- Opowiadanie: Artrea - Kumple od siedmiu boleści

Kumple od siedmiu boleści

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kumple od siedmiu boleści

– Stary! No weź! – krzyknął załamany Elroy, patrząc na efekty pracy jego kumpla.

Ogromny robot o wysokości ośmiu metrów spoglądał na pobojowisko, jakie udało mu się zrobić podczas tych trzech godzin męczenia się z naprawą komputera. A naprawy potrzebował jedynie dlatego, że się zawiesił, a tu proszę! Pracownia w powietrze wyleciała, niczym przy wybuchu nuklearnym! Wszystko było zniszczone w drobny mach.

– No, pięknie! I gdzie ja teraz… Co ja…? Jak…? – Elroy, wstrząśnięty, niczym koktajl, usiadł bezradnie na samym środku gruzowiska i chwycił się za głowę.

Robot wymruczał pod nosem przeprosiny, zbyt zawstydzony, by bardziej podnieść głos. Jako że Elroy ma ogromne pokłady cierpliwości, nie wybuchł z obelgami pod adresem robota, tylko zaczął zabierać się za sprzątanie. No… Nie każdy mógłby powiedzieć, że odkładanie kamieni na bok to sprzątanie, ale to już zależy od punktu widzenia. Westchnienie robota, brzmiące jakby ktoś jeździł paznokciami po tablicy, było wyjątkowo chwytające za serce, jednakże chłopak był w tejże chwili zbyt sfrustrowany, by przejmować się uczuciami mechanicznego przyjaciela. Elroy popatrzył na Oriona spode łba, zaś robot… siedział ze spuszczoną głową, pocierając wielkie, metalowe łapska, czemu towarzyszyło nieprzyjemne zgrzytanie. Chłopak skrzywił się na ten dźwięk i zatkał uszy.

– No, dobra! To nie twoja wina! Mogłem to przewidzieć… – Rozejrzał się po zmasakrowanym pomieszczeniu. – Ale pomożesz mi sprzątać.

Robot ochoczo pokiwał głową i od razu się podniósł, strącając przy okazji pozostałości po suficie. Facepalm w wykonaniu Elroya jest naprawdę rzadkością, ale teraz nie mogło się obyć bez tego gestu. Orion zrobił to samo, jednak w jego przypadku o mało nie skończyło się na ogromnej dziurze w metalowej powłoce. Widoczne było małe wgniecenie.

– Brawo, geniuszu, jeszcze młotek ci dam, co ty na to? – Elroy zaśmiał się pod nosem.

Robotowi do śmiechu nie było. Podniósł chłopaka za koszulę na wysokość diod, które można było nazwać jego oczami, po czym wpatrzył się w niego z nieukrywanym oburzeniem. Elroy uniósł ręce.

– Przepraszam, przepraszam. Jeśli masz zamiar mnie zabić, mam przedśmiertną prośbę – mógłbyś pochować mnie niedaleko wujka Estebana? Nie będzie mi się chciało chodzić po fajki przez cały cmentarz, rozumiesz…

Orion przewrócił diodami, wzdychając, i odstawił przyjaciela na ziemię.

– Ach! Jakiś ty łaskawy! – Elroy ukłonił się nisko, by wyrazić swą wdzięczność.

Robot nie zareagował na zachowanie kumpla, tylko wziął się za ogarnianie bałaganu, panoszącego się dookoła.

– Ty, zobacz! – zawołał chłopak, pokazując na lekko osmolone, stalowe drzwi. – Nasz schowek chyba się uchował.

Orion odrzucił stosik gruzów na drugi stosik i podszedł do przyjaciela, zostawiając w ziemi ogromne ślady stóp. Chłopak mocował się z drzwiami, by je otworzyć, ale za cholerę się nie dawały! Orion odsunął Elroya od uparcie zamkniętego i nieustępującego wejścia, po czym uderzył w drzwi pięścią raz, drugi, trzeci i po chwili stal została pokonana.

– Nie doceniałem twojej siły, stary – mruknął z podziwem Elroy, zaglądając do ciemnego wnętrza tajemniczego schowka.

Robot pstryknął światło (o dziwo działające jeszcze) i popchnął przyjaciela do przodu. Też chciał zobaczyć, czy obie kolekcje zachowały się w dobrym stanie. Po jednej stronie schowka znajdował się bardzo obszerny zbiór katan, zaś po drugiej mieścił się zbiór broni laserowej.

– Tak! Dziękuję! – Elroy podbiegł do jednego z ostrzy, zdjął je ze stojaka i ucałował.

Orion uniósł brew, składającą się z różnokolorowych kabelków, widząc to przedstawienie.

– Nie patrz się tak – obruszył się chłopak, odkładając katanę na miejsce. – Jestem z nimi silnie związany. Taką niewidzialną nicią.

Robot uniósł mechaniczne ramiona ku niebu, a następnie podszedł do swojej kolekcji. Bardzo ostrożnie chwycił broń o nazwie ML273 i wyszedł z nią na zewnątrz.

– Co robisz? – spytał Elroy, wychodząc za nim.

Robot zatrzymał się na środku pozostałości z pracowni i wycelował bronią w resztki jednej ze ścian. Chłopak obserwował go uważnie.

Chwila ciszy i… Wiązka czerwonego lasera poszła ku ścianie i rozwaliła ją na kawałeczki, a huk był przy tym tak wielki, że trudno byłoby go na Alasce nie usłyszeć.

– Wow! Stary! – zawołał z podziwem Elroy, podbiegając do gruzów. – Nie wiedziałem, że twoje bronie są aż takie mocne! Szacun, robocie, szacun.

Orion ukłonił się elegancko i oparł miotacz o ramię, uśmiechając się jak głupi do sera, chłopak zaś starał się dojrzeć numer broni.

– 273? To ten najnowszy?

Robot pokiwał dumnie głową. Elroy pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Ty masz pełno nieodkrytych zdolności. Co jeszcze? Budowa bomby atomowej? – zażartował.

Orion obrzucił go piorunującym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że nie był to żart najwyższego lotu.

– A, się przejmujesz. – Chłopak machnął obojętnie ręką. – Poczekaj, pobawimy się razem.

Wrócił się do schowka, a po chwili wyskoczył z niego, niczym Chuck Noriss i zaczął wymachiwać ostrzem na lewo i prawo. Robot starał się trzymać od niego jak najdalej, ale Elroy był upierdliwy jak owsik, za Chiny i inne kraje Azji Dalekowschodniej, nie dało się go uniknąć, tak więc strzelił mu pod nogi z lasera. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na Oriona, a ten patrzył na niego jak Simon’ s Cat – jakby nic się nie stało.

*

Koledzy postanowili zawrzeć rozejm i, zapomniawszy oczywiście o przywróceniu pracowni do jako takiego stanu, zaczęli udawać, że są Super bohaterami.

Jaki z tego morał? Carpe diem!

Koniec

Komentarze

Tekst napisany fatalnie i niechlujnie. Sensownej fabuły brak. Pomieszane czasy.

Okropny ortograf w tytule "śedmiu (!!!)"

"Facepalm w wykonaniu Elroya jest naprawdę rzadkością" - że co proszę? Za mało słów w polska język?

 

Wiele pracy przed Tobą, Autorko.

Pozdrawiam.

Babol w tytule, to zwykła literówka, bardzo za to przepraszam.

Jako że dzieje się to w czasach współczesnych, dąłam to słowo, albowiem, jakby nie patrzeć, jest używane powszechnie.

Wiele nowotworów językowych jest używanych powszechnie, co nie znaczy, że są one poprawne. Poza tym, o ile się nie mylę, "facepalm" oznacza po prostu zażenowanie.

Nie mam pojęcia, co Autorka pragnęła powiedzieć prezentując ten tekst. Zagadką dla mnie pozostanie, dlaczego to zrobiła.

Zainteresował mnie tylko obraz zniszczeń podany w dziwnej jednostce.

 

„Wszystko było zniszczone w drobny mach. –– Mach, to jednostka prędkości równa prędkości rozchodzenia się dźwięku w powietrzu. Proszę opisać zniszczenia w bardziej przystępny sposób.

A może: Wszystko było zniszczone w drobny mak?  ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A może nawet rozbite. Rozbite w drobny mak i rozniesione w puch. W skrócie: zniszczone w mach.

Jak w tym wierszyku:

Roznieśli go na puch,

Rozbili go na mak,

Chciał krzyknąć głośno: uch!

Lecz go ogarnął strach,

Lecz go rozbolał brzuch,

Myśli mu gnały, ach,

I poplątały, tak.

Nie wiedział przeto jak

Zniszczyli go na mach.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

A ten rozziew pod koniec wierszyka zmajstrował nieobliczalny edytor.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jerohu, dzięki Twojej podpowiedzi zrozumiałam to, co wydawało mi się nie do pojęcia. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem i niestety nie mogę napisać nic mądrego. Umiesz coś napisać, więc spróbuj napisać coś wciągającego. Ten tekst jest raczej nudny.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka