- Opowiadanie: majatmajaja - Mistrz Guo i świnka (kontynuacja)

Mistrz Guo i świnka (kontynuacja)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mistrz Guo i świnka (kontynuacja)

Na początku, zasztyletował się z powodu własnej brzydoty i wstąpił do piekła. Podczas wyprawy na powierzchnię, piękną Chinkę zauważywszy, zakochał się i powtórnie narodził. Uwiódł młodą, która po siedmiu latach powiła mu córkę – na obłoku z kwiatów, przy rykach demonów i… cichym kwiczeniu świni.

 

 

 

 

 

 

Światło

 

Każdy przygotował się na nadejście święta.

Przed niewielkimi, drewnianymi domkami wisiały kolorowe lampiony. Dzieci biegały po dróżkach umorusane słodkimi, ryżowymi ciasteczkami, weselsze i znacznie bardziej poobijane niż zwykle. Łapały ryby, ścigały się na rowerach – kto pierwszy pokona trasę od brzoskwini, do niedołężnego staruszka.

– Ej! – krzyczało jedno z nich. – Oszukujesz!

– Po prostu za późno wystartowałaś, głuptasie. Miało być na trzy.

– No i było! A ty jechałeś na dwa!

– Nieprawda.

– Nawet nie zdążyłam poprawić włosów!

– Tian! Nie gadaj głupot.

– Oszukuje! Oszukuje! – wołała, jakby tylko czekała, aż ktoś z dorosłych rzuci się na chłopaka i wymierzy mu karę.

– Debilka.

Kopnęła go lekko i wskoczyła na rower. Wracała do matki. Bała się, że ktoś zacznie przeraźliwie krzyczeć, albo spróbuje oderwać jej czerwone od wstydu ucho.

Kobieta czekała w sypialni. Brat przygotowywał się do wieczornego Tańca Lwa. Stał przy okienku w tradycyjnym, zwierzęcym stroju.

– Muuhuhu! – Wyskoczył na nią, gdy tylko weszła do pokoiku. Pisnęła cicho i schowała się za spódnicą matki.

– Kei-thing, przestań. Kiedy w końcu przyjdzie ten chłopak? Już mam was naprawdę dosyć…

– Zaraz powinien być, mamo. – Znowu rzucił się na przerażoną dziewczynkę. – A gdzie ten twój kochaś, Tianka? Może zjadły go… lwy?!

Odskoczyła i wybiegła na zewnątrz z chichotem. Lubiła zabawy z bratem. Miała nadzieję, że ten zacznie ją gonić po całej wsi, ale zawiodła się i nieco smutna zwolniła kroku.

 

 

 

– Miała być – wychrypiała kobieta.

– Chwilka.

– Chwilka już minęła. – Zmarszczyła czoło. – Gdzie to dziewuszysko się pałęta, na męża! Miała mi pomóc. Znowu mnie z tym zostawiła!

– Pewnie całuje się z tym chłopakiem. Wengiem? Nie zdziwiłbym się.

– Kei-thing! – Spojrzała wymownie. – Ona ma dopiero dziewięć lat!

Zaśmiał się. Nie zamierzał komentować i wyprowadzać kobiety z błędu. Niech żyje w błogiej, matczynej nieświadomości.

– Jeszcze trochę i będzie chciała wyjechać do miasta – skwitował.

Kobieta zrobiła przerażoną minę. Przerwała na chwilę pracę, by lepiej przyjrzeć się synowi.

– Tak myślisz?

– No… Ja myślałem o tym, jak byłem trochę starszy od Tianki. Podobno szukali jakiś krawców w okolicach Pekinu.

Zacisnęła usta i wróciła do ubijania soi. Zaciekle wpatrywała się w rozbryzgujące, mokre kawałki. Chłopak kontynuował:

– Odpuściłem, jak przydzielili mnie do tej grupy teatralnej. Zresztą…czy to ważne? Nigdzie nie zamierzam jechać

Zwolniła.

– Dobrze ci tu z nami? – zapytała.

– No.

Nastała cisza.

– Dobra, muszę się ubierać.

– Nie zapomnij o masce.

– Wiem.

 

 

Wszystko zaczęło się właśnie w tym dniu. Zaraz po wyjściu z domu.

Stali koło siebie zafascynowani płomiennym blaskiem. Koń zdawał się galopować, cienie tworzyć iluzję. Lampion budził największe zainteresowanie. Miejscowi artyści w tym roku postarali się szczególnie – zjeżdżali się miastowi i ludzie z całej okolicy – co jakiś czas słychać było westchnienia, rozmowy na temat doboru papieru, jakości wykonania i konstrukcji mechanizmu obrotowego.

Yu Tian ukradkiem spoglądała na kolegę. Od obchodów jeszcze bardziej fascynowały ją iskrzące się oczy chłopca. Widziała jak na tęczówkach Wenga pojawiają się i znikają małe plamki czerwonych światełek. Zadawał się jej nie zauważać. Z ciekawością godną dwunastolatka, bawił się wisiorkiem na jednym ze straganów. Nadal bolała go noga. W końcu jednak wypalił:

– Co się tak gapisz?

– Ja?

– Ty.

– Nie gapię się.

– Nie gadaj głupot, Tianka…

– Ciiii. Zaczyna się!

Pisnęło jakieś dziecko. Grupka staruszek rozpierzchła się niespodziewanie, obierając jakby z góry ustalony kierunek – stanowisko z przekąskami. Na środek łąki wpadły cztery postacie. Dziwne, przebrane w kolorowe stroje. Jeden z nich uniósł Yu Tian sprawnym ruchem.

Normalnie, widok porywanej przez jakiegoś człowieka dziewczynki, były niepokojący. Jednak ludzie z wioski przyzwyczaili się do tego zjawiska. Co roku, na święto Yuanxiao, było tak samo: mała znikała w obszernym stroju tancerza, jakiś chłopak panikował i rzuca się w ich kierunku. Znana wszystkim Ciotka Mlu, przewracała wyłupiastymi oczami. Nienawidziła dzieci – z wzajemnością.

Kei-thing wypuścił Tiankę. Wykonał obrót i powrócił do ustalonej choreografii. Rozbrzmiały bębny i fujarki – zaczynał się taniec lwów.

 

 

Weng był starszy o trzy lata – imponował jej.

Nikt tak jak on: nie taszczył ogromnych worków z ryżem, nie łowił tłuściutkich okoni i nie plótł takich wytrzymałych, wiklinowych koszy. Pomagał, w czym mógł, bawił się z nią i wspierał na drodze młodej uczennicy. Mistrz Guo na początku nie polubił chłopca:

– Co to ma znaczyć? – zakwiczał.

– To Weng.

– Wiem, kim jest. Tylko, co on tutaj robi?

– Przyszedł po mnie.

Chłopak stał z wytrzeszczonymi oczami. Nie mógł się nadziwić, że to, co mówiła przyjaciółka, było prawdą.

– A medytacja?

– Mieliśmy iść razem nad rzekę. Powinniśmy skończyć o siódmej naszego czasu, a jest już dwudziesta.

– Yu Tian!! – ryknął.

Podniósł się na raciczkach i ukazał w całej swojej świńskiej okazałości.

Dziewczynka dzielnie uniosła brodę – nie bała się, nie skrzywdziłby jej. Chłopak nie mógł się ruszyć.

Mistrz poczerwieniał ze złości, Yu Tian ze wstydu – Weng musiał oglądać ich „rodzinną” sprzeczkę. Obawiała się, że zostanie odebrana jako straszna awanturnica.

Świniak westchnął:

– Tylko nie na długo. Przyjdę po ciebie o pierwszej. Pamiętaj.

 

 

Pobiegli razem nad wodę.

Wtedy po raz pierwszy się pocałowali.

 

Półcień

 

Musiała cały dzień płakać.

Weng przygotowywał rodzinny dom, kupił Baijiui parę potrzebnych rzeczy. Matka Yu Tian była nad wyraz miła. Co rusz pytała córkę, czy czegoś potrzebuje, czy woli fasolę od kiełków bambusa, czy nie chce, żeby otworzyła okienko. W swej dobroduszności i nadopiekuńczości była bardziej nieznośna niż zwykle. Szczerzyła żółte zęby w starczym uśmiechu. Plamy wątrobowe zniekształcały się pod wpływem przeróżnych, nienaturalnych grymasów.

 

Dziewczyna wyszła z domu.

Była godzina medytacji. Usiadła pod drzewem figowym – tak jak to robił Budda – i zamknęła oczy.

Miała dosyć tego dnia. Śmiech i słodki głos matki doprowadzały ją do szału. Nie była też pewna, czy chce poślubić Wenga. Kochała go, ale nie na tyle, żeby się czegokolwiek wyrzec. Nawet głupich odwiedzin Guo.

 

 

 

Mrok

 

Mistrz był dzisiaj szczególnie nerwowy.

Nie mógł spać, ani odpowiednio się posilić. Czuł, że Yu-Tian ma kłopoty. Próbował na moment zapomnieć o problemach ludzkości. Przechadzał się po labiryntach, czytał wyryte, demoniczne hasła – począwszy od:” Opętani umierają ostatni”, a skończywszy na: ”Odrąbiemy ci głowę – ruch poparcia Palihmoka”. W akcje desperacji odwiedził starych znajomych – państwa Menshen. Cudowną parę.

– Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję kochana. Jestem strzępkiem nerwów… Nie przełknę.

– Coś się dzieje?

– Yu Tian.

– Co tam u niej? Chora?

– Nie słyszałaś? Ma walczyć z dziesięcioma słońcami. No i… zerwała kontakt z narzeczonym, zaraz po tym jak się jej oświadczył.

– Tak po prostu?

– No.

– Jak to? – Spuścił ślepia.

– Wolała zostać z nami.

– No popatrz. Nie do wiary… I że tak można? Przecież się kochali.

– No, kochali.

– Guo. Co jest?

– Wiesz… – westchnął. – Szkoda mi go.

– Nie dziwię się.

– Ale wiesz. Bo my musieliśmy, no… ten tego. Jakby go cofnąć w rozwoju.

– Co?!

– No.

– Dlaczego?! Mógł poszukać sobie nowej żony!

– To nie tak. – Mistrz chwycił porcelanową filiżankę. Uwierała go ta przeklęta mala. Czuł, że się poci, a raciczki odmówią posłuszeństwa. – On wiedział o niej. Dużo. No tak jakoś wyszło.

 

 

Mistrz po rozmowie poczuł się jeszcze gorzej. Postanowił się przemóc i pójść do podziemnego lekarza. Skręcił w jeden z zaułków i lekko przestraszony, zatrzymał się przed wielgachnym, pulsującym pomarańczowym światłem drzewie.

– Hh..halo? – wykwiczał.

– Taa?

– Mogę wejść?

– Nee.

– Coś się ze mną dzieje.

Z konaru wyłoniła się mglista, fioletowa poświata. Uformowana w nierealną, demoniczną twarz, prychnęła na Gua:

– Noo?

– Strasznie mi duszno. Chyba mam gorączkę i jeszcze te bolące uszy…

– Uszyyy?

– Tak. Gardło też.

– Hmmm.

Obłok zawirował. Uniósł się ponad pysk Mistrza.

– Świnka.

– Co?

– Pij dużo. Leż dużo. Odpoczywać musisz.

 

 

Guo wrócił do swojego kątka. Przykrył się mchem i zapadł w twardy, niespokojny sen. Po przebudzeniu, posłaniec miał przynieść świeżą dostawę soku ze sfermentowanych jabłek, ale jak na złość, pomylił zamówienia – przynosząc złocisty nektar z fig.

 

*

 

Wybiegła na niewielką polanę.

Dziewczynki bawiły się w ciuciubabkę, śmiały i żartowały – razem z małym chłopczykiem. Ciągnął je lekko za włosy i niby przypadkiem, otaczał patykowatym ramieniem.

Od razu poznała w nim młodego Wenga – po wiecznie roześmianych oczach i troskliwym uśmiechu. Yu Tian stanęła, gdy tylko ich zauważyła. W małych Chinkach widziała siebie sprzed kilkunastu lat, w chłopcu narzeczonego, któremu miała przyrzec wierność. Ożeni się z inną – może nawet jedną z tych małych.

Jednak nie dlatego się zatrzymała.

Dzieci przeczuwały, że coś się zbliża. Co jakiś czas milkły i poważniały, zaprzestając zabaw. Nie widziały ani kobiety, ani kilku słońc przebijających zza ciemnych chmur. Koło niewysokiej góry coś gwałtownie się poruszyło – jakaś zielona plama – i zdawało się powoli zmierzać w ich stronę.

– Bosko – westchnęła.

Znowu ojciec zostawił ją całkiem samą z problemem, nie posłał nawet kilku demonów. Po prostu – masz, martw się. Tak było przez cały czas – Mistrz zastępował jej tatę, mentora i nauczyciela, a ten zapchlony Zhong Kui siedział na tyłku i nie robił kompletnie nic. Rzeczy, które powinien wypełniać, odwalał nic nieznaczący bożek. Chinka miała zwyczajnie pecha. Guo także.

Zdążyła poprawić włosy – przynajmniej tym razem.

Pierwszy potwór zbliżał się, był już zaledwie pięćset metrów od wioski.

– Auu! – krzyknęła dziewczynka. – Nie rób!

Chłopiec pociągnął za mocno. Wyrwała z jego ręki warkocz i odskoczyła jak przestraszona sarenka.

– Mam cię! Huxsi. Złapana!

Koleżanka chwyciła ją za ramię. Weng stał. Ze skupioną miną oglądał górę. Podnóże przysłania wieczorna mgła, koniki polne nie wydawały z siebie żadnych dźwięków, jakby przestraszone, kryły się za źdźbłami traw. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej kory.

– Wracamy? Zimno trochę…

– No.

– Huxsi, czekaj. – Młody Weng zatrzymał dziewczynkę. – Odprowadzić cię?

Chwyciła wachlarz od Mistrza.

W jednej chwili była przy stworzeniu. Ogromne cielsko zatrzymało się i zafalowało. Potwór wlepił w nią niebieskie ślepia.

– Po co ci to? – zapytała Yu Tian.

Przybysz nie odpowiedział.

– Wracaj do domu.

Cisza.

Unosił się nad ziemią, rzucając nieprzenikniony cień na uprawę pani Fenxsi. Nozdrza stworzenia powiększały się i kurczyły – z nimi przychodziły i odchodziły silne podmuchy wiatru.

– Słyszysz?

Yu Tian nie miała ochoty na walkę. Chciała wrócić do swojego Pekińskiego mieszkania i tam w spokoju, oddać się własnym zajęciom. Może namówić Mistrza do odzyskania Wenga.

– Super…i chce ci się tak? Dobra.

Lekko zirytowana napięła cięciwę. Houyi był szczególnie hojny. Pożyczył jej swój łuk i strzały. Jednak sam, nie chciał się zbliżać do potworów – miał do nich szczególny uraz.

Trafiła w oko. Potwór wydobył z siebie przeraźliwy skowyt – zwabiając przy tym kolejne bestie.

Dzieci dawno zniknęły z łąki. To wtedy Weng po raz pierwszy pocałował Huxsi – przed drzwiami jej domu. Yu Tian osiągnęła szczyt buddyjskiej kariery. Mistrz Guo już nigdy nie wyzdrowiał.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nieprawda - łącznie.

Yu-Tian w tamtej części pisałaś bez myślnika, w tej - z myślnikiem, potem znowu bez. Jak powinno być poprawnie?

Zaraz po opuszczeniu domu. - Uważaj na to "opuszczanie domu" w tekstach o chińskich buddystach. Opuszczanie domu oznacza u nich porzucenie życia świeckiego i wstąpienie do klasztoru :). W "normalnym" opowiadaniu byłoby dobrze, tutaj bezpieczniej napisać "po wyjściu z domu".

Co roku, na święto Yuanxiao, było tak samo: mała znika w obszernym stroju tancerza, jakiś chłopak panikował i rzuca się w ich kierunku. - Nie trzymasz się tu jednego czasu. Myślę, że wszystko powinno być w czasie przeszłym, skoro "co roku było tak samo".

Co rusz pytała się córki. - pytała córki. Po co - się?

Usiadła pod drzewem figowym – tak jak to zrobił Budda – i zamknęła oczy. - Zrobił? Czyżby usiadł pod drzewem figowym tylko raz? Napisałabym "robił" i już.

Uwierało go to przeklęte mala. - Co to jest "mala"? Może nie znam tego pojęcia. Mala to przecież różaniec, zatem rodzaj żeński, a nie nijaki.

Jednak nie dla tego przestała biec. - Jednak nie dlatego...

Chłopiec pociągną za mocno. - Pociągnął! Mam nadzieję, że to literówka albo psikus edytora. Nie sądzę, by taki błąd mógł się Tobie zdarzyć.

Lekko zirytowana napięła cięciwę. Houyi był szczególnie hojny. Pożyczył jej swój łuk i strzały. Jednak sam, nie chciał się zbliżać do potworów – miał do nich szczególny uraz. - A kto to był Houyi? Znowu za dużo tajemnic i domysłów.

Nie rozumiem też, dlaczego Yu-Tian strzelała do jakiegoś potwora. Czy to był jakiś rodzaj praktyki? Nic mi nie wiadomo o takich ćwiczeniach. Bo piszesz, że bohaterka osiągnęła szczyt buddyjskiej kariery. Oczywiście masz prawo snuć w swoich opowiadaniach dowolne fantazje nt. buddyjskich ścieżek, ale trzeba by objaśnić czytelnikom, o co chodzi. Znowu tego zabrakło. Byłoby inaczej, gdybyś pisała o bardziej klasycznych sposobach osiągania oświecenia. Medytację czy nawet jakieś śpiewy każdy mniej więcej kojarzy i nie trzeba tu dodatkowo niczego przedstawiac. Ale walka z potworami? Pierwsze słyszę, ale może się nie znam...

Generalnie - fajny klimat, brawo za temat, brawo za detale, za odejście od klasyki forum. Wciągnęłaś mnie do tego świata, tak bardzo nam, Europejczykom, obcego.

Następnym razem - więcej uwagi poświęć ortografii i w ogóle sprawdzeniu tekstu pod kątem takich kwiatków jak zapis imienia bohaterki.

O jacie...tyle błędów. Strasznie mi wstyd - poważnie, staram się wyłapać ich jak najwięcej, daję do korekty Bratu, sprawdzam, gdy mam jakieś wątpliwości. Poprawiam i dziękuję Ci Fanto za komentarz - każdy jest dla mnie bardzo ważny!

Pozdrawiam!

E tam, wcale nie tak dużo błędów, tylko dużo mojego gadania i może za duże fragmenty kopiowałam :D

A, jeszcze jedno - rysunek Twojego autorstwa? Śliczne to.

Tak, mojego:) Chyba poprawione. A! I co do walki z potworem i Houyi - nawiązanie do mitologii chińskiej, w której ten "bożek" miał powstrzymać nadejście dziewięciu słońc ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Houyi ) - tak dla utwierdzenia:) Ech, znowu nic z moich dalekich spekulacji nie wyszło...

Kolejny raz próbujesz pokazać fragment czegoś bardzo wschodniego, ale nie do końca z sukcesem. Mam wrażenie, że wiesz o czym piszesz, ale nie zadbałaś, by czytelnik także mógł zorientował się w Twoich zamiarach. Ja, prawdę mówiąc, nie bardzo wiem o co chodzi w tych kilku scenkach.

 

„Uwiódł młodą, która po siedmiu latach spowiła mu córkę…” –– Uwiódł młodą, która po siedmiu latach powiła mu córkę…

Powić –– urodzić dziecko.

Spowić –– dokładnie owinąć.

 

„- Nie prawda”. –– – Nieprawda.

 

„Już mam was na prawdę dosyć…” –– Już mam was naprawdę dosyć

 

„Gdzie to dziewuszysko się pałęta, na męża!” –– O czyim mężu jest tu mowa?

 

„…bawił się wisiorkiem na jednym ze staganów”. –– Pewnie miało być: ...bawił się wisiorkiem na jednym ze straganów.

 

„…mała znika w obszernym stroju tancerza, jakiś chłopak panikował i rzuca się w ich kierunku”. –– …mała znika w obszernym stroju tancerza, jakiś chłopak panikuje i rzuca się w ich kierunku.

 

„Wykonał obrót i powrócił do ustalonej horeografii”. –– Wykonał obrót i powrócił do ustalonej choreografii.

 

„Nikt tak jak on: nie taszczył ogromnych worków z ryżem, nie łowił tłuściutkich okoni i plótł takich wytrzymałych, wiklinowych koszy”. –– Nikt tak jak on nie taszczył ogromnych worków z ryżem, nie łowił tłuściutkich okoni i nie plótł takich wytrzymałych, wiklinowych koszy.

 

„- Co to ma znaczyć? – zakwikał”. –– – Co to ma znaczyć? – zakwiczał. Lub: – Co to ma znaczyć? – kwiknął.

 

„Co rusz pytała się córki…” –– Ja napisałabym: Co rusz pytała córkę

 

„Śmiech i słodki głos matki doprowadzał ją do szału”. –– Śmiech i słodki głos matki doprowadzały ją do szału.

 

„…ale jak na złość, pomylił zamówienia - przynosząc złocisty nektar z fig”. –– Ja napisałabym: …ale jak na złość, pomylił zamówienia i przyniósł złocisty nektar z fig.

„Dziewczynki bawiły się w ciuciubabkę, śmiały i żartowały – razem z młodym chłopczykiem”. ––  …razem z małym chłopczykiem.

Chłopczyk, mniejszy lub większy, zawsze jest młody.

 

„W małych Chinkach widziała siebie z przed kilkunastu lat…” –– W małych Chinkach widziała siebie sprzed kilkunastu lat

 

„Jednak nie dla tego przestała biec”. –– Ja napisałabym: Jednak nie dlatego zatrzymała się.

 

„Chwyciła za wachlarz od Mistrza”. –– Ja napisałabym: Chwyciła wachlarz od Mistrza.

 

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, niektóre poprawiam, poprawiam! I dziękuję za cenne uwagi!

Pozdrawiam:-)

Pochwalę za ilustrację. Pochwalę za pomysł. Pochwalę za klimat. Ale chciałbym więcej wyjaśnień, szerszego przedstawienia tekstu, bo wydaje mi się naprawdę ciekawy, ale forma, jak dla mnie, nieco zbyt oszczędna.

ufff, chyba już wszystko poprawione - coś mi wyskoczyło, przy edycji. Wybaczcie.

KaelGorannie: To zarzuca mi wiele osób, niestety. Muszę nad tym popracować - nad dokładnością przy przedstawianiu świata, czy jakiejś historii. Postaram się, jak będę mogła. I wielkie dzięki za komentarz!

Aj, widzisz. Ja mitologii chińskiej nie znam. Pewnie niewiele osób tu ją zna. I przez to nawiązanie do mitologii pozostanie niezauważone. Następnym razem - więcej wyjaśnień gdy jedziesz tysiące kilometrów stąd.

Właśnie, trochę samolubnie się zachowałam i założyłam, że chętni poszukają w panu google wyjaśnień na temat prawdziwego ojca Yu Tian - Zhong Ku, mitu o dziewięciu słońcach itp. - i niewłaściwie! Następnym razem rozpiszę się i spróbuje wyjaśnić ewentualne niedomówienia.

    Spokojnie. Opowiadanie to nie wykład. W ten prosty sposob zabija się zwięzlość opisu i ładne prowadzenie intrygi. Do kazdego komentarza nalezy podchodzić z dystansem.

     Te interlinie pozostaną w charakterze czarnych dziur czy zostaną  jakoś zagospodarowane --- punktami albo gwiazdkamii? Edycyjnie tekst --- moim zdaniem, naturalnie --- żle wygląda.

Rogerze, jeśli masz na myśli mój komentarz, wyjaśniam, że nie chodzi mi o to, by Maja przedstawiała mitologię chińską w formie wykładu. Można wmotać to w dialogi, w sposób subtelny. Też nie jestem zwolenniczką sztucznych łopatologicznych wyjaśnień.

Maju, odpowiadając na Twoj komentarz - zajrzałabym do google, gdybym domyśliła się, że znajdę tam Zhong Ku. Myślałam, że to po prostu imię wymyślone przez Ciebie i nic się za nim nie kryje. Podobnie ze słońcami. Nie zauważyłam, że jest ich dziewięć, więc nie przyszło mi do głowy, by szukać. Pisałaś chyba tylko o "kilku"... No chyba, że coś przeoczyłam!

   Duzy postęp. Ale opowiadanie zdecydowanie do rozbudowania --- jest zbyt oczywista intryga, przy okazji miałka, opowiedziana po łebkach, od punktu a do punktu b. I za malo opisu. 

    To jest dopiero dobry szkic -- do nasycenia treścią i uzupelnienia. Najlepsze są dwa pierwsze akapity.

   

Przeczytałem, ale pozostanę bez emocji. Tekst jest zbiorem kilku dialogów, brakuje w nim opisów, przez co wydaje się ubogi. Zdecydowanie należy opowieść rozwinąć.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Trzeci raz? A niechaj i tak. Ale odpocznę sobie na moment od tej tematyki - pobawię się w coś innego. Może to zabrzmi dziwnie, ale poważnie, pisanie o Mistrzu wymaga przeczytania, albo choć poszukaniu ciekawych motywów w zwyczajach i wierzeniach Chińczyków - a to mnie wykańcza (głównie chodzi o suche fakty itp. - muszę poszukać jakiś ciekawszych źródeł, koniecznie!)

Rogerze: Dziękuję za komentarz. Jest jeszcze dużo pracy przede mną, ale dam radę! Muszę! No i jeszcze raz - zaglądaj jak najczęściej jeśli Cię najdzie ochota.

Bohdanie: Dobrze i dziękuję. Spróbuję rozbudować za jakiś czas - nie śpieszy się, lepiej znowu nad tym przysiądę.

Fanto: Chyba wiem co masz na myśli, zobaczymy co mój łepek w tej sprawie sklepie:) Byleby nie było jeszcze gorzej.

    Maju, a miałaś zastanowić się  nad tytulem pewnego opowiadanka i cośkolwiek o tym napisać. Ciekawe, co wymysliłaś, jeżeli coś wymysliłaś.

    Wesolych Świąt!

Rogerze mój miły, właśnie NIE wymyśliłam - i dlatego o tym nie napisałam. Wychodzi na to, że dobrze jest, jak jest.

CIEPŁYCH Świąt!

Obrazek jest świetny :) Opowiadanie też niezłe, ale nie jestem zbyt zorientowany w chińskich wierzeniach, więc chwilami się trochę gubiłem. Na plus na pewno pomysł i wykonanie.

Wesołych świąt ;)

Yossie: dziękuję Ci bardzo za pokrzepiające słowa i za to, że do mnie w ogóle wpadłeś. Wesołych Świąt! :)

Nowa Fantastyka