- Opowiadanie: GanoesParanWTS - Strach ma niewinne oczy - opowiadanie grozy

Strach ma niewinne oczy - opowiadanie grozy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Strach ma niewinne oczy - opowiadanie grozy

 

 

Strach ma niewinne oczy

Rodzina Adamsonów dwa miesiące temu wprowadziła się do samotnego domu na zielonym wzgórzu.

Ich nowe lokum było klasycznym budynkiem bogatszych sfer z lat dwudziestych dziewiętnastego wieku w Stanach. Dom był dwupiętrowy, posiadał stryszek, piwniczkę, górny balkon i dolną werandę. Sosnowe listewki, z których było zbudowane domostwo pomalowane na biało. Dach był wyłożony brązowymi dachówkami i były na nimi dwa kominy. Z frontu jaki i z tyłu domu było po osiem okien, po bokach zaledwie po dwa.

W ten upalny lipcowy dzień Adamsonowie urządzili sobie grilla.

– Emily zejdź z tej huśtawki, kiełbaski prawie już gotowe ! – nakazał dwunastolatce jej ojciec Patrick.

Dziewczynka nie zważając na prośby ojca, bujała się na małej, drewnianej huśtawce.

Patrick w tym czasie zostawiając grill, podszedł na werandę do żony.

Cameron Adamson ubrana była w białe shorty i lnianą zieloną bluzeczkę na ramionkach.

Małżeństwo pocałowało się długo i namiętnie. Odwracając głowy ujrzeli cudownie piękny zachód słońca, oświetlający pomarańczowym blaskiem zielone wzgórza i pagórki.

– Majestatycznie tu, żono – popatrzył na swoją wybrankę serca.

Miała cudowne kasztanowe włosy, spięte w długi warkocz. Oczy miała niemal bursztynowe.

– To był świetny pomysł, misiu. Taki domek na odludziu. Spokój tu i cisza. I jak pięknie.

O, tak – pomyślał Patrick.

Dzisiaj założył czarne krótkie spodenki i hawajski T-shirt. Na co dzień pracował jako researcher, o ile można to było tak nazwać. Poszukiwał młodych talentów. Pisarzy z potencjałem. Główną część jego pracy stanowiło przeglądanie Internetu. Przepatrywał całymi godzinami strony z amatorskimi opowiadaniami. Gdy znalazł coś ciekawego, zwracał się do wydawcy, a gdy temu się spodobało, umawiał się mailowo z młodym pisarczykiem i jechał na spotkanie. Rzadko, ale jednak zdarzało się, że musiał jechać do Europy. Nie szukał tam jednak talentów, a podpisywał kontrakty ze znanymi autorami z różnych krajów. Wszystko dotyczyło tylko gatunku fantastyka.

– Cameron – zaczepił żonę lekkim szturchnięciem i wskazał na miasteczko położone za wzgórzami na nizinie. – Jaki nazywało się to miasteczko ?

– Buka Springs – odpowiedziała piękna nauczycielka języka angielskiego.

– Buka ? To jakieś indiańskie słowo ?

– Zapewne. Niedaleko przecież jest rezerwat.

– Ten iglasty las, który mijaliśmy po drodze ?

– Tak ten. I wiesz co.. – spojrzała na niego uwodzicielsko.

– Co ?

– Kiełbaski ci się przypalają.

– O cholera !

Patrick Adamson pobiegł uratować pożywienie na dzisiejszy wieczór. Na szczęście strasznie się nie przypiekły. Usiadł na plastikowym krześle, często używanym na tego typu domowych imprezach. Wyciągnął paczkę lucky strików i zapalił jednego. Mocno się zaciągając, myślał dlaczego tak interesuje go kolonialna Ameryka. Jej narodziny jako państwa. To było niesamowite, jak ze zwykłych kmiotków stali się najpotężniejszym państwem świata. Zdumiewające.

Nagle usłyszał głośne: PLASK !

– Mamo ! Tato ! – Emily zanosiła się płaczem.

Rodzice szybko podbiegli do dziewczynki.

– Co się stało dziecinko? – spytała Cameron, patrząc jej w oczy.

– Stłukła sobie kolano – szybko zauważył Patrick. – Pójdę po wodę utlenioną, plaster i bandaże.

Cameron oglądała dokładnie każdy cal ciała Emily. Mogła przecież uszkodzić się gdzieś jeszcze.

Pan Adamson patrząc na tą scenę pokiwał głową. Nie ma jak nadopiekuńcza żona. Wchodząc do zabytkowego domu, biorąc po drodze lek przepisany mu przez lekarza na stres, z którym sobie kompletnie nie radził. Będąc już w mieszkaniu minął zabytkowy piecyk, w którym już miło palił się ogień, idąc tanimi dywanem made in China, wszedł do pokoju gościnnego, gdzie stał panoramiczny telewizor, turkusowa podstarzała sofa i mnóstwo kredensów z tym i owym. Wyjął z jednego potrzebne medykamenty i szybko wrócił na dwór.

Zaczynało się ściemniać. Wiał lekki, letni wietrzyk. Komary, prawdziwe przekleństwo zlatywało się czując świeżą krew. Czuć było ozon, Patrick spojrzał na niebo i zauważył, że zanosi się na burzę.

– Patrick ! Szybciej na litość boska ! – wołała Pani Adamson.

Posłusznie dał Cameron potrzebne rzeczy. Uwinęła się w trzy minuty i poszła z córką do środka. Zatrzymała się jednak na werandzie.

– Patrick zabieraj te kiełbaski, zjemy w domu. Zapowiada się niezła wichura.

– Przecież nie zapowiadali burzy ! – rzekł zirytowany.

– Nie gadaj, tylko chodź do środka.

Drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Wiatr się wzmagał, niebo ciemniało. Patrick Adamson usłyszał pierwszy grzmot.

A miało być tak pięknie i uroczo. Rodzinka na wspólnym grillu. Cholerna pogoda.

Skrzypienie huśtawki. Bzyczenie komarów. Grzmot.

Skrzypienie huśtawki. Bzyczenie komarów. Grzmot.

Patrick stał jak w transie, zahipnotyzowany. Nie ruszał się z miejsca.

Skrzypienie huśtawki. Bzyczenie komarów. Grzmot.

Adamson w końcu odwrócił się. Wziął lekko przypalone kiełbaski i czteropak piwa.

Skrzypienie. Bzyczenie. Grzmot.

Mając dziwne przeczucie, przyśpieszył kroku w drodze do nowego domu.

Paranoik robi się ze mnie – pomyślał.

Postawił nogę na pierwszym stopniu białych schodów.

Nagle uderzył piorun. BUUUM ! 20 metrów od niego.

Przestraszonego Patricka Adamsona obaliło na schody. Trochę się przy tym potłukł. Co gorsza kiełbaski rozsypały się na ziemię.

Cameron wnet wybiegła z domu. Widząc leżącego męża podbiegła szybko do niego.

– Patrick ! Co się stało ? Usłyszałam przerażający trzask.

29 -letni Adamson, ciężko dyszał przyprawiony o szok.

– Piorun – zdołał wydukać.

Parę głębokich wdechów.

– Prawie mnie rąbnął ! Myślałem, że już po mnie do cholery ! Jezu Chryste !

Cameron objęła go mocno.

– I zgubiłem kiełbaski – powiedział zażenowany.

– Ważne, że tobie nic się nie stało. Chodźmy do domu. Posiedzimy przy kominku, a ja odgrzeję pizzę.

Pokiwał głową i weszli do środka.

Gdy żona poszła po pizzę, Patrick zajrzał do pokoju gościnnego.

Jego osiemnastoletni syn Thomas na spółkę z adoptowaną przez małżeństwo córką, czarnoskórą Jessie oglądali Z Archiwum X. Słynna, przerażająca, kojarząca się z UFO, genialna piosenka tytułowa właśnie rozbrzmiewała sławnym gwizdaniem.

Patricka aż ciarki przeszły. Spojrzał na Jessie. Odwzajemniła się tym samym. Miała takie niewinne oczy. Z uporem dalej wpatrywała się w niego. To dziecko było naprawdę dziwne i przerażające. Nie odzywała się prawie w ogóle. Czasem coś burknęła. Można by pomyśleć, że cierpi na autyzm albo coś podobnego, ona jednak zawsze odpowiednio reagowała i robiła, o co ją proszoną. Cameron mówiła, że nie odzywa się dlatego, że jej dusza cierpi po stracie rodziców. Być może. Patrick nie znał się na dzieciach. Jessie została zaadaptowane przez Adamsonów z litości. Walcottowie zginęli w wypadku samochodowym, a biedna obecnie trzystolatka błąkała się bez celu. Jako, że Patrick od dzieciństwa kolegował się z Tedem Walcottem, poczuwał się do tego, aby zaopiekować się dzieckiem murzyńskiego, tragicznie zmarłego małżeństwa.

Jessie ma jakąś traumę. Nie zamierzam się jednak do niej zbliżać, niech Cameron się nią zajmie. W końcu zrobiła kiedyś kurs na psychologa.

Natomiast Thomas był chlubą i oczkiem w głowie pana Adamsona. Był właśnie na ostatnim roku w prestiżowym college’u. Osiągał wspaniałe wyniki w nauce. Zasłużył na imię po Thomasie Jeffersonie. Będzie wielkim człowiekiem.

Po cichu Patrick wyszedł z pokoju i skierował się do swojego. Po dzisiejszym przeżyciu, gdzie prawie umarł, musiał się napić, i nie będzie to na pewno piwo.

Jego pokój wyglądał niemal ascetycznie. Znajdowało się tu łóżko, regał na książki i nocna szafka. Na owej szafce stało stare radio. Patrick choć posiadał słuchawki i mp4, lubował się w słuchaniu starych przebojów. W radiu muzyka brzmiała bardzo klimatycznie, szczególnie podczas jazdy samochodem, czy nocnego odprężenia się po dniu pracy. Włączył na pierwszą lepszą stację. Leciało Somebody that i used to know , australijskiego kompozytora Gotye w ducie z Kimbrą.

Całkiem niezłe – pomyślał Patrick. Nocna szafka kryła inny skarb. Szkocką whisky.

Wziął butelkę, poszedł do prosto urządzonej kuchni, znalazł specjalną szklanicę do whisky. Usiadł na starym, zabytkowym, twardym jak diabli krześle przy stole i pociągnął szybkiego łyka.

Rozległo się pukanie do drzwi.

– Cameron otwórz !

Brak odpowiedzi. Przecież nie przywitam gościa zionąc alkoholem.

Pukanie nie ustawało.

Puk ! Puk ! Puk !

Coraz głośniej.

– Thomas otwórz ! Cameron ! Niech ktoś otworzy te cholerne drzwi !

Trzask ! Bum !

Uderzyła kolejna błyskawica. Patrick aż podskoczył. Wyjrzał jeszcze przez boczne okno nie widząc świata. Lało jak z cebra. Zapadła nieprzenikniona ciemność.

Adamson postanowił sam otworzyć drzwi. Co za szaleniec przychodzi o tej porze w odwiedziny. Chyba sama śmierć – zaśmiał się sam do siebie. Po paru uderzeniach serca, przeraził się tego, co powiedział. Łyknął szybko tabletkę.

– Matka jest pod prysznicem– powiedział Thomas.

– Teraz mi to mówisz ? A ty nie mogłeś otworzyć ?

Thomas nie odpowiedział i oglądał dalej archiwum x.

Patrick otworzył drzwi i się przeraził. Serce zabiło mocniej.

Postać ubrana była w stary, zniszczony i rozpięty płaszcz. Na głowie miała kapelusz z rondlem.

Salomon Kane we własnej osobie przybył do mojego domu – zażartował w duchu Patrick.

Błysk piorunu rozświetlił postać blado niebieskim blaskiem. Krople deszczu spływały po nim.

– Pan Adamson? – zapytała postać, bez wątpienia będąca człowiekiem. Głos miał dziwny, zimny i chrapliwy.

– Tak – odpowiedział niepewnie researcher.

– Jestem Włóczykij.

Cóż to za imię ! Strój jednak pasuje.

– Czego pan chce?

Włóczykij w łachmanach ani przez chwilę nie pokazywał swojej twarzy.

– Odwiedzić sąsiadów.

– Nasz dom stoi tu samotnie, nie widziałem innych – odpowiedział Patrick z lekką nutą strachu. Podejrzany typ.

– Mieszkam w pobliskiej jaskini panie Adamson, jestem włóczęgą. Czy mogę wejść?

Niepewny co ma zrobić Adamson, wpuścił go.

I wtedy pożałował.

Ujrzał twarz nieznajomego.

Rysy miał indiańskie. Twarz jednak wyglądała makabrycznie. Nie miał jednego oka, nos krzywy i złamany w paru miejscach, czerwone szramy na policzkach i usta całe w pęcherzach.

– Przerażam pana ? – zapytał niewinnie.

– Tak. To znaczy nie. Kto pana tak pokiereszował ?

– To długa historia. Nie na taki ponury wieczór.

Kto to do cholery jest ?

– Chodźmy do kuchni. Napiję się pan szkockiej whisky ?

Pokiwał głowa. Poszli do kuchni i usiedli po przeciwnych stronach dębowego stołu.

Patrick nalał po kieliszku.

– Więc mówi pan, że przyszedł w odwiedziny w tak nieprzyjemną pogodę.

Włóczykij w mgnieniu oka pochylił twarz ku niemu. Adamson widział krosty i parchy na jego twarzy.

– Właściwe przyszedłem pana ostrzec.

– A przed czym ?

To jakiś psychopata.

Łachmaniarz pociągnął szybkiego łyka i poprosił gestem o więcej.

– Zan pan historię tego zabytkowego domostwa ?

Patrick pokręcił głową.

– Ale co to ma do rzeczy ?

– Jak nie będzie mi pan przerywał, dojdę do tego.

– Zamieniam się w słuch.

– 30 lat temu rodzinka Crowleyów postanowiła zbudować w tym malowniczym miejscu wymarzone mieszkanie na odludzi, gdzie ptaszki śpiewają.

– Aha.

– Byli zafascynowani podobnie jak pan początkami wspaniałej Ameryki.

Skąd on u licha wie, czym się interesuję ?

– Żyli sobie w najlepsze, balangowali. Niestety wydarzyło się tragedia.

Bez wątpienia psychol.

– Sądzę, że opowiada pan bajki.

– Nie ! – ryknął. Adamson aż podskoczył na krześle.

Dobrze, że dzieci nie słyszą.

– Policja na miejscu w tym właśnie domu znalazła poćwiartowane części ciała wszystkich członków rodziny. Jeśli pan nie wierzy, niech zajrzy do Internetu.

– Straszne, a pan przeraża mnie jeszcze bardziej.

Włóczykij popatrzył na niego złowrogo.

– Żadnych osobistych pytań. Dobrodusznie pana ostrzegam, a pan stroi sobie żarty.

Ładne mi żarty.

– Kto zamordował tą rodzinę.

– Wierzy pan w demony ?

Patrick się zaśmiał.

– A w duchy ?

Ponowny śmiech.

– To dobrze. Rodzinę zamordował seryjny morderca, spokrewniony w jakiś sposób z nimi. Policja jednak nigdy go nie uchwyciła.

Patrick nie bez powodu pomyślał, że postać, z którą pije whisky może być tym mordercą. Ręce zaczęły mu drżeć.

– Pan chyba musi już iść – powiedział pospiesznie.

– Nie chce pan wysłuchać dalszej historii ? Myśli pan, że ja jestem tym mordercą ?

– Ależ skąd ! Niech pan kontynuuje.

Jeśli ma mnie zabić i tak to zrobi. Po co w ogóle go tu wpuszczałem ?

– Jakiś czas później przyjechała tu inna rodzinka. Po dwóch tygodniach wyprowadzili się pośpiesznie.

– Dlaczego ?

– Duchy.

Patrick znowu się zaśmiał.

– Jest pan niepoważny.

– Duchy, czy demony, coś wypłoszyło tą rodzinę, a może po prostu bali się mordercy, kto to wie. Włóczykij miał bardzo zagadkowy wyraz swej makabrycznej twarzy.

Patricka ciarki przeszły.

– Ostatnia cześć wydaje się najbardziej prawdopodobna.

– Trzecia mieszkająca rodzina w tym domu wylądowała w psychiatryku. Było to młode małżeństwo bez dzieci.

– W domu wariatów ?

– Tak, zwariowali.

– I mimo to znalazł się ktoś następny ?

– Oczywiście. Zazwyczaj nikt nie wierzy w duchy i zabobony. Historia tak się ciągnęła. Rodziny przychodziły i odchodziły. Wie pan, co się stało w poprzednimi właścicielami, tuż przed panem ?

Patrick uświadomił sobie, że nie ma pojęcia.

– Spalili się.

– Co ? Spalili ?

– Tak jak mówię. Nie wiadomo, czy był to akt samobójczy, czy też przypadek.

– Nie wierzę. Nikt nas o tym nie poinformował. A tak właściwie, do czego pan zmierza ? Chce nas stąd wykurzyć ?

– Nie. Ostrzegam.

– Czyli, że ten dom straszy ?

– Nie. Przyciąga zło.

– Przyciąga zło. A co ma takiego w sobie ? UFO pogrzebane pod gruntem, kaplicę szatana ?

– Nie budynek jest problemem, a ludzie w nim mieszkający.

Patrick i Włóczykij dopili po kieliszku szkockiej.

– Na mnie już czas. Chcę tylko wiedzieć, czy pan jest złym człowiekiem.

– Coś pan, oszalał ? W życiu to ja zabiłem najwyżej komara. Jesteśmy wzorową rodzinką, nawet rzadko się kłócimy.

– To dobrze. Bo w przeciwnym razie..

– Co ?

– Miałby pan kłopoty. Skoro pan mówi, że jest dobry, nie ma obaw.

Wiedziałem, że to wariat.

– Chciało się panu przychodzić w taką pogodę.

– Lubię wędrować, niezależnie od pogody. Ponadto chciałem się przysłużyć dobrej rodzinie – ostatnie słowa wypowiedział niemal sarkastycznie.

Wychodząc łachmaniarz zatrzymał się na progu.

– Niech pan nie wchodzi na strych.

– Dlaczego ?

– Można najeść się strachu.

Powiedziawszy to wyszedł.

Patrick stał chwilę oniemiały. Postanowił, że pójdzie na strych i udowodni temu wariatowi, czy raczej samemu sobie, że nic tam nie straszy. Poszedł jeszcze do kuchni, nalał sobie whisky. Po czym wszedł na białe schody prowadzące na stryszek.

Otworzył sfatygowane, spróchniałe drzwiczki. Panowała tu ciemność. Nigdzie nie widział włącznika. Zbiegł z powrotem na dół. Zaczepiła go żona.

– Ktoś tu był ? – zapytała Cameron, owinięta w niebieski szlafrok

– A tak, jakiś żebrak, zaraz go przegoniłem.

– Byłeś na stryszku ?

– Tak, idę sprawdzić, czy nie ma nieproszonych gości jak szczury, czy nietoperze. Mamy tu jakąś latarkę ?

Trzask ! Grzmot !

– Cholerna burza.

Światło w mieszkaniu zaczęło migać.

– Mogą nam wyłączyć prąd. Sami lepiej go wyłączmy, jeśli nie chcemy się usmażyć.

Do głowy przyszła mu nieszczęsna, spalona rodzinka poprzednich lokatorów.

– Cameron, poszukaj świeczek i latarek.

Po paru minutach piękna pani Adamson przyniosła mężowi zwykłą latarkę niczym z gry Alan Wake.

– Idę poszperać.

– Pizza już dawno wystygła misiu.

– Nie jestem głodny. Później kochanie – pocałował ją w policzek, po czym pobiegł na strych.

Drzwi znowu się nie domykały i skrzypiały złowieszczo. Świecąc latarką, Patrick oglądał stare księgi porozrzucane tu i ówdzie.

Świst, trzask !

Patrick spojrzał w tamtą stronę. To tylko okno, nie ma czego się bać. Spróbował je zamknąć, lecz bezskutecznie.

Bez remontu się nie obędzie. Któreś z moich dzieci mogłoby przecież wylecieć przez otwarte okno.

Mówię jak Cameron.

Podłoga skrzypiała, a pan Adamson oświetlał książki. Większość leżała na środku pomieszczenia. Przykucnął i oglądał.

Młot na czarownice, książki o okultyzmie, czarnej magii, voodoo, duchach, demonach.

Ktoś tu miał mroczne zainteresowania. Aż ciarki przechodzą.

Okno znów trzasnęło.

Skrzypiące drzwi otworzyły się.

Trzeba by pójść po jakąś taśmę. Tylko deszczu tu napada, a podłoga i tak jest spróchniała. Gdy wstawał, jego spojrzenie powędrowało na starą dwudrzwiową szafę. To co ujrzał sparaliżowało go. Biała postać patrzyła na niego żółtymi ślepiami.

Patrick czuł zimny pot spływający po skroniach i czole. Włoski na karku zjeżyły się. Serce kołatało jak szalone. Nie mógł się ruszyć, tak się bał. W płucach brakowało powietrza, po udach ściekała mu ciepła strużka moczu.

Nagle biała postać wzbiła się w powietrze, lecąc dokładnie w jego stronę.

Patrick impulsywnie zaświecił latarką.

To była biała sowa. Ale skąd tu się wzięła sowa polarna ?

Miał jednak większe zmartwienie; ptak rzucił mu się wprost na twarz, drapiąc i dziobiąc.

Patrick Adamson zaczął niekontrolowanie wrzeszczeć.

Za moment pojawiła się Cameron.

– Co się dzieje ?

Ujrzała męża szarpiącego się z białą sową. Wprawnym kopnięciem odgoniła wściekłego ptaka.

– Jezu Chryste ! Co to było ! – mówiła oszołomiona.

Patrick był zbyt przerażony, aby coś powiedzieć i zareagować.

– Mężu wstań. Chodźmy na dół, opatrzę cię.

Popatrzył na nią, dopiero rozpoznając, kto do niego mówi.

Zeszli ostrożnie na dół.

Nagle zabrakło światła. Nastała ciemność.

– Emily ! Jessie ! Zapalcie świeczki. Thomas przynieś bandaże i wodę utlenioną !

Przygotowali się doskonale – pomyślał Patrick.

– Mamo ! Tatuś się zsiusiał, śmierdzi od niego – wyczuła niczym detektyw Emily.

Niewdzięcznica – pomyślał Adamson.

– To sowa go obsiusiała, idź do pokoju Emily.

– Nic ci nie będzie tatusiu ? – zapytała z troską.

– Nic, kochanie – uśmiechnął się do niej – Mamusia się mną zajmie – teraz uśmiechnął się do niej.

Cameron czule opatrywała mu rany pozostałe na twarzy. Zostanie parę blizn.

– Tato ! Mamo ! Chodźcie coś zobaczyć ! – wołał Thomas stojący przy frontowym oknie za białą zasłoną.

Oboje podeszli do okna. To, co zobaczyli, przeraziło ich i zdumiało.

– Jasny gwint ! Co to jest ?

W polu widzenia, na horyzoncie widać było małe, na oko półmetrowe śnieżnobiałe postacie.

– Wyglądają jak na wpół stopione świeczki ! – oświadczyła Cameron.

– Raczej jak biała część pora – sprostował Patrick.

– Jest ich strasznie dużo. I zbliżają się tu ! Kosmici ! – krzyknął Thomas.

Białe, straszne postacie mnożyły się w mgnieniu oka. Lada moment obległy cały dom.

– Mamusiu, co się dzieję ? – zapytała niepewnie Emily. Krok za nią kroczyła Jessie, jak zwykle się nie odzywając.

– Chodźcie do nas !

Wszyscy kucając wyglądali na świeczkowate postacie zbliżające się do domostwa. Było ich coraz więcej.

– Patrick co robimy ? To jakiś koszmar ! Matko Boska !

Emily niechcący wyjrzała przez okno. Zaczęła wrzeszczeć i wyć.

Patrick nie mogąc wytrzymać takiego nasilenia strachu i silnych emocji, krzyknął pierwszy raz w życiu na swoje dziecko: Zamknij się !!!

Dziewczynka zaczęła głośniej wrzeszczeć, Jessie cała sytuacja w ogóle nie ruszała, Thomas bez przerwy patrzył przez okno, Cameron trzęsła się ze strachu, obejmując Emily i patrząc z wyrzutem na Patricka.

– Thomas, idź po moją strzelbę !

Chłopak bez słowa pobiegł z latarką do pokoju ojca.

– Myślisz, że to zadziała na te istoty ?

– Kochanie w tej chwili nie wiem, czy nie straciłem zmysłów. Może to zbiorowa halucynacja. Mam tylko nadzieję. Nie wiem, czy to jakieś duchy, czy istoty pozaziemskie. Za chwilę się okaże.

Thomas niemal się wywracając, podał ojcu strzelbę.

W tym samym momencie wszystkie szyby w domu eksplodowały. Odłamki były wszędzie. Na szczęście nie zraniły nikogo.

Postacie się zbliżały.

Patrick wyglądając przez okno z naładowaną bronią, przeraził się jeszcze bardziej.

Białe istotki, nieprzezroczyste stwory miały zdumiewająco niewinne oczy. Pełne smutku i litości.

Jezu Chryste ! Mają wzrok mojej córki ! Oszalałem. To nie dzieje się naprawdę.

Patrick wiele nie myśląc przycerował w najbliższą istotę.

Wystrzelił.

Niestety nie wyrządził jej żadnej krzywdy. Nie wiedzieć czemu postanowił poświecić stworowi w te niesamowite oczy. Jakie było jego zdziwienie, gdy ujrzał, jak istota się cofa przed światłem.

– Włączcie wszyscy latarki i świećcie w nich !

Patrick pobiegł po ogień. Miał nadzieję, że pali się w kominku. Na szczęście nie wygasło. Zdjął T-shirt, wyjmował nim żarzące się drewienka. Załadował parę w kosz na drewno.

Sam teraz wyglądał przerażająco, cały był w sadzy.

Cała rodzina zgranie świeciła latarkami. Dobrze, że każdemu kupiłem w wesołym miasteczku w Buka Springs. Na słowa Buka, zalał go instynktowny strach.

Obudził się z odrętwienia i wyrzucił kosz z drewnem przez okno. Białe istoty cofały się, choć niedopałki zaraz zgasły na deszczu.

– Wycofują się ! – krzyknął Thomas.

Patrick miał jednak straszne przeczucie.

Ujrzał szeroką, zwalistą postać o konsystencji plasteliny. Tak mu się zdawało. Zbliżała się jeszcze szybciej niż białe stwory. Widać było jej czerwony, długi nos, wąsy jak u suma. Oczy miała tak samo niewinne jak poprzednicy. Przynajmniej nie była biała, lecz granatowa.

– Wycofują się przed silniejszym – powiedział ojciec rodziny niemal płacząc.

Wszyscy patrzyli na niego zdezorientowani. Radość ustąpiła miejsca jeszcze silniejszemu strachowi.

Emily ponownie zaniosła się płaczem.

– Świećcie ! – krzyknął Patrick.

Choć mulista postać była tuż przed werandą, światło nie wyrządzało jej szkody.

Już po nas !

Słyszeli dziwne, wysokie pomrukiwanie bestii. Choć bez kończyn, szybka była niczym gepard.

Ktoś zapukał w drzwi.

Rodzina Adamsonów miała skonsternowane miny. Czyżby potwór kulturalnie pukał ?

Nie czekając aż ktoś mu otworzy, do środka wparował mężczyzna, którego Patrick znał.

Pan Adamson łyknął tabletkę.

Włóczykij wszedł szybkim krokiem, zamykając drzwi.

– Oszukał mnie pan ! – zarzucił żebrak.

– Patrick, kto to jest ! – przeraziła się Cameron.

Biała sowa przyleciała otwartym oknem, siadając na ramieniu nieznajomego.

– To ty nasłałeś na mnie tą sowę ! Wiedziałem, że jesteś mordercą !

Patrick chciał rzucić się z pięściami na Włóczykija, lecz ten szybko go obezwładnił, ruchem niczym z karate.

– Oszukał mnie pan. Mówił pan, że jest dobry.

– Bo jestem, do cholery ! – krzyczał, leżąc na ziemi, gdy nieznajomy wykręcał mu ręce. – Niech pan mnie puści, na miłość boską !

Włóczykij usłuchał.

– Więc niech przyzna się ten w tej rodzinie, kto ma coś ciężkiego na sumieniu – zwrócił się w stronę śmiertelnie przerażonej reszty rodziny.

Nikt się nie odezwał.

– Od tego zależy wasze życie. Buka i białe istoty przychodzą wyczuwając zło.

– A więc stąd nazwa Buka Springs. Indianie mają coś z tym wspólnego ? – odezwała się po raz pierwszy dzisiejszego dnia, Jessie.

Rodzina patrzyła na nią dziwnie i podejrzliwie.

– Tak, biedne dziecko. Buka to pozostałość dawnego rytuały naszego plemienia. Wyrwała się spod kontroli i zabija na własną rękę, złych, białych i wyłącznie białych ludzi.

– Tylko pan, panie Adamson może uratować tą rodzinę. W przeciwnym razie Buka zabije wszystkich, jak to zrobiła z poprzednimi rodzinami. Niektórzy przeżyli, tak jak panu mówiłem, lecz zwariowali. I tak będzie z pańską rodziną. A jedna osoba stąd zginie na pewno.

Patrick nie słuchał już Włóczykija. Wiedział, co jest nie tak. Sięgał powoli po strzelbę leżącą na dywanie. Zastrzeli tego psychopatę i seryjnego mordercę.

Buka była już pod oknem. Wszyscy oprócz Patricka i łachmaniarza zaczęli głośno krzyczeć.

Pan Adamson wykorzystał sytuację. Strzelba przylegała do prawej skroni włóczęgi.

– Jeśli pan to zrobi, wszyscy zginiemy – powiedział bez cienia strachu żebrak.

Patrick popatrzył w niewinne oczy Jessie, później na stojącego, wyraźnie na coś czekającego Bukę.

– Pat ! O, czym on mówi ?! Zastrzel go !

– Kocham cię Cameron. Kocham cię Thomas. Kocham cię Emily. I ciebie też Jessie.

– Nieprawda ! – krzyknęła, chyba pierwszy raz w swym życiu.

– A więc to pan ! Widzę to w pańskich oczach. Wiedziałem od początku.

Patrickowi łzy spływały po policzkach.

– Jeśli się pan przyzna, uratuje rodzinę.

– To monstrum i tak mnie zabije !

A miałem taką kochającą rodzinę i dobrą pracę.

– Tak, mam coś na sumieniu. Ten potwór przyszedł po mnie.

– Sowa pana wyczuła, zaatakowała, bo się przestraszyła. Zobaczyła w panu zło – oznajmił Włóczykij.

– Cameron – przeniósł załzawiony wzrok na żonę – Pamiętasz ten dzień, gdy rodzice Jessie zginęli ?

– Jak ty możesz mieć coś złego na sumieniu, nie wierzę, znam cię od liceum.

– Wszyscy kłamią i mają tajemnice. Pozory mylą. Ten wypadek Crowleyów. Ja go spowodowałem. Byłem mocno pijany i wjechałem w nich. Mój samochód zjechał szczęśliwie na pobocze, a ich w przepaść.

Patrick płakał. Cameron również.

– Ale to mógł być przypadek ! Nie chciałeś tego !

– Nie, nie chciałem. Niestety to nie wszystko. Nie mogąc wytrzymać napięcia poszedłem się rozerwać, upiłem się jeszcze bardziej, nafaszerowałem się narkotykami. Poszedłem na dziwki. Była taka jedna. Piękna murzynka z pozoru. Pieprzyliśmy się całą noc. A wiesz, co się rano okazało ? To był cholerny transwestyta !

– O, boże ! Nie ! – Cameron krztusiła się z płaczu. Podobnie jak Patrick, ledwo już mówiący.

– Po tym nie mogłem dojść do siebie. Żadna terapia nie pomagała. Nawet te prochy, które codziennie łykam, nie są na uspokojenie, to silne psychotropy. Jestem na ciągłym haju, ale i tak nie mogę dojść do siebie. Ale nie, to nie wszystko Cameron ! – krzyknął. Zaczął przemawiać jak psychopata – Z naszą adoptowaną córką, Jessie, łączy mnie szczególna więź. Wiesz, w chwilach sposobności, gwałcę ją. Bzykam się z własną córką ! Z trzynastolatką ! Jestem pedofilem, psychopatą i mordercą ! Nie ma gorszych ode mnie !

– Ty skurwysynu ! – wykrzyknął jego własny syn, Thomas.

Mimo, że Patrick był jego ojcem, przyprawił go o takie obrzydzenie, że chciał go zabić. Synek tatusia.

– Przykro mi pani Cameron. Patrick musi zginąć. Buka pożera takich jak on. Zrobił jeden dobry uczynek, uratował was przed pewną śmiercią. Po części odkupił winy.

– Dobry uczynek – Patrick nie mówił swym naturalnym głosem.

Strzelba do tej pory trzymana w prawym ręku, błyskawicznie powędrowała do góry.

Wystrzelił.

Głowa Włóczykija rozbryzgła się na ścianie. Kawałki kości i mózgu.

Teraz Patrick rzucił się na szarżującą Bukę. Strach miał niewinne oczy.

*****

Obudził się w swym pokoju. Roztarł oczy. Spojrzał na zegarek leżący na nocnej szafce. 5. 30. Gdzie podziała się Cameron ? Z rana krząta się po kuchni – pomyślał. Przeczesał swoje kruczoczarne, średniej długości włosy. Przeciągnął się. Zrobił parę pompek. Ależ miałem koszmar – pomyślał. Jak z horroru.

Wyszedł z pokoju. Poszedł do pokoiku Emily i Jessie.

Pierwsza spała, druga właśnie wstawała. Zwróciła wzrok w jego stronę. Patrzyła tymi swoimi niewinnymi oczętami. Wzrokiem bez wyrazu. Pustym. Niewinnym i litościwym.

– Hej, Jessie masz ochotę się pobawić ? – spojrzał na nią lubieżnie. Połknął tabletkę.

– Patrick ! Śniadanie ! – usłyszał głos z dołu.

– Już idę ! – krzyknął w odpowiedzi.

– Może innym razem się zabawimy, co Jessie ?

– Strach ma niewinne oczy, Patricku Adamson – odrzekła Jessie.

– To ty umiesz mówić, w życiu się do mnie nie odezwałaś – rzekł zaskoczony.

– Dziwisz się ?

– Nie. Masz taką ładną różowiutką pochwę – Patrick oblizał wargi.

Oczy Jessie stały się nagle czarne.

Pan Adamson, morderca, gwałciciel padając na podłogę, zaczął się dusić. Nie mógł złapać tchu.

– Podobał się sen? To ja jestem tą Buką. Metaforycznie.

Patrick i tak nie mógł nic odrzec. Ten mały gnój dusi mnie na odległość. Czary ?!

Ciemność nadchodziła.

W świecie rzeczywistym zdołał jeszcze usłyszeć pukanie do drzwi.

– Dzień dobry, nazywam się Włóczykij – przedstawił się mężczyzna.

Jessie i Patrick spojrzeli sobie w oczy. Ona się uśmiechnęła.

Patrick padł martwy.

Strach ma niewinne oczy.

Koniec

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Dałem radę tylko pierwszy akapit, resztę przejrzałem.

Ich nowe lokum było klasycznym budynkiem bogatszych sfer z lat dwudziestych dziewiętnastego wieku w Stanach. – Nic mi to nie mówi. Skąd były te bogate sfery? Z południa, północy, jest róznica. Może to nie te lata, ale można było napisać "dom w stulu wiktoriańskim". Chyba lepiej by brzmiało.

Dom był dwupiętrowy, posiadał stryszek, piwniczkę, górny balkon i dolną werandę. – A jest cos takiego jak górna weranda?

Sosnowe listewki, z których było zbudowane domostwo pomalowane na biało.  – Deski. Dom może być z desek, albo z bali. Listewkami może być ewentualnie obity.

Dach był wyłożony brązowymi dachówkami i były na nimi dwa kominy.Z frontu jaki i z tyłu domu było po osiem okien, po bokach zaledwie po dwa.  –  Powtórzenia, a do tego mnóstwo nie za bardzo istotnych informacji.

Poza tym: błędny zapis dailogów, spacje itp., Liczebniki zapisujemu słownie.

I perełka - - Nieprawda ! – krzyknęła, chyba pierwszy raz w swym życiu. - Serio?

Tekst do generalnej poprawy.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Drogi Autorze, masz wszystkie możliwe błędy: liczebniki zapisujemy słownie, pan i pani w tekście piszemy małą literą, przecinki lub ich brak, powtórzenia, literówki, niezręczności językowe.

Przeczytałam do grzmotu, skrzypienia i bzyczenia. Dalelj nie dałam rady.

Sosnowe listewki, z których było zbudowane domostwo pomalowane na biało - z listewek to można zbudować model, a nie domostwo

Dach był wyłożony brązowymi dachówkami i były na nimi dwa kominy - powtórzenia

Cameron Adamson ubrana była w białe shorty i lnianą zieloną bluzeczkę na ramionkach. - chodził Ci raczej o ramiączka, bo ramionka mogła mieć sama Cameron

29 -letni Adamson, ciężko dyszał przyprawiony o szok. -!!!

Patrick ! Szybciej na litość boska ! – wołała Pani Adamson. - lierówka i Pani

Cameron oglądała dokładnie każdy cal ciała Emily - no, no,

Jeśli to na Grafomanię 2013 to ok. Jeśli na poważnie to kiepsko. Przykro mi bardzo.

Tylko tytuł mi się podoba 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Walcottowie zginęli w wypadku samochodowym, a biedna obecnie trzystolatka błąkała się bez celu. - msorki, jeszcze to wpadło mi w oczy

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, chyba w tym samym czasie czytaliśmy, Zalth, ale opinię mamy taką samą.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, dokładnie taką samą. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Jednak przeczytałam do końca i każdemu radzę to zrobić. Przy końcówce popłakałam się szczerze. Ze śmiechu. Wyłam przy komputerze, a moja córka, która olała pracę, bo chora leży w łóżku, pytała z niepokojem, czy mi się coś porobiło na psychice i może to ja jestem chora. Tylko nie na grypę, a na głowę.Gdyby było na Grafomanię - pierwsze miejsce gwarantowane. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Postać ubrana była w stary, zniszczony i rozpięty płaszcz. Na głowie miała kapelusz z rondlem.  - Chryste Panie...

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Wybacz, Drogi Autorze, dopiero jak zamieściłam ten złośliwy komentarz, zobaczyłam, że to Twoje drugie opowiadanie. Widać, że wkładasz masę sił w pisanie, masz pomysły, tylko z wykonaniem trochę nie tak. Za bardzo wysilasz się na pogmatwane zdania. Spróbuj może napisać coś krótszego, daj do poczytania komuś starszemu, bo mam wrażenie, że jesteś jeszcze bardzo młody. Biję się w piersi za moją bezwzględność i oferuję się w ramach zadośćuczynienia na czytacza. Jeśli zechcesz wysłać mi swoje opowiadanie, masz mojego maila w profilu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Za radą Bemik doczytałem do końca... Masz talent autorze do snucia opowieści, ale z klimatem grozy niewiele ma to wspólnego. :) Troche poprawiłes mi humor. 

P.S. Może nastepnym razem napisz coś co sie dzieje w Polsce. Amerykanskie klimaty troche są wyświechtane, a i tobie będzie łatwiej.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

A rondla nie zauważyłam!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Kapelusz z rondlem pewnie jest niewygodny...

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Cóż, nie wiedziałem, że jest aż tak źle ;(

Pytanie: Jak powinienem, opisać ten typ kapelusza ?

Pytanie 2 : Co niby w końcówce jest takiego śmiesznego ?

bemik z tym wysłaniem opowiadania na maila to serio ? Niby po co ? Chyba, że masz jakieś dogłębne sugestie.

Nie ma kapeluszy BEZ ronda, więc wystarczy samo "kapelusz".

A toczek?

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Toczek, jak sama nazwa wskazuje, jest toczkiem. Przecież nie mówimy, że kamizelka to garnitur bez rękawów.

    Toczek to tylko jedna z teorii Regulatorów, według któej  toczek jest damską  odmianą  kapelusza   ---bez ronda. Na tej zasadzie kolpak i papacha też sa kapeluszami....

    Nie istnieję lapelusze bez ronda, a toczek to po prostu odrębny rodzaj nakrycia głowy. Kobiecej.  

Widzę mało tu obiektywnych komentarzy ;(

Nie powinniście komentować opowiadania ?

Widać kapelusze są w modzie i toczki ;)

I nie mówcie, że kapelusze są już ciekawsze niż opowiadanie. Trochę powagi.

Przeczytam i poprawię, jak mi się uda. Prześlij w rtf.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Kapelusze bardzo ważne są!   :-)   

Ojejej... Nienajlepiej. Interpunkcja, budowa zdań... Ale o tym już było powyżej, nie ma co mnożyć jednakich bytów, a o kapeluszach już się wypowiedziałem.  

Pozdrawiam

Przysięgam, że wczoraj gdy czytałem ten tekst po raz pierwszy, wyglądał zupełnie inaczej. Teraz jest krótszy. I - mimo że błędów się doszukałem - nawet chciałem wystawić w miarę pozytywną ocenę plus dać Tobie garść komentarzy z radami, ale chyba nie ma już po co. W obecnej chwili tekst wygląda jak jakieś zgliszcza. Totalny chaos.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

mkmorgoth, może pomyliły ci się teksty. Ten dłuższy to moje pierwsze opowiadanie "Bestie w ludzkiej skórze".

Obecny tekst wygląda jak wyglądał. Ja na pewno nie edytowałem.

Drogi autorze, nie mam dla Ciebie dobrych wieści. ten tekst zaiste budzi grozę, ale nie taką, jak byś sobie życzył.

Od początku do końca jest po prostu źle napisany, wybacz, że zacznę z grubej rury. I tak, zakończenie jest zabawne, a nie straszne. Chyba, że pod względem językowym...

 

Już w pierwszym akapicie roi się od słowa "był". Po co Ci te wszystkie opisy? Uwierz, opisy z reguły nic nie wnoszą do fabuły. Nie ma znaczenia, jak zbudowany był dom i ile miał pomieszczeń ani czy bohaterka ma dziś na sobie spódniczkę zieloną czy niebieską. Absolutnie. Rozbudowane opisy, zwłaszcza napisane według jednego schematu (to było..., tamto było..., on był...), tylko zniechęcają czytelnika i utrudniają odbiór. Mickiewicz może sobie walnąć opis litewskiej przyrody albo Tolkiem skupiać na zwyczajach hobbitów przez piętnaście stron, ale w większości przypadków to podstawowy błąd autora. Ograniczamy opisy, chyba że coś wnoszą albo wzbogacają opowieść. Ale nie powinny zaśmiecać.

 

Szorty, a nie shorty. Piszesz w języku polskim.

 

Interpunkcja leży i kwiczy. Wielokropek ZAWSZE ma trzy kropki, przed wykrzyknikami i znakami zapytania nie stawiamy spacji.I nie zapominamy o przecinkach, one naprawdę sprawiają, że zdania brzmią lepiej.

 

TĘ scenę a nie tą.

 

Nadopiekuńcza żona pyta ryczącego dziecka, co mu się stało, bo nie widzi rozkwaszonego kolana? Chyba nie jest niewidoma?

 

Ozon czujemy po burzy, a nie przed.

 

Liczby zapisujemy słownie.

 

Mało rodzinna ta rodzina, skoro dwoje z dzieci woli siedzieć przed telewizorem zamiast zjeść kiełbaskę z grilla.

 

Szybki łyk, a nie szybkiego łyka. Tak jest zgrabniej.

 

"Błysk piorunu rozświetlił postać blado niebieskim blaskiem. Krople deszczu spływały po nim." - Po blasku?

 

A to brzydki gospodarz, jak sam chlał szkocką, to w szklance (i to specjalnej!), ale jak gościowi, to nalał do kieliszka.

 

Adamson ryczy na całe gardło i cieszy się, że dzieci nie słyszą... a potem idzie podczas burzy, bez kolacji, na strych, szukać szczurów.

 

To ciekawe, rodzina wprowadziła się do domu chyba już jakiś czas temu, i nawet nie zajrzała na stryszek? Nie sprawdziła co tam jest, nie uporządkowała go? Dziwne, bo kiedy ja miałam do czynienia ze starym domem zawalonym gratami, byłam naprawdę zafascynowana strychem, buszowaliśmy tam, aż miło, to była najciekawsza część domostwa ; )

 

Do momentu wyjścia Włóczykija jakoś to szło, ledwo bo ledwo, ale jakoś. Ale w momencie, w którym pojawiają się duszki i Buka, całość zakrawa na slapstickową komedię, żeby nie powiedzieć (przepraszam, ale muszę) - grafomanię. Trudno uwierzyć, że ten tekst był pisany na serio.

Rodzinę napada Buka, i nagle okazuje się, że pan domu nie dość, że nie zauważył penisa u przygodnej dziwki, to jeszcze gwałci adoptowaną córkę przyjaciól, do których śmierci się przyczynił. Niełatwo coś takiego wymyślić. Do tego dochodzi sposób, w jaki to wszystko jest opisane. Niestety, tekst nie jest straszny, nie budzi grozy, a zakończenie nakłania do chichotu. Tytuł też jest dobrany tak, że wydaje się być celowo niezręczny.

 

Drogi Autorze, nie chcę być niemiła, nie chcę szydzić ani pluć sarkazmem, chciałabym jednak, abyś zrozumiał, w czym rzecz. Tekst wydaje się być napisany przez osobę młodą, która dopiero zaczyna przygodę z pisaniem. I nie ma w tym nic złego, a wręcz przeciwnie, daje nadzieję, że przy ciężkiej pracy, z biegiem czasu, zrozumiesz co i jak, co trzeba robić, czego nie należy, jakich środków używać itp.

 

Po prostu próbuj dalej, bardzo dużo czytaj, staraj się wyłapać, co takiego robią Twoi ulubieni autorzy, że uważasz ich książki za udane i ciekawe. A następnym razem spróbuj z czymś prostszym i bliższym rzeczom, któr znasz - będzie łatwiej o wiarygodność.

 

Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mam mały problem. Gotowe jest od poniedziałku, tylko nie działa mi poczta. Od czasu do czasu wchodzą mi wiadomości, ja natomiast nie mogę nic wysłać. Jeszcze trochę cierpliwości.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka