
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Od autora(czyli mnie):
Zapomnij o naszym świecie, o historii, której uczyli cię w szkole. Wszystko się zmieniło… Chrześcijanizm jest tępiony, Magellan odkrył Amerykę, a Rzym połączył sie z Grecją i stali się najotężniejszym państwem na całym świecie. Inne lata, inne wydarzenia, inna przyszłość.
Rycerze, mało ich teraz. Wynikły takie czasy że rzadko spotyka się tych plugawych wojowników. Co najdziwniejsze że gdyby nie śmierć króla Konstantyna to Chrześcijaństwo razem z tymi rycerzami zostałoby uznane. Było wiele zakonów, w których szkolono tych całych "wojowników Bożych". Teraz assasyni Bii(Grecka boginii niemej przemocy) i mściciele Aresa poszukują takich wyrzutków i niszczą zakony, które szkolą rycerzy. Lecz istnieje jedna szkoła, którą każdy boi się atakować… zakon Lucerna. Pierwsi do boju wyskoczyli Germanie – wszyscy zginęli, potem armia Urdal'gorn(Rosja) – tak samo skończyli, a ostatnii byli przybysze we wschodu, czyli samuraje. Nie pokonana armia Japońska walczyła 2 godziny, gdyż kapitan zginął jako jeden z pierwszych. Ci co przeżyli opowidają że to nie są zwyczajni rycerze. Dużo zmian zaszło, Rzym połączył się z małą wyżyną zwaną Grecją. Przyjeli ich religie, która okazała się bardzo podobna do Rzymskiej i stali się jedną wielką wspólnotą. Królem jest Hrixus Potężny, a kanclerzem Gordryk II pochodzący z Grecji. Wielki kanclerz od trzech lat szkoli niepokonaną armie, która ma wygrać oblężenie zakonu Lucerny. Jednym z tych żołnierzy jestem ja.
Alderic, tak miałem na imie. Pewnej ciemnej nocy napadli na mnie, pobili i wrzucili do rzeki. Znalazł mnie łowca niewolników i sprzedał jakiemuś kupcowi, który z braku pieniędzy odsprzedał mnie kanclerzowi. Nazwał mnie Ultrsus i opowiedział całą historię związaną z jego armią. Zgodziłem się na dołączenie do armii i sam opowiedziałem mu swoją historię. Był bardzo zdziwiony, sam go rozumiem… wędrowałem od Japonii po Nowy Świat. Jeśli chodzi o Amerykę, to sam byłem w statku tego Hiszpana Magellana gdy odkrył te dwie wyspy. Podobno ktoś z przyszłości przybył do niego i powiedział jak ma płynąć by "zdobyć wieczną chwałę". Kanclerz był bardzo zadowolny, przyjął mnie bez żadnych testów.
I dzień przed oblężeniem
– Jestem nie pokonany! Haha, spójrzcie na te mięśnie! Rozwalę dwustu nędznych rycerzy! – Powiedział Brixus, wysoki i umięśniony mężczyzna pokazał swoje muskuły.
– Jeszcze trzeba mieć coś na dole! – Powiedziałem drwiąco, cała sala zaczęła się śmiać – Niepokonany mówisz? Mogę się z tobą zmierzyć!
– Ty? Jak chcesz!
Wyszliśmy na pole treningowe, założyliśmy skórzane zbroje i dostaliśmy broń. Nie chcę się chwalić, lecz jestem mistrzem w walce dwoma brońmi. Brixus wziął swój młot, a ja dostałem dwa Gladiusy.
"Mięśniak" wziął pierwszy zamach w moją klatkę pierwsiową, a ja odskoczyłem kawałek i wykonałem kontrę jednym mieczem. Sparował mój cios, ale ja zaatakowałem po raz drugi, było to szybkie dźgnięcie. Gladius zatrzymał się na jego brzuchu i wielkolud odleciał na pięć stóp. Splunął na ziemię i zaatakował ponownie. Zauważyłem że był bardzo niedoświadczony, atakował szybko i mocno bez żadnej równowagi bądź taktyki. Sparowałem więc jego cios, obróciłem się i zamachnąłem od góry. Cios trafił prosto w głowę. Brixus upadł na kolana, a ja stałem za nim z delikatnym uśmiechem.
– Wygrałem Brixusie, przykro mi jednak nie jesteś najlepszy. – Brixus opierał się rękami o ziemię i nic nie mówił. Odszedłem od niego i odrzuciłem miecze. Wtedy zaatakował. Wyskoczył na mnie pełen gniewu, odwróciłem się i zacząłem biec w jego stronę. Gdy chciał mnie zaatakować wykorzystałem ścianę obok i wyskoczyłem w powietrze. Zrobiłem dwa kroki na niej i kopnąłem Brixusa. Padł na ziemię jak posąg. Zapomniał że ja jestem mistrzem akrobatyki. Wszyscy zaczęli mi bić brawo, lecz ja zamiast zbierania pochwał wolałem spokojnie zjeść obiad…
10 lat wcześniej
I element(rozdział)
Mroczne uliczki Al-Barri. Persja przeżyła okres wojen wschodnich lecz nie odzyskała starej potęgi. Przybyłem do Al-Barri po zachodzie słońca. Zmęczony podróżą szukałem jakiejś gospody. Po drodze mijając koło dziesięciu strażników, znalazłem dostojną karczmę o nazwie "Pod zatrutym sztyletem". Wszedłem do gospody i ujrzałem dziesiątki ludzi w turbanach siedzących na dywanikach i palących fajki wodne.
– Witaj, przyjaciellu – powiedział Arab z dziwnym akcentem. – Cośl cie sprowadzdza do naszych stronn?
– Szukam wypoczynku po długiej podróży.
– Masz pieniądzę? – zapytał wesoło
– Mam, dość sporo. – Odpowiedziałem cichym głosem
– To bardzo dobrze! – mężczyzna roześmiał się – Nazywam się Abii Mugal i jestem właścicielem tego budynku. Jeśli chcesz przenocować musisz zapłacić koło pięciu darejków!
– Zdzierstwo! Dobra, zapłacę. Jestem tak zmęczony że nie mam siły się kłócić. – wyjąłem z torby 5 złotych monet(darejki) i dałem "karczmarzowi" do ręki. Ukazały mi się jego krzywe żółte zęby
– Na górę i w lewo do końca! – powiedział rzucając klucz – Tylko mi coś zepsuj to zabiorę wszystko co masz w tej damskiej torebce! – Arab roześmiał się bardzo głośno
Wszedłem powoli na schody robiąc kroki jak żółw. Po chwili uwolniłem się od kłębów dymu i śmiechu. Spokojnie otworzyłe drzwi i padłem na łóżko zasypiając w sekundę.
Najpierw słyszałem krzyki. Krzyki kobiet, meżczyzn i dzieci. Potem otworzyłem oczy i zobaczyłem co się dzieje. Po krętych uliczkach rodem z Babilonu biegali strażnicy goniący ludzi w podartych szmatach. Wiedziałem co się święci lecz nigdy nie widziałem tego w takiej skali. Bunt niewolników. Lecz naprawdę potężny, palące się domu i uciekające rodziny? Coś ogromnego i strasznego. Podniosłem się z łóżka i ujrzałem niewolnika który przeszukuje moją torbę.
– Nie chcesz tego robić, lepiej odejdź stąd szybko. – Powiedziałem spokojnie
– Stul pysk! Nie masz więcej pieniędzy? Oddawaj szaty albo skrócę cię o głowę. – Pozwoliłem mu skończyć zdanię i rzuciłem w niego jednym z pietnastu małych nożyków do rzucania. Trafiłem go w klatkę piersiową, padł na ziemię i zaczął dławić się krwią. "Taki los buntownika" pomyślałem. Zabrałem torbę i szybko wyszedłem z budynku. Okazało się że wszyscy w gospodzie zostali spaleni. Budynek się zawalał, wybiegłem z niego i rozejrzałem się wookół. Wiedziałem że szybko trzeba uciekać, a najkrótsza droga jest nad uliczkami i drogami. Odbiłem się od domku obok i wskoczyłem na dach następnego mieszkania. Szybko biegłem po dachach, patrząc pod nogi. Nagle z boku strażnik podstawił mi halabardę pod nogi i poleciałem gwałtownie do przodu. Wpadłem do palącego się budynku. Moja szata zaczęła płonąć wiec szybko ją zrzuciłem. Gdy chciałem uciekać usłyszałem krzyk mężczyzny. Rozejrzałem się dokładnie i zauważyłem chudego faceta z brodą na pół stopy. Był przygnieciony belką.
Złapałem go za rękę obwinąłem na szyi i wyskoczyłem. Przebiłem się przez ściane
– Mam kolejnego! – Powiedział napastnik, domyśliłem się że to jakiś strażnik – No kolego, bunt wam się nie udał.
– Nie jestem żadnym niewolnikiem! Jestem Podróżnikiem, nazywa się Alderic… – Zdanie przerwało mi uderzenie w plecy. Podnieśli mnie, a ja zacząłem myśleć jak stąd uciec. Trzech strażników, jeden ma halabarde, a dwóch miecze. Mój ojciec uczył mnie pewnej zasady: "Najpierw działaj, potem myśl"… może to był jeden z powodów dlaczego uciekłem z domu. Gdy strażnicy trzymali mnie za ramiona, wyskoczyłem do tyłu na ziemie. Przewróciłem się i pociągnąłem ich za sobą. Wstając zabrałem jednemu miecz. Halabardnik wziął zamach, i trafił mnie w ramię. Przeturlałem się i rzuciłem jednym z nożyków przy pasie. Trafiłem, zresztą zawszę trafiam. Zacząłem biec między uliczkami byle uciec z tego przeklętego miasta. Trafiłem do stajnie złapałem pierwszego konia, który okazał się koniem wojennym gotowym do walki. Przyodziany w ochrone na paszczę i brzuch. Po lewej stronie siodła dwa oszczepy, a po drugiej krótki miecz. Droga okazała się czysta, strażnicy zajmowali się wrzucaniem więźniów do ich klatek, a ja uciekłem w strone Republiki Grecko-Rzymskiej.
Po paru długich dniach wędrówki mój koń padł ze zmęczenia. Zabrałem więc bukłak wody i troche jedzenia, dziwne Perscy jeźdźcy z jedzeniem przy siodle? Nie interesowałem się dlaczego jedzenie tam było po prostu je wziąłem. Zabrałem jeszcze krótki miecz i wyruszyłem w dalszą wędrówkę. Trzy godziny później miałem końcówkę wody, rozpoczynała się burza piaskowa, a ja się zgubiłem. Z daleka zobaczyłem trójkę ludzi, pomyślałem że to może być iskierka nadziei. Gdy zbliżali się zobaczyłem ich stroje. Czarny płaszcze pod nimi złote zbroję, a na plecach kilka oszczepów i długa glewia ze znakami Greckimi. Mściciele Aresa.
– Dajcie wody, proszę was. – Powiedział zachrypłym głosem. Jeden z nich podbiegł do mnie i wlał mi troche wody ze swojego bukłaka. Potem zemdlałem.
Obudziłem się w ciemnej jaskini.
– Patrzcie obudził się! – Powiedział jeden z żołnierzy, gdyż to najlepszy sposób na opisanie ich – Jak się czujesz podróżniku?
– Teraz już lepiej odpowiedziałem. Dziekuję za waszą litość – Odpowiedziałęm podnosząc się z ziemi – Lecz mam pytanie. Co robicie na pustyni w Persji?
– Dostaliśmy pewne rozkazy. Musimy zniszczyć organizacje, która pomaga rycerzom. – Ostatnie słowo powiedział z obrzydzeniem – Jak brzmi twe imie?
– Nazywam się Alderic. – Przyjrzałem się mężczyznom, jeden z nich miał paskudną szramę na twarzy.
– Alderic… nie musisz zdradzać nam twego nazwiska, nie potrzebujemy go. – Ja nazywam się Aretas, to jest Gereon – wskazał na towarzysza obok – A to nasz dowódca Talus – Dowódca, pewnie jakiś weteran wojenny, stąd ta blizna. – Przydałaby nam się pomoc. Musimy dojść do miejsca zwanego Czarną przełęczą.
– Czarna przełęcz to tylko arena dla bandytów i wszelkich przestępców. – odpowiedziałem zaskoczony.
– Tam ukrywa się niejaki Harad Mahim, główny członek tej bluźnierczej organizacji. – Pomogę wam. – powiedziałem od razu
Wyruszyliśmy więc. Podróż nie dłużyła się w nieskończoność jak się spodziewałem. Nawet jednego dnia wydażyła się ciekawa historia:
– Hej, Alderic! – krzyknął do mnie Aretas – Może chciałbyś podłapać troche stylu walki wojowników Aresa?
– Co? Ten styl mogą znać tylko mściciele. – Powiedziałem ze zdziwieniem
– Kto przesterzega reguł? – Aretas wyjął spod płaszcza krótki miecz i wystawił czubkiem do mnie – To jak będzie?
Zgodziłem się bo co miałem zrobić? Jeden z najbardziej zabójczych stylów walki, "Commodi"( łc.zręczność) znany tylko przez "mścicieli Aresa" i paru Polski Aciesów. Polega na opanowaniu i równowadze, wymaga też dużej zręczności i kordynacji ruchów. Jest na trzecim miejscu wraz z "Lupusem"(łc.wilk), który polaga na sile i inicjatywie. Najpotężniejszy styl walki mieczem to "Bos"(łc. Krowa) podobno zna go tylko 20 osób na całym świecie. Szóstka strażników kanclerza, a ta czternastka to nieznani podróżnicy. Chociaż znam jedną z osób, która posługiwała się po mistrzowsku "Bosem"… mój ojciec. Sukinsyn, uczył mnie tego stylu w dość nie profesjonalny sposób. Bił mnie codziennie, raczej tłukł, jak jakiegoś śmiecia. Doigrał się wkońcu, pewien człowiek pożądnie go pobił lecz to już inna historia.
Po trzech dniach treningu Aretas rzekł: "Dobrze trenowałeś, na początek ci to wystarczy. Może kiedyś dokończysz naukę tego stylu." Nauczyłem się podstawy tego stylu, liczyłem na to że poznam wszystkie jego tajniki lecz nie udało się, niestety.
Następnej nocy obudzili mnie z pięknego snu o miłej służce, która bardzo lubi poświntuszyć i nosić dzbany z winem.
– Sprawdziliśmy mapę, okazało się że zara dojdziemy do celu. – Rzekł Aretas. Zawsze zastanawiało mnie to że tylko on się do mnie odzywa. Kapitan i drugi żołnierz siedzili cicho i przyglądali się zaspom piasku.
Tak sie stało po paru chwilach zauważyłem ogormną dziurę z ziemi, w której Było miasto. Pare minut później szliśmy spokojnie po ulicach przeklętego miasta, w którym nawet kanclerz ze swoją obstawą zostałby szybko zaatakowany. Wtedy zorientowałem się że coś jest nie tak. Nikt nie zaczepił nas weszliśmy na obręby Czarnej przełęczy, a teraz w niej jesteśmy. Moje przemyślenia przerwał mi głos.
– Któż się do nas zjawił? Och czyż to nie Alderic? – Z cienia wychylił się gruby Arab w szlacheckim stroju – Dobrze się spisaliście, chłopcy.
– Kim że do cholery jesteś? – Odpowiedziałem zdenerwowany ponieważ zostałem skuty w dość bolesny i nieostrożny sposób – Kolejny nieudolny łowca głów? – Znowu pomyślałem że nie powinienem wchodzić do Al-Barri
– Nie chcesz się przyznać że zabiłeś już dziesiątki kapłanów róznych bogów? Aresa? Hesji? Zeusa? – Ostatniego boga bardzo podkreślił. Po tych słowach zrozumiałem dlaczego żołnierze Aresa przybyli do Perji. Ktoś mnie wrobił, nie mogłem przemówić im do rozumu. Musiałem uciec. Reagowałem szybko. Uderzyłem nogą żołnierza, który stał przy mnie i wyskoczyłem w górę do budynku. Ktoś ściągnął mnie na dół. Po samym uścisku wiedziałem że to mściciel. Padłem na ziemię.
– Nie uciekniesz. Ściąć mu głowę! – Rozkazał, a obok niego pojawił się strażnik. Wyjął miecz i gdy chciał wziąć zamach dostał oszczepem w głowę.
– Alderic! Uciekaj! – krzyknął Aretas, który wyjmował krótki miecz. – Szybko!
– Co, zdradziłeś nas? Jak mogłeś? – Krzyknął wręcz płaczliwym głosem Gereon, wyjmując taki sam miecz jak jego były już towarzysz.
Zręcznie rozwaliłem kajdany o pewien głaz i zacząłem uciekać, lecz po paru krokach zdałem sobie sprawę że nie moge zostawić tak człowieka, który mi pomógł w tak ważnej sprawię. Skoczyłem do boju, w furii zacząłem wyrywczo zabijać kolejnych strażników jeden po drugim. Nagle na drodze stanął mi dowódca mścicieli z glwią w ręce. Kopnął mnie,a ja odleciałem kilka stóp dalej. Wtedy wziął pierwsze poziome cięcie, a ja wygiąłem się jak najbardziej mogłem lecz nie uniknąłem całkowicie ostrza. Końcem glewii przejechał po moim brzuchu. Uapdłem na ziemię i sturlałem się w dół miasta. Żołnierz wyskoczył i zatrzymał mnie obok areny, zacięta walka trwała. Tymaczasem Aretas ciął strażników gdy został dźgnięty od tyłu w plecy. Zaryczał, lecz ja tego nie usłyszałem. Był to mocny chłop. Od razu odwrócił się i zrobił lekko spóźniona kontrę. Chybił lecz zauważył że zaatakował go człowiek, którego uznał za brata.
– Nie rób tego, jesteśmy wspólnotą! Komu wierzysz, mi czy tym zachłannym mistykom, którzy podadzą ci pierwszą znaną osobę? – Aretas krzyknął
– Twoje oczy zasłonił dym przeklętego Jezusa! – Gereon splunął i zaatakował glewią. Aretas szybko zmienił broń i przeszedł do ofensywy. Walczyli jak dwa zgłodniałem wilki o mięso upolowanego zająca. Cięcie, parowanie, cięcie, parowanie. Po chwili glewie zaczepiły się o siebie, a Arteas wykorzystał to. Pociągnął glewie w lewo jak najbardziej mógł i tuz po tym ruchu zrobił obrót i dźgnięcie. Jego "brat" odsunął się i spojrzał na ranę. Aretas poczuł siłę tytana i kopnął przeciwnika, który odleciał conajmniej 10 stóp. Lecz Gereon utrzymał róznowagę i wyprostował się. W tym czasie Aretas wbił glewie w ziemie i szybko rzucił dwoma oszczepami. Przebiły jego przyjaciela i wroga w jednym w ramiona. Mściciel podszedł do "ofiary".
– Przykro mi bracie, nie chciałem tego robić. – Po tych słowach Aretas podciął gardło swemu przyjacielowi. Schował sztylet i zobaczył mnie, który właśnie miał być przebity przez ostrze zabójczej glwii. "Talus!" krzyknął Aretas i w wyskoku złapał go. Obaj spadli na arenę. Talus szybko wstał i wyjął krótki miecz, który miał przy pasie. Aretas zrobił to samo. Dowódca zrobił obrót wybijając miecz przeciwnikowi i ciął go w klatkę piersiową.
– Czemu mi nie wierzysz? To nie jest on! Okłamali nas! – krzyknął Aretas, próbujący odsunąć się od przeciwnika – To nie on!
Talus sypnął piaskiem w oczy mścicielowi i wziął pionowy zamach. Aretas odleciał do tyłu uderzając potężną siłą w ziemie, lecz nie zdążył się podnieść. Talus pobiegł do niego i dźgnął w serce. Młody żołnierz zaczął pluć krwią na wszystkie strony. Widząc to wpadłem w szał, podobno odzidziczyłem to po swoich przodkach. Wyskoczyłem z ogromną siłą na Talusa przejeżdżając mieczem po jego karku. Cięcie było tak mocne że zauważyłem przez chwile jego kości. Gdy myślałem że upadnie na ziemie i nie spróbuje wstać okazało się że zrobił przewrów i zaatakował mnie. Sparowałem jego trzy ciosy i zamachnąłem się tak że obaj straciliśmy miecze. Zacząłem tłuc go gołymi rękami nie patrząc na to w co uderzam. Wyprowadzałem szybkie i silne ciosy, lecz bardzo nie uważnie. Talus odepchnął mnie nogami i upadłem na plecy. Gdy biegł na mnie z mieczem, który podniósł z ziemi zauważyłem oszczep. Szybko wziąłem go i wystawiłem przed siebie. Mściciel nie zdążył zrobić uniku. Ostrze włóczni weszło między jego żebra. Nagle w jego oczach pojawiła się pustka, jakbym widział małe dziecko, które zagubiło się we mgle. Odrzuciłem go i rozejrzałem się dookoła. Koło dziesięciu strażników i trzech mścicielów Aresa nie żyje. Po zrobieniu honorowego pogrzebu wyruszyłem w dalszą drogę.
Za wszelkie pomyłki przepraszam ;)
,,dość sporo'' masło maślane;P sporo błędów i potknięć językowych, kolokwializmów nieadekwatnych do czasów... mam wrażenie, że czytam skrót...
“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”
Poprawiłem narazie pare błędów, które znalazłem.
Na początku napisałem że wszystko w tym swiecie jest pogmatwane i "nieadekwatne do czasów".
wszystko może być pogmatwane, jesli chodzi o czas i tego typu niuanse, ale język... nie bardzo, jeśli nie podporządkuje sie go hm... realiom. przynajmniej to takie moje odczucie, ale moze się czepiam:P
“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”
Marsylka ma rację. Autor może sobie fabułę gmatwać do woli, przestawiać fakty, mieszać wydarzenia, ale napisane to musi być precyzyjnie. No nie da rady: musi i kropka.
Pozdrawiam.
Nie wiem czy dobrze zrozumiałem...
W Twoim świecie dominującą religią jest religia Rzymska pomieszana z Grecką? A nasz główny bohater walczy przeciw Chrześcijaństwu, które jest prześladowane, i nie ma zbyt wielu wyznawców?
Nie jestem pewny czy dobrze zinterpretowałem te fakty.
Calmin:
Prawie dobrze, a co do religii: nie opisałem nastawienia releigijnego mojego bohatera.
Wiem, ale napisałeś że walczy przeciw Chrześcijaństwu.