- Opowiadanie: Slayzee - Rekrutacja (debiut)

Rekrutacja (debiut)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rekrutacja (debiut)

Uprzedzam że w tekście mogą znajdować się wulgaryzmy. Życzę miłej lektury, z góry dzięki za wszystkie opinie i komentarze.

 

Mówili potem, że przyjechali na białych rumakach ze srebrnymi grzywami. W złoto-czerwonych zbrojach, trzymając łopoczący na wietrze sztandar. Chłopi lubią takie historyjki. W rzeczywistości zgadzały się tylko zbroje i rumaki. Przyjechali, zostawili konie w stajni i wkroczyli do rady osady. Z dwie godziny tam rozmawiali z sołtysem, po czym wyszli. A plebs wszystkiemu się przyglądał, nigdy go nie zrozumiem. Co w tym ekscytującego? Gówno. Ale późniejsze wydarzenia były już ciekawsze.

 

 

O tak, Głośny Tom z pewnością najlepiej się nadawał do roli herolda. Naprawdę nie bez przyczyny otrzymał taki przydomek. Powiadają, że jak popije w karczmie i zacznie się drzeć, w całej Szarej Alei rozbrzmiewa jego głos. Nie inaczej było i tym razem. Stojąc na ambonie, recytował postanowienie sołtysa.

– Ja, sołtys wsi Kamienna Dolina, nakazuję wszystkim mieszkańcom udzielenie wszelkiej potrzebnej pomocy naszym dwóm gościom: Mistrzowi Ra… Re… Raedrykowi – przeczytał, wyraźnie z siebie zadowolony – oraz Mistrzowi Taskornowi – Tu przerwał, wziął wdech i kontynuował. – Jakiekolwiek problemy z tym związane proszę o zgłaszanie do mnie lub jakiegokolwiek innego członka rady. Podpisano, sołtys Wiktor Spod Wzgórza.

Naraz zapanowało poruszenie wśród mieszkańców wsi.

-Kto to są, ci mistrzowie jacy? – Dopytywała się jakaś baba.

-Czego oni chcą?! – Gorączkował się kto inny.

-Nie chcemy tu takich! – Wykrzykiwał jakiś wieśniak.

Bo choć mieszkańcy wsi Kamienna Dolina szanowali podróżnych, to doświadczenie nauczyło ich nieufności w stosunku do rycerzy. Niektórzy starali się zachowywać gościnnie i miło, ale byli też tacy, którzy najchętniej by ich wyrzucili z wioski na kopach.

Mistrzowie przesiadywali w gospodzie, gdzie dostali pokój na nocleg. Popijali ciemne piwo, a co rozważniejsi chłopi trzymali się od nich z daleka.

– Mistrzu Raedryku, ile jeszcze będziemy trzymać lud w niepewności? Niepewność może spowodować jakieś rozruchy, a nie tego chcemy – Zamartwiał się Mistrz Taskorn.

– Też o tym myślałem – przyznał Raedryk. – Jutro z rana wszystko ogłosimy i rozwiejemy ich wątpliwości.

– Powiesz im o wszystkim?

– Tak. Nie ma co ich okłamywać.

-Jak myślisz, ilu się zdecyduje?

– Sądzę, że około…

– Te, rycerze! – Zawołał czyjś głos.

Mistrzowie odwrócili się i znaleźli jego właściciela. Był nim na oko trzydziestoletni wielkolud, kroczący wśród bandy pijaków w stronę mistrzów. Raedryk odruchowo złapał broń; jednak jej nie wyciągnął.

– Mam propozycję – Uśmiechnął się chytrze. – Opuścicie to miejsce i nigdy tu nie wrócicie. W przeciwnym razie, zabijemy was – Tu wykonał pokazowy zamach trzymanym tasakiem.

– Mam lepszą, spierdalaj – Odwarknął Raedryk.

– Hamuj się trochę – Syknął Taskorn, po czym zwrócił się w stronę wielkoluda i jego bandy. – Odejdź, to nikt nie uświadczy kłopotów. Nie chcemy ich.

Wielkolud zaśmiał się donośnie. Większość jego bandy poszła za przykładem.

– Ale my chcemy.

Jasne, to wszystko tłumaczy. Zastanowiłem się, kiedy i czy wkroczę do akcji. Może nie będzie takiej potrzeby.

Wielkolud z rykiem rzucił się na Mistrza Taskorna. Ten z łatwością sparował cios znad głowy, a Mistrz Raedryk, wyciągając miecz zamachnął się, rozcinając klatkę piersiową wielkoluda. Olbrzym wypuścił tasak i zdziwiony padł na posadzkę.

– Kurwa, mieliśmy ich nie zabijać! – Rzucił Taskorn i posłał ostrzegawcze spojrzenie Raedrykowi.

– No i chuj, gramy ostro.

Kolejne pijaczyny atakowały mistrzów, ci odpierali ciosy i wyprowadzali kontry. Nie było to trudne, gdyż chłopi atakowali prawie że „na ślepo”. Jeden z pijaków, odrzucony przez Taskorna na bok, wstał i niepostrzeżenie znalazł się za plecami mistrzów. Zadowolony z siebie, uniósł nóż, gotów zadać śmiertelny cios.

To już mi się mniej podobało. Wstałem z krzesła, gdzie nikt nie zwracał na mnie uwagi, podniosłem łuk, napiąłem cięciwę i wystrzeliłem. Strzała utkwiła głęboko w czaszce niedoszłego skrytobójcy, z łoskotem przewalając go na podłogę. To zwróciło uwagę mistrzów, którzy dopiero teraz mnie spostrzegli. Posłali mi wdzięczne spojrzenie i kontynuowali odpierać atak. Znowu napiąłem cięciwę i po wycelowaniu, zwolniłem ją. Trafiłem idealnie w pierś jakiegoś skurczybyka. Napięcie i strzał. I znowu. Kolejni napastnicy upadli na podłogę. Wtedy dopiero przekonałem rozbójników że czas się mną zająć. Ruszyli na mnie, wymachując nożami, z dzikim okrzykiem na twarzy i tak samo skończyli. Wrzeszcząc, osunęli się na ziemię, nie dowierzając w widok sterczących z ich ciał strzał. W końcu ostatni napastnik został powalony przez Mistrza Raedryka. Oboje mistrzowie sapali ciężko, opierając się na mieczach. Mistrz Taskarn, wciąż się podpierając, zawołał mnie.

– Strzelcu, chodź no tu!

Podszedłem ostrożnie i stanąłem obok niego.

– Dzięki wielkie – Rzekł, po czym poklepał mnie po plecach w geście podziwu.

– Musiałem to zrobić. Grali nieczysto – Wzruszyłem ramionami.

– Słuchaj, mamy dla ciebie propozycję. Ta, propozycję. Znam takich ludzi. No, może rycerzy akurat nie, ale jeśli ktoś mówi coś w stylu „To było świetne. Słuchaj, co powiesz na…”, to lepiej trzymać się od niego z dala. Jako że nie jestem zbyt rozmowny, milczałem. Raedryk chyba wyczuł, że mam ich propozycję w dupie, ale mimo to kontynuował.

– Cóż, przybyliśmy do tej wsi, bo potrzebowaliśmy rekrutów. Zbliża się wojna… – Mistrz zapatrzył się w okno – Wojna z Norodianami. Wiesz, co to oznacza. A ludzie ze wsi często przyłączają się do armii, w końcu lepsze życie żołnierza niż rolnika.

Nie odezwałem się, jednak wzdrygnąłem się w duchu. Chyba każdy słyszał o możliwości wojny z Norodianami. Ale to, że wojna się zbliża… nie była to miła wiadomość. Najwyraźniej grałem mu na nerwach, ciągle milcząc. Mimo to, facet zachowywał kamienną twarz.

– Jednak, po tym co się tu wydarzyło, chyba nie jesteśmy mile widziani, nie mówiąc o tym, że już nikt stąd do nas nie dołączy. Dlatego jedziemy szukać żołnierzy gdzie indziej. Dołączyłbyś do nas? Są za to naprawdę dobre pieniądze – Dodał, widząc moje wahanie.

Omiotłem mistrzów wzrokiem. Cholera, kim oni są, że każą się tak tytułować? O ile mi wiadomo, na terenach Królestwa Orła ten tytuł używany jest w klasztorach. Ci zaś nie wyglądają na zakonnych. Chyba że… Ożesz kurwa. Nagle coś mi przyszło do głowy, potwierdził to widok jadeitowych pierścieni na dłoniach mistrzów. Nosz w dupę, jak mogłem tego nie zauważyć?

– Kusząca propozycja – Powiedziałem, obracając się na pięcie w stronę drzwi. – Mam jednak lepszą.

– Tak? – Zaciekawił się Taskorn.

– Tak – Potwierdziłem.

Wyciągnąłem prawą rękę przed siebie, otwierając drzwi i natychmiast wybiegłem z budynku, wprost na uliczkę. Starałem się nie zważać na wieczorny mróz, tylko biegłem przed siebie.

– Kurwa! – Usłyszałem jeszcze krzyk Raedryka. – Bierz go!

No to nie mam na co czekać. Biegnąc, szukałem jakiejś bocznej uliczki. Znalazłem nawet dwie, więc skręciłem w tą która była bliżej. Była zasmrodzona i miałem nadzieję, że kałuże po których biegnę to nie szczyny. Zapach jednak nie pozostawił mi złudzeń. Po prostu cudnie. Zza pleców dobiegł mnie odgłos pościgu. Ślizgając się, dosłownie wyleciałem z uliczki i wylądowałem na polu. Nie ma co, muszę biec. Jakiś chłop, który właśnie pracował na polu, chyba coś zbierał, zauważył całe zdarzenie. Oderwał się od swojej pracy i podszedł w moim kierunku.

– Co do…

Nie dałem mu dokończyć, odpychając go. Po chwili usłyszałem stłumiony krzyk. Mistrzowie chyba nie mieli żadnych skrupułów. Kolejny powód żeby się pośpieszyć. Wtem, potknąłem się na jakimś pierdolonym kartoflu. Przewaliłem się na ziemię, przeturlałem i chciałem wstać by kontynuować ucieczkę. Jednak nagle coś mnie przytrzymało. W następnej chwili dostałem mocno po pysku. Zatoczyłem się i obróciłem. Nade mną stali Mistrzowie, z czego Raedryk przykładał mi miecz prawie że do gardła.

– Koniec, koniec! – Wykrzyczał zziajany.

Hm, doszedłem do takiego samego wniosku. Jakże gówniana śmierć. Nagle moje rozmyślenia o moim końcu przerwał jakiś pijany głos.

– Heej, sso jesst do kurrwyyy nęzzyy…?

Raedryk i Taskorn odwrócili się szukając osoby która im przerwała wykonywanie egzekucji. Ja nie miałem na to czasu. Kopnąłem z całej siły Raedryka w krocze. Nie tracąc czasu, złapałem dupka za włosy, wstałem i uderzyłem go z kolana prosto w skroń. Usłyszałem cichy odgłos, po czym ciało Raedryka zwiotczało. Puściłem go, szukając Taskorna. Ten już zorientował się w sytuacji i szykował się do zadania mi ciosu. Odskoczyłem, schylając się po broń Raedryka. Kiedy się wyprostowałem, Taskorn już na mnie nacierał. Sparowałem jego atak znad biodra i zaatakowałem z dołu. Kurwi syn ledwo powstrzymał ten cios, a ja bez ogródek znowu natarłem, tym razem z góry. Trafiłem go w ramię, impet uderzenia sprawił że wypuścił broń. No, wreszcie. Szybkim ruchem prawie odciąłem mu głowę, powodując fontannę krwi. Truchło upadło na ziemię.

Zdyszany, wypuściłem z dłoni broń i skinieniem głowy podziękowałem wieśniakowi, który odwrócił uwagę nieboszczyków, a teraz stał przerażony. Przeszukałem zwłoki, szukając dokumentów czy innych przedmiotów. Niestety, nie znalazłem żadnego listu ani nic takiego, tylko kilka monet. Wziąłem je więc i schowałem. To teraz powinienem wam coś wyjaśnić. Tytuł mistrza jest stosowany w Królestwie Norodii, tak jak u nas tytuł lorda. Ci dwaj najwyraźniej nie mieli o tym pojęcia, i podszywając się pod lordów rekrutowali wieśniaków. Tylko po co? I czy rzeczywiście wojna może wybuchnąć w najbliższym czasie? Przede wszystkim jednak, powinienem opowiedzieć o tym zdarzeniu komuś ważnemu. Nie liczę, że dopuszczą mnie do króla ale warto spróbować. No i może to już pora żebym powiedział wam coś o sobie… nie lubię zbytnie się rozgadywać na swój temat, więc powiem tylko: Sleyn Burther, były zwiadowca, najemnik.

Godzinę później byłem już w drodze do Orlego Szczytu.

 

 

Koniec

Komentarze

    Zapis dialogów do generalnego remontu.

Spoko, jeśli tylko pokażesz jakiś przykład. Jestem trochę "zielony" i niezbyt się orientuję co mam zmienić. ;)

DialogiPunktC -- tutaj znajdziesz.
Zaraz przeczytam Twoje opowiadanie i się wypowiem. ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koik mnie wyprzedził, skubaniec.

Sorry, taki mamy klimat.

"A plebs wszystkiemu się przyglądał, nigdy go nie zrozumiem." -- dałbym kropkę w miejscu przecinka.
"- Te, rycerze! – Zawołał czyjś głos." -- to nawet ubawne. Ten wołający głos. :)
"Posłali mi wdzięczne spojrzenie i kontynuowali odpierać atak." -- kontynuowali odpieranie ataku.
"...nie dowierzając w widok sterczących z ich ciał strzał." -- też mocne.
"W końcu ostatni napastnik został powalony przez Mistrza Raedryka. Oboje mistrzowie sapali ciężko, opierając się na mieczach. Mistrz Taskarn, wciąż się podpierając, zawołał mnie." -- powtórzenia (i nie tylko tutaj).
"Nie odezwałem się, jednak wzdrygnąłem się w duchu." -- :)
"Nagle moje rozmyślenia o moim końcu przerwał jakiś pijany głos." -- nadużywasz zaimków (nie tylko tutaj).
"Szybkim ruchem prawie odciąłem mu głowę, powodując fontannę krwi."
"...który odwrócił uwagę nieboszczyków..." -- hmm...
"nie lubię zbytnie się rozgadywać " -- zbytnio.

Przecinki leżą. Fabuła na kolana mnie nie rzuciła. Pewnie to część o wiele większej całości.
Dużo pracy przed Tobą.
Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Skubany skubaniec!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Spoko, dzięki. ;) Postaram się to poprawić. :)

Mówili potem, że przyjechali na białych rumakach ze srebrnymi grzywami. - a nie wjechał przypadkiem od pólnocy od Bramy Powroźniczej? :) Oj, zły początek

- Te, rycerze! – Zawołał czyjś głos.
Mistrzowie odwrócili się i znaleźli jego właściciela.- wiadomo o co chodzi, ale brzmi nieporadnie.

 

Wstałem z krzesła, gdzie nikt nie zwracał na mnie uwagi - od kiedy krzesło jest miejscem?

Posłali mi wdzięczne spojrzenie i kontynuowali odpierać atak. - odpieranie ataku.

 

Dobra, błędów jest zbyt wiele, by je wymieniać. Pomysł miałeś nawet niezły, wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia (delikatna wersja komentarza). Proponuję zapoznać się z zalinkowanym wyżej wątkiem i ćwiczyć. Dużo. Potem napisane teksty odkładać i wracac do nich po 2-3 tygodniach - wtedy łatwiej dostrzec błędy. Do tego sporo czytać!

Powodzenia.

Sorry, taki mamy klimat.

O matko i córko i cała rodzino. Mniej sesji rpg, gier komputerowych a więcej Sienkiewicza.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Niestety, nie bardzo wiem, o co chodzi. Przyjeżdżają dwaj goście do wsi, bo niby chcą rekrutować, a potem lecą za bohaterem, który po drodze domysla się wszystkiego o obcych, ale nie raczy nic zdradzić czytelnikowi. Chyba, że ja się czegoś oczywistego nie domyśliłam. I otwarte zakończenie to też taki sobie zabieg.

 

Do tego, jak już wspomnieli koledzy wyżej, dochodzi nieprawidlowy zapis dialogów i miejscami niezręczne bądź wręcz niegramatyczne zdania. A i czytanie Sienkiewicza nie zaszkodzi ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pomysł... trudno mi ocenić, bo chyba mam podobne zdanie jak Jose. A może po prostu utonął w morzu błędów?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No tak, gdyby to opowiadanie było częścią większej całości, myślę, że poczułbym się nawet zainteresowany. Z tego mogłaby być całkiem zacna intryga. Jako twór samodzielny tekst sprawdza się średnio, choć może to po prostu moja niechęć do otwartych zakończeń.

Niemniej, twoje następne opowiadania na pewno przeczytam.

Nowa Fantastyka