiemy! Co to za ludzie stoją w cieniu ? – zapytała Pegi.

Na znak zielonowłosej wyszli kolejno z cienia.

Masywny Infern o karmazynowej skórze, łysej głowie z dwoma malutkimi różkami, rosnącymi z wiekiem, czarnych dużych oczach i oślim ogonem. Miał tylko czarną przepaskę biodrową. Emanowało od niego ciepło.

– O Jedyny ! Bestia z Podziemi! – krzyknęła kurtyzana.

– Spokojnie – oznajmił potężnym i donośnym, chrapowatym głosem. Jestem Lucetto, Infern z Gór Rubinowych. Została nas garstka, a ja służę mojej pani w słusznej sprawie.

– Tak. Pełni funkcję Kadiego, czyli Sędziego, ale i czasem Oprawcy i Kata. Pokaż swoją broń – rzekła kobieta w beżowym płaszczu.

Infern wyjął z mroku potężny dwustronny topór zwany labrisem.

– Myślałem, że wyjmie widły – dodał nieśmiało Corsel, próbując być śmieszny.

Nikt już więcej nic nie powiedział. Byli zbyt przerażeni. Nigdy w życiu nie widzieli takiego cudaka.

Drugi z cienia wyszedł następny cudak. Ten miał skórę o niebieskiej barwie, pełną złotych, jasno świecących tatuaży na całym ciele (także miał tylko przepaskę na biodrach) w kształtach feniksów, smoków i mantykor. Oczy miał bursztynowe z małymi czarnym źrenicami.

– Jestem Archonem dla waszej wiadomości, ludzie. Nasza rasa zamieszkuje kontynent Ander, czyli tam, gdzie pojawili się koloniści z Sarathiel.

– Myślałem, że osadnicy na Anderze walczą z dzikimi ludzkimi plemionami – orzekł Rasciur.

– Widać prawda okazała się zbyt przerażająca – Archon się uśmiechnął. – Na imię mam Gabr'rel, pochodzę ze szczepu Niebieskich Archonów, plemienia wojowników i doskonałych szermierzy.

– Wyglądasz trochę jak anioł ze Świętej Księgi – oświadczyła zauroczona Pegi.

– Dzielimy się na wiele plemion, nie tworzymy cywilizacji. Jesteśmy młodą rasą. Są wśród nas odpowiednicy waszej szlachty, oni mają białe skrzydła. Ale tylko garstka. Większość wygląda jak ja.

– Zaprezentuj broń Gabr’rel ! Mój Rycerzu !

Archon pokazał swoje piękne szable. Były identyczne. Lekko zakrzywione, miały zamkniętą rękojeść z bocznym kabłąkiem. Lśniły.

– Tak, to mój Rycerz i Pierwsze Ostrze.

Trzeci z cienia wyszedł czarnoskóry człowiek. Na sobie miał kolorowe, znoszone łachmany.

– A to pewnikiem twój Błazen – zaśmiał się Corsel. Znam tego dziwaka.

Zaczął już wstawać, gdy w mgnieniu oka murzyn złapał go za genitalia.

– Spróbuj spróbować, a będziesz wypróbowany i wykastrowany – rzekł groźnie.

– Cevril – powiedział niepewnie Pegi. – To ty?

– To ja, ukochana Seloki, moja migocząca rusałeczko.

Rzucili się sobie w ramiona.

– Obiecałam Cevrilowi, mojemu Gladiatorowi i Złodziejowi, że przywrócimy ci prawdziwą postać.

Rasciur i Corsel popatrzyli na siebie.

– O co tu biega ? Jaką postać? – zawołał Skoczek.

– Widziałeś tyle cudów morderco, że nic nie powinno cię już dziwić – orzekł Infern Lucetto.

– Była kiedyś rusałką.

– Znowu stwory z legend – tym razem zadziwił się Rasciur.

– Tak.

– Seloki, chcesz odzyskać dawną postać?

Ruda kurtyzana zastanowiła się chwilę.

Cevril coś szepnął jej do ucha. Uśmiechnęła się.

– Jeszcze nie, o tajemnicza czarodziejko.

– Ach, rozumiem, teraz ja ma się przedstawić?

– Wypadałoby im to oznajmić – orzekła rzadko się odzywająca Piórko, kiwając z uśmiechem głową.

– A ty coś za jedna – chciał wiedzieć Skoczek. – Wyglądasz atrakcyjnie, ale zaraz może się okazać, że jesteś syreną, albo nawet lewiatanem, co?

– Nic z tych rzeczy chłopcze.

– Nazywasz mnie chłopcem? Wiesz, ile ma lat?

– Niewystarczająco dużo na podryw ze mną – popatrzyła znacząco na Corsela. Pochodzę z Usalem. Jestem człowiekiem. Praktykuję magię, uczę się od naszej przywódczyni.

– Uuch – odetchnął Corsel.

Piórko się uśmiechnęła.

– Tak, to moja adeptka magii. Czarownica, Czarodziejka, czy po prostu Mag.

Corsel wysunął język i pomachał nim w znaczącym seksualnym geście.

Piórko postanowiła zaprezentować swój atrybut.

– Masz zwykłą drewnianą laskę? Jesteś tak niska, że musisz się podpierać? – Corsel zaczął się śmiać.

Ukryte ostrze na jednym z końców laski zatrzymało się na czole mordercy.

– Ach, taka broń – nie chciał okazać strachu, choć autentycznie się przestraszył.

– Teraz więc, moja kolej na przedstawienie się..

Czarodziejka nie dokończyła. Potężny wybuch niczym grom z Podziemi, obalił wszystkich na ziemię.

W Berbes zaczęły się pierwsze pożary.

Zaczęło się!

 

Przyboczny

Bum ! Bum ! Bum !

Pociski z armaty nazwanej bombardą, trafiały w cel, częściej jednak poza. Poświęcenie paru budynków nic nie znaczyło. Ludzi wiele nie zginie. W panice uciekną do pałacu sułtana.

Poświecenia były konieczne, aby osiągnąć to, co zamierzał. Musiał unicestwić groźbę ze strony czarownicy. Chciała wykraść im rękopisy, przedstawiające konstrukcję broni palnej. Ręcznej i polowej, jak ich prototyp bombarda. W papierach znajdował się sposób na zrobienie prochu.

Nikt poza kręgiem władzy w Perssdad nie mógł skonstruować podobnej. A widać Stowarzyszenie Czarodziejek postanowiło im je odebrać lub skopiować. Być może ta zielonowłosa dziwka działa sama. Kto to wie. Ale się dowie.

Prototyp ostrzeliwał dalej. Ładowało się to potężne cholerstwo wolno. Ale efekty były cudowne. Trochę ulepszeń, późnej więcej armat. Ach, cóż to będą za piękne wojny – myślał Tarak.

Magowie lecieli już na latających dywanach, kolejnym wynalazku wyprodukowanym w Perssdad.

Z taką technologią podbijemy świat!

Armatę także przyniesioną na dywanie, postawiono dla stabilności na podłożu.

Bum !

Huk był przerażający. Ciekawe, co sobie pomyślą zwykli zjadacze chleba kukurydzianego? Ha. Ha.

Gdzie jest ta czarodziejka? Czyżby Inkwizytor się pomylił? Okłamał? Zabiłbym go za to! Ale nie wierzę w to. Inkwizytorzy – zakon męskich magów i Stowarzyszenie – zakon kobiet parających się magią nienawidziły się jak lew z hieną. Mam za dużo władzy zresztą! Ha. Ha. – śmiał się jak zwykle do siebie Hitter.

Czarodzieje lądowali na ziemi, a gwardziści uzbrojeni w ręczną broń palną, wysokiej jakości lekkie zbroje płytowe nowej generacji (kolejny wynalazek! Ha!) i szable nowego typu z okrągłymi tarczami szli równym krokiem. Zaraz za nimi maszerowała straż miejska z kuszami i zwykłymi, prostymi mieczami. Mieli specjalne bełty zapalające.

Jatka się zacznie! Niech tylko ta suka wyjdzie z tej spróchniałej chaty.

Bum !

Pocisk trafił wprost we drzwi.

Mam nadzieję, że rozerwało ich na drobne kawałeczki. Ha!

– Przyboczny! – zaczepił go kapitan gwardzistów.

– Tak, kapitanie ?

– Mamy wchodzić do środka?

– Nie, poczekamy jeszcze chwilkę.

Aż wyjdą jak piaskokrety z nory.

– Przyboczny!

Kurwa, co znowu.

– Ja, Arcymistrz twoich magów, pytam co mamy robić?

– Ty jesteś mistrzem ?

– Jak powiedziałem, Przyboczny – pokiwał głową, starzec w czarno-czerwonych szatach czarodzieja z wysokim kołnierzem okalającym szyję, i sześcioma kręgami wszytymi w najwyższej jakości tkaninę. Miał najwyższy stopień wtajemniczenia w wiedzę tajemną i arkana magi.

Tarak wyciągnął błyskawicznie miecz i przebił maga na wylot. Nie cierpiał głupców i niekompetencji.

– Kto wie, co macie robić – zwrócił się stronę magów.

– Czekać aż wyjdą, Przyboczny. Gdy zrobi się niebezpiecznie, przyzwać dżina – powiedział łysy mężczyzna około trzydziestki. Miał szatę z pięcioma kręgami.

– Jak się nazywasz?

– Jestem Marik, Przyboczny. Mag Piątego Kręgu – mężczyzna podszedł niepewnie.

Dobrze, że wzbudzam lęk i strach.

– Ścieżka?

– Ognia, panie.

– To świetnie. Mianuję cię Arcymistrzem.

– Dziękuję, Przyboczny – skłonił głowę.

– Bez tego płaszczenia się. Wracaj na stanowisko.

Ach, ci magowie. Ich nie zamierzam prowadzić za rączkę.

Bum ! Bum !

Pocisk tym razem trafił w dach, rozwalając go na drobinki.

Jeśli teraz nie wyjdą, idę tam.

Zgodnie z jego życzeniem ze środka wybiegło osiem osób.

– Strzelać ! – zawołał Tarak Hitter.

Bełty, pociski z broni palnej i magia poleciały w stronę starej rudery.

Zamęt i zniszczenie. Ha !

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zakończenie

Osiem postaci rozpadło się na drobne kawałki.

Magia według ludzi była czymś nadzwyczajnym. Mistycznym i nieprzeniknionym. Nadnaturalnym. Prawda była inna.

Co racja, trzeba było posiadać dar, coś w genach. Nieliczni mogli posiąść wiedzę potrzebną do władania nią. Reszta, czyli Ścieżka zależała już od charakteru i upodobań.

Do czarowania tak naprawdę potrzebny był tylko wyćwiczony umysł. Bo to, co wydaje się nieprzeniknione, jest prawdziwe. Medytacja i koncentracja wyzwalały magię. Skala była różna i zależała od predyspozycji.

Najprostsza ale i najrozleglejsza i najbardziej przydająca się była Ścieżka Umysłu. Wystarczyło się skupić, a telekineza, lewitacja były możliwe. Mącenie w umyśle, nastawianie na swoją wolę (choć to zależało od inteligencji osoby, którą się wybierało) były dość proste.

Kierowanie światłem i cieniem były potrzebne do trudniejszej sztuki – iluzji.

Magia żywiołów była o wiele trudniejsza. Należało się skupić na danym żywiole. W pewien sposób połączyć. Z takiego scalenia wychodziły manipulacje wodą, powietrzem, ziemią, ogniem.

Były i inne mroczniejsze magie, jak Ścieżka Nekromancji, Śmierci, Krwi, Klątw i Toksyn (Alchemii).

Stopnie wtajemniczenia w ich arkana i potrzebną wiedzę tajemną miały kręgi. Było ich sześć w każdej szkole.

Najlepiej było władać jedną Ścieżką.

Można było specjalizować się w paru, ale w mniejszym stopniu.

Aby być arcymistrzem we wszystkich kręgach, człowiek musiałby być nadczłowiekiem. Nadmierne chęci powodowały śmierć poprzez przepalenie mózgu.

I tak osiem sylwetek będących iluzją rozprysły się. Czary, bełty i pociski trafiły w cienie.

Zielonowłosa czarodziejka wraz z Racuirem i Pegi, nim pocisk z armaty rozwalił drzwi pobiegli do Biblioteki Miejskiej, gdzie jak wytropiła czarownica, były schematy broni.

Corsel, Cevril, Gab’rel, Lucetto i Piórko wyszli naprzeciw żołnierzom Hittera.

Adeptka ochraniała ich magiczną osłoną neutralizującą czary i pociski. Wszyscy uzbrojeni w swe zbroje płytowe (oprócz mordercy, czarodziejki i sędziego) niemal identyczne z tymi Przybocznego, pobiegli do ataku.

– Ja biorę Przybocznego! – oznajmił Corsel, biegnący w czarnej skórzanej zbroi, uzbrojony w dwa własne sztylety, wśród huku z wystrzałów i ogólnego chaosu.

– Co ty, oszalałeś! Z tymi scyzorykami porywasz się na mistrza miecza!? – krzyknął Archon Gab’rel, wyciągając z pochew na plecach dwie szable i nakładając hełm z przyłbicą i wąską niczym kreska wizurą z białymi skrzydłami na nich.

Tarak Hitter widząc ich wyzwanie i kłótnie ruszył w ich stronę z promiennym uśmiechem.

Cevril ze swym krótkim mieczem i kwadratową tarczą walczył z gwardzistami. Był mistrzem areny, więc zwykli żołdacy nie mieli szans.

Magowie i kusznicy zasypywali dalej ich pociskami.

Piórko skupiając się i przykucając, dotykając dłońmi ziemi, scalała się z żywiołem. Widziała w głowie obrazy ziemi, starożytnych ruin miast pod miastem. Moc narastała i wiedziała, co zrobi.

Ochraniający adeptkę Infern Lucetto przyjmował część pocisków na własne ciało. Jego rasa słynęła z bardzo twardej skóry. Trochę ćwiczeń i osiągali oni tak zwaną Kamienną Skórę. Strzała, czy bełt nic im nie robiły. Gorzej było z magią, ale tym zajęła się Piórko.

Tarak Hitter widząc niebieskoskórego przeciwnika z dwoma szablami postanowił nie być arogancki, lecz czujny. Zawołał o podanie mu dwuręcznego falistego miecza zwanego flambergiem. Złapał go w locie, przyjął postawę i ruszył z krzykiem do walki.

*******

Czarodziejka, Rascuir i Pegi mijali właśnie meczet. Zakapturzeni przedzierali się przez spanikowaną ludność biegnąca albo do meczetu modlić się do Jedynego, prosić o wybawienie, lub do bardziej namacalnego, bezpiecznego miejsca – ufortyfikowanej rezydencji sułtana.

Trójka osób, popychana, dostawszy nieraz łokciem w oko lub żebra zbliżała się do biblioteki. Przynajmniej nikt ich nie wykrył.

Wszyscy żołnierze zbiegali się w stronę jej współpracowników.

Muszą wykraść te plany broni. Inaczej świat czeka powolna degeneracja i zagłada. Tak mówili Pradawni, obca rasa z innej galaktyki. Dla tutejszych ludzi byliby bogami. Posiadali technologie przekraczającą pojęcie, nawet takiego innowacyjnego typa, jak Tarak Hitter. Ich latające statki, broń nuklearna i laserowa. Możliwość klonowania i przedłużania życia na stulecia, a nawet wieki.

Choć Czarodziejka nie wiedziała dlaczego im zależy na tym, aby ten świat nie powtórzył ich błędu, gdzie broń palna zapoczątkowała trwałe wojny i ginęły miliardy ludzi.

Należało temu zapobiec.

Jej zależało na uratowaniu swego ojczystego świata.

Ale im? Dlaczego?

Ufała im jednak. Byli na tyle mądrzy, aby ją przekonać o walce w słusznej sprawie. Dobrze zrobiła. Dla siebie też osiągnie nagrodę. Zrówna się z tymi bogami, osiągnie apoteozę.

Widzieli już gmach biblioteki z białego marmuru z brązowymi dachówkami.

Był to budynek na planie okręgu i miał pełno okien. W środku musiało być dużo światła, aby swobodnie studiować i czytać długimi godzinami. Były też cztery pary drzwi zgodnie z kierunkami północ, południe, wschód i zachód. Przed wejściami stały kolumny po cztery na każde. Szczyt budynku zdobiła iglasta, biała wieżyczka, oznajmiająca ludzkie aspiracje do boskości.

Wejść strzegło paru czarno umundurowanych żołnierzy w czarnych kapeluszach z rondem i pelerynach.

Łowcy Czarownic. Coś dla mnie.

– Uważajcie, to czarownicy – oznajmiła starcowi i rudowłosej. – Otoczę was barierą.

– Po co w ogóle jesteśmy ci potrzebni, o czcigodna – orzekł z nutą ironii Rascuir.

– Zobaczycie.

Wzruszyli ramionami.

– Wiadomo, dałaś nam nowe życie, ale my nie potrafimy walczyć – rzekła Pegi.

– Ja kiedyś umiałem, ale teraz..

– Nie do walki jesteście potrzebni. To wasze umysły i rady mi się przydadzą.

I coś o czym na razie nie wiecie.

Zielonowłosa kobieta już dawno w swym umyśle, skonstruowała potężny czar składający się z wielu. Nawet Łowcy jej nie powstrzymają.

*******

Trzęsienie ziemi spowodowane przez Piórko, obaliło wszystkich na brukowaną drogę. Chwilę później szczątki pogrzebanych miast poleciały w stronę tłoczących się żołnierzy Przybocznego, garnizonu miejskiego i nowo przybyłych prywatnych wojowników sułtana, zwanych Chwałą Proroka.

Połowy ubyło, drugich przybyło – pomyślała fioletowo włosa adeptka.

Pośród chaosu, Corsel koniecznie chciał się wykazać zabijając Przybocznego. Myśli o wielkiej walce zagłuszały myśli o siostrze i niedoszłej żonie.

Zabiję w słusznej sprawie – pomyślał. Choć raz. Później mogę umrzeć.

Będąc pięć kroków przed Archonem i o dziesięć od swej ofiary, poczuł za sobą, ciężkie kroki.

Infern ! Wiedziałem, że ktoś zawsze cholera musi zdradzić. Pierdolone życie!

Wielki topór musnął mu plecy.

No to koniec ! Rozszczepi mnie na pół!

Usłyszał rozkaz: Schyl się!

Dwustronny, ostry jak brzytwa labris poleciał w stronę żołnierza z włócznią. Zmasakrowane ciało opadło.

Corsel wstał i odwrócił się. Mijał ich właśnie Gab’rel.

– Głupcze! Oślepłeś? Wyskaluj swoje umiejętności! – krzyczał głosem z czeluści Podziemi, Lucetto.

– Nie zauważyłem go!

– A co ci powiedziałem ?! Skup się na najbliższym celu, a nie horyzoncie!

Co on to gada? Ale uratował mi życie! A ja myślałem, że jest zdrajcą.

– Lepiej idź pomachać tymi sztylecikami jak na skrytobójcę przystało. Pomóż Cevrilowi.

– Temu błaznowi?

– Tak ! – Ryknął mu wyziewami, przypominającym siarkę wprost z paszczy o wielkich białych kłach.

Infern wyjął topór i poszedł siekać wrogów.

Corsel pobiegł w kierunku walczącego samotnie murzyna. Otaczało go chyba z trzydziestu. Dookoła leżało przynajmniej drugie tyle.

Dobry jest. Jak on to robi ? Chyba zmienię o nim zdanie.

Archon zaczął taniec mieczy. Przyboczny był doskonałym szermierzem. Wywijał tym długim mieczem jak szaleniec. Opanowany szaleniec, o ile tacy istnieli. Na pewno takiego jednego ma przed sobą.

Pokonywałem już lepszych – pomyślał. Mogę użyć czarów, ale wolę czystą walkę z godnym przeciwnikiem.

Miecze świszczały. Archon wykonywał skomplikowane ruchy nogami, robił piruety i przewroty. Uniki i blokady. Ciągłe jak na razie nieskuteczne kontrataki. Ostrza obu szermierzy poruszały się z niewiarygodną szybkością.

Nie wiedziałem, że ludzie potrafią tak świetnie walczyć !? Ten Przyboczny kryje jeszcze wiele tajemnic.

Archon był zbyt nieostrożny, myślał nie tylko o walce (rasa ta potrafiła myśleć o paru rzeczach równocześnie, nic przy tym nie tracąc), a takim przeciwnikiem musiało to kosztować.

Dwa ciosy potężnego miecza zrobionego z czarnej i białej rudy, obaliły krwawiącego Gab’rela na ziemię.

O cholera !

Cevril nie dawał już rady. Choć był mistrzem areny, przeciwników było za wielu. Tracił siły. Nie zadawał już ciosów, tylko je parował swą tarczą z wyobrażonym na niej lamparcie.

– Wy, ciapkowate, pyszałkowate, śmierdząco spocone darmozjady! Więcej was wąsowaty, brodawkowaty, obciekający tłuszczem, kaszalot pospolity, sułtan nie miał!

W jego stronę biegł już Corsel.

Zbłąkany bełt trafił go.

Popłynęła krew.

 

 

******

– Biegnijcie w stronę wschodniego wejścia!

– A ci Łowcy ? – pyta Rasciur.

– Już się nimi zajęłam – odpowiada zielonowłosa.

Jedno proste zaklęcie na obezwładnienie wystarczyło na czwórkę czarowników. Czas na pozostałą dwunastkę.

Pegi i Rasciur pobiegli tam. Mieli wejść do środka. Sprytna czarodziejka przyciągnęła wszystkich do siebie. Droga była wolna, a na dwójkę zwykłych ludzi nie zwracano uwagi.

– Wyważę te drzwi! W młodości, gdy byłem piratem, nieraz się to robiło z drzwiami od kajut kapitanów – oznajmił Rascuir.

Uderzał barkiem we drzwi z baobabu. Były bardzo wytrzymałe.

Trzask ! Trzask !

– Cholernie masywne drzwiczki! Poszukajmy innego wejścia – zwrócił się w stronę rudowłosej.

– Ja się tym zajmę – odpowiedziała.

Najzwyklej w świcie nacisnęła żelazną owalną klamkę. Wejście stało otworem.

Starzec stał oniemiały.

– Cóż, można i tak. Wchodzimy!

W środku pachniało starym papirusem. Wokół unosił się kurz. Brak było tu światła.

– Masz jakąś pochodnię ? – zapytała Pegi.

– Nie, będę świecił oczyma – odpowiedział sarkastycznie.

Nagle pomieszczenie rozświetliło się. Diamentowe żyrandole rozbłysły jasnym blaskiem. Środek szerokiego korytarza był wyłożony mozaikowymi dywanami. Sklepienie było wysokie, a na nim wymalowano obraz przedstawiający Proroka wyciągającego dłoń ku niebiosom. Wśród obłoków zlatywał do niego nieskazitelnie biały anioł ze Świętą Księgą.

Wiedza, mądrość, a w końcu boskość.

Tak niektórzy interpretowali to dzieło sztuki. Inni twierdzili, że człowiek bez pomocy Jedynego nie osiągnąłby tego wszystkiego, co ma. Twierdzili, że jesteśmy tylko stworzeniami i naśladujemy boskość. Drugi obóz oznajmiał, że my jesteśmy stwórcami i mamy wolną drogę przed sobą. Ze stworzenia staliśmy się stwórcami. Za teorie o tym, że bóg to tylko duchowa energia, palono żywcem. Ci sami filozofowie i artyści twierdzili, że planeta jest okrągła, a nie jak większość, że jest płaska. Czy wtedy oceany nie wylałyby się? Kto miał rację ? – tak myślał Rasciur, patrząc w sklepienie.

Pegi nie przejmowała się dziełami sztuki i rzeźbami przedstawiającymi antycznych ubóstwianych herosów ustawionych na przemian z wielkim regałami na księgi. Nie chciała zakłócać myśli. Coś jej podpowiadało, że czai się tu niebezpieczeństwo. Przecież światło samo nie mogło się zaświecić. Pułapka – pomyślała. A ten stary głupiec patrzy w górę, zamiast pod nogi.

Oboje jednak w tej samej chwili dostrzegli złoty pulpit na księgi pod północnym oknem. Mignęła jak im się zdawało jakaś postać.

– Coś tu nie gra – z niepokojem w głosie rzekł Rasciur.

– No co ty!? – ironicznie odrzekła Pegi.

– Co my mamy tu właściwie zrobić?

– Czekać na zielonowłosą.

– A jeśli zginie?

– To i my na pewno również z nią.

Podchodząc do pulpitu, na prawo od niego dostrzegli otwartą klapę. Zajrzeli tam. Były tam kamienne schody.

– Pewnie te plany na broń palną są nie na regałach, a w tych podziemiach – popisał się pomysłowością Rasciur.

– Tak, sama bym na to nie wpadła – pokiwała głową.

Przemądrzały staruch, gdy tylko zobaczyłam ją, to wiedziałam. Ale nie chcę ci dogadywać Rasciur.

– Idziemy?

Głupiec.

– Myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi, aby zostawić nam otwarte wejście, a przy tym nie mieć niecnych zamiarów?

Starzec przymrużył powieki.

– Nie ruda, wiem o tym, ale co nam szkodzi? Dawno już nie przeżyłem takiej przygody! Cieszę się z tego.

Szaleniec. Wolałabym być teraz przy Cevrilu.

– Jakbyś walczył z wiatrakami, to też byś się radował, co?

Jakaś postać zmaterializowała się za nimi.

Pomimo lęku, odwrócili się jednocześnie. Zobaczyli błysk szmaragdowych oczu.

– Łowcy nie stanowią już problemu – oznajmiła bezbarwnym tonem, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło.

– Co to za schody ? Dokąd prowadzą ? – zapytała Pegi.

– Do katakumb. Zbudowane je w starożytności za czasów pierwszej osady zbudowanej tutaj.

– Trzymali tam książki ? – zapytał Rasciur.

– Zmarłych władców, zwanych faraonami. Uznawano ich za bogów na ziemi. Zależnie od regionu budowano albo labirynt katakumb, albo piramidę, balsamowano ich ciała, zawijano w bandaże, skarby zostawiano razem z nimi, a czasem grzebano razem z nimi służbę. Wierzono, że po śmierci muszą mieć wszystko, co mieli za życia. Ale najpierw dusza musiała zostać osądzona, przekraczając mroczne Podziemia i idąc w świetliste Niebiosa.

– Labirynt ? I może na końcu czeka na nas rogaty Minotaur ?

– Coś znacznie gorszego – Jej głos nie zdradzał jakichkolwiek emocji.

Były pirat i była kurtyzana popatrzyli ze strachem na siebie.

– Nie zwlekajmy, chodźmy, oświetlę wam drogę.

Na piątym schodku zielonowłosa wyczarowując światło, prawie zemdlała. Rasciur i Pegi, podtrzymali ją.

– Nic ci nie jest? – zapytała Pegi z troską w głosie. W końcu zawdzięczała jej uratowanie życia, którego z pewnością pozbawiłby ją Przyboczny. Kwestia czasu, jak powiedziała

– To chwilowa słabość.

Odetchnęła głęboko parę razy i ruszyli dalej ku ciemności.

*****

Lucetto stał nad ciałem Gab’rela. Tarak Hitter był doskonałym szermierzem. Infern ledwie dawał sobie z nim radę. A był przecież silniejszy, ale mnie ruchliwy.

Cios za ciosem. Topór kontra dwuręczny miecz. Walka wśród chaosu i ognia.

Piórko nie dawała już rady. Wyeliminowała większość magów, zostało trzech. Przyzwali jakąś istotę ze złotej lampy, jak jej się wydawało. W dodatku biegło do niej dziesięciu wojowników z Chwały Proroka. A ona nie miała już sił.

Oby tobie się udało ukochana o szmaragdowych oczach. Wybacz, że zawiodłam. Przekazywała tą wiadomość telepatycznie. Ja mogę zginąć, ale reszta jest zbyt ważna. Pegi-Seloki przejmie moją rolę.

Trzej magowie, wywołali z magicznej lampy potężnego dżina.

Wielki, eteryczny stwór z innego świata unosił się nad nimi. Jego białe plamki zamiast oczu rozjarzyły się nagle karmazynowym blaskiem. Błyskawice na dwupalczastych dłoniach skupiały energię.

To nie może się tak skończyć!

Corsel leżał znowu we własnej krwi. Bełt trafił go w lewy obojczyk, a pocisk z ręcznej broni palnej trafił w prawe udo, niemal je rozrywając. Mimo bólu i niekomfortu stali z Cevrilem obróceni do siebie plecami. Jeden atakował, późnej drugi zza pleców siekał sztyletami. Nikt nie mógł zajść ich od tyłu, ani z przodu. Radzili sobie dobrze, lecz opadali już z sił. A ku nim zmierzał tuzin elitarnych żołnierzy sułtana.

Nie będzie łatwo!

Cios długiego flamberga pozbawił dłoni Lucetta. Labris wypadł mu rąk. Następne cięcie trafiło w głowę. Na szczęście miał twardą skórę. Niebieska krew jednak lała się obficie. Cios za ciosem przebijał twarde tkanki skórne. Intern przed śmiercią bronił się, jedną ręką zasłaniając ciosy. Ból był potworny, a przeciwnik nieustępliwy.

Giń bestio, giń ! – krzyczał Tarak Hitter.

Będący w agonii Archon, zbierał siły. Stracił dużo krwi o bursztynowym kolorze. Na ziemi było kolorowo od krwi jego i Lucetta. Nie mógł znieść widoku umierającego, broniącego go przyjaciela.

Raz w życiu Archona nadchodziła taka chwila, uwolnienia mocy, stania się dorosłym. Białe, rozłożyste skrzydła materializowały się na plecach. Przysparzało go to o dziwny rodzaj bólu, szczypiącego i niemal przyjemnego.

Najgorsze było to, że musiał wybierać między Piórkiem, a Lucettem, jedno z nich zginie. Ale jak tu wybrać?

Miecz Tarak Hittera wbił się w końcu w mózg Inferna. Wielkie cielsko drgało konwulsyjnie. Na twarzy Przybocznego malował się promienny uśmiech. Zaśmiał się jak demon.

Ha. Haha. Ha !!!

Dżin wyczuwszy emanację magicznej energii od niskiej kobiety o fioletowych włosach, obrał ją za cel. Wiązka śmiercionośnej energii powędrowała ku niej.

Cevril i Corsel zostali okrążeni przez wrogów. Klęczeli. Nie mieli sił wstać.

W głowie mordercy zrodził się pomysł. Samolubny, ale może chociaż jeden zdoła przetrwać. Wyszeptał do ucha murzyna swoją idee. Ten wymachując już na oślep krótkim, szerokim mieczem, pokiwał głową.

Uniósł tarczę unoszącą Corsel wysoko w górę. Nieprzyjacielscy żołnierze patrzyli oniemiali przez chwilę, później gdy ten już wylądował, wyciągnęli kusze i broń palną. Skoczek nie miał szans.

Cevril natomiast tak. Przepchnął się przez wojowników patrzących w drugą stronę. Miał dla nich niespodziankę. Granat dymny, który jak na złodzieja przystało podprowadził czarodziejce.

Zrobiło się szaro. Wrogowie się krztusili.

Corsel szczęśliwy zaczął rzeź. Zabijał jednego po drugim, oślepionego żołnierza. On też łzawił. Ale dzięki temu, że w momencie wybuchu znalazł się poza kręgiem oddziaływania, widział dokładnie. Później rzucił się do ucieczki razem z murzynem.

Gab’rel leciał w górę. Lucetto zginął. Nie musiał wybierać. Dżin i tak stanowił największe zagrożenie. Wyrywał się spod kontroli zabijając własnych wskrzesicieli.

Napełniając się tajemną siłą Archonów, wbił się dwoma mieczami w twarz monstrum.

Rozległ się przeraźliwy krzyk.

Piórko widząc latającego Gab’rela i zmarłego Lucetta, odzyskała siły. Adrenalina jest też wielką magią – pomyślała. Śmierć bliskich zaś oddziaływuje mocnej niż jakiekolwiek zaklęcie.

Resztkami sił obezwładniła zaklęciem ręce demona. Dzięki temu Archon miał łatwiej, miał szansę na zwycięstwo.

Ciekawe, co z Corselem i Cevrilem?

A ta zielonowłosa suka odpowiedziała jej, że im nie pomoże. Ważniejsze były plany i artefakt. Pragmatyczna dziwka.

Dżin umierał. Rycerz miał w sobie moc swej rasy. Polegająca na… Piórko tego nie wiedziała.

Lecz został jeszcze Przyboczny, biegnący z uniesionym mieczem. W jego oczach widać było szaleństwo.

Tym razem jednak miał przed sobą czwórkę przeciwników.

*******

Grobowce cuchniały wilgocią. Ściany były pokryte dziwnym obrazkami.

– Cóż to za bazgroły ? – zapytał Rasciur.

– Może starożytne runy ? – zasugerowała Pegi.

– To pismo obrazkowe dla waszej wiadomości, Wielki Wezyrze, doradco i administratorze Rasciur i Pegi mój Szpiegu, agencie i detektywie. To hieroglify, pismo ludzi z czasów faraonów.

Oboje zrobili oniemiałe miny. Cóż to za tytuły? Wezyrze? Ja?

Szpiegu i detektywie? Ona ma coś z głową.

– A ty jaki tytuł nosisz o bezimienna – zaczepiła ją Pegi.

– Witaj Hopleen, Matko swego Diwanu – rzekł głos z ciemności.

Diwanu?

– Tak to moja rada doradcza, Inkwizytorze Balekk.

– Szkoda, że nie ma tu tego mordercy Corsela, na pewno zdenerwowałby się za to, że to przeze mnie zginęli jego rodzice.

Wyszedł z ciemności. Postać ubrana w czarną zbroję, turban i chustę. Pokazał im zwitek papierów i dziwny sztylet.

– Tego szukasz czarodziejko ?

Pomachał przedmiotami.

Sztylet czasu i plany broni palnej i kto wie, czego jeszcze.

– Widzisz, nawet w przypadku przegranej, mogę cofnąć czas. Wtedy wszystko pójdzie po mojej myśli. Mogę nawet się cofnąć do dnia twych narodzin Hopleen, córko Druidów z Oazy Spokoju.

– Nie zrobisz tego! – pierwszy raz w jej głosie było słychać emocje.

Inkwizytor tylko się roześmiał.

– A więc spróbuj! – rzekł po chwili.

Zielonowłosa zniknęła. Pegi i Rasciur zostali sami.

Balokk wiedział jednak, co się święci.

W umysłach dwójki brzmiała wiadomość od Hopleen. Wiedzieli, co zrobić.

Inkwizytor ruszył w ich stronę. Rasciur i Pegi rozeszli się na dwie strony, mając zamiar zajść go od tyłu. Nie chcieli go zaatakować, a otworzyć bramę grobowca, za którym znajdował się portal.

Wielki włochaty pająk zaatakował Balokka. Walka trwała.

Zbyt zajęty czarodziejką, szarooki mag nie mógł powstrzymać otwierających grobowiec, Rasciura i Pegi.

Weszli do środka. A bitwa trwa.

******

– I co skurwysyny ? Rzucicie się na mnie wszyscy?! No chodźcie – Tarak był pełen entuzjazmu.

Piórko, Archon i Cevril ustawili się w szyku, nie mieli chęci na sprawiedliwą walkę. Chcieli po prostu przeżyć.

Przez nikogo nie zauważony Corsel, zakradał się od tyłu. Wrodzy żołnierze się przegrupowali lub uciekli ze strachu i paniki.

Pierwszy ruszył Gabr’rel z dwoma mieczami, nacierał środkiem, Cevril prawą stroną tylko z mieczem, ponieważ tarczę gdzieś zagubił, Piórko natomiast ze swym kosturem z lewej.

Skoczek podszedł Przybocznego od tyłu, ten jednak był przygotowany, paroma szybkimi ruchami obezwładnił skrytobójcę. Parę chwil później odparł ataki pozostałych. Wszyscy ciężko dyszeli.

Odrzucając wszystkich w tył na środku palcu walki zmaterializowała się czwórka postaci.

– Odłóż broń, Taraku Hitter jeśli chcesz, aby twój syn żył. Trzymała za gardło Alffiego, obnażając nóż.

Przyboczny nie wiedział, co zrobić. Wahał się, nadal trzymając miecz.

– Przegrałeś. Inkwizytor leży zamknięty w grobowcu. Rasciur i Pegi go pokonali.

– Nie wierzę! – krzyczał.

– Tak, sprytnym pomysłem z iluzją pająka i przy pomocy tej dwójki leży zamknięty w zapieczętowanym grobowcu, z którego już nigdy nie wyjdzie. Ci ludzi rozwiązali zagadkę będącą kodem strzegącym wejścia. Ja w tym czasie udałam się poprzez teleportację po twego synalka.

Przyboczny padł na kolana.

– Mój plan, doskonały plan – mówił szeptem do siebie.

– Nie udał się. Poddaj się, a uratujesz syna. Zdobyłam palny i sztylet czasu – pokazała mu je.

Przyboczny mając łzy w oczach, rozczarowany tym, że nie zostanie największym i najgenialniejszym generałem w historii, rzucił swym mieczem w ostatecznym akcie.

Hopleen bez problemu, odparowała go magiczną barierą. Przez tą chwilę, młody Alff zdołał wyrwać się z rąk zielonowłosej

Tarak nie dający dalej za wygraną wyciągnął szablę, tym samym dając czas na ucieczkę syna.

Corsel już go ścigał, mając w pamięci obraz tego okrutnika.

Gabr’rel, który miał już tego wszystkiego dość, rzucił po prostu dwoma szablami.

Przyboczny padł jak kukła, brocząc krwią.

– To nie było honorowe, ani w moim stylu, ale zrobiłem to dla słusznej sprawy. Dość z zabijanie i bestialstwem – powiedział Archon. – Dla ciebie Lucetto !

Na niebie pojawił się potężnym obiekt latający, jakiego Rasciur i Pegi nie widzieli.

Jaskrawy, niebieski promień oświetlił wszystkich.

– Stójcie spokojnie! To, co zobaczycie, może was zaszokować – przygotowała ich czarodziejka.

– Co z Corselem ? – zapytał Cevril.

– Musi zabić młodego Hittera. Jeśli tego nie uczyni, ten chłopiec stanie się największym zbrodniarzem w historii, na czele nowego imperium. – Pojedziesz z nim Cevril, znajdź konia, jak i oni uczynili.

Cevril pobiegł.

– My idziemy na statek.

Statkami to ja pływałem, ale czymś takim? – nie dowierzał Rasciur.

Promień zniknął podobnie jak oni.

Znaleźli się w małym sterylnym pomieszczeniu. W ich stronę szła obca postać. Była jasno szara, miała z dwa i pół metra wzrostu, cienkie ręce i nogi. Miała długą szyję i małą głowę z czarnymi oczyma niczym migdały, nosa nie było prawie widać, jedynie dwie malutkie dziurki. Wydawało się, że nie ma ust, póki ich nie otworzyła. Postać przemawiała głosem podobnym do tych wydawanych przez delfiny, czy wieloryby. Jej ubranie tworzyła biała, sztywna szata.

Cóż to za cudak ? I miejsce ? – dziwował się Rasciur.

A myślałam, że już nic mnie nie zdziwi – pomyślała Pegi.

Tylko Hopleen rozumiała, co mówi jej rozmówczyni.

– Masz wszystko to, co obiecałaś?

– Tak, Czcigodna. Sztylet czasu i plany broni palnej.

Podała jej.

Ta w mgnieniu oka zniszczyła przedmioty. Po prostu wyparowały.

– Przyrzekłam i dotrzymałam obietnicy, teraz twa kolej, Czcigodna.

– Tak, tak obiecaliśmy ci wielką moc. Apoteozę, zrównanie z nami.

Hopleen kiwnęła głową.

– Spójrz przez to okno.

Czarodziejka niepewnie podeszła do okna obok przedstawicielki obcej rasy.

Zobaczyła Berbes niemal doszczętnie zniszczone i spalone.

– To zrobiła wasza magia – porozumiewała się z nią telepatycznie. – W naszym świecie tego nie było. Mieliśmy umysły i technologię.

– Rozumiem, ale..

– Magia musi zostać unicestwiona. Wyślę zaraz sygnał do statku matki. Zniszczymy geny odpowiedzialne za dar do czarowania.

– Wiele osób przez to zginie! – Hopleen była przerażona. Świat bez magii? Będzie taki szary i bezbarwny.

– Słyszę twoje myśli Hopleen. – Będzie tak jak mówisz, ale za to będzie bezpiecznie. – Rada zdecydowała. – Wybieramy mniejsze zło.

Obca istota złapała się dwoma dłońmi za główkę, przekazując sygnał.

Nie! To nie może się stać! Co z darami dla mnie? Co będzie z naszym światem?

Nie! Nie, pozwolę na to ! Mam jeszcze dość sił.

Sygnał został przesłany.

Właz otworzony.

Czary zielonowłosej w gruntu dobrej kobiety nie zdały się na nic.

Tym razem wygrała technologia.

Hopleen wypadła ze statku.

Obca istota usłyszała w swojej głowie głos Przewodnika.

– Magia i broń palna to nie jedyne problemy. Na tym świecie rozwinie się alchemia, narkotyki, środki odurzające, wzmacniające zmysły i umysł. Nadal istnieje zagrożenie skonstruowania broni jądrowej.

– Zaradzimy temu, Przewodniku. Mamy nadzieję. Tak jak miała Hopleen, urodzona pod gwiazdą Hopl, świecącą zielonym blaskiem na niebie w tym świecie, oznaczającą nadzieję. I my ją mamy.

Usłyszcie krzyk niebios dla bestii w ludzkiej skórze.

Usłyszcie.

 

Koniec

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Owa miejscowość leżała w niecce między dwoma klifami -- możesz mi to... rozrysować?

Pocisk armatni - to w armatach używa się pocisków? Ciekawe...

No i tak jak słusznie zauważył exturio ---> Niecka między dwoma klifami?! Chciałbym taką kiedyś zobaczyć...

Jeszcze tu zajrzę, na razie tyle ode mnie. Popraw te dziury między częściami w tekście oraz tą zrób coś z tą zieloną ogromną czeluścią na końcu.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Kule armatnie to rodzaj pocisków w szerszym znaczeniu słowa. Pociskiem równie dobrze jest kamień jak i bełt.

Do opowiadania zajrzę później.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Bardzo mi przykro, ale ten typ pisaniny mnie nie bawi. Wysiadłam przy słowach "Corsel jebie siostrę ! Jebie siostrę !" I nie dlatego, że mam coś do słów niecenzuralnych, tylko dlatego, że ten fragment, który przeczytałam, wydaje mi się pisaniem dla samego pisania, do tego niezbyt dobrym pisaniem. Nie jest to parodia, tylko - jak dla mnie - kawałek niedojrzałego, nieśmiesznego tekstu. Do tego dochodzą nieprawidłowo zapisane dialogi, literówki, spacje przed znakami interpunkcyjnymi czy miejscami dość niezręczne, chaotyczne zdania.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja niestety podpisuję się pod słowami Joseheim. Ze swojej strony dodam jedynie, że widzę tu potencjał. Brakuje jedynie doświadczenia i oczytania, by w pełni go zrealizować.

Błędów mnóstwo – ortograficznych, stylistycznych, konstrukcyjnych, nieprawidłowych kolokacji itp. Dopowiedzenia permanentnie umieszczane w nawiasach, choć do ich wydzielania najczęściej służą pauzy. Pierwsza część  — „Morderca”— najważniejsza, bo otwierająca całą historię, napisana najgorzej.
Wyobraźnię masz niesamowitą, ale styl pisania strasznie nierówny — chwilami prowadzisz narrację potoczyście, barwnie i ze zręcznie ukrytym sarkastycznym humorem, potem wpadasz w językowy chaos, w którym  ginie sens wypowiedzi. Sama koncepcja fabularna, według mnie, jest  niezwykle interesująca. Pomysł skomponowania historii z kolejno dorzucanych epizodów  o powtarzających się tytułach i doprowadzenie jej do momentu, gdy losy postaci ostatecznie splatają się ze sobą — dobry i sensownie poprowadzony. 
Niepotrzebnie próbujesz szokować czytelnika  przesadną liczbą wulgaryzmów. Spokojnie mogłeś sobie darować kilka kutasów, cipek i jebania. Dopóki służą charakterystyce postaci wywodzących się z dość szczególnych środowisk — OK, niech sobie będą. Ale gdy zaczynają występować w nadmiernym stężeniu, to odbiorca ma prawo  podejrzewać, że autor używa ich dla własnej, perwersyjnej przyjemności. Umiar zawsze jest najlepszym rozwiązaniem.
Uważam, że powinieneś wrócić to tego tekstu za kilka miesięcy, gdy już o nim zapomnisz, bo  wart jest poświęcenia mu czasu na powtórną redakcję – wyłapanie niezręczności językowych, uporządkowanie, doprecyzowanie, odchudzenie przerośniętych wstawek moralizatorsko-edukacyjnych, którymi zaczynają się niektóre części (np. Kaleka), a które stylistycznie nie przystają do całości. Ogólnie jednak uważam, że iskrę bożą do pisania masz i jeśli będziesz nadal pisał, wypracujesz sobie porządny  warsztat. Mnie twój tekst zaciekawił na tyle mocno, że przeczytałam go w całości wprost  z ekranu (!), co jest naprawdę sporym wyczynem — białe na zielonym zwykle działa na mnie zniechęcająco. Pzdr.

Witam wszystkich.

Fakt z tymi klifami, wyszła moja niezręczność połączona z wyobraźnią.

Pociski też mój błąd, macie racje.

Jeśli komuś nie podoba się styl, to z jednej strony, nie dziwne, że czytać tego nie chce lecz z drugiej strony myślę, że całych tych przekleństw nie ma tak dużo, zawsze mogę usunąć, więc nie chciałbym aby ktoś z takich powodów skreślał ten tekst.

w_baskerville dziękuję za dobre słowa i za obiektywność. Miło, że sądzisz, że mam "iskrę" a sam tekst potencjał. Po pierwszych opiniach stwierdziłem, że do niczego się nie nadaję, więcej nawet miałem tu nie zaglądać. Ale widzę nie jest tragicznie.Czytać to czytam dużo, brak mi może doświadczenia bo sumie to mój pierwszy tekst na poważnie.

Nie co z tym jest, że białe na zielonym, u mnie jest normalnie. Parę dni temu się zalogowałem, więc nie wiem co jak tu działa, możecie podpowiedzieć ;)

Pozdrawiam i dziękuję za zarówno miłe słowa jak i wiadomo, potrzebną krytykę i pokazanie błędów.

A co możecie powiedzieć o fabule, postaciach i uniwersum ?

Nowa Fantastyka