- Opowiadanie: przeblysk - Zebranie

Zebranie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zebranie

Jack wytarł chusteczką buty, przetarł nią okulary i przyłożył ją do drobnych kropel potu, które zebrały się na czole. Prezes popatrzył na niego z dezaprobatą. Zawsze uważał, że gapiostwo podwładnego może zaszkodzić firmie. Połączył się z sekretariatem.

 

– Pani Kasiu, czy już są? – zapytał.

 

– Nie, panie prezesie.

 

– Proszę mnie poinformować, gdy przylecą.

 

– Oczywiście, panie prezesie.

 

Jack podszedł do okna, wyjrzał, na platformie nadal nie było żadnego statku. Zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

 

– A jeśli się nie pojawią? Są już dużo spóźnieni. To nie jest do nich podobne.

 

– Przylecą, przylecą. Ten interes jest dla nich równie intratny, jak dla nas. Nie pozwolą sobie na stratę takiej okazji – zapewniał prezes, sam o tym nie do końca przekonany.

 

Pogłębiający się kryzys międzyplanetarny szalejący w układzie słonecznym zmuszał przedsiębiorców do trudnych, niejednokrotnie fatalnych w skutkach decyzji. Przedsiębiorstwo SNT podjęło próbę wdrożenia nowych technologii, które miałyby skusić potencjalnych inwestorów z odległych gwiazdozbiorów. Cała odpowiedzialność za te posunięcia spoczywała teraz na barkach dwóch mężczyzn znajdujących się w sali konferencyjnej, a nieubłaganie mijający czas utwierdzał ich w poczuciu porażki.

 

– Panie prezesie, już są – oznajmiła sekretarka.

 

Atmosfera zgęstniała. Zdenerwowanie bynajmniej nie ustąpiło, zmieniło tylko swą przyczynę. Prezes pokrzepił się łykiem wody. Odczekał chwilę poświęcając ją na kilka głębszych oddechów.

 

– Proszę ich wpuścić – powiedział do interkomu.

 

Popędzili do drzwi, przez które weszła grupka osób. Nastąpiła wymiana uścisków dłoni, ochocze powitania, kurtuazyjne uprzejmości – czy dobrze minął lot, czy nie było żadnych problemów na granicy, więc zatrzymała ich straż na rutynowe skanowanie, nic dziwnego, że się spóźnili, ale nie szkodzi, mają dużo czasu – i zaproszenie do stołu.

 

– Napiją się panowie czegoś? Pani Kasiu, czy można panią prosić…

 

Zarząd łapczywie rzucił się na wniesioną kawę i herbatę. Pozłacane filiżanki brzęczały przy rytmicznym podnoszeniu i odstawianiu. Jack czekał. Poprawił krawat, naciągnął mankiety koszuli, schował je z powrotem do rękawów marynarki i wyciągnął je ponownie.

 

– Chyba możemy już zaczynać – bardziej zapytał niż stwierdził.

 

Zachęcony ciszą i skinieniami prezesa wstał, ściągnął marynarkę, delikatnie położył ją na krześle i obszedł stół. Włączył prezentację. Dyrektorzy niechętnie odłożyli filiżanki. Napis „Frachtowiec NN. Nowa jakość. Nowe możliwości.” przeleciał przed nimi i zawisł w powietrzu. Pomruk aprobaty podniósł mówcę na duchu. Przywitał zebranych jeszcze raz, podkreślił jak bardzo się cieszy ze spotkania i jakie to otwiera możliwości przed obiema firmami. Komplementował ich, dosładzał, kusił, zachęcał, aż zrobiło się lepko od nadmiaru słodyczy, ale zebrani lubili słodkości i z chęcią pochłonęliby więcej.

 

Jack widział, że zdołał ich podejść. Hologram nowego frachtowca przemknął nad głowami mężczyzn i zaparkował przy przemawiającym, a on był teraz w swoim żywiole. Pokazał statek z każdej strony. Zaprosił wszystkich do środka, przeprowadził przez kabiny, sterownię, przestrzeń załadunkową. Był bardzo zadowolony ze swojego dzieła i z rozkoszą zakończyłby występ na tym etapie, ale standardowa formuła spotkań wymagała konfrontacji. Zarząd ruszył do kontrataku zarzucając go pytaniami.

 

– A koszty?

 

– Takie pytania proszę kierować do mojego kolegi – odparł z uśmiechem.

 

Wszystkie twarze zwróciły się w stronę prezesa, który nerwowo postukiwał palcami o blat.

 

– Panowie dajmy się wykazać projektantowi. Później to omówimy, później – powiedział jakby od niechcenia, ale wystarczająco przekonywująco, by wszystkie oczy znów tkwiły w chudej twarzy Jacka.

 

– Ilu zatrudnionych?

 

– Dwóch pilotów, technik, nawigator. Do obsługi wystarcza standardowa, minimalna obsada, ale przewidzieliśmy również miejsce dla potencjalnego pasażera i zwiększonej obsługi, tak na wszelki wypadek.

 

– A na ziemi?

 

– Wszystko zależy od ładunku.

 

– O właśnie, jaką ma powierzchnię?

 

To było pytanie, na które czekał. Wydawałoby się, że za chwilę polegnie z kretesem, bo powierzchnia była mała, zbyt mała jak na statek transportowy, ale Jack uśmiechną się w myślach. Teraz istniała szansa na przejęcie inicjatywy i wywalczenie ich aprobaty.

 

– Sama powierzchnia ma znikome znaczenie – odpowiedział uśmiechając się chytrze. -W przypadku tego modelu dużo ważniejsza jest objętość, którą możemy maksymalnie zagospodarować. Wykorzystując technologię grawitacyjnego zera obciążenie przestaje mieć znaczenie i konstrukcja statku nie odczuje najmniejszego uszczerbku przy załadowaniu wielotonowego transportu. W ładowni bezwładność utrzymywana jest zarówno przed startem, jak i w przypadku awarii silników.

 

Oczekiwał jakiejś reakcji, jakiejkolwiek, ale nikt nie drgnął. Zwątpił, czy jego rozwiązanie było wystarczająco rewolucyjne. Co prawda nie było to odkrycie na miarę elektryczności, lepszą nazwą byłoby pewnie "udogodnienie", ale żeby nie wzbudzało zaciekawienia? Skoro już podjął temat, postanowił brnąć dalej. Miał to być główny atut jego frachtowca i jako taki należało go przedstawić. Porównał stare modele dostępne na wolnym rynku planetarnym z nowym. Dyrektorzy byli twardymi przeciwnikami, poddali w wątpliwość wszystkie wymienione zalety, nie powstrzymali się też przed zasugerowaniem pewnych potencjalnych niedogodności. Jack pocił się, chodził, gestykulował, kręcił głową, podwinął rękawy, rozluźnił krawat, w końcu go ściągnął. Wszystkie te zabiegi zdawały się potęgować negatywne nastawienie po obu stronach stołu. Kompromis zdawał się być coraz mniej prawdopodobny. Jeden z dyrektorów intensywnie pochrząkiwał i wpatrywał się w prelegenta. W pewnym momencie ich spojrzenia spotkały się. Mężczyzna siedzący na końcu stołu uniósł rękę uciszając wszystkich. Wciąż wpatrywał się w człowieka stojącego na wprost, jednak nie skupiając się na jego twarzy, tylko na czymś nieokreślonym, może całej sylwetce lub wręcz przeciwnie, na drobnym szczególe, którego nikt inny nie dostrzegał, jakiejś odstającej nitce lub zagnieceniu koszuli. Członek zarządu odwrócił wzrok i wskazał hologram. Statek podleciał do niego jakby czytał w myślach. Dyrektor okręcił go zręcznie, przyjrzał się frontowi.

 

– Ładnie się prezentuje – orzekł. – To mówi pan, że ile pomieści? A z resztą, kupujemy to.

 

Zarząd przeszedł do końcowych negocjacji, osaczył prezesa. Jack spełniwszy swój obowiązek opadł bezsilnie na krzesło, wprost na nowiutką marynarkę od Armaniego. Nie szkodzi, z pewnością dostanie premię i będzie go stać na dwie takie, a może i trzy. W pełni rozluźnił mięśnie, opuścił bezwładnie ręce i rozprostował nogi. Nie wstał by pożegnać gości, nikt też tego nie oczekiwał.

 

– Dobrze się spisałeś, Jacky – pochwalił go prezes.

 

Jack uśmiechnął się nieznacznie w ramach odpowiedzi, wstał, pozbierał rzeczy.

 

– Tylko następnym razem nie ubieraj koszuli tył na przód.

 

Podwładny przyjrzał się sobie z nieukrywanym smutkiem. Było jasne, że premia go ominie. Szef z pewnością ukarze go za kolejny przejaw roztargnienia.

 

– Swoją drogą, nie mam pojęcia jak ci się to udało. Wiesz co jest najzabawniejsze? – Poczekał, aż zaciekawienie pojawi się na twarzy podwładnego. – Na odchodnym dyrektor X powiedział: „nie do końca byłem przekonany do projektu, ale jak ktoś jest w stanie tak zapiąć guziki, to może osiągnąć wszystko”. Uwierzysz? Kto by pomyślał, że to ich przekona?

Koniec

Komentarze

Oceniając chłodnym okiem racjonalisty --- niewiarygodne, nieprawdopodobne i tak dalej na nie. Powód prosty: taka ofiara losu, która najpierw chustką czyści buty, a na koniec ta sama chusteczka wyciera pot z czoła, nie ma prawa niczego porządnie zrobić, a co dopiero dobrze zaprojektować nowy typ transportowca. Zresztą takiej ofermy nikt w biurze projektowym nie potrzymałby dłużej niż dwa dni...  

Teraz zapomnij o napisanym powyżej. Przyczyna? Ciepłe oko czytelnika, poszukującego czegoś lekkiego, rozrywkowego, błądzi po tekściku z przyjemnością. Jest trochę żartów (może nie nazbyt subtelnych, ale też nie dennych), jest happy end, jest niespodziewana argumentacja za akceptacją projektu... Faktycznie arcymistrzem być trzeba, żeby zapiąć guziki koszuli włożonej tył na przód...  :-)  

Cieniem na opowiadanku kładzie się interpunkcja, niestety, i ukaże go (czyli: pokaże) zamiast ukarze (nałoży karę).

  Pozdrawiam

Kwestie techniczne momentami kuleją. Zaskakujące zakończenie na plus, ale kat się zastanawiam, czy krawat Jack też założył do tyłu. Pewnie dziwnie mu się go poprawiało, rozluźniało i zdejmowało ;)

Przyznaję się, że z interpunkcją mam straszne problemy. Im dłużej czytam, tym większe mam wątpliwości i ostatecznie nie wiem, czy na końcu zdania stawiać kropkę.:/

Krawat był normalnie zawiązany;)

- A na ziemi? - zdaje się, że miałeś na myśli planetę, więć Ziemi z dużej literki

 

Niezbyt podobało mi się. Ot, do przeczytania i tyle. Nie wydaje mi się możliwe, żeby ktoś był na tyle roztargniony i zapiął koszulę tył na przód. To bardzo trudna sztuka, poza tym nie da się jej nosić w ten sposób, bo jest wtedy bardzo niewygodna. Spróbuj, Autorze, a sam się przekonasz:).

 

Pozdrawiam

Mastiff

Nie miałam na myśli planety:P

Wiem, że to mało prawdopodobne. Miiało być przesadzone;)

Nie miałam na myśli planety:P


No właśnie tak do końca nie byłem pewny:).

Mastiff

Z mojej strony pochlebnych słów na temat tego tekstu, niestety, się nie doczekasz.

Coś mi tu cały czas przeszkadzało...

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka