
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dwanaście dusz
Ongber nade wszystko kochał swoje anioły.
Odkąd zajął się na poważnie ich hodowlą nie mógł narzekać na brak zamówień i dobrobyt. Dopóki zajmował się tylko ziołami oraz sporządzaniem leczniczych mikstur, klepał biedę. Teraz jednak interes szedł świetnie, a on mógł pławić się w luksusie. Mógł, jednak tego nie czynił. Trzymał swoje źródło dochodu w tajemnicy, z rzadka tylko pozwalając sobie na odrobinę zbytku w postaci najlepszego wina czy tytoniu. Dostarczał mu je zaufany człowiek, który wiedział, że w interesach najważniejsza jest dyskrecja. Ongber płacił mu towarem najcenniejszym, jakiego poszukiwano w Niewymiarze – anielską przędzą, z której wyrabiano niespotykanej urody tkaniny. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy, że Ongber posiada coś jeszcze cenniejszego i pięknego: anielskie pióra.
– Witajcie moje piękności! – mawiał pieszczotliwie za każdym razem, gdy wchodził do piwnicy, w której je trzymał. Anioły unosiły wówczas swe jasne główki i z sobie tylko zrozumiałą ciekawością oraz uwagą przyglądały się człowiekowi niosącemu w dłoni światło. Same przez większość dnia pogrążone były w mroku i tylko nieliczne momenty ich anielskiej aktywności zdradzały ich prawdziwą naturę. Ongbera zawsze dziwiła swoista tępota tych pięknych stworzeń. Próbował nauczyć je ludzkiej mowy, potem języka mimów, wreszcie zwykłych komend tak łatwo przyswajalnych najpospolitszym psom. Wszystko na nic. Anioły, mimo iż nieziemsko piękne, pozostawały niewzruszone i odporne na jakiekolwiek nauki. Tkwiły na swoich łodygach śniąc spokojnie i co jakiś czas, kiedy się przebudzały, Ongber ucinał im ich śnieżnobiałe loki oraz zrywał, niczym źdźbła trawy, delikatniejsze aniżeli puch, piórka. Każdy skromny zbiór mieścił się wprawdzie w jednej ludzkiej dłoni, jednak systematyczna praca po kilku tygodniach dawała efekty.
Anioły wyrastały w kielichach kwiatów rosnących w Krainach Południowych. Sadzonkę nabył kiedyś, całkiem przypadkowo, w porcie. Odwiedzał to przepełnione gwarem i tłumami miejsce tylko wtedy, kiedy w początkach pory letniej do miasta zawijały statki z zamorskimi towarami. Anielski kwiat sprzedał mu kupiec, który narzekał, że podczas przedłużającej się morskiej podróży stracił niemal cały ładunek sadzonek. Jakiś nieostrożny marynarz otworzył luk i oświetlił pomieszczenie, w którym przechowywano ładunek. Dla aniołów okazało się to zgubne, gdyż nie znosiły słonecznego światła. Zwiędły niemal wszystkie kwiaty i kupiec poprosił, aby Ongber przechował dlań jedyną, przejawiająca oznaki życia sadzonkę, do momentu jego powrotu. Zielarz zgodził się zając sadzonką, za co kupiec był mu nadspodziewanie wdzięczny. Kiedy tylko pozbył się towaru, odpłynął natychmiast. Mijały lata, kupiec się nie pojawił, a hodowla Ongbera miała się znakomicie, podobnie jak interes.
Wszystko zmieniło się, gdy zielarz znalazł w rynsztoku chłopca i przygarnął go do siebie. Malec był wyziębiony i zawszony, jednak przejawiał niezwykłą bystrość umysłu i ciekawość wszystkiego, co zwróciło jego uwagę. Ongber postanowił się nim zaopiekować i przekazać mu część swej wiedzy. Czuł na karku starość, a nie widział nikogo, komu mógłby zostawić swój dorobek. Nigdy nie założył rodziny, chociaż w młodości nie stronił od kobiet. Zwykle jednak, zapewne z braku cierpliwości czy wytrwałości może, kończył w objęciach pospolitych portowych kurew. Tłumaczył sobie potem, że mężczyzna otrzymuje zawsze ten sam towar, tylko w innym opakowaniu.
Chłopiec pomagał mu chętnie i bez narzekań wykonywał wszelkie prace w obejściu. Z czasem jednak zaczął wypytywać Ongbera o rozmaite rzeczy, aż wreszcie, przez przypadek, znalazł klucz do piwnicy, gdzie rosły anioły. Nie wiedział, jak z nimi postępować, postanowił więc rozświetlić im mrok i w pewien piękny poranek wyniósł wszystkie sadzonki na słońce.
Ongber pojawił się za późno i mógł tylko lamentować nad swoją głupotą.
– Mogłeś mi po prostu powiedzieć – odparł z wyrzutem w głosie chłopiec. – Wystarczyło po prostu powiedzieć… Chciałem pokazać im piękno wschodzącego słońca.
Po tym wydarzeniu Ongber zaginął bez śladu.
***
Wiele lat później…
Inkwizytor Maur spoglądał na swoją duszę ze wzruszeniem. Migotała nieco przytłumionym, choć jasnym blaskiem, rozświetlając mrok komnaty. Maur zdecydował się, aby po ostatnich wypadkach w mieście strzegł jej Święty, więc póki co była bezpieczna. Ciszę przerwał odgłos napinanych łańcuchów. Inkwizytor odwrócił się spokojnie i skierował wzrok na przesłuchiwanego , a na jego twarzy zagościł przelotny choć pełen samozadowolenia uśmiech. – Żeby tak Keret wiedział, kogo mam w garści!
Bestia wisiała tuż nad kamienną posadzką, skrępowany złotymi łańcuchami, wystającymi z sufitu. Jej ślepia płonęły żywym ogniem a mięśnie kończyn, próbujące zerwać okowy, napinały się do granic wytrzymałości. Choć była śmiertelnie niebezpieczna, to odpowiednie zaklęcia oraz opieka Świętego czyniły ją bezbronnym.
– Módl się do tych swoich… Świętych – zacharczała bestia szamocząc się w łańcuchach. – Abyś nie wpadł w nasze łapy!
Maur uśmiechnął się pogardliwie.
– Wiesz, ilu z nas czyha teraz na twoje życie? – bestia kontynuowała swe groźby.
– A wiesz, co się stanie, jeśli cię tu i teraz zabiję?
Bestia zawyła z wściekłości, jednak jej głos zamilkł pod pogrążonym w mroku sklepieniem. Zdawała sobie sprawę ze swej sytuacji i bezsilności. Nie zdołała jeszcze osiągnąć statusu demona, który w Piekle dawałby jej względną ochronę przed samowolą diabłów, nie wspominając o szaleństwach samego Szatana. Poza tym kara, jaka oczekiwała nań za nieudaną akcję, była straszliwa.
– No! – Maur uśmiechnął się i podszedł do Bestii zaglądając jej prosto w ślepia – zatem masz tylko jedno wyjście.
Bestia uniosła głowę i zawyła z wściekłości.
– Najsensowniejszym wyjściem dla ciebie będzie, jeśli zaczniesz mi służyć.
– Chyba oszalałeś…? Jak zdołasz uchronić mnie przed zemstą diabłów?
Maur znowu się uśmiechnął. Od czasu, kiedy do Niewymiaru przybyło Piekło, powstało spore zamieszanie. Kolegium i Tajna Policja miały pełne ręce roboty z demonami czyhającymi na dusze oraz upadłymi Niewymiernymi próbującymi za wszelką cenę uniknąć sprawiedliwości. Tylko Inkwizycja mogła w ciszy i spokoju zbierać informacje na temat nowego, nieznanego wroga i zyskiwać przewagę w mieście.
– Zapewnię ci opiekę Świętego.
– Jak? Przecież prawdziwy Święty nie zgodzi się na ochranianie bestii. Poza tym kiedy pojawi się diabeł, to…
– Zostaw to mnie. Co do diabła, to z pewnością znajdziemy jego słaby punkt. O ile się orientuję, jest, jak to mówią, sprawiedliwy?
Bestia przytaknęła skinieniem głowy.
– Zatem w konfrontacji z nami nie ma szans – zaśmiał się Maur. W pewnym sensie – pomyślał – może okazać się dla mnie wielce użyteczny. Wywołał strach wśród tych zawszonych Świętych, czym zmusił ich do bezpośredniej współpracy z władzami. Zdecydowali się nawet na ochronę dusz co bardziej prominentnych mieszkańców miasta, zwanych aristoi. Ta sytuacja była wprost wymarzona, aby zemścić się na swoim największym przeciwnikiem: dowódcą Tajnej Policji.
– Ale nie masz dostępu do mojej duszy – dodała bestia szukając w propozycji Maura słabych punktów.
– Cóż – westchnął Maur. – Na początek zadam ci pokutę. Potem dostaniesz nową powłokę, która zapewni ci względny spokój w mieście. No chyba, że chcesz nadal wyglądać jak pokraka?
Bestia syknęła ze złością i szarpnęła łańcuchy, jednak po chwili uspokoiła się.
– Co mam dla ciebie zrobić?
Maur znowu podszedł do swojej duszy. Stał nad nią przez chwilę ważąc decyzję, która mogła wpłynąć na resztę jego życia, a zarazem wyznaczyć groźny precedens. W końcu zwrócił się ku bestii i rzekł:
– Ukradniesz pewną duszę i przyniesiesz mi ją!
Bestia zmrużyła ślepia próbując przeniknąć zamiary oprawcy. Nawet jej ta prośba wydała się podejrzaną.
– Ktoś jej strzeże?
– Jeszcze nikt, ale już niedługo zaopiekuje się nią święty… Marcelinus.
-Co? Chyba zwariowałeś.
Maur wyszeptał zaklęcia i łańcuchy na łapskach bestii zacisnęły się, a w powietrzu uniósł się swąd palonej skóry. Komnatę przepełniło wycie ofiary.
– Będę potrzebował wiadomości na temat tego świętego – wycharczała po chwili bestia. – Aby wyrwać duszę z rąk opiekuna muszę znać jego słabości.
– Powiem ci, co i jak – odparł Maur odwracając się ku swemu nowemu słudze. – Znam Kereta i wiem, gdzie ją ukryje. Jeśli ci się uda, nie ominie cię nagroda.
Bestia skinęła łbem i Maur zwolnił nieco ich uścisk.
– No, ale nie pora teraz na obietnice. Najpełniej odpokutujesz obcując z moją duszą.
***
Keret w milczeniu obserwował z wieży katedralnej miasto. Była późna noc, jednak dowódca Tajnej Policji nie mógł zmrużyć oka. Chociaż miał przed oczyma niemal wszystkie dzielnice, jego wzrok mimowolnie kierował się w stronę portu. Powód był jeden: on tam był, Widmokręt! Pojawił się na redzie kilka dni temu, spowity gęstą, cuchnącą mgła i grobową ciszą. Wzbudził wśród mieszkańców miasta poruszenie, a początkowa ciekawość prędko ustąpiła miejsca strachowi, który spotęgowały późniejsze wydarzenia. Coraz częściej też zaczęły pojawiać się niestworzone plotki na temat statku i jego natury. Wielu sądziło, że to kara, jaka spada na miasto za popełnione dotąd występki, jeszcze inni utrzymywali, że oto dosięga ich upiór ich własnej, zapomnianej przeszłości. W końcu w podróż do Niewymiaru udali się tylko wybrani, odrzuceni pozostali. Zapewne nie zapomnieli o tym, że ich porzucono i być może to, co zieje się teraz, jest jakąś formą zemsty. Na Kerecie spoczęło zadanie wyjaśnienia zagadki Widmokrętu, tym bardziej, że pojawiły się naciski ze strony Świętych. Biskup Prohor, jego bezpośredni zwierzchnik, wyjawił mu w ścisłej tajemnicy pewne informacje na temat statku, które pochodziły od samych Niewymiernych, jednak zdrowy rozsądek nakazywał ich sprawdzenie.
Nabił fajkę i zapalił, otulając się szczelniej płaszczem. Na szczycie wieży hulał wiatr, a od portu ciągnęło wilgocią. Tuż nad jego głową zahuczała sowa a na ulicy dały się słyszeć czyjeś pośpieszne kroki. Wyjrzało poza krawędź na dół, jednak pomiędzy spowitymi gęstym mrokiem kamienicami niewiele dało się dostrzec. Większość domów w Niewymiarze zbudowana była z popielatego granitu, który utrudniał w nocy orientację. – Pewnie szmuglerzy – przemknęło mu przez myśl a wspomnienia z starych czasów znowu zaczęły przebijać się do świadomości. Zaciągnął się głęboko wonnym dymem i z ulgą wypuścił dym, starając się zapomnieć o przeszłości. Teraz najważniejszy był ten dziwny, nieodgadniony okręt.
– Psiakrew! – zaklął spluwając w dół. – Żeby już sami Święci bali się jakiejś zmurszałej i zatęchłej łajby? Fakt, jest ogromna i dość nietypowa. Podobnego okrętu nie widzieli w porcie najstarsi dokerzy, ale żeby miała wybuchać przez to panika? Najbardziej jednak zastanawiały słowa biskupa, który twierdził, że do miasta przybył niejaki Szatan wraz ze swoim piekłem i domaga się sprawiedliwości. Zaraz potem zaczęły znikać dusze i to właśnie najbardziej przeraziło Świętych.
– Skąd przybył? – pytano w Kolegium, jednak nikt nie potrafił dać jasnej odpowiedzi. Mieszkańcy Niewymiaru często gościli kupców z odległych krain, gdyż dysponowali odpowiednio wielkim portem i dokami, jednak sami nigdy nie udawali się w dalekie rejsy. Przybyli tu wraz ze swymi bogami dawno temu, zasiedlili niemal puste miasto i żyli w spokoju. Wydarzenia z przeszłości popadły w zapomnienie.
– Musimy za wszelką cenę wyjaśnić jego zagadkę! – naciskali Święci biskupi Prohor. – Od czego w końcu jest Tajna Policja?
– Zrobię, co w mojej mocy – zapewniał Keret. Jego determinację w chęci wyjaśnienia sprawy pogłębiał fakt, że w sprawę zaczęła mieszać się Inkwizycja. Nie mógł pozwolić, aby Maur, ta przebiegła kanalia, doszedł prawdy przed nim.
***
Keret i jego adepci otoczyli ruiny świątyni i w milczeniu obserwowali ją. Budowla, pomimo upływu czasu, nadal przedstawiała się imponująco, choć od wieków nikt się nią nie zajmował. Stare bóstwa, którym pierwotni mieszkańcy miasta oddawali tu cześć, ustąpiły miejsca nowym bogom i Świętym. Stare bogi zostały zepchnięte na peryferia ludzkiej pamięci, aż w końcu całkowicie o nich zapomniano. Teraz, w obliczu niebezpieczeństwa grożącego z rak diabłów, dusze w desperacji szukały opieki starych bogów, gdyż na kosztowną pomoc Świętych nie było ich stać. Ci, którzy nie mogli pozwolić sobie na wynajęcie opieki Świętego i opłacenie modlitw, skazani byli na piekło. Zgodnie z informacjami, jakie udało się zebrać Tajnej Policji, wewnątrz skryły się zagubione dusze, których nie udało się zgasić – to zadanie miał teraz wykonać Keret i jego ludzie. Po awansie Prohora na stanowisko biskupa Niewymiaru to właśnie on objął dowództwo nad Tajną Policją. Jego nominacja wywołała powszechne oburzenie, gdyż całkiem niedawno udało mu się ujść z rąk Inkwizycji. Maur nie mógł darować sobie, że handlarz i pospolity oprych dostąpił taki wysokiego stanowiska tylko dzięki kaprysowi Prohora. Keret zaś objął swój urząd w momencie najgorszym z możliwych: kiedy zjawiło się piekło! Na początku nic nie zwiastowało kłopotów. Na redzie po prostu pojawiła się wielka, czarna fregata. Kiedy w Prymicyje, powszechne święto, w mieście nie pojawił się żaden Święty, stało się jasne, że sprawa jest poważna. Potem dopiero wypełzło z okrętu plugastwo – macki Szatana. Kiedy zaś porwano duszę Świętego Anachoreta, nikt nie mógł czuć się bezpiecznym. Żyjący ubezpieczali swe dusze zabiegając o opiekę Świętych.
– Jak dotąd dusze wybranych wędrowały do zaświatów, królestwa Niewymiernych – Keret przypomniał sobie rozmowę z biskupem. – A pozostałe? Ci źli unikali kary za plugawe życie.
– Teraz znajdzie się dla nich miejsce – Keret próbował znaleźć w całej sytuacji pozytywne strony.
– Nie! – sprzeciw Prohora był zdecydowany. – To nasze miasto i nasza wiara! Nie ma w nim miejsca na jakieś… Piekło. Kto wymyślił w ogóle taką nazwę?
– Ale na swój sposób ten Szatan jest…
– Sprawiedliwy? – parsknął biskup. – A jakiej miary sprawiedliwości używa? Swojej?
– Nie naszej – odparł Keret. – Na szczęście.
Prohor oburzył się.
– Schwytał Świętego!
– Który żerował na biedaku, choć nie był na to czas.
– Wielu tak robi – biskup machnął ręką. – Posłuchaj, musimy za wszelką cenę ochronić jak najwięcej dusz, bo wierni mogą stracić zaufanie w nasze możliwości. Biedota lamentuje i burzy się, bo nie stać ich, aby wykupić modły opiekuńcze i odpusty. Dlatego wyłapiesz te, które pouciekały z katakumb i dokonasz ich eutanazji! Musimy się ich skrycie pozbyć, aby więcej nie przeszkadzały i nie szerzyły popłochu wśród pozostałych.
Cała sytuacja coraz bardziej zaczynała Kereta irytować, tym bardziej że przed akcją sam również postanowił – za radą Prohora – polecić swą duszę opiece Świętego. Za namową zwierzchnika wybrał Marcelina, pustelnika i ascetę, który wedle przekazów, wielodniowymi postami doprowadził swe ciało i umysł do stanu całkowitego rozdzielenia. W ten sposób dołączył, jako jeden z nielicznych bez obrzędu Prymicyji, do grona Niewymiernych. Jego opieka miała zapewnić Keretowi bezpieczeństwo, tym bardziej, że akcję zakłócić mogły również Bestie.
– Zająć pozycje! – rozkazał Keret. – I uważajcie, bo mogą mieć przywódcę, czyli demona.
Tajna Policja zdołała już zdobyć nieco informacji na temat organizacji Piekła. Demony dowodziły bestiami, a nad szczycie hierarchii stały diabły. Panem Piekła był tajemniczy Szatan.
Adepci zakradli się do wnętrza świątyni i rozpoczęli poszukiwania zagubionych dusz, które miano poddać eutanazji. Keret miał zająć się bestiami oraz ewentualnym demonem. Uzbrojony w złote noże oraz zaklęcia ruszył przed siebie, poszukując wydzielanego przez nie odoru. Po pierwszych niepowodzeniach udało się wreszcie, do spółki z Inkwizycją, opracować skuteczne metody walki z wysłannikami Szatana.
Wewnątrz świątyni, w miejscu łatwo dostępnym, wyrysowano ochrą specjalne kręgi, w których napisano specjalne zaklęcia przywołujące. Adepci skryli się nieopodal, trzymając w dłoniach sieci z anielskiego włosia. Każdy z nich miał również złote sieci, ale te przeznaczono do obrony przeciw bestiom. Po chwili, w najodleglejszych i najciemniejszych zakamarkach, zajaśniały wątłe, chybotliwe płomyki. Keret, który obserwował akcję ukryty przy wejściu, uśmiechnął się.
– Są tak słabe i wylęknione, że złapią się każdej szansy ochrony.
Dusze zaczęły powoli, zrazu niepewnie, zlatywać w kierunku magicznych znaków. Adepci czekali cierpliwie, aż wszystkie skupią się wewnątrz kręgów, a potem wyszli z ukrycia i rozpostarli sieci. Do tej chwili akcja przebiegała bez zakłóceń. Pojawienie się nagłego, wszechobecnego smrodu, który dotarł do nozdrzy członków Tajnej Policji, oznajmiło przybycie bestii. Dusze, kotłujące się w kręgach, również wyczuły niebezpieczeństwo i wszczęły przeraźliwy lament, próbując za wszelką cenę uwolnić się z więzienia i uciec.
Keret zaklął.
– Że też musiały zjawić się w najmniej odpowiednim momencie! Już miał ruszyć do walki, kiedy poczuł w piersi nagły ucisk, a potem rozrywający ból.
– Moja dusza! – to była jego ostatnia myśl, zanim stracił przytomność.
***
Alumn Oris pogrążony był obowiązkowych modłach w świątyni, kiedy nieoczekiwanie zjawił się przedstawiciel Inkwizycji. Szary płaszcz, jaki nosili jej przedstawiciele, był znakiem rozpoznawczym. Mimo, iż niemal cała świątynia była pusta, ten usiadł akurat w ławie obok niego. Oris był na tyle doświadczony by wiedzieć, że zainteresowanie Inkwizycji nie zwiastowało niczego dobrego. W katedrze zalegał półmrok, z chóru roznosiły się kojące dźwięki kantat a ktoś z obsługi niespiesznie przemierzał nawy boczne sprawdzając, czy nie należy wymienić świec. Atmosfera sprzyjała medytacji i Oris zaklął w duchu, po czym skarcił się w myślach za tę chwilę słabości.
– Czym mogę pomóc? – wyszeptał w końcu, zgodnie ze zwyczajem.
– Inkwizycja potrzebuje twojej pomocy – odparł Maur,gdyż postanowił osobiście wybrać kandydata na powłokę dla Bestii. Wiedział, komu Keret ufał i wybrał tego, który stał najbliżej dowódcy.
– Jestem do dyspozycji.
– Jutro będziemy cię potrzebować, Orisie.
– Jutro… – adept zawahał się. – Mamy rozkazy na jutro.
– Które jeszcze nie zostały wydane. – Maur wiedział o wszystkim doskonale. Dopóki adept nie otrzymał bezpośredniego rozkazu, mógł zostać zwerbowanym przez inne służby. Inkwizycji się nie odmawiało. – Dlatego wchodzisz pod moją komendę.
– Tak jest, wielebny! Co mam czynić?
– Byłeś już w Wieży Ongbera?
– Tak, panie – odparł Oris i niemal w tej samej chwili pożałował swojej odpowiedzi. Jako jeden z niewielu wiedział, że Ongber ongiś wychował Kereta Oprycha, który zrządzeniem opatrzności stał się dowódcą Tajnej Policji. Stary Ongber umarł a wieża popadła w ruinę i zapomnienie, stając się doskonałą kryjówką dla samego Kereta i jego zaufanych. Jak się okazało, nie dla wszystkich było to tajemnicą.
– Udasz się tam i przyniesiesz mi coś. To rozkaz.
Oris skinął głową i załkał w duchu. Przeczuwał zbliżające się kłopoty.
***
Keret ocknął się w siedzibie Tajnej Policji. Kiedy otworzyło czy, ujrzał nad sobą zatroskaną twarz Prohora. Biskup odetchnął z ulgą, kiedy upewnił się, że protegowanemu nic nie grozi.
– Chwała niech będzie Świętym – westchnął, kierując wzrok ku górze. Keret mimowolnie również spojrzał na bielony sufit, jednak nie dostrzegł w nim niczego prócz pęknięć na tynku i plam pleśni. – Bestia próbowała dobrać się do twojej duszy, jednak silna wola oddanego ci adepta oraz opieka Marcelinusa udaremniły te niecne zamiary. A było bardzo blisko!
– Co się do cholery stało? – Keret oczekiwał wyjaśnień, próbując dojść do siebie. – I jak poszło w świątyni?
Milczenie biskupa zwiastowało złe wieści.
– Cóż – westchnął Prohor wyjmując fajkę. Pomimo pełnionej funkcji nie mógł oprzeć się starym przyzwyczajeniom. – Byli dzielni. Utłukli nawet kilka bestii, ale demonowi nie dali rady.
– Dlaczego zacząłeś od tego, co działo się w świątyni? – zapytał badawczo Keret po chwili milczenia.
Biskup westchnął i zaciągnął się dymem. Ziele najwidoczniej dało chwilę spokoju, gdyż na jego obliczu pojawił się przelotny uśmiech. Zaraz jednak spoważniał i odparł:
– Ktoś nasłał plugastwo na twoją duszę. Oris oszalał i próbował ją wykraść. Prawie mu się udało, ale twoi ludzie zdołali go w ostatniej chwili zabić.
– Prawie? A co z Marcelinem? – słowa niemal ugrzęzły mu w gardle. Znał Orisa i bardzo go cenił, zaś wieżę uważał za swoją niezdobytą twierdzę. Nagle okazało się, że w Niewymiarze żadne miejsce nie jest już bezpieczne.
– Walczył dzielnie za twoją duszę, ale demon znał jego słabości. Przywołał widma nagich, ponętnych kobiet i stary zaczął…
– Trzepać dziada? – dokończył Keret i pokiwał zniechęcony głową.
– Mimo to w wieży Ongbera musi tkwić siła większa od tej, jaką jej przypisywałem, gdyż bestia nawiedzająca ciało Orisa, nie była w stanie wykraść twej duszy poza jej mury. Wyrwała ją z objęć modłów Marcelina, ale umknąć dalej już nie miała dość sił.
– Pytanie zatem, skąd wiedzieli? – Keret uniósł się z posłania i podszedł do stolika, nalewając sobie wina. Wypił duszkiem dwa puchary, po czym usiadł na krześle. – A co ze świątynią?
– Bestie zabrały tylko niektóre dusze. Kilka się ostało.
– A więc nawet wśród nędzarzy zdarzają się poczciwi ludzie – skwitował Keret. – Jak zatem mówiłem, ten Szatan…
– Nie jest taki zły – dokończył Prohor, wypuszczając z ust kłąb dymu.
***
Keret i Maur spoglądali po sobie z nieukrywaną pogardą. Obaj zastanawiali się, po co wezwano ich przed Kolegium św. Jedności, na którym zebrali się niemal wszyscy inkwizytorzy oraz nauczyciele. Milczenie przerwał Prohor.
– Chce się z nami spotkać.
– Kto? – zapytali niemal równocześnie, czym wzbudzili wśród zebranych poruszenie.
Prohor przez chwilę ważył słowa spoglądając po zebranych. Wszyscy wpatrywali się weń z tym samym, pytającym wyrazem twarzy. Biskup wiedział, że to, co powie, wywrze wrażenie.
– Szatan – powiedział niemal szeptem.
Na sali zaległa cisza. Jego imię wzbudzało popłoch samym swym dźwiękiem, a zebrani zastanawiali się, dlaczego doszło do sytuacji, w której obcy bóg dyktuje im warunki. Skąd wziął się Widmokręt i kim był Szatan? Czy naprawdę, jak mawiali niektórzy, był porzuconym bogiem i przybył za tymi, którzy zaludnili Niewymiar?
Rozmyślania przerwał nagły trzask. Ogromne, okute drzwi Sali Kolegium Jedności rozwarły się i do środka wmaszerował, w otoczeniu demonów, Szatan. Pojawieniu się dowódcy Czarnej Fregaty czy też, jak mówiła większość, Widmokrętu ,towarzyszył okropny smród. Wielu z zebranych zatkało usta, jednak odór był tak żrący, że palił w oczy. Keret dostrzegł, że Maur chwieje się, próbując za wszelką cenę zachować równowagę i spokój.
– Witajcie – głos Szatana zdawał się być radosny. – Dawnośmy się nie widzieli.
Keret spojrzał pytająco na Maura, a potem obaj wbili swoje spojrzenia w Prohora. Biskup nieco pobladł, wstał ze swego tronu i zrobił krok w kierunku gościa. Jego twarz zdawała się być nieporuszona, jednak w ruchach czuć było nerwowość. Zszedł ze stopni podium, skłonił się przybyłemu, po czym rzekł: witaj, o Święty!
Zebrani spojrzeli pytająco na biskupa. Wielu wstało i w oburzeniu zaczęło wykrzykiwać groźby oraz przekleństwa. Keret spojrzał ponownie na Maura i na jego twarzy wyczytał podobne, jak u innych, zdziwienie.
– Co jest? – zapytał Maur mrużąc oczy.
Keret pokiwał przecząco głową. On również był zdumiony.
– Wiedze, że jesteście zaskoczeni – zaśmiał się Szatan. – Czyżby duchowni ukrywali przed wami prawdę o przeszłości?
– Milcz! – Prohor próbował interweniować, jednak Szatan za nic miał jego starania.
– Siadaj, stary głupcze! – głos Szatana rozlegał się po sali niczym dzwon. – Myślałeś, że o was zapomniałem?
Prohor zamilkł i spojrzał niepewnie po zebranych.
– Widzę, że nie wiecie, o co chodzi – odparł Szatan. – Otóż, powinniście lepiej zapoznać się z księgami, które dotyczą waszej przeszłości. Znajdują się zapewne gdzieś – tu spojrzał w kierunku Prohora – w jego prywatnej bibliotece. Prawda jest taka, że kiedy uciekaliście do Niewymiaru pozostawiliście tych, których uznaliście za gorszych. Tak samo zrobiliście z niektórymi bogami. A ja nie wybaczam zapomnienia! Wiele czasu spędziłem, aby znaleźć to zapomniane miasto, ale w końcu mi się udało. Myśleliście, że wybierając na swoją siedzibę miejsce, które nagle opuścili jego poprzedni właściciele, zatrzymacie pierwotne siły w swej mocy? Coś was zdradziło.
Zebrani, jakby wyrwani z niemej konstatacji klęski, spojrzeli pytająco na Szatana.
– Co?
– Anioły umarły właśnie u was – odparł Szatan. – Zabił je – tu skierował swój wzrok na Kereta – on!
Spojrzenia wszystkich skierowały się na Kereta, który nadal nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Wspomnienie przeszłości powróciło z siłą, której nie mógł się oprzeć. Tak, zabił anioły Ongbera, ale to był przypadek!
– Czy to prawda? – ciszę przerwał Prohor. Szatan patrzył na Kereta z pogardą i wyrazem triumfu. W obliczu tego, co powiedział, niewielu zwróciło uwagę na jego wygląd. Dwie pary skrzydeł, jakie wyrastały z ramion sprawiały, że wydawał się nienaturalnie wielki. Podobnie jak jego genitalia i członek. Szatan był całkowicie nagi.
Keret skinął głową. Tłumaczenie się w tej chwili wydało mu się pozbawione sensu.
– Skąd Ongber miał anioły? – odezwał się Maur.
– Nie wiem.
– Czego od nas chcesz? – Prohor spojrzał na Szatana. – I skąd wiesz o aniołach?
– Żądam od was dostarczenia mi dwunastu dusz.
Na Sali zapadła grobowa cisza. Szatan rozejrzał się triumfalnie po zebranych i ruszył ku wyjściu. Tuż przed drzwiami zatrzymał się i dodał:
– Do jutra. Inaczej zniszczę miasto i stracę wszystkie dusze. A o aniołach dowiedziałem się od Ongbera. Szukał ich przez resztę życia i trafił do nas.
***
Keret i Maur siedzieli w gabinecie Prohora. Biskup owinął się szczelniej kocem i upił łyk grzanego wina.
– Nie ma nic gorszego dla starych kości aniżeli chłód – westchnął.
– Przychodzi mi do głowy jeszcze kilka rzeczy – mruknął Maur. Prohor zmierzył go podejrzliwym wzrokiem po czym rzekł:
– Wezwałem was tu po radę.
Maur spojrzał pytająco na Kereta a potem jego wzrok z powrotem powędrował na Prohora.
– To chyba jasne, że musimy spełnić jego żądanie – wyjaśnił. – Nie wiemy tylko, jak to zrobić w tak krótkim czasie?
– Gdyby młodość wiedziała – Prohor westchnął i spojrzał w okno.
– A gdyby tak starość mogła – odciął się inkwizytor. – Po prostu trzeba znaleźć w rynsztokach miasta chętnych, co nie powinno być problemem, spić ich a potem zabrać im dusze.
Keret, który dotychczas milczał, nie wytrzymał.
– Gdybym cię nie znał to w życiu bym nie powiedział, że jesteś z inkwizytorem. Uważasz, że to w porządku?
Maur parsknął śmiechem.
– Przecież to wojna! Możemy zapewnić miastu bezpieczeństwo w zamian za dwunaście ofiar. To chyba niewysoka cena za życie tysięcy, nie uważasz?
– To niemoralne – wtrącił się biskup.
Maur rozłożył bezradnie ręce.
– Tu chodzi o los Niewymiaru. Warto ponieść każdą cenę, kiedy idzie o zbiorowe bezpieczeństwo. Moralność w tym przypadku nie ma nic do rzeczy.
Biskup pokiwał głową i spojrzał na Kereta.
– Wiemy skądinąd, że Szatan karmi się nie tyle duszami, co ich przerażeniem i strachem – wyjaśnił dowódca policji. – Źródłem jego siły i potęgi jest wszystko to, co najgorsze. Przemyślałem to i chcę oddać swoją duszę na ochotnika.
Prohor i Maur spojrzeli nań z niedowierzaniem.
– Potrzebuję cię tutaj – biskup nie krył nerwów. – Poświęcenie na nic się tu nie zda.
– A ja uważam inaczej – Keret upierał się przy swoim. – Znajdź jedenaście dusz! – Zwrócił się do inkwizytora. – Nie powinieneś mieć z tym problemu, moją zajmie się Prohor.
***
Naga kobieta leżała skrępowana na łóżku. Szarpała się a jej wystraszone spojrzenie błądziło po komnacie, w której panował okropny smród. Kiedy Szatan stanął przed nią, kobieta spojrzała na jego nabrzmiały członek i krzyknęła. Jej przerażenie najwyraźniej podniecało Szatana gdyż podszedł do łóżka, ukląkł przed kobietą i rozchylił jej nogi. Próbowała się bronić, ale bezskutecznie. Gdy w nią wszedł, wydała z siebie przeraźliwy krzyk po czym jej głowa opadła na prześcieradło. Szatan nie zważał na to i poruszał lędźwiami coraz szybciej. Gdy skończył rozpostarł skrzydła a z jego ust wydobył się okrzyk spełnienia. Wstał z łóżka i spojrzał z pogardą na martwe ciało.
– Nawet dziwki są tu do niczego – rzucił do stojącego przy drzwiach demona. – Czego chcesz?
– Przynoszę odpowiedź, panie. Zgadzają się.
Szatan pokiwał głową po czym rozkazał:
– Zabierz stąd to ścierwo.
***
Maur był pierwszym mieszkańcem Niewymiaru, który postawił nogę na Czarnej Fregacie. Miał ze sobą kryształową klatkę z dwunastoma duszami, wśród których znajdowała się ta, której tak bardzo pragnął dla siebie. Niestety Keret postanowił odegrać bohatera i pozbawił go ostatecznie szansy na zemstę.
– Dureń! – pomyślał stąpając powoli po śliskich deskach pokładu. Był sam i przez chwilę przeszło mu przez myśl, aby spróbować pertraktować z Szatanem. Po chwili namysłu stwierdził jednak, że i dla niego ważny jest los Niewymiaru. W końcu jako inkwizytor musiał mieć zajęcie, a przesłuchiwanie heretyków było jego ulubionym zajęciem. Okręt spowijała gęsta i cuchnąca mgła. Wszędzie roznosił się odór zgnilizny i zepsucia. Czuł na sobie uważne spojrzenia bestii i demonów. Wszystkie z uwagą śledziły każdy krok inkwizytora. Maur przystanął i rozejrzał się dookoła. Jedne drzwi były otwarte. Dojrzał w nich Szatana, który skinął głową i zniknął ciemności.
***
– Skąd wiedziałeś? – Maur w zamyśleniu spoglądał na port, w którym znowu zapanował zwyczajowy gwar i zgiełk. Życie w Niewymiarze znowu wracało do normy, choć zaufanie jego mieszkańców do religijnych przywódców wyraźnie zmalało.
Keret uśmiechnął się triumfalnie. Zdawał sobie doskonale sprawę, że to zarówno on jak i Tajna Policja wyszli z całego tego zamieszania zwycięsko. Punkt ciężkości przeniósł się na stronę świecką.
– Poświęcenie! Szatan nie spodziewał się, że ktoś może się poświęcić dla dobra ogółu. Moja dusza go zatruła.
Maur pokręcił głową z niedowierzaniem. Z jednej strony nie mógł pogodzić się z tym, że Keret znowu okazał się lepszy, ale w głębi ducha cieszyło go, że Widmokręt został zniszczony.
– Wiesz, co mnie teraz martwi? – inkwizytor zmarszczył brwi.
– Oświeć mnie.
– Reszta bogów, których pozostawiliśmy tam… a zwłaszcza Vacheron.
– Bóg furii – mruknął ponuro Keret.
– Skoro odnalazł nas Szatan, to i jemu może się udać.
hodowla Ongbera miała się znakomicie, podobnie jak interes. - cieszę się ze względu na pana Ongbera, że jego interes ma się znakomicie. Wybacz, ale nie mogłam się opanować. Przeczytam Twoje opowiadanie troszkę później, bo domownicy mnie wołają. A zapowiada się ciekawie!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Podobnie jak jego genitalia i członek - ????
Sporo nietrafionych fraz, przecinki, na początku pomyłki przy czasownikach dot. bestii. Raz jest on, zaraz potem ona.
Pomysł z poświęceniem duszy, która zatruła Szatana niezły, choć skoro Keret wiedział do czego doprowadzi, nie było to poświęcenie, a wyrachowanie, więc główne za łożenie - altruizm - bierze w łeb.
Przeczytałam całość, ale trochę mnie znudziło, a w paru miesjcach (genitalia+członek i interes) pośmiałam się. Do tego facet, który miał bronić w świątyni dusz, cały spięty i gtowy, do tego zestrachany, nagle oddajej się onanizmowi? Miałeś pomysł, zagmatwałeś go i wyszło, jak dla mnie, kiepsko.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bestia wisiała tuż nad kamienną posadzką, skrępowany złotymi łańcuchami, wystającymi z sufitu. Jej ślepia płonęły żywym ogniem a mięśnie kończyn, próbujące zerwać okowy, napinały się do granic wytrzymałości. Choć była śmiertelnie niebezpieczna, to odpowiednie zaklęcia oraz opieka Świętego czyniły ją bezbronnym.
Bestia skinęła łbem i Maur zwolnił nieco ich uścisk. - czego ucisk?
Zaciągnął się głęboko wonnym dymem i z ulgą wypuścił dym
naciskali Święci biskupi Prohor - zjadło Ci chyba "i"
ustąpiły miejsca nowym bogom i Świętym. Stare bogi
wyrysowano ochrą specjalne kręgi, w których napisano specjalne zaklęcia przywołujące
Trzepać dziada? - dokończył Keret i pokiwał zniechęcony głową - Jak dla mnie bez sensu wytłumaczenie. W ferworze walki, otoczony bestiami i demonami porzuca obronę i zajmuje się "trzepaniem dziada"?
Podobnie jak jego genitalia i członek. ???
,
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Sorki, coś mi się porobiło z komputerem, najpierw mi zniknęło, potem się pojawiło. Przepraszam. Komentarz nr 3 był przed 2. Jakim cudem tak się zrobiło - nie mam pojęcia. Ale skoro to portal fantastyczny, widać wszystko jest możliwe!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Jak na mój gust, nieco przydługie, a tym samym lekko nudnawe. Wyłapałam trochę niedoskonałości, ale podejrzewam, co to i owo mogło mi umknąć, bo nie umiałam skupić się należycie nad tym tekstem. Nie wciągnął mnie.
„…że Ongber posiada coś jeszcze cenniejszego i pięknego: anielskie pióra”. –– Ja napisałabym: …że Ongber posiada coś równie pięknego i znacznie cenniejszego: anielskie pióra.
„Anioły unosiły wówczas swe jasne główki…” –– Przecież nie mogły unosić cudzych gówek? Anioły unosiły wówczas jasne główki…
„…nieliczne momenty ich anielskiej aktywności zdradzały ich prawdziwą naturę”. –– Powtórzenie. Może: …nieliczne momenty anielskiej aktywności zdradzały ich prawdziwą naturę.
„…wreszcie zwykłych komend tak łatwo przyswajalnych najpospolitszym psom”. –– …wreszcie zwykłych komend tak łatwo przyswajanych przez najpospolitsze psy.
„Zielarz zgodził się zając sadzonką…” –– Literówka.
„…hodowla Ongbera miała się znakomicie, podobnie jak interes”. –– O tak, dobrze zasadzony interes, to połowa sukcesu! ;-)
„Inkwizytor odwrócił się spokojnie i skierował wzrok na przesłuchiwanego , a na jego twarzy zagościł przelotny choć pełen samozadowolenia uśmiech”. –– Dlaczego przesłuchiwany był taki samozadowolony? ;-)
„Nawet jej ta prośba wydała się podejrzaną”. –– Nawet jej ta prośba wydała się podejrzana.
„Bestia skinęła łbem i Maur zwolnił nieco ich uścisk”. –– Bo do tej pory Maur i bestia tulili się do siebie w namiętnym uścisku. ;-)
„Wyjrzało poza krawędź na dół…” –– Co wyjrzało?
„Stare bogi zostały zepchnięte na peryferia…” –– Stare bogi zostały zepchnięte na peryferie…
„Teraz, w obliczu niebezpieczeństwa grożącego z rak diabłów…” –– Literówka.
„Alumn Oris pogrążony był obowiązkowych modłach w świątyni…” –– Alumn Oris pogrążony był w obowiązkowych modłach w świątyni…
„Szary płaszcz, jaki nosili jej przedstawiciele, był…” –– Wszyscy przedstawiciele nosili jeden płaszcz? ;-)
Szare płaszcze, które nosili jej przedstawiciele, były…
„…z chóru roznosiły się kojące dźwięki kantat…” –– …z chóru rozlegały się kojące dźwięki kantat…
„Jego twarz zdawała się być nieporuszona, jednak w ruchach czuć było nerwowość”. –– Czy nerwowość ruchów cechuje się swoistym zapachem, i dlatego ją czuć? ;-)
„Wielu wstało i w oburzeniu zaczęło wykrzykiwać groźby oraz przekleństwa”. –– Wielu wstało i z oburzeniem zaczęło wykrzykiwać groźby oraz przekleństwa.
„Wiedze, że jesteście zaskoczeni - zaśmiał się Szatan”. –– Widzę, że jesteście zaskoczeni - zaśmiał się Szatan.
„…głos Szatana rozlegał się po sali niczym dzwon”. –– …głos Szatana rozlegał się w sali niczym dzwon.
„Podobnie jak jego genitalia i członek”. –– Genitalia, to zewnętrzne narządy płciowe. Ale nie upieram się, że diabły maja tak samo jak ludzie. Być może diabeł przechowuje członek ukryty w swym przebogatym wnętrzu i chwali się nim nielicznym, pokazując wraz z genitaliami tylko przy wyjątkowych okazjach. ;-)
„…w zamian za dwunaście ofiar”. –– Literówka.
„Potrzebuję cię tutaj – biskup nie krył nerwów”. –– ja napisałabym: Potrzebuję cię tutaj –– biskup nie krył zdenerwowania.
„Naga kobieta leżała skrępowana na łóżku”. –– Czy kobieta leżała związana, czy leżała i była skrępowana własną nagością? ;-)
„W końcu jako inkwizytor musiał mieć zajęcie, a przesłuchiwanie heretyków było jego ulubionym zajęciem”. –– Powtórzenie. Może: W końcu jako inkwizytor musiał mieć zajęcie, a przesłuchiwanie heretyków należało do jego ulubionych.
Pozdrawiam. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pomysł był całkiem ciekawy, ale wydaje mi się, że źle rozłozyłeś akcenty. Niektóre partie tekstu są za długie --- np. wstęp, innych jakby brakuje. Statek wydaje się być niedostatecznie zaprezentowany, diabeł mógłby być trochę bardziej zindywidualizowany, etc.
pozdrawiam
I po co to było?
Przeczytałem ponownie po dłuższej przerwie i pozostałem, jak za pierwszym razem, niczym nie wzruszony. Bogowie dawni, obecni, dusze... No i co z tego? Brakuje wyrazistości postaci, pełniejszego obrazu świata, jego historii, wewnętrznych rozgrywek między głównymi postaciami. Jak napisał syf: pomysł był ciekawy...