Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
W pałacu w chmurach, tam, gdzie niegdyś zawędrował Jasio po pnączu fasoli, żyły sobie gnuśne olbrzymy. Ogromny król siedział na wielkim kamiennym tronie, na głowie nosił ciężką koronę i groźnym wzrokiem omiatał tronową komnatę. Jego gruba, kudłata małżonka spacerowała zwykle po pałacu, zrzędząc i popychając służbę. W tamtym miejscu zawsze panował ponury nastrój…
Chociaż olbrzymy były okrutne i nieokrzesane, wieczorami w wielkiej Sali jadalnej rozbrzmiewał donośny śmiech króla. Nie był to jednak śmiech serdeczny, o nie. Władcę zabawiali kuglarze-kaci, którzy wymyślali coraz dziwniejsze i straszniejsze tortury i stosowali je na różnych stworzeniach sprowadzanych specjalnie do siedziby olbrzymów.
Posadzki pałacu zawsze zbroczone były krwią, a grobową ciszę na korytarzach mąciły jedynie jęki więźniów dochodzące z lochów.
Pałac olbrzymów zbudowany był z wielkich bloków kamiennych, a chmury tylko otaczały go i maskowały. W powietrzu unosił się oczywiście za sprawą potężnej i starożytnej magii, o której większość czarodziejów już zapomniało.
Pewnego smutnego dnia, gdy atmosfera strachu stała się jeszcze gęstsza niż zazwyczaj, a znękana służba przemykała po pałacu na podobieństwo cieni, aby nie narazić się królowej, władca olbrzymów wezwał nadwornego kucharza Guilima przed swoje oblicze.
– Kucharzu – rzekł – zbliżają się oto setne urodziny mej pięknej małżonki. Wobec tak uroczystego święta, jesteś zobowiązany przygotować wyjątkową potrawę.
– Polecenie najjaśniejszego pana zostanie gorliwie spełnione – pokornie powiedział kucharz i skłonił się tak głęboko, że jego kucharska czapka prawie spadła mu z głowy.
– Jeżeli potrawa nie zadowoli twej wspaniałej pani, zapłacisz własnym życiem – dodał król i odprawił Guilima.
Biedny kucharz miał oto twardy orzech do zgryzienia. Olbrzymy, jak powszechnie wiadomo, jadają tylko mięso, czasem także glinę sprowadzaną z powierzchni ziemi. Guilimo przewertował wiele ksiąg kucharskich w poszukiwaniu odpowiedniego przepisu i kiedy już był bliski ostatecznej rozpaczy, natrafił na potrawę, która uważana była za najwykwintniejszą i najtrudniejszą do przygotowania. Postanowił, że w setne urodziny uraczy królową pasztetem z ludzkiego mięsa. Każdemu człowiekowi może się to wydawać odrażające – należy jednak pamiętać, że olbrzymy nie są przedstawicielami tego samego gatunku co my, więc nie popełniają kanibalizmu. Według nich, jesteśmy zwierzętami i jedząc ludzkie mięso mają tyle samo skrupułów, co człowiek, który żywi się pasztetem z zająca.
Według przepisu, należało zmielić około sześciuset kilogramów mięsa, doprawić kminkiem, solą i pieprzem, dodać dziesięć strusich jaj oraz sto kilogramów brunatnej gliny, wszystko dokładnie wymieszać, następnie gotową masę piec w dwustu pięćdziesięciu stopniach i podawać pasztet posypany liśćmi pokrzyw. Przepis mówił także, iż mięso powinno pochodzić z osobników młodych i zdrowych oraz niezbyt tłustych, aby uniknąć szkodliwego cholesterolu.
Guilimo miał w swojej spiżarni wszystkie składniki oprócz podstawowego. Musiał zatem zdobyć ludzkie mięso.
W tym celu, zszedł na ziemię po długachnej, sznurowej drabinie, splecionej z dziewięciu fasolowych pnączy (których uprawę zapoczątkowały odwiedziny Jasia). Guilimo miał zamiar po prostu pozbierać chodzących po powierzchni ludzi, ale mocno się przeliczył. Każdy uciekał, gdy tylko zobaczył olbrzyma, a starcy i otyli, którzy nie zdążyli umknąć kucharzowi, wszakże nie nadawali się na pasztet dla królowej. Guilimowi potrzebny był podstęp.
Olbrzymi kucharz udał się zaraz do pałacu jednego z ziemskich władców i poprosił o audiencję. Zaznaczył, że ma przyjazne zamiary.
Dagobert, pan na Oleśniskach, Minoradzach i ziemiach wschodnich Kordonii, przyjął olbrzyma w swoim gotyckim zamku o licznych strzelistych wieżycach. Guilimo nawet w największej sali owego pałacu musiał klęczeć i schylać głowę, co właściwie nie przeszkadzało Dagobertowi. Wręcz przeciwnie, król rad był, że gości nieziemskie stworzenie, które w dodatku okazuje mu pokorę.
Jego pycha sprzyjała podstępowi Guilima. Kucharz objaśnił Dagobertowi, ze olbrzymy mają kłopot ze swoim władcą: jest on okrutny i mieszkańcy podniebnego pałacu pragną obalić jego rządy. Guilimo przedstawił się jako wysłannik buntowników z prośbą o zbrojną pomoc. Powiedział, że potrzebuje siedmiu wspaniałych wojowników, aby przeważyć szalę zwycięstwa.
Król Dagobert oczywiście dał się nabrać. Myślał, że zaledwie siedmiu ludzi w starciu z olbrzymem ma szansę na powodzenie!
Władca wschodniej Kordonii ogłosił turniej rycerski i po wyłonieniu najmężniejszych wojowników, wysłał ich z kucharzem Guilimem do podniebnego pałacu. Liczył na to, iż rycerze pod jego sztandarem dokonają wiekopomnych czynów i okryją sławą imię Dagoberta. A nawet, jeśli przewrót miałby się nie udać, zdobyte doświadczenie pomogłoby królowi na ziemskim polu bitwy.
Guilimo miał w zanadrzu niewielką klatkę, do której kazał wejść drużynie, wyjaśniając, że w ten sposób łatwiej ich przetransportuje.
Gdy kucharz znalazł się z powrotem w swojej kuchni, ani myślał wypuszczać rycerzy. Nie zważał na ich protesty i złorzeczenia. Spokojnie nalał wody do garnka i postawił ją na palenisku, mówiąc jednocześnie swoim więźniom, aby rozebrali się do kąpieli.
Olbrzymy słyną z niezbyt trafnego poczucia humoru, ale akurat Guilimo wcale nie miał zamiaru się znęcać nad bezbronnymi ludźmi. Traktował ich jako składnik potrawy, która mogła uratować mu życie.
Już chciał włożyć klatkę w całości do garnka z kipiącą wodą (obawiał się, że ludzie pouciekają, kiedy otworzy drzwiczki), gdy nagle usłyszał niezwykle wysoki i skrzeczący głosik.
Zbliżył ucho do klatki i ledwo zrozumiał wypowiedź małej istotki:
– Ja też jestem kucharzem… mogę ci pomóc… a poza tym, moje mięso jest niesmaczne, bo nie jestem człowiekiem… – Guilimo zainteresował się, lecz w tym momencie któryś z nieustępliwych rycerzy ukuł go lancą w ucho. Olbrzym niecierpliwie potarł skaleczenie i przyjrzał się uważnie swoim więźniom. Rzeczywiście, wśród nich znajdował się osobnik niższego wzrostu, o gęstej i jasnej brodzie, który skakał i wymachiwał rękami.
Guilimo potrząsnął klatką, aby żołnierze się poprzewracali i ostrożnie wyciągnął krasnala za kubraczek. Obejrzał go pod światło i postawił na blacie.
– Rzeczywiście, nie nadasz się do pasztetu – stwierdził kucharz. – Ale co mam w takim razie z tobą zrobić?
– Potrafię gotować – odparł krasnal i skłonił się elegancko. – Na imię mam Pepito i z chęcią pomogę ci w kuchni.
Guilimo z powątpiewaniem spojrzał na brodatego skrzata, ale w końcu zgodził się i kazał Pepitowi nakłonić rycerzy, aby zdjęli zbroje. Krasnal przekonywał naburmuszonych wojów, że zaraz pójdą do kąpieli i rozsądniej będzie uwolnić się z ciężkich blach, gdyż mogłyby wciągnąć ich pod wodę.
Gdy Pepito osiągnął ten dyplomatyczny sukces, olbrzym powierzył mu szatkowanie pokrzyw, a sam poszedł po maszynkę do mielenia mięsa. Sparzeni ludzie leżeli już czerwoni nieruchomo w półmisku. Ten i ów był jeszcze lekko przytomny, ale wszyscy utracili dumę i niedawną hardość. Taki zresztą cel miało włożenie mięsa na chwilę do wrzątku: stało się ono dzięki temu zabiegowi delikatniejsze i skóra łatwiej odchodziła.
Guilimo wrócił z zaplecza i zadowolony, że dotychczas wszystko idzie zgodnie z planem, postawił na stole złowieszczo wyglądający młynek. Krasnal jakby z przestrachem spojrzał na maszynę, ale wnet uspokoił się, bo przypomniał sobie, że teraz jest kucharzem, a nie składnikiem potrawy. Musiał za to pomóc Guilimowi przy obieraniu ludzi ze skóry – i nie można powiedzieć, żeby podobała mu się ta robota. Poprosił więc olbrzyma o jakieś inne zadanie i zgodnie z instrukcją kucharza, rozpoczął ubijanie gliny.
Guilimo zaś biedził się sam z nacinaniem rycerzy wzdłuż ciała. Aby nie poszarpać mięsa, musiał to robić bardzo delikatnie, bo ludzie są przecież zupełnie maleńcy w porównaniu z wielkimi łapskami olbrzyma. Dorosły mężczyzna mieścił się całkowicie w dłoni kucharza.
Wreszcie, kiedy ludzie byli gotowi, olbrzym wsypał ich do młynka i zmielił starannie. Otrzymaną masę pomieszał z ubitą już gliną oraz strusimi jajami i zostawiwszy Pepitowi przyprawienie dania, poszedł rozpalić ogień w piecu.
To była chwila, na którą czekał krasnal. Z woreczka na szyi wyjął kilka strączków śmiertelnie trującej przyprawy czaraka, pochodzącej z dalekich, południowych krain Zafrygii i dodał jej do surowego pasztetu. Miał nadzieję, że wszyscy w pałacu skosztują potrawy i tym samym, krasnal Pepito zostanie pogromcą olbrzymów.
Guilimo wrócił niczego nie podejrzewając, gdyż był to w gruncie rzeczy poczciwy i łagodny olbrzym. Upiekł pasztet, a następnie, przebrany w odświętne szaty, wniósł danie na srebrnym talerzu do jadalnej komnaty, gdzie cały dwór już się zebrał i czekał na jedzenie.
Królowa, jak zwykle, sceptycznie popatrzyła na Guilima, ale gdy ujrzała dymiący pasztet, rozpromieniła się na twarzy i przywołała testera potraw. Pepito, ukryty w kieszeni kucharza, zbladł, widząc, że podstęp za chwilę zostanie odkryty.
I rzeczywiście, gdy tylko tester przełknął kęs doprawionego czaraką pasztetu, zaczął się krztusić, pozieleniał na twarzy, oczy wyszły mu z orbit i nagle z łoskotem padł na kamienną podłogę.
Królowa, sina ze złości, wstała gwałtownie i przeszyła Guilima morderczym wzrokiem. Ten, oszołomiony i skonsternowany, nie wierzył własnym oczom.
Olbrzymia władczyni wrzasnęła tylko:
– Jestem taka głodna! – i przeskoczyła z impetem podłużny stół, odgradzający ją od Guilima. Gdy znalazła się przy swoim kucharzu, zaczęła odzierać go z szat, a on nawet nie protestował. Pepito ukrył się głębiej w kieszeni i po chwili bezpiecznie wylądował na podłodze. Guilimo zaś był w wielkich tarapatach.
Królowa zaczęła zjadać go po kawałku, najpierw pochłonęła ręce, potem nogi, następnie tors i na końcu głowę. Pożarła Guilima w całości i w szale, połknęła nawet jego czapkę kucharską, która miała nieszczęście zostać na głowie olbrzyma.
I tym nieprzyjemnym zdarzeniem rozpoczęła i jednocześnie zakończyła się uczta na cześć królowej olbrzymów. Następnego dnia wszystko wróciło do normalnego rytmu, król olbrzymów ukarał jeszcze kilku niewinnych dworaków aby udobruchać małżonkę, a nowy kucharz został sprowadzony do zamku i mianowany w tej samej komnacie, w której zjedzono jego poprzednika.
A co się stało z naszym krasnalem Pepitem? Wymknął się on w nocy przez nikogo nie zauważony i zachował w tajemnicy te mroczne zdarzenia, z obawy, że król Dagobert zechce się zemścić na olbrzymach i wysłać go jako dowódcę. Wyemigrował do Zafrygii i został przemytnikiem czaraki.
Bardzo makabryczne. Ale chyba za wcześnie odkrywasz karty i pokazujesz, co Pepito chce wrzucić do potrawy. Można to zakamufkować i wyjawić dopiero przy okazji pojawienia się testera. I chyba przydałby się kon kursowy dopisek przy tytule.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Wszystko jest opisane jakoś tak... pospiesznie? Trochę za bardzo skrótowo.
olbrzymy nie są przedstawicielami tego samego gatunku co my --- nie podoba mi się takie utożsamianie się wszechwiedzącego narratora z czytelnikiem
(których uprawę zapoczątkowały odwiedziny Jasia) --- absolutnie zbędny wtręt, który psuje nieco całe zdanie
gdyż był to w gruncie rzeczy poczciwy i łagodny olbrzym --- dziwne trochę to wtrącenie.
I jeszcze nie bardzo mi pasuje to nakłanianie przez Pepita rycerzy, żeby się rozebrali.
Jeśli Autor uważa, że opowiadanie jest zabawne, to mamy tu przykład, że można mieć, poza niżej wymienionymi w uwagach, także różne poczucie humoru.
Zupełnie nie mam pojęcia, co Autor chciał opowiedzieć i dlaczego o zrobił.
„…wieczorami w wielkiej Sali jadalnej…” –– Dlaczego sala jest napisana wielką literą?
„…władca olbrzymów wezwał nadwornego kucharza Guilima przed swoje oblicze”. –– Ja napisałabym: …władca olbrzymów wezwał przed swoje oblicze nadwornego kucharza, Guilima.
„Spokojnie nalał wody do garnka i postawił ją na palenisku…” –– Na palenisku postawił zapewne garnek z wodą, nie wodę. ;-)
„Olbrzymy słyną z niezbyt trafnego poczucia humoru…” –– Chyba nie istnieje trafne poczucie humoru. Można mieć natomiast duże poczucie humoru, specyficzne, wysublimowane, prostackie, itp. Można też, i to jest straszne, zupełnie nie mieć poczucia humoru.
„Sparzeni ludzie leżeli już czerwoni nieruchomo w półmisku”. –– Ja napisałabym: Sparzeni, czerwoni ludzie leżeli już nieruchomo na półmisku.
„…i dodał jej do surowego pasztetu”. –– Ja napisałabym: …i dodał ją do surowego pasztetu.
„…do jadalnej komnaty, gdzie cały dwór już się zebrał i czekał na jedzenie”. –– Ja napisałabym: …do komnaty biesiadnej, gdzie cały dwór już się zebrał i czekał na potrawy.
Jadalna komnata –– to sugeruje, że komnata nadawała się do spożycia. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
wielkiej Sali jadalnej rozbrzmiewał donośny śmiech króla. - Dowód, że nie przeczytałeś tego drugi raz. "sali" Word zawsze poprawia na dużą literę, a widać, że nie jedt to zamierzone, gdyż "jadalnej" jest z małej litery. Dalej nie czytałem.
Pozdrawiam.
*jest.
Jak i po co krasnal znalazł się w klatce?
Robienie potraw ze sparzonych ludzi - masakra jakaś. Niestety to i kanibalistyczne zjedzenie kucharza powoduje, że opowiadanie mi się nie podoba.
Makabra w zbyt dużym stężeniu szkodzi opowiadaniu. Ja lubie czarne poczucie humoru, lubię niewielkie dawki makabry, ale niech to chociaż służy czemuś konkretnemu.
Nie, zdecydowanie tekst nie dla mnie.