- Opowiadanie: tommyjk - Chora kontrola

Chora kontrola

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chora kontrola

Był już poranek, słońce już dawno wstało, na zewnątrz była ładna i łagodna pogoda, ani za ciepło, ani za gorąco. Tak w sam raz na spacer, kojący szargane i naderwane nerwy, dający spokój. Ostatnio trudno o niego było. Tak wiele się ostatnio działo, za wiele. Cindy wiedziała o tym, miała wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Szefowa się nad nią znęcała, nie tak fizycznie, ale można, powiedzieć, że psychicznie. To stara wariatka i tyle, więcej sobie nie będę nią zawracała głowy, przyrzekała sobie w myślach. Nie dość tego to w pracy miała jeszcze dużo roboty. Inwentaryzacja się zbliżała, istne piekło. Dobrze, że teraz miała wolne i chciała o tym zapomnieć, na chwile przynajmniej. Odpocząć, tylko tego chciała.

 

Wciąż leżała w łóżku, korzystała ze snu jak najdłużej mogła. W końcu miała wolne, to mogła sobie przecież pozwolić na dłuższą chwile odpoczynku, zastanawiała się, jakby się komuś tłumaczyła. Swojemu sumieniu się tłumaczyła. Nikt ją nie gonił, to ona sama narzucała sobie te okropne tempo. Sama wiedziała, że niepotrzebnie.

 

W końcu musiała wstać, jej spokój zakłócał sąsiad, a raczej lokator, który coś robił bardzo hałaśliwego w pokoju obok. Lokator, pan Smith, jest już w podeszłym wieku, zgred, jak czasami mówiła na niego Cindy. Człowiek już po pięćdziesiątce. Wdowiec. Po stracie żony wynajmuje wolny pokój, który ma w mieszkaniu. I ten właśnie pokój wynajmuje Cindy.

 

Jest ona dość młodą osóbką, trochę zagubioną w tym zwariowanym świecie, starającą się poukładać swoje życie, które i tak jest dość skomplikowane. Ludzie ją nie rozumieją, w tym tkwi problem, jest jak księga, której nikt się nie stara, albo raczej nie może przeczytać.

 

Postanawia wstać, wreszcie, po tylu przedłużających się chwilach, aż tu nagle, ni stąd ni zowąd rozlega się dzwonek do drzwi.

 

Któż to o tej porze się zjawił? Myśli sobie. A właściwie to, która jest godzina? Patrzy na zegarek, który stoi na stoliku obok łóżka. Widnieje na nim dziesiąta zero dwie. Już dawno poranek minął, pora wstawać. Leniwie, nie spiesząc się wstaje z łóżka.

 

Słyszy jak jej lokator otwiera drzwi. Z kimś rozmawia. Z kim? Tego nie wie, przecież dopiero, co wstała. Musi się ubrać, jeśli to są goście do niej to musiała to zrobić szybko.

 

Nie zdążyła się ubrać, gdy już ktoś pukał do jej drzwi. Cindy stała w pokoju w pidżamie, nie wiedząc, co robić, nie chciała żeby ja ktoś ujrzał w pidżamie w misie.

 

– Słucham? Kto tam? – odezwała się niepewnie.

 

– Cindy, jacyś ludzie chcą zbadać mieszkanie – odpowiedział jej pan Smith – podobno gdzieś doszło do skażenia i teraz sprawdzają czy wszędzie jest w porządku. Można wejść?

 

– Tak, momencik – odpowiedziała – muszę się ubrać.

 

Szybko nałożyła coś na siebie, jakiś cienki sweter i szlafrok, swe wiecznie zziębnięte stopy włożyła w miękkie kapcie. Teraz była gotowa na nieoczekiwaną wizytę. Otworzyła drzwi. Przed wejściem do jej pokoju stało trzech mężczyzn. Jeden z nich starszy, siwy mężczyzna, na oko mający gdzieś ponad sześćdziesiąt lat, był to pan Christopher Smith, jej lokator. Dwaj pozostali byli ubrany w szare, niedopasowane i znoszone garnitury. Oboje mieli na prawej klapie od marynarki przyczepiony identyfikator, jakby się chwalili tym, że mają prace w jakimś ważnym urzędzie państwowego aparatu partyjnego. Od razu można było ich rozpoznać, na kilometr ludzie ich rozróżniali, byli to oficerowie państwowego-partyjnego inspektoratu do spraw bezpieczeństwa publicznego, więc Cindy od razu wiedziała, kim są ci ludzie, tylko nie wiedziała, czego oni chcą.

 

– Jesteśmy z Inspektoratu Bezpieczeństwa Publicznego – odezwał się jeden z nich, chudy i wysoki mężczyzna w średnim wieku – Dostaliśmy powiadomienie od jednego z mieszkańców tego budynku, że w jednym z mieszkań miało miejsce skarżenie środowiska.

 

– Ale o co chodzi? – odezwała się zdenerwowana Cindy – Jakie zakażenie? Jakiego środowiska? W naszym mieszkaniu nic nie zaszło. Który mieszkaniec was o tym powiadomił? – zapytała hardo.

 

– Nie możemy podać nazwiska zgłoszeniodawcy, jest to ściśle tajne – odpowiedział mu niski człowieczek w okrągłych okularkach, wyglądający na urzędowego cwaniaczka.

 

– Cindy nie dyskutuj z nimi i się nie kłóć, panowie chcą tylko zbadać mieszkanie – obłaskawiał ją pan Smith.

 

– No dobra – odpowiedziała zrezygnowane, wiedziała, że to taka ich praca, więc lepiej im jej nie utrudniać, sama nie lubiła jak ktoś jej przeszkadza w pracy. Jakby nie pan Smith to by dociekała, o co chodzi i zaczęłaby się wykłócać o te nieoczekiwane najście na jej pokój i spokój. Taki miała charakter, a poza tym nie lubiła jak jej ktoś zakłóca spokój.

 

– W takim razie przystąpimy od razu do roboty – odezwał się ten niższy urzędnik.

 

Po czym wyższy urzędnik wyjął coś ze swej torby, jakiś dziwnie wyglądający przyrząd, który Cindy pierwszy raz widziała na oczy, zaczął on nim mierzyć i badać cale pomieszczenie, to znaczy pokój Cindy. Szafki, półki, wszystkie meble zostały jakby przeskanowane. Najwyraźniej nic się nie wydarzyło, świeciła się tylko zielona lampka na tym dziwnym przyrządzie i cicho on powarkiwał. Urzędnik-badacz badał intensywnie cały pokój Cindy centymetr po centymetrze, kawałek po kawałku. Skrupulatnie i pedantycznie, nie omijając niczego, skanował wszystko, co się dało i co było w tym pokoju.

 

Cindy i pan Smith z niepokojem i zniecierpliwieniem przyglądali się temu badaniu, wszystkie oczy skierowane były na wysokiego urzędnika i jego tajemniczy przyrząd. Mieszkanka tego pokoju zaczęła się denerwować, czego to oni szukają? Zastanawiała się w myślach. Cóż za czort ich tu wysłał? Czego oni chcą ode mnie? Czy się wszyscy na mnie uwzięli? W pracy i w domu mi spokoju nie dają, co za świat, umartwiała się nad sobą nieszczęśliwa Cindy.

 

Urzędnik sprawdził już stół inne meble, nachylał się właśnie nad łóżkiem, z którego właśnie wstała Cindy, gdy nagle urządzenie sprawdzające wszelkie zagrożenia dla zdrowia zapiszczał głośno i intensywnie.

 

– No to coś mamy – stwierdził niski urzędnik.

 

Ten drugi spojrzał się na niego porozumiewawczo i uśmiechnął się do niego, tak jakby znaleźli jakiś skarb. Nachylił się on, uklęknął i zajrzał pod łóżko. Chwilę tam grzebał i oglądał zawartość tego, co znajdowało się pod łóżkiem, poczym wyjął coś, co wyglądało jak spleśniała ścierka. Przejechał nad nią swym urządzeniem, te zapiszczało raz jeszcze, tym razem głośniej, tak, iż Cindy z panem Smithem musieli zatkać uszy. Urzędnicy zaczęli badać i oglądać wydobytą spod łóżka ścierkę, przy czym szeptali ze sobą.

 

Cindy zaniepokojona tą całą sytuacją i tym, że urzędnicy nic nie mówią o tym, co się dzieje odezwała się do nich ostro:

 

– Co to jest? Ja to pierwszy raz widzę – odparła jak by się tłumaczyła – Nie wiem, co to jest.

 

– Musimy to zabrać i zbadać – odezwał się dziwnym głosem wysoki inspektor ignorując tłumaczenia Cindy – Istnieje prawdopodobieństwo, iż zawiera to coś radioaktywny grzyb, bardzo groźny dla zdrowia.

 

Złapał ją za rękę i założył na nią metalową obręcz, drugi z urzędników zrobił to samo panu Smithowi.

 

– Co wy robicie?! – krzyknęła Cindy, lecz nie zdążyła zabrać ręki, urzędnik był silniejszy i nie zdołała wyszarpać się z jego uścisku.

 

– Musimy państwa na moment zbadania tego obiektu oznaczyć – rzekł niski urzędnik – być może stanowicie zagrożenie dla zdrowia innych ludzi.

 

– Że jak? – odezwał się zdenerwowany pan Smith.

 

– Musimy jakoś oddzielać zarażonych obywateli od tych zdrowych – odpowiedział spokojnym głosem wysoki urzędnik, jednocześnie majstrując coś w obręczy Cindy. Ku jej zdziwieniu obręcz zapaliła się na kolor czerwony.

 

– Ale my nie jesteśmy chorzy – próbowała protestować, jednak jej protesty na niewiele się zdały, urzędnicy jej nie słuchali, robili swoje dalej.

 

Obręcz pana Cristopha również zapaliła się na czerwono. Zdziwiony tym faktem odezwał się do nich z wyrzutem:

 

– Co to ma znaczyć? Co oznacza ten kolor?

 

– Kolor czerwony oznacza podejrzenie was o groźną chorobę zakaźną, szkodliwą dla otoczenia – odrzekł beznamiętnym i bezlitosnym głosem biurokraty – Kolor zielony zapali się jak po zbadaniu próbki okaże się, iż jest ona nieszkodliwa. Wtedy automatycznie bransoletka zostanie odbezpieczona i będzie można ją zdjąć. Do tej pory nie będzie można jej zdjąć i radzę jej nie zdejmować siłą.

 

Cindy wraz ze swym lokatorem popatrzyła się na nich głębokim zdziwieniem i grozą w oczach.

 

O co im chodziło? To jakieś brednie, te słowa i inne mniej cenzuralne chodziły im po głowach. To mogło oznaczać dla nich wiele nieprzyjemnych i kłopotliwych sytuacji. Być posądzonym o jakąś groźną i zaraźliwą chorobę to tak jakby być wykluczonym ze społeczeństwa. Ach ten cholerny nowy system bezpieczeństwa. Przeklinała w duchu Cindy. Nie popierała czegoś takiego, ale i zarazem nie przejmowała się nim, do czasu aż to ją spotkało. Jest to bezprawne naruszanie praw obywatelskich normalnych i spokojnych obywateli. Czym sobie na to zasłużyliśmy? No niczym przecież! Protestowała wewnątrz siebie. Co to była za szmata? Czy jakaś brudna ścierka? Wcześniej jej nigdy nie widziała, a mieszka tu już dość długo.

 

– Nie możecie tego robić – protestowała – przecież jesteśmy zdrowi.

 

– No właściwie nic nam nie dolega – wspomógł ją pan Smith.

 

– To jeszcze nic nie znaczy – odpowiedział im spokojnie wysoki urzędnik – choroba może w was obudzić się później, teraz nie ma widocznych w was objawów.

 

– Ale to jest niedorzeczne! – wykrzyknęła głośno Cindy, która chciała głośno dać wyraz swego sprzeciwu – Toż to jakiś absurd! Nie możecie tak!

 

– Ależ możemy – odpowiedział niższy urzędnik – jest to zapisane w nowej ustawie dotyczącej bezpieczeństwa społecznego.

 

Cindy dalej chciała protestować i walczyć o swoją rację, jednak powstrzymał ją pan Cristoph.

 

– Cindy daruj sobie, nie przekonasz ich, oni tylko robią, co muszą.

 

Zezłoszczona i zdenerwowana, ba! Wręcz wściekła pomknęła do łazienki i tam się zamknęła. Zaczęła rozpaczać nad swoją głupią i beznadziejną sytuacją.

 

W tym samym czasie urzędnicy wyszli z ich mieszkania. Poszli badać następne mieszkania.

 

Cindy obmyła twarz wodą, popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Za co ją to spotkało? Co ja takiego zrobiłam, że mnie tak ukarano? Zadawała sobie te i inne pytania, na które nikt nie miał dla niej odpowiedzi.

 

Zmęczona po wczorajszym dniu, zestresowana sytuacją w pracy, chciała w końcu sobie odpocząć, gdy miała wolny dzień. Chciała wykorzystać ten dzień do odpoczynku, nie myśleć o pracy, o wszystkich stresujących rzeczach, które sprawiały w niej wiele cierpienia. Wszystko miało być dobrze. Ten dzień zapowiadał się wyśmienici, aż tu nagle, ni stąd ni zowąd pojawili się ci dwaj urzędnicy i wszystko popsuli. Wywrócili jej ten dzień do góry nogami. I teraz nie odpocznie tak jak by tego chciała, będzie się tylko stresować i zadręczać zbędnymi pytaniami. Stres dopadł ją i ty, w jej własnym mieszkaniu, azylu jej wolności, gdzie cisza i spokój jest dla niej najważniejszy. Teraz cały czas się będzie zadręczać i stresować czekając na wyniki badań tej ścieki, którą znaleźli pod jej łóżkiem. Co za absurd?! Co za niedorzeczność wynikła dzisiaj rano?! Nigdy by się czegoś takiego nie spodziewała, iż ją coś takiego kiedyś spotka.

 

Naszło ja nagle jedno dość kontrowersyjne pytanie: co to była za ścierka? Pierwszy raz ją widziała, a przecież zaglądała pod łóżko wiele razy. Nie była bałaganiara i sprzątała regularne. A może mi to ktoś podrzucił? Pomyślała przerażona i zła samą tą myślą. Wrobił mnie ktoś? Tylko, kto? Ten urzędnik?

 

Z rozmyślań wyrwał ją pan Smith, który zaczął się dobijać do łazienki.

 

– Cindy wyjdź, trzeba porozmawiać nad tym co tu zaszło – odezwał się zdenerwowanym i przejętym głosem.

 

Cindy szybko dokończyła raną toaletę i wyszła z łazienki. Pan Smith czekał na nią w kuchni, siedział na krześle przy stole. Widać było jak się bardzo denerwuje tą obecna sytuacją. Siedział spięty i obrzydliwie obgryzał paznokcie, czego jego lokatorka nie cierpiała.

 

– No i co teraz? – spytała, jakby to była jego sprawka.

 

Jednak wiedziała, że to nie była jego wina. Wpuszczając urzędników do mieszkania nie spodziewał się tego, co może się wydarzyć, a za nie wpuszczenie urzędnika państwowego mogła grozić im wysoka kara, w tym i więzienie. Dlatego jej złość w stosunku do starszego lokatora była nieuzasadniona. Cindy po prostu musiała wydobyć to z siebie, nie lubiła jak ją coś uciska i siedzi między łopatkami, dlatego reagowała tak gwałtownie. Chciała się wyzbyć tego ciężaru i cierpienia jak najszybciej. Pan Smith miał pecha, bo jako pierwszy się jej napatoczył. I musiał sprostać jej gniewowi, a to było bolesne.

 

– Co teraz będzie z nami?! – kontynuowała swój wybuch wściekłości.

 

– Uspokój się – łagodnym tonem starał się uspokoić swoją lokatorkę – ja też się tym zdenerwowałem i przejąłem. Trzeba na spokojnie ustalić, co trzeba zrobić.

 

– Ale co? – odpowiedziała wciąż zdenerwowana Cindy.

 

Jej lokator wzruszył tylko ramionami, zrezygnowany i przygnębiony tym piętnem, co go spotkało i doświadczyło.

 

– No właśnie! – krzyknęła Cindy widząc zrezygnowanie w postawie pana Smitha – Nic! I to jest najgorsze. Nic nie możemy obecnie zrobić, tylko czekać na wyniki badań. Wnerwia mnie to, że jakieś typki przychodzą do naszego mieszkania o wczesnej porze i robią, co chcą.

 

– Nie jakieś typki, tylko urzędnicy państwowi. – poprawił pan Smith.

 

– Nie ważne kto! Ważne jest to, że teraz mamy poważne kłopoty. Z tym czymś na ręku, nic nie możemy zrobić, kompletnie nic. A ty przestań obgryzać paznokcie! Wiesz jak mnie to strasznie denerwuje.

 

Pan Smith odsunął szybko swoją dłoń od ust i schował ją pod stół. Cindy szybkim krokiem ruszyła do swego pokoju.

 

– Gdzieś się wybierasz? – spytał pan Cristoph swej lokatorki.

 

– Tak. Mam parę spraw do załatwienia, które muszę dzisiaj załatwić.

 

– Ale chyba nie możemy z tym czymś wychodzić na ulicę?

 

– Nic mnie to nie obchodzi. – odparła Cindy.

 

Szybko się ubrała i uporządkowała, co zajęło jej prawie pół godziny, po czym niezwłocznie wyszła. Z tego całego zamieszania zapomniała zjeść śniadania i napić się porannej kawy, której nigdy, albo z niezwykłą rzadkością omijała. Poranna kawa była rytuałem, który celebrowała niczym jakaś kapłanka jakiegoś zapomnianego bóstwa. Dziś tak nie było, nic dziś nie było tak jak zwykle. Porwała tylko z kuchni coś do zjedzenia i wyszła zła z mieszkania.

 

 

***

 

Podenerwowana i zła Cindy przemierzała ulice, krępowało ją to, że ludzie się jej przyglądają. Denerwowało ją to ogromnie, przez to była w nie humorze. Nie mogła zrozumieć ludzi tego inspektoratu. Jakie durnowate prawa istnieją w tym mieście? Tego nie mogła zrozumieć.

 

Bransoletka na ręku żarzyła się na czerwono, niczym jarzeniówka. Przykuwała ona wzrok mijanych przechodniów. Ludzie ostrożnie mijali ją szerokim łukiem, tak, aby nie wejść w drogę Cindy, ani nawet się do niej zbliżyć.

 

Odrzutowe samochody latały w koło. Powstał niesamowity zator i niewyobrażalny hałas. Smog panował tu okropny. Cindy nie cierpiała tego miasta, ale cóż mogła poradzić, tutaj pracowała i mieszkała. Zmienić tego nie mogła. Obecnie trudno o pracę, bezrobocie się powiększało, a płace obniżały. Przez to powiększało się ubóstwo i getta się automatycznie powiększały. Cindy nawet nie mogła zmienić miejsca zamieszkania. Zakazane było opuszczać miasto. Prowadziło ono niewypowiedzianą i nieoficjalną wojnę ze swoimi sąsiadami, innymi miastami-mocarstwami.

 

Ubolewała nad tym, w jakich czasach żyje. Wolałaby żyć i mieszkać w innym czasie i w innym mieście. Obecnie w dwudziestym trzecim wieku na kontynencie europejskim nie było państw, jakie kiedyś były, istniały tylko wielkie metropolie. Gigantyczne zurbanizowane miasta, obejmujące kilkaset kilometrów kwadratowych i mających tysiące milionów mieszkańców. Było ich kilkanaście. Cindy mieszkała w Berlinopragomoskwie, które jest najbardziej wysunięte na wschód, a zarazem jest ono najbiedniejszym i najbrudniejszym miastem-mocarstwem we współczesnej Europie.

 

Przemierzając ulice przypomniała sobie, po co w ogóle tak naprawdę wyszła. Miała przecież pójść do sklepu, kupić coś na kolację. Chciała jeszcze pójść dzisiaj do księgarni, może kupi jakąś elektroniczną książkę. Zamierzała jeszcze odwiedzić swoja przyjaciółkę Melani. Chciała, a raczej miała ochotę trochę poplotkować, w końcu dawno się nie widziała ze swoją przyjaciółką, bodajże dwa tygodnie. Dzisiaj obie miały wolne od pracy, więc był to odpowiedni dzień, aby się spotkać, grzechem było by nie wykorzystać na spotkanie we dwoje.

 

Cindy, gdy wchodziła do sklepu trzech mężczyzn i jedna kobieta zablokowali jej drogę.

 

– Pani dalej nie pójdzie – zwrócił się do niej jeden z mężczyzn.

 

– Jak to? – zapytała zaskoczona nieoczekiwaną sytuacją.

 

Mężczyzna nic nie odpowiedział, wskazał tylko jej nadgarstek, gdzie wciąż świeciła elektryczna bransoletka, jej dzisiejsze przekleństwo.

 

Ze sklepu wyszła sprzedawczyni, była pewnie zaniepokojona zamieszaniem, jakie się rozegrało przed sklepem. Ujrzawszy Cindy, a raczej to, co miała na ręku rzekła:

 

– Ciebie tu nie obsłużę – odparła impertynencko, a widząc złą minę Cindy dodała – ludzi z czerwonymi bransoletkami nie wolno obsługiwać, ani nawet wpuszczać do sklepów. Takie jest prawo ustanowione przez inspektorat.

 

– Nawet nie można się do takich osób zbliżać – dodał jeden z mężczyzn, który był jednym z klientów tego sklepu.

 

– Są to zainfekowani ludzie jakimś choróbskiem – dodała starsza kobieta, patrząc się z odrazą na Cindy.

 

Cindy nie mogła tego dłużej znieść. Widząc, iż nic więcej tu nie wskóra postanowiła dać za wygraną. Odeszła. Może w innym sklepie ją obsłużą, miała taką nadzieje, chociaż w to szczerze wątpiła, zapewne nikt ją nie obsłuży, a nawet nie wpuści do sklepu, jak będzie miała wciąż tą cholerną bransoletkę.

 

Na odchodne powiedziała:

 

– Pieprzony Inspektorat! Pieprzone miasto!

 

Zostawiła za sobą pomruk niespokojnych i zaintrygowanych ludzi, którzy zaniepokoili się, a wręcz przestraszyli się słowami Cindy. Jak odchodziła, patrzyli się na nią z zawiścią i pogardą. Miała ich gdzieś, a dokładnie tam gdzie słońce nie dochodzi. Małostkowi i prymitywni ludzie, tak o nich myślała, mimo wysokiej technologii, jaką te społeczeństwo osiągnęło to zachowywało się jakby pochodzili ze średniowiecza. Ciemna masa, tak ich nazywała.

 

Szybko poszła dalej, zapominając o tych ludziach, oraz także o całym wydarzeniu.

 

 

***

 

Zburzona i zła przemierzała dalej ulice. Przyglądała się witryną sklepów. Z żalem przyglądała się temu, co jest na sprzedaż. Dużo fajnych rzeczy by kupiła, ciuchów i innych ciekawych rzeczy będących na promocji, bo właśnie zaczął się sezon na promocje. Lecz Cindy mogła sobie tylko pomarzyć o takich zakupach. Musi przeczekać ten cały zamęt. Nie mogła wejść do żadnego sklepu, zawsze stał ktoś czujny, wypatrujący takich osób jak ona, czyli osób podejrzanych o zainfekowanie groźną chorobą. Takie były przepisy, żeby takich ludzi nigdzie nie wpuszczać. Z tą bransoletką na ręku była tak charakterystycznie dobrze widoczna nawet w nie małym tłumie, nie można było przejść niezauważonym. Co jakiś czas słyszała za sobą przyciszone głosy. Nie zwracała na nie uwagi. Szła dalej, nie oglądając się za sobą.

 

Przemierzała tak ulice trochę bez celu, nie mogła załatwić tego, co chciała, nawet nie mogła wejść nigdzie, to dopiero było utrapienie i wielka zniewaga wymierzona w jej godność.

 

W oddali zauważyła swojego lokatora. Widocznie i on miał takie same problemy, co ona. W końcu byli w takiej samej sytuacji.

 

– Witam panie Christophie – przywitała się z nim zmęczonym głosem. Była wycieńczona i wszystkiego miała dosyć.

 

– A to ty Cindy – odezwała się zaskoczony – Miło cię widzieć. Niezłe zamieszanie się zrobiło. Co nie?

 

– Weź mi o tym nie mów. Wszyscy mnie denerwują. Nawet wejść do sklepu nie możemy. To jakaś paranoja! Przecież my zdrowi jesteśmy.

 

– Oni o tym jeszcze nie wiedzą – odparł pan Smith przyciszonym głosem, jakby mówił coś nielegalnego – Dostałem cynk od jednego znajomego, że właśnie w Instytucie badana jest nasza sprawa.

 

– Kiedy będą wyniki? – zapytała Cindy z nadzieja w głosie – Może wreszcie dadzą nam spokój.

 

– Mam nadzieję, że będą niedługo.

 

– Jak myślisz, jaki wynik może wyjść z tych badań?

 

– Nie wiem – odparł pan Smith, jednocześnie wzruszając ramionami – boję się, że wynik może być pozytywny.

 

– Jak to pozytywny?! – zakrzyknęła Cindy – Przecież to, co tam znaleźli to zwykła brudna szmata.

 

– W sumie nie wiadomo, co na niej mogło być…

 

– Bzdury gadasz – odparła zdenerwowana Cindy – Wiesz co? Mam pomysł. Lepiej będzie jak pójdę do tego Inspektoratu i osobiście się dowiem, o co z tym wszystkim chodzi.

 

– Nie wiem czy to jest dobry pomysł. Lepiej tam nie idź, bo sprawa się jeszcze pogorszy.

 

Pan Christopher nie zdołał powstrzymać swej lokatorki. Cindy od razu, na nic nie czekając, pognała w stronę gdzie znajdowała się siedziba Inspektoratu. Nic nie było w stanie jej powstrzymać, tak była zdeterminowana by rozwikłać ten problem.

 

Na jej szczęście siedziba tego przeklętego Inspektoratu znajdowała się niedaleko. Dotarła do niego w kwadrans, musiała przejść jedynie kilka skrzyżowań. Pora była jeszcze wczesna, nie było jeszcze wielkich tłumów, jakie bywają w godzinach szczytu w centrum miasta. Dzięki temu dotarła do siedziby Instytutu w bardzo szybko.

 

W drzwiach portier popatrzył się na nią zdziwiony, gdy z impetem weszła do środka. Była naprawdę wściekła. Drzwiami tak trzasnęła, że prawie wypadły one z zawiasów. Dygotały od tego jeszcze przez dłuższą chwilę.

 

 

***

 

 

W środku prawie się zgubiła. Nigdy przedtem nie była w samym Instytucie, nie znała tego budynku. Dlatego długo się wahała, w którą stronę pójść. Zastanawiała się, do jakiego pokoju, czy biura podejść. Przejrzała całą długą listę objaśniającą rozkład budynku i sal. Błądząc palcem po całej tej rozpisce w końcu znalazła cel swego przybycia. Biuro dyrektora. Spojrzała, na którym piętrze się ono znajdowało, aż na trzynastym, no trochę wysoko, ale to nic, zaraz i tak tam się dostanie.

 

Gdy zmierzała w stronę wind, podszedł do niej jeden z ochroniarzy. Zapytał ją czy czegoś nie potrzebuje i czego szuka. Cindy nic mu nie odpowiedziała. Minęła go zwinie, nie zwracając na niego większej uwagi.

 

Wsiadła do windy i przycisnęła guzik z cyferką trzynaście. Było to ostatnie piętro. Tam się znajdowało biuro głównego Inspektora, który był winny całego zamieszania spowodowanego dzisiejszego ranka w mieszkaniu Cindy.

 

Gdy wysiadła z windy rozejrzała się po korytarzu, wszędzie wędrowali jacyś urzędnicy ubrani w drogie i stylowe garnitury, w rękach dzierżyli jakieś dokumenty. Nikt na nią nie zwracał uwagi, tylko parę osób zwróciło uwagę na jej czerwoną bransoletkę, ale na szczęście nikt ją nie zaczepiał.

 

U końca jednego z korytarzy ujrzała tłum ludzi, byli oni inaczej ubrani i inaczej się zachowywali od urzędników, których tutaj widziała. Gdy podeszła bliżej od razu poznała, iż nie są to osoby pracujące w tym urzędzie. Ustawieni oni byli jakby w jakąś kolejkę, w bardzo długą kolejkę.

 

Zaintrygowana tym widokiem dołączyła do kolejki, stanęła na jej końcu. Z początku nie wiedząc za bardzo, co ze sobą począć przyglądała się ludziom stojącym w tej dziwnej kolejce. Byli to tacy sami ludzie jak ona, z średnio, lub mniej zamożni ludzie. Widocznie mający podobne problemy do niej. Wszyscy byli szarymi, przeciętnymi mieszkańcami tej metropolii. Nie odróżniali się niczym konkretnym od zwyczajnego konsumenta i podatnika. Cindy poczuła więź łączącą ją z tymi ludźmi. Utożsamiała się z nimi i rozumiała ich problemy. Może to przez to, iż sama wpadła w podobne i chciała się z nich wykaraskać.

 

Dłużej w spokoju nie wytrzymując, w końcu była zdenerwowana i chciała jak najszybciej rozwikłać swoją sprawę, zagadała do mężczyzny w średnim wieku, który stał przed nią.

 

– Proszę pana. Do czego ta kolejka stoi? – spytała.

 

Mężczyzna popatrzył się na nią zaskoczony jej pytaniem, po czym odpowiedział znużonym głosem, niecierpiącym rozmawiać z nieznajomymi.

 

– Jest to kolejka do głównego Inspektora. – odpowiedział.

 

Cindy ucieszyła się i zasmuciła jednocześnie na ta wiadomość. Ucieszyła się gdyż znalazła cel swojej wizyty, a zasmuciła, ponieważ stało przed nią kilkunastu ludzi. W tej kolejce mogła stać cały dzień i nic by nie załatwiła.

 

– Szybko idzie ta kolejka? – zapytała ponownie człowieka stojącego przed nią, w nadziei na to, iż usłyszy pożądaną odpowiedz.

 

– Nie specjalnie – odpowiedziała zamiast niego kobieta stojąca przed nim. Musiała usłyszeć pytanie, a widząc, że mężczyzna przed Cindy nie jest skory do rozmowy sama jej odpowiedziała. – Ludzie umawiali się na te spotkanie kilka miesięcy temu i mimo to muszą czekać w tasiemcowej kolejce. To jest po prostu skandal i niedorzeczność! – dodała z gniewem starsza już kobieta, tak na oko już po sześćdziesiątce.

 

Cindy dalej jej nie słuchała. Nie to żeby nie lubiła słuchać narzekań starszych osób, ale zastanawiała się nad jej słowami. Nie była zapisana na wizytę. W takim razie mogli ją odprawić z kwitkiem, a bardzo chciała załatwić swoją pilna sprawę związaną z czerwoną bransoletką. Na pewno ta sprawa nie mogła czekać kilku miesięcy. Trzeba ją rozwikłać tu, natychmiast, a nie czekać niewiadomo ile. Wolała sama spotkać się z głównym Inspektorem, twarzą w twarz, i to z nim pomówić, a nie czekać na wyniki badań jak na jakiś wyrok. Bo w końcu to mógł być wyrok, z bardzo groźnymi konsekwencjami. Mogło się okazać, iż jest zarażona jakąś groźną chorobą i byłaby odizolowana od reszty społeczeństwa.

 

– Jak to trzeba się wcześniej umawiać na te spotkanie? – zapytała Cindy ludzi stojących przed nią w kolejce. Wszyscy się na nią spojrzeli z nieskrywaną ciekawością – Moja sprawa nie może czekać. – odparła, a mówiąc to pokazała wszystkim tu zgromadzonym ludziom bransoletkę, którą jej założyli ludzie z Inspektoratu.

 

– Na to moja droga nic nie zaradzisz – odparł starszy pan z początku kolejki – Nie masz innej możliwości jak tylko czekać na to, co zadecydują.

 

Inni w kolejce przyznali starszemu panu rację. Przytakiwali przy tym głowami jak mechaniczne małpy.

 

Cindy się z nimi nie zgadzała. Chciała dać upust swojej złości, ale nie wiedziała, co zrobić.

 

– Ale ja nie mogę tak dłużej czekać, jestem jak sparaliżowana z tym czymś. Życie mi ucieka, a ja nie mogę na to nic poradzić! – zawołała zrozpaczona, była bliska załamania i płaczu, lecz jednak zmitygowała się gdyż nie chciała robić scen przed nieznanymi jej ludźmi, nie chciała po prostu pokazywać słabości.

 

– Musicie mnie przepuścić – odparła dalej już spokojniejszym głosem – moja sprawa jest pilna i niecierpiąca zwłoki. Szybko ją załatwię i będzie po krzyku. – przekonywała.

 

– Ta, jasne. Myślisz, że się na to zgodzimy? – odparł jakiś facecik z krótkimi włosami i z wąsami.

 

Cindy zdenerwowana i zmotywowana do tego, aby rozwikłać swą sprawę odpowiedziała jedynie:

 

– Mam to gdzieś!

 

Następnie ruszyła z impetem w stronę drzwi gabinetu najwyższego Inspektora. Nie zważała na innych ludzi z kolejki, ani na to, co oni mówili, ani na to, że się patrzyli na nią jak na wariatkę. Po prostu otworzyła drzwi i znalazła się w gabinecie Inspektora.

 

Pomieszczenie nie było za duże. Znajdowało się w nim jedno biurko i dwa krzesła. Na jednym krześle, za biurkiem siedział główny Inspektorat, poznała go, bo był bogato ubrany i był otyły, było to niejaką oznaką bogactwa. Drugie krzesło zajmował mężczyzna w podeszłym wieku z siwiejącą i rzadką czupryną. Widać było, że zanim weszła do tego pokoju panowie prowadzili rozmowę. Teraz patrzyli się na nią zaskoczeni pytającym wzrokiem.

 

– Co to ma znaczyć?! Czemuż to wchodzi ktoś bez pukania? – odezwał się Inspektor oburzonym głosem.

 

– Mam pilną sprawę do wyjaśnienia – odparła Cindy pokazując jednocześnie bransoletkę, którą miała przypięta do ręki.

 

– A czy ta sprawa nie może poczekać, dopóki nie omówię spraw z panem Jenkinsem?

 

– Nie! – odparła Cindy prawie krzycząc – Zostałam wplątana w coś, w co nie rozumiem. Bez mojej zgody jacyś pańscy funkcjonariusze przyczepili mi do ręki tę bransoletkę. Teraz nie mogę się tego pozbyć, przez to nic nie mogę załatwić, ani nigdzie wejść. Na dodatek muszę czekać na jakieś wyniki analizy jakichś śmieci spod mojego łóżka. Tak się traktuje obywateli w tym mieście? To jakaś niedorzeczność! Barbarzyństwo i hipokryzja.

 

– Proszę się uspokoić i nie podnosić głosu w moim gabinecie! – odpowiedział zdenerwowany główny Inspektor – To nie miejsce na sprzeczki i kłótnie, tutaj się załatwia ważne sprawy. A jak widzę pani sprawa jest z tych mniej ważnych.

 

– Jak to moja sprawa jest mało ważna? – zapytała Cindy zdenerwowana tym jak ją potraktował główny Inspektor. – Czym moja sprawa jest mniej ważna od innych spraw?

 

– Proszę pani – odparł spokojniejszym tonem – ja nic na to nie poradzę na to, co panią spotkało. Jest pani podejrzana o nosicielstwo groźnej choroby i w tej sytuacji powinna pani czekać w swym mieszkaniu na wynik badań, które pewnie niedługo powinny się pojawić. I mogę pani przysiąść, że będzie pani jedną z pierwszych osób poinformowanych o wynikach tych badań. Nic innego nie jestem w stanie zrobić. Dlatego proszę panią o opuszczenie mojego biura i udania się do domu.

 

– Dobrze udam się do swojego mieszkania – odparła zrezygnowana – i będę żyła w pełnym niepokoju i nerwach, będę się dalej obawiała o swoje życie i swoje zdrowie. Ta bransoletka rujnuje mi życie, stopuje mnie, kiedy ja chcę iść dalej. Nawet nie mogę zrobić zakupów. Nikt mnie nie przyjmuje. Ludzie wskazują mnie palcami jakbym była trędowata, wyszydzają się ze mnie. Czy to jest sprawiedliwe traktowanie? Chyba nie. Ja się domagam dobrego i ludzkiego traktowania obywateli tego upadłego miasta.

 

– Ja sobie nie życzę takich uwag! – odparł oburzony Inspektor – Po raz kolejny proszę panią o opuszczenie mojego biura, albo wezwę ochronę.

 

– Dobrze, już dobrze. – odparła już spokojniejszym głosem – Chciałam tylko coś panu powiedzieć, bo czuję się niesprawiedliwie i nie godnie traktowana. Może coś ta rozmowa przemówi panu do rozsądku i zmieni pan swe nastawienie i prawa tu rządzące – rzekła Cindy dumnym i wzniosłym głosem, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami.

 

 

***

 

 

 

Cindy wychodząc z biura głównego Inspektora była zła jak nigdy. Nie dość, że nic nie wskórała w najwyższej hierarchii państwowej osoby w tej obłąkańczej instytucji, osobie, która może wszystko, to jeszcze została ośmieszona i upokorzona. Jak oni ją potraktowali? Jak jakiegoś intruza! Jak kogoś, kogo chcieli by się jak najszybciej pozbyć, bo jest im niewygodna.

 

Zdruzgotana tą całą sytuacją w biurze oraz całym dniem, Cindy wyszła z Instytutu na ulicę. Nic jej innego nie pozostawało jak wrócić do domu i czekać na to, co się wydarzy.

 

Jeszcze raz popatrzyła na bransoletkę, która miała na ręku. Cały czas jarzyła się ona czerwonym światłem. Migała jak reflektor policyjny. Było to jej przekleństwem dzisiejszego dnia, jak bardzo chciała, aby funkcjonariusze nie przychodzili dzisiaj rano do jej mieszkania, jak bardzo tego chciała. Ileżby to zmieniło jej dzisiejszy dzień? Diametralnie.

 

W momencie, gdy Cindy kierowała się w kierunku kolejki nadziemnej, aby pojechać do swego mieszkania, na ulicy przy niej zatrzymała się duża furgonetka. Dopiero po chwili zorientowała się, iż należy ona do służb medycznych. Wyszło z niej dwóch potężnych mężczyzn. Byli to pracownicy Instytutu Medycznego. Cindy rozpoznała ich po uniformach.

 

– Pni Cindy…? – odezwał się jeden z nich do niej.

 

– Tak – odpowiedziała z lekkim wahaniem.

 

Przeczuwała, że coś się szykuje złego.

 

– O co chodzi? – spytała.

 

– Pani pojedzie z nami – odparł drugi funkcjonariusz.

 

– Ale gdzie?

 

– Do szpitala – odpowiedział ten pierwszy, jakby to było czymś oczywistym – Jest pani podejrzana o groźną chorobę. Próbki z pani mieszkania wyszły dodatnio. Proszę z nami, pojedzie pani na badania i przymusowe leczenia.

 

I pojechała z nimi, nie mając większego wyboru. Wsiadając do furgonetki zauważyła swego lokatora pana Smitha, który siedział smutne z opuszczoną głową. Jego też zabrali, w końcu byli w to oboje zamieszani, razem dzielili wspólny los.

 

– No to po nas. – skomentowała cicho pod nosem, tak aby nikt ją nie usłyszał, po czym schowała swą twarz w dłoniach.

 

Pan Smith nic się do niej nie odezwał przez całą drogę, pokręcił tylko głową z rezygnacja jak ja zauważył.

 

Najgorsze przypuszczenia się spełniły. Ciekaw była tylko, co oni takiego znaleźli i wykryli? I co to za choroba była, którą znaleźli i się zaraziła? Bo przecież inaczej nie mogło być, oni wiedzieli lepiej. Nic nie dały jej starania. Skończyło się tak jak się tego spodziewała, czyli fatalnie. Ale tak jest w tym świecie, w tym gigantycznym mieście, fatalnie.

 

 

Koniec.

Koniec

Komentarze

Miałem ochotę pobawić się w łowcę błędów, ale dość szybko wymiękłem.

Szefowa się nad nią znęcała, nie tak fizycznie, ale można, powiedzieć, że psychicznie. => nadmiar przecinków
To stara wariatka i tyle, więcej sobie nie będę nią zawracała głowy, przyrzekała sobie w myślach.  => powtórzenie
Nie dość tego to w pracy miała jeszcze dużo roboty. => Jakby tego nie było dość, w pracy miała jeszcze masę roboty/zajęć.
Nikt ją nie gonił => nikt jej nie gonił
W końcu musiała wstać, jej spokój zakłócał sąsiad, a raczej lokator, który coś robił bardzo hałaśliwego w pokoju obok. Lokator, pan Smith, jest już w podeszłym wieku, zgred, jak czasami mówiła na niego Cindy. Człowiek już po pięćdziesiątce. Wdowiec. Po stracie żony wynajmuje wolny pokój, który ma w mieszkaniu. I ten właśnie pokój wynajmuje Cindy. => To kto w końcu wynajmuje ten pokój i komu? Bo z tego akapitu trudno wywnioskować
Ludzie ją nie rozumieją => ludzie jej nie rozumieją

A to tylko błędy (i to wcalen ie wszystkie) z samego początku. Trudno mi ocenić jakość pomysłu, gdyż tekst jest usiany błedami i niedoróbkami niczym pole minowe. Może później spróbuję przeczytać jeszcze raz, przymykając oko na błędy i wtedy powiem coś więcej o swoich odczuciach, ale nie obiecuję. Na chwilę obecną tekst jest bardzo ciężkostrawny.

Pozdrawiam.

Przeczytałem resztę i, sądząc po odzewie, tylko mi się ta sztuka udała. Niestety tekst roi się od nielogiczności, błędów wszelkiej maści, pomylonych znaczeń i wartości wziętych z powietrza.

Tak przykładowo - w opowiadaniu raz to główna bohaterka jest lokatorką u staruszka (który w jednym miejscu ma pięćdziesiąt lat, a w innym sześćdziesiąt, ale i tak jest z nim na "ty"), raz to on jest lokatorem u niej. Gdyby byli "współlokatorami" problemu by nie było.

Albo ta nieszczęsna "Berlinopragomoskwa" - miasto, mające kilkaset kilometrów kwadratowych powierzchni. Może wąskie było, ale sam Berlin ma 890 km kwadratowych, Praga 496, a Moskwa 2511. W żaden sposób nie wyjdzie "kilkaset" jeśli je połączysz.

Poza tym ciekwi mnie osoba głównego Inspektoratu, który był gruby. W ogóle w jednym zdaniu masz tam trzykrotnie "być" - Na jednym krześle, za biurkiem siedział główny Inspektorat, poznała go, bo był bogato ubrany i był otyły, było to niejaką oznaką bogactwa.

Można by tak wymieniać godzinami. Niestety opowiadanie jest napisane beznadziejnie. Pomysł wydaje się być nienajgorszy, ale niestety trudno go wyłowić z tych wszystkich błędów.

Pozdrawiam.

Szczerze powiedziawszy ja również nie dotrwałem do końca. Opowiadanie jest słabe. Twój problem, autorze, polega na tym, że chcesz konstruować głębokie, stylowe zdania, ale mie posiadasz wystarczających umiejętności, by temu podołać. Gubisz logikę, tworzysz trudne w odbiorze, niemal bezsensowne zdania. A przede wszystkim ciągle powtarzasz te same informacje, jakbyś sam nie czytał tego, co napisałeś przed chwilą.

Zakładam, że dopiero zaczynasz przygodę z literaturą, więc się nie zniechęcaj. Na razie jest źle, ale każdy zaczyna na poziomie miernym. Nikt nie rodzi się geniuszem literackim. Tak więc ćwicz i pisz. Bo zanim osiągniesz poziom godny czytania czeka cię dużo pracy.

Dodam jeszcze do tego, co powyżej napisane, pomieszanie czasów. Raz jest przeszły gdzie indziej teraźniejszy. Zdecydowanie za długie. Gdyby skrócić o 3/4 to tylko by zyskało.

Chciałam, jak to mam w zwyczaju, wyłapać co się da, ale tym razem odpuszczam. Jestem w połowie tekstu i głośno mówię –– Dziękuję, nie. Omdlałam porażona nieprawdopodobną ilością błędów. Chyba wszelkich możliwych.

Czytając miałam wrażenie, że Autor coś opowiada, ale zupełnie mu wszystko jedno jak to robi. Byle dalej, byle więcej. Nie ma znaczenia, że mieli wciąż to samo ziarno, że przemielił je po wielokroć. Autorze, z takiej mąki chleba nie będzie. Zaprezentowany tekst nie nadaje się do czytania.

 

„Był już poranek, słońce już dawno wstało, na zewnątrz była ładna i łagodna pogoda, ani za ciepło, ani za gorąco”. –– Powtórzenie. We wnętrzu nie ma pogody. Natomiast nie rozumiem, co Autor ma na myśli mówiąc, że jest „ani za ciepło, ani za gorąco”. Według mnie, to nie jest określenie „łagodnej pogody”.

 

„Tak w sam raz na spacer, kojący szargane i naderwane nerwy, dający spokój”. –– Nerwy pewnie miały być zszargane, ale naderwane…?

 

„Dobrze, że teraz miała wolne i chciała o tym zapomnieć, na chwile przynajmniej”. –– Sprzeczność jakaś dla mnie niezrozumiała. Z jednej strony dobrze, że ma wolne, z drugiej chce o tym zapomnieć? Bez sensu.

 

„Wciąż leżała w łóżku, korzystała ze snu jak najdłużej mogła. W końcu miała wolne, to mogła sobie przecież pozwolić na dłuższą chwile odpoczynku, zastanawiała się…” –– Korzystać ze snu, to spać. Czy śpiąc zastanawiała się? Przez sen? ;-)

 

„Nikt nie gonił, to ona sama narzucała sobie te okropne tempo”. –– Nikt jej nie gonił, to ona sama narzucała sobie to okropne tempo.

 

„W końcu musiała wstać, jej spokój zakłócał sąsiad, a raczej lokator, który coś robił bardzo hałaśliwego w pokoju obok”. –– Ja napisałabym: W końcu musiała wstać, jej spokój zakłócał sąsiad, hałasując w pokoju obok.

Ktoś mieszkający w pokoju obok, jest sąsiadem.

 

Lokator, pan Smith, jest już w podeszłym wieku, zgred, jak czasami mówiła na niego Cindy. Człowiek już po pięćdziesiątce. Wdowiec. Po stracie żony wynajmuje wolny pokój, który ma w mieszkaniu. I ten właśnie pokój wynajmuje Cindy”. –– Pan Smith jest właścicielem mieszkania. To Cindy jest lokatorką. Powtórzenia.

 

„Słucham? Kto tam? – odezwała się niepewnie”. –– Czy do drzwi Cindy pukano przez telefon? ;-)

 

„Przed wejściem do jej pokoju stało trzech mężczyzn. Jeden z nich starszy, siwy mężczyzna…” –– Powtórzenie.

 

„…był to pan Christopher Smith, jej lokator”. –– To Cindy była lokatorką Smitha.

 

Oboje mieli na prawej klapie od marynarki przyczepiony identyfikator…” –– Przed chwilą mieliśmy samych mężczyzn, a tu nagle pojawia się kobieta, o czym informujesz słowami „oboje mieli”. Czy jeden pan nagle zniewieściał. Jak to możliwe, że dwie osoby miały na jednej klapie przyczepiony jeden identyfikator? ;-)

 

„Który mieszkaniec was o tym powiadomił? – zapytała hardo. - Nie możemy podać nazwiska zgłoszeniodawcy, jest to ściśle tajne – odpowiedział mu niski…” –– Cindy też, jak widzę, zmienia płeć.

Nie ma kogoś takiego, jak zgłoszeniodawca. Ja napisałabym: Nie możemy powiedzieć, kto zgłosił skażenie.

 

„…zaczęłaby się wykłócać o te nieoczekiwane najście na jej pokój i spokój. Taki miała charakter, a poza tym nie lubiła jak jej ktoś zakłóca spokój”. –– …zaczęłaby się wykłócać o to nieoczekiwane… Ponadto powtórzenia.

 

„Urzędnik-badacz badał intensywnie cały pokój…” –– Powtórzenie.

 

„W pracy i w domu mi spokoju nie dają, co za świat, umartwiała się nad sobą nieszczęśliwa Cindy”. –– Dlaczego nieszczęśliwa Cindy zadawała sobie dodatkowe cierpienie, umartwiając się? ;-)

 

„Ten drugi spojrzał się na niego porozumiewawczo i uśmiechnął się do niego…” –– Powtórzenie.

 

„…poczym wyjął coś, co wyglądało jak spleśniała ścierka”. –– …po czym wyjął coś, co wyglądało jak spleśniała ścierka.

 

„Przejechał nad nią swym urządzeniem, te zapiszczało raz jeszcze…” –– Przejechał nad nią swym urządzeniem, ono zapiszczało raz jeszcze

 

„Złapał ją za rękę i założył na nią metalową obręcz…” –– Czy założył obręcz na Cindy, czy na rękę Cindy?

 

„…próbowała protestować, jednak jej protesty na niewiele się zdały…” –– Powtórzenie.

 

„Kolor czerwony oznacza podejrzenie was o groźną chorobę zakaźną…” –– Proponuję: Kolor czerwony oznacza, że podejrzewamy was o groźną chorobę zakaźną

 

„…będzie można ją zdjąć. Do tej pory nie będzie można jej zdjąć i radzę jej nie zdejmować siłą”. –– Powtórzenia.

 

„Jest to bezprawne naruszanie praw obywatelskich normalnych i spokojnych obywateli”. –– Powtórzenia.

 

„…choroba może w was obudzić się później, teraz nie ma widocznych w was objawów”. –– Powtórzenie.

 

„wykrzyknęła głośno Cindy, która chciała głośno…” –– Powtórzenie.

 

„Zmęczona po wczorajszym dniu, zestresowana sytuacją w pracy, chciała w końcu sobie odpocząć, gdy miała wolny dzień. Chciała wykorzystać ten dzień do odpoczynku, nie myśleć o pracy, o wszystkich stresujących rzeczach, które sprawiały w niej wiele cierpienia”. –– …które sprawiały jej wiele cierpienia. Cała masa powtórzeń.

 

W tym miejscu przestaje wyłapywać powtórzenia. Jest ich bowiem tak wiele, że musiałabym wypisywać tu niemal każde zdanie. ;-)

 

„Stres dopadł ją i ty, w jej własnym mieszkaniu…” –– Literówka.

 

„…czekając na wyniki badań tej ścieki…” –– Literówka.

 

„Nie była bałaganiara i sprzątała regularne”. –– Nie była bałaganiarą i sprzątała regularne.

 

„Pomyślała przerażona i zła samą tą myślą”. –– Pomyślała przerażona i zła na samą myśl o tym.

 

„…trzeba porozmawiać nad tym co tu zaszło…” –– …trzeba porozmawiać o tym co tu zaszło

 

„…a za nie wpuszczenie urzędnika państwowego…” –– …a za niewpuszczenie urzędnika państwowego

 

„…nie lubiła jak ją coś uciska i siedzi między łopatkami…” –– I pewnie nigdy nie nosiła plecaczka. ;-)

 

„Szybko się ubrała i uporządkowała, co zajęło jej prawie pół godziny…” –– Co to znaczy, że Cindy się uporządkowała? ;-) Czy Cindy uporządkowała się szybko, czy w ciągu pół godziny? ;-)

 

„Z tego całego zamieszania zapomniała zjeść śniadania i napić się porannej kawy, której nigdy, albo z niezwykłą rzadkością omijała”. –– Ilu śniadań zapomniała zjeść?  ;-) Co z omijaniem kawy, której nigdy, albo z niezwykłą rzadkością? ;-)

 

„Gigantyczne zurbanizowane miasta…” –– Czyli gigantyczne miasta coraz bardziej miejskie? ;-)

 

„…grzechem było by nie wykorzystać na spotkanie we dwoje”. –– Czy jedna z dziewczyn, na czas spotkania, zmieniała płeć? ;-)grzechem byłoby nie wykorzystać na spotkanie.

 

„Cindy, gdy wchodziła do sklepu trzech mężczyzn i jedna kobieta zablokowali jej drogę”. –– Czy sklep należał do trzech mężczyzn a jedna kobieta rozmnożyła się nagle, i rozmnożona zablokowali jej drogę? ;-)

 

„Są to zainfekowani ludzie jakimś choróbskiem…” –– To są ludzie zainfekowani jakimś choróbskiem

 

„Zostawiła za sobą pomruk niespokojnych i zaintrygowanych ludzi…” –– Zostawiony pomruk pewnie także był niespokojny i zaintrygowany. ;-)

 

„Jak odchodziła, patrzyli się na nią z zawiścią i pogardą”. –– Cóż takiego było w Cindy, że ludzie jednocześnie zazdrościli jej i pogardzali nią? ;-)

 

„…jaką te społeczeństwo osiągnęło…” –– …jaką to społeczeństwo osiągnęło

 

„Zburzona i zła przemierzała dalej ulice”. –– Kiedy Cindy zdążyła popaść w ruinę i kto ją zburzył? Czy poruszała się w kawałkach? ;-)  ;-)

 

„Przyglądała się witryną sklepów”. –– Przyglądała się witrynom sklepów.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnożenie istniejących bytów, czyli powielanie powyższych komentarzy, nie wniesie niczego nowego. Przykro mi, nie lubię pisać takich uwag... Ode mnie kilka słów: takie są skutki brania się się za bądź co bądź poważny temat bez jego rozpoznania.

Nowa Fantastyka