- Opowiadanie: burton - Wolverine Blues

Wolverine Blues

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wolverine Blues

 

 

Wolverine Blues

 

Znowu jestem głodny. Od czasu ostatniego Wielkiego Żarcia , jak zwykłem nazywać moje napady obżarstwa, minął już okrągły miesiąc. Wszędzie gdzie zaglądam, do każdej książki, opracowania, czy serfując po Internecie, czytam że każdej pełni księżyca powinienem zamienić się w bestię i nażreć do syta. W sumie to prawda. Nie do końca ale coś tam się zgadza. Mniej więcej raz w miesiącu odczuwam to co teraz. Głód. Nie mięsa ani krwi ale zabijania. Nigdy nie wiem czy, kiedy zabijam jest pełnia i czy w ogóle widać księżyc na niebie. Nie wiem i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi.

 

– A pan panie Michałowski o czym tak myśli? – Głos mojego belfra od matmy wyrywa mnie z zadumy.

 

„O tym jak wywrócić cię na drugą stronę i rozchlapać twój mózg na ścianie, kutasie” – ciśnie mi się na usta ale odpowiadam:

 

– O obiedzie panie psorze. – Klasa wybucha śmiechem, a ja śmieję się razem z nimi choć w sumie powiedziałem prawdę. Nie widzą tego lub nie chcą widzieć ale moje kły robią się dłuższe a gęba wykrzywia się w paskudnym grymasie. Kontrolę odzyskuję szybko. Wystarczy kilka głębokich oddechów i uśmiechnięta twarz wraca na swoje miejsce.

 

– To może wróci pan ze świata marzeń i odpowie na parę pytań. Te z matematyki na ten przykład? – Belfer uśmiecha się a ja czuję że nie da za wygraną. Nie jestem w stanie powiedzieć w jaki sposób, ale wszystkimi zmysłami odbieram narastająca w nim złość. Nie tą dużą, która prowokuje człowieka do głupich niekontrolowanych czynów, takich jak krzyk czy zwykła przemoc. Tylko tą małą złośliwość małego człowieczka. Takiego, który nic nie może ale bardzo by chciał móc. Wiecie o co mi chodzi.

 

Uratował mnie dzwonek. Byłem kiepski z matmy a narastający głód powoli, nieubłaganie, wpływał na sposób myślenia. Zawsze tak było na kilka dni przed Wielkim Żarciem. Jeszcze za wcześnie bym stracił panowanie nad sobą, ale musiałem zacząć planować już teraz. Nigdy nie straciłem kontroli zupełnie, tak żeby odkryć się i zostawić ślady. Nawet później -już po spełnieniu– działałem na tyle trzeźwo i z rozmysłem by żaden ciekawski glina nie trafił do mnie z pytaniami.

 

Na korytarzu zaczepiła mnie Agnieszka.

 

– Co tam słychać? – rzuciła niewinnie. – Faktycznie wydawałeś się zamyślony, dzieje się coś? Nie dałem się nabrać. Wścibska suka, łasiła się do mnie licząc na dobre rżnięcie – czułem to, i tak jak z matematykiem nie potrafiłem powiedzieć jakim cudem To wiedziałem. Czy były to feromony, czy może jakieś inne biologiczne gówno, które zmusza każdy żyjący organizm do rżnięcia, ciupciania i wypluwania z siebie następnych pokoleń? Przełknąłem ślinę i odpowiedziałem ze słabym uśmiechem.

 

– Nie ma się czym martwić. Mam dużo na głowie.

 

Aga pokiwała głową z udawanym zrozumieniem (udawanie – to też wiedziałem).

 

– To może zobaczymy się wieczorem – powiedziała to takim głosem przy którym każdy nastoletni chłopak bez wahania zgodziłby się na wszystko. I gdybym był takim frajerem to przyjąłbym propozycję. Niestety jestem Bestią, Wilkołakiem, Miesożercą i Mordercą. Ona dla mnie jest tylko suką w rui, choć pewnie nazwałaby to inaczej (Zakochaniem? Miłością?? Potrzebą Bezpieczeństwa, Potrzebą Ciepła?).

 

– Nie mogę – odpowiedziałem. – dziś uratował mnie dzwonek, ale jutro znowu jest majca i nie ma siły by psorek odpuścił.

 

– To pouczymy się razem.– zaproponowała i znowu dotarł do mnie natarczywy impuls jej seksualności, nachalnie napierał na moje zmysły pobudzając mordercze instynkty.

 

– Nie dam rady Aga. Przepraszam. – Odwróciłem się i szybkim krokiem zacząłem oddalać. W uszach szumiała mi krew a żyłami płynęła adrenalina i testosteron. W spodniach czułem potężny wzwód, bolesny ale ból zawsze dodawał mi wigoru. Czułem że wszystko zaczyna się na dobre. Gdyby ktoś uważnie mi się przyjrzał, zauważyłby lekkie drżenie rąk, zamglony wręcz „przećpany” wzrok i szybkie niekontrolowane ruchy. Powiedziałby później że musiałem nieźle zabalować a ja przytaknąłbym i uśmiechałbym się jak dureń.

 

 

 

Gdy wróciłem do domu zacząłem myśleć o Agnieszce. Wiedziałem że to niedobrze. Seks i przemoc dokładnie w tej kolejności, jedno w połączeniu z drugim mogło dać mi nieopisaną rozkosz. Problem pojawiał się po wszystkim. Raz już to przerabiałem i wiedziałem że nie jest to dobry pomysł. Tamta miała na imię Marta. Była starsza ode mnie o pięć lat, bardziej doświadczona i lubiła rozkładać nogi. Fascynowała się gotykiem, kapelami Emo i chodziła w czarnej skórze. Jej ciało pokrywały tatuaże, czaszki, kosy, jakieś gwiazdki i napisy, których znaczenia nie potrafiła mi wyjaśnić. Chciała mieć łatwą zdobycz. Kolejnego młodszego chłoptasia do zaliczenia. Kiedy z nią skończyłem, prawie nie przypominała człowieka. Było prawie jak w tych romantycznych filmach o wampirach, gdzie bestia kochanek pożywia się krwią w trakcie aktu miłosnego doprowadzając ukochaną ludzką istotę do wielokrotnego orgazmu. No cóż prawie robi wielką różnicę jak mawiali w reklamie mojego ulubionego Żywca ale w tym co jej zrobiłem nie było nic romantycznego. Przemieniłem się tuż przed orgazmem. Rozerwałem jej kłami gardło, jednym czystym ruchem – na pewno nie bezbolesnym, widziałem to w jej oczach. Potem dałem się ponieść, smakowałem rozkosz rozrywanego ciała, mięsa i krwi tak samo jak rozkosz przerażenia. Psychiczne echo jej cierpienia pozostaje w tym pokoju do dzisiaj i czasem wsłuchuje się w nie i uśmiecham, jej ból koi mnie do snu. Nie chcę więcej wspominać tamtego dnia, bo wspomnienia przywołują dreszcze rozkoszy i znowu zaczynam myśleć o Agnieszce. Wtedy z Martą o mało nie wpadłem. Policja znalazła jej kości w tatrzańskim lesie. Dokładnie tam gdzie je zaniosłem. Były w takim stanie że żaden patolog o zdrowych zmysłach nie podejrzewałby o morderstwo człowieka, więc jakiś dureń wymyślił bajkę o turystce i niedźwiedziu. Mimo że byłem ostatnią osobą z którą się widziała nikt mnie podejrzewał. Wystarczyło trochę sprytu, zimnej krwi i całkowity brak skrupułów czy zbioru niezrozumiałych dla mnie zasad które ludzi nazywają moralnością, Wiedziałem ze wystarczy się uśmiechać i grzecznie opowiadać na pytania. Ważne by odpowiadając być jak najbliżej prawdy, ocierać się o nią. Tak naprawdę nikomu nie zależało na tym by tę prawdę poznać (no może z wyjątkiem rodziców Marty) a gdyby dziś policja wpadła przeszukać moje mieszkanie ciągle mogliby znaleźć resztki dziewczyny wtarte w drewnianą podłogę.

 

Teraz pakuję plecak, dzwonię do szkoły że jestem chory i jadę. Może do Gdańska lub Szczecina. Wybiorę jakieś duże miasto i ofiarę za którą nikt nie będzie tęsknić. Może kibola? Ich wszyscy nienawidzą, może dziewczynę z domu opieki, narkomana z przytułku, bezdomnego gdzieś na zapomnianej przez boga działce? Wszytko jedno. Przecież smakują tak samo. Będę trzymał się z dala od napalonych nastolatek, dzieci bogatych rodziców, dyskotek, centrów handlowych z kamerami. Muszę być ostrożny, choć wiem że przyjdzie taki dzień że przyjdą po mnie. Może z widłami i pochodniami bez broni palnej ,jak robili za starych czasów gdy takich jak ja było wielu? Teraz jestem ostatnim z gatunku (chyba – nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ja) i w gruncie rzeczy jestem prostą istotą. Tak jak ludzie lubię się pieprzyć, pić i żreć, z tą tylko różnicą że ja sam zabijam swoje mięso. Nie boję się śmierci bo wszystko co żyje zdycha. Jestem wilkołakiem i właśnie zaczynam swojego bluesa.

 

Koniec

Komentarze

Gdy wróciłem do domu zacząłem myśleć o Agnieszce. Wiedziałem że to niedobrze. Seks i przemoc dokładnie w tej kolejności, jedno w połączeniu z drugim mogło dać mi nieopisaną rozkosz. Problem pojawiał się po wszystkim. Raz już to przerabiałem i wiedziałem że nie jest to dobry pomysł. Tamta miała na imię Marta. Była starsza ode mnie o pięć lat, bardziej doświadczona i lubiła rozkładać nogi. Fascynowała się gotykiem, kapelami Emo i chodziła w czarnej skórze. Jej ciało pokrywały tatuaże, czaszki, kosy, jakieś gwiazdki i napisy, których znaczenia nie potrafiła mi wyjaśnić. Chciała mieć łatwą zdobycz. Kolejnego młodszego chłoptasia do zaliczenia. Kiedy z nią skończyłem, prawie nie przypominała człowieka. Było prawie jak w tych romantycznych filmach o wampirach, gdzie bestia kochanek pożywia się krwią w trakcie aktu miłosnego doprowadzając ukochaną ludzką istotę do wielokrotnego orgazmu. No cóż prawie robi wielką różnicę jak mawiali w reklamie mojego ulubionego Żywca ale w tym co jej zrobiłem nie było nic romantycznego. Przemieniłem się tuż przed orgazmem. Rozerwałem jej kłami gardło, jednym czystym ruchem – na pewno nie bezbolesnym, widziałem to w jej oczach. Potem dałem się ponieść, smakowałem rozkosz rozrywanego ciała, mięsa i krwi tak samo jak rozkosz przerażenia. Psychiczne echo jej cierpienia pozostaje w tym pokoju do dzisiaj i czasem wsłuchuje się w nie i uśmiecham, jej ból koi mnie do snu. Nie chcę więcej wspominać tamtego dnia, bo wspomnienia przywołują dreszcze rozkoszy i znowu zaczynam myśleć o Agnieszce. Wtedy z Martą o mało nie wpadłem. Policja znalazła jej kości w tatrzańskim lesie. Dokładnie tam gdzie je zaniosłem. Były w takim stanie że żaden patolog o zdrowych zmysłach nie podejrzewałby o morderstwo człowieka, więc jakiś dureń wymyślił bajkę o turystce i niedźwiedziu. Mimo że byłem ostatnią osobą z którą się widziała nikt mnie podejrzewał. Wystarczyło trochę sprytu, zimnej krwi i całkowity brak skrupułów czy zbioru niezrozumiałych dla mnie zasad które ludzi nazywają moralnością, Wiedziałem ze wystarczy się uśmiechać i grzecznie opowiadać na pytania. Ważne by odpowiadając być jak najbliżej prawdy, ocierać się o nią. Tak naprawdę nikomu nie zależało na tym by tę prawdę poznać (no może z wyjątkiem rodziców Marty) a gdyby dziś policja wpadła przeszukać moje mieszkanie ciągle mogliby znaleźć resztki dziewczyny wtarte w drewnianą podłogę. Teraz pakuję plecak, dzwonię do szkoły że jestem chory i jadę. Może do Gdańska lub Szczecina. Wybiorę jakieś duże miasto i ofiarę za którą nikt nie będzie tęsknić. Może kibola? Ich wszyscy nienawidzą, może dziewczynę z domu opieki, narkomana z przytułku, bezdomnego gdzieś na zapomnianej przez boga działce? Wszytko jedno. Przecież smakują tak samo. Będę trzymał się z dala od napalonych nastolatek, dzieci bogatych rodziców, dyskotek, centrów handlowych z kamerami. Muszę być ostrożny, choć wiem że przyjdzie taki dzień że przyjdą po mnie. Może z widłami i pochodniami bez broni palnej ,jak robili za starych czasów gdy takich jak ja było wielu? Teraz jestem ostatnim z gatunku (chyba – nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ja) i w gruncie rzeczy jestem prostą istotą. Tak jak ludzie lubię się pieprzyć, pić i żreć, z tą tylko różnicą że ja sam zabijam swoje mięso. Nie boję się śmierci bo wszystko co żyje zdycha. Jestem wilkołakiem i właśnie zaczynam swojego bluesa.   -    Może akapity? Jak poprawisz to później przeczytam.

- to może wróci Pan ze świata marzeń i odpowie na parę pytań. -   Caps Locka zapomniałeś.

Przeczytałem pomimo tej bryły w drugiej części. Przede wszystkim przejrzyj tekst pod kątem błędów interpunkcyjnych i w zapisie dialogów.

Po drugie czemu blues?

I po trzecie czemu Wolverine? Nie widzę związku ani z X-Menem, ani z rosomakiem.

Wolverine Blues - utwór metalowego zespołu Entombed o wilkołaku, luźne skojarzenie, które gdzieś tam kołatało się w głowie. 

Co do interpunkcji i kapitów - tu wychodzą moje braki. Nie bardzo wiem gdzie co i jak.

Akapitów znaczy się.

Akapity to tam, gdzie się myśl kończy. Najlepiej jak najczęściej ;)

Zabieram się za czytanie.

ciśnie mi się na usta ale odpowiadam. - po "odpowiadam chyba dwukropek. Chyba :).

Ta z matematyki na ten przykład  -   Te z matymatyki na przykład chyba powinno być. Chyba że o coś innego Ci chodziło

powiedzieć jak ale czuję  -   Po "jak" przecinek

Takiego , który    -    przed przecinkami nie ma spacji.

nieubłaganie wywoływał na mnie swój wpływ.  -  pomyśl

 

 

Później częstość pojawiania się błędów wzrosła i wymiękłem z poprawianiem.

A ogólnie to może być, ale no... takie średniawe. Mhmhmm.


Dzięki za pomoc. Przyznaję że nie dońca wiem co było nie tak ze zdaniem "nieubłaganie..." ale po przeczytaniu kilka razy stwierdziłem że po prostu można sobie na nim połamać język.:-) Dlatego zmieniłem.

No, takie sobie raczej. Przeczytać można. Brakuje sporo przecinków i język trochę kuleje. Nie rozumiem tytułu: co rosomak ma wspólnego z wilkołakiem?

 

Pozdrawiam 

Mastiff

Tak jak napisałem wyżej. Wolverine Blues to tytuł kawałka Entombed. Utwór według autora jest o kimś w rodzaju wilkołaka, który pragnie tylko pożywienia. Luźne skojarzenie, które samo wpadło mi do głowy.

Nie wiem, czy to dobrze kierować się tytułami innych autorów. Bo tak naprawdę tylko Lars Petrow wie, co miał na myśli (i może niekoniecznie wilkołaka). Znam utwór "Elephant love" (nazwy zespołu nie pamiętam), w którym wokalista śpiewa o chłopcu zgwałconym przez słonia:). Sam rozumiesz:).

 

Pozdrawiam

Mastiff

Jasne że rozumiem. O interpretacji utworu przeczytałem dawno temu w wywiadzie z Entombed. skarżyli się wtedy na kiepski teledysk do piosenki. Tłumaczyli się że ktoś zrobił teledysk właśnie o Wolverine z X-men nie pytając ich nawet o zdanie. O ile dobrze pamiętam (ale mogę się mylić) to właśnie Lars objaśniał o czymś jest ten utwór i że nie ma on nic wspólnego z jakimś "pieprzonym" komiksem/:-) To właśnie utkwiło mi w pamięci.

Druga sprawa. Napisałeś że język kuleje. Poprosiłbym o jakieś przykłady z mojego tekstu. Tak na przyszłość.

Pozdrawiam

- A pan panie Michałowski o czym tak myśli. – Głos mojego belfra od matmy wyrywa mnie z zadumy. - pomijając brakujące przecinki, po "myśli" powinien być znak zapytania


- O obiedzie panie psorze. – Klasa wybucha śmiechem a ja śmieje się razem z nimi choć w sumie powiedziałem prawdę. - śmieję i znowu brakujące przecinki


- to może wróci pan ze świata marzeń i odpowie na parę pytań. Te z matematyki na ten przykład? - zdanie powinieneś zacząć z wielkiej litery


Belfer uśmiecha się a ja czuję że nie da za wygraną. Nie jestem w stanie powiedzieć jak, ale czuję narastająca w nim złość. - powtórzenie, poza tym lepiej brzmi: w jaki sposób lub jak to robię, bo samo jak brzmi kiepsko


Nie tę dużą, która prowokuje człowieka do głupich niekontrolowanych czynów, takich jak krzyk czy zwykła przemoc. Tylko tę małą złośliwość małego człowieczka. - tą dużą, tą małą

 

Zawsze tak było na kilka dni przed Wielkim Żarciem. Było jeszcze za wcześnie bym stracił panowanie nad sobą, ale musiałem zacząć planować już teraz. - powtórzenie

 

Nigdy nie straciłem kontroli zupełnie, tak żeby odkryć się i zostawić ślady a nawet później już po spełnieniu, działałem na tyle trzeźwo i z rozmysłem by nikt nie trafił do mnie z pytaniami. - zdanie o dziwnej konstrukcji, w mojej opinii należy je przeredagować

 

- Co tam słychać? – rzuciła niewinnie – faktycznie wydawałeś się zamyślony, dzieje się coś? - po niewinnie brakuje kropki, a faktycznie wielka literą

 

To kilka przykładów, o które prosiłeś, a to nawet nie jest połowa Twojego - raczej krótkiego - tekstu. Błędów jest znacznie więcej, a interpunkcja to już prawdziwy dramat. Ale bez obaw: jestem pewien, że każde Twoje następne opowiadanie będzie coraz lepsze.

 

Pozdrawiam

 

Mastiff

Dzięki że ci się chciało.

Pozdrawiam również

Brak przecinka przed "że", najczęstszy błąd opowiadania.

Wiesz co, ten tytuł, nawet luźno związany z kapelą, jest za bardzo związany z innym bohaterem i to jest całkiem bezsensowna sugestia, która prowadzi donikąd. 

Tekst nie porywa formą ani treścią, ale wstydu też nie przynosi ;)

Dziękuję za komentarz. Skoro wstydu nie przynosi, to już jestem szczęśliwy;)

Nowa Fantastyka